Blasfemia - Harding Ryan - ebook + książka

Blasfemia ebook

Harding Ryan

2,3

Opis

Psychoza, nihilizm, mizantopia, mizoginia, wynaturzenia seksualne, wyobcowanie, Blasfemia...Proza Ryana Hardinga poruszy Was do głębi i zmrozi do szpiku kości. Przygotujcie worki na wymioty i kaftan bezpieczeństwa, nadchodzi prawdziwy horror ekstremalny. Polecam jak diabli!

Tomasz Czarny Do piekła i z powrotem, Ofiarologia (z Karoliną Kaczkowską), Folk.

Twórczość Hardinga oferuje rechotliwy, brudny, śmierdzący dupą gang bang z masą stukniętych i bardzo napalonych ochotników. Będzie was posuwać, posuwać i posuwać, dźgać, szturchać, nadziewać i penetrować wciąż i wciąż, aż zostaniecie wypchani jak indyk, stłuczeni na kwaśne jabłko i splądrowani jak toaleta na stacji benzynowej.

Edward Lee Wypuść mnie, proszę, Jesteś dla mnie wszystkim, Zgroza w Innswich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 203

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,3 (21 ocen)
2
1
4
8
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2018

Dom Horroru

Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Copyright © Ryan Hardling, Bottom Feeder, 2012

Copyright © Ryan Hardling, Damaged Goods, 2012

Copyright © Ryan Hardling, Sharing Needles, 2012

Copyright © Ryan Hardling, Genital Grinder: A Snuff Film in 5 Acts, 2012

Copyright © Ryan Hardling, Development, 2012

Copyright © Ryan Hardling, Emissary, 2012

Copyright © Ryan Hardling, Genital Grinder II: Dis-Membered, 2012

Copyright © Ryan Hardling, First Indications, 2012

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja i korekta: Anna Musiałowicz

Tłumaczenie: Karolina Kaczkowska

Projekt okładki: Dawid Boldys, Shred Perspectives Works

Skład: Sandra Gatt Osińska

Wydanie I

ISBN: 978-83-66518-41-4

www.domhorroru.pl

Przedmowa

Miłego gwałtu zbiorowego

Kawał czasu temu – przynajmniej piętnaście lat, chociaż moje starzejące się szare komórki mogą nie być wiarygodne – skontaktował się ze mną fan zwący się Ryan Harding. Zawsze staram się odpowiadać czytelnikom (od czasu do czasu trafia się jednak jakiś przyczłap, jak były przestępca informujący mnie, że doskonale waliło mu się konia do najmocniejszych scen w The Bighead lub kobieta oferująca mi zdjęcia, na których się tnie – tak, istnieją tacy ludzie. Radzę autorom nigdy nie odpisywać na tego typu maile), byłem pod wrażeniem i ucieszyłem się z pochwał na temat mojej twórczości, ponadto mail zastał napisany poprawnie, ze świadomością językową i niezwykle kreatywnie. Co więcej, mieliśmy z panem Hardingiem wspólnych znajomych, wydawało się zatem, że nie jest to sprytny kamuflaż kolejnego przyczłapa, przyszłego stalkera czy mordercy odtwarzającego zbrodnie z moich książek. Zdecydowałem się więc na korespondencję z tym młodym, inteligentnym i charakternym człowiekiem. Chciał zostać pisarzem i pochlebiał mi, deklarując, że wywarłem na niego znaczący wpływ. Pewnego razu spytał mnie, czy mam ochotę przeczytać kilka jego tekstów do piosenek – obaj lubiliśmy metal, więc zgodziłem się. Perspektywa wydawała się kusząca: byłem ciekaw, co ma do zaoferowania nowe pokolenie w kwestii kreatywności, jak realizuje swoje natchnienie i jak wygląda produkt końcowy.

Oto zawartość. Psychoza. Mizoginia. Mizantropia. Nihilizm. Wynaturzenia erotyczne. Profanacja. Wyobcowanie. Bluźnierstwo. Wszystko okraszone manierą lekceważenia, wypaczonymi impulsami, jawnym satanizmem, wyobrażalnym i niewyobrażalnym.

Dawno straciłem te teksty (albo skasowałem, żeby ich negatywny nastrój nie zaciągnął mnie na dno otchłani depresji!), ale pamiętam – podejrzewam, że zawsze będę – ostatnią linijkę: „Wyruchaliśmy ją ostro, mój nóż i ja”. Wow, pomyślałem, ten koleś ma naprawdę nasrane do gara, by po chwili poczuć się nieswojo w wyniku przypuszczenia: Wow, ten gościu ma bardziej nasrane do gara niż JA.

Gore, wrogość i skatologia w świetnym stylu stały się wyznacznikami żywiołowej estetyki Hardinga, a wiele z nich mieści się w granicach podgatunku zwanego horrorem ekstremalnym. Ogólnie dziewięćdziesiąt procent tekstów tego typu prawdopodobnie zasłużyło na krytyczne baty, które zresztą dostaje. Obrzydliwość dla samej obrzydliwości. Amatorska pisanina mnożąca ohydne obrazki i niezorganizowane sceny nieprawdopodobnej przemocy, w rodzaju właśnie-przyszło-mi-do-głowy, bez żadnej spójności, postaci, zarysu fabuły. „Suka wrzeszczała, kiedy toczone przez larwy zombie wbiło gnijącego fiuta w jej ziejącą, zaropiałą cipkę i trysnęło potokiem ropy!” Tego typu syf, osobiście mam go krańcowo dość, jak wielu czytelników przede mną. Przypominam sobie, jak swego czasu pewien krytyk określił horror ekstremalny mianem klubu młodych onanistów, gdzie celem uczestników jest wzajemne obrzydzanie się. Całkiem się z tym zgadzam (jakkolwiek nie należę do tego klubu!), ponieważ wygląda na to, że w horrorze ekstremalnym brak przede wszystkim rzemiosła. Obrzydliwy seks i obrzydliwa przemoc, którą nieudolny autor chce obrzydzić czytelnika. Zamiast tego nudzi. Do łez. To nie tylko waży na powszechnym, całościowym postrzeganiu gatunku, ale z bardziej poważnych autorów robi tak samo nieudolnych, niedojrzałych ignorantów.

A skoro o tym mowa, wróćmy do monsieur Hardinga.

Kochani, on też nie należy do „klubu”. Nie jest ignorantem ani w kwestiach abstrakcyjnych czy społecznych w fikcji ekstremalnej, ani pod względem samego jej rzemiosła. Przez lata czytałem wiele powstających utworów Hardinga, przeważnie opowiadań, ale i fragmentów powieści, i nie tylko znalazłem w nich wyżej wymienione tematy (gore, wrogość i skatologia w pięknym stylu), ale także niemal podręcznikową obsesję prozatorską i stylistyczną dyscyplinę, integralność postaci i dynamikę fabuły. Szybko zrozumiałem, że Ryan Harding miał (a co więcej, ma) upór, możliwości i wiedzę, by stać się sprawnym praktykiem w dziedzinie horroru ekstremalnego. To pisarz, który uważa scenerię za pełną wartości, istotności i znaczenia. Żyjemy w świecie gore, moi drodzy. Czytajcie gazety. Ten świat mrowi się od upostaciowanej wrogości. (Widzieliście dekapitację Daniela Pearla?) Skatologia w wielkim stylu jest tak samo prawdziwa jak klawisz myszki, który kliknięciem przenosi zainteresowanych zboczeńców i resztę niegodziwych szumowin na strony przedstawiające seks ze zwierzętami, ludźmi upośledzonymi, filmiki z narkomankami jedzącymi fekalia w wafelkach od lodów lub pijącymi spermę, plucie i smarkanie, męczenie zwierząt, galerie zdeformowanych dzieci, wymianę wymiotów itd. ad infinitum.

Ach! Prawdziwy świat!

To ten sam świat, w którym fikcja Hardinga szuka swojej unikalnej maniery. Niektóre opowiadania w tej książce robią z pisarzy takich jak, powiedzmy, Peter Sotos, i znanych szaleńców jak, dajmy na to, Jeffrey Dahmer „kompletnych żółtodziobów” (kradnąc fajne porównanie od Lovecrafta). Bywa, że robią, powiedzmy, z Edwarda Lee, niech będzie, gaworzącego niemowlaka na wysokim krześle. Podobnie obrazowanie tutaj jest bardziej niepokojące, przygnębiające i przyprawiające o skręt żołądka niż w jakiejkolwiek innej lekturze.

Pozwolę sobie na abstrakcję – gwarantuję, że pewnie durną – może lepiej nazwę ją „metaforycznym przedstawieniem”. Jako czytelnik twórczości Hardinga chciałbym, żebyście sobie wyobrazili swoją psychikę jako pochwę.

Zgadza się. Jako waginę.

Twórczość Hardinga oferuje rechotliwy, brudny, śmierdzący dupą gang bang z masą stukniętych i bardzo napalonych ochotników. Będzie was posuwać, posuwać i posuwać, dźgać, szturchać, nadziewać i penetrować wciąż i wciąż, aż zostaniecie wypchani jak indyk, stłuczeni na kwaśne jabłko i splądrowani jak toaleta na stacji benzynowej. (Ludzie! Dostajecie z tego gang bang więcej niż szukaliście, co? No!) Wasi partnerzy, że tak dodam, wcale was nie lubią, właściwie to was nienawidzą i to bez powodu. Mają was głęboko w dupie. Nie widzą w was osób, żadnej tam indywidualnej świadomości. Dla tej bandy szubrawców jesteście jedynie placem zabaw ich penisów. A tych penisów jest od groma i niektóre wracają, by ponownie się w was zanurzyć. A, no i sperma, którą was napełniają niczym cannoli, nie należy do typowych. Bo widzicie, każda ejakulacja niesie ze sobą dodatkowy składnik. Psychozę. Mizoginię. Mizantropię. Nihilizm. Sadyzm. Nekrofilię. Wynaturzenia erotyczne. Profanację. Wyobcowanie. Bluźnierstwo. Wszystko okraszone manierą lekceważenia, wypaczonymi impulsami, jawnym satanizmem, wyobrażalnym i niewyobrażalnym.

Tak.

Po gang bang gwałciciele sobie poszli, zostawiając was owrzodzonych i napompowanych złą spermą. Po powrocie do domu próbujecie to z siebie wypłukać, ale ile byście nie próbowali, to tylko wniknie głębiej. Czy kiedykolwiek dacie radę to z siebie wydobyć? Przynajmniej koszmar dobiegł końca, nie?

Nic z tego. Po pięciu tygodniach odkryjecie, że jesteście w ciąży.

To właśnie zrobi z wami twórczość Hardinga. Zmieni was w zdziry, w obiekty użytku, biorców nienawiści, niechęci i niegodziwości powstałych w ludzkim umyśle, kratki ściekowe na wszelkie abominacje tej ziemi, a potem? Zapłodni was.

Oto moje subiektywne odczucia na temat utworów Hardinga. Dla niego to poważna sprawa. Nie próbuje zwyczajnie nas obrzydzić – chce, żebyśmy ujrzeli. (Każdy z nas, kto, jak sądzę, ujrzy siebie... no cóż, taka osoba ma potężnie przerąbane!)

Zatem miłej wycieczki, przyjaciele. Miłego gang bang. Możecie później potrzebować psychotropów, worka na wymioty, łaźni parowej, ale jestem pewien, że zostaniecie prowokująco poruszeni po lekturze tej książki.

Edward Lee

9 sierpnia 2011

Pijawa

No nie... mamuśka nie przestrzegała przed takimi dniami.

Z pozoru wygląda to nieźle. Jestem w łóżku z blondynką o wzorcowej miseczce D. Zawsze podobały mi się kobiety z długimi włosami, a jej są doskonałe – lśniące sploty sięgają niemal połowy jej pleców. Twarz też jest przyjemna, oczy błyszczą jak diamenty.

Póki co, nieźle, ale właśnie dojeżdżamy do momentu, kiedy kończy się chwała Penthouse Forum. Prawdę głoszą plakaty do filmu Godzilla – rozmiar ma znaczenie. Widząc ją z daleka, od razu można zgadnąć, że ubiera się w sklepach „big and tall” (ma metr sześćdziesiąt, przeliczcie sobie). Prawie doszedłem, wyobrażając sobie, że robię to z Sherilyn Fenn (oraz Sheryl Lee), a wtedy ona zachciała wleźć na górę. Zgodziłem się wspaniałomyślnie (czytaj: byłem pijany) i wkrótce myślałem mniej o Sherilyn i Sheryl, a więcej o atakach astmy.

Zgodziłem się na wyżej wspomniane okrucieństwo, biorąc na siebie pełną odpowiedzialność, ale koniec zwieńczył dzieło poza moją kontrolą, co okazało się znacznie gorsze niż sama moja obecność tutaj.

Blondyna z satysfakcjonującym rozmiarem stanika, ale powolnym metabolizmem, nie żyje i wciąż znajduje się na mnie. Myślę, że stało się to o 3:36 nad ranem, bo taką godzinę odczytałem na jej zegarku elektrycznym, kiedy przechyliłem głowę w prawo. To kres mojej ruchomości, poza możliwością ruszenia prawym ramieniem. Lewe zostało przyszpilone przez... w mordę, nie pamiętam jej imienia. Czy ona się w ogóle przedstawiła? Pewnie nie słuchałem. W barach i klubach jest głośno. Świetne miejsca na poznawanie nowych ludzi, ale przedstawianie się ma ograniczoną funkcję. Co pijesz i czy szukasz – albo chociaż jesteś podatny – na ruchanko, tylko to się liczy (czytałem The Game... Wiem, o co biega).

Kimkolwiek jest, przyspawała moje nogi i tors do materaca, nie mogę skręcić głowy w lewo, bo jej łokieć ugrzązł między moim uchem a barkiem.

W skali od jeden do dziesięciu poziom mojego zawstydzenia oscyluje co najmniej koło dziewiątki. A żeby osiągnąć idealne dziesięć, przyznam się w swej żałosności, że ciągle mi stoi. Nikt o tym wiedzieć nie musi, a samemu sobie wciskam, że chaotyczne ruchy pod nią to nic ponad desperackie próby uwolnienia się.

Tylko tyle i nic więcej.

Sherilyn i Sheryl... Laura (lub Madeline) i Audrey... czerwone światło... Sherilyn tańczy do muzyki Badalamentiego... sekretna, wycięta scena, jak Laura i Audrey eksperymentują...

Misja zakończona sukcesem. Spójność myśli powraca.

Pierwsza rzecz do zapamiętania, to nie kopać się za mocno po dupsku za pójście do domu z... jak jej tam (było). Odwiedzam bary zbyt późno, kiedy wszystkie cukiereczki są już zajęte, zwalone z nóg lub sekretnie odurzone wspaniałym wynalazkiem – pigułką gwałtu (jedynym prawdziwym miernikiem ludzkiego postępu, jeśli chcecie znać moje zdanie... tuż przed gumką i pigułką dzień po w dalszej kolejności). Wszystko, co zostało w barze, to pijawy. Wiedziałem o tym, że kogo bym nie przyprowadził, po wschodzie słońca będzie tak samo fajna, jak ciałożerny wirus, więc wlewałem w siebie kielonki jeden za drugim. Złachane ego i kac to zła kombinacja, ale wtedy sądziłem, że lepiej wrócić do domu z byle kim niż samemu. Kiedy odezwały się mdłości, a jazda samochodem prawdopodobnie oznaczała zabicie rodziny wracającej furgonetką z Disneylandu, zacząłem rzucać teksty na podryw.

Trafienie w dostępną, dużą dziesiątkę wymagało dwóch.

Twarz piekła mnie po obu stronach, bo z początku uznała mój tekst zbyt prostacki na tylko jednego plaskacza. Miała na sobie koszulkę z napisem ZBUDOWANE BY TRWAĆ, a ja dociekałem, czy to sypialniane zaproszenie na caaałą noooc, w tym samym zdaniu, w którym się przedstawiłem. Chyba powinienem najpierw drinka postawić, tak sądzę, ale wielkiej straty nie ma... w każdym razie w przenośni.

Nie jestem aż tak zdesperowany, jak to brzmi, dajcie mi wyjaśnić. Kiedy miałem piętnaaście lat, poszedłem na sanki na „Koniec Świata”, wzgórze na granicy naszego sąsiedztwa, gdzie ścieżka prowadząca w górę wydawała się prowadzić do otchłani. W każdym razie można było dać porządnego nura w las. Wszędzie jest jakiś „Koniec Świata”. Może być rozczarowujący, ale innego i tak nie ma. Pies sąsiada ciągle czepiał się moich ramion, najwyraźniej myląc mnie z chętną suczką. I nie liczyło się, że nie przypominam psa bardziej niż emu, nie dla mojego upartego psiego zalotnika. Ignorował rzeczywistość dla gratyfikacji. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem psem (chociaż chyba jestem), tylko że przeoczenie szerszej perspektywy wydaje się dość naturalne, kiedy ci to pasuje, a rzeczywistość ignoruje się – chociaż tu porządnego nura dać nie można – właśnie dla gratyfikacji.

Jeśli chodzi o to, co zabiło moją wybrankę na tę noc, powiedziałbym, że zawał serca lub tętniak. Nie ja. Ja tylko leżałem, czekając na koniec, mając nadzieję raczej na rychlejszy niż nierychliwy. Nie wiem, czym się tak podnieciła, laska jej rozmiaru musiała mieć mnóstwo facetów. Amerykański ideał piękna to mała, koścista suka na pograniczu anoreksji, ale nie zapominajmy, że samce to oportuniści. Wiele większych dziewczyn ma deficyt poczucia własnej wartości i są wdzięczne za dowolny przejaw uwagi. Jeśli seks jest jedynym sposobem na więcej pochlebstw, pójdą tą drogą. Pójdą na całość.

Sądzę, że mogę odetchnąć, jeśli chodzi o zajście w ciążę. To zawsze duże zmartwienie, „Koniec Świata”, który nie byłby końcem – patrz wyżej fragment o pigułce dzień po – ale i tak czymś gorszym od kurtki spaskudzonej przez psa.

Mój oddech stał się tak płytki, można by pomyśleć, że ugrzązłem w windzie na długie godziny. Moja... walka... okazała się wysiłkiem ponad siły. Umrzeć byłoby prawie lepiej niż wezwać pomoc, co i tak musi nastąpić, jeśli mam przeżyć. W tej ciemności nie widzę, ile mam do ominięcia, ale czuję się jak Johnny Depp w Koszmarze z ulicy Wiązów, kiedy wtapiał się w materac. Szacuję, że co najmniej ze sto pięćdziesiąt kilo. Przypominam sobie, że ustawiłem limit na sto osiemdziesiąt i gratulowałem sobie znalezienia kogoś sporo poniżej tej granicy. Miała jednak bardzo mały samochód, co szybko zabiło moją satysfakcję.

Albo jej waga jest tak dobijająca, albo pomyliłem się, oceniając jej BMI. Wydaje się, że powinienem dać radę chociaż wyśliznąć się spod niej, jeśli nie podnieść ją. Sądzę, że w materacu musi być dołek, gdzie zapadły się sprężyny. Mogło do tego dojść, kiedy mnie ujeżdżała, jak się teraz tak zastanowić.

Nie potrafiłbym powiedzieć, dokąd mnie zawiozła tym swoim przewrotnie małym samochodzikiem, nawet trzeźwy w drodze. Gdybym był w stanie dosięgnąć telefonu, nie mógłbym podać operatorowi swojej lokalizacji. Policja chyba namierzyłaby połączenie, chociaż może robią to tylko wtedy, gdy podejrzewają głupi dowcip. Ktoś w palącej potrzebie równie dobrze mógłby zostać zignorowany.

Nie jestem całkowicie przekonany, że chcę zostać uratowany. Musieliby użyć naprawdę ciężkiego sprzętu. Wydaje się, że żebra zaraz mi popękają i zmienią się w kostny pył. Z moim szczęściem skończę w programie o nagłych akcjach ratunkowych i wszyscy się dowiedzą, że jestem przegrywem, który nie potrafi zaruchać w swojej kategorii wagowej. Moja sława obiegnie świat i gdziekolwiek się nie udam, zostanę Facetem Prawie Uduszonym Przez Otyłą Przygodę Na Jedną Noc.

… No dobra, a co to było?

Usłyszałem coś. Nie spodziewałem się tego i nie umiem powiedzieć, czy dźwięk pochodzi gdzieś z domu czy wprost spod łóżka. Może jesteśmy w podłej dzielnicy i właśnie ktoś się włamał. Ożeż, a co jeśli ona ma męża? Nie potrafię sobie wyobrazić męża urażonego do morderczych granic wyczynem tak beznadziejnej kobiety in flagranti, ale pewnie wciąż byłby to dla niego cios. Ja tam mógłbym za coś takiego rozwalić kolesiowi łeb.

Znów zapadła cisza. Wszyscy powtórzcie za mną: jest za cicho. Moje serce wali z mocą niczym kardiologiczny kałasznikow. Jeśli to jest ktoś ze złymi intencjami, mógłby ciąć mnie godzinami, a ja bym jedynie krwawił. Lewe ramię usnęło, a dyskomfort powodowany przez łokieć w mojej szyi zbierał swe żniwo. Naprawdę powinienem więcej ćwiczyć, może zapisać się na fitness. Nie podnosiłem ciężarów od liceum, a i wtedy miałem poważne problemy z wyciśnięciem stu kilo. Nie musisz dobrze wyglądać, jeśli rodzice kupią ci mustanga, wtedy to odkryłem, w ten sposób żegnając się z wyciskaniem. To się za bardzo nie zmienia z wiekiem, więc trzymałem się picia i jeżdżenia.

To dziwne, kiedy jej pierś tak napiera na moją, a nie słychać serca. Po tym zorientowałem się, że to nie było jedynie omdlenie. Nie wierzyłem od początku, że piła. Zachowała trzeźwość, żeby wykorzystać kogoś takiego jak ja. Szmata.

I znów ten hałas. Zdecydowanie pochodzi z tego pokoju. Sięgam do szafki nocnej w poszukiwaniu telefonu. Jeśli zyskam zbyt wiele rozgłosu, sfinguję samobójstwo, ale teraz chcę się stąd wydostać. Zaciągnęła mnie do łóżka, nie zapalając po drodze światła. Nawet nie wiem, jak wygląda to wnętrze. Za kilka godzin wzejdzie słońce, to mi pomoże, bo trudno jest przejawiać inicjatywę po ciemku. Nawet gdybym nie był w stanie sięgnąć po telefon, sam jego widok podniósłby mi morale. W końcu matka musi najpierw zobaczyć swoje dziecko przygniecione przez samochód, by nabyć nadludzkiej siły do uwolnienia go.

Poczekaj. Jedną. Zasraną. Chwilę.

Znów ten dźwięk, a po nim coś jeszcze. Poczułem kopnięcie. To na pewno nie było bicie serca. Kopniak pochodził z okolic jej brzucha.

Kolejny.

I znowu.

Różne miejsca, ale żadne z okolic klatki piersiowej. Czuję je w podbrzuszu.

Czy to tylko stężenie pośmiertne? Czy mogło nadejść tak szybko i tak być odczuwalne? Nie mam o tym bladego pojęcia. Żaden ze mnie stary wyga w te klocki.

Ej, nie ma mowy... Nie, tego nie kupuję. Gdyby była ciężarna, dziecko umarłoby wraz z nią, co nie? Nie kopałoby mnie teraz, jakbym ponosił za to winę. Poza tym zauważyłbym tak zaawansowane stadium ciąży. Bycie pijanym utrudnia dostrzeganie wszystkich rozbieżności.

Dźwięk nie pochodził od kopania, bo przez takie łono nawet Pele musiałby pozostać niesłyszany. To było bardziej... mokre, jak jedzenie przeciekające przez rozmokły papierowy talerz i spadające na podłogę. I jeszcze coś innego... dźwięk rozdzierania. Ale nie papieru. Także czegoś mokrego. Nie, to nie stężenie pośmiertne. Nie znam choćby jednego przystającego i doskonale racjonalnego naukowego terminu na to, cokolwiek, u licha, to może być. Wiem, że ona nie żyje, ale co najmniej część jej drży na moim ciele. Żartowało się ze znajomymi na temat odgryzania sobie ramienia, żeby uciec z objęć kobiety, a teraz to wydaje się całkiem niezłą opcją w porównaniu z pozostaniem w tym tajemniczym położeniu.

Teraz potrzeba mi światła. Nic złego się nie dzieje, kiedy słońce wlewa się przez zasłony, to taka niepisana reguła. Widzę zarys lampki nocnej, ale włącznik znajduje się poza moim zasięgiem. Wydaje się, że nie ma tam nic poza lampką i zwykłym budzikiem. Żadnego radia. Włączyłbym je choćby po to, by zagłuszyć ten dźwięk, ale wszystko, co zdołałem zrobić, to nastawić budzik na 9:48. Jeśli wciąż tu będę, kiedy zadzwoni, na pewno nie usłyszę, bo do tej pory umrę.

Mokre dźwięki przybrały na sile. Czemu, u licha, ciężarna kobieta szwendała się po barach dla samotnych? Prędzej ja bym zapłacił jej czynsz niż zdołałaby wejść w stały związek z jakimś tatuśkiem.

Coś mokrego właśnie puknęło mnie w brzuch. Kałuża tego czegoś spływa po mnie, zalewa mnie. Leje się z niej i jestem pewien, że to krew.

Mnóstwo krwi.

Rzucam się pod nią, naprawdę już czas spadać stąd. W jej brzuchu ewidentnie jest dziura. Śliskie krawędzie przyciskają się do mnie niczym nowy seksualny otwór i coraz więcej zawartości pojawia się na zewnątrz. To i wciąż obecne poalkoholowe nudności powodują u mnie wymioty. Zależnie od trajektorii, najprawdopodobniej wylądowały na jej włosach i plecach. Śliskość jej krwi i... tkanki, jak mniemam... uformowały strumień ściekający mi w pachwinę. Lubrykacja tym wyciekiem nie pomaga mi w uwolnieniu się. Moje lewe ramię wciąż nie odzyskało czucia, to martwy połeć mięsa. Krążenie zostało zahamowane, ręka się nie rusza. Nie mogę nią ruszyć.

Kolejny dźwięk, tym razem to ja wrzeszczę tak głośno, jak pozwala przygniatający mnie ciężar. Nie jestem wystarczająco głośny, by zostać usłyszanym choćby w jej kuchni, zapewne dobrze zaopatrzonej, a co dopiero w domu obok. Przychodzi mi do głowy, że może to wszystko tylko halucynacja spowodowana brakiem tlenu, ale nie przynosi mi to ulgi.

Pomiędzy wrzaskami rozlega się chlupot soków, gdy słabym ruchem próbuję ją odwrócić.

Chlupot, potem kapanie i w końcu zalew, kiedy fala przybiera na sile. Dźwięk rwania pewnie towarzyszy całemu przedsięwzięciu, ale od pewnego czasu jestem bliżej własnej paniki niż jej przyczyny.

Coś nowego – nacięcie na moim brzuchu, coś sonduje ten obszar śliskimi wypustkami. Słabo mi. Krew uderzyła mi do głowy. Omdlenie teraz będzie niemal błogosławieństwem. Już prawie doszedłem.

Słyszę i czuję gwałtowne rozdarcie dziury w jej brzuchu, jakby rozzłoszczony artysta wyrywał kartkę ze szkicownika. Więcej rzeczy napiera na mnie, ciekawskich i wilgotnych. Maleńkie paluszki? I coś jeszcze – większego, ale bardziej miękkiego, jakby chrząstka. To chyba nos. Poniżej coś ostrzej zakończonego.

Podbródek.

A między nosem a podbródkiem szerzej otwiera się ciepła nieobecność.

To będą usta.

Finalna niemożliwość tej niedorzecznej nocy – to ma już zęby i to całkiem sprawne.

Rozdzieranie momentalnie ustało i mam nadzieję, że kiedy za jakieś dwie sekundy ruszy z powrotem, nie będę przytomny, by powiedzieć wam, co stanie się da...

Spis treści

Przedmowa

Pijawa

Uszkodzone dobra

Dzielac igły

Genitalna jatka

Klisze

Emisariusz

Genitalna Jatka II

Znaki ostateczne

Posłowie

Ryan Harding

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Kolofon

Spis treści