Blisko nieba - Rebecca Winters - ebook

Blisko nieba ebook

Rebecca Winters

4,1

Opis

Pewnego dnia w biurze greckiego multimilionera Andreasa Simonidesa zjawia się Amerykanka, Gabi Turner, i go informuje, że jest on ojcem dzieci jej przyrodniej siostry, zmarłej przy porodzie. Andreas domyśla się, że ojcem bliźniaków jest jego brat bliźniak, Leonides. Zmusza brata do uporządkowania rodzinnych spraw, a tymczasem pomaga Gabi opiekować się chłopcami. Gabi jest zauroczona Andreasem i smutkiem napawa ją myśl, że gdy Leonides zabierze synów do siebie, ona będzie musiała wrócić do Ameryki...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 159

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (130 ocen)
64
26
30
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiktoria996

Nie polecam

Po prostu nudne. Jedyny plus taki, ze jest krótka i można sobie przesłuchać audiobooka do sprzątnia
00

Popularność




Tytuł oryginału: Doorstep Twins

Pierwsze wydanie: Harlequin Romance, 2010

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2010 by Rebecca Winters

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2012

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.

00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-8750-8

ROMANS – 1079

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Przykro mi, ale dzisiaj Kyrie Simonides nie zdoła pani przyjąć. Proponuje spotkanie w przyszły wtorek o trzeciej.

Gabi mocniej ścisnęła skórzany pasek torebki.

– Obawiam się, że nie będzie mnie wtedy w Atenach.

To, kiedy opuści Grecję, zależy od dzisiejszego spotkania. Oczywiście, jeśli do spotkania w ogóle dojdzie. Gabi zmobilizowała całą siłę woli, by nie stracić panowania nad sobą przy recepcjonistce, której na pewno dobrze płacono za to, żeby zawsze zachowywała kamienny spokój.

– Czekam już trzy godziny, więc pan Simonides może mi chyba poświęcić pięć minut?

Recepcjonistka, matrona w wieku emerytalnym z włosami mocno przyprószonymi siwizną, pokręciła głową.

– Mamy weekend. Pan Simonides już godzinę temu powinien wyjechać z miasta.

Gabi w to nie wątpiła, w końcu było już dwadzieścia po szóstej, upalny piątkowy wieczór, lecz ona nie przyjechała z tak daleka tylko po to, żeby ktoś ją odprawił z kwitkiem. Gra szła o zbyt wysoką stawkę.

– Nie chciałam używać tego argumentu, ale jestem zmuszona. Proszę powtórzyć panu Simonidesowi, że to sprawa życia i śmierci – oświadczyła bez mrugnięcia okiem i takim tonem, że recepcjonistka, do tej pory uprzejma i opanowana, lekko zmieniła się na twarzy.

– Jeśli to jakiś żart, obróci się na pani niekorzyść – ostrzegła.

– To nie jest żart – zapewniła ją Gabi.

Po chwili wahania recepcjonistka wstała i wyraźnie utykając, udała się z powrotem do gabinetu szefa.

Nareszcie jakiś postęp, pomyślała Gabi.

Gdyby zdecydowała się ujawnić swoje rewelacje publicznie, na rezultaty nie musiałaby czekać tak długo jak na audiencję u Andreasa Simonidesa, lecz chciała mu oszczędzić skandalu.

O trzydziestotrzyletnim Andreasie Simonidesie wiedziała tylko trzy rzeczy.

Po pierwsze, że stosunkowo niedawno stanął u steru cieszącego się międzynarodową sławą koncernu metalurgicznego należącego do klanu Simonidesów.

Po drugie, o ile zdjęcie w gazecie nie kłamało, był niezwykle przystojnym mężczyzną.

Trzeci fakt nie był znany nikomu poza nią, nawet samemu zainteresowanemu, lecz po rozmowie z nią jego życie ulegnie całkowitej zmianie.

Rozległ się stuk obcasów.

– Kyrie Simonides daje pani dwie minuty i ani sekundy dłużej.

– Biorę!

– Tym korytarzem. Podwójne drzwi.

– Dziękuję.

Gabi weszła do pilnie strzeżonego eleganckiego gabinetu krokiem tak energicznym, że jej złote, sięgające podbródka włosy, aż podskakiwały.

– Sprawa życia i śmierci, tak? – Za jej plecami rozległ się dźwięczny męski głos o przyjemnym brzmieniu, chociaż teraz zabarwiony nutą ironii.

Gabi odwróciła się napięcie i zobaczyła wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę właśnie wkładającego szarą marynarkę kosztownego garnituru.

– Słucham.

Nie mogła oderwać od niego wzroku. Andreas Simonides miał czarne włosy, oliwkową cerę i stalowe oczy osłonięte długimi rzęsami. Jego surowa grecka uroda ją zafascynowała. Na zdjęciu w gazecie nie widać było blizny przecinającej lewą brew ani zmarszczek mimicznych, świadczących o trudach życia.

– Trudno się do pana dostać.

Andreas Simonides zamknął szafę i skierował się w stronę drzwi prywatnej windy.

– Właśnie wychodzę – poinformował. – Proszę, niech pani mówi, z czym pani do mnie przyszła – dodał, stojąc już w kabinie.

Na dachu pewnie czeka na niego helikopter, którym poleci na weekend do jakiegoś kurortu, pomyślała Gabi.

Widząc, że może nie mieć już drugiej szansy, wyjęła z torebki szarą kopertę, a ponieważ Andreas Simonides nawet nie drgnął, by ją od niej wziąć, otworzyła ją i wyciągnęła plik kartek. Pod wynikami badań DNA znajdowała się pierwsza strona greckiej gazety sprzed roku ze zdjęciem, na którym Andreas Simonides wraz z gośćmi stoi na pokładzie słynnego rodzinnego jachtu. Jedną z otaczających go kobiet była wyróżniająca się urodą przyrodnia starsza siostra Gabi, Thea. Podpis pod zdjęciem brzmiał: Nowy dyrektor generalny koncernu Simonidesów świętuje nominację.

Koperta zawierała również inne zdjęcie – Gabi spe – cjalnie je powiększyła – zrobione kilka dni temu i przedstawiające dwóch maleńkich chłopczyków w pieluszkach i niemowlęcych koszulkach.

Podniosła fotografię, by Andreas Simonides musiał spojrzeć na bliźniaki z czarnymi włosami i oliwkową cerą. Taką samą jak jego i Thei.

Z bliska dostrzegła więcej podobieństw między dziećmi a nim: linia włosów, kształt brwi, mocno zarysowany podbródek, szerokie usta, solidna budowa ciała, kwadratowe koniuszki palców.

Na Andreasie ani zdjęcie dzieci, ani zdjęcie z gazety nie zrobiły wrażenia.

– Nigdzie nie widzę tu pani – zaczął. – Przykro mi, że znalazła się pani w trudnym położeniu, ale nachodzenie mnie z prośbą o jałmużnę nie jest sposobem na uzyskanie pomocy, jakiej pani potrzebuje.

– Nie jest pan pierwszym mężczyzną, który wypiera się dzieci, które spłodził – wypaliła.

Czarne oczy Andreasa zwęziły się.

– Co za matka wysyła kogoś innego z podobną misją?

Gabi poczuła dławienie w gardle.

– Moja siostra nie mogła przyjść osobiście, bo nie żyje – odparowała.

– To rzeczywiście tragedia. A teraz żegnam panią.

Z tymi słowami Andreas Simonides podniósł rękę i dotknął przycisku na panelu. Audiencja dobiegła końca.

Gabi palcem wskazała Theę.

– Nigdy nie widział pan tej kobiety? – zapytała. – Może to odświeży panu pamięć. – Wepchnęła papiery pod pachę, z torebki wyciągnęła grecki paszport siostry. – Proszę.

Ku jej zaskoczeniu Andreas Simonides wziął od niej paszport i uważnie przyjrzał się zdjęciu.

– Thea Paulos, dwadzieścia cztery lata. Ateny. Wydany pięć lat temu – przeczytał na głos, potem spojrzał uważnie na Gabi. – Twierdzi pani, że to pani siostra?

– Przyrodnia – wyjaśniła Gabi. – Pierwszą żoną mojego ojca była Greczynka. Po jej śmierci ożenił się z Amerykanką i pojawiłam się ja. To ostatni paszport Thei przed rozwodem. – Gabi przygryzła wargę. – Na pokładzie pana jachtu świętowała z przyjaciółmi swój rozwód – dokończyła.

Andreas Simonides zwrócił Gabi paszport ze słowami:

– Przykro mi z powodu straty siostry, ale nie mogę pani pomóc.

Gabi poczuła ukłucie bólu w sercu.

– A mnie jest przykro z powodu bliźniaków. Strata matki to już jest dramat nie do opisania, lecz gdy dorosną i spytają o ojca, a ja będę zmuszona im powiedzieć, że żyje sobie gdzieś w świecie, lecz nigdy się nimi nie interesował, wtedy będzie to prawdziwa tragedia.

Drzwi windy zasunęły się, kładąc kres rozmowie. Gabi, wściekła i zniechęcona, miała ochotę zostawić kopertę z kompromitująca zawartością recepcjonistce i pozwolić jej zrobić z niej użytek. Jednak wywołanie skandalu nie było zamiarem Gabi, zwłaszcza że rykoszetem mógł uderzyć w jej rodzinę, szczególnie w ojca, dyplomatę pełniącego funkcję amerykańskiego konsula w Grecji.

Nikt jej nie prosił o przyjazd do Aten. Z wyjątkiem Andreasa Simonidesa nikt nie znał powodu jej spotkania z nim, nawet rodzice. Po śmierci Thei na skutek choroby serca spowodowanej ciążą Gabi wzięła na siebie rolę opiekunki i adwokatki bliźniaków. Każde dziecko zasługuje na to, żeby mieć ojca i matkę. Niestety, nie każde ma to szczęście.

– Misja skończona – mruknęła do siebie, schowała papiery do koperty i opuściła gabinet.

Szacowna recepcjonistka skinęła jej na pożegnanie głową, kiedy mijała jej biurko.

Kilka minut później Gabi była już na dole. Zamierzała wezwać taksówkę i wrócić do hotelu. Ku jej zaskoczeniu podszedł do niej szofer limuzyny zaparkowanej przed wejściem do biurowca i zapytał:

– Pani Turner?

Gabi zrobiła wielkie oczy.

– Tak.

– Ponieważ musiała pani tak długo czekać, Kyrie Simonides polecił mi zawieźć panią, dokąd pani sobie życzy.

Gabi poczuła, że poziom adrenaliny znacznie jej wzrósł, puls przyspieszył. Czy to znaczy, że ojciec bliźniaków nie ma serca z kamienia? Czyżby sumienie go ruszyło na widok własnych dzieci? Jeśli nie zdjęcie, to badanie DNA stanowiło niezbity dowód jego ojcostwa.

Oddanie limuzyny z szoferem do jej dyspozycji mogło oznaczać, że planuje jeszcze jedno spotkanie, lecz chce zachować dyskrecję, co jest całkiem zrozumiałe.

– Dziękuję. Proszę zawieźć mnie do hotelu Amazon.

Przed przyjazdem do siedziby koncernu mieszczącej się w samym sercu Plaki, u stóp Akropolu, zarezerwowała tam pokój. Szofer skinął głową i otworzył przed nią drzwi limuzyny.

Gabi powiedziała rodzicom, że umówiła się w Atenach z dawną współpracownicą z agencji reklamowej Hewitt i Wilson w Aleksandrii w stanie Wirginia. Kłamstwo ciążyło jej, lecz nie chciała wtajemniczać ich w swoje plany.

Do piątego miesiąca ciąży Thei, kiedy to ujawniła się choroba serca, nikt nie znał nazwiska ojca dzieci. Lecz gdy się okazało, że Thea może nie przeżyć porodu, poprosiła Gabi, aby z kasetki z biżuterią przyniosła jej do szpitala szarą kopertę.

Gabi wykonała polecenie. Następnie Thea kazała jej otworzyć kopertę. Na widok zdjęcia z jachtu Gabi aż zachłysnęła się powietrzem.

– To wszystko, co mam – szepnęła Thea. – Dla niego to nic nie znaczyło. Wypiliśmy za dużo. – Gabi jęknęła. – Nawet nie wiedział, jak się nazywam. Wstydzę się tego, co się stało, i uważam, że nie powinien płacić za nasz wspólny błąd. Chciałam, żebyś go zobaczyła. A teraz obiecaj, że o wszystkim zapomnisz.

Gabi rozumiała siostrę i zamierzała uszanować jej wolę. Zdawała sobie sprawę, że wszelkie powiązania z klanem Simonidesów staną się pożywką dla mediów. Chciała oszczędzić rodzicom dodatkowego bólu.

Nagle drzwi limuzyny otworzyły się. Pogrążona w niewesołych myślach Gabi nawet nie zauważyła, że dotarli na miejsce.

– Proszę podziękować ode mnie panu Simonidesowi – zwróciła się do szofera.

– Oczywiście.

Limuzyna odjechała. Gabi weszła do hotelu i zanim pojechała na górę do pokoju, wstąpiła do baru na kolację. Zdawała sobie sprawę, że teraz następny ruch należy od Andreasa Simonidesa. Miała tylko nadzieję, że uczyni go jeszcze dziś, ponieważ rano zamierzała lecieć z powrotem do Heraklionu na Krecie. Rodzice mieli pełne ręce roboty przy dzieciach, które urodziły się sześć tygodni przed terminem.

Gdy okazało się, że zdrowie Thei jest zagrożone, Gabi wzięła w pracy urlop na czas nieokreślony i przyleciała do Heraklionu. Było to cztery miesiące temu. W tym czasie jej bezpośredni przełożony został dyrektorem regionalnym na całe wschodnie wybrzeże i dawał Gabi do zrozumienia, że mogłaby liczyć na awans. Gdyby Andreas Simonides zdecydował się wziąć dzieci do siebie, powinna jak najszybciej wracać do Stanów.

A jeśli nie zechce mieć z nimi do czynienia?

Kiedy pięć lat temu teksański ranczer i nafciarz, Rand McCallister, złamał jej serce, Gabi postanowiła nie wychodzić za mąż i nie mieć dzieci. Lecz bliźniacy są jej siostrzeńcami i weźmie na siebie obowiązek wychowania ich. Chciała jednak, by dorastali w otoczeniu, jakie znała, i dlatego zamierzała zabrać ich ze sobą do Stanów i zamieszkać z nimi w domu rodziców w Wirginii.

Miała oszczędności, mogła też liczyć na pomoc finansową rodziców. Była pewna, że da sobie radę, a kiedy chłopcy pójdą do szkoły, znajdzie pracę. Wszystko będzie dobrze, myślała.

Gdy tylko weszła do pokoju, zauważyła czerwoną lampkę migającą na aparacie telefonicznym. Dlaczego mama nie zadzwoniła na komórkę, tylko nagrała wiadomość? A może to ktoś inny?

Gabi podniosła słuchawkę i nacisnęła przycisk.

„Przed hotelem czeka limuzyna. O ósmej trzydzieści odjedzie”. Gabi zerknęła na zegarek. Była ósma dziesięć. „Jeśli do tej pory nie zjawi się pani z bagażem, uznam, że to jednak nie jest sprawa życia i śmierci. Rachunek został uregulowany”.

Gabi odłożyła słuchawkę. Czyli Andreas Simonides jednak chce się z nią spotkać. Uświadomił sobie, że dopadły go konsekwencje przygody, której nawet nie pamiętał, bo owej szalonej nocy wszyscy na jachcie byli pijani.

Ma zaledwie kilka minut na odświeżenie się i spakowanie torby. Nie zabrała zresztą wiele rzeczy, ponieważ planowała spędzić w Atenach tylko jedną noc.

Kiedy zjechała na dół, przez oszklone drzwi zobaczyła inną limuzynę.

– Dobry wieczór – powitał ją szofer. – Zawiozę panią na spotkanie z Kyrie Simonidesem.

– Dziękuję.

Niedługo potem dołączyli do samochodów nieprzerwanym sznurem jadących trasą okalającą starą turecką dzielnicę Aten. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł Gabi po plecach, ponieważ zrozumiała, że znalazła się w rękach nieznajomego, zdana na jego łaskę i niełaskę.

Ściemniło się. Gdyby zaginęła, rodzina nie miałaby pojęcia, co się z nią stało. Myśl o ich bólu była nie do zniesienia. Misja, jakiej się podjęła, chęć połączenia dzieci z ojcem, uczyniła ją ślepą na zagrożenia. Było już jednak zbyt późno, by wycofać się z potencjalnie niebezpiecznej sytuacji, w jakiej się znalazła na własne życzenie.

Nie mogła zabrać bliźniaków do Wirginii i ich wychowywać, nie spróbowawszy najpierw poinformować ich biologicznego ojca, że ma synów. Może zechce jakoś uczestniczyć w ich życiu?

Gabi pragnęła, by Andreas Simonides okazał się prawdziwym mężczyzną i uznał dzieci, otworzył przed nimi dom, poświęcił im życie, dał im nazwisko i uczynił spadkobiercami. Nie miała jednak złudzeń. Takie rzeczy się nie zdarzają. Playboy, o ile nie jest gotowy porzucić zabawowego stylu życia, nie nadaje się na ojca. Nie ulega wątpliwości, że Andreas Simonides uznał, że przyszła wyciągnąć od niego pieniądze i był gotów zaproponować jej jakąś sumę, żeby go zostawiła w spokoju.

Wkrótce się dowie, że ona nie chce pieniędzy i że zamierza wrócić do Stanów ze swoim bezcennym bagażem.

Przed śmiercią Thea prosiła Gabi, by w Grecji znalazła rodziców adopcyjnych dla bliźniaków. Chciała, by wychowano ich na Greków. Obie zdawały sobie sprawę, że opieka nad dziećmi będzie zbyt ciężkim obowiązkiem dla ich starzejących się rodziców. Gabi przyrzekła spełnić wolę siostry, lecz po śmierci Thei uświadomiła sobie, że nie może dotrzymać słowa.

Po pierwsze, ojciec dzieci żyje. W świetle prawa nikt nie może ich zaadoptować bez jego zgody.

Po drugie, przez ostatnie trzy miesiące Gabi pokochała chłopców, przywiązała się do nich. Może nie jest Greczynką, lecz od kołyski zna język i będzie z nimi rozmawiała po grecku. Zapewni im kochający dom. Nikt jej ich nie odbierze, chyba tylko biologiczny ojciec.

Niespodziewanie drzwi limuzyny otworzyły się.

– Proszę za mną – Gabi usłyszała głos szofera.

Wyrwana z zamyślenia, wysiadła z samochodu. Dopiero wówczas spostrzegła, że dotarli do portu w Pireusie. Szofer wziął jej torbę i skierował się w stronę luksusowego jachtu przycumowanego przy pirsie. Mężczyzna w średnim wieku pomógł Gabi wejść na pokład.

– Stavros – przestawił się. – Kyrie Simonides czeka na panią w rufowym kokpicie. Tędy, proszę.

Kolejny raz mszyła za zupełnie obcym człowiekiem. Stavros zaprowadził ją do kokpitu z panoramicznym oknem, przy którym stał Andreas Simonides, bez marynarki i krawata, z podwiniętymi rękawami koszuli, i patrzył na niezliczone jachty i statki cumujące w porcie.

Thea miała rację, był zabójczo przystojny.

Kiedy Stavros zameldował mu, że gość jest już na pokładzie, Andreas odwrócił się w jej stronę. Światła odbijające się w wodzie zaostrzyły rysy jego twarzy.

– Proszę wejść i usiąść – zaprosił. – Stavros przyniesie pani coś dojedzenia i picia.

– Dziękuję. Jestem po kolacji.

Po wyjściu Stavrosa Gabi usiadła na obitej skórą kanapie, wyciągnęła z torebki kopertę i położyła ją obok siebie. Zakładała, że Andreas zechce lepiej zapoznać się z jej zawartością. On zaś podszedł bliżej, lecz nie wyciągnął po nią ręki, natomiast bacznie przyjrzał się zwróconej lekko w górę twarzy Gabi.

Gabi twarz miała owalną, lecz usta w jej mniemaniu za szerokie, a włosy jasne, trochę zanadto kręcone. Cerę również miała jasną, nie oliwkową jak Thea. Ojciec powiedział jej kiedyś, że jej oczy mają odcień leśnych fiołków. Gabi nigdy nie widziała leśnych fiołków, lecz w głosie ojca, gdy to mówił, było tyle miłości, że uznała, iż musi to być coś wyjątkowego.

– Mam na imię Andreas, a pani? – odezwał się znienacka.

– Gabi.

– Według moich informacji na chrzcie otrzymałaś imię Gabriella, ale wolę zdrobnienie.

Emanował z niego czar, jakiemu żadna kobieta nie mogła się oprzeć. Thea mu uległa i zapłaciła za to życiem. Gabi Andreas przypominał Randa. Na swoje szczęście tamtą lekcję zapamiętała na zawsze.

– Gdzie są bliźniaki? – zapytał Andreas. – W twoim domu w Wirginii czy odrobinę bliżej, w rezydencji ojca w Heraklionie?

Dla człowieka takiego jak on zdobycie zastrzeżonych informacji to kwestia jednego telefonu. Gabi chciała mu powiedzieć, że skoro wszystko już wie, to nie musi pytać, lecz ugryzła się w język. W końcu to ona ma do niego sprawę.

– Są na Krecie.

– Chcę je zobaczyć – oświadczył Andreas. Czyli jednak zainteresował się dziećmi, które spłodził, pomyślała Gabi lekko zszokowana. – Kiedy wracasz do Heraklionu?

– Wyjeżdżając, skłamałam, że spotykam się z dawną znajomą ze Stanów. Zapowiedziałam, że wrócę jutro.

– Przyślą po ciebie samochód?

– Nie. Nie byłam pewna, o której przyjadę, więc powiedziałam, że wezmę taksówkę.

Andreas przestąpił z nogi na nogę.

– Kiedy dopłyniemy do Heraklionu, taksówka będzie czekała. Tymczasem Stavros przygotował dla ciebie kabinę. Aha, cierpisz na chorobę morską?

Czyżby wypływali w morze?

– Nie.

– To dobrze. Zakładam, że twoi rodzice nie wiedzą, kim jest ojciec bliźniaków. Inaczej po co miałabyś ich okłamywać?

– Thea nie chciała, żeby się dowiedzieli.

Nie chciała, żeby ktokolwiek się dowiedział, a zwłaszcza były mąż Thei, Dimitri. Ich małżeństwo prawie od samego początku było nieudane. Thea nie chciała, by odkrył, co zrobiła tego samego dnia, kiedy otrzymała rozwód. Z zemsty Dimitri ogłosiłby to całemu światu.

– Jednak tobie zaufała.

– Dopiero kiedy się dowiedziała, że może umrzeć przy porodzie. – Thea nikogo nie chciała obarczać swoimi problemami. – Pragnęła, żeby jej dzieci nie były ciężarem dla naszych rodziców. Zależało mi na dyskrecji, chciałam oszczędzić im i tobie rozgłosu.

– Ale nie pieniędzy – powiedział Andreas niebezpiecznie aksamitnym głosem.

– Ma pan wszelkie powody tak sądzić.

– Andreas – poprawił ją.

Gabi wzięła głęboki oddech.

– Nie przyszłam po pieniądze – oświadczyła. – Nie musisz się też martwić, że w metryce urodzenia chłopców figuruje twoje nazwisko. Thea sobie tego nie życzyła. Nie chciała, żebyś w ogóle dowiedział się o ich istnieniu. Obiecałam jej, że znajdę dobrych rodziców dla bliźniaków, lecz nie mogę dotrzymać słowa.

– Dlaczego?

– Bo ty żyjesz. Sprawdziłam, co mówią przepisy. Nikt nie może adoptować dzieci, dopóki nie zrzeczesz się praw rodzicielskich.

Andreas wzruszył ramionami.

– Skoro nie chodzi o pieniądze, dlaczego po prostu nie machniesz ręką na przepisy i nie zabierzesz ich do Ameryki?

Gabi spojrzała mu prosto w oczy.

– Bo zamierzam ich adoptować i muszę mieć pewność, że ich nie chcesz. W końcu jako ojciec masz do nich prawo. – Urwała i westchnęła. – Ja, jako ciotka, nie mam. – Łzy zapiekły ją pod powiekami, lecz zdołała zapanować nad sobą. – Dzieci mają prawo być z ojcem, o ile je zechcesz. Jeśli istnieje cień szansy, że tak jest, muszę pogodzić się z losem. Dlatego zjawiłam się w twoim biurze. Jeśli chcesz wziąć do siebie chłopców i ich wychowywać, naturalnie powiem wszystko rodzicom i załatwimy formalności.

Napięcie narastające między nimi stawało się coraz bardziej wyczuwalne.

– Jeśli mówisz prawdę – zaczął Andreas – to jesteś przedstawicielką wymierającego gatunku.

Ta cyniczna uwaga nie świadczyła dobrze o Andreasie. Bez skrupułów wykorzystywał kobiety. W tym też był podobny do Randa. Gabi podejrzewała, że tak naprawdę jej rozmówca nie lubi kobiet.

– Pewnego dnia, kiedy będą na tyle duzi, żeby zrozumieć pewne sprawy, i zapytają, czy zrobiłam wszystko, żeby połączyć ich z ojcem, chciałabym móc z podniesionym czołem im odpowiedzieć, że tak, zrobiłam.

Oczy mu pociemniały, lecz wytrzymała jego spojrzenie.

– Co takiego ciągnie cię do Wirginii, skoro rodzice przebywają na placówce tutaj?

– Moje życie. Podobnie jak ty, mam pracę, którą kocham. Często odwiedzam rodziców, ale mieszkam w naszym rodzinnym domu w Wirginii.

– Od jak dawna jesteś tutaj tym razem?

– Przyjechałam miesiąc przed narodzinami dzieci. Skończyły trzy miesiące.

Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie są słodkie.

– W jaki sposób się nimi zajmujesz?

Gabi odgadła, do czego Andreas zmierza.

– Zabieram ich na spacery.

– Dokąd?

– W pobliżu rezydencji jest niewielki park z fontanną i ławeczkami. Często tam chodzę.

– Spotkajmy się tam jutro, na przykład o trzeciej, zgoda? Jeśli to nie będzie możliwe, zadzwoń na moją komórkę i umówimy się na inny termin.

– Oczywiście.

Andreas zapisał numer telefonu na wizytówce i podał Gabi. Potem wezwał Stavrosa i polecił mu, by zaprowadził ją do kabiny. Wstając, Gabi chciała zabrać kopertę, lecz Andreas był szybszy.

– Później ci ją zwrócę – obiecał. – Mam nadzieję, że będziesz dobrze spała. Morze jest dzisiaj spokojne.

Wychodząc, Gabi zatrzymała się w drzwiach.

– Dziękuję za te dwie minuty. Kiedy przekonywałam recepcjonistkę, żeby mnie do ciebie wpuściła, twierdziła, że jesteś spóźniony na spotkanie. Przykro mi, że zaburzyłam ci plany.

– Sprawa życia i śmierci zawsze ma pierwszeństwo. Śpij z czystym sumieniem. Kalinihta, Gabi Turner.

Jego głęboki dźwięczny głos przyprawił ją o miły dreszczyk emocji.

– Kalinihta.

Kiedy został sam, Andreas wyciągnął komórkę, żeby po raz drugi dzisiejszego wieczoru zadzwonić do Ireny.

– Kochanie? Spodziewałam się twojego telefonu.

– Przykro mi, że nic nie wyszło z naszego spotkania – Andreas zaczął bez żadnych wstępów. – Wypadło mi coś bardzo ważnego i dlatego nie mogliśmy pojechać na przyjęcie do Milos.

– Ale teraz już jesteś wolny, prawda? Wpadniesz?

Andreas mocnej ścisnął telefon w dłoni.

– Nie mogę.

– Stało się coś?

– Owszem.

Jego głos nabrał nieprzyjemnego brzmienia. Pierwszy szok minął, lecz Andreas wciąż był bardzo zdenerwowany.

– Nie chcesz o tym porozmawiać?

– Kiedy nadejdzie odpowiednia pora.

Wiedział, że odpowiednia pora nie nadejdzie.

– To znaczy, że musisz najpierw przedyskutować sprawę z Leonem. – Co takiego?! – Twoje milczenie dowodzi, że popełniłam gafę. Przepraszam. Ale odkąd zaczęliśmy się spotykać, przekonałam się, że zanim zwrócisz się do kogokolwiek, wszystko najpierw konsultujesz z nim. Moja uwaga jest tylko stwierdzeniem faktu, nie krytyką.

Irena powiedziała prawdę. Będzie musiał się nad tym zastanowić, ale nie w tej chwili.

– Nie przepraszaj. Zadzwonię jutro.

– Czymkolwiek się martwisz, pamiętaj, że jestem przy tobie.

– Nie mógłbym zapomnieć.

– S’agapo