Boży wariaci. Historia tych, którzy porzucili karierę dla Jezusa - Aleksandra Polewska - ebook

Boży wariaci. Historia tych, którzy porzucili karierę dla Jezusa ebook

Aleksandra Polewska

4,2

Opis

Czy gdybyś podpisał kontrakt opiewający na 20 tysięcy euro, zerwałbyś go tylko po to, by móc zostać trochę dłużej w Medjugorie, gdzie modliłbyś się, karmił kury, obierał ziemniaki i szorował codziennie 12 łazienek? Czy, będąc zabójczo przystojnym modelem, twarzą marki Calvin Klein i Versace, a do tego ulubieńcem Jennifer Lopez, odrzuciłbyś rolę w kasowych hollywoodzkich produkcjach filmowych tylko dlatego, że pojawiały się w nich zdrady, strzelaniny i swobodny seks? Bohaterowie tej książki właśnie takie rzeczy zrobili… i wcale nie dlatego, że zwariowali. Po prostu znaleźli Miłość Swojego Życia.

Niezwykła książka o kilku znanych postaciach, które podbijały świat i w pewnej chwili postanowili rzucić wszystko dla Chrystusa!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (11 ocen)
6
3
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Karta tytułowa

WSTĘP

Wszyscy mówili im, że zwariowali. Bo kto przy zdrowych zmysłach dobrowolnie porzucałby dla Boga dostatnie życie i kwitnącą niczym wiosenne drzewo karierę?

Świetnie zapowiadający się hiszpański artysta, laureat prestiżowej nagrody państwowej, uczeń Picassa i Le Corbusiera, na początku lat sześćdziesiątych porzuca malarstwo, wygodny dom, własną pracownię i przeprowadza się do drewnianej szopy stojącej pośród madryckich slumsów. Mało tego. Powtarza wciąż, że odnalazł tam wreszcie sens swojej egzystencji.

Przepiękna, popularna hollywoodzka aktorka, nazywana „nową Grace Kelly”, zaręczona z wziętym architektem, tuż przed ślubem zrywa zaręczyny, rezygnuje z lukratywnych kontraktów i swą oszałamiającą urodę na zawsze ukrywa pod habitem benedyktynki. Z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego powodu klasztor klauzurowy uważa za swoje miejsce w życiu.

Utalentowany, przezabawny włoski komik dostaje niemą, trzyminutową rolę w Pasji Mela Gibsona. Odtwarza ją zjawiskowo. Drzwi międzynarodowej kariery otwierają się przed nim niczym stęsknione ramiona, a on ogłasza w mediach, że dzięki Pasji nawrócił się i odkrył sens swojego życia. Czy w XXI wieku można zrobić coś bardziej nieprzemyślanego? Zachwyceni dotąd jego Barabaszem reżyserzy i producenci filmowi, patrząc na ów neoficki entuzjazm, wycofują się ze współpracy z aktorem. Chrześcijaństwo jest przecież tak bardzo passé. Nie będą ryzykować, płacąc komuś, kto kompromituje się publicznie, jeżdżąc po świecie i opowiadając, że woli być bezrobotnym aktorem niż gwiazdą nieznającą Chrystusa.

Śliczna modelka (z aspiracjami aktorskimi) znad Wisły, o której w słonecznej Italii mawia się, że łamie serca książętom i politykom, z powodu zachwytu bośniacką wioską Medjugorie anuluje umowę opiewającą na 20 tysięcy euro, zwraca pierścionek zaręczynowy siostrzeńcowi premiera Włoch, sprzedaje piękne mieszkanie w Mediolanie, pozbywa się luksusowego samochodu i wprowadza do domu konsekrowanych sióstr. Codziennie szoruje 12 łazienek, obiera ziemniaki, karmi kury, promuje czystość przedmałżeńską (choć niegdyś pozowała do rozbieranych zdjęć) i powtarza, że nigdy nie była szczęśliwsza.

Meksykański Brad Pitt, „ciacho” z przebojowego teledysku Jennifer Lopez, nieuleczalny Casanova, o którym marzą tysiące dziewcząt i kobiet na całym ziemskim globie, farciarz obdarzony nie tylko nieprzeciętną urodą i urokiem osobistym, ale także uwodzicielskim głosem i dużym talentem muzycznym oraz aktorskim, pewnego dnia nieoczekiwanie nawraca się i cały swój potencjał inwestuje w ratowanie życia dzieci nienarodzonych. Utrzymuje, że jego życie nabrało kolorów, gdy porzucił życie, o jakim marzą miliony ludzi na świecie.

Czyż oni wszyscy nie zwariowali? Bo chyba tylko wariaci zdolni są do takich rzeczy. I to w dodatku nie wszyscy, ale wyłącznie BOŻY wariaci.

Oto ich niezwykłe historie.

ARTYSTA W BARAKACHKiko Argüello

„Rysuj, Kiko, rysuj!” – powtarzał niestrudzenie mecenas Argüello swemu pierworodnemu Franciscowi, do którego nie zwracał się pełnym imieniem, ale właśnie osobliwym zdrobnieniem. Dlaczego akurat Kiko? Tego do końca nie wiadomo. Być może, gdy chłopiec uczył się mówić, tak właśnie wymawiał swoje imię, a jego ojcu, inicjatorowi Drogi Neokatechumenalnej, tak przypadło do gustu, że to właśnie on najczęściej określał swego syna w ten sposób.

Mecenas Argüello, jak na prawnika, miał dość nietypowe marzenie wiążące się z Kiko. Otóż wcale nie chciał, by najstarszy z jego pięciu synów poszedł w przyszłości w jego ślady i został tuzem madryckiej palestry albo sędzią Sądu Najwyższego czy ministrem sprawiedliwości. On pragnął, by jego mały Francisco został architektem. Dlatego też nieustannie zachęcał go do rysowania. Kiko więc rysował.

TAJEMNICA MECENASA ARGÜELLO

Dlaczego mecenas Argüello właśnie dla najstarszego syna wymarzył karierę architekta? Być może dlatego, że sam o niej marzył w młodości? Być może sam nieźle rysował (w końcu Kiko talent do malarstwa musiał po kimś odziedziczyć, więc dlaczego nie po ojcu?), ale prawo wydało mu się pewniejszym źródłem dochodu, albo rodzina nie wyraziła zgody na realizację jego artystycznych „fanaberii”.

Francisco (a właściwie Francisco José Eduardo Gómez de Argüello y Wirtz) przyszedł na świat u kresu krwawej hiszpańskiej wojny domowej 9 stycznia 1939 roku w miasteczku Leon położonym 350 kilometrów na północ od Madrytu. Od pewnego czasu funkcjonował tam założony przez generała Francisco Franco obóz koncentracyjny, a jego twórca przygotowywał się do zdobycia Barcelony. Dzień narodzin Kiko przeszedł do historii owej wojny (która – jak mówią historycy – stała się pierwszym starciem totalitaryzmów i preludium do globalnego starcia, mającego wkrótce nastąpić) jako moment, w którym północny odcinek frontu nad Ebro został wydarty republikanom przez karlistowskich requetés. Pod koniec stycznia wojska Franco zdobyły Barcelonę i ku swemu najwyższemu zdziwieniu żołnierze generała odkryli, iż rosnąca od lat duma miasta i legendarnego architekta Antonio Gaudiego – kościół Sagrada Familia – funkcjonuje od miesięcy jako magazyn słomy. Dziennikarze pisali entuzjastyczne notatki, ogłaszając że oto „jedna z najpiękniejszych świątyń stolicy Katalonii (…) zamieniona przez «czerwonych» w skład siana, znów stanie się domem chwały Bożej”, nie zdając sobie początkowo zupełnie sprawy z tego, że republikanie, zdobywając miasto w 1936 roku, nie tylko zdewastowali i sprofanowali świątynię, ale spalili modele i projekty Gaudiego, w oparciu o które miała być kontynuowana budowa. Cóż, zwolennicy republiki żywili po prostu przekonanie, że niezwykłą świątynię Świętej Rodziny należy potraktować wyłącznie w kategoriach reliktu religijnego, którego nowa republikańska Hiszpania ani nowa Barcelona na pewno nie będą potrzebować. Tak więc, pomimo iż Sagrada Familia została odzyskana, dalsze roboty budowlane nad nią wstrzymano, bo nikt nie wiedział, jak zrekonstruować utracone bezpowrotnie projekty mistrza Gaudiego. Gdy Kiko był chłopcem, nic nie wskazywało na to, że budowniczy Sagrady szybko wrócą do pracy. Może więc ojciec Francisco po cichutku wierzył, że to jego pierworodny, przyszły architekt, wpadnie na pomysł, jak ją ukończyć? Tak, to byłoby wielkie marzenie, może nawet nieco zuchwałe, ale… nie możemy wykluczyć tej opcji.

Niewykluczone jednak, że było jeszcze inaczej. Mecenas Argüello mógł po prostu, zupełnie nieświadomie, wypełniać zamysł Opatrzności dotyczący jego syna, a Opatrzność sprytnie uczyniła ze swego planu marzenie jego ojca. Kiko bowiem miał w przyszłości cały swój artystyczny potencjał zainwestować w nową estetykę sakralną.

Tak czy inaczej, pamiętajmy, że w dwudziestowiecznej Hiszpanii rozkwitły osobowości artystyczne nieznane ani wcześniej, ani później w żadnym innym miejscu na świecie. Prócz wspominanego już Antonio Gaudiego – zwanego też Bożym Architektem –dała ona światu takich geniuszy, jak Pablo Picasso, Salvador Dali czy Juan Miro. Kiko rozwijał i doskonalił swój warsztat w atmosferze kultu ich twórczości.

ŻYCIE JAK W MADRYCIE

Jak już wspomniałam, Kiko Argüello przyszedł na świat u schyłku okrutnej wojny domowej, która – co niebagatelne w tej opowieści – stała się okresem najbardziej bestialskich w historii prześladowań chrześcijaństwa. „Nigdy wcześniej w dziejach Europy, a może i świata nie odnotowano tak zapiekłej nienawiści do religii i jej wyznawców” – pisze Hugh Thomas, brytyjski historyk, wybitny znawca hiszpańskiej wojny domowej. Teza ta bynajmniej nie jest odosobniona. Przytłaczająca większość historyków stoi bowiem na stanowisku, że Hiszpania lat trzydziestych minionego stulecia stała się areną najokrutniejszych represji wobec wyznawców Chrystusa, jakie miały miejsce w dziejach Kościoła. Sam Pius XI w swym pierwszym oficjalnym wystąpieniu dotyczącym hiszpańskiej wojny domowej oskarżył republikanów o „iście szatańską nienawiść do Boga”. Wojna skończyła się na początku 1939 roku zwycięstwem stojącego w opozycji do komunizujących republikanów, nazywanego faszyzującym, generała Francisco Franco. Rozpoczął się okres jego dyktatury. Tak jak dla nikogo nie było tajemnicą, że w czasie wojny republikanów wspierał militarnie Stalin, tak również wszyscy wiedzieli, iż wojska Franco zasilał Hitler. Wkrótce w prasie pojawiły się zdjęcia generalissimusa i führera, obu zadowolonych i uśmiechniętych. Wyglądali jak przyjaciele. Franco do końca życia, a także jeszcze całe dziesięciolecia po śmierci, nazywany był hiszpańskim Hitlerem, głównie dzięki komunistycznej propagandzie. Czy słusznie? Niekoniecznie. Franco nie jest istotą tej opowieści, jednakże warto o tych faktach pamiętać. Kilkanaście lat później bowiem środowisko, w którym znalazł się Kiko, było komunizmem zafascynowane, a do generalissimusa zionęło otwartą nienawiścią.

W 1941 roku mecenas Argüello otrzymał posadę w Madrycie i wraz z rodziną, wówczas jeszcze bardzo niewielką, wyprowadził się z León do stolicy. Tam rodzili się jego kolejni synowie. Pod koniec lat pięćdziesiątych Kiko rozpoczął studia w stołecznej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych San Fernando i – jak donoszą niektóre źródła – z czasem stał się uczniem samego wielkiego Picassa. Inna wersja głosi wprawdzie, że poznał twórcę Guerniki dopiero w 1959 roku, kiedy to okrzyknięto go wschodzącą gwiazdą hiszpańskiego malarstwa. Absolutnie pewne jest natomiast to, że młody Argüello twórczością Picassa był zafascynowany. Drugim ulubieńcem przyszłego wielkiego ewangelizatora był Henri Matisse. Ślady zachwytu nad tymi dwoma artystami widać gołym okiem w obrazach Kiko. Żywe, kontrastujące mocno ze sobą kolory wydają się być przeniesione żywcem z płócien Matisse’a, a postacie kamieniowanego św. Szczepana, tak zwanej Madonny Kosmicznej czy Chrystusa i uczniów na obrazie przedstawiającym ostatnią wieczerzę natychmiast przywołują na myśl Picassowe portrety Dory Maar, Marie-Therese Walter, dzieci Palomy i Claude’a, małej Mai z żaglówką czy choćby twarze ze słynnej Guerniki.

PUSTE NIEBO

U schyłku lat pięćdziesiątych Kiko skończył studia w madryckiej Akademii Sztuk Pięknych i pomimo że był świetnie zapowiadającym się malarzem, wpadł w głęboki egzystencjalny kryzys. Duża wrażliwość, obcowanie ze sztuką, filozofią, życie w centrum artystyczno-intelektualno-ideologicznego fermentu, jaki panował nie tylko w Hiszpanii, ale i całej Europie po najstraszniejszej z wojen, codziennie budziły w młodziutkim Argüello tuziny pytań, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi, a które z każdym dniem stawały się coraz bardziej natrętne. Jaki jest sens życia w ogóle? Jaki jest sens jego własnego życia? Jak żyć w świecie tak pełnym zła i niesprawiedliwości? Jak to możliwe, że w XX wieku, kiedy cywilizacja, nauka i technika rozkwitły w sposób absolutnie bezprecedensowy, powstały obozy zagłady, komory gazowe i krematoria? Jak to możliwe, że w takim momencie dziejów cywilizacja kieruje swą nienawiść ku jednej nacji i wyniszcza ją ze zwierzęcym okrucieństwem? Martha Gellhorn, słynna amerykańska korespondentka wojenna, druga żona Ernesta Hemingway’a, w trakcie zbierania materiałów do artykułu o obozach koncentracyjnych doznała klinicznego szoku. „W Hiszpanii pękło mi serce [Gellhorn przesyłała korespondencje między innymi z tamtejszej wojny domowej – przyp. autorki] – zapisała w swoich wspomnieniach – ale w dniu, w którym zobaczyłam Dachau, przestałam wierzyć w ludzkość”. Wielu trudno było wierzyć zwłaszcza w tę część ludzkości, która była chrześcijańska, a z której wyrośli i faszyści, i naziści, i komuniści. Adolf Hitler pochodził z katolickiej rodziny, był ochrzczony. Komendant Auschwitz był w dzieciństwie ministrantem. Józef Stalin uczył się nawet przez pewien czas w seminarium duchownym. Dwie bomby atomowe, które spowodowały rozpuszczenie się w powietrzu tysięcy mieszkańców Hiroszimy i Nagasaki i zmiotły z powierzchni ziemi także kościoły, zrzucili amerykańscy chrześcijańscy żołnierze. Jak to możliwe, że chrześcijanie chrześcijanom byli w stanie zgotować aż takie piekło? Czy w związku z tym chrześcijaństwo jest jeszcze cokolwiek warte? Czy nie skompromitowało się do cna w czasie tej wojny? Czy Bóg chrześcijan i Żydów w ogóle istnieje? Czy jeśli naprawdę by istniał, dopuściłby do takiej rzezi między swoimi wyznawcami? Z tymi pytaniami zmagały się rzesze osób. Większość z nich zaczęła coraz głośniej mówić o pustym niebie. Filozofowie ogłosili, że Bóg umarł w Auschwitz, i odtąd trzeba będzie sobie radzić, i urządzać świat bez Niego. Tylko w oparciu o co, skoro dekalog i przykazanie miłości, najbardziej uniwersalne prawa wszechczasów, przestały się sprawdzać? Kiedy więc Antoine de Saint-Exupéry opublikował bestsellerową książkę dla dzieci zatytułowaną Mały Książę, uniwersalne i piękne zasady, które pojawiły się na jej kartach, szybko zostały okrzyknięte przez krytyków literackich nowym, świeckim dekalogiem. Tylko czy Mały Książę i jego Róża rzeczywiście zdołają uratować świat przed kolejną wojną? Oczywiście, że nie. Jak więc żyć w świecie z pustym niebem?

Pytanie o istnienie Boga było zasadniczym problemem kryzysu Kiko. „Wiara w takiej postaci, w jakiej przekazali mi ją moi rodzice, katolicy, okazała się dla mnie zupełnie niewystarczająca – mówił po latach w wywiadzie udzielonym Pepe Alonso. – Jak wielu młodych, miałem mnóstwo pytań o sens swojego istnienia i nikt nie potrafił udzielić mi na nie odpowiedzi. O moich wątpliwościach związanych z istnieniem Boga poszedłem porozmawiać z pewnym księdzem, ale rozmowa z nim nic mi nie dała. Wszystko, co mi mówił, wydawało mi się po prostu śmieszne. Odszedłem od Kościoła. Stałem się ateistą. Otrzymałem bardzo słabą formację chrześcijańską. W zasadzie ograniczała się ona do przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej i lekcji religii, które w szkole średniej się zakończyły. Jako młody mężczyzna nie miałem pojęcia, po co w ogóle żyję. Jaki sens ma moje życie? Jaki sens ma cierpienie? Dlaczego dotyka nas tyle zła? Nie rozumiałem, jak to możliwe, że żyjemy w świecie kipiącym niesprawiedliwością, jednocześnie tak ogromnie jej pragnąc. Skąd się w ogóle wziąłem? Oczywiście, urodziła mnie moja matka, ale mnie nurtowało pytanie, skąd na Ziemi pojawił się człowiek? I po co? Przestałem widzieć w życiu sens”.

BANANOWY CHŁOPIEC I KOMUNISTYCZNY RAJ

Są tacy, którzy powiedzieliby, że Kiko, jako młodzieńcowi z zamożnego domu (w Polsce powiedzielibyśmy przedstawicielowi bananowej młodzieży), który nie musiał pracować na swoje utrzymanie i mógł oddawać się wyłącznie tworzeniu, filozofowaniu i rozrywkom, zwyczajnie przewróciło się w głowie z nadmiaru beztroski i dobrobytu. Ot, stąd cały kryzys. Gdyby musiał zapracować co miesiąc choćby na czynsz, jego dylematy zniknęłyby jak kamfora. A jednak czas pokazał, że był to kryzys opatrznościowy; kryzys, który miał wskazać drogę życia nie tylko jemu samemu, ale z czasem setkom tysięcy osób na całym ziemskim globie.

W latach pięćdziesiątych środowisko madryckich artystów, także tych skupionych wokół Akademii Sztuk Pięknych, w większości uległo fascynacji ideami marksistowskiego ateizmu i komunizmu. Notabene, nawet sam Pablo Picasso, który co prawda mieszkał we Francji, ale regularnie odwiedzał ojczyznę i nieustannie przypominał, że jest Hiszpanem, otwarcie popierał ideę państwa socjalistycznego. Ba, w 1944 roku zapisał się nawet do francuskiej partii komunistycznej, a w czasie wojny domowej, podobnie jak Hemingway czy Orwell, popierał republikanów. Tyle, że komunizm Picassa był dość niezobowiązujący. „Przyszedłem do partii komunistycznej, tak jak się przychodzi do fontanny” – wyjaśnił to niegdyś swej życiowej partnerce Françoise Gilot. Nie identyfikował się z tą ideologią. Wierzył natomiast – podobnie jak zastępy intelektualistów po traumie drugiej wojny – w postęp i sprawiedliwość, które miał przynieść socjalizm. Nie zgadzał się też z komunizmem w wydaniu stalinowskim. „Szóstego marca 1953 roku Pablo Picasso dostaje depeszę od przyjaciela, poety Louisa Aragona z dziennika «L’Humanité», organu Francuskiej Partii Komunistycznej. «Umarł Stalin. Zrób, co chcesz» – cytowała telegram na łamach «Newsweeka» Joanna Ruszczyk w tekście Towarzysz Picasso. –  Chodzi o portret zmarłego. Malarz każe sobie przysłać wszystkie dostępne zdjęcia Stalina. Wybiera fotografię z roku 1903, na której Wódz Postępowego Świata ma 24 lata. Na jej podstawie powstaje portret, który idzie do druku. I wybucha afera: jak można pokazywać Stalina jako dandysa z wąsikiem? Sekretariat partii wystosował komunikat, że «w haniebnej karykaturze nie uwidacznia się dobroć towarzysza Stalina». Co na to Picasso? Nie przejął się sytuacją i oświadczył: «Przyniosłem kwiaty na pogrzeb. Mój bukiet się nie spodobał. Tak bywa w rodzinie»”.

Komunistyczne fascynacje madryckich artystów końca lat pięćdziesiątych najprawdopodobniej nie odbiegały zbyt od prosocjalistycznych postaw Picassa, a nawet wyraźnie dominowały w tym środowisku. Kiko we wspomnianym wywiadzie udzielonym Pepe Alonso potwierdził ten stan rzeczy i dodał, że on sam nigdy nie sympatyzował z ateistycznym marksizmem ani komunizmem w najłagodniejszej choćby wersji. Komunizujący przyjaciele młodego Argüello konsekwentnie próbowali go przekonywać do swych racji. „Skoro Bóg nie istnieje, raj należy stworzyć na ziemi; raj komunistyczny” – tłumaczyli. Jedną z najważniejszych cech tego raju miała być wszechobecna sprawiedliwość. Niesprawiedliwość miała zniknąć raz na zawsze. Kiko słuchał ich opowieści i pytał, w jaki sposób zamierzają wyplenić ze społeczeństwa CAŁĄ niesprawiedliwość. Według niego było to niewykonalne. Sprawiedliwość to przecież coś więcej niż równość wobec prawa, choćby i najlepszego, to coś o wiele szerszego niż likwidacja biedy czy analfabetyzmu. „To nie tylko powszechny pokój i brak wojen – wyliczał młody artysta. – Jak zlikwidujecie cierpienia, które dotykają niewinnych istnień? Jak ocalicie ludzi przed kalectwem, z którym się rodzą; z nieuleczalnych chorób, na które zapadają? Jak oddacie sprawiedliwość dzieciom z okropnych sierocińców albo tym, które są nieustannie bite czy wykorzystywane seksualnie? Jak uratujecie przed śmiercią głodową setki tysięcy mieszkańców Afryki?”. Nie wiedzieli. Milczeli. „Ich milczenie utwierdzało mnie w przekonaniu, że marksizm nie jest żadnym rozwiązaniem problemów człowieka – wspomina Kiko w wywiadzie udzielonym Alonso. – W czasie studiów na akademii stworzyliśmy grupę teatralną, która wystawiała bardzo popularne wówczas w środowiskach artystycznych i intelektualnych sztuki dramaturgów egzystencjalistów. Prym wiodły oczywiście sztuki Jeana Paula Sartre’a – króla egzystencjalizmu ateistycznego. Filozofię Satre’a poznałem właśnie poprzez ten teatr. I wydawało mi się wtedy, że odnalazłem w niej odpowiedzi na moje niewyjaśnialne dotąd pytanie. Czym jest życie? – chciałem wiedzieć. Sartre mi odpowiadał przez swoją filozofię: absurdem. Świat jest absurdem, wszystko jest absurdem. «Absurdem jest, że się rodzimy, absurdem, że umieramy, ale największym absurdem, że żyjemy» – to przecież najbardziej znany jego cytat. Wszechobecna niesprawiedliwość, której nie mogłem pojąć, Sartre’a w ogóle nie dziwiła. Oczywiście, że wszędzie było jej pełno” – mówił. Jakże miałoby jej nie być, skoro wszystko było absurdem?

CIŚNIENIE ABSURDU

Teatr, który współtworzył młody Kiko, wystawiał między innymi dramat Sartre’a Przy drzwiach zamkniętych. Jego akcja rozgrywa się w piekle, a główni bohaterowie to trójka nieszczęśników, którzy trafili tam po śmierci: dezerter, dzieciobójczyni i lesbijka. Garcin, Estella i Ines – bo takie noszą imiona – zostają zamknięci w jednym z piekielnych pokoi i bezskutecznie próbują ukryć przed sobą sekrety własnego życia. Kłamią na potęgę, by tworzyć iluzję własnej niewinności i prawości, ale przychodzi czas, kiedy prawda o zbrodniach każdego z nich i tak wychodzi na jaw. Wspólne przebywanie ze sobą zamienia się dla całej trójki w okrutną udrękę, a najgorszą z kar okazuje się cudze spojrzenie, które uniemożliwia kłamstwo. To właśnie z tej sztuki wywodzi się słynne powiedzenie Sartre’a: „Piekło to inni”.

Młody Argüello, pracując przy rzeczonym spektaklu, nie mógł nawet podejrzewać, że najpopularniejsze sentencje Sartre’a, z ową: „Piekło to inni” na czele, staną się w przyszłości dla niego punktem wyjścia do misji jego życia: ewangelizacji, i że wciąż wybrzmiewać będą w głoszonych przez niego katechezach opiewających sens życia i miłość między ludźmi.

A skoro już mowa o Sartrze, to jakiś czas temu świat obiegła wieść, że ten niewzruszalny dwudziestowieczny cesarz ateizmu nawrócił się na łożu śmierci. Informację tę potwierdziło dwóch uznanych biografów filozofa. Wróćmy jednak do młodzieńczego kryzysu naszego bohatera. „Pod wpływem filozofii Sartre’a upewniłem się, że Bóg jednak nie może istnieć, że Go nie ma. Niemal fizycznie poczułem, jak zamyka się dla mnie niebo, jakby wszystko było zabetonowane. Doszedłem do wniosku, że moim przeznaczeniem jest mężnie akceptować, że dzisiaj istnieję, ale jutro przestanę istnieć, nie wymyślając przy tym żadnego nieba, żadnej fabuły” – twierdził Kiko.