Brenda 7 wymiar - Viktoria Armstrong - ebook

Brenda 7 wymiar ebook

Viktoria Armstrong

0,0

Opis

Po wielkim wybuchu powstaje nowy wymiar. Świat ten, niegdyś pokryty piaskami, a teraz powołany do życia przez magię Ametysty, powoli zaczynają zasiedlać mieszkańcy Kotaliny. Nie zdają sobie sprawy, że pod ziemią istnieje królestwo rządzone przez królową Mestę ? okrutną, cyniczną i psychopatyczną wiedźmę. Obozy śmierci i rządy twardej ręki trzymają ten podziemny świat w ryzach. Co się stanie, gdy oba królestwa zetkną się ze sobą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona redakcyjna

Projekt okładki

Kinga Konopko

Redakcja i korekta

Katarzyna Wróbel

Skład i łamanie

BC Projekt

© Copyright by Viktoria Armstrong

ISBN 978-83-938126-3-9

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Druk i oprawa

Drukarnia Cyfrowa

OSDW Azymut sp. z o.o.

ul. Senatorska 31

93-192 Łódź

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl. Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

Kontakt

www.rozpisani.pl

[email protected]

Publikację elektroniczną przygotował:

Podziękowania

Drugi tom był dla mnie wyzwaniem. Przede wszystkim do serca wzięłam sobie uwagi recenzentów po pierwszej książce. I tak chciałabym podziękować za ich trafne uwagi, które przyczyniły się między innymi do innego zakończenia w porównaniu z pierwszym tomem. Historia 7 wymiarów będzie miała oczywiście ciąg dalszy. Podziękowania należą się też mojej rodzinie, dodającej mi skrzydeł, i serwisowi Rozpisani.pl. Dziękuję ponownie moim córkom, które zawsze — bez względu na mój nastrój — wspierały mnie. Ogromne podziękowania składam Kindze Konopko, która zamiast okładek tworzy dzieła sztuki. Dziękuję również aktorkom sztuki Klimakterium za nagranie filmów promocyjnych Ametysty.

I

Furia przetoczyła się przez porcelanowobiałą komnatę. Wokoło zadrżały magiczne witraże. Stojący po prawej stronie tronu kocioł zaczął wydzielać zapachy świadczące o zakończonym procesie tworzenia eliksiru. Dławiące opary współgrały z nastrojem królowej, która siedziała wyprostowana jak struna na swoim kanciastym tronie. Jej oczy błyszczały szkarłatem. Nie było widać białek, lecz jedynie soczystą czerwień, czyniącą upiorne wrażenie. Dłonie zacisnęła na poręczach tronu z wypolerowanej kości smoka, a jej palce zzieleniały z napięcia. Zwężone usta królowej i mocno zaciśnięte zęby spowodowały, że jej twarz przybrała mocno niepokojący wygląd.

— Jesteś nic nieznaczącym robakiem! — wrzasnęła królowa.

— Tak, pani — wymamrotał.

— Jesteś nic niewartym darmozjadem! Dałam ci siennik, cel życia, jedzenie, a nawet doświadczyłeś zaszczytu służenia mi. A ty?!

Dotknęła palcami naszyjnika z miedzi i srebra w kształcie trzech splecionych w walce smoków. W momencie gdy jej granatowe paznokcie musnęły wisiorek, oczy smoków błysnęły jasnym światłem. Lustrowała klęczącego mężczyznę przeszywającym wzrokiem. Zaczęła wypowiadać pod nosem zaklęcia, a brzęczenie przybierającej na sile formuły roznosiło się po sali. Dźwięk był natarczywy, jakby do pomieszczenia wleciał rój szerszeni. Mamrotała pod nosem swoje inkantacje, powodując u mężczyzny utratę tchu. Sługa złapał się za szyję, a jego źrenice się rozszerzyły. Próbował zaczerpnąć powietrza, ale tylko otwierał usta jak ryba wyciągnięta ze stawu. Gardłowym, lekko słyszalnym głosem wydobył z siebie:

— Błagam...

— Ty mnie błagasz? Jakie to urocze. — Uśmiechnęła się do niego, obnażając zęby, wyglądające, jakby właśnie zostały wybielone i wyrównane na podobieństwo „gwiazd magów z podziemia”. — Przecież mnie nienawidzisz. Próbowałeś zbuntować moich służących i niewolników. Niesamowite, jaki jesteś słaby. Nigdy nie zrównasz się z kobietą. Przypominam ci, że ja jestem nawet więcej niż kobietą, jestem jedyną prawowitą władczynią tego świata. Królową królowych. Mam moc, o jakiej nawet nie śniłeś. To przez twój podgatunek setki lat temu mój lud musiał zejść do podziemia. Tacy jak ty czy Areon sprowadzają na nas same nieszczęścia.

Mężczyzna leżał na podłodze, wpatrując się wytrzeszczonymi oczyma w królową. Z uszu zaczynały mu wypływać cieniutkie strużki krwi. Jego ręce próbowały zerwać niewidzialne obręcze zaciskające się na jego szyi. Paznokciami rozdzierał skórę, która zwisała teraz już płatami, obnażając nagie, niczym niechronione mięśnie i wnętrzności. Jego żywot dobiegał końca i mężczyzna miał pełną tego świadomość. Jednak nawet przez chwilę nie żałował, że starał się uwolnić mężczyzn spod jej władzy. Może on był tym pierwszym? Może przyjdą po nim następni? Z tą myślą zgasł, zwinięty w kłębek. Jego ciało zaczęło drgać w przedśmiertnych spazmach. Leżał bezwładnie na zimnej, marmurowej podłodze wysadzanej kamieniami na tle misternej mozaiki.

— Dradonie, podejdź tutaj. — Jej twarz opromienił ciepły, życzliwy uśmiech, a rysy złagodniały. Bez wątpienia była zjawiskowo piękna. Tylko oczy wciąż miały kolor wina.

Młody mężczyzna podbiegł szybko. Miał spuszczoną głowę i oczy wbite nieruchomo w podłogę. Tak jak nieszczęśnik leżący u jej stóp na szyi nosił subtelnie błyszczący łańcuszek. Jego gęste długie włosy były spięte z tyłu i spływały mu po niewiarygodnie umięśnionych plecach. Usłużność zupełnie nie współgrała z wyglądem mężczyzny. Miał ponad dwa metry wzrostu i ciało boga. Odziany w obcisłą szatę uwalniał wyobraźnię każdej kobiety, która na niego spojrzała.

— Tak, pani? — wyszeptał, wpatrując się nadal nieruchomo w podłogę.

— Gdybyś był tak miły, Dradonie, i przygotował dla mnie kąpiel w płatkach kwiatów oraz łoże. Muszę się zrelaksować. Zdrady zawsze mnie wykańczały. I zabierz te zwłoki, psują mi estetykę komnaty. A! Zawołaj też Evrina, mam zapotrzebowanie na jego usługi. Mam nadzieję, że ostatnimi czasy nie był eksploatowany przez inne królowe.

— Tak, pani.

Dradon wycofał się w kierunku drzwi, pozostając przodem do królowej. Przy drzwiach obrócił się i wyszedł do holu. Lubiła patrzeć, jak się oddala. Jego pośladki były takie nęcące. Po chwili powrócił z czyszczącą lampą. Wraz z nim przyszła również młoda kandydatka na czarownicę. Miała może jedenaście lat i piękne rude loki spięte z tyłu granatową wstążeczką. Ubrana w turkusowy habit uczennicy, który był trochę na nią przyduży, stanowiła miły dla oka widok, mimo że w tamtej chwili mocno kontrastowała z obrazem komnaty. Nauki pobierała już od ponad roku, dlatego też dla wprawy mogła pomagać, jako mała czarownica, w komnatach królowej. Dotknęła lampy i wypowiedziała zaklęcie. Dradon oświetlił miejsce, w którym przed chwilą leżał nieszczęśnik. Dobrze jednak, że został usunięty przez innych podwładnych, tak zwanych czyścicieli. To nie był odpowiedni widok dla dziecka. Lampa miotała iskrami i barwami, wysysała pozostałości śmierci i krwi, jednocześnie impregnując marmury i ukryte w nich kamienie. Wszystko na powrót lśniło. Królowa siedziała nadal na tronie, a jej twarz zdradzała zadowolenie z efektu. Uśmiechnęła się do filigranowej, rudej dziewczynki.

— Sebille, podejdź do mnie, dziecko.

Dziewczynka dygnęła i zbliżyła się do królowej. Mimo swego wieku była dostojna w ruchach. Odznaczała się gracją i elegancją, które to cechy posiadała również jej matka.

— Tak, ciociu Mesto.

— Widzę, kochanie, że robisz postępy. Mama byłaby z ciebie dumna, moje słoneczko. — Pogłaskała ją po głowie tak czule i delikatnie, że Sebille od razu wdrapała się jej na kolana i przylgnęła do niej swoim drobnym ciałkiem.

— Ciociu, czy myślisz, że mogłabym mieć trochę wolnego od szkoły? Chciałabym się pobawić z dziewczynkami. One mają wolne w każdym tygodniu, a ja nie miałam już wolnego do trzech miesięcy. — Spojrzała na Mestę swoimi dużymi zielonymi oczami tak błagalnie, że niejeden kot by się nie powstydził.

— Eh, kochanie, no wiesz, ty jesteś księżniczką. Twoja mama chciała, abyś pobierała u mnie nauki. Wiesz, że nikt nie nauczy cię tyle co ja.

— No ale ciociu, przecież wiesz, że robię postępy. Mam najlepsze wyniki w klasie. Nigdy się nie spóźniam, a mój test na czarownicę dopiero za pięć lat. Czy te dwa dni wolnego naprawdę będą takim kłopotem? Proooszę...

— Eh, co ja z tobą mam. Dobrze, powiem nauczycielom, żeby dali ci te dwa dni wolnego.

— Trzy? — Spojrzała znowu na nią oczami niewiniątka.

— Nie przesadzaj, młoda damo. Jak przeholujesz, to będzie zero.

— Naprawdę dostanę te dwa dni?

— Tak, dostaniesz. Nawet możesz sobie wybrać które.

— Oj, ciociu, jesteś kochana. Dziękuję!

Mała z radości tak piszczała, że mało co bębenki w uszach nie popękały. Rzuciła się na szyję królowej i ścisnęła ją tak mocno swoimi chuchrowatymi rączkami, że omal nie udusiła swojej cioci.

— Dziękuję, dziękuję, ciociu.

Zeskoczyła z kolan i pognała w podskokach w kierunku komnat treningowych. Nad jej głową zaczęły migać kolorowe iskierki.

— Oj, nasza Sebi będzie się musiała jeszcze dużo nauczyć o kontrolowaniu mocy.

Do komnaty wszedł, zgięty wpół, kolejny służący i oznajmił, że kąpiel przygotowana, a Evrin jest do jej usług. Wstała z tronu z gracją, choć przy jej wzroście stanowiło to nie lada wyzwanie. Była potężną kobietą, choć nie grubą. Dorównywała wzrostem niejednemu usłużnemu. Włosy miała krótkie jak na sprawowanie takiego urzędu. Nie przejmowała się jednak konwenansami — proste jak sznurki blond włosy sięgały jej lekko za uszy. Nosiła powłóczystą suknię z materiału, który przy odpowiednim oświetleniu odkrywał jej wszystkie wdzięki. Biust miała obfity, ukryty pod eleganckim, choć nie tak niewinnym dekoltem obszytym czarnymi perłami, te zaś były cennym kamieniem w ich wymiarze. Sprowadzali je dla niej usłużni, którzy mieli zaszczyt pracować na własny rachunek. A przynajmniej tak im się wydawało. U ludzi byliby czymś pomiędzy szlachtą a mieszczanami, jednak tu, w niebieskim wymiarze, a właściwie w jego podziemiach była to klasa społeczna mająca sporą władzę w porównaniu z sytuacją innych mężczyzn. Szła powoli w kierunku komnaty. Gdy odsunęła jedwabie, które pełniły funkcję drzwi, zobaczyła w wannie przygotowaną kąpiel. Płatki falowały na wodzie, która parowała, tworząc wokoło mgiełkę. Rzuciła zaklęcie ciszy na zasłonę, tak by mogła się czuć swobodnie, zsunęła ubranie i weszła do wody.

— Evrinie! Umyj mnie, tylko nie zapominaj, co lubię. Miałam ciężki dzień.

— Tak, pani.

II

Max leżał rozciągnięty na zielonej trawie, z której gdzieniegdzie wystawały niebieskie kielichy kwiatów. Barwnik stanowił jeszcze pozostałość po niebieskich piaskach, które do niedawna królowały w tym wymiarze. Właściwie wszystkie owoce, liście i kwiaty były niebieskie. Sprawniejsze oko mogło dostrzec jednak pełną paletę odcieni. Na tle wszechobecnego koloru nieba z nieznanych przyczyn wyróżniała się zielona trawa. Słońce w zenicie prażyło, było bardzo gorąco. Co chwila jakiś insekt przelatywał Maxowi nad głową z nieznośnym brzęczeniem. Był tak zrelaksowany, że nawet jego wilkowi zachciało się psot i próbował kłapnąć zębami każdego przelatującego owada. Obok niego przysypiała Brenda. Leżała na brzuchu z podłożonymi pod głowę rękami. Rozpuszczone kruczoczarne włosy spływały jej po plecach i opadały na trawę. Czuła się niebiańsko. Jej wakacje znacznie się przedłużyły. Już miesiąc temu powinna była stawić się na służbę, ale zupełnie jej się nie chciało wracać do podziemia. Aryman koncentrował się na intensywnych rozmowach z Vikiem i ustalaniem planów oraz strategii utrzymywania w przyszłości równowagi w Kotalinie. Jej mocodawcę tak pochłonęło planowanie i negocjacje, że do tej pory nie spenetrował demonów z niebieskiego wymiaru. Badanie demonów i ciemnych istot było jego obowiązkiem jako króla podziemia. Podczas gdy Brenda z Maxem odkrywali nowe ziemie, rada Kotaliny postanowiła przemianować niebieski świat na wymiar Ametysty w hołdzie za jej poświęcenie.

Na razie władcy nie pozwalali na migrację ludzi do nowego wymiaru. Zakaz obowiązywał do odwołania. Brenda z radością odkrywała ten nowy świat, choć musiała przyznać, że na obecną chwilę był on bardzo nudny, mimo że zniewalająco piękny. Wczoraj minęła wodospad, który miał początek na wysokości lasu, jednak nigdzie nie było widać góry, z której mógłby spływać, ani źródła, z którego wypływał. Po prostu zaczynał się w przestrzeni. Jego huk przenikał i zagłuszał wszystko wokoło, a woda rozbijająca się o ziemię dawała przepiękne tło dla nigdy niezanikającej tęczy. Zaraz za wodospadem znajdował się niebieski las, gęsty i wręcz niezdrowo idealny. Drzewa nieznanego gatunku rosły jak pod linijkę. Jego regularne kształty były tak nietypowe, że Brenda wyczuwała tu rękę istot myślących. Żaden znany jej las, który porastał jej świat, nie był tak geometrycznie poukładany. Nie umknęło uwagi Brendy, że ostatnio driady, mimo zakazu Vika dotyczącego zasiedlania tych terenów, zaczęły migrować do puszczy. Z pełną świadomością Max i Brenda nie wchodzili im w drogę. Potrafiły zachowywać się bezwzględnie. Od wielu lat ich populacja stopniowo się zmniejszała. Elfy, które były potencjalnymi prokreatorami, wyginęły ponad dwieście lat temu, więc pozostali im tylko ludzie, a mężczyźni nie zawsze wykazywali zachwyt względem zielonkawego odcienia ich skóry. Ciekawe, że postanowiły przenieść się do tego wymiaru, w którym jak okiem sięgnąć brakowało inteligentnego życia, a tym bardziej potencjalnych dawców nasienia. Pomijając problemy z trwałością gatunku, tu, w tych lasach i w tej kolorystyce, ich zdolności maskowania wydawały się mocno ograniczone. Tym bardziej ich decyzja o zasiedleniu tego lasu była bardzo zaskakująca.

Brenda podniosła głowę i przyglądała się niebu, które mimo pełni dnia usiane było gwiazdami. W tym wymiarze nie istniało też takie słońce, jakie znali ze swojego świata. Na niebie błyszczał pierścień, który wyglądał trochę jak ciastko z dziurką. Niebo było równie piękne jak reszta tego wymiaru. Tu wszystko było inne.

„Ciekawe, czy to dzieło Ametysty, czy też tak wyglądało to zawsze, a ona tylko przywróciła ten świat do życia” — zastanawiała się Brenda.

— Max?

— Mmyy?

— Myślę, że tu jest bezpiecznie. Wydaje mi się, że na ten moment nie mamy co dalej przeszukiwać tej krainy. Naznaczona wlała w to miejsce tyle życia, że jeśli nawet coś mogłoby być złe, dawno pewnie przeszło transformację albo umarło z nadmiaru szczęścia.

Max nigdy nie powiedział Brendzie o jego związku z Ametystą. Często podróżując po tym wymiarze, zastanawiał się, czy choć trochę ich miłość — jego i Ametysty — przyczyniła się od ożywienia tego świata. Miał cichą nadzieję, że jednak tak. Ametysta była niesamowitą i niedocenianą często kobietą. Bardzo mu jej brakowało. Teraz obok niego leżała Brenda i to głównie nią powinien się interesować. Nie wiedział, czy to, że przypadkiem przebywają na ziemi Ametysty tak długo razem, nie przyczyni się do popsucia ich związku. Jego uczucia do Brendy nie były już tak silne jak wtedy, gdy miał je obie. Często się kłócili, brakowało mu równowagi.

— Może masz rację, kochanie. Sądzę, że tereny, które do tej pory odkryliśmy, są bezpieczne. Wydaje mi się, że możemy zacząć zasiedlać ten rejon. Tak na wszelki wypadek ja bym zasugerował Vikowi, aby zechciał ogrodzić ten teren, zanim nie sprawdzimy reszty wymiaru. Wiesz, w razie czego, jakby nam coś umknęło.

— Czyli rozumiem, że wracamy? Max, tak bardzo mi się nie chce wracać do Arymana. Nie mam już siły na to latanie na wiatrach, lądowania w szafach i innych dziwnych miejscach. Wiesz, marzy mi się odkrywanie tego i innych wymiarów. Max, poszedłbyś ze mną?

— Wiesz, na pewno byłoby to ciekawe, ale na razie sądzę, że powinniśmy wrócić do Vika i powiadomić go o naszych wnioskach. — Prawda była taka, że nie uśmiechało mu się spędzać z nią więcej czasu. Stopniowo jej obecność zaczynała działać mu na nerwy. Nie było już tej iskierki co kiedyś. A może on nie umie być z jedną kobietą? Może po prostu potrzebuje dreszczyku emocji i niepewności?

— Masz lustro?

— Mam. — Wyciągnął spod siebie plecak i wyjął lustro wielkości chusteczki do nosa. Było zupełnie zwyczajne.

Brenda pocałowała Maxa gorąco w usta i wyszeptała:

— Dziękuję ci, Max, było cudownie, dzięki tobie naprawdę odpoczęłam.

Max uśmiechnął się do niej najczulej, jak umiał. Nie musiała wiedzieć, że jego odczucia były zgoła odmienne. Max wziął Brendę za rękę, dotknęli lustra i zniknęli.

III

Minęło już kilka miesięcy, odkąd Ametysta oddała swoje życie za Kotalinę. Słońca grzecznie pozostawały na niebie odpowiednią liczbę godzin. Meferie ponownie zaczęły kiełkować, a ich uprawy rozwijały się w zadowalającym tempie. Dzięki temu mieszkańcy znowu mieli pracę, coraz mniej też było niekontrolowanych wybuchów magii. Wszystko wracało do normy. Nawet Aryman wykazywał zadowolenie, udało mu się bowiem opanować w swoim wymiarze namnażające się demony. Granice królestwa stały się znowu bezpieczne, a smoki powróciły do zagród i odzyskiwały zdrowie. Vik wreszcie z satysfakcją przyglądał się postępom i zmianom, które następowały w jego królestwie. Polegli mieszkańcy zostali uhonorowani, a ich rodziny otrzymały sowite zadośćuczynienie. Teraz pozostała kwestia pustyni, jaka powstała po wybuchu, oraz stworzenia bezpiecznego połączenia między Kotaliną a wymiarem Ametysty. Dzięki portalowi byłoby możliwe rozpoczęcie procesu kolonizacji nowego wymiaru, a to dałoby nowe możliwości rozwoju oraz lepszego zagospodarowania różnych ras, które nie zawsze żyły z sobą w zgodzie. Brenda i Max powinni lada dzień pojawić się na zamku z informacjami o nowym świecie. Ponadto przez te kilka miesięcy udało mu się zakopać topór wojenny z Arymanem, co dodatkowo stanowiło wisienkę na torcie. Już od wieków nie było tak dobrych stosunków z królem podziemia. Vik podrapał się w czoło, analizując kolejne informacje, które wyświetlały się na magicznym jedwabiu wiszącym pośrodku gabinetu, jakby zawieszonym na sznurkach. Wszystko szło w bardzo dobrym kierunku. Z zamyślenia wyrwało go ciche pukanie. Spojrzał w kierunku hebanowych drzwi i kiwnął głową, wypowiadając przy tym zaklęcie.

— Qhib!

Do komnaty wszedł jeden ze służących.

— Wasza Królewska Mość wybaczy, ale przybyli pani Brenda i pan Max.

— Niech wejdą, od kilku dni na nich czekam.

Brenda i Max weszli do komnaty bez widocznego spięcia, jakiego można by się spodziewać w sytuacji, w której poddani odwiedzają króla. Byli w tej komfortowej sytuacji, że po takich przeżyciach łączyła ich przyjaźń, a wzajemne relacje nawet nie przypominały tych sprzed bitwy Arymana i Areona.

— Wasza Królewska Mość — wypowiedzieli powitanie w jednym momencie, składając pokłon.

— Witajcie. Myślałem, że się już was nie doczekam. Jesteście głodni? Siadajcie. Haus thia pub.

W tym samym momencie jak spod ziemi wyrosły fotele oraz blat, który zawisł w powietrzu, wypełniony po brzegi smakołykami. Na złotych półmiskach leżały meferie i inne owoce. W przeźroczystej misie chlupała fiołkowego koloru zupa z dodatkiem mięsa z almika. Max i Brenda podeszli do stołu. Wygodne fotele, jak wszystkie meble w ich świecie, dostosowały się do komfortu swych użytkowników. Na stole zamigotały kryształowe puchary z koką. Król pamiętał, że oboje byli entuzjastami tego napoju. Zresztą nie należało zapominać, że Brenda musiała pić kokę, jeśli miała pozostać istotą dnia.

— Opowiadajcie. Pomińmy zbędne formułki i konwenanse. Jaki jest jej wymiar?

— Tak w skrócie? Jest pusty. Jest też niebieski w wielu odcieniach. Ma przedziwne źródła wody, wypływające z przestrzeni, i lasy, rosnące prawie pod linijkę. Ma też zieloną trawę, podejrzewamy, że to wkład Ametysty. Nie spotkaliśmy tam żadnego inteligentnego życia, no może poza naszymi driadami. One jak zwykle nie dostosowały się do rozkazu Waszej Wysokości i już zasiedlają lasy. Poza tym nie znaleźliśmy nic oprócz nich i owadów na obszarze ponad dwóch kilometrów. Nawet w nocy nasze maty runiczne nie zarejestrowały żadnej większej formy życia. Przez te dwa miesiące nie widzieliśmy ani jednego demona. To dość niebywałe, biorąc pod uwagę, co słyszeliśmy do tej pory o tym wymiarze — zaraportowała Brenda.

— To bardzo intrygujące. Czy w takim razie waszym zdaniem jest on bezpieczny, by móc rozpocząć tam proces kolonizacji?

— Tak, Wasza Królewska Mość. Uważamy, że bez obaw możemy zakładać tam nasze miasta. Oczywiście nie zwiedziliśmy całego wymiaru, dlatego wydaje nam się, że na wszelki wypadek należałoby stworzyć bariery runiczne na granicy już rozpoznanego terenu. Z czasem będziemy mogli dalej zajmować te dziewicze tereny. Zastanawia nas jednak, gdzie podziali się mieszkańcy tego wymiaru. W trakcie swoich podróży odkryliśmy jedno miasto, które było opustoszałe. W domach pozostawiono garnki i talerze, jakby nagle wszyscy zniknęli, pozostawiając w popłochu cały dobytek — kontynuowała.

— W takim razie będziemy musieli w przyszłości zbadać to miasto i dowiedzieć się, co tam zaszło. Dziękuję wam bardzo. Cieszę się, że przynosicie dobre wieści. A tak, mam jeszcze pytanie: jak w tamtym wymiarze działa stabilność magii? I jeszcze jedno: czy odwiedziliście jaskinie, w których były przetrzymywane smoki? Muszę mieć pewność, że nic stamtąd nie wylezie.

— Jeśli chodzi o magię, to jest ona na podobnym poziomie jak u nas. Także i w tym aspekcie nasze kamienie nie wykryły zagrożenia. Są też miejsca o wibracjach znacznie silniejszych od naszych. Jednak nie ma ich wiele, są to obszary o bardzo małej powierzchni. Pozostawiliśmy tam kamienie rubinu dla oznakowania. Będzie trzeba przy nich postawić osłony runiczne dla tych, którzy mieliby ochotę skorzystać z większego poboru mocy. — Brenda mówiła, zupełnie nie zwracając uwagi na Maxa.

— Brenda, mogę teraz ja? Nie dajesz mi dojść od słowa — wycedził przez zęby Max, zachowując maniery, jak przystało na audiencję u króla.

— Tak, oczywiście, przepraszam. — W jej głosie nie dało się jednak wyczuć przeprosin.

— Wielki Viku. Ja miałem okazję zejść do grot. Wydaje się, że są opustoszałe, natrafiłem jednak na kolejne korytarze i odnogi. Właściwie jest ich tak dużo, że ja sam nie mógłbym ich wszystkich zwiedzić. Tu będzie potrzebna dużo liczniejsza grupa. Sporządziłem mapę tego, co miałem okazję sam sprawdzić, i zaznaczyłem na niej miejsca z kolejnymi korytarzami. Jeśli mogę, chciałbym zasugerować, aby mag z ametystem lub równie wysokim kamieniem udał się tam, zanim zaczniemy je odkrywać, i zabezpieczył wejścia ze strefy słońca, tak by nic się nie wydostało na powierzchnię bez naszej wiedzy.

— Max, przecież ja mam taki kamień. Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?

Max zignorował ją, jakby była powietrzem, co wytrąciło ją z równowagi, ale postanowiła nie reagować w obecności króla. Porozmawiam sobie z nim później — dodała w myślach.

— To bardzo cenna informacja, Max. Dziękuję wam obojgu, jesteście wolni. Brendo, chciałby cię widzieć twój zleceniodawca. Oczywiście możecie najpierw spokojnie dokończyć posiłek.

Max i Brenda wraz z królem zajęli się jedzeniem. W trakcie rozmawiali o nic nieznaczących zdarzeniach dnia codziennego. Gdy talerze i półmiski były prawie puste, oboje wstali od stołu i pokłonili się władcy. Ich audiencja dobiegła końca.

— Dziękuję za strawę, Wasza Wysokość. Zgodnie z życzeniem skontaktuję się niezwłocznie z moim mocodawcą. Jeśli Wasza Wysokość będzie miał jeszcze jakieś pytania, jesteśmy do dyspozycji.

Oboje oddali pokłon Vikowi i wyszli z gabinetu.

IV

Karl został zwolniony z zakonu, gdy wyszło na jaw, że jest ojcem Ametysty oraz że spółkował z surogatką królów. Na szczęście dla niego Ametysta stała się bohaterką i ze względu na to nie odebrano mu po odejściu z zakonu miesięcznej wypłaty. Karl w sumie nie żałował, bo służba w zakonie Futura nie należała do łatwych. Czuł już zmęczenie niezliczonymi procedurami i tajemnicami, jakimi był obarczony. Cieszył się też, że wreszcie jawnie będzie mógł być z Cleo, która ze względu na swój wiek została przeniesiona w stan spoczynku. Nie była już aktywna na liście surogatek zakonu. Cieszyło go również, że będą mogli razem zamieszkać. Sama myśl o tym powodowała, że zmiana, jaka nastąpiła, wydawała się szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Jego córka Ami odeszła, ale przez lata trwał u jej boku, mimo że wtedy nie wiedziała ona, że jest jej ojcem. Czuł jednak, że jego wsparcie wiele dla niej znaczyło.

— Kochanie, widziałaś tę gwiazdę? — zawołał z kuchni.

— Jaką? Coś przyszło? Weź otwórz, proszę, muszę się wytrzeć — krzyknęła z łazienki Cleo.

Karl dotknął skrzącej się gwiazdy, która uaktywniona jego dotykiem wyemitowała głos Vika.

— Cleo i Karl. Mam nadzieję, że przeboleliście już stratę córki. Mimo waszego przewinienia sprzed wielu lat rada uznała, że należy powierzyć wam zadanie wagi państwowej. Chcielibyśmy zlecić wam misję stworzenia pierwszej osady na ziemiach nazwanych imieniem waszej córki. Po dokładne instrukcje stawcie się za trzy dni na zamku.

„O masz ci los” — pomyślał Karl. „Już wszystko zaczynało się układać. Mieliśmy spokój. Znowu coś wymyślili. Czy nie ma młodszych albo innych do tego zadania?”

Cleo wyszła z łazienki otulona puszystym szlafrokiem z wyszywanymi liliami i rumiankami. Na nogach miała swoje ulubione kapcie z głową w kształcie smoka.

— I co tam ciekawego? Jakieś wieści od króla?

— No niestety, mamy misję. Koniec naszej sielanki. Mamy się stawić za trzy dni na dworze. Tam dostaniemy instrukcje. Ta cała rada wykombinowała, że będziemy pierwszymi osadnikami na ziemi Ametysty.

Cleo usiadła na dużym fotelu bujanym. Jej twarz zastygła wraz ze wzrokiem, który wbił się w przestrzeń. Jak ona kochała córkę. Jak jej brakowało tych spontanicznych odwiedzin, gdy siadały w fotelach obok białego ognia i sączyły kokę. Miały sobie jeszcze tyle do powiedzenia. Dlaczego akurat ją chcieli tam wysłać? Przebywanie w tamtym miejscu będzie jej codziennie przypominało o kochanej córeczce. Chciała pamiętać, ale nie chciała cierpieć. Chciała iść dalej, pozostawiając tylko wspomnienia dni, gdy miała ją całą i zdrową.

— Cleo? Cleo? Kotalina do Cleo? — Karl zamachał jej przed oczami swoimi kościstymi palcami.

— Przepraszam, zamyśliłam się... Wiesz, nie chcę tam jechać. Nie chcę codziennie przypominać sobie, że ją straciłam. Dlaczego oni mi to robią? — Łzy zaczęły spływać jej po policzkach.

Karl objął ją i mocno przytulił. Głaszcząc po głowie, zaczął kołysać ją w fotelu tak, jak uspokaja się małe dzieci.

— Będzie dobrze, kochanie. Może akurat to zadanie stanie się początkiem? No wiesz. Takim prawdziwym początkiem. Może tamto miejsce nie będzie ci jej aż tak przypominać? W końcu tu jest więcej wspomnień: jej meble, książki, zapachy. Tam tego nie będzie. Musimy znaleźć dobrą stronę tej sytuacji. Pomogę ci, a ty pomożesz mi. Damy radę. — Ucałował ją delikatnie w policzek, tak samo jak co dzień o świcie. Odkąd mieszkali razem, Karl wstawał ze wschodem słońc i szykował dla nich śniadanie. Zawsze szedł do piekarni po ciepłe pieczywo, które tak bardzo lubiła. Potem budził ją zapachem mocnego kakaowca i pachnącego, ciepłego, chrupiącego chleba.

Cleo popatrzyła na niego swoimi mokrymi oczami. Kapało jej z nosa. Od płaczu miała katar, który tak jak łzy próbował wydostać się z ciała. Na jej usta wypłynął delikatny uśmiech. „Dobrze, że go mam” — pomyślała. „Gdyby nie on, już dawno wpadałbym w objęcia cierpienia”.

— Cześć, wnuczko!

— Guido, nie możesz tak wchodzić do domu, nawet swojej wnuczki, bez zapowiedzi. Jesteś byłym królem elfów, nie uczyli cię manier? A gdybyśmy mieli obraz w sypialni i na przykład byli w trakcie, no, wiesz? — skarciła go Cleo.

— Oj tam, oj tam — zareagował z pobłażaniem Guido. — Jakby Guido miał piersi, toby był elficą. Przecież nic się nie stało. Czemu płaczesz?

— Nieważne. Skoro już tu jesteś, to powiedz, o co chodzi. Nie zwykłam przyjmować gości w szlafroku i kapciach.

Guido zerknął na jej pantofle i uśmiechnął się do siebie. Jak widać, nawet jego wnuczki miały poczucie humoru i dystans do życia.