Brukselski trop - Mieczysław Ślesicki - ebook

Brukselski trop ebook

Mieczysław Ślesicki

0,0

Opis

cPowieść „Brukselski trop” wnika w centrum problemów współczesnej Europy. Jest literacką refleksją nad złożoną rzeczywistością, która dotyka coraz więcej obywateli. Główny bohater zmaga się z przeciwnościami, ale również własnymi rozterkami. Jest poszukiwaczem tożsamości. Poznaje różnych przedstawicieli elit europejskich. Jaki system wartości prezentują? Czy wszystko jest jasne? Czytelne? Uczciwe? Co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu człowieka?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mieczysław ‌Ślesicki

Brukselski trop

© ‌Copyright by Mieczysław ‌Ślesicki

Grafiki ‌wykorzystane na okładce:

Pieter ‌Breugel ‌Starszy - ‌Wieża Babel (1563) ‌

oraz budynek Parlamentu Europejskiego.

Projekt ‌okładki: ‌e-bookowo

ISBN ‌druk 978-83-7859-926-5 ‌

ISBN ‌e-book ‌978-83-7859-931-9

Wydawca: Wydawnictwo ‌internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa ‌zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub ‌całości

bez zgody wydawcy ‌zabronione

Wydanie I ‌2018

Konwersja ‌do epub A3M Agencja ‌Internetowa

ROZDZIAŁ 1

Świt wpłynął ‌do pokoju smugą posiwiałych ‌promieni, niczym ogon ‌nocy, ‌warkocz odchodzącego szaleństwa. Za ‌oknem ponętna cisza ‌budziła ‌do lotu uskrzydlone myśli. ‌Genewskie jezioro drzemało. ‌Sen dogasał ‌w zakamarkach ‌pamięci. Krzykliwa zamieć ‌zdarzeń ‌przepędzała zwiewne upiory ‌– przyjdą następnej nocy, ‌aby zawładnąć światem ‌ciemności.

Pokój ‌wypełniała ‌nostalgiczna ‌substancja. Pisarz wchłaniał ‌aromat kawy. Nozdrza drgały ‌jak struny gitary nastawione ‌na ‌nieznane dźwięki. Przyjdą ‌jutro o ‌tej ‌samej ‌godzinie, aby ‌zamknąć ‌całość, zakończyć ‌gonitwę, osiodłać ‌czas. Jeszcze ‌chwila, moment, ‌a bohater ‌książki wypowie ostatnią ‌kwestię, ‌odpocznie po wyczerpującym ‌biegu, przejdzie ‌na drugą stronę, ‌dopełni własny los, przestanie ‌żyć.

Remigiusz poruszył się ‌niespokojnie. Hotelowy pokój nadal ‌przypominał pustelnię. ‌Martwe przedmioty milczały ‌niestrudzenie. ‌Zerknął ‌na ‌uchylone ‌drzwi ‌łazienki. Nie dochodził stamtąd ‌najsłabszy dźwięk. Nie pojawiła ‌się żadna ‌postać – chociaż mogła.

Ręka ‌nad klawiaturą ‌zawisła w niepewności. Nie ‌tkwił nad przepaścią. ‌A jednak chłód niewidocznej głębi paraliżował wszelki ruch. Wracał nieokreślony lęk – niepokój podobny do tchnienia nieznanego, kiedy dotarł do norweskiego klifu i po raz pierwszy ujrzał niebo pod stopami. Nie miało to nic wspólnego z obłokami, w których zanurzał się podczas alpejskich wspinaczek.

Wtedy stała za nim Adrianna – oszołomiona rozmiarami gigantycznej przestrzeni, znajdującej się tak blisko. Podstępny wiatr szarpał jej niebieski szal pożyczony od znajomej z wyprawy. Wystarczył silniejszy podmuch, aby poderwać do lotu dwie kruche figurki. Dać im wolność ptaków, ale nie swobodę lądowania.

– Wracajmy – powiedziała, kiedy z fascynacją zbyt długo wpatrywał się w kuszącą tajemnicę wieczności. – Czekają na nas.

Zamieszkali w małej, przeniesionej z baśni osadzie, blisko fiordów. Posępne grafitowe niebo, szalejące wichury, nieustanne mgły i deszcze mogły zniechęcić do szukania tutaj turystycznych atrakcji. Adrianna uwielbiała kochać się w słońcu, blisko ludzi, prawie na ich oczach. Wyprężać nagie ciało na wydmach i oddawać ryzykownej rozkoszy. W warunkach zagrożenia najpełniej osiągała szczytowanie.

Bez wahania przyjęli jednak zaproszenie na chłodną udrękę. Chcieli poznać upodobania intrygujących osób, z którymi wiązali pewne nadzieje. Już pierwszy ekscytujący wieczór, pełen zaskakujących scen, pokazał, że towarzystwo przepadało za egzotyką i szaleństwami.

Musiał dość stanowczo odsuwać jedną z coraz bardziej roznegliżowanych kobiet. Bez skrępowania siadała mu na kolanach. Nie należała do stałego towarzystwa. Pilnował Adrianny – chwilami odurzonej, aby nie straciła umiaru. Jej bezwolność, uległość i osłabienie, uświadamiały delikatną granicę, za którą wszystko już jest możliwe. Nie był pruderyjny – przeszedł wiele, widział niejedno, ale na mechaniczną wymianę obiektu adoracji, chyba nawet miłości, nie był jeszcze gotowy. Chciał ją posiadać tylko dla siebie.

Kiedy w pewnej chwili obmacywanie rozpoczął najbardziej nachalny biesiadnik, zerwała się – może zbyt gwałtownie – i zaprotestowała stanowczo:

– Nie!

Zataczając się, wyszli wtedy w ciemną noc skandynawską – upiorną, chłodną i przytłaczającą. Maszerowali przed siebie objęci – w milczeniu. W małych domkach paliły się magiczne światełka. Wyglądały jak gwiazdy rzucone na surową ziemię. Myśleli o tym samym.

– Lubisz to? – spytała.

– Nie – odparł.

– Wytrzymamy?

– Myślę, że tak.

– Nie razi to ciebie?

– Oni mają władzę i pieniądze.

– A ja mam ciebie.

– Warto im się przyjrzeć.

– Wracamy.

Kiedy weszli do środka, pierwsza myśl jaka go dopadła to skojarzenie z obrazem Boscha „Sąd Ostateczny”. Nagie ciała splątane w dławiących uściskach, wykrzywione twarze, klimat rozpusty i grzesznego wyuzdania. Cuchnące opary alkoholu i duszące wyziewy. Sam nie był zbyt trzeźwy, ale zderzenie świeżego powietrza z mdlącą zawiesiną przywracało jasność umysłu i ostrość spojrzenia.

Nagle z toalety wytoczył się Karl – szef jednej z komisji europejskich – najważniejsza postać towarzystwa. Dotąd skromny, opanowany i dyskretny. Wzór elegancji i nienagannych manier, któremu wyraźnie ciążyła ta rola. Chwiejąc się, drżącą dłonią pogładził policzek Adrianny. W nieprzytomnym wzroku nie było już powściągliwości, rozsądku i intelektualnej głębi. Teraz zastąpiona została tylko płytkim pożądaniem.

– Odstąpisz? – wybełkotał.

W każdej chwili mógł się osunąć na podłogę.

– Nie.

– To sprzedaj. Dobrze zapłacę.

Wiedział, że nie powinien go uderzyć. Miał przed sobą ważnego człowieka w chwili największej słabości. Zależał od niego los milionów. Ale coś musiał zrobić. Adrianna nigdy by mu tego nie wybaczyła. Zamiast pięści użył wskazującego palca. Dotknął tylko jego rozpalonego czoła. Ten zatoczył się, cofnął i runął nieprzytomny, tłukąc stojący obok dzban.

– Idziemy spać – powiedziała Adrianna. – Na dzisiaj wystarczy.

Ale zasnąć nie było łatwo. Cały hotelik wypełniały przedziwne dźwięki – okrzyki, płacz, nawoływania, muzyka, taniec i śmiech. Tłuczone szkło nie należało do rzadkości. Perspektywa spędzenia kilku dni w zamroczeniu i amoku, niekończących się ucztach i libacjach dawała niektórym szansę oderwania się od przytłaczających obowiązków i niepokojów.

Nie potrafił jeszcze rozpoznać roli, jaką miał odegrać w rozgrywającym się widowisku. Dyskretna obietnica ekranizacji jego powieści, złożona wcześniej przez Karla, dawała szansę na wyjście z artystycznego zaścianka, chociaż na brak popularności nie musiał narzekać. W kręgach profesjonalistów miał już wypracowaną markę. Gdyby było inaczej, Karl nigdy by się nim nie zainteresował – nie zaprosił do swojego grona. Chodziło raczej o cenę, jaką należało zapłacić za pokorę, uległość i dyspozycyjność.

Ale brał również pod uwagę walory Adrianny. Wystarczyło wyjść na ulicę, aby dostrzec, jakie wrażenie robiła na mężczyznach. Jeśli reagowali podobnie do niego – a w to nie wątpił – to powstrzymywanie wyobraźni uciekającej w stronę najbardziej wyszukanych fantazji, stawało się niemożliwe. Jako początkująca aktorka nie była jeszcze zbyt rozpoznawalna, ale jako kobieta budziła zainteresowanie i zazdrość nawet najbardziej chłodnych i obojętnych przedstawicielek własnej płci. Musiała rozniecać pożądanie u wszystkich, którzy znaleźli się na jej drodze.

Karl nie należał do wyjątków. Od pierwszego spotkania w Strasburgu, gdzie przyjechali na konferencję integracyjną przedstawicieli nowych państw Unii Europejskiej, fascynacja Adrianną rosła w nim coraz intensywniej. Szybko dostrzegł, że unijny komisarz wkłada wiele wysiłku w opanowanie niekontrolowanych gestów i emocji, aby nie sprawić mu przykrości. Nie chciał przedwcześnie ujawniać niepohamowanej namiętności, jaka go dopadała na jej widok.

Może właśnie dlatego Karl gotowy był uruchomić wszystkie kontakty i znajomości? Zamierzał doprowadzić do produkcji filmu, który w istocie wcale go nie interesował. Adrianna zdobyła już nad nim władzę. Wystarczyła drobna sugestia, aby wyczuł jej intencje i robił to, czego sobie życzyła. Cały ten zgiełk, libacje i zamieszanie miały być może na celu zatuszowanie jego prawdziwych intencji – zdobycie Adrianny za wszelką cenę. Jeśli dla komisarza stała się mitologiczną Heleną, czekało ich wiele niespodzianek.

A może było coś jeszcze? Rozmyślał o tym następnego dnia, kiedy zupełnie sam siedział przy śniadaniowym stole. Adrianna zajęta była poranną toaletą. Ryzykowne otwarcie granic dla uciśnionych i wygłodzonych mas spowodowało inwazję osobliwych istot i zjawisk. Po pierwszej roboczej fali, która zapełniała niedobory na najmniej atrakcyjnych stanowiskach, przyszła kolej na intelektualistów. Napływ nieznanych idei, myśli czy wartości miał zadziałać inspirująco na wyjałowione, zmęczone i pozbawione dynamizmu społeczeństwa zachodnioeuropejskie. O zapewnieniu i otwarciu nowych rynków zbytu oficjalnie nikt nie mówił. A przecież – bez czarowania – to było najważniejsze – stanowiło fundament całej filozofii przemian i zjednoczenia.

Tak jak dawniej, wśród przedstawicieli kolonizowanych regionów nie brakowało jednak barbarzyńców. Dialog z nimi był utrudniony. Często wykazywali niechęć, opór i wrogość wobec rzekomych najeźdźców, dlatego kończyli źle. Ale była też grupa mądrych, przewidujących i ugodowych. Z nimi warto było rozmawiać. Czy do nich też należał? Czy był w istocie tak postrzegany? Biegła znajomość języków obcych dawała możliwość łatwego porozumienia. Szansę na zaistnienie w nowym świecie, w którym żył przecież od dawna.

Wtedy do jadalni wszedł Gustaw – sympatyczny przewodnik o imponującym wyglądzie, odpowiedzialny w unijnym parlamencie za kontakty międzyregionalne. Elegancki garnitur ze znakomicie dobranym krawatem i lśniącą koszulą, wyraźnie kontrastował z masywną sylwetką poczciwego Wikinga. Ale europejskie salony lubiły podobną egzotykę, mimo że nie odpowiadała narodowemu charakterowi postaci. W jaki sposób po burzliwej nocy doszedł tak szybko do imponującej formy, było tylko jego tajemnicą? Opanowanie wyjątkowo cennej umiejętności stanowiło gwarancję zachowania dobrej pozycji towarzyskiej. Dla wielu nieosiągalnej.

– Jakaś konferencja?

Z uśmiechem podali sobie dłonie na przywitanie.

– Nic nie pamiętam – odparł.

– Czy ktoś sypał proszki? – spytał Karl, stojąc w piżamie tuż obok.

Po wczorajszym upadku zostało tylko lekkie zadrapanie na czole i nieznaczna jałowość spojrzenia.

– Coś musiało być – stwierdził Gustaw. – Moja głowa zaraz eksploduje.

– Nie wierzę, aby bez dopingu tak mnie rozłożyło – dodał Karl.

Kiedy weszła Adrianna – wyglądała zachwycająco – wycofał się dyskretnie. Nie zdołał opanować spojrzenia, które mówiło wszystko. Był gotowy na każde szaleństwo, aby osiągnąć cel. Nieoczekiwanie, jeden został na pewno osiągnięty – przełamano krępujące dotąd bariery, a towarzystwo przeszło w fazę zażyłej otwartości.

Po południu Karl przyjaźnie poklepał go po ramieniu i zaprosił na przechadzkę. Spodziewał się tego. Inaczej cała wyprawa nie miałaby sensu. Ubrali nieprzemakalne kurtki – mogły się przydać w każdej chwili.

Niebo nad fiordami znowu było granatowe i posępne. Ale miało w sobie urok tajemnicy – stanowiło niezwykłe tło, wyjątkową scenerię. Rozległość bezgranicznej przestrzeni, specyfika przejmującej ciszy i nostalgiczność krajobrazu wywoływały wrażenie, że znajdują się naprawdę w szczególnym miejscu świata – na jego krańcach. Ale dzisiaj nie chciał wędrować w kierunku klifu. Dopadły go jakieś dziwne przeczucia.

– Może tutaj? – zaproponował, kiedy Karl zawahał się na moment.

Usiedli na ociosanych belkach przygotowanych pewnie do budowy nowej chatki. Bez obaw mogli prowadzić najbardziej poufną rozmowę. Wiedział, że o to przecież chodziło. Nikt ich nie zaskoczy. Nikt nie usłyszy – cała okolica była pod kontrolą.

– Obawiasz się? – spytał Karl i zapalił papierosa.

– Niezbyt.

– Dziwisz się, dlaczego dopiero teraz rozmawiamy?

– Nie. Ale sami?

– Nie mam zaufania do nikogo.

Karl zaciągnął się głęboko i wypuścił dym jak z komina parowozu. Była w tym pewna zdystansowana frywolność, o którą go nie podejrzewał.

– Przecież Wspólnota to dialog, negocjacje, porozumienie...

– Każdy ma swój interes. Wspólnota to wielkie targowisko. Wszyscy chcą zarobić i wyjść jak najlepiej. Tutaj nie ma sentymentów. Nikt nie działa bezinteresownie. Czasami wbrew wszystkim, a nawet na szkodę...

– Przecież...

– Trzeba uważać na wszystko, a zwłaszcza na ludzi.

– Jestem jednym z nich.

– Ty nie jesteś powiązany. Tobie można zaufać. Sprawdziliśmy.

– Ktoś mnie obserwował?

– Przepraszam, ale to konieczność.

– Jestem zaskoczony. Nikt mnie nie pytał. Co to ma znaczyć? Kim ty jesteś?

– We Wspólnocie nie zadaje się podobnych pytań. Oficjalnie jestem unijnym komisarzem o dużych wpływach. Co do tego nie masz chyba wątpliwości. Człowiekiem, który może tobie pomóc. I nie tylko. Chyba zdawałeś sobie sprawę z sytuacji?

– No, nie wiem.

– Jest uczciwa propozycja – możesz zostać naszym doradcą. Dostaniesz gabinet, stałą pensję i spokój w Brukseli. Masz zmysł analityczny, chciałbym go wykorzystać.

– A Adrianna?

W jednej chwili zrobił się czerwony, zdekonspirowany. Wtedy dodał w pośpiechu:

– Zrobi karierę, podobnie jak ty.

– A jeśli zrezygnuję?

Karl grał – nie miał żadnych wątpliwości. Jak wytrawny aktor operował głosem, nastrojem, intonacją. Nawet gesty miał wystudiowane. Jego obecne wcielenie było zaprzeczeniem wszystkiego, co dotąd o nim wiedział i co sobie wyobrażał. Nawet spojrzenie uległo przeobrażeniom – miało wyraz przyczajenia, chłodu i gotowości do skoku drapieżnej pantery. Już chciał zapytać, gdzie kończył szkołę teatralną, ale nagle uświadomił sobie, że mogła to być zupełnie inna akademia.

– Wierzę, że artystyczna fantazja nie przysłoni w panu rozsądku, panie Remigiuszu Fabe, a właściwie – Faberski.

– Doceniam trafność informacji.

– Rozumiem motywację – skrót dla celów komercyjnych. Łatwiej wymówić, prawda?

– Powiedzmy.

– Chociaż, czy warto? Nie wyobrażam sobie waszego Krzysztofa Pendereckiego jako Pende.

– Ale Kurt Wilhelm Ceram już nie przeszkadza?

Przez chwilę milczał. Nie był zachwycony.

– To były inne czasy – odparł.

– A moja ewentualna praca?

– Niewiele wysiłku a zarobek duży.

– Inni tak dobrze nie mają.

– Nie każdy posiada wybitny talent.

– Bez przesady. Znam lepszych.

– Masz dar obserwacji.

– To stresujące, widzieć zbyt wiele.

– Wybrano ciebie.

– A konkretnie?

– Same przyjemności – przyjęcia, bankiety. Życie towarzyskie.

– Do tego potrzebne jest zdrowie. I mocna głowa.

Karl uśmiechnął się. Na chwilę zdjął maskę.

– Coś o tym wiem. Przywykniesz.

Chciał powiedzieć, że można oswoić się z każdym draństwem, ale się powstrzymał.

– Zobaczymy – odparł.

– Będziesz sporządzał raporty. Charakterystyki wytypowanych osób. Dość oryginalne.

– W formie donosów?

– Nie, raczej opinii. Chcemy dobrze poznać ludzi, z którymi współpracujemy. Mamy przecież ważne tajemnice.

– Od tego są służby.

– Nie w każdej sytuacji ich się używa. Zresztą interesuje nas inny obszar. Chodzi o subtelniejsze zabiegi. Pragniemy poznać ludzi poprzez ich słabości. Dają pełniejszą wiedzę o człowieku. Dziwne nawyki, gesty, maniery, upodobania czy nieformalne kontakty.

– Po co wam taka wiedza? Przecież Wspólnota działa na rzecz integracji i pojednania. To nie jest instytucja o charakterze policyjnym.

– Tylko tobie się tak wydaje.

– Dziwne.

– Wszystko może się przydać. Dla ciebie to nic trudnego. Masz wprawę w tworzeniu fikcyjnych postaci literackich. Teraz możesz poszerzyć pole penetracji. I zmierzyć się wreszcie z konkretnymi ludźmi.

– Nie wiem, czy dam radę?

– Nie mam wątpliwości.

– Zastanowię się.

W czasie drogi powrotnej nie zamienili już ani słowa. Milczenie wydawało się potrzebne i naturalne. Karl zachłannie wypalał kolejne papierosy. Tylko on czuł się zadowolony z przeprowadzonej rozmowy – wykonanego zadania.

Gdy wrócili do schroniska, rozpoczynała się nowa impreza. Właściwie nie było wiadomo, czy poprzednia się skończyła, czy po przerwie ciągle trwała? Wszystko wskazywało, że mogło być jeszcze intensywniej niż ostatnim razem.

Przy stolikach nie zauważył Adrianny. Dotarł do pokoju z biciem serca. Uspokoił się, gdy zobaczył, że leżała na łóżku przykryta kocem. Miała zamknięte oczy. Kiedy je otworzyła, były pełne łez.

– Co się stało?

– Dziewczyna Karla spadła z klifu.

– Kiedy?

– Kilka miesięcy temu.

– Wypadek?

– Nie wiem. Ale to już druga w ciągu trzech lat.

– Niesamowite.

– Straszne.

– Skąd to wiesz?

– Od kelnerki.

Adrianna podniosła się i poprawiła włosy.

– Jak oni mogą się tutaj bawić?

– Kiedy trwała masakra w Srebrenicy, negocjatorzy też urządzali bankiety. Salony tętniły życiem towarzyskim.

– Musimy do nich wracać?

– Masz lepsze wyjście?

– A Karl?

– Chciałbym poznać szczegóły.

ROZDZIAŁ 2

Już w drodze powrotnej żałował decyzji o współpracy. Nawet wcześniej. Od początku dręczyła go absurdalność sytuacji. Nie potrzebował żadnych impulsów, aby bez problemu tworzyć nowe światy i powoływać do istnienia bohaterów, którzy wykonają wszystko, co chce. Prawo nieograniczonej fantazji artystycznej dawało taki przywilej każdemu, kto chwycił za pióro, pędzel czy instrument.

Perspektywa ekranizacji jego powieści nie była zbyt kusząca. Nie miał obsesji celebrytów, których chwilowa nieobecność w mediach doprowadzała do szaleństwa – podejmowania coraz bardziej poniżających i absurdalnych zachowań. Przeciwnie. Cenił sobie ciszę, spokój i dyskrecję – zwłaszcza w okresie tworzenia.

Troska o karierę Adrianny też nie wydawała się najważniejsza. Był przekonany, że rozwinie się w naturalny sposób. Miała talent, inteligencję i urodę. Nie musiała jeszcze zabiegać o zwrócenie uwagi na siebie, chociaż konkurencja robiła znacznie więcej. Prawda, chwilami dostrzegał w niej głód szybkiego sukcesu. Zwłaszcza po premierze rozreklamowanej często tandety, okrzyczanej jako niezwykłe wydarzenie z nową gwiazdą, wzbudzającą podziw i nadzieję filmu. Odrzuciła kilka propozycji serialowych słusznie uznając, że nie mają nic wspólnego ze sztuką, a wystawiają aktora na wieczny obciach.

Ale bywały chwile, kiedy widział, że słabnie. Czekała na nagłą zmianę, zwrot, który wyniesie ją na szczyt, jak strumień szampana wyrzuca korek. Jednak później – co zdarza się często – przepada w kącie i trudno go znaleźć. Skrycie marzyła jednak o przejściu po czerwonym dywanie. Wtedy czuł, że cierpi i się wymyka.

Nie wiedział, jak długo wytrzyma ciśnienie sprzyjających ofert, które odrzucała, czekając na lepszy moment. Propozycje Karla dawały nadzieję. Chociaż ostatnie informacje osłabiły w niej wiarę w powodzenie z tej strony. Wzrosła niechęć i nieufność, a nawet lęk, ale nie całkowita rezygnacja.

Tylko w nim wzmogła się czujność i poczucie bezradności, że nie wszystko może już utrzymać pod kontrolą. Co zatem spowodowało, że się zgodził? Ciekawość poznania nowych ludzi? Zgłębienia tajników ich psychiki? Obawa o utratę Adrianny, czy – jak sobie tłumaczył częściej – potrzeba znalezienia blisko centrum decyzyjnego? Przemiany zachodzące na kontynencie, a nawet całym globie miały inspirujący wpływ na jego życie i twórczość. Może chciał być świadkiem i uczestnikiem doniosłych przeobrażeń, które nie zawsze przebiegały po jego myśli? Jedno było pewne – ciekawość i odpowiedzialność miały istotny wpływ na ostateczną decyzję.

Z przykrością obserwował też degradację misji pisarza. Nie miał przywódczych aspiracji. Nie chciał być głosem ani sumieniem innych, tylko własnym. Ale gdzieś głęboko usadowił się bunt – niezgoda na traktowanie literatury i sztuki wyłącznie jako źródła rozrywki. Miał przeczucie, że sprowadzanie twórcy jedynie do roli dostarczyciela relaksującej zabawy wynikało z obawy i lęku medialnych kreatorów masowej świadomości. Wśród nich główne role odgrywali politycy, którzy z nikim nie chcieli dzielić się wpływami nad umysłami zbiorowości. Było to świadome eliminowanie niebezpiecznego rywala. Wspierani i wykorzystywani przez przedziwne lobbystyczne nurty tworzyli idee i fakty, które często budziły niezadowolenie i sprzeciw. Prowadziły cywilizację w niewłaściwym kierunku.

Remigiusz Fabe nie zamierzał jednak wzniecać rewolucji, przełomu, rywalizować, dokonywać zasadniczego zwrotu, aby odzyskać utracone pozycje, jakie należały się literaturze i jej twórcom. To było raczej niemożliwe. Postanowił jednak przyjrzeć się mechanizmom władzy i osobnikom, którzy ją sprawowali w imieniu milionów Europejczyków. Takiej okazji nie mógł zmarnować. Nie chciał stać z boku, kiedy wokół działy się ważne sprawy.

– Mam teraz ochotę na drinka – powiedziała Adrianna odprężona.

W przezroczystej halce, z hotelowego balkonu, obserwowała ruch na pobliskim deptaku.

– Tylko czekaj na zdjęcie w bulwarówce.

– Mam nadzieję, że tutaj jest więcej dyskrecji?

– Robisz karierę? Przygotuj się na wszystko – odparł.

Wynajęli pokój w zabytkowej dzielnicy Brukseli, niedaleko słynnego Grand-Place, czyli Grote-Mark, bo wszystkie nazwy były tutaj dwujęzyczne. Wpłynęła na to burzliwa i powikłana historia europejskiej stolicy. Magiczne miejsce od razu uznali jako swoje. Remigiusz już wcześniej miał okazję docenić uroki wielokulturowego miasta. Lubił jego oryginalną architekturę, klimat i mieszkańców. Obawiał się tylko, czy jako siedziba międzynarodowej władzy piękne miasto nie zostanie zbyt szybko zadeptane i wprzęgnięte do cywilizacyjnego galopu. Poprzednie ślady po Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej dowodziły, że nie wszystkie urbanistyczne pomysły stały się udaną ingerencją w jego niepowtarzalny charakter. Ale już od strony administracyjnej miasto było postrzegane jako przykład absurdalnej biurokratyzacji. Parlament Europejski nie mógł sobie znaleźć lepszego miejsca.

– Drinka z czym?

– A może gdzieś pójdziemy?

– Dlaczego nie.

– Jutro wyjeżdżam, a ty nic.

– Jestem spokojny.

– Nie zauważyłam.

– Orgazm osłabia spostrzegawczość?

– Zatęsknisz?

– Na pewno.

– Liczę, że sesja zakończy się kontraktem.

– Tylko nie nalegaj, a będzie dobrze.

– Karl nie dzwoni – powiedziała, ubierając się do wyjścia.

– Ale działa.

– Tak to się robi?

– Nie wierzę w szczerość jego intencji – odparł i postawił sprawę jasno. – Trzeba na niego uważać.

– Jednak jesteś zazdrosny.

– Wiesz, o czym myślę naprawdę.

Wtedy zadzwonił telefon. Nagle przypomniał sobie, że nie odzywał się od dłuższego czasu. W epoce nieustannej komunikacji elektronicznej, niezwykle rozbudzonej potrzebie wymiany myśli ważnych i zupełnie nieistotnych, milczenie oznaczało dla wielu wykluczenie. Samotność w cyberprzestrzeni. W interesach – porażkę. Nawet zwykły spacer uroczymi alejami nie dawał już wytchnienia i stracił urok intymności. Stał się czasem niespokojnego oczekiwania na kolejną wiadomość – choćby SMS-ową. Jej brak oznaczał wyłączenie z sieci, z obiegu i groźbę zapomnienia. Podobnie zresztą, jak w Internecie, który doceniał, ale korzystał z niego tylko w niezbędnych sytuacjach. Daleki był od niewolniczego uzależnienia. Więcej czasu spędzał w realnej rzeczywistości niż w wirtualnej bajce, której wielu nie potrafiło już odróżnić – z marnymi skutkami. Ta zupełnie nowa sytuacja komunikacyjna postawiła współczesnego człowieka w technologicznej rozterce. Ułatwiła szybkie przesłanie informacji i kontakt, ale pogorszyła też komfort psychiczny jego życia.

Tym razem rozmówcą okazał się wywołany przed chwilą Karl.

– Jak sobie radzicie?

– Dobrze.

– Czegoś brakuje?

– Snu.

– Mnie też – odparł. – Ale załatwiłem, co trzeba.

– Czyli.

– Jutro odbierzesz niezbędne dokumenty i przepustki. Możesz bez ograniczeń poruszać się po parlamencie i wszystkich strefach zastrzeżonych dla VIP-ów. Spotkamy się o jedenastej w moim gabinecie. Może być?

– Trafię?

– Dostaniesz przewodnika. Może być ładna kobieta?

– To ma znaczenie?

– Sądziłem, że lubisz.

– Jak wiesz, jestem zajęty i nie zamierzam tego zmieniać.

Odetchnął z ulgą. Dobrze, że Adrianna na słyszała całej rozmowy. Wracała właśnie z łazienki i rozczesywała włosy. Czy Karl zaczynał realizować jakiś plan? Uwikłania go w intrygę i odsunięcia od Adrianny? Tak szybko? Nie pozdrowił jej nawet. Dlaczego? Musiał wiedzieć, że jest w pobliżu.

– I co?

– Karl życzy nam powodzenia.

– Przyjmuję, ale nie odwzajemniam.

– Bez dyplomacji daleko nie ujedziemy – powiedział i przytulił ją czule. – Trzeba przyjąć jego taktykę.

– Czyli obłuda, cyniczny uśmiech, wyzywająca poza i szpan?

– Już słynny klasyk powiedział, że świat teatrem jest, a my żałosnymi aktorami.

– Chcę być wielką aktorką, nie mizerną.

– To zacznij naprawdę grać. Masz teraz dobrą okazję.

Przez chwilę stali przed budynkiem hotelu. Nagle opanowały ich wątpliwości, jak spędzić ostatnie godziny przed rozłąką?

– Może jednak Grand-Place?

– Masz ochotę na zgiełk i tabuny turystów? Wolę zaciszną kafejkę.

– Teraz, tak.

Kiedy dotarli na miejsce, zatrzymali się zachwyceni widokiem, jaki się przed nimi roztaczał. Z trzech stron otaczały plac barokowe domy cechowe – od czwartej gustownie wykończona gotycka fasada ratusza. Bogate i fantazyjne zdobienia domów podkreślały jeszcze wymyślne zwieńczenia. Jeden ze szczytów imitował rufę statku – inny efektowną kopułę czy spiczastą wieżę. Wszystkie sprawiały wrażenie lekkości, filigranowości i luksusu.

– Piękne – westchnęła Adrianna – Ale dzisiaj nie mam ochoty na turystykę.

– W takim razie proponuję Mokafe w Galerii du Prince. Można tam miło spędzić czas i jeszcze obserwować ludzi. Lubisz to?

– Czasami.

– Masz chęć na przechadzkę?

– A jest inne wyjście?

Wędrówka ulicami miasta przypominała baśniową podróż wśród luksusowych dekoracji. Stare dzielnice zachwycały oryginalną architekturą, szykiem i elegancją. Wzbudzały podziw dla finezji i smaku projektantów urokliwej przestrzeni. Dzisiejsze rozwiązania to przejaw upadku wyjątkowej tradycji – urbanistycznej indywidualizacji i dyskretnego przepychu, jaki nadawano kiedyś każdej budowli. Obecne dążenie do prostoty i przesadnej funkcjonalności wynikało nie tylko z braku wyobraźni, ale całkowitego zaniku specyficznej wrażliwości estetycznej, która cechowała twórców poprzednich epok. Podobne tendencje dało się zauważyć w innych dziedzinach sztuki.

– Zauważyłeś – powiedziała Adrianna. – Nie ma tutaj żadnej prostej ulicy. Wszystkie giną za wzniesieniami. To męczące.

– Słusznie – odparł. – Już markiz de Sade narzekał, że miasto z powodu swojego położenia jest mało przyjemne, bo ciągle trzeba wchodzić i schodzić ulicami. Jednak nie do końca miał rację. Zresztą, jesteśmy już blisko.

– Ale wracamy taksówką – oświadczyła.

– Zgoda.

W zacisznej knajpce znaleźli wreszcie wytchnienie. Wykwintnie urządzony lokal z dyskretną muzyką nastrajał refleksyjnie. Myśleli o rozstaniu – krótkim, ale dotkliwym. Unikali trudnych pytań, na które nie było przecież odpowiedzi. Czy dadzą radę?

– Tak – powiedziała Adrianna.

Powoli sączyła czerwone wino, zapatrzona w udaną kopię obrazu Bruegel. Przedstawiał słynną wieżę Babel – symbol chaosu i niemożności porozumienia się. Czy piękna idea zjednoczonej Europy znajdzie podobny finał, a dzieło genialnego artysty nabierze cech złowieszczej przepowiedni? Wybitny malarz przebywał w mieście w ostatnich latach życia. Do stworzenia obrazu nie zainspirowała go tylko biblijna przypowieść.

– Tak, co? – spytał.

– Nic. Tak sobie powiedziałam. Czasami głośno myślę. Sam wiesz.

Położył rękę na jej delikatnej dłoni.

– Wiem, o co chodzi. Rozumiemy się bez słów.

– I to jest piękne – odparła.

– Niech tak zostanie.

– Nie wyłączaj komórki ani na chwilę.

– Chyba, że sama się rozładuje. I wtedy katastrofa – odparł.

– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ale powiedz, skąd znasz to miasto? Zadziwia mnie twoja wiedza.

– Mieszkałem tutaj przez pewien czas.

– Nic nie wspominałeś.

– To długa historia.

– Posłucham.

– Nie teraz. Jak wrócisz.

– To ma być przynęta?

– Powiedzmy.

Nocą, kiedy wyczerpana zasnęła obok niego, rozmyślał. Jak odpowiedzieć na jej pytanie? Kolorowe smugi neonów dyskretnie penetrowały pokój. Tworzyły przedziwne rysunki, znaki i figury. Miotały się uwięzione w potrzasku, zanim blask poranka nie wypuści ich z niewoli.

Przypomniał sobie podróż zatłoczonym pociągiem nadziei. To nie był tylko wyjazd w poszukiwaniu nielegalnej pracy. To przypominało exodus – wojenną ewakuację z bombardowanego kraju, który coraz bardziej pogrążał się w biedzie i chaosie. Desperację uciekinierów – wygłodzonych wszystkiego – potęgowało rozpaczliwe poczucie bezlitośnie upływającego czasu. Ich jałowe, nędzne i bezsensowne życie tam miało się skończyć. Dotąd prześladował ich pech. Trafili w zły czas, urodzili się w niewłaściwym momencie. Ale nie chcieli już dłużej oglądać powolnego konania najgłupszego eksperymentu ustrojowego. Mieli tego dość.

Porzucili rodziny, znajomych – cały dotychczasowy dorobek, aby wydostać się na powierzchnię prawdziwego życia. Wierzyli, że takie istnieje na mitycznym Zachodzie. Gdzie lepsze jest nawet słońce, powietrze do oddychania i szybsza możliwość ostatecznego spełnienia. Byli pewni, że nowy świat rozwiąże za nich wszystkie problemy i uszczęśliwi na zawsze. Bez wysiłku, wyrzeczeń i upokorzeń.

Wciśnięty w kąt przedziału, obserwował ze zdumieniem ich dziki i naiwny entuzjazm. Przypomniał sobie fascynującą biografię Jacka Londona, kiedy zachęcony do ucztowania przyszłych sukcesów, przechylał kolejny toast samogonu. Wódka była na kartki i nie wystarczało jej na drogę dla wszystkich spragnionych. Bez wątpienia był też Martinem Edenem – poszukiwaczem przygód tylko ze wschodnioeuropejskiej krainy. Ale dopiero po latach wyczytał, że autor jego młodości z entuzjazmem propagował ideologię, przed którą obecnie uciekał.

Wtedy jednak otwierały się nowe perspektywy – nadzieje na przełamanie życiowego fatum, wiszącego nad osieroconą niedawno rodziną. Nie miał nic do sprzedania, jak jego objuczeni socjalistyczną tandetą towarzysze podróży. Owszem – wiózł w wytartym plecaku pogniecione opowiadanie, wydrukowane w lokalnej gazecie, które oznaczało coś i nic. Zapowiadało nadzieję, ale też niepewność. W tamtych warunkach – ostateczną porażkę. Nie mógł przecież pisać o wszystkim, co widział i czuł naprawdę.

Ale poznał też smak wagonowej miłości – szybkiego i łatwego seksu bez zobowiązań. Nie musiał kłamać, że kocha, uwielbia, podziwia i pragnie połączyć się na zawsze. Jednak nigdy nie wygasła w nim potrzeba przeżycia prawdziwego uczucia do jedynej kobiety. Wierzył, że taką kiedyś odnajdzie.

Tymczasem czekał zniecierpliwiony w kolejce na wolną toaletę, gdzie bez specjalnych oporów wkraczała za nim rozpalona jak on dziewczyna. Pragnęli tego samego – natychmiastowego rozładowania nagromadzonej żądzy. Zwierzęca chuć domagała się gwałtownego ujścia. Nie znał nawet jej imienia – coś mówiła, ale zapomniał. Drżącymi rękoma ściągali ubrania i na stojąco zadawali sobie tanią rozkosz. Była w tym namiętność i desperacja straceńców. Jakby po intensywnym, ale krótkim akcie nic już nie miało się wydarzyć. Świat stał nad przepaścią, pociąg groził wykolejeniem a upojeni wygnańcy mknęli do celu, którego nigdy nie osiągną.

Z innymi kobietami było później podobnie. Stracił na tym wiele. Rozpłynął się młodzieńczy czar miłości, rozpadła subtelna struktura emocji, których niczym zastąpić nie można. Przelotne związki dawały przez lata tylko namiastkę utraconego bezpowrotnie szczęścia – zdolności do przeżywania głębokiego i niepowtarzalnego uczucia.

Trwało to do czasu, kiedy poznał Adriannę. Był przekonany, że odnalazł wreszcie zagubioną wartość – dar przeżywania autentycznej i prawdziwej miłości. Uśpiona dotąd sfera – nie zatracona, jak sądził – zaczynała budzić się do życia.

Ale wtedy, pochłonięty namiętną kopulacją w niezbyt świeżo pachnącej ubikacji, nie myślał o żadnych konsekwencjach. Musiał się spieszyć, bo inni zaczęli dobijać się do drzwi ze swoim łupem. A chciał jeszcze wrócić – niekoniecznie z tą samą dziewczyną. Odtąd nauczył się wszystko robić na czas. Nawet wówczas, gdy nie było takiej potrzeby.

Czy miał teraz o wszystkim opowiedzieć Adriannie? A przecież to nie był jeszcze koniec.

Wreszcie zadżumiony pociąg dotarł do stacji przeznaczenia. Na peronach dostrzegli rozstawione służby porządkowe i policję. Dobrze, że nie milicję. Byłoby już po nich. Ich ostrożność wynikała pewnie z doświadczenia. Widocznie nie należeli do pierwszego desantu uciekinierów. Niemcy sprawnie uporali się z rozładowaniem i ewakuacją kłopotliwego transportu. Z tym zawsze radzili sobie doskonale.

Wkrótce znaleźli się w obozie przejściowym, gdzie czekali na decyzję, co do dalszych losów. Ale wielu zaczęło się wtedy załamywać. Spodziewali się innego przyjęcia – fanfar, entuzjazmu, poszanowania indywidualności, rozdętego ego i delikatności. Tymczasem chłodna i obojętna obsługa popędziła ich na salę, gdzie w koszarowych warunkach spędzili wiele dni. Odcięci od świata, bez znajomości języka obcego, pozbawieni gruntu i oparcia, zaczęli przeżywać koszmar emigracyjnego życia.

Aby zagłuszyć wyrzuty sumienia, niepokój i rozterki, sięgali po wszystko, co dotąd było ograniczone czy zabronione. Do czego nie było nawet dostępu. Bez opamiętania odurzali się tanim alkoholem, różnymi używkami i pierwszymi narkotykami, które przemycano do ośrodka w olbrzymich ilościach.

On miał więcej samozaparcia. Nie uległ rozpaczliwej i wyniszczającej strategii – szukania pocieszenia jedynie w odlotowych wizjach. Przejmujące sceny błyskawicznego i tragicznego upadku, kiedy kilku zatrutych na noszach opuszczało ośrodek, podziałały na jego wyobraźnię. Perspektywa dramatycznego końca, studziła niebezpieczne pokusy. Nie przepuszczał tylko kobietom. Chociaż stawał się coraz bardziej wybredny i ostrożny.

Szybko został zauważony i wyrwany z otoczenia rodaków, miotających się w emigracyjnych konwulsjach. Dzięki elementarnej znajomości języka angielskiego – chwała Beatlesom – awansował na tłumacza. Na początku nieudolnego, ale ambitnego, dlatego robił zdumiewające postępy.

– Chcę do domu – tłumaczył słowa zapłakanej dziewczyny. – Dłużej nie wytrzymam.

Próbowała podciąć sobie żyły. Teraz siedziała na żelaznym łóżku. Ale najczęściej leżała z szeroko rozwartymi nogami, gotowa na przyjęcie każdego, kto miał na nią ochotę.

Urzędnik od spraw emigracyjnych spisywał dane i przebieg zdarzenia. On też by pewnie spróbował, ale przy świadkach nie wypadało. Chociaż inni nie krępowali się już tak bardzo. Kiwał tylko głową ze zdumienia, kiedy wpadła w kolejny szloch.

– Nie rozumiem was – mówił po niemiecku. – Nie rozumiem.

– Nikt nas nie zrozumie, palancie? – powiedział wtedy. – Nikt nie zrozumie tych sponiewieranych ludzi. To wszystko.

– A palant, cio to jeśt? – wydukał urzędnik łamaną polszczyzną.

– To taki kij do gry – wyjaśnił zaskoczony tłumacz.

Czy miał o tym opowiedzieć Adriannie? W środku nocy obudzić ukochaną kobietę i wyjaśniać zawiłości minionego czasu? Była zbyt młoda. Dorastała w innej rzeczywistości. Nastawiona była już na przyszłość, chociaż zaskakiwała nieraz świetną znajomością faktów z poprzedniej epoki. Ale widzieć chlew na obrazku, a pracować w nim na co dzień, to zupełnie inna sprawa.