Ból Ptaszęcia i inne baśnie - Elwira Karataj-Korotyńska - ebook

Ból Ptaszęcia i inne baśnie ebook

Elwira Karataj-Korotyńska

0,0

Opis

Elwira Korotyńska (1864-1943) W okresie międzywojennym była autorką wielu książek dla dzieci i młodzieży (bajek, baśni, wierszyków, powiastek i opowiadań, skrótów popularnych powieści oraz utworów dramatycznych, głównie jednoaktowych komedyjek). Mniejsza ich część wydawana była dość starannie, jednak większość zwykle wychodziła w bardzo tandetnym wydaniu, ubogich seriach małych zeszytów publikowanych przez wydawnictwo „Księgarnia Popularna”. Były to przeważnie serie krótkich powiastek i przeróbek znanych bajek. Autorami większości tych utworów była właśnie Elwira Korotyńska. W związku z ich słabą jakością edytorską działalność tego wydawnictwa była ostro krytykowana przez ówczesnych publicystów. Należy jednak dodać, że były one tanie i popularne, zwłaszcza wśród ludzi niezamożnych, których nie stać było na droższe pozycje. W związku z czym upowszechniały czytelnictwo wśród mas i krzewiły kulturę i wiedzę w popularnej formie (za Wikipedią). Niniejszy zbiorek zawiera następujące utwory: Ból ptaszęcia. Cudze piórka. Braciszek i siostrzyczka. Czarodziejski rumak. Czerwony Kapturek. Gęsiareczka. Jaś i Małgosia. Jednooczka, Dwuoczka i Trzyoczka. Kopciuszek. Król morza. Mądra Elżbieta. Niedźwiedź, Chłop i Lis. Pani z niebios. Piękna i potwór. Pokrzywki. Robinson Kruzoe. Szczęśliwy Janek. Śnieżka. Ubogi i Bogaty. Wierny przyjaciel. Wierny sługa. Władca malinowy. Woda Zdrowia. Zaklęta królewna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 162

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Antologia baśni 

 

Ból Ptaszęcia

 

i inne baśnie

 

na język polski przełożyła:

Elwira Korotyńska

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

 

Tekst wg edycji z lat 1920-1930. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-169-4 

 

 

 

Ból ptaszęcia

Był las piękny i cichy, woniejący, wspaniały.

 Rosły w nim i iglaste i liściaste drzewa, do niebios wznosiły się szczyty sosen, ku ziemi opadały gałęzie starych modrzewi i jodeł.

 Cudnie tu było i latem i wczesną wiosną i zimą...

 Nie tak, jak w ogrodzie, gdzie zimą pusto, smutno i głucho – tutaj wciąż było pięknie, wciąż wonno i wesoło.

 Na wiosnę świerki i buki i dąbek puszczał pąki, zieleń drzew stawała się świeża i zdala świeżością pachnąca, brzozy miały prześliczne baśki, drzewa iglaste, zielone jak szmaragd szyszki.

 A mchy, a paprocie, jakież wtedy były mięciutkie, jak świeże!

 Minęła wiosna – nowy urok... Konwalje leśne, dzwonki, jagody... bo czegoż tam nie było! A jesienią orzechy, maliny, jeżyny, grzyby... Same, same cuda!..

 Ale wszystkim tym pięknościom towarzyszyło coś, co było największym cudem, co upiększało i ożywiało cichy, ciemny las.

 Były to ptaszęta...

 A ileż tam tego rodzajów! I białe I czarne i siwe i żółte i niebieskawe i czerwone... Pełno, pełno ich wszędzie.

 Tu ciemna ptaszyna – słowik, cudnemi tony napełnia powietrze, tam wilga, siedząc na morwie wyciąga trele, tu znowu kraska połyskuje przeróżną barwą. A w głębi drzewa ukryty kuje niestrudzenie dzięcioł i wyciąga z pod kory robaki szkodniki. W kącie gdzieś kukułka wydzwania swoje monotonne: ku-ku-ku-ku!

 Cały las roił się od ptactwa, które napełniało go wesołością i śpiewem. Od wschodu słońca budziło się to wszystko i ćwirkało, dzwoniło, piszczało w gniazdach o pożywienie. I dobrze tu było wszystkim i szczęśliwie, żeniono się, bawiono, wyprawiano bale...

 Ale pewnego ranka cicho było i smutno, mrok jakiś padł na serduszka ptasie i zalał je bólem.

 Zbierały się gromadkami i jakby kwiliły żałośnie.

 Ale trwało to krótko. Dzieci dopominały się o żywność, troska o te małe skarby rozpędziła ptaki na różne strony, tylko pozostałe zaczęły latać z niepokojem, ćwirkać, oglądać się trwożnie, coś wołać do towarzyszy, rozmawiać po ptasiemu ze sobą.

 – Dzięciole, dzięciole! – zawołała, do zajętego kuciem w drzewo ptaszka, kukułka. – Czy wiesz, ze sikorkę spotkało jakieś nieszczęście?

 – Polecę zaraz, dowiem się, co ją takiego spotkało! – krzyknął dzięcioł, zaprzestał swej pracy, uniósł się w powietrze i poleciał.

 – Ach, jakżem ciekawa, co się tam takiego stało! Polecę razem z tobą! Poczekaj! – zawołała kukułka i pośpieszyła za dzięciołem.

 – Sójko, sójko! a słyszałaś ty, o nieszczęściu sikorki? – zawołał drozd w przelocie.

 – Jakie? Chcę ją zobaczyć i zapytać. A może ty wiesz, to mi powiedz, mówże prędzej!

 – Ależ i ja nie mam pojęcia, co się tam u sikorki stało – odpowiedział drozd.

 – Polecę z tobą! – zawołała sójka i polecieli.

 – Kraska, ej, kraska! A wiesz ty, o nieszczęściu sikorki? – wołał przelatując żółtopióry trznadel.

 – A cóż się tam stało za nieszczęście? – pytała zaniepokojona ptaszyna, była ona w wielkiej przyjaźni z sikorką i nawet miała pewne względem niej obowiązki, była chrzestną matką jej najstarszego synka.

 – Nie wiem, nic nie wiem! – zawołał trznadel – właśnie lecę tam do niej!

 – To i ja z tobą! – zakrzyknęła kraska – ja ją bardzo kocham i może w czem dopomogę.

 Polecieli.

 Zebrały się różne ptaki koło siedzącej na gałązce brzozy, sikorki, patrzą na nią, rozmawiają ze sobą po ptasiemu, jedna z ptaszynek radzi jej to, druga co innego, ktoś gniewa się i wymyśla biedaczce, niektóre litują się, kiwając główką i piórkami ocierając łezki...

 A mała ptaszyna odchodzi od pamięci ze swego bólu; płacze, szlocha, główki unieść z rozpaczy nie może.

 – Co z tobą? Co ci się stało? Czego tak gorzko płaczesz? – dopytywały się ptaki.

 A biedna sikorka słowa wymówić nie w stanie.

 Tak boleje, tak kwili żałośnie, że i patrzeć ciężko.

 – Co się stało? Kto ją skrzywdził? Nad czem ona tak biada? – dopytywały się ptaki.

 – Czy wiecie, sikorce zburzyli gniazdeczko – szepnęła żona słowika do sąsiadów.

 – Ach! jakież to okropne! – zakrzyknęły chórem wszystkie ptaki.

 – Któż to taki? Nie wiecie?

 – Zrobiło to dwóch złych chłopców.

 – Czy gniazdko było puste?

 – O, nie, były tam już w niem pisklęta, jej dzieciny najmilsze.

 – O, to rzeczywiście straszne nieszczęście! – krzyknęły ptaki.

 Słowiczka zapłakała żałośnie i szybko poleciała do swych dzieci, czekały tam na nią małe pisklątka, otwierając żółte dziobki i prosząc pożywienia. Z miłością przytuliła je matka do swej puchowej piersi, nakarmiła, ogrzała i wspomniała o biednej sikorce, której odebrano największe szczęście.

 A ptaki w dalszym ciągu otaczały biedną, skrzywdzoną przez ludzi matkę.

 – Powinnaś była pobiedz za niegodziwymi chłopcami i wydziobać im oczy! – radził dzięcioł.

 – Także dobra i troskliwa matka! Zostawiła pewnie dzieci bez opieki... Nie można dzieci tak opuszczać! Samaś winna nieszczęściu! – gderała kukułka.

 – Heh! ta kukułka! Lepiejby milczała! – zaćwirkał czyżyk, kręcąc ruchliwą główką – sama dzieci w cudze gniazdo wkłada, leniwa, nie chce jej się wysiedzieć, a kogoś strofuje. Bądź ty tylko taką matką jak sikorka, to będzie dobrze!

 – I czegoż ty płaczesz? Łzami nie przywrócisz gniazdka i dzieci... Lepiej zajmij się, a zapomnisz... Nic już nie poradzisz na to, co się stało – mówił szpak.

 Porozmawiały, poradziły i odleciały do swoich gniazd, w przeróżne strony lasu.

 A sikorka wciąż płacze, wciąż szlocha, główki unieść nie może.

 – Sikorko, miła, kochana, biedna! Wiem, że ci ciężko, ach, jak ciężko w serduszku, ale cóż począć? Taka nasza dola, że krzywdzą nas, że nam burzą gniazda...

 Chodź do mnie, polecimy do mojego gniazdka i tam będziemy wspólnie twoje dzieci żałować...

 Ja cię nie opuszczę w niedoli, droga moja, pójdź do mnie, lżej ci tam będzie cierpieć...

 Głos taki cichy, rzewny posłyszała sikorka koło siebie, ktoś przytem głaskał ją po piórkach, tulił ją do maleńkiego serduszka, a serduszko to biło wielką, wielką litością dla osieroconej matki.

 Podniosła główkę, odgłos współczucia dodał jej siły i spojrzała.

 Przed nią na tej samej co i ona gałązce siedziała jemiołuszka...

 Ileż serca, ileż współczucia dawała jej ta maleńka ptaszyna!

 – Wiem, że nieszczęście twe wielkie, że nie ujrzysz więcej swych ukochanych pisklątek, że karmić ich i do serca tulić nie będziesz!..

 Ale uspokój się moja najdroższa... Wróci wiosna, zwijesz znów gniazdko, wysiedzisz pisklątka... karmić je będziesz i zaprawiać do lotu...

 I będziesz szczęśliwa... Nie płacz sikorko!...

 Lżej jakoś sikorce, uniosła główkę do góry, spojrzała na litościwą ptaszynę, przytuliła się do niej całem ciałkiem i załkała.

 Ale były to łzy ostatnie. Otarła skrzydełkami łzy bólu, frunęła z gałęzi i po leciała za swą pocieszycielką.

 Trudno, ach trudno zapomnieć o takiem nieszczęściu, ale o ileż łatwiej je przenieść, mając obok siebie dobrą i współczującą przyjaciółkę, mogąc z kimś smutek podzielić.

 Zamieszkała ptaszyna na tym samym drzewie, co i jemiołuszka, pomagała jej karmić dzieci, oczyszczać gniazdeczko, a gdy po długiej zimie zajaśniała przecudna wiosenka, sikorka wyszukała sobie strome miejsce, dokąd oko ludzkie, oko krzywdzące, dosięgnąć nie było w stanie, i tam usłała gniazdeczko.

 A dobra ptaszyna, która pocieszyła ją w nieszczęściu, do końca życia pozostała jej przyjaciółką.

Klaudia Łukaszewicz

Cudze piórka.

 Ptaki chciały sobie wybrać nowego króla, to też pewnego razu zrobiły w lesie ogromne zebranie. Najwięcej głosów miały za sobą: orzeł z powodu siły, i paw dla piękności piór. Lecz kawka nie była z tego rada. Nie miała ona co prawda ani pięknych piór, ani potężnego dziobu, ale posiadała spryt. Poszła więc do gniazda pawia, zebrała wszystkie zgubione przezeń pióra i powtykała je między swe własne. Następnie umalowała sobie jeszcze dziób i nogi na żółto i tak wystrojona wróciła na zebranie i zajęła miejsce między pawiem i orłem.

 Początkowo wszystkie ptaki ze zdziwieniem spoglądały na nieznanego im towarzysza, gdyż nikt kawki nie poznał. Lecz paw, gdy bliżej się przyjrzał, domyślił się, skąd pochodzi ta piękność i zawołał:

 – Te pióra do mnie należą, gdyż zostały mi ukradzione!

 A inne ptaki za nim:

 – Precz ze złodziejem!

 I zaczęły wyskubywać kawce pawie pióra, a przytem wyrwano jej sporo i jej własnych. Wyśmiana i półnaga kawka musiała ratować się ucieczką.

Klaudia Łukaszewicz

Braciszek i siostrzyczka

Bajka

Mały blady chłopczyk i młodsza od niego dziewczynka szli, trzymając się za rączki, wgłąb gęstego, pachnącego żywicą lasu. Odeszli z domu, gdzie macocha prześladowała i biła, nie dając im na pożywienie nawet tego, co miały jej ulubione psy i koty.

 – Patrz – mówiła siostrzyczka do brata, wskazując na zbierające się chmury – niebo płacze nad naszą dolą!

 – Miejmy nadzieję – odparł chłopiec – że będzie nam tu lepiej niż w domu, chodźmy jeszcze dalej.

 Ale zmęczenie i głód nie pozwoliły iść dalej. Znalazłszy duży otwór w spróchniałym drzewie, skryli się tam przed deszczem i usnęli.

 Rankiem, po przebudzeniu, uczuł braciszek silne pragnienie i prosił:

 – Chodźmy, poszukajmy jakiej studni lub źródła, gdyż zamieram z pragnienia.

 Wyszli z dziupli drzewa i rozpoczęli poszukiwania.

 A niegodziwa macocha, która była czarownicą i widziała uciekające dzieci, pozatruwała czarem wszystkie źródełka i studnie w lesie.

 Gdy dzieci natrafiły na małą studzienkę i chłopczyk miał się już schylić aby wody zaczerpnąć, usłyszała dziewczynka w cichym szmerze wody te słowa: – Kto mnie pije, stanie się tygrysem! Kto mnie wypije stanie się tygrysem.

 Zrozpaczona powstrzymała braciszka od picia, wołając: – Uciekaj! uciekaj! jeśli wypijesz, staniesz się tygrysem i mnie zjesz!

 Chłopczyk odstąpił i szedł dalej szukając źródełka.

 Gdy nastąpili na takowe i chciał się napić, siostrzyczka usłyszała szmer wyraźny: – Gdy pić ze mnie będziesz, staniesz się wilkiem.

 – Ach! nie pij! – zawołała przerażona dziewczynka – staniesz się wilkiem i mnie pożresz.

 Chłopiec cofnął się i poszli szukać wody, gdyż omdlewał z pragnienia.

 – Teraz – mówił braciszek – nie usłucham już ciebie i napiję się, gdyż umrę napewno, jeśli nie zaspokoję swego pragnienia.

 Znalazłszy źródełko, rzucił się ku niemu i pomimo przestróg wydobywających się z wody, pomimo grozy zamienienia się w jelonka, nie mógł wstrzymać się od picia i wypił dużo wody ze źródła.

 Ale w tej chwili po zaspokojeniu pragnienia znikł kształt chłopięcy i u nóg przerażonej dziewczynki leżał mały beczący żałośnie jelonek.

 Płacz siostry rozdarł ciszę leśną i echem odbił się po wielkiej, głuchej przestrzeni.

 Wraz z nią załkały mchy zielone i kwiecie, niebotyczne sosny i jagód pełne krzewy.

 Zapłakały ptaszęta i żałośnie zakwiliły wilgi i zanuciły słowiki, gdy dziewczątko zdjęło z siebie pasek złocisty i zawiesiło jak obróżkę na szyi swego braciszka.

 Ująwszy za koniec prowadziła dziewczynka jak na smyczy zaczarowanego chłopczyka, zatrzymując się przy najsoczystszych siołach i trawie.

 Płynęły tak dni za dniami, dziewczynka wynalazła małą chatkę w głębi lasu stojącą i tam zamieszkali oboje.

 Na miękkiem posłaniu z mchu układał się śliczny zaczarowany jelonek a obok niego, pilnująca go trwożliwie siostrzyczka.

 Łebek jelonka tulił się ku główce dziewczątka i ciche żałośne westchnienia łączyły się wspólnie i przechodziły w sen cichy.

 Rankiem budzili się oboje i szli na swą zwykłą całodzienną wędrówkę. I jeśliby nie ta smutna przemiana człowieka w zwierzątko, byliby bardzo szczęśliwsi, niż u macochy. Nikt bowiem ich nie bił i nie prześladował.

 Przebyli tak lat parę w lesie, gdy naraz pewnego dnia od samego rana dał się słyszeć huk strzelb i głośne nawoływanie naganki.

 Znak to był niezawodny, iż ktoś zjechał na polowanie.

 I rzeczywiście, król z pobliskiej krainy przybył do lasu aby zapolować na sarny i zające.

 Zaledwie rozległ się huk strzał i odgłosy myśliwych, zerwał się jelonek z posłania i chciał biedz naprzeciwko prześladowców.

 Ale siostrzyczka zaczęła go błagać z płaczem, żeby nie narażał swego życia, aż uprosiła go, żeby trzymał się zdala od myśliwych i o ile go spostrzegą uciekał czemprędzej do chatki.

 Wypuściła dziewczynka swego ukochanego jelonka, pobiegł w żwawych podskokach, ciesząc się, że zobaczy ludzi, że należeć będzie do zabawy myśliwskiej, chociaż niestety niespostrzeżony.

 Z za gęstwy leśnej przyglądał się z podziwem zręczności myśliwych i szybkości jednocześnie nóg zwierzęcych. Jakżeż uciekały przed kulą, jak unosiły się prawie w powietrzu przerażone zające i sarny!

 Las huczał od kul śmiercionośnych, od nawoływań i psów szczekania. Chwiały się gałęzie drzew, uciekały strwożone ptaki i kwiliły w gniazdach pisklęta.

 Zdawał się być koniec wszelkiemu istnieniu, straszliwa nieunikniona zagłada.

 Królewicz był rozradowany tą gonitwą. Wiodło mu się nadzwyczajnie. Leżał przebity jego kulą wspaniały rogacz, całe stosy zająców piętrzyły się na zabranym w tym celu wozie, a wesołe śpiewy myśliwskie rozweselały młodego królewicza.

„Pojedziemy na łów, na łów, towarzyszu mój!

Na łów, na łów, na łowy,

Do zielonej dąbrowy

Towarzyszu mój!”

 Rozległ się śpiew rozochoconych powodzeniem myśliwych, a z głosem ich śpiewu łączyły się echa strzałów, i bieg szczekających zajadle psów.

 Ach! jak cieszył się jelonek z tej ogólnej wesołości, jak radby należeć do tej szalonej gonitwy!

 Wreszcze nie wytrzymał. Wysunął biały swój łebek, ogarnął wzrokiem całą przestrzeń zapełnioną myśliwymi i przyglądać się począł całej wyprawie.

 Spostrzeżono go i wypuszczono psy, ale żwawy jelonek umykał, ile mu sił starczyło, wreszcie znikł niepostrzeżenie z przed oczu myśliwych.

 Napróżno goniono za nim psy i przeszukiwano zarośla – nie spotkano nawet jego śladów.

 Wkrótce znowu zwołano wielkie polowanie i znów prosił braciszek aby go wypuściła kochająca siostrzyczka na przyglądanie się łowowi.

 Spostrzeżono go wkrótce i pomimo iż został zraniony umknąć zdołał do chatki.

 Na trzeci raz, gdy polowanie zwołano, zapowiedział królewicz, iż chociażby przez cały dzień mieli się uganiać za owym jelonkiem, muszą go złapać żywym lub wreszcie dostarczyć go ranionego lub zabitego.

 Przez cały dzień uganiano się za jelonkiem wreszcie jeden z myśliwych ranił go w nogę, przez co biedne stworzenie nie mogło biedz tak szybko, i myśliwy, zdążając za nim słyszał, co mówił do siostrzyczki przybiegłszy do chatki, widział jak mu drzwi otworzyła i wpuściła do środka i o wszystkiem tam powiadomił królewicza.

 Nazajutrz, gdy jelonek znów puścił pomimo rany i płaczu siostrzyczki, sam królewicz zapukał do drzwi chatki i powiedział: – Wpuść mnie siostrzyczko, to jestem ja twój braciszek.

 Drzwi się otwarły natychmiast i przed zdumionym królewiczem stanęła cudownej piękności dziewica.

 Przerażona stała przed królewiczem i oczekiwała co się stanie... Ale nie miała się czego obawiać.

 Król podał jej rękę łaskawie i spytał: – Czy chcesz jechać ze mną do mego królewstwa i być mą ukochaną żoną?

 – Dobrze – odpowiedziała na to zarumieniona dziewica – ale nie odejdę stąd bez mego ukochanego jelonka.

 – Ależ z najmilszą chęcią! – zawołał król – możesz go mieć przy sobie, dopóki życzysz. W jakiś czas potem odbyło się huczne wesele i przez całe lata żyli z sobą bardzo szczęśliwie.

 Zła macocha jednak nie pozwoliła na szczęście nienawidzonej przez nią pasierbicy. Narazie sądząc, iż ją dzikie zwierzęta pożarły nie myślała o nieszczęśliwej dziewczynce, teraz jednak słysząc o jej powodzeniu postanowiła uczynić nieszczęśliwą.

 Miała ona córkę bardzo brzydką i złą, która wciąż marzyła, żeby zostać królową.

 – Ja, nie ona, powinnam być żoną królewską – mówiła ze złością – zrób tak matko, żebym została królową.

 – Czekaj moje dziecko – odrzekła czarownica – wkrótce sposobność się zdarzy.

 I zdarzyła się w rzeczywistości, gdyż piękna królowa urodziła ślicznego chłopczyka i podczas gdy leżała chora, macocha jej przybrała na siebie postać pielęgniarki i zaprowadziwszy ją do łazienki niby do potrzebnej kąpieli, zamknęła w niej, a wiedząc, iż w takim żarze biedna chora śmierć napewno poniesie, ułożyła swą córkę w łóżku królowej, dając jej postać pięknej pasierbicy.

 W nocy, gdy wszyscy usnęli, niania siedząca przy kolebce małego królewicza zobaczyła otwierające się drzwi od łazienki i wchodzącą prawdziwą królowę, która wziąwszy dziecko na ręce i nakarmiwszy, rzekła: – Dwa razy już tylko tu przyjdę... Ach! cóż dzieje się z mym drogim jelonkiem? Niańka odpowiedziała o tem widzeniu królowi, który sam oczekiwał na to zjawisko w sypialni.

 Doczekał się, że o północy weszła postać cudna jego ukochanej żony, widział, jak nakarmiła dziecko i rzekła: Cóż robi mój biedny jelonek? Przyjdę tu raz jeszcze a potem już nigdy! – I znikła.

 Następnej nocy znów czuwał król w sypialni, a gdy chciała już odejść nazawsze, zatrzymał ją i rzekł: – Jestem pewny, żeś moją ukochaną żoną, a tamta jest kimś obcym dla mnie... – Tak, jestem twą prawdziwą żoną! – odrzekła królowa – cudem jakimś żyję i jestem zdrowa.

 I opowiedziała królowi o swych przejściach i zaczarowanym braciszku. Złą córkę wygnano do lasu, gdzie ją rozszarpały dzikie zwierzęta, a czarownicę spalono na stosie.

 Jak tylko popioły jej rozwiały się po świecie, czar opadł z jelonka i oto stał się prześlicznym młodzieńcem ku radości kochającej go czule do końca życia królowej.

Bracia Grimm

Czarodziejski rumak

Bajka

Pewien człowiek miał dwunastu synów. Kiedy najmłodszy z nich wyrósł na młodzieńca, nie chciał w domu zostawać i postanowił iść w świat za szczęściem. Odradzali rodzice, prosili znajomi, żeby w domu pozostał, ale młodzian uparł się i na dwór królewski powędrował.

 Tam to usłyszał od służby, że król zmartwiony jest bardzo, gdyż ukochaną jego córkę porwał olbrzym i u siebie trzyma na zamku, do którego żadnego nie ma dostępu.

 Po roku służby zatęsknił do rodzinnego dornu i zwolniwszy się ze dworu pojechał do rodzinnego kraju.

 Nie zastał już tam rodziców, umarli przed pół rokiem, bracia zaś podzielili się dobytkiem, nie zostawiając niczego dla brata.

 – Nie wiedzieliśmy czy żyjesz – powiedzieli mu po przywitaniu – nie pozostało nam nic do podziału, prócz dwunastu klaczy. Jeśli chcesz, zabierz je sobie...

 Poszedł chłopak w góry, gdzie pasły się zwierzęta i ujrzał prześliczne klacze, każda zaś z nich miała swego źrebaka.

 – Jesteś ślicznem zwierzątkiem – odezwał się młodzieniec do jednego ze źrebaków.

 – Byłbym jeszcze śliczniejszym – odpowiedział – gdybyś zabił wszystkie źrebaki, zostawiając mnie tylko. Wykarmiony przez dwanaście klaczy, byłbym nadzwyczajny po wyrośnięciu.

 Chłopak posłuchał rady, a gdy zjawił się po roku, ujrzał prześlicznego, nadzwyczaj dużego konia. Wszystkie zaś klacze miały znów po źrebaku.

 – Jesteś już dosyć duży – rzekł chłopak – zabiorę cię już ze sobą...

 – Nie rób tego! – rzekł konik – zabij, jak i poprzedniego roku, wszystkie źrebaki, a ja ssać będę dwanaście klaczy, zobaczysz jak wyrosnę...

 Chłopak posłuchał i zabił zwierzęta, zostawiwszy pięknego źrebaka klaczom do wykarmienia. W rok potem przybył znów do swego stada i znów zabił dwanaście przybyłych źrebiąt, zostawiając pokarm klaczy dla dużego i wspaniałego konika.

 Gdy w rok potem powrócił do swej spuścizny po rodzicach z podziwem ujrzał zaraz, że źrebak zmienił się w ogromnego, pięknego konia, tak ogromnego, że wsiąść nań było trudno. Musiał na cztery nogi przyklęknąć, aby jeździec mógł się na nim usadowić.

 Zabrał go więc ze sobą i pojechał do braci, prosząc żeby wzamian za pozostawione przez niego w górach klacze ze źrebiętami, dali piękną uprząż dla konia.

 Bracia z największą chęcią zgodzili się na tę zamianę i ofiarowali mu złocistą uprząż, złotem haftowane siodło i dużo obroku.

 Gdy młodzian dosiadł rumaka, rzekł do niego ten ostatni:

 – Jedźmy teraz do królewskiego pałacu, zostanę tam wraz z tobą, ale musisz prosić króla o dobry dla mnie obrok i dobrą stajnię.

 Młodzieniec pędził szybko, aż sypały się iskry z kopyt i w bardzo krótkim czasie zajechali przed pałac. Na ganku stał król i przyglądał się dziwnemu koniowi.

 Gdy zbliżył się do niego jeździec i spytał, czy nie przyjąłby go do służby, zgodził się natychmiast, obiecując dać koniowi wszelkie wygody.

 Ale wszędzie są ludzie zawistni. I tutaj znaleźli się tacy, którzy zazdrościli łask królewskich biednemu chłopcu i postanowili go się pozbyć. Oznajmili więc królowi, że jakoby młody człowiek chwalił się przed nimi, że mógłby odebrać księżniczkę olbrzymowi, o ileby tego zechciał.

 Król przywołał chłopaka i pomimo zaprzeczeń i wymówek z jego strony, kazał jechać po swą córkę, obiecując w razie uwolnienia jej, połowę królestwa i wyprawienie im hucznego wesela.

 Zmartwiony, poszedł do stajni i powiedział o tem swemu rumakowi.

 Ten nie zatrwożył się bynajmniej, przyrzekł mu pomoc, ale przedtem kazał prosić króla o dwadzieścia funtów żelaza i dwanaście funtów stali, aby sprowadzony do niego kowal mógł go podkuć do drogi.

 Król dał, o co go proszono, i po podkuciu konia puścił się młodzian w drogę.

 Dobiegłszy do wysokiej góry, na której szczycie stał zamek olbrzyma, zatrzymali się na chwilę.