Bursztynowa Dziewczyna. Anna Jantar we wspomnieniach - Mariola Pryzwan - ebook

Bursztynowa Dziewczyna. Anna Jantar we wspomnieniach ebook

Mariola Pryzwan

4,3

Opis

Książka poświęcona jednej z najlepszych i najpopularniejszych gwiazd polskiej estrady – Annie Jantar.

Śpiewała pogodne przeboje i liryczne, skłaniające do refleksji piosenki. W latach siedemdziesiątych jej niezapomniane przeboje Tyle słońca w całym mieście, Najtrudniejszy pierwszy krok, Żeby szczęśliwym być czy Nic nie może wiecznie trwać znała i nuciła cała Polska.

Annę Jantar – piosenkarkę legendę i fascynującą kobietę wspominają najbliżsi: rodzice, mąż Jarosław Kukulski, brat, córka Natalia, a także przyjaciele i znajomi ze środowiska artystycznego, m. in. Halina Frąckowiak, Marek A. Karewicz, Janusz Kondratowicz, Ewa Kuklińska, Jerzy Milian, Andrzej Mogielnicki, Bogdan Olewicz i Ewa Wiśniewska.

Obecne wydanie poszerzone zostało o wspomnienia znajomych z branży muzycznej: Bolesława Bednarza, Jerzego Chrzanowskiego, Krystyny Cudowskiej, Andrzeja Frajndta, Adama Glinki, Zbigniewa Hołdysa, Edwarda Hulewicza, Ireny Jarockiej, Mariusza Jelińskiego, Krzysztofa Krawczyka, Piotra Kuźniaka, Stanisława Lenckiego, Romualda Lipko, Witolda Orzechowskiego, Marka Sewena, Izabeli Skrybant-Dziewiątkowskiej, Janusza Sterżenia i Marii Szabłowskiej, aktorów Krzysztofa Janczara i Macieja Łysakowskiego oraz fotografika i dziennikarza Lesława Sagana.

W książce są także wzruszające listy, które Anna Jantar napisała do swej matki i córeczki zimą 1980 roku w czasie swego ostatniego pobytu w Stanach Zjednoczonych.

Ze wspomnień i listów wyłania się postać wrażliwej, utalentowanej piosenkarki, pięknej kobiety i świetnego kumpla.

Anna Jantar zginęła 14 marca 1980 roku, mając zaledwie 29 lat. Narodziła się legenda, która trwa do dziś. Legenda „Bursztynowej Dziewczyny”.

Mariola Pryzwan – autorka biografii utkanych ze wspomnień m.in. Anny German, Zbigniewa Cybulskiego, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Władysława Broniewskiego, Haliny Poświatowskiej, Marii Kownackiej – tym razem przedstawia jedną ze swoich ulubionych piosenkarek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 262

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (30 ocen)
17
5
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
simvasterol

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo wciągająca, czyta się z wielkim zainteresowaniem
00

Popularność




Redaktor prowadzący: DOROTA KOMAN
Redakcja: DOROTA KOMAN
Korekta: JOANNA ZIOŁO, DOROTA KOMAN
Indeks osób: MATEUSZ SZMIGIERO
Projekt okładki, opracowanie graficzne i typograficzne: ANNA POL
Łamanie, montaż: MANUFAKTURA
Zdjęcie na okładce © Marek Karewicz / EastNews
Copyright © by Mariola Pryzwan Copyright © by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2014
Wydanie pierwsze w tej edycji (poszerzone wydanie książki Marioli PryzwanSłońca jakby mniej. Wspomnienia o Annie Jantar) Warszawa 2014
Wydawnictwo Marginesy dołożyło należytej staranności w rozumieniu art. 335 par. 2 kodeksu cywilnego w celu odnalezienia aktualnych dysponentów autorskich praw majątkowych do zdjęć opublikowanych w książce. Z uwagi na to, że przed oddaniem niniejszej książki do druku nie odnaleziono niektórych autorów zdjęć, Wydawnictwo Marginesy zobowiązuje się do wypłacenia stosownego wynagrodzenia z tytułu wykorzystania zdjęć aktualnym dysponentom autorskich praw majątkowych niezwłocznie po ich zgłoszeniu do Wydawnictwa Marginesy.
ISBN 978-83-63656-74-4
Wydawnictwo Marginesy ul. Forteczna 1a, 01-540 Warszawa tel./faks: 48 22 839 91 27, 48 696 451 127 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Mojemu mężowi Sławkowi

WSTĘP

Anna Jantar była wielką gwiazdą polskiej estrady. Jedną z najlepszych i najpopularniejszych piosenkarek lat siedemdziesiątych. Ikoną muzyki pop. I fascynującą kobietą.

Czternastego marca 2014 roku mija kolejna rocznica jej tragicznej śmierci. Już trzydziesta czwarta...

Anna Jantar to fenomen – mimo upływu lat rzesza wielbicieli jej talentu wciąż rośnie.

Nie zdążyłam jej poznać. Kiedy zginęła, miałam siedemnaście lat. Jednak pamięć o niej towarzyszy mi niemal każdego dnia. W trakcie gromadzenia materiałów do książki spotykałam się z ludźmi, którzy ją znali, cenili i kochali. Z ich opowieści stworzyłam prywatny portret Anny. Dzięki wieloletniej znajomości z bliskimi Anny Jantar mam wrażenie, jakbym ją dobrze znała.

Była zachłanna na życie. Kiedy zginęła, miała zaledwie dwadzieścia dziewięć lat. Wszystko było przed nią. Także kariera muzyczna.

Śpiewała pogodne przeboje i liryczne, skłaniające do refleksji piosenki. W latach siedemdziesiątych jej niezapomniane przeboje – Tyle słońca w całym mieście, Najtrudniejszy pierwszy krok, Żeby szczęśliwym być czyNic nie może wiecznie trwać – nuciła cała Polska.

Natalia Kukulska odsłania Gwiazdę Anny Jantar w opolskiej Alei Gwiazd, 2012

Znany kompozytor angielski Les Reed, twórca przebojów Toma Jonesa i Engelberta Humperdincka, po występie Anny na festiwalu w Castlebar w Irlandii w 1974 roku napisał, że dotąd znał tylko dwie piosenkarki obdarzone tak czystym głosem i silną ekspresją: Vicky Leandros i Nanę Mouskouri. Teraz poznał trzecią – Annę Jantar.

Dzięki inicjatywie Haliny Frąckowiak od 1984 roku debiutantom Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu przyznawana jest Nagroda im. Anny Jantar.

Pierwszego czerwca 2012 roku w opolskiej Alei Gwiazd córka artystki Natalia Kukulska odsłoniła Gwiazdę Anny Jantar. Siedem lat wcześniej, 14 marca 2005 roku, w dwudziestą piątą rocznicę śmierci matki uruchomiła oficjalny serwis internetowy o Annie Jantar. Obecnie działa już kilka stron internetowych oraz blogów poświęconych piosenkarce. Również w 2005 roku amfiteatr we Wrześni otrzymał imię Anny Jantar. W tym mieście (od roku 2004 przez trzy kolejne lata) odbywał się też Ogólnopolski Festiwal Piosenki im. Anny Jantar. Obecnie w kraju co roku organizowane są przeglądy i konkursy piosenek Bursztynowej Dziewczyny.

W 2012 roku portal interia.pl zorganizował plebiscyt na królową polskiej piosenki. Została nią Anna Jantar, zdobywając ponad połowę wszystkich głosów!

W roku 2013 utwór Tyle słońca w całym mieście zwyciężył w plebiscycie Radia Złote Przeboje na „polski hit eksportowy”, a Nic nie może wiecznie trwać zostało największym przebojem lat siedemdziesiątych Radia Zet Gold.

Bursztynowa Dziewczyna jest zbiorem wspomnień rodziny, przyjaciół i znajomych piosenkarki. W książce znalazły się także wzruszające listy Anny Jantar do męża oraz te, które napisała do swej matki i córeczki zimą 1980 roku, podczas ostatniego pobytu w Stanach Zjednoczonych.

Wspominają najbliżsi – rodzice, mąż, brat i córka. Wspominają koleżanki i koledzy ze środowiska artystycznego, są wśród nich Halina Frąckowiak, Marek A. Karewicz, Janusz Kondratowicz, Jolanta Kubicka, Ewa Kuklińska, Bogusław Mec, Jerzy Milian, Andrzej Mogielnicki, Bogdan Olewicz i Ewa Wiśniewska. Obecne wydanie uzupełniłam też o kilkanaście wspomnień – Andrzeja Frajndta, Krzysztofa Janczara, Ireny Jarockiej, Krzysztofa Krawczyka, Piotra Kuźniaka, Romualda Lipki, Marka Sewena, Marii Szabłowskiej i innych.

Ze wspomnień i listów wyłania się postać wrażliwej, utalentowanej piosenkarki o wielkiej kulturze muzycznej. Kobiety pełnej ciepła, wdzięku... i odrobiny szaleństwa. Uczynnej koleżanki i świetnego kumpla.

Dziękuję wszystkim, którzy podzielili się ze mną wspomnieniami o Annie Jantar i w jakikolwiek sposób pomogli przy powstaniu Bursztynowej Dziewczyny.

Dziękuję Dorocie Koman, mojej przyjaciółce i niezastąpionej redaktorce tej książki.

Słowa wdzięczności kieruję do Barbary Laskowskiej, która pomogła mi zdobyć wiele materiałów ikonograficznych.

Szczególne podziękowania składam matce Anny Jantar pani Halinie Szmeterling. Kiedy pracowałam nad poprzednimi wydaniami tej książki, udostępniła mi swoje archiwum. To w znacznym stopniu dzięki Jej wspaniałomyślności i zaufaniu w roku 1994 ukazała się moja pierwsza książka o Annie Jantar – Słońca jakby mniej. Publikacja cieszyła się dużym uznaniem wśród czytelników i doczekała się trzech wydań. Bursztynowa Dziewczyna jest jej znacznie poszerzoną wersją – kolejną próbą przybliżenia postaci Anny, próbą utrwalenia pamięci o niej.

Mariola Pryzwan

Warszawa, 22.01.2014

DZIENNIKARKA RADIOWA

Obraz Ani jawi się w pamięci jasny, piękny i wyraźny. Nie zacierają go czas ani oddalenie, bo tak już jest, że ci, którzy odchodzą, zostawiają w naszych sercach świetlistą smugę, i w niej zawsze można ich odnaleźć. Stoją nieruchomo w samym środku światła i patrzą na nas. A my – przez tę jedną krótką cudowną chwilę ich obecności – czujemy się znów bezgranicznie szczęśliwi. Zapewne smukła, dziewczęca sylwetka Ani znalazła swoje stałe miejsce w pamięci wielu ludzi. Jej wdzięk i uroda, niepowtarzalny urok i wielka muzykalność były oczywiste dla każdego, kto choć raz ją zobaczył i usłyszał. Jednakże tylko najbliżsi – rodzina i przyjaciele – wiedzieli, jakim wspaniałym była człowiekiem. Umiała nie tylko pięknie śpiewać, ale i pięknie żyć! Bez zawiści, megalomanii, krzykliwej próżności, bez śladu egoizmu. Skromna, serdeczna, miła, przyjazna, z poczuciem humoru, mądra i radosna. Rzadko się zdarza, by tyle pięknych cech zebrało się w jednym człowieku. Może miała też wady, jak każdy, i może ktoś o nich napisze. Wtedy jej obraz będzie pełniejszy i – mimo wszystko – jeszcze doskonalszy.

BRAT ANNY JANTAR

Kilkakrotnie zgłaszano się do mnie z propozycją napisania wspomnień o Ani. Uważałem, że ludziom, którzy jej nie znali, powinno wystarczyć to, co i jak zaśpiewała. Ci, którzy mieli okazję ją poznać, zachowali – lub nie – swój własny obraz, na który nie powinna mieć wpływu czyjaś, na przykład moja, sugestia.

Poddałem się po trzynastu latach. Doszedłem do wniosku, że Ania dała ludziom coś więcej niż piosenkę. Żadna biografia czy wspomnienie nie odda w pełni obrazu postaci. Myślę jednak, że może pomóc komuś utożsamić się z jakąś cząstką Ani.

Była dobrą dziewczyną, a być dobrym dla innych to także pomóc sobie, a może nawet uwierzyć w siebie...?

PRZYJACIÓŁKA ANNY JANTAR, FILOLOG ANGIELSKI

Anka była „czarną perłą” polskiej estrady, jedną z tych rzadkich oryginalnych osobowości, którym – jak to zwykle u nas bywa – nie daje się możliwości pełnego rozwoju.

Zaczynała karierę na początku lat siedemdziesiątych. W branży piosenkarskiej istniały wtedy specyficzne reguły gry. Wąskie grono fachowców narzucało styl piosenki „lekkiej, łatwej i przyjemnej”, bez głębszego wyrazu. Trudności obiektywne – cenzura, propaganda sukcesu – nie mogą być rozgrzeszeniem dla zwykłej nieudolności ludzi zajmujących się muzyką estradową. Tych właśnie ludzi obarczam winą za to, że nie potrafili otworzyć wnętrza Ani, wydobyć jej talentu i pokazać prawdziwej osobowości. Wiele razy z nią o tym rozmawiałam, dlatego wiem, że stać by ją było na rozwinięcie innych rodzajów twórczej ekspresji. Czyżby zabrakło fachowców, którzy umieliby i powinni jej pomóc? Dopiero ostatnie utwory Ani są próbą zmiany jej emploi.

Szkoda tylko, że tak późno, bo pod sam koniec jej dziesięcioletniej kariery. Szkoda, że Stwórca nie dał jej więcej czasu...

PRZYJACIÓŁKA ANNY JANTAR Z DZIECIŃSTWA, MUZYK

Nie można było jej nie kochać! Osobowością zniewalała wszystkich. Miała talent, urodę, bezpośredniość – wszystko, czym można oczarować innych. Niezmiernie cieszę się, że należę do grona osób, które znały i kochały Anię. Jako muzyk myślę, że taki talent zdarza się naprawdę rzadko.

MĄŻ ANNY JANTAR, KOMPOZYTOR, ARANŻER

Na czym polega fenomen Anny Jantar? Może na tym, że ludzie wciąż ją pamiętają i kochają. Ania była skromną, miłą i bezpośrednią dziewczyną. Sukcesy i status gwiazdy nie przeszkadzały jej mieć wiele życzliwości i miłości dla ludzi. Jej piosenki też dotyczyły zwykłych spraw, dzięki czemu rówieśnicy Ani mogli się z nią utożsamiać. Wielka sympatia przeniosła się na następne pokolenia, które stały się jej fanami. Młodzi ludzie znają ją tylko z filmów, wideoklipów, opowiadań. I choć minęło wiele lat, kochają i śpiewają jej piosenki, zresztą one są ciągle w mediach.

Rodzina państwa Szmeterlingów (mała Ania na kolanach mamy), Poznań 1951

MATKA ANNY JANTAR

W naszej rodzinie nikt nie zajmował się muzyką profesjonalnie, ale moi rodzice pięknie grali na fortepianie i bardzo ładnie śpiewali. Ojciec nawet trochę komponował, a swoje utwory dedykował matce. Ja również brałam prywatne lekcje gry na fortepianie, ale w dziesiątym roku życia złamałam rękę, i to tak niefortunnie, że uniemożliwiło mi to dalszą naukę.

WUJENKA, MATKA CHRZESTNA ANNY JANTAR

W roku 1953 Hania, bo tak ją nazywaliśmy, z rodzicami i bratem Romkiem wróciła do Poznania (przez pewien czas mieszkali w Olsztynie). Razem z mężem i parotygodniowym synkiem wyszliśmy ich powitać. Staliśmy w dużym holu poznańskiego dworca i bacznie obserwowaliśmy wychodzących z tunelu podróżnych. Nagle z tłumu wybiegła mała dziewczynka w granatowej sukience z białym marynarskim kołnierzem. Z rozwianymi lokami i wyciągniętymi rączkami. Byłam oczarowana. Olbrzymie błękitne oczy, roześmiana szeroko buźka z rzędem dużych pięknych ząbków za chwilę była tuż przy mojej twarzy. Zetknięcie z tym ślicznym, a przede wszystkim pełnym radości i czułości dzieckiem było przeżyciem, którego nigdy nie zapomnę.

Ania była bardzo wrażliwym dzieckiem. Nie mogła patrzeć na ludzi kalekich. Na ich widok bladła i dostawała torsji, a ponieważ mieszkaliśmy blisko szpitala ortopedycznego, więc spotykanie takich osób było nieuniknione.

Kiedyś, odświętnie ubrane, jechałyśmy tramwajem na imieniny babci. Nagle spostrzegłam, że do tramwaju wchodzi mężczyzna z dzieckiem w gipsie od pasa w górę. No i stało się – Ania zbladła i wiadomo, jaka była reakcja. Musiałyśmy wrócić do domu i przebrać się.

Miała bujną fantazję i śmieszne pomysły. Jej chrzestny ojciec był właścicielem sporego kawałka ziemi koło Częstochowy. Kiedy podatki za grunt zaczęły przekraczać zyski, sprzedał majątek i przeprowadził się do Poznania. Za uzyskane pieniądze wyposażył nowe mieszkanie, kupił też telewizor, co w końcu lat pięćdziesiątych było dużą atrakcją. Ania i Romek często chodzili do wujka i godzinami wpatrywali się w mały ekran. Kiedyś Ania zapytała chrzestnego, skąd ma telewizor. „Sprzedałem ziemię i kupiłem”, odpowiedział. „Sprzedałeś ziemię?”, zdziwiła się, a po chwili powiedziała do brata poważnym tonem: „Wiesz co, Romek, nazbieramy ziemi w worki, tata ją sprzeda i też nam kupi telewizor”.

Ania z bratem Romkiem

OJCIEC ANNY JANTAR

Po raz pierwszy Ania wyjechała za granicę, gdy miała cztery latka. Był 1954 rok. Otrzymałem zaproszenie od mamy, która mieszkała w Pradze [Anna Savicka, primo voto Szmeterling. Wszystkie przypisy pochodzą od autorki]. Wtedy trudno było wyjechać gdziekolwiek, ale po interwencji Cyrankiewicza pozwolono mi. Mogłem zabrać kogoś ze sobą. Wiadomo było, że tym kimś będzie Ania.

Moi rodzice mieszkali kiedyś w Koszycach. Mama jest narodowości węgierskiej, stąd u mnie znajomość węgierskiego. Ania znała kilkanaście słów.

Mała Ania

Jej talent ujawnił się naprawdę wcześnie. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni z rodziną Ulrichów [Heleną i Alfonsem]. On był dyrygentem, a jego dzieci [Ania i Marek] chodziły do szkół muzycznych. Obserwowali moją Anię, gdy miała zaledwie cztery lata i uczęszczała do przedszkola muzycznego przy Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej. Woziłam ją tam na zajęcia, które odbywały się dwa lub trzy razy w tygodniu. Ania jako pierwsza z całej grupy dzieci została wytypowana na instrument muzyczny, na fortepian, do pani profesor Waschko. Chodziła tam prawie trzy lata, aż do rozpoczęcia szkoły muzycznej. Pani Waschko była nią zachwycona. Mówiła, że Ania ma świetny słuch.

Ania z ojcem

Już wtedy wyróżniała się wśród śpiewających dzieci słuchem absolutnym, dlatego też brano ją na wszelkiego rodzaju nagrania i występy. Kiedy miała pięć lat, kupiliśmy jej pianino, takie z metalową płytą – antyk. To na nim przez wiele lat uczyła się grać.

Pamiętam, jak Hania opowiadała, że zamykano ją w szafie. Musiała mówić, co słyszy. Stwierdzono wówczas, że ma słuch absolutny. Była w swoim opowiadaniu tak przekonująca i tak przejęta tym, o czym mówi, że słuchaliśmy jej z wielką uwagą.

W tym czasie jej babunia, osoba o dużej kulturze, ale także dużych wymaganiach w stosunku do wnucząt, słysząc odgłosy śpiewu dochodzące z łazienki, zwróciła się do mnie: „Czy sądzisz, że Hanka ma rzeczywiście ładny głos? To przecież bardzo wysoki sopran, wręcz piszczenie, a wszyscy uważają, że to talent! Jednak słuch ma doskonały”. Później, słuchając Ani, wzruszała się do łez.

Ania z matką

Moi i Ani rodzice od lat byli przyjaciółmi. Wspólne majówki, kolonie, imieniny, sylwestry, popisy w szkole muzycznej. Wzrastaliśmy razem w atmosferze przyjaźni naszych rodziców. Byłam jej starszą o pięć lat koleżanką, a wyrażając się bardziej ciepło, przyszywaną kuzynką. Nasze domy były pełne muzyki i wzruszeń. Ojców miałyśmy z tak zwaną osobowością – bardzo utalentowanych, pogodnych, o duszach artystycznych. Ani – aktor amator, mój – dyrygent chórmistrz, również uprawiający tę dziedzinę amatorsko. Nasze mamy – zawsze pełne troski i czułości.

Byłam dumna, że znałyśmy się tak blisko. Chodziłyśmy razem do Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej w Poznaniu do klasy fortepianu. Kiedyś, w zastępstwie nauczyciela, prowadziłam zajęcia z umuzykalnienia. Ania była wtedy w drugiej klasie, ja w siódmej. Była uczennicą zdyscyplinowaną, o dużych zdolnościach muzycznych i wyróżniających się walorach głosowych.

Ania na popisach szkolnych

W podstawowej szkole muzycznej jako jedna z nielicznych została wybrana na występy do Filharmonii Poznańskiej. Grała tam na fortepianie. Miała zostać pianistką.

Ania wykazywała dużą muzykalność i szczęśliwie kontynuowała naukę w szkołach muzycznych. Będąc w drugiej czy może trzeciej klasie, grała na tak zwanym popisie. Była dobrze przygotowana, ale w jednym miejscu stale się myliła. Gdy na popisie miała zagrać ten właśnie fragment, zaczęła się denerwować i oczywiście się pomyliła. Rozpoczęła od nowa. Historia się powtórzyła. Podszedł do niej dyrektor szkoły i powiedział: „Aniu, nie denerwuj się, i tak pięknie zagrałaś. Spróbuj jeszcze raz, a na pewno będzie dobrze”. Pech jednak chciał, że nic z tego nie wyszło. Ania wstała, ukłoniła się, powiedziała „przepraszam” i... uciekła z płaczem.

PRZYJACIÓŁKA ANNY JANTAR, PRAWNIK

Tylko my dwie w klasie byłyśmy umuzykalnione, więc często zapraszano nas do udziału w akademiach. Nasza gra na cztery ręce cieszyła się wielkim powodzeniem, czasem wtórował jej śpiew Ani. To wyróżniało nas w szkole. Urządzałyśmy też razem koncerty domowe. Jurek Satanowski siedział przy pianinie, my śpiewałyśmy, a Romek, brat Ani, dyrygował. Ania bardzo ceniła brata i rozumiała go, a on traktował nas trochę jak młode gąski. Recytował nam swoje wiersze, choć czasami uważał, że ich nie rozumiemy.

Wakacje w Jastrzębiej Górze

Ania bardzo lubiła towarzystwo. Często wymykała się z domu, aby spotkać się z koleżankami. Czas miała ograniczony. Musiała dużo ćwiczyć na fortepianie, o co zresztą robiła nam wyrzuty. Inne dzieci mogły długo przebywać na powietrzu, ona zaś nierzadko uczestniczyła w tych zabawach, wyglądając jedynie przez okno. A uwielbiała wprost zabawy na podwórku czy w ogródku.

W czasie wakacji z przyjemnością jeździła nad morze do Jastrzębiej Góry. Cała rodzina chętnie tam wypoczywała. Ania lubiła jeździć na kolonie razem ze mną (byłam opiekunką grupy). Wtedy czuła się bezpieczniej.

Na pierwszą kolonię pojechała jednak sama. Był rok 1957, wyjechała do Żabostowa koło Chodzieży. Dzieci spały tam w namiotach, a ich bagaże przechowywano na strychu budynku. Pewnego wieczoru, już po kolacji, w obozie rozległ się dźwięk syreny. Ktoś krzyknął, że to apel wieczorny, i wszystkie dzieci wybiegły na plac apelowy. Brakowało tylko Ani. Nikt nie wiedział, co się z nią dzieje, więc zaczęto poszukiwania. Znaleziono ją na strychu. Siedziała przy swojej walizce, przebierała sukienki i nie mogła zdecydować się, w którą z nich wystroić się na apel.

Z przyjaciółką Anią Ulrich na koloniach w Żabostowie, 1958

Nigdy nie zapomnę występów Ani śpiewającej przy kolonijnych ogniskach. Najczęściej jeździłyśmy na kolonie letnie do Żabostowa koło Chodzieży, skąd pozostało mi urocze zdjęcie Ani, której zaplatam warkocze. Z tej kolonii mam też nagranie ośmioletniej wówczas Ani śpiewającej piosenkę Skakanka.

Z naszych wspólnych kolonii najmilej wspominam pobyt w Piszu na Mazurach. Przygotowałyśmy tam program artystyczny, w którym śpiewałyśmy między innymi piosenkę O kochasiu, który odszedł w siną dal. Anka jedną zwrotkę, ja drugą, a refren razem. Nasz występ podobał się dzieciom i wychowawcom.

Z kuzynem Piotrusiem na zabawie karnawałowej w szkole, 1957

Kiedyś w karnawale, gdy Hanka chodziła do podstawowej szkoły muzycznej, koniecznie chciała zabrać na bal mego syna przedszkolaka. „Bo on taki samotny, zaopiekuję się nim i będzie się z nami doskonale bawił”.

Piotruś wrócił z balu zachwycony i długo jeszcze wspominał, jak to wspaniale zajmowała się nim starsza od niego zaledwie o trzy lata kuzynka.

Przyjaźniłyśmy się od ósmej klasy i trwało to przez całe liceum. Kiedy zobaczyłam Anię pierwszy raz, natychmiast przypadła mi do gustu. Miała kitki i wyglądała niezwykle sympatycznie, choć była nieśmiała i wodziła wokół smutnymi szafirowymi oczami. Podeszłam do niej i zaproponowałam, byśmy usiadły w jednej ławce. Zgodziła się i już do matury siedziałyśmy razem, zawsze na końcu sali. Uczyłyśmy się też wspólnie poza lekcjami, u mnie lub u niej w domu.

Po drodze do szkoły wstępowałam po nią i zawsze szłyśmy razem. Nie rozstawałyśmy się także na przerwach, takie szkolne papużki nierozłączki, nawet na blałki [gwarowe – wagary] chodziłyśmy zgodnie razem. Najczęściej odbywałyśmy wtedy długie spacery po ulubionej poznańskiej Palmiarni. W ciągu czterech lat liceum zdarzyło się to tylko kilka razy, gdyż moja mama pracowała w szkole i każda nasza nieobecność szybko bywała zauważana.

Nie było z nią kłopotów, uczyła się i ćwiczyła. Aż do trzynastego, czternastego roku życia. Wtedy już się jej po prostu nie chciało. Największe kłopoty miała w szkole z fizyką.

Ania była najpiękniejszą dziewczyną w szkole, co sprawiało, że miała największe powodzenie na zabawach i to ją najczęściej proszono do tańca. Była delikatna i taktowna.

Kiedy Ania miała już lat czternaście, a może szesnaście, przyszła do nas z mamą i babcią. Babunia prosiła mnie, bym porozmawiała z Hanką, bo „o zgrozo, maluje się”. Nie zauważyłam tego i – prawdę mówiąc – zupełnie mi to nie przeszkadzało. Okazało się, że przyjemność sprawiało jej samo malowanie się, które traktowała jako „zajęcie artystyczne”. Wówczas polegało to na przyciemnianiu brwi i rzęs. Uzgodniłyśmy, że nie robi nic zdrożnego, jednakże musi przestać malować się w obecności babuni. Inaczej obydwie dostaniemy po nosie. Byłam zwolenniczką podkreślania urody i sprawiało mi to dużo przyjemności nawet wówczas, gdy wszystko musiałam natychmiast zmyć.

Do naszych ulubionych zajęć należało strojenie się i malowanie. Nosiłyśmy kapelusze – Ania zielony, ja czerwony – oraz długie płaszcze, które wtedy były szalenie modne. Często chodziłyśmy do kawiarni Kot przy ulicy Armii Czerwonej [obecnie Święty Marcin]. Podawano tam pyszności, a my, siedząc przy eleganckich stolikach, czułyśmy się jak prawdziwe damy. To był nasz dziewczęcy szpan, ale jak wpływał na komfort psychiczny! Nasze mamy zabraniały nam malować się i kazały wracać przed dwudziestą drugą. Malowałyśmy się więc po kryjomu, gdzieś w kącie pokoju czy w łazience. Mama Ani przy wyjściu pocierała palcem powiekę córki, żeby sprawdzić, czy nie jest umalowana, ale miała słaby wzrok i bez okularów nie dostrzegała szarawej smugi, którą pozostawiała na jej policzku.

Miałyśmy jednakowe upodobania. Uwielbiałyśmy język polski, obydwie nie znosiłyśmy wuefu, nudziłyśmy się także na matematyce. Do ciekawszych zajęć należała historia, chociaż na jednej z lekcji w ósmej klasie narozrabiałyśmy. Było to późną jesienią, gdy końcowe zajęcia odbywały się już przy świetle elektrycznym. Profesor Jan Niedziela wymyślił na ten dzień powtórkę materiału. Początkowo siedziałyśmy spokojnie, ponieważ nasze nazwiska znajdowały się pod koniec listy. Większość uczniów była jednak nieprzygotowana i ołówek profesora szybko zbliżył się do litery „S”. Ania przerażona trąciła mnie w bok: „Wala, zrób coś”. Siedziałam przy ścianie i jedyne, co przyszło mi do głowy, to włożyć cyrkiel do kontaktu. Zrobiło się spięcie i światło zgasło. Zaskoczony profesor nie zorientował się, posłał po elektryka, a ja w ciemności usłyszałam tylko chichot mojej przyjaciółki. Po kilku minutach przyszedł woźny i wymienił bezpieczniki. Lekcja trwała nadal, ale numer z cyrklem powtórzyłyśmy jeszcze dwa razy i w ten sposób upiekła się Ani dwója z historii.

Ania i Romek

Była bardzo towarzyska, pełna życia. Pamiętam ją taką z czasów wczesnej młodości, kiedy przebywaliśmy ze sobą częściej. Zawsze była ładną dziewczyną i o powodzenie u chłopców nie musiała się martwić. Traktowała to jako świetną zabawę. Pamiętam zdarzenie ze szkoły średniej, kiedy umówiła się z pięcioma chłopcami jednocześnie i w tym samym miejscu. Niezauważona przez nich bawiła się ich zniecierpliwieniem, zakłopotaniem, złością. Z tego co wiem, nie spotkała już nigdy żadnego z tych chłopców.

Mieściła się w dziewczęcej normie. Chłopiec powinien być przystojny, a samochód był mile widzianym dodatkiem. Nigdy nie dochodziło zresztą do czegoś poważnego. Trochę później jej wymarzonym typem był student intelektualista.

Chodziłyśmy raczej nie na prywatki, ale na spotkania literackie i koncerty. Jechałyśmy kiedyś tramwajem do Kociaka [do kawiarni Kot], a był to czas, kiedy motorniczych na niektórych liniach wyposażono w mikrofony, by zapowiadali kolejne przystanki. Ania podeszła do motorniczego, mówiąc: „Zapowiadanie przystanków jest nudne, więc może ja coś powiem?”. Oczarowała go swymi pięknymi oczami i uśmiechem, chwyciła mikrofon i... zaczęła opowiadać dowcipy. Cały tramwaj się śmiał. A motorniczy? Mógł stracić pracę, choć wtedy nie zdawałyśmy sobie z tego sprawy.

Studniówka w VIII LO w Poznaniu (obok Ani Danuta Zięba, matka Walentyny Martinek, z prawej Walentyna)

Z bratem bardzo się kochali. Kłamali zawsze razem i zgodnie, rozrabiali też wspólnie. Na karę reagowali jednak zupełnie inaczej. Kiedy Ania coś zbroiła, chodziła za mną i obiecywała, że już będzie grzeczna, że już nigdy, przenigdy, aby tylko pozwolono jej na to, czego właśnie za karę zabroniono. Romek w takich wypadkach udawał, że mu na niczym nie zależy i że wcale nie wybierał się tam, dokąd akurat nie pozwolono mu iść.

W jaki sposób mnie traktowała? Oczywiście, kiedy była w szkole średniej, a ja na studiach, miałem autorytet studenta wysoko notowanej polonistyki. Poeci, intelektualiści zadufani w sobie, przekonani o swojej genialności, dekadenci, witaliści, kluby studenckie, Przybyszewski, Bergson, Leśmian, Jasnorzewska – to robiło wrażenie. Tym się żyło i tylko tym. Istniał między nami zawsze ledwo odczuwalny dystans. To była moja wina; to ja traktowałem ją trochę z góry. Miałem pretensje, że śpiewa złe teksty, ale nie chciałem też wyrazić uznania, kiedy śpiewała dobre – choć na śpiewaniu nie za bardzo się znałem.

Program Studenckiego Teatru Nurt

Bardzo kochała starszego o niecałe dwa lata brata Romka. Rozumieli się doskonale. To on wprowadził Anię w środowisko klubów studenckich.

Ania debiutowała w poznańskich klubach studenckich jako akompaniatorka młodych wykonawców. Już wtedy bardzo im zazdrościła i w głębi duszy marzyła o śpiewaniu. Jednak nie miała dość odwagi, by sama stanąć przed mikrofonem. Pierwszy raz wystąpiła w Gnieźnie. Pamiętam, że konferansjerkę prowadził wtedy Bogdan Paluszkiewicz. To był mąż mojej kuzynki. Gdzieś usłyszał Anię i zaproponował występ. Wtedy, po tym występie, zadzwonił do mnie i powiedział: „Co wy wyprawiacie? Dlaczego jej nie szkolicie? Przecież Ania ma wspaniały głos”.

Potem trafiła do zespołu i postanowiła, że zostanie piosenkarką. Osobiście marzyłam o tym, żeby została pianistką, lecz nie mogłam jej zabronić robienia tego, co sprawiało jej przyjemność.

Była niezwykle życzliwa i komunikatywna, co sprawiało, że wszyscy ją lubili. Choć kilka razy wyrządzono jej krzywdę, nigdy nie słyszałam, żeby o kimś mówiła źle. Gorzej było z nauczycielami. Jako licealistka Ania śpiewała w zespole Szafiry Piotrka Kuźniaka. Występowała z nimi w klubie Od Nowa i to się nie podobało w szkole. Nie dopuszczono jej do matury. Ania zdała maturę w liceum wieczorowym przy ulicy Strzeleckiej, którego dyrektorem był wtedy... Jan Niedziela, na którego lekcji wkręciłam cyrkiel w kontakt.

WOKALISTA, KOMPOZYTOR, MULTIINSTRUMENTALISTA

Na początku lat sześćdziesiątych stworzyłem w Poznaniu bigbitowy zespół Szafiry. Pamiętam nasz występ w ośrodku turystycznym w Strzeszynku. Nad jeziorem w namiocie mieszkało kilka dziewczyn. Jedna z nich bez przerwy śpiewała. Zaintrygował mnie ten głos i pewnego dnia poszedłem w jego kierunku. Była to Ania Szmeterling. Zaproponowałem jej śpiewanie w Szafirach. Bardzo chciała śpiewać. Zresztą dla czternastolatki to było wyróżnienie.

Nasz repertuar był bardzo różny, w większości polskie przeboje, ale także utwory Beatlesów. Nie było jeszcze mowy o własnych kompozycjach. Po jakimś czasie udało nam się stworzyć kilka własnych piosenek. Z tego okresu pochodzi kompozycja Ja jestem blisko, do której wróciłem później w Wagantach.

Szafiry nie istniały długo. Po rozpadzie Ania zaczęła śpiewać w klubach studenckich, takich jak Nurt. Na którymś z koncertów w Poznaniu zobaczył ją Jarek Kukulski. Był nią zauroczony od samego początku. Zaproponował jej śpiewanie w Wagantach. Zespół był grupą Estrady Ziemi Lubuskiej. Kukulski pochodził z Wrześni, a pozostali muzycy z Nowej Soli i okolic.

W Wagantach zacząłem grać dzięki Ani. Do dzisiaj przechowuję list od niej.

Napisała, że jest wdzięczna, że dzięki mnie zaczęła się jej kariera. Zaproponowała, żebym został gitarzystą Wagantów. Zespołowi postawiła warunek: „Jeśli nie przyjmiecie Piotrka, odejdę”.

Najbardziej w Ani zdumiewało mnie to, że potrafiła zaśpiewać wszystko.

W Poznaniu śpiewała utwory Kubasińskiej, Warskiej, German, ale także – i to może być sporym zaskoczeniem – dwie piosenki Janis Joplin. Radziła sobie z tym świetnie.

Z początku nie traktowałam tego poważnie. Kiedy Ania zaczynała swoje śpiewanie, podchodziłam do tego bardzo sceptycznie. Wydawało mi się, że nie ma dostatecznie silnego głosu, aby występować na estradzie. Ludzie znający się lepiej niż ja przekonali mnie, że nie o to chodzi. Mówili, że Ania ma słuch absolutny, a to rzadkość, jest muzykalna i głos też ma dobry. Zaakceptowałam więc jej śpiewanie.

Gdy była już dojrzałą panienką, chodziła do Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a równocześnie do średniej szkoły muzycznej, bo muzyką interesowała się cały czas. Skończyła tę szkołę i zdała maturę w liceum. Była przygotowana muzycznie, ale w zakresie gry, a nie śpiewu. Wtedy powstał w Poznaniu zespół Polne Kwiaty. Chodzili tam z Romkiem.

Śpiewanie było pasją Anny. Byłam wierną towarzyszką jej występów w Od Nowa i obserwowałam, jak dzięki pracowitości i uporowi zmienia się jej sylwetka estradowa. Już po dwóch latach wydawała się nie tą samą dziewczyną. Swobodna na scenie, lekko poruszająca się w rytm piosenek. Mówiłam o niej „mój króliczek”, bo gdy się śmiała, to tak śmiesznie marszczyła nos. „Zupełnie jak króliczek się śmiejesz”, powtarzałam. Ania wtedy śpiewała już nawet na stadionie Olimpii na Golęcinie [w Poznaniu]. Śpiewała przed... Haliną Frąckowiak, która po latach stała się jej bliską przyjaciółką.

Jeszcze przez kilka lat grała na fortepianie, ale po pewnym czasie stwierdziła, że do gry na tym instrumencie ma zbyt małą rękę. Po prostu bała się, że nie sprosta trudniejszym utworom. Zaczęła interesować się teatrem i piosenką. W 1969 roku zdawała na studia do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. To było straszne. Leżałam w szpitalu poważnie chora i ona do mnie zadzwoniła, że zdała z piątą lokatą. W komisji byli między innymi Hanka Bielicka, Kazimierz Rudzki i Aleksander Bardini.

Nie byłam zadowolona z tego, że wyrywa się na studia do Warszawy. Po kilku dniach przyszła na uczelnię komisja i zrobiła selekcję. Okazało się, że mogło zostać przyjętych tylko dziesięć czy dwanaście dziewcząt, a Ania spadła na trzynaste miejsce, bo pierwszeństwo miały dzieci robotników i dzieci wiejskie. Ówczesny rektor tej szkoły Władysław Krasnowiecki powiedział wtedy, by się nie martwiła i startowała w następnym roku.

Już wtedy znała Jarka i już jeździła w trasy. Była samodzielna. Potrafiła śpiewać, choć jej powtarzałam: „Śpiewać to zawsze możesz u cioci na imieninach, ale powinnaś mieć jakiś konkretny zawód”.

Ołówkowy portret autorstwa Sławomira Momota

Hanka