Burza - James Ellroy - ebook + książka

Burza ebook

James Ellroy

3,8

Opis

po ataku na Pearl Harbor, ekscytująca i dynamiczna. Druga część drugiego „Kwartetu L.A.”. „Krwawa, wciągająca powieść, która po raz kolejny dowodzi, że Ellroy jest prawowitym spadkobiercą Chandlera, Caina i Hammetta”. Kirkus Reviews „Zapytajcie mnie o nazwisko najlepszego żyjącego powieściopisarza, który jest agresywny, odważny, zabawny, zawiły, piękny, momentami nieprzyzwoity, a jednocześnie prosty, to powiem James Ellroy”. Stephen King „Jeden z najlepszych pisarzy amerykańskich naszych czasów”. Los Angeles Times „James Ellroy to Dostojewski z Ameryki”. Joyce Carol Oates „Z pewnością jest jednym z najbardziej oryginalnych i szokujących żyjących pisarzy. Jest swego rodzaju ojcem chrzestnym – w mafijnym tego słowa znaczeniu – literatury amerykańskiej. Przycupnął na dachu niczym mroczny, zamyślony i przenikliwy anioł”. Independent on Sunday Styczeń 1942. Nad Los Angeles przetaczają się groźne nawałnice, a w Griffith Park błotna lawina odsłania zakopane dotąd ciało. Okazuje się, że to ofiara morderstwa, które łączy się z nierozwiązaną sprawą kradzieży złota z 1931 roku. Elmer Jackson, skorumpowany gliniarz, Hideo Ashida, laborant, któremu grozi internowanie w związku z konfliktem amerykańsko-japońskim, Dudley Smith, twardy i bezkompromisowy funkcjonariusz LAPD (Los Angeles Police Department) zagorzały faszysta i pracownik wywiadu wojskowego, i szelmowska Joan Conville, świeżo upieczona porucznik marynarki wojennej, w obliczu światowego kryzysu będą musieli prowadzić własne wojny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 977

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
2
3
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




THIS STORM Copyright © 2019, James Ellroy All rights reserved
Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2020 for the Polish translation by Violetta Dobosz (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Mariusz Kulan
Korekta: Iwona Wyrwisz, Marta Chmarzyńska
ISBN: 978-83-66460-69-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: [email protected]/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2020
Konwersja:eLitera s.c.
.
TEGO AUTORA:
PIERWSZY KWARTET LOS ANGELES
Czarna dalia
Wielkie nic
Tajemnice Los Angeles
Biała gorączka
DRUGI KWARTET LOS ANGELES
Perfidia
Burza
TRYLOGIA UNDERWORLD USA
Amerykański spisek
Sześć tysięcy gotówką
Krew to włóczęga

Jesteśmy w trzech czwartych niedźwiedziem grizzly,w dwóch trzecich stworzyły nas drogowe wypadki,od strony matki zaś wywodzimy się od giełdowego krachu (...)

Rano pijemy napalm, żeby rozruszać serca.

Napaścią i gwałtem mówimy „siema”.

A jak balujemy, to tak, że piekło nas nie zatrzyma.

P.J. O’Rourke o Ameryce

Literatura, której nie da się zwulgaryzować,nie jest godna miana literatury i nie przetrwa.

Frank O’Connor

Dla Helen Knode

Reminiscenza

Trwam w oczarowaniu. Wciąż trawi mnie gorączka wędrówki w czasie od wtedy do teraz. Jestem bardzo stara i nie ma już prócz mnie żadnych żyjących świadków. Maestro zapisał mi w testamencie swój fortepian i partyturę, którą przemyciliśmy z Rosji. Zachowałam doskonały wzrok i świetną pamięć, ręce wciąż mam mocne.

Komponuję przy klawiaturze. Improwizacja namnaża wspomnienia i porządkuje ich treść. Słowa i muzyka dodają mi sił i umacniają mnie w oporze wobec śmierci.

Wojna.

Deszcz.

Złoto.

Los Angeles i Meksyk, piąta kolumna.

Nie umrę dopóty, dopóki będę przeżywać tę historię.

.

Audycja Grom/ojciec Charles Coughlin/radio XERB, Los Angeles/nielegalny nadajnik: Tijuana, Meksyk/wtorek, 30 grudnia 1941 roku

Dobry wieczór i bienvenidos[1], spóźnione feliz navidad[2] i nie zapominajmy o prospero ano y felicidad – co po hiszpańsku znaczy „Szczęśliwego nowego roku” i służy wprowadzeniu tematu dzisiejszej audycji, a będzie nim udział Meksyku w wojnie. Mamy bowiem wojnę, moi drodzy amerykańscy słuchacze – mimo że, co jasne jak słońce, wcale jej nie chcieliśmy.

Pomówmy otwarcie. Esta la verdad[3], jak mówią nasi meksykańscy kuzyni. Tkwimy w tym zainicjowanym przez Żydów nonsensie od zaledwie dwudziestu trzech dni i zostaliśmy zmuszeni, by stanąć u boku gwałt wielbiących Sowietów naprzeciw znacznie bardziej simpatico nazistów. To okrutna szkoda, ale siedzący w żydowskiej kieszeni nasz prezydent Franklin Dwulicowy Rosenfeld w uniesieniu oświadczył, że musimy walczyć przeciwko Der Führerowi, więc walczyć przeciw temu heroicznemu Jefe[4] będziemy musieli. To jednak pieśń przyszłości, bo na razie mamy pełne ręce roboty z Japońcami.

Powędrujmy zatem w głąb Meksyku, gdzie señoritas kipią od chuci, a władzę dzierżą Jefes cechujący się iście DIABELSKĄ zawziętością.

Gdy mówimy „Meksyk”, myślimy DUMNY KATOLICKI KRAJ, prawda, drodzy przyjaciele? Inne skojarzenia to TEOKRATYCZNA REPUBLIKA, do tego ANTYKOMUNISTYCZNA i WIELCE RELIGIJNA. Przed oczami staje pewien obraz, nieprawdaż? Owszem – ale jest on zupełnie nieprawdziwy i zadaje kłam rzeczywistości, a pochodzi jeszcze z burzliwych lat dwudziestych i plugawego panowania czerwonego presidente Plutarca Callesa.

Punkt pierwszy: Calles wprowadził sześcioletni plan społecznych i politycznych reform wzorowany na planie pięcioletnim czerwonej Rosji.

Punkt drugi: Calles postanowił zwalczać wpływ Kościoła katolickiego, zakazał obchodzenia świąt religijnych i urządzania procesji, a przy tym utworzył „spółdzielnie robotnicze”, by przeciwstawić się rzekomym ekscesom industrialnego kapitalizmu, a także w większym stopniu zsekularyzować meksykański system polityczny pomimo zaciekłego sprzeciwu KATOLICKIEGO narodu meksykańskiego.

Punkt trzeci: Biskupi katoliccy zostali zmuszeni do zaprzestania praktyk religijnych w miejscach publicznych.

Punkt czwarty: „Czerwone Koszule”, bandy zbirów działające na rozkaz Callesa, burzyły kościoły, jak Meksyk długi i szeroki.

Punkt piąty: Księży mordowano, zakonnice gwałcono, biskupów zmuszono do ucieczki do Ameryki Południowej, a msze święte musiały być odprawiane w ukryciu.

Punkt szósty: Po kancerogennym Callesie nastał lewicujący lebiega Lázaro Cárdenas. Był miałkim maminsynkiem mniej złośliwego sortu. Jego antyklerykalna polityka wciąż zalatywała stalinizmem, choć nie tak już wyraźnie. Mimo to wciąż mordowano księży, gwałcono zakonnice, prowincjonalni despoci nadal rujnowali kościoły i za namową szatana zabraniali odprawiania mszy.

Punkt siódmy: Te praktyki nadal są stosowane pod rządami presidente Manuela Ávili Camacha – rzekomo lewicującego centrysty, czyli owijającego w bawełnę muchacho[5].

I tutaj pojawiają się Cristeros – żarliwy i prawy KATOLICKI ruch oporu.

Złote Koszule – nie mylić z Czerwonymi, tymi od Callesa/Cárdemasa/komunistów. Zbrojne oddziały gwardii krajowej, które ogniem zwalczały ogień, zabijały Czerwone Koszule, linczowały komunistycznych komisarzy i apoplektycznych aparatczyków i niejednego czerwonego czarta spaliły żywcem.

Cristeros rośli w siłę za rządów Callesa, a za Cárdenasa musieli zejść do podziemia. W 1937 roku przeszli majestatyczną metamorfozę i stali się Union Nacional Sinarquista.

Synarchizm oznacza „brak anarchii”. Sinarquismo to w pełni dojrzały atak na antykatolicką lewicę. Działający w podziemiu Untermenschen[6] wprowadzają teraz w życie ateistyczny plan prezydenta Camacha. Sinarquistas przypuszczają kapitalny katolicki kontratak. Sinarquistas znów rosną w siłę. Głoszą ideę państwa katolicko-świeckiego. Nazywani są faszystami i nazistami, ale wszystko to tylko czerwona nagonka. Choć owszem, rzeczywiście czerpią natchnienie z hiszpańskiej Falange i zdumiewającego zwycięstwa, jakiegeneralissimo Francisco Franco odniósł w hiszpańskiej wojnie domowej. Teraz zaś, gdy Stany Zjednoczone uwikłały się w światowy konflikt – a Meksyk rozciąga się tuż za ich południową granicą – czy noszący zielone koszule synarchiści jako wschodząca potęga wroga państwom Osi, a jednocześnie nacjonalistycznie antyczerwona, zechcą przysłużyć się naszym interesom?

Punkt pierwszy: Meksyk, jak dotąd, zachowuje w tej wojnie „neutralność”.

Punkt drugi: Meksyk zarobił mucho dinero[7], eksportując ropę do faszystowskich Włoch i Deutschlandu.

Punkt trzeci: W sierpniu 1941 roku presidente Camacho zamknął niemiecki konsulat, ale wpuścił do Me-hi-ko całe mnóstwo sprzyjających państwom Osi szkopów i Japońców.

Punkt czwarty: Meksyk posiada bogate złoża rtęci – a rtęć jest muy[8] przydatna w produkcji materiałów wybuchowych.

Nieśmiałe pytanie: czyżby niesprzyjający nam fasolożercy eksportowali wojenny matériel do mocarstw Osi – podczas gdy El Cornudo[9] Camacho nieśmiało maca stopą czerwoną linię?

Weźmy Kalifornię Dolną – Baja California.

Baja to ten mroczny kawałek meksykańskiego lądu na południe od naszego San Diego. To kadukowa kolebka faszystowsko-komunistycznej intrygi. Osiadło tam mnóstwo Japońców. Meksykańska policja stanowa podejrzewa, że wzdłuż pacyficznego wybrzeża Bai znajduje się wiele naturalnych przystani dla okrętów podwodnych. Mówi się o tajnych japońskich bazach sił powietrznych gotowych do nalotów na instalacje marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych i na fabryki produkujące na potrzeby obronności.

Weźmy szefa synarchistów Salvadora Abascala.

Señor Abascales muy Catolico[10]. Twierdzi, że jest zrodzonym na nowo świętym Ignacym Loyolą, a ja mu wierzę. Jest duchowym i intelektualnym przywódcą synarchistów i z dumą nosi ich zieloną koszulę. Jak większość wyznawców Synarquismo pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym prawej ręki ma wytatuowane małe „SQ” z otaczającym je zwiniętym wężem. Jest przystojnym mężczyzną lat 31 – i wydaje się, że El Cornudo się go boi.

Po pierwsze: liczba synarchistów rośnie w Meksyku i USA. Po drugie: El Cornudo przydzielił im ziemię pod obozowisko nad Zatoką Magdaleny w Kalifornii Dolnej Południowej. Czyżby izolował synarchistów albo szykował ich do jakiegoś zadania? Czy El Cornudo przechyla się na prawo, czy też jest to tylko podstęp czerwonych?

W Kalifornii Dolnej zaroi się wkrótce od oficerów amerykańskiego wywiadu wojskowego, którzy rozpoznają tamtejszy polityczny gestalt[11], osaczą Japońców i postarają się ich internować, podobnie jak zrobiliśmy na naszej własnej ziemi.

Jaki będzie skutek? Czy Meksyk porzuci swą miałką neutralność i połączy siły z Wujem Samem? W ostatnim czasie Ameryka niepokojąco zbliżyła się do odrażających ruskich czerwonych, zwierając szyki przeciwko niegłupim acz niegodziwym nazistom. Czy meksykańskie peso i amerykański dolar polecą na łeb na szyję i powstanie nowy standard złota? A co z pieprznymi pogłoskami, że naziści i ruscy wspólnie przetapiają sztabki złota na przedmioty z symbolami swastyki oraz sierpa i młota?

Meksyk, moi amerykańscy hermanos[12] i bracia chrześcijanie, to południowa brama do naszej umiłowanej ziemi. Czy przepoceni meksykańscy robotnicy rolni naruszą nasze granice i dobiją nas dywersją? Czy Sinarquistas jako bohaterska gwardia krajowa przyjdą nam z pomocą?

CZĘŚĆ I

DESZCZ

(31 grudnia 1941–23 stycznia 1942)

ELMER JACKSON

1

(Los Angeles, 21.15, 31 grudnia 1941)

Obserwacja.

Po okolicy krąży włamywacz/gwałciciel. Tommy Glennon, świeżo upieczony absolwent Quentin. Zaliczył pięć włamań z gwałtem analnym od czasu Pearl Harbor.

Szczęśliwego, kurwa, nowego roku.

Trzech obserwujących. Dwa zaparkowane wozy. Róg Dwudziestej Czwartej i Normandie. Można się zanudzić i dostać robaków w dupie.

Deszcz. Plus wojenne przepisy o zaciemnieniu. Człowiek prawie nic nie widział – wszystkie te zaciągnięte rolety i zgaszone latarnie.

Uczciwy proces, adieu. Tommy G., adios.

Cztery ofiary rozpoznały go na zdjęciach z kartoteki. Komendant naradził się z Dudleyem Smithem. Taka była ich polityka i takie powołanie. Zboczone akty wobec kobiet oznaczały ŚMIERĆ – zawsze.

Elmer pociągnął z butelki old crowa. Siedział w samochodzie przed domem. Mike Breuning i Dick Carlisle pilnowali zaułka. Tommy wcześniej wybrał tę chatę. Oto co ujawniła jego obserwacja: mieszkały tu dwie długonogie siostry.

Chłopcy od włamań z komendy głównej śledzili Tommy’ego przez cały tydzień. Elmer wyprowadził siostry i na przynętę wprowadził swoją długonogą dziewczynę.

Ellen Drew. Na część etatu jego dziewczyna, a na część gwiazdeczka wytwórni Paramount. Ellen doświadczyła entuzjastycznego przyjęcia występu w Żebraku w purpurze, a potem było pffft i dalej nic. Teraz na część etatu puszczała się dla Elmera i jego dziewczyny na pełny etat.

Brenda Allen. Na część etatu dziunia komendanta Jacka Horralla. Liczy się to, kogo znasz i kogo dymasz. To Mów-Mi-Jack załatwił Ellen tę fuchę w charakterze przynęty.

Elmer wpatrywał się w dom. Na górze zapaliło się światło – Ellen rozchyliła lekko zasłony, żeby pokazać nogi. Było to wbrew przepisom o zaciemnieniu, ale naprawdę dooooobrze widać było jej pęciny. Tommy G. leciał na nogi. Elmer przeczytał jego akta z Quentin i poznał typa.

Thomas Malcolm Glennon/biały/Amerykanin/ur. 19.08.1916. Pobyt w Zakładzie Poprawczym Prestona i w Wielkim Q[13]. Związany z pachuco[14] i ludźmi z tongu Czterech Rodzin.

Gdzieś na północy wystrzeliły fajerwerki. Deszcz zgasił iskry i popsuł efekt.

„Liczy się to, kogoznasz”.

Elmer znał Dudleya i Mów-Mi-Jacka. Stąd ta gówniana robota. Mike B. i Dick C. byli najważniejszymi zbirami Dudleya. Dud miał tej nocy wolne. Trzy dni temu pociął go jakiś nieznany czubek. W biały dzień – w piwnicy Chińskiej Pagody Kwana. Dud trzymał się z Wujem Ace’em Kwanem, szefem Hop Singu.

„Znać”, „dymać” – jedno i to samo. Elmer znał Brendę i Mów-Mi-Jacka. Dudley znał ich tak samo. Dud znał arcybiskupa Cantwella i radiowego kabotyna ojca Coughlina. Dud był trés blisko z całą tą Irlandzką Brygadą. Joe Kennedy załatwił Dudowi patent oficera Służby Wywiadu Wojskowego. Dud zaraziutko miał ruszać do Meksyku.

Elmer ziewnął. Elmer zaczął gmerać przy policyjnym radiu. Posypały się komunikaty o przestępstwach.

Czarnuchowo/włamanie do sklepu z alkoholem Radosna Chwila/wozy patrolowe na miejscu przestępstwa. Nalot na ćpunów w klubie Zombie. Burda pomiędzy czarnuchami a Meksami, róg Osiemdziesiątej Czwartej i Avalon. Mekse w zoot suitach[15] dają dyla.

Elmer ziewnął. Elmer ruszył pokrętłem i trafił na cywilne pasmo. Posłuchaj tylko: sylwestrowa bibka Departamentu Policji, prosto z ratusza na żywo!!!

Orkiestra Counta Basiego. Pokój załogi biura śledczego wyposażony w radiowe mikrofony i podest dla orkiestry. Count przy fortepianie, lekko chropawy saksofon Lestera Younga.

Oto co głosi policyjna plotka. Dwaj mundurowi zdybali Counta ze skrętami. Jack Horrall się dowiedział i złożył propozycję. Wybieraj, Count. Sześć miesięcy na farmie penitencjarnej czy jeden nocny występ?

Deszcz bębnił w samochód. Bębniąc, zagłuszał Counta Basiego. Elmer przełączył się na pasmo 3 – częstotliwość do łączności z Breuningiem i Carlisle’em.

„Znać”, „dymać”. Ależ denny sylwester. Co masz z tego swojego statusu zaufanego gliniarza?

Uwielbiał obyczajówkę komendy głównej. Dawała niezły ubaw i wykańczała konkurencję jego stręczycielskiego biznesu. A potem pieprzeni Japońcy zbombardowali pieprzone Pearl Harbor i wpieprzyli biały świat w czarną dupę.

Został oddelegowany do oddziału do spraw cudzoziemców. Miał teraz Japońców przez dwanaście dni w tygodniu. Japońcy, Japońcy, JAPOŃCY. Urodzeni poza krajem, urodzeni w kraju, zweryfikowani i prawdopodobni członkowie piątej kolumny. Naloty na ich domy. Konfiskata majątków. Przenosiny do szykownych stajni przy torze wyścigowym w Santa Anita.

Ciulowa robota. Ale dzięki niej zdobył inną, porządniejszą fuchę. Będziesz ochraniał naszego laboratoryjnego czarodzieja Hidea Ashidę.

Otwarta częstotliwość. Pijacki bełkot Breuninga i Carlisle’a. Kto pociął Dudstera? Ich hałaśliwe dzieciaki. Przez atak pieprzonych Japońców szlag trafił mecz na Rose Bowl[16].

Breuning i Carlisle pletli dalej. Pieprzyli o śledztwie fedziów w sprawie telefonicznych podsłuchów. To było zajmujące.

Ratusz był nafaszerowany. Bu-kuu[17] pluskiew w ścianach. Zapluskwione telefony. Bu-kuu stanowisk podsłuchowych: schowki na miotły, składziki, pakamery pełne urządzeń rejestrujących. A wszystko to dlatego, że:

Psy Los Angeles ujadały jak najęte. Psy Los Angeles gadały i paplały. Obyczajówka, wydział zabójstw, wydział oszustw. Gliniarze-kanciarze, gliniarze związani z tongami, gliniarze-tłumiciele strajków. Fedzie zwęszyli coś zeszłej jesieni. O-oo – skorumpowani policjanci. O-oo – przestępcze działania: planowane, knute, dyskutowane.

Policyjne lenna. Policjanci-złodzieje. Policjanci w Srebrnych Koszulach[18] i Niemiecko-Amerykańskim Bundzie[19]. Telefony do prokuratury okręgowej. Telefony do burmistrza Fletcha Bowrona.

Fletch sprowadził tajniaka, żeby chronić swój własny tyłek. Fletchowi zaglądały w oczy krzywdzące akty oskarżenia. Tajniakiem był ważniak o nazwisku Wallace N. Jamie. Był prywatnym detektywem i specem od nagrań z podsłuchów. Wielka ława przysięgłych trwała w gotowości do działania. Gliniarze trwali w straaaaachu.

Sierżant E.V. Jackson też. Elmer J. – stręczyciel na usługach elity L.A.

Radio zdechło. Cholera – trzaski, zakłócenia, szum. Elmer ruszył pokrętłem. Poszczęściło mu się. Dobry Boże – Hometown Jamboree Cliffiego Stone’a.

Auld Lang Syne[20] dla wieśniaków z południowego wschodu na uchodźstwie. Czyli dla niego, jak nic. Cliffie kojarzył się z jazdą na wozie pełnym siana i z księżycówką. Wtoczmy się w rok 1942.

Wishart, Karolina Północna. Noworoczny występ Cliffiego w radiu K-L-N. Wishart należało do Klanu. Geograficzne przeznaczenie. Przynależność do Klanu spieprzyła życie jego taty i starszego brata, Wayne’a Franka.

Cała ta dieta na bazie hasła „nienawidzić czarnuchów” na długo zaległa w żołądku młodego Elmera. W roku 1930 skończył osiemnaście lat. Wstąpił do piechoty morskiej. Semper fi: Parris Island, Camp Lejeune, niecna Nikaragua.

Odjazdowa Managua. Oddział piechoty morskiej ochrania marionetkowego Führera Somozę. Żołnierze czyszczą teren z jego politycznych wrogów i ochraniają ambasadę. Odpicowani chłopcy na posyłki i zabójcy. El Jefe uwielbia starszego szeregowego E.V. Jacksona. Stąd superrobota: prowadzenie jego ulubionego burdelu.

Dzięki tej robocie dobrze poznał biznes. To tam zrodził się pomysł na usługi dziewczyn z dostawą do domu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Plus jeszcze to: ochraniał komendanta policji L.A.

James Edgar „Dwie Spluwy” Davis. Niezły świr i superszybki strzelec. Jima Davisa i Jefe łączyło braterstwo chorych dusz. Davis przyjechał do Managui, by się zająć „ekstradycjami” do L.A. Zostali w ten sposób usunięci kolejni rywale Jefe.

Davis pokochał starszego szeregowego E.V. Jacksona. Oto dlaczego. Pewien lewicujący fanatyk rzucił się na niego z maczetą. Szeregowy Jackson zastrzelił go na miejscu. Davis zastrzelił szeregowego Jacksona propozycją pracy dla Departamentu Policji.

Żegnaj, piechoto morska. Witaj, Los Angeles.

Elmerowi spodobała się praca w policji. Davis poznał go ze stręczycielką, niejaką Brendą Allen. Elmer i Brenda przypadli sobie do gustu. Wymyślili interes z telefonami i przekonali się, że to żyła złota. Wielka ława przysięgłych Los Angeles wylała Jima Davisa. Bzyknął o jedną małolatę za dużo i wpadł w szambo.

Komendant Hohmann przyszedł i odszedł. Nastał Mów-Mi-Jack. Jack ma 7% udziału w stręczycielskim biznesie. E.V. Jackson, lat 29: prawdziwy biały szczęściarz.

Cliffie Stone wył wsiowe ballady. Oto ckliwe zajęcie Wayne’a Franka. Wayne Frank kopnął w kalendarz tam, gdzie jego smarkaty brat rozwinął skrzydła. Jemu przypadł los białego pechowca.

Wayne Frank wstępuje do Klanu, rozpija się, staje się menelem. Zaczyna myśleć o zachodnim wybrzeżu. Dowiaduje się o słynnym skoku na pociąg ze złotem około roku 1931.

Pociąg jedzie z Frisco[21] do L.A. Z zamkniętej na kłódkę klatki znikają sztabki złota. Sprawa pozostaje nierozwiązana. Wielka zagadka: kto to zrobił? Wayne Frank ma chrapkę na złoto, chociaż zna się na kruszcach jak świnia na gwiazdach. W 1933 przyjeżdża do L.A. Znajduje robotę w ekipie CCC[22] przy wycinaniu suchych zarośli. Daje się upiec w wielkim pożarze Griffith Parku[23].

Elmer pociągnął old crowa. Nieźle mu już szumiało w głowie. Była 22.18. Tommy zawsze uderzał pomiędzy 22.00 a północą.

Podróż w czasie go rozdrażniła. Wyłączył radio i wsłuchał się w deszcz. Jego służbowy wóz tonął po zderzak w błocie.

Spojrzał na dom. Szpary w zasłonach dawały niezły widok. Ellen chodziła i paliła. Rewia Nóg Deluxe. Przez lufcik wypłynęły smużki dymu.

Elmer włączył pasmo 3. Mike B. nadawał Dickowi C. Jeszcze kiedyś się to przyda. Taka zabawa w straż obywatelską.

Zgarnąć paru śmieci z tongów. Zabrać ich do Kwana. Przemaglować ich. Dowiedzieć się, kto pociął Dudleya Smitha.

Znowu zakłócenia. Elmer opróżnił butelkę i wyrzucił ją przez okno. I wtedy przez szum przedarło się:

– Ej, młody.

Elmer chwycił i włączył mikrofon. Zakłócenia ucichły.

– Tak, Mike.

– Nasz chłoptaś kieruje się na południe. Przeskoczył przez płot sąsiadów. Idź od frontu. Daj mu zwęszyć Ellen i ruszyć na górę, zanim...

Elmer się zerwał.

Wyskoczył z wozu. Przeskakiwał kałuże, aż dopadł do krawężnika. Buty mu świszczały i przeciekały. Wyciągnął spluwę i załadował nabój do komory.

Spadł mu kapelusz. Deszcz siekł go w oczy, tak że niewiele widział. Dopadł do trawnika/werandy od frontu/wejściowych drzwi.

Otwarte. Teraz powoli. Sam naoliwiłeś zawiasy i ościeżnice.

Wszedł. Poczuł zapach papierosów Ellen i jej perfumy. Ruszył ku schodom. Chlupocząc, pokonał dywanik w salonie.

Mike i Dick do niego dochlupotali. Wpadli na schody. Blisko siebie. Wszyscy po ciiichu.

Są ślady zabłoconych butów Tommy’ego. Jest skrzypienie podłogi i szuranie nóg na górze.

Mike puścił oko. Dick pokazał podrzynanie gardła. Elmer przełknął ślinę – o cholera, o cholera...

Ellen krzyknęła.

Mike wrzasnął. Dick wrzasnął. Wbiegli na górę i zrobili sajgon. Słychać było odbijanie od ścian. Do Elmera dotarł brzęk tłuczonego okna od frontu.

O kurde, to musiało być to:

Tommy G., człowiek-mucha, w powietrzu...

Elmer wybiegł na zewnątrz przez drzwi. Czarne niebo, paskudna ulewa i ledwo widoczny obraz:

Mknący na północ Rączy Tommy...

Wyprzedza go o dwa podwórza. Sunie w stronę chodnika. Nie ma tam mokrej trawy, co oznacza lepszą przyczepność.

Elmer pobiegł na ukos i wpadł na asfalt. Spowalniał go trzepoczący płaszcz. Zmniejszył odległość do Tommy’ego, zwiększył ją i znów zmniejszył. Wymierzył w plecy Tommy’ego i wypuścił trzy kulki. Rozbłysk na końcu lufy zabarwił deszcz na czerwono.

Tommy się oddalał. Mike B. i Dick C. gdzieś tam w tyle strzelali. Kule rykoszetowały od frontowych werand.

Tommy pobiegł Dwudziestą Szóstą na wschód. Elmer spostrzegł go kątem oka i opróżnił magazynek. Rozbłysk po strzale oślepił go tak, że przed oczami miał małe aureolki.

Elmer pobiegł na wschód. Zmienił magazynek i puścił się sprintem. Zrzucił płaszcz. W oknach podnosiły się rolety. Zyskał nieco światła.

Zmniejszył odległość. Zaczęło mu brakować tchu. Coś wypadło z kieszeni spodni Tommy’ego. Zatrzymał się i dokładnie wycelował. Miał go, miał go, coś mu powiedziało: NIE. Celowo posłał trzy pociski obok celu.

Tommy skręcił na północ. Rączy psychopata. Patrz, jak zapierdziela.

Elmer usłyszał gdzieś za sobą Mike’a i Dicka. Kule odbijały się od jezdni. Debile rozpalali błędne ognie.

Elmer przystanął, by złapać oddech. Przeszedł kawałek na wschód i sprawdził chodnik.

Co wypadło Tommy’emu? To może być notes z adresami.

Ellen rzekła:

– Świetny sylwester.

Elmer rzekł:

– Pomyślałem to samo.

– Chyba nie jesteś najlepszym strzelcem.

– Daj spokój. Po ciemku, w deszczu?

Jechali przez Hollywood. Ellen mieszkała w Green Gables. Osiedle sąsiadowało z Paramountem i ułatwiało chodzenie na castingi. Ellen drugi raz była mężatką. W wieku dwudziestu siedmiu lat miała na koncie dwóch mężów i dziecko. Mężuś służył w korpusie powietrznym. Klientów Elmera obsługiwała z nudy. Elmera zresztą też.

Elmer dojechał do Melrose i skręcił na zachód. Coś jakby Aquacade[24] Nocą. Zaciemnienie i sięgająca krawężników woda na ulicach.

Ellen zapaliła papierosa.

– Wyciągnął ptaka i mi nim pomachał. Wtedy krzyknęłam.

Elmer parsknął śmiechem. Ellen pokiwała małym palcem. Tommy Glennon – z fiutem jak orzeszek.

Elmer znów parsknął śmiechem. Ellen obmacała mu kieszenie spodni i wyciągnęła zwitek banknotów. Wzięła pięćdziesiątkę i wsunęła zwitek z powrotem.

– To było przyjemne.

– Nie dzisiaj. Może w weekend.

– Będę miał nocną służbę. Fuchę w roli ochroniarza Hidea.

Ellen rzekła:

– Ładniutki jest jak na Japońca. Myślisz, że jest ciotą?

– Powiem mu, że cię to ciekawi.

Ellen wyrzuciła papierosa.

– Podziękuj Jackowi Horrallowi za te pięć dych i powiedz mu, że za takie psie pieniądze więcej za przynętę robić nie zamierzam.

– Coś jeszcze?

– Przekaż mu, że moim zdaniem należałoby cię z powrotem odkomenderować do piechoty morskiej. Jest wojna, a ty powinieneś w niej walczyć jak mój mąż.

Elmer spytał:

– Kochasz mnie?

Ellen odrzekła:

– Nie. Jesteś tylko moją wczesnowojenną odskocznią.

Ellen wysiadła w Green Gables. Elmer zawrócił i ruszył na wschód. W głowie mu szumiało od szalonych myśli. Działanie na najwyższych obrotach jeżyło włosy na rękach.

Tommy G. mieszkał w hotelu Gordon. Breuning i Carlisle byli za leniwi, żeby tam pojechać i przetrzepać mu pokój. Gordon stał przy Melrose, tyle że kawałek dalej.

Przetrzepmy pokój Tommy’ego. Znajdźmy tropy. Wyciągnijmy z tej fuszerki jakąś korzyść. Namieszajmy trochę przy tym Dudleyowi Smithowi.

Dudster go wkurzał. Kay Lake trafiła w sedno. Powiedziała: „Beztrosko zakłada, że przetrwa wspomagany przez swoich sługusów”.

„Sługus” tej nocy oznaczał jego. To bolało. Co tam, Elmer – zdrowie Dudleya.

Pieprzony deszcz. Wybijające studzienki. Błotne lawiny. Zero szampana, zero kobiet.

Elmer zaparkował za Gordonem i przeskakując przez kałuże, ruszył do hotelu. Hol był zapuszczony. Recepcjonista drzemał za kontuarem. Na głowie miał zielony filcowy kapelusz skrzata z irlandzkich podań.

Tommy wynajmował pokój 216. Elmer wszedł po schodach i znalazł drzwi. I nic – zero głosów, zero trajkotu z radia. Wyciągnął spluwę i przywarł barkiem do ościeżnicy.

Tommy’ego brak. Tylko jego nora. Standardowe trzy i pół na trzy i pół metra rozpaczy.

Zero łazienki. Jedna szafa. Przy łóżku pisuar z butelki po mleku. Zero krzeseł. Jedna szafa, jedna komoda.

Elmer zamknął drzwi od środka. Na Melrose jakieś dupki wrzeszczały „Szczęśliwego nowego roku!”

Zajrzał do szafy. Zobaczył, że nie ma walizki. Zobaczył mokre plamy na półce. Zobaczył na wieszakach cztery zoot suity.

Tommy nawiał. No i gites. Tommy złapał z półki przybory do golenia. Zoot suity działały na gliny jak magnes. Tommy je zostawił.

Tommy miał wóz albo ukradł wóz. Tommy uniknął kulek trzech policjantów i się zmył. Żegnaj, powalony gwałcicielu.

Elmer przejrzał szuflady. Jest coś ciekawego.

Podręcznik do nauki hiszpańskiego dla początkujących. Pisemko z golizną. Pikantne fotki z tijuańskiego oślego show. Zobacz ten kapelusz z szerokim rondem na łbie El Burro[25].

Nazistowskie opaski na ręce. Japońskie flagi ze wschodzącym słońcem. Jeden szablon do tatuażu. Zobacz te wycięte kształty:

Kontur swastyki. Kontur „SQ” ze zwiniętym wężem.

Elmer przekartkował notes Tommy’ego. Znalazł kolejne ciekawostki. Patrz – żadnych adresów czy nazwisk.

Patrz – jakieś „J.S.” i numer z prefiksem Hollywood. „Św. Wib.” i prefiks śródmieścia. Mógł to być kościół katolicki pod wezwaniem Świętej Wibiany.

Patrz – RE-8761. Żadnego nazwiskaani inicjałów. RE to prefiks południowej części śródmieścia.

Patrz – MA-4993 – numer, który on sam dobrze zna.

Koulun Eddiego Lenga. Chińska knajpa. Całonocna speluna słynąca z zupy z płetwy rekina.

Eddie Leng należał do Tongu Czterech Rodzin. O Tommym G. wiadomo było, że się z tongami trzyma.

Plus: jeszcze trzy numery bez nazwisk/bez inicjałów.

Elmer chwycił za telefon na ścianie i obudził gościa w recepcji. Połącz mnie z MA-6884, pronto.

Biuro śledcze. Całonocna linia wydziału obyczajowego. Obsadzona przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Cztery sygnały i telefon odebrany. Funkcjonariusz wydawał się półprzytomny.

– A... tak?

– Pobudka, obywatelu. Masz parę numerów do sprawdzenia.

Funkcjonariusz ziewnął.

– To ty, Elmer?

– To ja, więc bierz ołówek.

– Gdzieś go tutaj miałem.

Elmer rzekł:

– HO-4612. Inicjały abonenta to J.S.

– Dobra, mam...

– ...numer kościoła Świętej Wibiany i nazwisko abonenta numeru RE-8761.

Funkcjonariusz się ożywił.

– Znam ten numer. To budka z telefonem na fałszywe monety. Przyglądają się jej ci zasrani fedzie. Wielu podejrzanych kolesiów z ratusza przeprowadza stamtąd swoje podejrzane rozmowy.

Elmer rzekł:

– Nie przerywaj.

– A kto przerywa? Musiałem tylko zaczerpnąć powietrza.

– No dalej. Nie przeciągaj...

– ...kiedyś korzystali z tej budki bukmacherzy, a wieść niesie, że dalej to robią. Stoi na skrzyżowaniu Jedenastej i Broadwayu, obok „Heralda”. Ten zasrany reporter Sid Hudgens dzwoni stamtąd, jak ma coś do ukrycia.

Żydek Sid. Piewca skandali i pieprzony prowokator. Święta Wibiana – miejsce spotkań papistów. Knajpa Eddiego Lenga.

Tommy, co ten cały syf wróży?

DUDLEY SMITH

2

(Los Angeles, 23.30, 31 grudnia 1941)

Mocne dźwięki instrumentów dętych blaszanych. Delikatnie falujące dętych stroikowych. Synkopowany rytm zacinającego deszczu.

Sala konferencyjna hulała. Rozruszał ją Count ze swoimi chłopcami. Zagrali właśnie Annie Laurie[26]. W szybkim tempie i na celtycką modłę.

W sali zawrzało. Duchota kontra zimowa nawałnica. Tańczący tylko od wielkiego dzwonu gliniarze dziś przesadzili. Żłopali wódę ze stołów i poniewierali swoimi partnerkami, czy tego chciały, czy nie. Count się przyglądał. Ci biali faceci to istne klauny. Właśnie się to potwierdzało.

Dudley obserwował. Miał stolik z boku sali przy uchylonym oknie. Ubrany był w swój wojskowy mundur. Claire miała na sobie sukienkę w kolorze irlandzkiej zieleni.

Podbijał do niej arcybiskup. J.J. Cantwell lubił kobiety, ale dla przyzwoitości się hamował. Monsinior Joe Hayes ignorował Claire. Zmieniła wyznanie, co świadczyło o braku autentyczności. Niechętnie pełnił funkcję jej spowiednika.

Monsiniora Joego kobiety odpychały. Lubił chłopców i się nie hamował.

Ojciec Coughlin lubił nieprzyzwoite rozmowy. Jego trójcą były wóda, oszczerstwo i jątrzenie. Nie znosił czerwonych i żydków. Podbijał do zakonnic od Świętej Wibiany i siał wśród nich niezgodę nienawistnymi pamfletami.

Kelner uzupełnił zaopatrzenie stolika – szkocka, dżin, lód. Obsługę zapewniali uprzywilejowani osadzeni z więzienia okręgowego. Ten akurat był drobnym zbokiem. Chodził w pobliże szkolnych boisk i walił konia.

Claire uzupełniała drinki. Duchowni palili papierosy i pili. Arcybiskup pożerał wzrokiem Claire. Monsinior Joe pożerał wzrokiem kelnera. Ojciec Coughlin bazgrał po serwetce. Złowieszcze symbole: swastyki i „SQ” w otoczeniu węży.

Dudley poprawił temblak. Na lewej ręce miał liczne rany od noża. Jakiś niegrzeczny żółtek, jak nic. Intryga tongów. Sojusz Smith/Kwan/Hop Sing rodził wrogość konkurencyjnego tongu.

Claire dzieliła się z nim swoją morfiną. Jej miłość do niego była silniejsza od nałogu. Narkotyk koił ból i dodawał światu elegijności. Pozwalał wznieść się ponad wszystko i rozniecał noblesse oblige[27].

Pozwalał wznieść się ponad ostatnie porażki. Pearl Harbor i naloty na Japońców jako spieprzony interes.

Kombinował, jak skorzystać na wojnie. Ace Kwan go wspomagał. Wszystko wzięło w łeb. Chciał dostać w swoje ręce partię heroiny w Bai. Mike Breuning, Dick Carlisle i Hideo Ashida go wspomagali. To też wzięło w łeb. Towar należał do kapitana Carlosa Madrana. Madrano i meksykańska policja stanowa storpedowali działalność kartelu Smitha. Do tego doszło mniej istotnie fiasko z Japońcami. Podłożył nitroglicerynę pod samochód Madrana i El Capitan wyleciał w powietrze. Niewielka to była rekompensata.

Ojciec Coughlin znał tego, kto zastąpił Madrana. Jose Vasquez-Cruz nie lubił czerwonych ani Żydków, ale nie popierał tak jawnie faszystów. Baja znów zaczyna obiecująco wyglądać. Sierżant policji Smith jako kapitan Armii Stanów Zjednoczonych Smith. Pozna Vasqueza-Cruza i być może spróbuje go sobie podporządkować.

Count Basie zapodał jakąś latynoską balladę. Claire ścisnęła jego zdrową rękę. Zatańczmy, mi corazon[28].

Temblak ograniczał ruchy. Dudley pozwolił, by Claire pomogła mu wstać, i dał się prowadzić. Podtrzymywała jego chorą rękę. Tańczyli blisko. Claire położyła głowę na jego ramieniu. Rzekła:

– Za dwa tygodnie już tam będziemy. Jeszcze nam się znudzi ta muzyka.

– Major Melnick zapewnił nam wspaniały apartament w hotelu. Będziemy mieli piękny własny taras z pięknym widokiem na ocean.

Claire się przytuliła.

– Będziemy uczestniczyć w mszach i obchodzić wszystkie święta. Będziemy wyżsi i piękniejsi od otaczających nas ludzi, a oni nie będą mogli się nadziwić, jak dobrze mówimy po hiszpańsku.

Dudley się roześmiał.

– Maluczcy będą cię uwielbiali. Za plecami będą na ciebie mówili La Gringa, zdumieni, że temu irlandzkiemu zbirowi tak się poszczęściło.

– Nie osądzaj się tak surowo, mój drogi. Nie zapominaj, że ucywilizowałam cię bardziej, niż zostałam przez ciebie zdeprawowana.

– To taka loteria, nieprawdaż? Wynik zawsze zależy od czasu i tego, co przyniesie los.

Claire odrzekła:

– Tak, najdroższy. Tak właśnie jest.

Na parkiecie panował tłok. Balowicze wpadali na siebie i deptali sobie nawzajem po nogach. Dudley wymieniał uśmiechy z kolegami policjantami.

Jest porucznik Thad Brown. Paple coś do ciemnoskórej piosenkarki. Jest były komendant Davis, wzmacnia zawartość misy z ponczem. Jest Kay Lake i kapitan Bill Parker.

To taki przeklęty romans. Dzieli ich cała sala. A oni krzeszą przez nią iskry.

Parker jest w mundurze. Patrz na tę przemoczoną marynarkę i zsunięty pas. Rozładowywał korki w deszczu. Co go tutaj przyniosło? Chowa się przed żoną. Kobieta siedzi w domu. A on może pożerać wzrokiem śliczną Kay.

Parker, Kay, sprawa Watanabe. Szalone dni od czasu Pearl Harbor.

Fujio Shudo: „Psychopata Wilkołak”. Dostarczony przez sierżanta D.L. Smitha morderca. Nieudana próba rozwiązania zagadki przez Billa Parkera. A między nimi Hideo Ashida.

Clair kołysała się blisko. Dudley poczuł drżenie. Zaraz wyjdzie. Wyjmie strzykawkę.

Podtrzymał ją. Ona podtrzymała jego. Świeży romans i nader delikatny układ.

Bolała go ręka. Schudł. Tamta napaść była punktem kulminacyjnym jego sprintu ze startem w Pearl Harbor.

Poprzysiągł zemstę. Mieli się z nim spotkać Mike i Dick. Zwerbowali paru osiłków z oddziału do spraw cudzoziemców. W powietrzu wisiał wielki pogrom tongów.

Count zaczął grać Adios. Delikatne wysokie dźwięki dętych stroikowych, niskie punktowanie dętych blaszanych. Meksykański motyw.

Claire rzekła:

– Pożegnania nigdy nie są takie piękne.

Dudley pocałował ją w szyję. Była wilgotna. Znał już jej ciało i jej uzależnienie.

– To nasza piosenka na czas wojny. Zabrania jakichkolwiek pożegnań.

Claire ścisnęła go za zdrową rękę. Dudley popatrzył ponad jej ramieniem. Zobaczył konspirujących Mów-Mi-Jacka i burmistrza Fletcha.

Cykacie się, co?

Śledztwo federalnych w sprawie podsłuchów telefonicznych. Prowadzone przez tego dyspeptyka Eda Satterleego. Budki telefoniczne i ratuszowe wygłupy. Wiszące w powietrzu akty oskarżenia. Mało prawdopodobne uniewinnienia.

On nigdy nie korzystał z zapluskwionych telefonów ani budek telefonicznych. On przewidział ten syf i odpowiednio się zachował.

Claire zadygotała. Odprowadził ją do stolika. Ojciec Coughlin zapodał świński żart. Wasza eminencja słyszała? Genialny dowcip o Cwel San Chinie, chińskim lachociągu.

J.J. Cantwell ryknął śmiechem. Joe Hayes spojrzał spode łba. Claire chwyciła torebkę i ruszyła w stronę toalety.

Zatacza się. Pijani gliniarze schodzą jej z drogi. Nie zdradza pośpiechu i każdego z osobna obdarza uśmiechem.

Dudley spojrzał na zegarek. 23.51. Gdzie są Mike i Dick? Gdzie jest ten ćwok Elmer Jackson?

Quo vadis, Tommy Glennon?

Tommy poniekąd sam wydał na siebie wyrok. Akt oskarżenia zawierał trzy punkty. Punkt pierwszy: Tommy gwałcił kobiety, a to unieważniło ich umowę. Punkt drugi: Tommy był ekskapusiem sierżanta D.L. Smitha i kumplem jego obecnego kapusia, Hueya Cressmeyera. Punkt trzeci: Tommy przerzucał przez granicę meksykańskich robotników rolnych obecnie nieżyjącego Carlosa Madrana.

Podpunkt do punktu trzeciego:

Dudley zabił Madrana. Dudley chciał, by przed wyjazdem do Bai zostały zapomniane wszystkie jego związki z Meksykiem. W połowie listopada odwiedził Tommy’ego w Quentin. Tommy wypytywał go o Madrana i o jego meksykańskie plany. Zanosiło się na cios. Tommy zadał go nieudolnie.

Dudley ma wobec Meksyku wspaniały plan. Czyli: heroina, robotnicy rolni, internowani Japońcy sprzedawani jako niewolnicy. Czyli: Tommy wszystko by to spieprzył. Czyli: wyrok śmierci zapadł.

Popił wodą sodową pigułki. Dwie przeciwbólowe. Trzy benzedryny, żeby przetrwać noc.

Cantwell, Hayes i Coughlin byli nawaleni. Nadawali na czarnuchów i na czerwonego diabła Józka Stalina. To angielscy protestanci rozpętali tę wojnę i sprowadzili żydowskich bankierów. To oni ustawili olimpiadę w trzydziestym szóstym. A ten smoluch Jesse Owens[29]? Biega wolniej od mojej irlandzkiej babuni.

Dziesięć sekund do północy. Ryknęły trąbki Counta Basiego – dziewięć, osiem, siedem, sześć...

Dudley wstał. Gliniarze machali zabranymi ze stołów chorągiewkami. Dudley machał jedną amerykańską, z gwiazdami i paskami, i drugą zieloną, irlandzkich republikanów.

...pięć, cztery, trzy, dwa...

Weszli Mike i Dick. Dudley ich zobaczył. Oni zobaczyli Dudleya.

Dudley wyszeptał bezgłośnie: Tommy? Mike i Dick pokręcili głowami. Nie.

...jeden, zero, SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU...

Okrzyki, klepanie po plecach, strzelające korki – multum. Ryk piszczałek i chorągiewki na patykach. Count zagrał Auld Lang Syne. Dudley się zachwiał. W niby-balowej sali zrobiło się duszno jak w szklarni i wszystko zawirowało.

Chora ręka pulsowała bólem. Zdawało mu się, że zaraz zemdleje. Wtedy zjawiła się przy nim Claire.

Podtrzymała go i pocałowała. Rzekła:

– Czas na nas, kochanie.

JOAN CONVILLE

3

(San Diego, 00.15, 1 stycznia 1942)

Should auld acquaintance be[30]...

Krzyki i pohukiwania. Wrzask piszczałek. Głośne toasty i „Pearl Harbor – pamiętamy!!!”.

Balowicze tłoczyli się w sali restauracji Sky Room. Oficerowie marynarki na luzie. Obłapujący i obmacujący. Nieskrępowane całowanie na parkiecie.

Orkiestra Stana Kentona. Wybrane piosenki wykonuje Misty June Christy. Sky Room: przeszklone ściany i ileś tam pięter w górę. Panoramiczny widok bitewnie ustrojonej plaży. Deszczowe chmury i najciemniejsze niebo na świecie.

Joan uciekała przed błądzącymi dłońmi. Ściskając torebkę, szła do drzwi. Nieźle się wstawiła. L.A. było na północy, trzy godziny jazdy stąd. Wojskowe punkty kontrolne będą spowalniały ruch. Zaciemnienie wzdłuż wybrzeża otuli ją niczym całun.

Uciekła. Dotarła do windy i wcisnęła „1”. Ujrzała lustrzane ściany – własne odbicie, obok którego nie sposób przejść obojętnie.

Puściła oko. Gwizdnęła. Zbyt była dumna, żeby się zachwiać, i zbyt wysoka i atrakcyjna, by przegrać.

Jej rude włosy. Jej zielone oczy. Jej metr osiemdziesiąt wzrostu, władcze i zuchwałe. Jej elegancki zimowy mundur. Złote guziki i warkocz.

J.W. Conville, podporucznik Rezerwy Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Wy pieprzone Japońce lepiej uważajcie.

Zaciągnęła się w dniu ataku na Pearl Harbor. Wykopała z łóżka swojego kochanka na jedną noc i pojechała do śródmieścia. Budynek władz federalnych był oblężony. Czekała w kolejce przez bitych sześć godzin.

Kotwica w górę.

Była dyplomowaną pielęgniarką i magistrem biologii. Szałowe CV od razu dało jej oficerski stopień. W przyszłym tygodniu: pielęgniarski obóz szkoleniowy. Point Loma, uwaga, nadchodzę.

Winda zazgrzytała i stanęła. Oto hol. Joan przeciskała się do wyjścia.

Słynny hotel El Cortez. Bogaci sztywniacy, od groma. Ściany ozdobione trójkolorowymi chorągiewkami. Napisy Tłuc Japońców! Rozdający autografy grubas Wallace Beery[31].

Joan wymknęła się na parking. Niscy mężczyźni pożerali ją wzrokiem. O rety – ten deszcz.

Przemokła. Znalazła swój samochód i skuliła się w środku. Włączyła ogrzewanie i wycieraczki. Zapaliła papierosa. Ruszyła ku drodze wzdłuż wybrzeża na północ.

Zastosowała się do przepisów o zaciemnieniu i jechała na światłach postojowych. Rozświetlały dłuuuuugą deszczową śluzę z przodu. Po lewej stronie huczały rozbijające się fale.

Paliła papierosa za papierosem. Wiedziała, co robić. Skup się na zadaniu i zdław działanie tamtego tuzina drinków. Wyjechała z samego Dago[32]. Ruch zmalał. Trafiła na pusty odcinek drogi i przyspieszyła.

Pruj naprzód. To rodzinne motto Conville’ów.

Takie było motto Earle’a Everetta Conville’a. A teraz kieruje się nim jego starsza córka. Młodsza je odrzuciła. Wyszła za mąż za papistę i skalała dziedzictwo Wielkiego Earle’a.

Pusty odcinek drogi się wydłużał. Jedna czarna dziura stąd po wieczność. Joan wcisnęła gaz do dechy. Postojowe światła chwytały zacinający deszcz.

Wiatr niósł go niemal poziomo. Zupełnie jak w Tomah w Wisconsin.

Wiatr robił sztuczki. Śnieg padał poziomo. Poziomo latały też wyrwane z korzeniami drzewa. Wielki Earle był strażnikiem leśnym hrabstwa Monroe. Kazał Joan strzelać do zwalonych drzew ze strzelby kaliber 10. Z pięciu takich drzew mieli potem opał na całą zimę.

Zwyczaje jej rodzinnego miasteczka. Martwe jak jej rodzice. Odległe jak jej siostra i endogamiczne kuzynostwo w Bilgewater w Szkocji. Pokonane przez szkołę pielęgniarską i studia na Northwestern[33]. Należące do przeszłości jak jej liczni mężczyźni.

O rety – ten deszcz.

Joan pruła naprzód. Paliła papierosa za papierosem. Walczyła z rauszem. Zwolniła przed wojskowym punktem kontrolnym. Uwaga na sabotażystów. Zwolniła przed policyjnym punktem kontrolnym. Uwaga na meksykańskich robotników. Białe zbiry szmuglowały roboli w samochodowych bagażnikach i na pakach ciężarówek.

Policjanci ubrani byli w granatową serżę i mieli szerokie pasy. Zupełnie jak ten kapitan policji L.A., totalnie w niej zadurzony.

Northwestern. Wiosna 1940. Cherlawy smutas w okularach. Wszędzie za nią chodził. Przyglądał się jej, jak strzela do rzutków nad jeziorem Michigan. Wpatrywał się w nią na potańcówkach. Omal nie poprosiła go do tańca.

Nikt nie wiedział, jak się nazywa. Przyjechał tam na jakieś szkolenie policjantów drogówki. Od czasu do czasu podglądał Joan Woodard Conville.

Szkolenie się skończyło. Kapitan się zmył. A teraz niezwykły ciąg dalszy. Trzy noce temu widziała go w L.A.

Hollywood Boulevard. Wojenna gonitwa. Paf – widzi go. Paf – zdaje jej się, że on też ją widzi. Paf – znowu znika.

Policjanci z punktu kontrolnego machnęli, że ma jechać. Jeden zagwizdał. Joan posłała mu całusa i wcisnęła gaz.

Deszcz padał pionowo. Wiatr niósł go poziomo. Deszcz podniósł z martwych Wielkiego Earle’a – Earle zginął w wielkim pożarze lasu.

Wielki Earle – strażak. Wielki Earle – prostak i pijak. Wielki Earle – przyjaciel i wróg uzależnionych od samogonu migrujących Indian.

Zatrudniał ich do walki z pożarami lasu. Przepijali zapłatę i wzniecali nowe pożary, by znowu zarobić. Uderza wielki ogień – 9 kwietnia 1938 roku. Może to Indianie. Może nie. Może celowo wzniecono go w tak groźnej postaci.

E.E. Conville, zmarły w wieku 49 lat. J.W. Conville, mścicielka.

Jej ojciec, spalony żywcem. Pruj naprzód. Samodzielnie przygotuj vendettę.

„Nieznane źródło ognia”. „Brak śladów celowego podpalenia”.

Służba Leśna Stanów Zjednoczonych zaszufladkowała pożar. Joan się sprzeciwiła. Zmieniła specjalizację na studiach. Porzuciła chemię na rzecz biologii. Zgłębiała biologię pożaru terenów leśnych. Odwiedzała pogorzelisko. Badała próbki gleby i drzew. Rozmawiała z Indianami i stworzyła listę podejrzanych. Jeden pijany Indianin zaczął się do niej dobierać. Ze strzelby odstrzeliła mu lewą stopę.

Porwała listę podejrzanych na strzępy. To nie była robota pijanych czerwonoskórych. Pożar wydawał się owocem celowego działania, nie przypadku.

Znalazła rozlane paliwo lotnicze. Było to w pobliżu zarzewia. Zbadała nasączoną paliwem ziemię. Ustaliła jego skład cząsteczkowy i markę. Trop prowadził do firmy czarterującej samoloty w Duluth w Minnesocie. Firma skierowała ją do Mitchella A. Kuppa.

Kupp nazywał siebie wynalazcą. Żył z pieniędzy rodziny. Przyjaźnił się z Charlesem Lindberghiem w czasie, gdy porwano i zamordowano jego syna. Dziewiątego kwietnia 1938 roku Kupp wyczarterował mały samolot i poleciał do hrabstwa Monroe.

Tyle się dowiedziała. I na tym koniec. Niczego nie mogła udowodnić. Jej materiał dowodowy dotyczący rozlania paliwa był zebrany i spisany dość chaotycznie. Nie potrafiła znaleźć motywu. Nie potrafiła w żaden wyraźny sposób połączyć E.E. Conville’a z Mitchellem A. Kuppem.

Pruj naprzód.

Ograniczyła nocne dyżury. Przyspieszyła magisterkę z biologii kryminalistycznej. Dużo czytała. Pochłaniała opracowania zastępcy koronera Nortona Laymana i genialnego chemika policyjnego Hidea Ashidy. Uzyskała dyplom i przeniosła się do L.A. Znalazła pracę w laboratorium i złożyła podanie o przyjęcie na studia doktoranckie na Caltechu[34].

Miała pruć naprzód. Miała posiąść kryminologię na własność. Wróci do Wisconsin i rozwikła zagadkę śmierci E.E. Conville’a.

Aż nastał 7 grudnia. Dzień jej gorącej randki z Historią.

Deszcz bębnił o jej samochód. Widzialność się zmniejszała. Wezbrana woda zalewała jej słabe światła i przesłaniała widok.

Rozległ się grzmot. W błysku pioruna Joan zorientowała się w przestrzeni. Ruch był prawie taki jak w L.A. Paliła papierosa za papierosem. Zredukowała bieg, zarzuciło nią, odruchowo odbiła. Ujrzała drogowskaz na Venice Boulevard.

Zjechała na prawo. Zamroczyło ją i kurczowo ścisnęła kierownicę. Zakręciło jej się w głowie. To wypity alkohol zaczął...

W przednią szybę uderzyły światła. Wielkie, świecące pełną mocą reflektory. Ktoś łamał przepisy o zaciem...

Joan została oślepiona. Potarła oczy i puściła kierownicę. Walnęła w światła i to wielkie coś.

HIDEO ASHIDA

4

(Los Angeles, 2.30, 1 stycznia 1942)

Wilkołak śpi. Wygląda spokojnie. Niepomny świata.

Siedzi w jednoosobowej celi na pustej kondygnacji. Strażnicy trzymają go w zamknięciu i na środkach uspokajających. Fujio Shudo/Japończyk/lat 38. Jest ich. Zostanie oskarżony o poczwórne morderstwo pierwszego stopnia.

Procedura ustalania poczytalności jest w toku. Czysta formalność. Cela śmierci już na niego czeka. Nim minie sześć miesięcy, nawdycha się gazu i będzie po nim.

Ashida przyglądał się, jak śpi. Lee Blanchard przyglądał się i gadał.

– Wilkołak i człowiek-wilk. Nie wiem, co ich różni. Może tylko aktorzy, którzy ich grają.

Stali na podeście. W ulewnym deszczu zahuczał grzmot. Zadrżały szyby w zakratowanych oknach.

– To jedna symboliczna postać pojawiająca się w różnych opowieściach – wyjaśnił Ashida.

Blanchard ziewnął.

– Nie przeszkadza mi, że mam cię pilnować, Hideo. Ale areszt komendy głównej nie jest moim ulubionym miejscem spędzania sylwestra.

Shudo leżał w pozycji płodowej. Shudo drgnął i zaczął ssać kciuk.

Blanchard rzekł:

– Porozmawiaj ze mną, Wilkołaku. Powiedz mi coś, o czym nie wiem.

Ashida odpowiedział za potwora. Odpowiedział w myślach. Nawijał łamaną japońską angielszczyzną.

Wrobił mnie Dudley Smith. Sensei Ashida mu pomagał. Bill Parker chciał czystego rozwiązania. Smith i Ashida go przegłosowali.

Blanchard pociągnął z piersiówki.

– Twoje zdrowie, Wilkołaku. Chcesz znać moje zdanie? Zasługujesz bardziej na dom wariatów niż na komorę gazową.

Ashida przejął piersiówkę.

– Powinniśmy iść na górę. Mam dyżur telefoniczny w drogówce. Kapitan Parker może dzwonić.

– Był na ratuszowej bibce. On i Kay wciąż się na siebie gapili.

Ashida pociągnął brandy. Pił rzadko. Jeden łyk wystarczył, by wywołać rumieńce.

– Pewnie czujesz się przy niej niezręcznie. Trudno musi być z nią mieszkać.

Blanchard wyszczerzył w uśmiechu zęby.

– Moja dziewczyna jest „trudna”, ale moja dziewczyna to Kay Lake, co ma swoje zalety. Stale wymyśla coś nowego. Wiesz, co teraz robi? Zadała się z tymi typkami od muzyki poważnej z Brentwood. Głównie z czerwonymi i nawiewającymi przed Führerem Żydkami. Nie wiem, ile czasu spędza z Billem Parkerem.

Ashida oddał piersiówkę. Oczy go piekły. W zimnym areszcie zrobiło się ciepło.

– Chodźmy na górę.

– Ty tu jesteś szefem, przynajmniej do ósmej. Mam nadzieję, że Elmer J. się nie urżnął i mnie wtedy zmieni.

Wjechali windą na trzecie piętro. Ashida otworzył laboratorium kryminalistyczne. Przejrzał ustawione na półkach chemikalia i posprzątał tunel balistyczny. Wyrzucił łuski i odgiął rogi testu serologicznego. Napełnił luminolem butelki z atomizerem.

Był ze wszystkim do tyłu. Przez Pearl Harbor laboratorium miało ogromne zaległości. Internowania Japończyków pociągnęły za sobą masowe konfiskaty. Rejestr zajętego mienia nie był uzupełniany od połowy grudnia.

On nie był internowany. Jego rodzina pozostawała na wolności. Internowania miały zostać wznowione nazajutrz. Patronat Dudleya Smitha gwarantował mu wolność. Mieszkał w apartamencie hotelu Biltmore. Jego matka i brat mieli własne pokoje. Patronat Dudleya miał swoją cenę. Patrz: sprawa Watanabe i wrobienie Wilkołaka.

Blanchard rzekł:

– Jesteś w transie, Hideo. Może to przez to żrące badziewie, które ciągle wąchasz.

Ashida się uśmiechnął. Wyszli na korytarz. Ashida zamknął laboratorium na klucz i usłyszał chrapanie.

Blanchard zrobił ćśśśś. Pokazał pokój oddziału do spraw cudzoziemców.

Podeszli i zajrzeli. Był to pokój załogi/magazyn/noclegownia. Dwanaście biurek i zawieszona na ścianie kredowa tablica. Hałdy skonfiskowanych łupów.

Radia, spluwy, flagi, nazistowskie lugery. Nienawistne pamflety po angielsku i zapisane znakami kanji. Nienawidź Chinoli, nienawidź Żydków, nienawidź wszystkich Amerykanów.

Trzech nieumundurowanych policjantów na piętrowych łóżkach. W samej tylko bieliźnie. Broń w pobliżu. Kastety, skórzane pałki, płaskie i okrągłe.

Potężni goście. Pogromcy czarnuchów. Tłumiciele strajków na zawołanie.

Blanchard rzekł:

– Cal Lunceford, Wendell Rice, George Kapek. Masz tu przedstawicieli Srebrnych Koszul i Legionu Gromu. Te palanty mają ścigać Japońców z piątej kolumny? Co za ironia.

Zjawił się jakiś mundurowy. Powiedział:

– Ashida, dzwonił kapitan Parker. Masz jechać do Venice. Był śmiertelny wypadek. Nie żyje czterech meksykańskich roboli, a jakaś babka z marynarki jest w areszcie.

Zawieszony na tyczkach brezent chronił przed deszczem. Bariera z kozłów odgradzała gapiów. Poza tym – typowe powypadkowe piekło.

Czołowe zderzenie. Dodge coupé rocznik trzydzieści sześć i jakiś gruchot. Zero widocznych śladów hamowania. Dodge jechał na wschód, gruchot na zachód. Przody obu wozów zgniecione w harmonijkę.

Dodge: brak drzwi kierowcy. Gruchot: zgnieciony aż po tylne siedzenia i bagażnik.

Miejsce zdarzenia oznaczały flary. W pobliżu stały wozy patrolowe. Przodem do siebie parkowały dwa karawany. Oto i czworo noszy okrytych prześcieradłami i moknących na deszczu.

Blanchard podjechał do ułożonych w rzędzie flar. Ashida wysiadł i się rozejrzał. Zastosował technikę o nazwie Człowiek Kamera. Pstryk, pstryk – dwa szerokie ujęcia.

Pstryk – brak śladów hamowania. Pstryk – zmył je deszcz. Pstryk – wywalone drzwi ocaliły życie kobiety z marynarki. Pstryk – kobieta z marynarki jechała za szybko. Pstryk – kierowca gruchota zwalniał. Pstryk – dalsze uszkodzenia grata.

Ashida podszedł do noszy. Wiatr zdzierał mu kapelusz. Deszcz siekł w oczy.

Wszystkie cztery prześcieradła były przesiąknięte krwią. Ashida ściągnął je do połowy. Zabrzmiały cztery ciche pstryki. Ekstrapolujmy.

Czterej Meksykanie. Todos muertos[35]. Dwóch mężczyzn z przodu, dwóch z tyłu.

Siła zderzenia. Mężczyźni na przedzie doznali rozległych obrażeń klatki piersiowej. Ich serca eksplodowały. Mężczyźni z tyłu przyjęli siłę uderzenia niżej, zostali pozbawieni wnętrzności.

Ashida podniósł wzrok. Z wozu patrolowego wysiadł Bill Parker. Z jego kolan spadła pusta półlitrówka.

Potoczyła się po drodze. Ashida odwrócił wzrok. Usłyszał stłumiony pisk.

Podążył za nim. Podszedł do gruchota i użył Człowieka Kamery. Tak – zbliżenie.

Klapa bagażnika uchylona. Coś tam jest.

Podniósł i zablokował klapę. Ujrzał małego chłopca. Nie żył, zmiażdżony przez zapasową oponę. Mała dziewczynka wyszeptała coś i wykasłała krew.

Próbowała coś powiedzieć. Ashida wziął ją na ręce i przytulił. Podniosła rączkę do jego twarzy i skonała w jego ramionach.

5

(Los Angeles, 3.15, 1 stycznia 1942)

Chińska Pagoda Kwana. Lokal czynny całą noc. Kwatera główna tongu Hop Sing i najgorętszy lokal Chinatown. Oto Wuj Ace Kwan – restaurator/watażka.

Deszcz źle wpływał na interes. Miejscowi Chinole i nocne marki pozostawały w domach. Chłopcy zajęli najlepszy stolik.

Dudster brylował. Ace postawił półmisek z przystawkami i koktajle mai tai. Miał sześćdziesiąt sześć lat i był za chudy. Nadziewał smażone pierożki na sprężynowy nóż i je pożerał.

Pilna narada. Policyjny szczyt. Chodziło o tę spieprzoną obserwację. O tego zbiega na wolności.

Chłopcy żarli i chlali. Elmer popił bromo-seltzerem[36] dwie tabletki benzedryny i westchnął aaach! Mike Breuning i Dick Carlisle się dąsali. Pozostali obecni: Cal Śmieciarz Lunceford, George Kapek, Wendell Rice. Wyrwani ze snu patałachowaci goryle.

Wszyscy patrzyli na Dudleya. Najuważniej Elmer. Ten irlandzki popapraniec kazał mu zabić człowieka. To mu się nie podobało.

Dudster brzmiał słabo. Głos mu drżał. Opatrunek na ręce przesiąkał. Wymięty wojskowy mundur wisiał na nim. Elmer przyglądał mu się dyskretnie i usiłował sprawiać wrażenie skruszonego.

Dud rozdał plany poszukiwań. Znajomi Tommy’ego Glennona i odwiedzane przez niego miejsca. Tommy, wielbiciel Chińczyków: tancbudy, burdele, ćpuńskie meliny.

Chłopcy przejrzeli plany. Dudley zastukał widelcem. Achtung, meine Kameraden![37]

– Spotkaliśmy się tutaj, żeby naprawić taktyczne błędy popełnione dzisiejszego wieczoru, a przy okazji może też zebrać tropy prowadzące do mężczyzny, który przed trzema dniami w tutejszej piwnicy zaatakował mnie nożem. Był to mężczyzna drobny, wzrostu, jakiego można się spodziewać u Chińczyka. Miał też na twarzy maskę z lakowanego drewna o orientalnych rysach, taką, jakie noszą japońscy aktorzy w japońskich przedstawieniach teatralnych. Wyczuwam tu pewną barokową wrażliwość i skłonność do igraszek. Byłbym zaszczycony, gdybyście dostarczyli mi tego rzadkiego ptaszka żywego, a Tommy’ego Glennona zabili na miejscu.

Mike i Dick się łasili. Jasne, szefie – raźne potakiwanie i szerokie uśmiechy. Cal Śmieciarz strzelił kostkami. Rice i Kapek rzucali piorunujące spojrzenia. Elmer ogarnął wzrokiem sprzęt u ich pasów. Jak zawsze – pałki i pistolety do podrzucenia w razie potrzeby.

Przejrzał raz jeszcze swój plan poszukiwań. W jednej kolumnie wypisano lokalizacje. Ujrzał bu-kuu miejsc w pobliżu – ale bez Koulunu Eddiego Lenga.

W myślach przekartkował należący do Tommy’ego notes z adresami. Było w nim diablo mało wpisów. Ale knajpa Eddiego się znalazła.

Rice spytał:

– Mamy zabrać kolesi do biura? Tam dać im wycisk?

Dudley zapalił papierosa.

– Przyciśnijcie ich tam, gdzie ich znajdziecie. Solidnych podejrzanych sprowadźcie tutaj.

Ace nadział na nóż smażoną krewetkę.

– Wy sprowadzić do piwnicy. My wsadzić jaja w imadło i przypalać papierosami.

Elmer przełknął. Podskoczyło mu jabłko Adama. Dudley to spostrzegł. Elmer spojrzał na zegarek.

Kapek rzekł:

– Załóżmy, że zgarniemy ich całe stado. Dzwonić wtedy po sukę?

Dudley odrzekł:

– Skuć im ręce i nogi. Ustawić jednego za drugim i przedefilować po Broadwayu. Zróbcie zamieszanie. Niech to będzie nasze oświadczenie. Departament Policji jest z Hop Singiem. Cztery Rodziny to chingasos y putasos[38].

Lunceford rzekł:

– Dud ćwiczy. Wybiera się do Meksyku.

Ace nabił na nóż rumaki[39].

– Viva Chińczyk i biały człowiek! Zabić wszystkie bambusy i Japońce!

Elmer parsknął śmiechem. Ace wyglądał na psychopatę. Czasem go ponosiło.

Breuning wypił swoje mai tai.

– Tommy od zawsze jest związany z tongami. On i Chińczycy to stara historia.

Elmer rozpakował cygaro.

– Powinniśmy wystawić list gończy i powiadomić chłopaków od imigracji. Tommy przerzucał kiedyś meksykańskich robotników. Na pewno ma u imigracyjnych kartotekę.

Dudley się uśmiechnął.

– Nie. To ty spieprzyłeś tę robotę, Elmer. Teraz razem ze swymi szacownymi kolegami to naprawisz.

Na Chinatown natarły dwie drużyny. Przeciwdeszczowe kurtki, kajdany, pasy ze sprzętem. Lunceford wyruszył z Breuningiem i Carlisle’em. Elmer wyruszył z Kapekiem i Rice’em.

W północnej części Broadwayu były same bary i mordownie. Kręcili się tam Chinole i białe pijaczki. Nowy Rok zwiększał obroty. Ulewa je pomniejszała. Obie drużyny powędrowały na północ.

Drużyna Elmera wzięła stronę zachodnią. Elmer załadował swoją czterdziestkępiątkę i przygotował wypchaną grubym śrutem płaską pałkę. Szedł przodem i niósł w ręce okrągłą policyjną pałkę. Obowiązkowy bat na Chinoli.

Rice i Kapek taszczyli kajdany. Byli mierzącymi metr osiemdziesiąt pięć osiłkami, do tego nieźle wyposażonymi. Taszczyli kajdany, pod których ciężarem się garbili. Byli przez to wkurzeni.

Departament Policji pozostawał w sojuszu z Hop Singiem. Wuj Ace był żółtkiem numer 1 Jacka Horalla. Lokale Hop Singu były nietykalne, lokale Czterech Rodzin – wprost przeciwnie. Pieprzyć zeszłomiesięczny rozejm pomiędzy tongami.

Elmer szedł przodem. Rozbijał frontowe okna i przykuwał uwagę. Wchodził do środka jako pierwszy. Rice i Kapek po bokach i za nim. Gdzieś mieli krzyki, piski i wystraszone kobiety. Osaczali kolesi z niebieskimi chustami i obchodzili się z nimi brutalnie.

Elmer brał się za okupantów barowych stołków. Pałką miażdżył dłonie na barze i łamał kości. Kopniakiem przewracał stołki. Słyszał krzyki i piski w dwóch językach.

Rice i Kapek brali się za boksy i stoliki. Założyli nabijane ołowiem rękawice i masakrowali twarze. Zanurzali twarze w wazach zupy z płetwy rekina.

Chłopcy napierali i zadawali pytania. Gdzieś mieli krzyki i piski. W odpowiedzi słyszeli: nic nie wiedzieć, nic nie wiedzieć! Słyszeli: nikt nie wiedzieć, kto pociąć Dudster – nie my, nie my!

Elmer stał z boku. Pozował na twardziela. Przy Risie i Kapeku wcale na twardziela nie wyglądał. Trzymał się blisko. Słyszał tylko jazgot, z którego dochodziły strzępy informacji:

Tommy Glennon znać Huey Cressmeyer! Tommy spedalony w poprawczaku Prestona!

Łamana angielszczyzna. Elmer nazywał ją chingielszczyzną. Bełkot i jakieś magiczne zaklęcia. Trochę obiecującej paplaniny. Wiadomo było, że Huey C. to kapuś Dudstera.

To tyle w kwestii barów i mordowni. I w kwestii północnego Broadwayu. Same słabe tropy. Żadnych kandydatów do kajdan jak na razie.

Chłopcy skręcili na zachód w Ord. Elmer rozbijał okna klubów. Rice i Kapek kopniakami wyważali drzwi. Wpadali do piwnic i szturmowali palarnie opium.

Ohydny dym i ćpuny na siennikach. Żółtki napełniające fajki i dźwigające misy z wodą. Znasz Czang Kaj-szek, papa-san? Znasz słynny detektyw Charlie Chan?

Głównie żółta klientela. Paru białych elegantów na okrasę. Jest jeden frajer z ratusza. Jest rywalka Ellen z wytwórni – platynowa blondynka Veronica Lake.

Skupili się na kolesiach z niebieskimi chustami. Rice i Kapek robili za japońskich lotników. Zrzucali z sienników gnojków z tongu, strącając ich z siódmego nieba. Gasili ich wodą. Elmer złapał benzedrynowy lot i sam znalazł się w siódmym niebie.

Okładał pałką amatorów opium. Po kostkach i nadgarstkach. Pisko-i-krzyko-wywoływacz. Rice i Kapek zadawali pytania. W odpowiedzi pojawiał się jazgot i nie do końca precyzyjne tropy.

Tommy G. wozić robole z Tijuana! Tommy G. dostarczać ich na farmy w Imperial Valley! Nie wiedzieć, kto pociąć Dudster – nie wiedzieć, nie wiedzieć, nie wiedzieć!

Elmer zadawał ból. Rice i Kapek pracowali ołowianymi rękawicami. Generowali jeszcze więcej krzyków i pisków i jeszcze więcej chingielszczyzny.

Tommy ciota! Nie wiedzieć, gdzie on jest! Tommy bzykać ksiądz w duży katolicki kościół!

To przykuło uwagę Elmera. Przypomniało notes z adresami Tommy’ego i kościół Świętej Wibiany.

Rice i Kapek poszli w prywatę. Zwijali portfele i zabierali gotówkę. Do Elmera dotarły opary. „O” plus benzedryna oznacza pasiaste tygrysy, które skaczą jak nakręcone.

Sam zaczął piszczeć. Porzygał się na buty jakiegoś żółtka i ruszył do drzwi. Wpadł na Veronicę Lake.

– Prrrr, marynarzu – powiedziała.

Deszcz dobrze mu zrobił. Oczyścił nieco łeb. Wszystkie te kolorowe kropelki znów się stały bezbarwne.

Zgubił swoją pałkę. Wciąż jednak miał czapkę, odznakę i pukawkę. Jego zegarek pokazywał 4.35. Wciąż było ciemno. Wciąż czuł tamten benzedrynowy odlot.

Wciąż był w Chinatown i wciąż na ulicy Ord. Przypomniał sobie notes z adresami Tommy’ego. Przypomniał sobie numer Koulunu Eddiego Lenga.

Kantońska kuchnia. Róg Ord i Hill. Uprzejmy gospodarz Eddie Leng.

Jedną przecznicę dalej. Czemu nie? Może Veronica tam jest. Może się do ciebie uśmiechnie i/albo się z tobą prześpi.

Poszedł tam. Deszcz znów go ożywił. Oto lokal Eddiego. Zero, kurde, świateł. W knajpie panowała zupełna ciemność.

To dziwne. Eddie karmił przez dwadzieścia cztery na dobę.

Przywarł twarzą do frontowego okna i zostawił odcisk nosa. Okej – w przejściu do kuchni pali się światło.

Elmer poruszył klamką. Drzwi bez oporu się uchyliły. Wszedł i zamknął za sobą. Oczy się przystosowały. Szedł przez salę jadalną. Poczuł swąd spalenizny.

Dobrze go znał. Miotaczami ognia opalał rebeliantów w Nikaragui.

Elmer kierował się do kuchni. Wpadał na stoliki i krzesła. Dotarł do drzwi i ujrzał wszystkie piece i smażalniki. Nic, nein i niet – swąd pochodził ze smażenia, nie z opalania.

Eddie Leng leżał przywiązany liną do czteropalnikowej kuchenki. Był boso. Z dwóch smażalnic wystawały zwęglone kości stopy. Resztki tłuszczu i krwi tworzyły pęcherze. Stopy Eddiego usmażyły się w głębokim tłuszczu.

Elmer się zatoczył, ale ustał. Powiódł wzrokiem w górę trupa. Eddie miał na sobie szerokie spodnie z zakładkami i hawajską koszulę. Jakiś skurwiel skrzyżował mu ręce na piersi.

Zobacz ten tatuaż. Pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym prawej dłoni. „SQ” ze zwiniętym wężem. Pamiętasz szablon do tatuaży Tommy’ego Glennona? Był dokładnie taki sam.

6

(Los Angeles, 4.45, 1 stycznia 1942)

Opium.

Dzisiaj kolorowy film podróżniczy. Przenosi nas w pozbawione wyrazistości miejsca. Na spotkanie wychodzą nam rywale i kochanki.

Ujęcia z powietrza i zbliżenia. Jego rozluźniony umysł dryfuje. Znalazł się właśnie w miejscu, które zostało skalane. Tutaj został zaatakowany. Napastnik znał jego zwyczaje.

Dudley palił opium. Wuj Ace zapewniał narkotyk i siennik w piwnicy. Narkotyk był jak balsam na rany od noża. Krwiobieg go przewodził. Szalona gonitwa dni zwolniła, umysł się wyswobodził.

Przystanek Baja. Odwiedźmy nadmorską Ensenadę.

Przybrzeżne jaskinie. Ukryte przed wzrokiem japońskie okręty podwodne. Wybuch nitrogliceryny. Carlos Madrano – obrócony w pył.

Tommy Glennon w sombrero i torreadorzy. Jego chłopcy, Mike i Dick, rozgoryczeni. Przeobrażeni teraz w dos perros[40]. Słyszalne skamlanie. Nie upolowali niczego dla swego pana. Elmer Jackson, słaby strzelec i przemądrzały śmieć.

Dudley palił opium. Poddał swoje ciało obrazom i kolorom. Jego umysł pozostał na logicznych torach.

Jego umysł to tor pociągu. Pociąg pędzi z ogromną prędkością.

Kto cię napadł? Gnojki z tongu? Cztery Rodziny czy jakiś zbłąkany Hop Sing? Czy to była zemsta za Carlosa Madrana?

A może za sprawę Watanabe i spektakularne wrobienie Wilkołaka. Czyżby dały o sobie znać niezamknięte wątki?

Opium.

Czarna heroina, fajka, zapałka.

Tylko kolory i obrazy, proszę. Żadnych strategicznych machinacji. Zapomnij tamten porzucony krąg. Opuść te mentalne tory.

A zatem.

Przystanek Brentwood. Bette Davies i jej rezydencja w stylu Tudorów. Jest jego uśmiechnięta dziesięciosekundowa kochanka. Wczesnowojenny egalitaryzm – wyłącznie na pokaz. Filmowe gwiazdy pieprzące się z prostymi gliniarzami – na warunkach gwiazd.

Tak – ale po puszczalskiej bogini nastąpiła Claire.

Przystanek Beverly Hills. Kolonialna rezydencja De Havenów. Czerwona Królowa zastępuje Filmową Uwodzicielkę. Gliniarz pozostaje parweniuszem.

Radykalne poglądy – wyłożone. Wrogie – ale obłaskawione przez seks. Droga na piętro. Jasne słońce w sypialni. Liczy piegi na plecach Claire.

Przystanek Boston. Jego córka Beth Short. Nie jest bękartem. Została nieformalnie przez niego uznana i jest krwią z jego krwi.

Ma siedemnaście lat. W zeszłym miesiącu spotkała się z Bette. Przyswoiła sobie jej maniery i potem porzuciła je na rzecz manier Claire. Niedługo przyjedzie pociągiem z Bostonu do Bai. Przyswoi sobie dalsze cechy zarówno jego, jak i Claire. Nosi teraz gwiazdkowy prezent od Claire. Sweter z bordowego kaszmiru i bryczesy z diagonalu.

Przystanek Dublin.

Jego wyprawa do Nowego Świata. Machają do niego Joe Kennedy i ojciec Coughlin. Zawzięci irlandzcy ziomkowie. Joe daje pieniądze na broń. J.J. Cantwell przeznacza je na sprawę Republiki. Jest rok 1921. Dudey Liam Smith jest smarkatym zabójcą. Wuj Joe mówi, że mu zasponsoruje amerykańskie obywatelstwo.

Potyczka na Grafton Street. Smarkaty Smith strzela do trzech czarno-brązowych[41]. Patrz, jak eksplodują im twarze.

Dudley zadrżał. Upuścił fajkę, siennik się zatrząsł, kolory i obrazy się rozmyły.

Ostrożność, namysł, strategiczna rozwaga. Imię twe Thomas Malcom Glennon.

Jeszcze jeden wojowniczy Irlandczyk. Akolita Coughlina, gwałciciel, policyjny donosiciel.

Tommy na balu przebierańców. Mandeville Canyon, zima 1939. Dom żydowskiego maestra, podnajęty. Odgrywanie nazistowskich figli. Orgiastyczne podteksty. Nieroztropnie uczestniczący Sturmbannführer D.L. Smith.

Dudley pokonał drżenie. Sięgnął po fajkę. Zobaczył kopertę na podłodze.

Wetkniętą przez szparę pod drzwiami. Telegram Western Union.

Dudley rozciął kopertę i przeczytał. Ton był szorstki. Istota sprowadzała się do tego:

Powołanie do czynnej służby. Stawić się na stanowisku dowodzenia tajnej Służby Wywiadu Wojskowego/Ensenada/NATYCHMIAST.

7

(Los Angeles, 6.15, 1 stycznia 1942)

Głuchy łomot. Stłumione krzyki. Blaknący sen – trochę jeszcze śnisz, a trochę już nie.

Teraz szepty. Śpiewne głosy. Bardziej już nie śnisz, niż śnisz.

Obca mowa. Same kobiety. To jeszcze ten film. Obraz, który pokazują wstępującym do marynarki.

Znaj swojego wroga. Niepohamowane gadki zatapiają statki. Japonki donoszą Japońcom.

Joan się obudziła. Ogarnęła wszystko prędziuchno.

Urwany film. Jedziesz wzdłuż wybrzeża. Coś się stało. Teraz jesteś TUTAJ.

Cela w areszcie. Twarda prycza. Zdarta skóra na dłoniach. Pomięty mundur.

Prawdziwe głosy. W sumie pięć. Pięć japońskich matron ściśniętych w celi na tej samej kondygnacji.

Joan wstała i się przeciągnęła. Japonki się na nią gapiły. Joan spojrzała im w oczy.

Spuściły wzrok i stały się och, jakie pokorne. Joan przeniosła spojrzenie. Ujrzała świt za oknem i nadal lejący deszcz.

Brak torebki, brak papierosów. Dziwne bóle o różnym nasileniu.

Joan włożyła bluzkę w spódnicę. Rozprostowała palce u dłoni, wygładziła marynarkę i spódnicę. Stanęła przy kracie i błagała o pewność siebie.

Szczęknęły drzwi. Wszedł umundurowany policjant.

Kapitańskie belki, mokry mundur, trzy ukośne paski na rękawie oznaczające trzy kadencje w służbie. Średni wzrost i drobna budowa. Joan nad nim górowała.

Druciane okularki. Ciemnobrązowe oczy i blizny po skaleczeniach przy goleniu. Pas z kaburą zwisał mu luźno. Pewnie schudł w ostatnim czasie.

A więc to ty. Kismet czy przypadek? Northwestern – wiosna 1940.

Rzekł:

– Porucznik Conville.

Preryjny emigré, jak nic. Być może z którejś Dakoty.

Joan rzekła:

– Nie poznaliśmy się, ale już pana widziałam.

– Nazywam się Parker. Jestem z Departamentu Policji Los Angeles. Dowodzę wydziałem ruchu drogowego.

– Proszę powiedzieć, że się nie mylę: już pana widziałam.

Parker chwycił kraty.

– Możliwe. Sprawdziłem pani akta w marynarce. Byliśmy w tym samym czasie na Northwestern.

Joan chwyciła kraty. Ich dłonie znalazły się blisko. Joan swoje odsunęła.

– Mógłby pan być bardziej konkretny? Zdawało mi się, że mnie pan wtedy śledził.

Parker wyjął paczkę papierosów i wyciągnął w jej kierunku. Joan się poczęstowała. Parker podał ogień.

Joan odrzuciła w tył głowę i wypuściła dym. Gest kobiety wampa. Poczuła się głupio, robiąc coś niegodnego siebie.

– Co się stało? Dlaczego tutaj jestem?

Parker zapalił.

– Została pani aresztowana pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci czterech osób na skutek wypadku drogowego. Czterech ludzi nie żyje, ponieważ jechała pani w stanie upojenia alkoholowego w silnie padającym deszczu. Jeśli się pani poszczęści, dostanie pani pięć lat w Tehachapi[42].

Joan cofnęła się o krok. Wpadła na pryczę i omal się nie przewróciła. Złapała równowagę i wróciła do krat.

– Potrzebuję prawnika. Usłyszę zarzuty i zostanę postawiona w stan oskarżenia, a potem odbędzie się mój proces.

Parker rzekł:

– Mam w tych sprawach pewne doświadczenie. Nawet najbardziej pijani zabójcy wyrażają żal i skruchę i wypytują o ludzi, których zabili. Pani natychmiast przeszła do kwestii własnego ocalenia. Sam nie wiem, czy budzi to mój podziw, czy przerażenie.

Joan chwyciła kraty. Jej dłonie musnęły dłonie Parkera. Nie cofnęła ich.

– Niech mi pan opowie o ludziach, których zabiłam. Zareaguję, a pan będzie mógł zdecydować, czy bardziej właściwy będzie podziw, czy przerażenie.

Parker rzekł:

– To byli nielegalni imigranci z Meksyku. Przerzucali marihuanę i mieli obszerną kartotekę kryminalną. Wśród przestępstw, które popełnili, były kradzieże rozbójnicze, napady z bronią w ręku, porwania, zmuszanie do pracy niewolniczej i wymuszenia rozbójnicze.

Joan upuściła papierosa i go zdeptała.

– Wyrażam niniejszym żal. Nie bardzo jestem w stanie wzbudzić w sobie skruchę.

Parker uśmiechnął się lekko.

– Ukończyła pani z wyróżnieniem biologię kryminalistyczną. Wyrok skazujący z góry przekreśliłby karierę, jaka mogłaby się stać pani udziałem.

– Do czegoś pan zmierza, kapitanie. Coś tu jest grane.

–