Bez zobowiązań - Paulina Wysocka-Morawiec - ebook + książka

Bez zobowiązań ebook

Wysocka-Morawiec Paulina

4,2

Opis

Dwudziestokilkuletnia Majka z małego miasteczka studiuje zarządzanie w Częstochowie. Mieszka w akademiku w pokoju z przyjaciółką Magdą, dorabiając do stypendium naukowego pracą w pubie. Przyjaźni się z kolegami z pracy – Piotrkiem i Adamem (ten ostatni skrycie się w niej kocha). Po złych doświadczeniach z pierwszym chłopakiem, który manipulował nią i starał się przejąć pełną kontrolę, a po rozstaniu usiłował zabić ich oboje – świadomie nie szuka związków.

Któregoś dnia spotyka Kubę – chłopaka, który po śmierci swojej dziewczyny rzucił studia i pracuje jako taksówkarz. Chłopak się jej podoba, zawiera więc z Kubą, który również nie szuka związków, umowę, że pójdą do łóżka po dziesięciu randkach, podczas których będą mogli trochę się poznać (on nie wie, że dziewczyna jest dziewicą), umowa przewiduje też relację bez zobowiązań, wierności, wyłączności itp.

Podczas kolejnych spotkań młodzi coraz bardziej zbliżają się do siebie, zaprzyjaźniają się, a ich relacja nabiera cech romantycznych. Kiedy po dziesięciu randkach, zgodnie z umową, dochodzi do zbliżenia, Kuba proponuje Majce zwyczajny związek – na wyłączność. Szczęście nie trwa jednak długo. Pewnego dnia chłopak zrywa z nią, mówiąc, że „potrzebuje przestrzeni”, choć wygląda na to, że nie mówi całej prawdy…


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 500

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (202 oceny)
103
48
38
11
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DominikaCzyta

Dobrze spędzony czas

Czytając tę książkę, powróciłam na chwilę do lat studenckich. Podobne rzeczy się wymyślało. To moje pierwsze spotkanie z autorką i spędziłam ten czas przyjemnie. Nie spodziewałam się takiego zakończenia, ale to na plus. Nie zawsze jest tak jak chcemy..
10
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
Pionka28

Nie oderwiesz się od lektury

wiele ciekawych wątków, polecam 20 latkom
00
EwelaKar
(edytowany)

Z braku laku…

Nie podobała mi się. Ciężko czytać książkę, jeżeli nie czuje się sympatii do głównych bohaterów. Ona to rozlazła mimoza, a on zadufany w sobie chłopaczek, który wszystko wie lepiej 😒
00
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna. Pełna emocji i namiętności. Dobrze nakreślone życie studenckie z jego blaskami i cieniami. Świetnie wymyślone postacie.
00

Popularność




Redakcja: Dorota Matejczyk

Korekta: Renata Kuk, Barbara Syczewska-Olszewska

Skład i łamanie: ALINEA

Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie

Zdjęcie na okładce: © Dima Aslanian

Copyright © Paulina Wysocka-Morawiec, 2020

Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.,

Warszawa 2020

ISBN 978-83-7686-879-0

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2020

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

snapchat:jaguar_ksiazki

Dla Marty,

najlepszej motywatorki i niezawodnej przyjaciółki.

Playlista

1. Kukiz & Piersi – Całuj mnie

2. Oddział Zamknięty – Anioły

3. Oddział Zamknięty – Gdyby nie ty

4. Jerzy Stuhr – Śpiewać każdy może

5. Kongos – Come with me now

6. Myslovitz – Dla ciebie

7. De Mono – Dwa słowa

8. Bruno Mars – Just the way you are

9. Rotary – Lubiła tańczyć

10. Renata Przemyk – Babę zesłał Bóg

11. Dżem – Czerwony jak cegła

12. Oasis – Wonderwall

13. Maroon 5 – She will be loved

14. Andrzej Piaseczny – Niecierpliwi

15. Ed Sheeran – Perfect

16. Video – Środa, czwartek

17. Blenders – Czuję, że ja muszę

18. T. Love – I love you

19. Kukiz & Piersi – O Hela

20. Electric Light Orchestra – Rock’n’Roll is King

21. Billy Idol – Dancing with myself

22. Happysad – Długa drogaw dół

23. Dżem – Wehikuł czasu

24. Bruno Mars – Treasure

25. Nickelback – Get me runnin’ round

26. King of Leon – Sex on fire

27. The Darkness – I Believe In a Thing Called Love

28. Nefre – Częstochowa

29. Perfect – Niewiele ci mogę dać

30. Ryszard Rynkowski – Jedzie pociąg z daleka

31. Krzysztof Krafczyk – Za tobą pójdę jak na bal

32. Piotr Szczepanik – Kochać

PROLOG

GRUDZIEŃ

Mróz gryzie w policzki. Jest szaro i zimno. Przechodzi mnie dreszcz. Zerkam w niebo, żałując, że nie ma śniegu. Białą zimę łatwiej znieść. Świat wydaje się wtedy mniej ponury.

Może jeszcze spadnie. Ostatecznie to dopiero początek grudnia, myślę i otwieram drzwi.

W twarz uderza mnie ciepło. Skóra mrowi nieprzyjemnie, protestując przeciw nagłej zmianie temperatury. Powietrze przepełnia duszny zapach potu i alkoholu. Głównie alkoholu. Muzyka dudni w całym pomieszczeniu. Odbija się od wyciszonych ścian, aż w końcu trafia we mnie i wnika pod skórę. Czuję ją w każdej komórce ciała, które aż rwie się do tańca.

Przeciskam się przez tłum. Po drodze zauważam kilka znajomych twarzy. Macham im na powitanie, ale na razie do nich nie podchodzę.

Docieram do lady pełniącej funkcję baru. Kiwam głową znajomemu, który zajmuje się obsługą spragnionych studentów. Mijam go i kieruję się w stronę zaplecza, by pozbyć się nieporęcznej kurtki. Po chwili wracam i oferuję mu pomoc.

W odpowiedzi uśmiecha się uwodzicielsko.

– Zależy w czym.

Wymownie przewracam oczami.

– Przy barze. Spory ruch dzisiaj. – Zerkam na przepełniony parkiet.

– Nie. Dzisiaj masz wolne. Poza tym zaraz wróci Adam.

Jasne. Ta dwójka zawsze razem. Papużki nierozłączki. Adam i Piotrek.

– Kogo widzą moje piękne oczy! – Słyszę za plecami znajomy głos.

Obracam się wprost do wesołego chłopaka o rdzawych włosach.

– O wilku mowa. Nie szczerz się tak, bo właśnie chciała cię wygryźć z interesu.

– Naprawdę? – Adam udaje oburzonego. – No to masz przechlapane. Dzisiaj nie dostaniesz ode mnie ani kropelki.

– Ja tylko oferowałam pomoc – staram się, by mój głos brzmiał zmysłowo.

– Nie wiem, nie wiem. Musiałabyś mnie przeprosić.

– Och, naturalnie. Przepraszam.

– Hmm... Ok, ale myślę, że należy mi się jeszcze buziak. – Nadstawia policzek.

Czyjeś ramię oplata mnie w pasie i odciąga od niego.

– Nie warto, kochanie. Jeszcze jakąś opryszczkę złapiesz czy coś. Cholera wie, gdzie się szlajał – mówi rozbawiony Piotrek. – A jak będziesz chciała, to ja cię chętnie obsłużę. – Mocniej mnie przytula, podkreślając dwuznaczność swoich słów.

Wybucham śmiechem i uwalniam się z jego objęć.

– Obie propozycje są kuszące, ale dzięki. A teraz wracajcie do pracy, bo zrobiła wam się kolejka. – Wskazuję na grupkę zniecierpliwionych ludzi po drugiej stronie baru. – Do później. – Chwytam pierwszą z brzegu butelkę i wbiegam w tłum.

Widzę znajomych z mojej grupy dziekańskiej, dosiadam się do nich i próbujemy rozmawiać na tyle, na ile pozwala nam hałas. Po paru minutach część towarzystwa rusza na parkiet. Ja oczywiście również.

Basy dudnią. Przyjemnymi wibracjami rozchodzą się po całym moim ciele, nadając mu rytm. Pozwalam każdemu z mięśni żyć własnym życiem. Nie skupiam się na swoich ruchach. Nie muszę. Mam wrażenie, że każda komórka mojego ciała doskonale wie, co ma robić. Nie mogę przestać się uśmiechać.

Przede mną pojawia się wysoki brunet. Przystojny. Nawet bardzo. Ma mocne ciemne brwi i seksowne usta, które teraz znacząco się do mnie uśmiechają. Przez chwilę zastanawiam się, co tutaj robi. Nie powinno go tu być. To klub studencki, a on z pewnością studentem nie jest. Wygląda na jakieś dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem lat. Mimo to zaczynam z nim tańczyć i muszę stwierdzić, że świetnie się rusza. Raz po raz, niby przypadkiem, ocieram się o jego ciało to ramieniem, to biodrem. Kuszę go i drażnię instynktownie, właściwie bez udziału umysłu. Na odpowiedź nie czekam długo. Już po chwili obejmuje mnie ramieniem i przyciąga bliżej. Czuję przyjemne ciepło jego ciała. Pochyla się nad moim uchem i słyszę jego niski głos:

– Masz nieziemski tyłek.

Romantyczny, nie ma co – myślę, ale mimo wszytko uśmiecham się szerzej w odpowiedzi na ten, było nie było, komplement.

Jego dłonie zjeżdżają po moich plecach w kierunku pośladków. Zatrzymuję je i podciągam do góry. Jednocześnie kręcę głową na znak, że się nie zgadzam. Choć tak naprawdę mam wielką ochotę, żeby mnie dotykał. Wszędzie. Ale nie mogę mu na to pozwolić. Nie tak szybko. Chcę, żeby najpierw się pomęczył. Chcę, żeby mnie uwodził.

– Niesamowicie mnie kręcisz – mówi, a ja uśmiecham się w duchu.

Zawsze miło jest usłyszeć coś takiego, a świadomość, że podniecam faceta, podnieca również mnie. Jednak nie na tyle, żebym przestała powstrzymywać jego wszędobylskie dłonie. Mam swoje zasady. On jednak się nie zraża. I dobrze, bo tak naprawdę wcale nie chcę, żeby przestawał.

Muzyka przyspiesza. Część ludzi zaczyna tańczyć w parach, trochę jak na weselu. My też. Dobrze prowadzi. Żywiołowo i rytmicznie. Wiruję, bezgłośnie się śmiejąc. Chciałabym tak tańczyć przez resztę nocy.

Przyciąga mnie do siebie i próbuje pocałować. Odwracam głowę, żeby mu to uniemożliwić. Nigdy nie całuję się z nieznajomymi.

Zanurza twarz w moich włosach.

– Chcę się z tobą kochać – mówi wprost do mojego ucha. – Możemy iść do mnie. Mieszkam niedaleko.

Zaskakuje mnie. Trudno mi uwierzyć, że naprawdę to powiedział. Tak prosto z mostu proponuje seks? Nieczęsto spotykam się z czymś takim, mimo że jestem barmanką. Zwykle faceci próbują wyciągnąć mój numer, umówić się na randkę, a jeśli już dążą do celu na skróty, przynajmniej jakoś to maskują. A on? Powinnam go pewnie strzelić w twarz, obrócić się na pięcie i odejść, ale ja tylko kiwam przecząco głową i częstuję moim najsłodszym uśmiechem. Bo jest szczery. On jeden. Od razu powiedział, czego ode mnie chce i po co ze mną tańczy. Nie oszukuje, nie próbuje mnie złapać na złudzenia. Może nie do końca jestem zdrowa na umyśle, ale podoba mi się takie postawienie sprawy.

Tańczymy dalej, jego dłonie nadal próbują poznać moje ciało, a ja znowu im nie pozwalam.

– Świetnie mi się z tobą tańczy. Jesteś inna. Ciągle się uśmiechasz.

Lekko marszczę brwi, chyba nie umiem tańczyć bez uśmiechu. To dla mnie zupełnie naturalne.

Nagle tracę grunt pod nogami, kiedy podnosi mnie do góry. Automatycznie oplatam go rękami i nogami, żeby nie upaść. Wyraźnie widać, że sytuacja mu się podoba. Nie zamierza mnie puścić. Podtrzymuje mnie za pupę, a ja nie mam jak się temu sprzeciwić. Piszczę, bo pochyla się ze mną do przodu, przez co prawie ląduję plecami na ziemi. Powtarza ten ruch parę razy, zanim pozwala mi stanąć na własnych nogach.

Czuję za plecami ścianę. Zapędził mnie w kozi róg i to tak, że nawet się nie zorientowałam. Stoi przede mną, biorąc we władanie całą moją przestrzeń osobistą. Serce mi przyspiesza. Nie mam dokąd uciec. Chwileczkę, przecież ja wcale nie chcę uciekać. Z zapartym tchem czekam na to, co zrobi. Pochyla się nade mną i oddechem muska moją szyję.

– Twój tyłek doprowadza mnie do obłędu. Nawet nie wiesz, jak bym chciał cię teraz mieć. Na pewno nie chcesz iść do mnie?

Zaprzeczam ruchem głowy, bo nie mogę wykrztusić nawet słowa.

– To może wolisz, żebyśmy poszli do ciebie? – Jego usta są coraz bliżej moich.

Cholera. Tak chciałabym dać się ponieść i przekonać, jak smakuje, ale mam zasady, których nigdy nie łamię. Poza tym wokół jest zbyt dużo znajomych twarzy, żebym mogła sobie na to pozwolić.

Trzyma mnie mocno. Nie mam jak uciec. Kładę dłoń na jego torsie i powstrzymuję go stanowczym ruchem. Odsuwa się nieco i przygląda mi się z lekkim uśmiechem. Po chwili proponuje, żebyśmy usiedli. Czemu nie?

Zajmujemy miejsce przy jednym ze stolików.

– Wojtek. – Podaje mi rękę.

– Maja – odpowiadam i po chwili stwierdzam oczywistość: – Nie jesteś studentem.

– Nie. Kumpel mnie namówił, żebyśmy tu przyszli. Daleko mieszkasz?

Punkt dla niego za wytrwałość.

– Na górze. – Wskazuję na sufit.

Kiwa głową, jakby się spodziewał takiej odpowiedzi.

– Więc wizyta u ciebie odpada, co?

Wzruszam ramionami. Cóż, ma rację. Już po dwudziestej trzeciej, więc wizyty gości w akademiku są niedozwolone, a portier sprawdza każdego, kto wchodzi. Hmm... tylko skąd on o tym wie?

– Na pewno nie chcesz iść do mnie?

– Na pewno. Propozycja jest kusząca, ale nawet cię nie znam.

Kto wie, może to jakiś zboczeniec albo handlarz organami. Niby nie wygląda podejrzanie, ale nigdy nic nie wiadomo. Dobrze wiem, że pozory mogą mylić.

Przygląda mi się przez chwilę. Nie wiem, czego się dopatrzył, ale mówi:

– Dobra, tak naprawdę jestem Kuba.

No pięknie! Kłamczuszek z niego. Chichoczę. Rozbawił mnie swoim brakiem logiki. Bo po co kłamać? Samo imię przecież nic nie mówi... Dziwny jest.

– Skąd mam wiedzieć, że teraz mówisz prawdę?

– Musisz mi po prostu zaufać. – Uśmiecha się szelmowsko. – To jak? Zmieniłaś zdanie?

– Nie.

Naprawdę myśli, że przyznając się do swojego prawdziwego imienia, przekona mnie?

– Ja nie jestem z tych, które robią to na pierwszej randce. Taką mam zasadę. – Puszczam do niego perskie oko, żeby nie wyjść na sztywniarę.

– A po ilu randkach? – pyta z żywym zainteresowaniem.

Znowu mnie rozśmiesza.

– Nie wiem. Na pewno po kilku.

Zamyśla się.

– Wybacz, ale muszę do toalety – informuję go z uśmiechem, który ma mu obiecać, że szybko wrócę, i wstaję od stolika.

Stojąc w kolejce, zastanawiam się, czy będzie na mnie czekał, czy zacznie szukać innej, łatwiejszej dziewczyny.

Wracając, słyszę swoje imię. Głos dobiega zza baru. Widzę, jak Adam do mnie macha. Przez chwilę walczę z chęcią zignorowania go. Ale za bardzo go lubię.

– Co tam? Jednak potrzebujecie pomocy? – Nachylam się nad ladą.

– A gdzie tam. – Macha ręką, jakby odpędzał niewidzialną muchę. – Co to za koleś? Naprzykrza ci się? – Mruży podejrzliwie oczy.

Martwi się. Jest naprawdę kochany.

– A tak to wygląda? – pytam lekko zaniepokojona.

Może przesadziłam z tym opieraniem się?

– Nie. Nasz słodziak jest po prostu zazdrosny. – Piotrek właśnie skończył obsługiwać lekko wstawionego studenta. – Ja zresztą też. To co to za gość? – Opiera się łokciami o bar i naśladuje minę Adama.

– Boże, skąd mam to wiedzieć?

– Jak to? Kto jak kto, ale ty powinnaś. To ciebie prawie brał na tym parkiecie – stwierdza Piotrek, a Adam mu potakuje, mrucząc pod nosem:

– Nie podoba mi się.

Ostentacyjnie wzdycham, co za sprawą dudniącej muzyki raczej widzą, niż słyszą.

– Wam się nikt nie podoba.

– Nikt, kto startuje do ciebie – prostuje Adam.

– Wyluzuj już. Wygląda na to, że znalazł sobie inny obiekt – stwierdza Piotrek, wpatrując się w parkiet.

Podążam za jego spojrzeniem. Moje ciśnienie skacze. Taa, zdecydowanie na mnie nie czekał. Znalazł sobie jakąś lafiryndę, która pozwala mu się obmacywać do woli. Przynajmniej jest brzydsza. Co on w niej widzi? No tak, pewnie to, że prawdopodobnie pozwoli mu się zaliczyć. Idiota.

Nagle mam ochotę stuknąć się w głowę. Co to ma być?! Zazdrość? O tego głupka? Też coś... Zwykle, jeśli jakiś facet tak się zachowuje, olewam go i rozglądam się za nowym. Co się ze mną dzieje?

– Dajcie mi piwo.

– Jeszcze nie zapłaciłaś za poprzednie – wypomina mi Piotrek, ale tylko po to, żeby mnie wkurzyć.

Nie mam ochoty się z nim drażnić, więc przewracam oczami i kładę przed nim banknot. Po chwili miejsce pieniędzy zajmuje butelka. Przykładam ją do ust i piję łapczywie.

– Ej, chyba się nim nie przejęłaś, co? – Adam jest wyraźnie zatroskany.

Uwielbiam go.

– No coś ty. Kimś takim? – prycham, a on uśmiecha się, uspokojony.

Pociągam kolejny spory łyk z butelki i ruszam na parkiet. Zaczynam się wyginać najseksowniej, jak tylko można. Ostentacyjnie ignoruję mojego byłego adoratora i jego partnerkę. Tylko od czasu do czasu nieznacznie zerkam w ich stronę. Ją też wiesza na sobie jak małą małpkę. Pff... Tylko na tyle go stać? Poważnie? Chwilę później dostrzegam, jak coś do niej mówi, a ona zaprzecza. Nie muszę śledzić ruchów jego warg. Dobrze wiem, o co pytał. Punkt dla niej, że się nie zgodziła.

Podchodzi do mnie jakiś nieznajomy. Pyta, czy chcę z nim zatańczyć. Zgadzam się, choć wcale nie jestem nim zainteresowana. Nie chodzi o to, że nie jest przystojny, bo na swój sposób jest, ale moją głowę wypełnia Kuba. Przeklęty, nieproszony gość, który uraził moją dumę. Bo tylko o to chodzi. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Mój nowy towarzysz nie tańczy źle, ale do poprzedniego mu daleko. Mimo to udaję, że mi się podoba, i zalotnie się do niego uśmiecham. Mam nadzieję, że ten cały Kuba to widzi. Niech żałuje.

Kolejna piosenka się kończy, a ja dziękuję nieznajomemu za taniec. Mówię, że muszę się przewietrzyć. Po części to prawda, ale najzwyczajniej mnie znudził.

Wbiegam na zaplecze i łapię kurtkę.

– Już idziesz? – Słyszę zdziwionego Piotrka.

– Nie. Mam ochotę zapalić.

Nie patrzę w stronę parkietu, choć pokusa jest silna. Wybiegam na mróz i wdycham lodowate powietrze, które, mam nadzieję, pozwoli mi jaśniej myśleć. Staję w miejscu. On tutaj jest! Właśnie pali w towarzystwie paru mężczyzn, w tym mojego ostatniego partnera w tańcu.

Rzucam w ich stronę krótkie spojrzenie i odchodzę na bok. Odpalam papierosa i rozkoszuję się dymem, który nieco mnie uspokaja. Słyszę kroki. Obracam głowę i widzę, jak do mnie podchodzi. Sam.

– Nie jest ci za ciepło? – odzywam się pierwsza, wymownie spoglądając na jego koszulkę.

A ma na sobie tylko koszulkę. Zaczynam się zastanawiać, jak wygląda bez niej...

– Uznałem, że muszę nieco wytrzeźwieć.

Przyglądam mu się. Nie wygląda na pijanego, ale co ja tam wiem.

– Palenie jest niezdrowe. – Brodą wskazuje na mojego papierosa.

– I kto to mówi?

Uśmiecha się półgębkiem, ostentacyjnie zaciągając się resztą swojego i rzucając go na ziemię.

– Uciekłaś mi.

Mam wrażenie, że moje brwi podjeżdżają aż pod same włosy.

– Poszłam do łazienki.

Przecież mu o tym mówiłam. Przygłuchy jest czy co?

– Nic nie mówiłaś.

No przygłuchy, jak nic.

– Mówiłam, mówiłam, tylko pewnie nie słyszałeś.

– Na którym roku jesteś? – pyta ni z tego, ni z owego.

– Na drugim. Czemu pytasz?

– Z ciekawości. – Wzrusza ramionami. – Wracamy? – Spogląda na drzwi.

Zauważam, że lekko drży, więc kiwam głową i gaszę niedopałek.

– Masz ochotę zatańczyć? – pyta, przytrzymując przede mną drzwi.

Dżentelmen. Fajnie.

– Pewnie – odpowiadam i zdejmuję kurtkę.

Tym razem wrzucam ją do loży moich znajomych. Nie chcę tracić czasu na wycieczki za bar. A może nie chcę, żeby znowu zastąpił mnie jakąś zołzą? Nieważne.

Tańczymy. Tym razem nie próbuje mnie obłapiać. No, przynajmniej nie w takim stopniu jak poprzednio. Ja znowu go kuszę. Dotykiem, spojrzeniem, uśmiechem. Przyciągam i odpycham. To drugie niezbyt przekonująco. To tylko gra i mam nadzieję, że on o tym wie.

Znowu próbuje mnie pocałować. Boże, gdyby tylko chciał się pofatygować i zaprosił mnie na normalną randkę... Może wtedy. Ale to on musi chcieć. To on musi wyjść z inicjatywą. Ja nigdy tego nie robię.

Znowu moje głupie zasady. Mężczyzna musi się starać, zdobywać... Nie ja. W tym momencie tak bardzo chcę go całować i dotykać, że jestem zła na siebie. Zaczynam się zastanawiać, po cholerę mi jakieś pieprzone reguły? W odpowiedzi słyszę głos babci: „Chodzi o szacunek, dziecko. O szacunek do samej siebie. Bo jak mężczyzna może cię szanować, jeśli ty sama nie będziesz?”. Taa, babciu, i koniec dyskusji.

Naszą zabawę w kotka i myszkę przerywa jego znajomy, z którym wcześniej tańczyłam. Mówi mu coś do ucha, a on odpowiada, że jeszcze zostanie. Tamten kiwa głową ze zrozumieniem, uśmiecha się do mnie znacząco i odchodzi. Po chwili cała grupa, z którą Kuba najwidoczniej przyszedł, wychodzi z klubu.

Bawimy się jeszcze przez jakiś czas. Później idziemy odpocząć do stolika.

– Nie wiesz, czy mają tu coś bezalkoholowego?

– Tutaj najbardziej bezalkoholowe jest piwo. Właściwie nic innego nie mają. – Wzruszam ramionami.

Cóż, w końcu to klub studencki... Po co studentom soczki? No tak, żeby zapić wódkę. Ale poza tym?

– No trudno. Piwo odpada.

Siedzimy w ciszy. On jakby zamyślony. W końcu się odzywa:

– Gdybym cię zaprosił do kina, zgodziłabyś się?

Wygląda na tak pewnego siebie, że aż trudno mi uwierzyć w jego wątpliwości.

– Czemu nie.

– Więc dasz mi swój numer?

Potwierdzam ruchem głowy.

– Zapisz sobie. – Czekam, aż wyjmie telefon i zaczynam dyktować.

– Masz ochotę jeszcze poszaleć? – Wskazuje na parkiet, a ja przytakuję.

Już zaczynam się podnosić, kiedy słyszę nad sobą znajomy głos:

– Majka, mogę cię na chwilę porwać?

Odwracam się i widzę Piotrka, który patrzy jednak nie na mnie, a na mojego towarzysza.

– A coś się stało? Coś ważnego?

– Tak. To będzie sekunda.

Nie mam ochoty opuszczać Kuby, ale skoro to takie pilne...

– Zaraz wrócę – obiecuję i idę za Piotrkiem w kierunku baru.

Zatrzymujemy się obok Adama. Obydwaj krzyżują ramiona.

– No, o co chodzi? – pytam zniecierpliwiona.

Zdecydowanie wolałabym być na parkiecie, w ramionach przystojnego faceta, który na mnie czeka. Mam nadzieję.

– Martwimy się – zaczyna Adam.

– Chyba nie masz zamiaru z nim wyjść? – jednocześnie mówi Piotrek.

– Serio? TO jest ta wasza ważna sprawa, niecierpiąca zwłoki?!

– Według mnie to bardzo ważne – stwierdza Adam.

– Taa, a dla mnie nie. Znaczy tak, ale... Boże... Nieważne. To nie wasza sprawa. A teraz przepraszam, muszę wracać. – Odkręcam się na pięcie.

Rozglądam się po sali. Nie ma go. Na parkiecie też. Chwila... Zauważam go przy drzwiach. Zakłada kurtkę, rozmawiając z dziewczyną, z którą wcześniej tańczył. Wychodzą. Zanim drzwi się za nimi zamykają, widzę, jak idą obok siebie...

A to gnojek – myślę i czuję dziwne ukłucie. To pewnie moja urażona duma. Nieważne. Nie ten, to następny. Nie ma czego żałować. Chociaż patrzeć na niego było tak przyjemnie...

Czuję, że muszę jakoś poprawić sobie humor. Wracam za bar.

– Idziesz ze mną tańczyć – informuję Adama i ciągnę go za sobą.

Nie protestuje. Jak zawsze.

Na parkiecie zatracam się w muzyce. Chcę, żeby mnie wypełniała. Żeby wypełniała wszystkie moje myśli. Udaje się. Po chwili znowu się uśmiecham, a Kuba, Wojtek, czy jak on się w końcu nazywa, przestaje istnieć.

ROZDZIAŁ 1

Słyszę wkurzony głos Magdy, mojej współlokatorki:

– Majka, do cholery! Wyłącz ten pieprzony budzik!

Po omacku przesuwam dłonią po parapecie. Kiedy natrafiam na telefon, na oślep przesuwam palcem po ekranie. Magda cichnie wpół słowa. Uchylam powieki. Ledwie widzącym okiem spoglądam na wyświetlacz i rejestruję, że już siódma. No tak. Ostatecznie budziki się nie spóźniają.

W żółwim tempie podnoszę się do pozycji siedzącej. Krzywię się. Boli mnie głowa, a zastygłe mięśnie nie chcą współpracować. Czuję się okropnie. Nic dziwnego, skoro spałam zaledwie cztery godziny. To stanowczo za mało. Zwykle potrzebuję co najmniej ośmiu, a jeśli mogę, śpię nawet dziesięć.

Mam sen jak niedźwiedź. Strasznie trudno mnie obudzić. Budziki dzwonią, a ja nie reaguję. Magda nie mogła znieść rozmaitych pisków, piania i innych dzikich dźwięków mojego telefonu, którymi próbowałam jakoś rozwiązać ten problem. Zwykle to ona pierwsza się budziła i wrzeszczała, żebym wstała. Zgodnie stwierdziłyśmy, że tylko to działa. Stąd obecny dźwięk mojego budzika. Początkowo strasznie mnie stresował, ale powoli się przyzwyczaiłam. Warto było, bo naprawdę jest skuteczny.

Spoglądam za okno. Krajobraz wygląda zachęcająco. Z uśmiechem patrzę na zielony, jasny świat. Uwielbiam, kiedy wszystko budzi się do życia po zimie.

Wkładam kapcie i szurając nimi po podłodze, podchodzę do biurka. Włączam czajnik elektryczny i biorę się do przyrządzenia kawy. Już po chwili rozkoszuję się jej zapachem. Mogę szerzej otworzyć oczy.

Biorę kosmetyczkę, z oparcia łóżka ściągam ręcznik i idę do łazienki. Po drodze zerkam na łóżko Magdy. Śpi na brzuchu, do połowy przykryta cienką kołdrą.

Wychodzę z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Jestem w łączniku, małym pomieszczeniu, między dwoma pokojami i wspólną dla nich łazienką. W rogu widać szafkę ze zlewem, po brzegi wypełnionym brudnymi naczyniami, a nieco dalej, na ścianie, wieszak na ubrania. Z przyzwyczajenia zerkam na wejście do drugiego pokoju. Drzwi są uchylone, nasze sąsiadki już nie śpią. A przynajmniej jedna z nich. Pukam do łazienki. Odpowiada mi cisza, więc wchodzę.

Kiedy wracam do pokoju, wpadam na Ilonę. Jest śliczną dziewczyną o jasnych, niemal białych włosach. Uśmiechamy się i umawiamy na porannego papierosa.

Poruszam się na palcach, zabieram z pokoju kawę i paczkę fajek. Obie rozsiadamy się wygodnie na korytarzu i ustawiamy między sobą akademicką popielniczkę, czyli puszkę po paprykarzu.

– I jak było w tym nowym klubie? – zagaduje Ilona, kiedy ja rozkoszuję się pierwszym łykiem kawy.

Wysilam pamięć, ale to niewiele daje.

– Fajnie. Tak sądzę.

Dziewczyna zaczyna się śmiać.

– Już poszłyśmy tam w stanie wskazującym, co zresztą wiesz, a później mam tylko przebłyski.

Pamiętam parkiet, piwo, głośną muzykę, ochroniarza bez twarzy, który nas wypraszał, i policję, bo Magdzie wydawało się, że ją okradziono. Wszystko jawi się strasznie niewyraźne. Może później wspólnymi siłami ustalimy, co dokładnie się działo.

– A wy? Co robiliście, jak już wyszłyśmy? – pytam, chcąc zmienić temat.

Skutkuje. Ilona z zaangażowaniem opowiada, jak to Bartek i Łukasz (również nasi sąsiedzi) pokłócili się z portierem o ściszenie muzyki, a później zaczęli tańczyć kankana na korytarzu. Cóż, dzień jak co dzień. Szczególnie dla kogoś, kto pije bimber litrami.

Cichutko wracam do pokoju. Sięgam po lusterko i zaczynam pracować nad zamaskowaniem zmęczenia i niebotycznego kaca. Zajmuje mi to dobry kwadrans. Z natury jestem strasznie blada i na mojej skórze dokładnie widać każdą, nawet najdrobniejszą skazę.

– Wychodzisz już? – Słyszę zaspany głos Magdy.

Zerkam na nią zza lusterka. Mimo rozmazanego makijażu i rozczochranych włosów w kolorze ciemnego złota, nadal jest wyjątkowo ładna. Mogę jej tylko zazdrościć. I właściwie zazdroszczę.

– Taa. Niestety. A ty? Masz dzisiaj zajęcia?

Przeczy machnięciem głowy.

– Praca. – Krzywi się lekko.

Nie dziwię się jej. Wcześniej przez pewien czas też pracowałam w call center. Nic ciekawego. Parcie na sprzedaż i wyrzuty sumienia z powodu ludzi, których się naciągnęło na nowy telefon, ubezpieczenie albo coś innego, co prawdopodobnie wcale nie było im potrzebne.

– Nie wiem. Może zadzwonię, że jestem chora… Albo nie. Kasa się przyda.

– Na którą masz?

– Na dziesiątą. Będę gdzieś po szesnastej. A ty?

– Wracam koło południa.

– Świetnie. – Nieco się ożywia. – Po drodze kupię piwko i omówimy wczorajszy wieczór.

– Raczej spróbujemy go sobie przypomnieć. – Śmieję się, ale zaznaczam, że wolałabym jednak bez procentów.

Wciągam spodnie. Idzie mi nadzwyczaj sprawnie. Wygląda na to, że znowu schudłam.

– No chyba żartujesz! Dzisiaj masz wolne, więc możemy poszaleć.

– Mało ci po wczorajszym?

– Żebyś wiedziała. A teraz przepraszam, ale mam w planie jeszcze godzinną drzemkę. – Uśmiecha się błogo, opatulając się kołdrą po samą szyję.

– Też tak chcę.

– A kto ci broni?

– Doktor Zalas. – Krzywię się na wspomnienie łysiejącego prowadzącego.

Mam z nim pierwsze zajęcia. Obecność na nich jest tak bardzo obowiązkowa, że tylko wypadek albo stan wojenny mógłby usprawiedliwić nieobecność. W przeciwnym razie trzeba odrabiać zajęcia lub pogodzić się z obniżeniem oceny końcowej. Pierwsza opcja jest przerażająca tak samo jak szanowny pan doktor, a druga mogłaby zrujnować moje szanse na stypendium naukowe. Summa summarum nie mam wyjścia, muszę iść.

– Ach, on. – Na twarzy Magdy pojawia się zrozumienie. Jest trzy lata wyżej niż ja, więc też musiała przez to przejść. – To lepiej idź.

Stoję pod wydziałem i czekam. Rozglądam się wokoło i uśmiecham pod nosem. Tyle miłych wspomnień, dobrych skojarzeń. Naprawdę polubiłam studia i uczelnię. Ba, polubiłam całą Częstochowę. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję się tutaj jak w domu, a może nawet lepiej. Zupełnie jakbym zaczęła żyć na nowo. W końcu mogę oddychać pełną piersią i korzystać z życia bez żadnych wyrzutów sumienia.

Pamiętam siebie sprzed przeprowadzki. Cicha, grzeczna i zakompleksiona dziewczynka. Co się z nią stało? Teraz jestem pewna siebie, odważna, wesoła i nieco szalona. A wszystko to zasługa Magdy. Tak myślę. To ona uświadomiła mi, jak jestem wartościowa. I jak można korzystać z życia. Sprawiła, że przestałam się bać. Uwolniła wszystko to, co było we mnie głęboko ukryte, stłamszone. Bałam się wypuścić na światło dnia prawdziwą siebie, ona dodała mi odwagi.

W oddali zauważam koleżanki z grupy – Kasię i Ewę. Macham im. Kiedy podchodzą, witamy się cmoknięciem w policzek i zapalamy papierosy.

– To kiedy bierzemy się do tego projektu z restrukturyzacji przedsiębiorstw? – pytam, bo termin oddawania pierwszej części jest coraz bliżej.

– Nie wiem. Może jutro? – proponuje Kasia.

– Pracuję. – Kręcę przecząco głową. – Poniedziałek?

– Mnie pasuje – stwierdza Ewa.

– No dobra, nich wam będzie. To u kogo?

– Możecie wpaść do mnie. – Wzruszam ramionami.

– No i spoko. Ewka, patrz, jaki pająk! – krzyczy Kasia, wskazując na ścianę wydziału.

– Gdzie?! – Ewka wrzeszczy przerażona i daje susa w bok.

Obie z Kasią wybuchamy śmiechem, bo oczywiście żadnego pająka nie ma. Ewa zawsze się na to nabiera, a Kasia zawsze ma z tego frajdę. Zresztą ja też, bo mina Ewki jest bezcenna.

– Zrobisz to jeszcze raz, a skopię ci tyłek! – syczy teraz.

– A ja ci oddam, z tą różnicą że twoich czterech liter nie będzie nikomu szkoda.

Ewa jeszcze przez chwilę patrzy na koleżankę spod przymrużonych powiek, po czym też zaczyna chichotać. I za to je kocham. Obie są dla siebie złośliwe w taki sposób, że ja mam darmowy kabaret, a żadna z nich się nie obraża. Cóż, takie jest prawo długiej przyjaźni.

– A wam co tak wesoło? – Słyszę za plecami męski głos.

To Adrian, nasz znajomy z grupy i mój kolega z ławki.

– Numer z pająkiem – wyjaśniam.

– A, no tak. Kaśka znowu wyładowuje frustrację seksualną na biednej Ewie? – Kiwa ze zrozumieniem głową, podchodząc bliżej, co w tym wypadku wydaje się nieco ryzykowne.

– Nie mów do mnie Kaśka. I nie muszę niczego wyładowywać, w przeciwieństwie do innych. – Rzuca mu wymowne spojrzenie.

– Słucham? – Unosi brwi w niezrozumieniu.

– No wiesz, Adi... Głodnemu chleb na myśli.

– Hmm... Może masz rację. Ale zawsze głodny głodnemu wypomni. – Puszcza do niej oko.

– Dobra, dosyć tego, bo zaraz się spóźnimy – upominam ich, zanim Kasia rzuci następną ciętą ripostę.

– Ja nie wiem, jak ty z nim wytrzymujesz – mruczy pod nosem, ale posłusznie kieruje się w stronę wejścia do budynku.

– Się ma swój urok – Adrian odpowiada, zanim zdążę otworzyć usta.

– Taa, pewnie. Tyle uroku, co zgniłe jajo.

– Oj, uważaj. Moje jaja są najwyższej świeżości.

Nie wytrzymuję. Zaczynam się śmiać.

– O widzisz, nawet Majka w to nie wierzy.

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie?

– Dobra. Przestańcie. Wykończycie mnie. – Zasapana, ocieram policzki z łez.

– Nic na to nie poradzisz. Oni już tak mają, że są dla siebie przesadnie mili – stwierdza Ewa.

– No ba! Przecież widać, jak bardzo się kochamy. – Adrian obejmuje Kasię.

– Weź te łapy. Nie dla psa kiełbasa.

– Masz rację. Nawet pies by nie chciał – mówi i szybko się odsuwa.

Jednak nie dość szybko, żeby uciec przed jej torebką.

– Aua. Co ty tam nosisz? Kamienie?

– Zgadza się. Specjalnie z myślą o tobie. – Uśmiecha się słodko i wchodzi do windy.

– Dobra, dzieci. Koniec zabawy. – Ewa szeroko się uśmiecha.

– Tak, koniec. Przez was cały tusz mi spłynie – dodaję.

– E tam. Nie przejmuj się. Zawsze chciałem mieć pandę.

Wymierzam mu słabego kuksańca w ramię, a Kasia stęka:

– Niech go ktoś zabierze...

Kocham ich. Naprawdę. Tylko oni potrafią sprawić, że perspektywa zajęć z doktorem Zalasem przestaje być taka przerażająca.

Wchodzimy do sali w ostatnim momencie. Dzięki temu nie musimy znosić jego zgryźliwych uwag i znaczących spojrzeń. Chyba jest w dobrym humorze, bo całe zajęcia przebiegają dosyć spokojnie. Oczywiście raczy nas paroma monologami o tym, że powinniśmy regularnie zaglądać do literatury przedmiotu. Przestrzega nas też przed korzystaniem z internetu, przypominając, by nie wierzyć we wszystko, co przeczytamy.

Następną atrakcją dnia jest wykład z doktorem Gąsowskim. A nazywając go atrakcją, naprawdę nie przesadzam. Ten facet, jako jeden z nielicznych, posiada rzadką umiejętność ciekawego przekazywania wiedzy. Jego wykłady kipią humorem. Poza tym prowadzi zajęcia z wyraźnym zaangażowaniem i werwą. Jest charyzmatyczny, otwarty i pozytywnie nastawiony do ludzi Co najmniej dziewięćdziesiąt pięć procent obecnych w sali słucha tego, co on mówi. Pozostałe pięć bawi się telefonem, czyta książkę, rozwiązuje krzyżówkę lub prowadzi karteczkową konwersację z sąsiadem. U innych wykładowców odsetek niezainteresowanych jest znacząco wyższy. Doktor Gąsowski może być z siebie dumny. Naprawdę. Zwłaszcza że i frekwencję ma większą.

Wykłady nie są obowiązkowe, więc na niektóre z nich stawia się ledwie dziesięć osób z trzystuosobowego roku. Dlatego niektórzy wykładowcy straszą wprowadzeniem list obecności, które będą miały moc wpływania na ocenę końcową z ćwiczeń. Głównie negatywną.

Takie „zachęty” wprowadziła na przykład doktor Mryka. Jej wykłady są nieciekawe i monotonne (a szkoda, bo pani doktor ma bardzo dużą wiedzę), ale wszyscy musimy na nich być, by uniknąć przykrych konsekwencji, czyli dodatkowego zaliczenia. I tutaj nawet ja, choć mam wrodzoną skłonność do przestrzegania wszelkich praw i zasad, wyciągam książkę i zaczynam czytać.

Następne zajęcia to tak zwany (szumnie) trening menedżerski. Zajmujemy się przygotowywaniem i prezentacją referatów. Robimy to w dwu – lub trzyosobowych grupach. Może prowadzący mają nadzieję, że chociaż jeden temat, ten, który sami przygotujemy, do nas dotrze? Albo myślą, że z większą uwagą wysłuchamy koleżanki czy kolegi? A może po prostu im się nie chce i wolą całą robotę zwalić na nas? Osobiście uważam, że powód zależy od człowieka. Na przykład pani magister, która prowadzi trening, wydaje się bardzo zaangażowana w ćwiczenia i nasze referaty. Wydaje mi się, że w jej przypadku chodzi o to, że więcej zapamiętamy i że będziemy uważniej słuchać. Kto wie, może ma rację?

Przypominam sobie, że niedługo to właśnie ja i Adrian mamy prowadzić zajęcia. Nie jestem pewna, czy on też jest tego świadom, więc pod koniec ćwiczeń, szturcham go w ramię.

– Pamiętasz, że za dwa tygodnie my?

– Spoko, pamiętam.

I co? Tyle? Wzdycham ciężko.

– Przydałoby się do tego zabrać.

– Wyluzuj. Mamy czas.

– Tak, pewnie, a potem znowu wszystko będziemy robić na ostatnią chwilę.

– No dobra. To daj znać, co mam zrobić i kiedy się spotkamy.

– Dobra. Dzisiaj nad tym pomyślę i ci napiszę.

– Okej. A jaki temat właściwie mamy? – pyta, a mnie ręce dosłownie opadają.

Słyszę ciche parsknięcie za plecami. To chyba Ewa.

Po zajęciach stajemy pod wydziałem, by wypalić pożegnalnego papierosa. Właściwie tylko ja, Ewa i Kasia. Adrian pełni funkcję biernego palacza. Chwilę rozmawiamy o niczym, po czym się rozchodzimy. Dziewczyny w jedną stronę, a ja z Adrianem w drugą.

– Idziesz prosto do akademika? – pyta.

– Nie, skoczę jeszcze na małe zakupy.

– Pójdę z tobą – proponuje, a ja cieszę się z towarzystwa. – Zakochałem się – wyznaje po chwili.

– Znowu?

Adrian zakochuje się co najmniej raz w tygodniu. Głównie wtedy, kiedy zobaczy długonogą, szczupłą, opaloną brunetkę o ładnej buzi.

– Ale tym razem naprawdę. – Wzdycha. – Śliczna była.

– No, to na pewno.

– A ja znowu nie miałem odwagi do niej zagadać.

– Ty? Sądząc po twoich podbojach miłosnych, akurat tego bym się nie spodziewała.

– Taa, ale zwykle po paru piwach jest łatwiej. A tak? – Kręci głową, zrezygnowany. – Nigdy sobie nie znajdę dziewczyny na stałe.

– Znajdziesz, znajdziesz. Zobaczysz. Nawet nie będziesz musiał szukać. To zawsze samo przychodzi i to wtedy, kiedy się nie spodziewasz.

– A ty skąd wiesz?

– Babcia mi mówiła. – Wzruszam lekko ramionami.

– Serio? – Śmieje się.

– Ej! Nie lekceważ doświadczenia życiowego! I na razie się nie przejmuj. Korzystaj z wolności i szalej, póki możesz, bo jak już naprawdę się zakochasz, wszystko się skończy. – Zauważam, że pakuje do koszyka rybę. Przypominam sobie, że jest piątek.

– Nie jedziesz dzisiaj do domu? – pytam, przyglądając się hermetycznie opakowanemu mintajowi.

– Jadę, ale pociąg mam dopiero po szesnastej. Zdążę jeszcze zjeść.

– Boże, że też chce ci się gotować – stwierdzam, sięgając po gołąbki w słoiku, które wystarczy tylko podgrzać.

– No wiesz. Jak się chce jakoś wyglądać...

No tak. Przecież on chodzi na siłownię, zdrowo się odżywia i łyka jakieś suplementy. Chwileczkę...

– A ja, przepraszam, co? Źle wyglądam?

– No nie. Jeszcze nie – dodaje pod nosem.

– No wiesz?! Nie jestem i w najbliższym czasie nie planuję być gruba!

– Dobra, dobra. Przecież nic nie mówię.

– I dobrze.

Szwendamy się po sklepie jeszcze przez jakiś czas, aż stwierdzamy, że już wszystko mamy. Spacerowym krokiem dochodzimy do akademika. Przy portierni jeszcze raz obiecuję, że zajmę się naszym referatem. Adrian sprawia wrażenie, jakby wcale mu na tym nie zależało, i pewnie właśnie tak jest. Odchodzi, życząc mi udanego weekendu.

Idę do okienka, za którym siedzi portier i proszę o klucz do pokoju. Zasada jest taka: kiedy wszyscy mieszkańcy lokalu opuszczają teren akademika, zostawiają klucz. Chodzi o to, żeby go gdzieś nie zgubić albo nie dorobić. Chociaż z tym dorabianiem to trochę bez sensu, bo niby po co. Przecież po opuszczeniu domu studenckiego nie ma się do niego wstępu. A jeśli przychodzi się jako gość, wymagane jest pozostawienie dokumentu tożsamości. Poza tym studenci z reguły są biedni, więc oprócz laptopów, telefonów i alkoholu, nie mają nic cennego. Ale kto tam wie? Ostatecznie taki laptop też jest swoje wart.

Kiedy tylko przekraczam próg pokoju, przebieram się w dres i z uczuciem niewysłowionego szczęścia padam na łóżko. Jestem tak zmęczona, że nawet nie mam ochoty jeść. Zakupy zostawiam nierozpakowane, nie ma wśród nich niczego, co może się popsuć. Biorę odtwarzacz mp3 i wkładam słuchawki. Dźwięki rocka dają mi błogie uczucie spokoju i ciepła, niczym pluszowa kołdra. Nim kończy się druga piosenka z mojej playlisty, zapadam w upragniony sen.

ROZDZIAŁ 2

– Wstawaj. Koniec tego dobrego. Wstajemy – wyśpiewuje Magda.

Po chwili czuję, jak mnie szturcha. Mruczę pod nosem, żeby zostawiła mnie w spokoju.

– No dalej. Nie ma spania. Obiecałaś, że wypijesz ze mną piwo. – Nie zamierza dać za wygraną.

– Wcale nie. Chcę spać – mówię w poduszkę i ciaśniej otulam się kołdrą.

– O nie. Takiej opcji nie ma. – Płynnym ruchem zrywa ze mnie okrycie.

Ogarnia mnie przeraźliwe zimno, które mnie rozbudza, ale i rozwściecza.

– Ej! – Podnoszę się do pionu wkurzona.

Magda stoi przy drzwiach. Oddziela mnie od niej cała długość pokoju. Zadowolona z siebie, macha swoją zdobyczą jak płachtą przed rozjuszonym bykiem.

– Sama nie będę pić.

Ruszam w jej stronę, a ona zaczyna uciekać. Najpierw na łącznik, a potem na korytarz. Biegnę za nią, drąc się wniebogłosy:

– Oddawaj!

Zerka na mnie przez ramię.

– Nie, bo znowu pójdziesz spać.

Zbliżamy się do końca korytarza. Dostrzegam, że Magda planuje skręcić w stronę schodów. Zdaję sobie sprawę, że sprawa jest przegrana. Po pierwsze, możemy tak biegać bez końca. Po drugie, całkowicie się rozbudziłam. Do tego orientuję się, że mam na stopach tylko skarpetki. Zatrzymuję się.

– Dobra, wystarczy – dyszę. – Oddawaj kołdrę.

Magda przygląda mi się przez chwilę z uwagą, po czym kręci przecząco głową.

– Nie.

– No przecież już nie pójdę spać.

– Nie wierzę. Oddam ci później.

– Jak chcesz – wzdycham – ale chodź już, bo przez ciebie się przeziębię. – Znacząco przebieram stopami.

W tym momencie w drzwiach sąsiedniego łącznika ukazuje się głowa Bartka.

– Co wy, kurwa, robicie?! – wrzeszczy, żebyśmy go usłyszały na drugim końcu korytarza.

– Zabrała mi kołdrę. – Oskarżycielsko wskazuję na Magdę.

– Boże, myślałem, że którąś gwałcą czy coś – mruczy i znika.

– Widzisz, tylko narobiłyśmy hałasu – mówi Magda.

– Co? Jakie my?! To ty zaczęłaś.

– A tam, nieważne. Chodź już, bo nam bąbelki wyparują.

– Bąbelki?

– Ruskie szampany kupiłam. – Szczerzy się w odpowiedzi.

– Och, no świetnie. – Jestem niemal pewna, że ten wieczór nie skończy się spokojnie.

Wracamy do pokoju. Każda z nas siada na swoim łóżku. Magda na wszelki wypadek nadal przetrzymuje moją kołdrę i nie wygląda na to, żeby okrycie szybko do mnie wróciło.

Zabieramy się do otwieranie pierwszego szampana. Mimo że jesteśmy bardzo ostrożne, korek wystrzela prosto w sufit. Na szczęście mija lampę, za którą musiałybyśmy zapłacić. Dla odmiany to Magda pełni rolę barmanki i rozlewa musujący płyn do najbardziej eleganckich naczyń, jakie mamy, czyli porcelanowych kubków.

– Kurczę, miałam przygotować plan referatu na trening – myślę głośno i od razu podchodzę do komputera.

– Może ci pomogę? O czym masz?

– Walka z konfliktami w przedsiębiorstwie.

– No to proste. Zaczynasz od definicji konfliktu, później rodzaje i sposoby rozwiązywania.

– Zapomniałaś jeszcze o ćwiczeniu na końcu.

– No to wymyśl jakiś konflikt i każ im zaproponować rozwiązania. Takie, wiesz, ćwiczenie na kreatywność.

– Przydałoby się coś jeszcze.

– Napij się i na pewno coś wymyślisz. A na kiedy masz?

– Za dwa tygodnie.

– O matko! Przecież to mnóstwo czasu! Nie musisz tego robić dzisiaj.

– Obiecałam Adrianowi, że rozdzielę materiał.

– A czemu ty masz wszystko robić?

– Nie wszystko, tylko plan. Przecież to pięć minut.

Magda wzdycha ostentacyjnie, ale na razie mi odpuszcza.

Włączam jakąś składankę na YouTube i zajmuję się konfliktami. Gdy wiadomość do Adriana jest już wysłana, siadam na łóżku Magdy.

– To co? Przydałoby się trochę powspominać? – Uśmiecham się krzywo.

– Noo. – Magda bierze porządny łyk z kubka. – Ty zacznij.

– No więc tak: Poszłyśmy do tego nowego klubu i... – Zastanawiam się, jak to powiedzieć. – Weszłam w lustra. – Kończę ze wstydem, a ona wybucha śmiechem.

Dokładnie tak było. Przeszłam obok bramki, uśmiechając się do ochroniarza. Później musiałam zdecydować, czy skręcić w prawo, czy może w lewo. Rozejrzałam się. Po lewej stronie zobaczyłam ludzi, więc poszłam w tamtą stronę. Nagle poczułam, że się od czegoś odbijam. Ktoś złapał mnie za ramiona. To był rozbawiony ochroniarz, który obrócił mnie o sto osiemdziesiąt stopni i poinformował, że przez lustro przejść się nie da. Alkohol sprawił, że nie czułam zakłopotania. Podziękowałam mu, wzięłam Magdę pod rękę i chichocząc pod nosem, udałam się tam, gdzie mi pokazał. Wiem, to żenujące, ale każdemu może się zdarzyć, prawda?

– Tak, a później nas wywalili – przypomina Magda, gdy już trochę się uspokaja.

– A, właśnie. Nie mam pojęcia dlaczego.

Naprawdę. My tylko tańczyłyśmy. Nie robiłyśmy żadnej burdy, nie wymiotowałyśmy w toalecie, nie zasypiałyśmy w loży... A ten miły, wielki ochroniarz podszedł do nas i kazał nam opuścić lokal.

– Ja też nie. Może za bardzo wczułyśmy się w muzykę? – Zafrasowała się. – Ej, ale żadna z nas się nie wywaliła, nie?

I tu właśnie coś mi świta...

– A wiesz, możliwe, że w pewnym momencie padłaś na tyłek – mówię z namysłem.

– Serio? O Boże, co za wstyd...

– Taa, ale najlepsze było, jak wrzeszczałaś, że chcesz rozmawiać z właścicielem klubu. – Chichoczę na samo wspomnienie.

– No, bym mu powiedziała do słuchu.

– Wierzę.

Naprawdę. Magda potrafi się kłócić i walczyć jak lew. Szczególnie kiedy jest w stanie wskazującym.

– Jeszcze nikt mnie znikąd nie wyrzucał!

– Lipa trochę. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz. – Wzruszam ramionami. Być może za mało się tym wszystkim przejmuję, ale wychodzę z założenia, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

– Święte słowa. A wiesz, co jest najgorsze? Że tam jesteśmy już spalone. Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru więcej tam iść.

– Przestań. I tak pewnie niedługo to zamkną.

– Tak myślisz? – pyta.

– Pewnie. Skoro tak traktują klientów... – Puszczam do niej oczko. – Ok, a teraz dalej. Wyszłyśmy stamtąd i wtedy się zorientowałaś, że nie masz pieniędzy, dokumentów ani telefonu.

– Boże, wiesz, jak się wystraszyłam?!

– A wyobraź sobie, że chyba wiem. Zaczęłaś krzyczeć, później płakać, a w końcu kazałaś mi dzwonić na policję. – Wyliczam na palcach.

– Ale jakoś ci to nie wychodziło. – Patrzy na mnie podejrzliwie. – Dlaczego? Przecież numer nie jest specjalnie skomplikowany.

Rumienię się. Rzeczywiście, nie udało mi się dodzwonić i dzisiaj rano uświadomiłam sobie dlaczego...

– Taa, ale tak jakoś zanim wpisałam sto dwanaście, to mi się nacisnęła gwiazdka...

Magda patrzy na mnie z otwartą buzią. Po chwili wybucha gromkim śmiechem.

– O ja pierdolę! Dzwoniłaś przez gwiazdkę!

– No wiem. Głupie.

– Kochana! Głupie to zbyt łagodne słowo!

– Tak myślisz? A z tą policją? Obie wyszłyśmy na idiotki. – Staram się odwrócić jej uwagę od swojej małej wpadki.

– A kto po nich w końcu zadzwonił?

– Nie mam bladego pojęcia. Może ktoś cię usłyszał i się zlitował?

– Ale tak jakoś szybko przyjechali, nie?

– No... Może mieli patrol czy coś. Nieważne. Ważne, że wszystko się znalazło. – Śmieję się.

Z perspektywy czasu ta sytuacja wydaje się komiczna. Kiedy tylko radiowóz pojawił się na parkingu przed klubem, pognałyśmy w jego stronę. Magda wykrzyczała, na czym polega problem. Wtedy zaprosili nas do samochodu. Ona usiadła z przodu, a ja wylądowałam na tylnym siedzeniu, tuż obok drugiego policjanta. Na zmianę płacząc i krzycząc, zaczęła opowiadać, co jej zginęło. Pieniądze i dokumenty okazały się ważne, ale najbardziej przejęła się utratą telefonu. Lamentowała, że był na abonament i ten, kto go ukradł, nabije jej niebotyczny rachunek, a wtedy ojciec ją zabije. Oczywiście nic nie dały tłumaczenia, że może zadzwonić do biura obsługi, zgłosić kradzież i zablokować numer. Była zbyt rozemocjonowana, żeby się uspokoić. Policjant, który siedział z przodu, wszystko zapisywał i to on wpadł na genialny pomysł, żeby do niej zadzwonić. Może myślał, że ktoś znalazł jej rzeczy i odbierze. W każdym razie wybrał numer. W radiowozie rozdźwięczała się znajoma melodia. Minęła dobra chwila, zanim dotarło do mnie, skąd dochodzi. Telefon dzwonił w mojej torebce! Z Magdą popatrzyłyśmy na siebie zdziwione. Sięgnęłam do torby i... oprócz telefonu były też jej dokumenty! Obie zaczęłyśmy się zarzekać, że nie wiemy, jak to możliwe. Żadna z nas nie pamiętała przekładania jej rzeczy do mojej torebki. Policjanci byli na tyle łaskawi, że nie zaczęli się z nas nabijać. Przynajmniej nie w naszej obecności. Pomimo uczucia wyraźnej ulgi, było nam głupio.

Funkcjonariusze okazali się na tyle mili, że zaproponowali nam podwózkę do domu, ale odmówiłyśmy grzecznie, bo do akademika miałyśmy niespełna pięć minut drogi. Magda dziękując, wyszła z radiowozu. Ja też próbowałam. To znaczy pociągnęłam za klamkę i... nic. Skołowana popatrzyłam na policjanta obok. Z dwuznacznym uśmiechem na ustach stwierdził, że nie wyjdę, jeśli on mnie nie wypuści. Musiałam mieć naprawdę przerażoną minę, bo zaśmiał się cicho, wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi od zewnątrz. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że w drzwi była zamontowana blokada, zwykła rzecz w samochodzie policyjnym.

– Ciekawa jestem, jak twoje rzeczy znalazły się w mojej torebce. Pamiętasz, żebyś mi je dawała?

– Nie. – Wzrusza ramionami.

– Ja też nie przypominam sobie, żebym je brała. – Marszczę brwi.

– Nie wiem. Chyba do tego nie dojdziemy.

– Chyba nie.

Przez chwilę panuje cisza. W zamyśleniu popijamy szampana.

– Ej, nie jesteś głodna? – pyta.

Jestem, więc tradycyjnie zamawiamy pizzę. W czasie oczekiwania na dostawcę rozmawiamy o minionym dniu. Ja krótko opowiadam o zajęciach, a Magda o przystojniaku, którego spotkała w banku.

– Boże, ale ciacho z niego. I miał taki słodki uśmiech...

– To czemu nie zagadałaś?

– Miał obrączkę – wzdycha. – Ech, wszystko, co najlepsze, już zajęte.

Rozlega się pukanie do łącznika. W podskokach biegnę otworzyć. Płacę i niosę cudownie pachnącą kolację do pokoju. Jemy, a właściwie pożeramy pizzę na łóżku. Jak zwykle nie radzimy sobie z całą. Zostają dwa kawałki, będą na śniadanie.

Przejedzone, kładziemy się obok siebie na łóżku. Czuję, jak mój żołądek się rozszerza i myślę, że takie obżeranie się chyba nie jest zbyt zdrowe. Dzielę się tym wnioskiem z Magdą, a ona się śmieje.

– Może i racja, ale jedzenie to druga najprzyjemniejsza rzecz po seksie, więc od czasu do czasu warto zaryzykować.

– Mówisz tak, jakbym była wtajemniczona.

– A tak, przepraszam. Zapomniałam, że mieszkam z żelazną dziewicą.

– Ej, no, nie przesadzaj! Tak całkiem cnotliwa nie jestem.

– Racja, ale nie wiem, czy ktoś cię już uświadamiał – zaczyna konspiracyjnym szeptem – że seks nie ogranicza się tylko do robótek ręcznych.

– Co ty nie powiesz! – odgrywam zaskoczenie.

– Naprawdę. A tak na poważnie, powinnaś to już zrobić. Chyba nie chcesz czekać do ślubu?

I znowu się zaczyna... Nie odpowiadam. Magda podnosi się na ramieniu i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Chyba sobie jaja robisz!

– No co?

– Jeszcze pytasz?! Przecież już to wałkowałyśmy! Mieć w życiu tylko jednego faceta! Bez możliwości porównania z innymi! Skąd będziesz wiedzieć, czy ten niby jedyny naprawdę jest dobry w tym, co robi? Jeśli nie będzie, to nawet nie będziesz miała czego wspominać. Tak nie może być! Jesteś na to za piękna! Dziewczyno, ogarnij się! – mówi niemal na jednym wydechu.

– Może masz rację…

Już nieraz o tym myślałam. To kusi niczym zakazany owoc. Problem w tym, że zostałam wychowana przez babcię, która ciągle powtarzała, że dziewictwo jest najcenniejszym, co ma dziewczyna. Że mężczyźni chcą tylko jednego, ale gdy przychodzi im szukać żony, wolą te nienaruszone.

– Oczywiście, że mam.

– Ale nie wiem, czy potrafiłabym tak z obcym facetem... Przecież to ważna sprawa. Nie będę mogła tego powtórzyć.

– A kto mówi, że to ma być obcy facet! Przecież nie musisz tego robić od razu na pierwszej randce.

– Tobie łatwo mówić, bo masz to już za sobą.

– I dobrze mi z tym. Wiesz, ile bym do tej pory straciła?!

No tak. Magda jest bardziej nowoczesna, jeśli chodzi o stosunki damsko-męskie. Jeśli ktoś jej się podoba, nie czeka na jego ruch jak ja. Sama robi pierwszy krok. Poza tym jej pierwszy raz był dawno i sprawa dziewictwa nie stanowi już żadnego problemu. Nie ma nic do stracenia, dlatego zmienia facetów jak rękawiczki. Tak było przynajmniej do czasu, kiedy spotkała Maćka. Ale teraz, po ich rozstaniu, znowu każda znajomość kończy się szybciej, niż się zaczyna, i to przeważnie z jej inicjatywy. Jeszcze żaden facet nie okazał się wystarczająco dobry, by zająć miejsce jej wielkiej miłości. Magda zawsze wynajduje coś, co jej przeszkadza. Bywa też tak, że nowy kandydat na chłopaka rzeczywiście okazuje się ostatnią szują i draniem.

– Wszystko okej. Tylko widzisz, jest pewien mały problem – mówię.

Magda unosi brwi.

– Brak kandydatów. – Wzruszam ramionami.

Cóż, nie ma co ukrywać. Wzbudzam dużo mniejsze zainteresowanie płci przeciwnej niż Magda. Szczerze mówiąc, nawet się temu nie dziwię. Ona jest śliczna, a ja przeciętna, ona jest otwarta, a ja podświadomie tworzę dystans.

– To żeś teraz wymyśliła! Jesteś piękna, szczupła, masz świetny tyłek i idealne piersi – mówi to z taką pewnością, że zaczynam się rumienić.

Magda jest cudowną przyjaciółką. Zawsze potrafi sprawić, że czuję się atrakcyjna i wartościowa.

– Uwierz mi, gdybym była facetem, od razu bym się za ciebie brała.

– Przestań już.

– Co przestań? Taka prawda. A poza tym przecież masz całkiem niezłe branie. Pełno kandydatów.

– Tak? – Dziwię się. – Jakoś żadnego nie zauważyłam.

– A pamiętasz tego gościa, który ostatnio za tobą chodził na imprezie u Bartka?

Wysilam się i coś mi świta.

– Ten blondyn?

– No.

– Daj spokój. – Nie mogę powstrzymać grymasu obrzydzenia.

– No co? Nie był taki zły.

– Niby nie, ale ty nie musiałaś słuchać jego kiepskich żartów, które ledwo co potrafił wybełkotać. Poza tym zachowywał się obleśnie.

– Jak będziesz taka wybredna...

– Ej, a ty byś chciała faceta, który siedząc obok ciebie, beka i drapie się po jajach?

– No, w sumie... Kurwa, skąd oni go wytrzasnęli?

– Nie wiem i nie obchodzi mnie to.

– No dobra, ale może na trzeźwo zachowuje się normalnie? – Magda próbuje dalej.

– Może, choć jakoś nie mam ochoty tego sprawdzać.

– Spoko, nic się nie przejmuj. Jutro wybierzemy się do klubu i kogoś ci znajdziemy – postanawia radośnie.

– Jutro to ja pójdę, tyle że do pracy.

– No tak, ale kończysz wcześniej, prawda?

Przez chwilę zastanawiam się, czy nie skłamać. Szczerze mówiąc, nie mam ochoty na wyjście. Jednak ostatecznie przyznaję, że kończę o dziesiątej.

– No i świetnie. Przyjdę do ciebie, napijemy się i ruszymy na podbój miasta!

Posyłam jej słaby uśmiech. Wątpię, że akurat jutro spotkam faceta, z którym zapragnę stracić dziewictwo…

ROZDZIAŁ 3

Za barem najczęściej można mnie znaleźć w weekendy i wieczorami. Niektórzy narzekaliby na takie godziny pracy, ale nie ja. Takie zmiany nie kolidują z moim planem zajęć i mijają szybciej niż inne. Pewnie dlatego, że są dwu – lub trzyosobowe ze względu na zwiększony ruch. Jest też więcej do zrobienia niż wczesnym popołudniem, więc godziny mijają, jakby były minutami.

To wymarzona praca dla mnie. Od pierwszego dnia polubiłam ten bar i cały team, który składa się z szefa i pozostałych ośmiu barmanów. Mam szczęście, że trafiłam na same świetne osoby (oprócz Olki, z którą pozostaję w stałym konflikcie od samego początku). Wszyscy jesteśmy studentami, więc nie mamy problemu z dogadaniem się. A właściciel, pan Krzysiek, oprócz szefowania często właściwie nam ojcuje. Dzięki temu tworzymy swego rodzaju jedną wielką rodzinę.

Sam bar mieści się w centrum miasta i nosi dumną nazwę Mur. Żeby do niego dotrzeć, wystarczy skręcić w bramę jednej ze starych kamienic i zejść po kilku schodkach do wygłuszonej piwnicy. Od razu trafia się do surowego wnętrza, w którym spomiędzy tynku wychylają się fragmenty surowej, ceglanej ściany. Pomieszczenie zastawione jest ciężkimi stołami, ale nieco w rogu, zaraz obok sporego baru, czai się dosyć często wykorzystywana scena.

Dzięki dobrej lokalizacji i niezbyt wygórowanym cenom nie narzekamy na brak klientów. Od czasu do czasu organizowane są tu koncerty mniej lub bardziej znanych zespołów, a to już przyciąga prawdziwe tłumy. Takie wieczory nieodłącznie wiążą się z ogromem pracy, ale ja je lubię. Mam darmowy koncert, co uważam za nieoceniony profit.

Niestety w przyszły weekend nie dane mi będzie rozkoszować się brzmieniem gitarowych riffów. W domu nie byłam od ponad miesiąca i ostatnio babcia palnęła mi dosyć nieprzyjemne kazanie z tej okazji. Nie mam wyjścia, muszę jechać.

Niechętnie szukam pana Krzyśka. W końcu znajduję go w magazynie, gdzie liczy beczki piwa. Gdy mnie zauważa, jago brwi łączą się w jedną linię.

– Coś się stało?

– Właściwie nie. Tylko chciałam złożyć dyspozycje na przyszły tydzień.

– A wyglądasz, jakby ci kota przejechali. Nie strasz ludzi. – Podaje mi kartkę i długopis.

W tabelkę wpisuję wszystkie wolne terminy, które mam do dyspozycji przez dwa najbliższe tygodnie. W miejscu soboty i niedzieli zostawiam wolne miejsce, mając dziwne wrażenie, że robię coś niewłaściwego. Oddaję mu papier i w napięciu czekam, gdy go przegląda. Nic nie mówi. W końcu nie wytrzymuję i sama zaczynam się tłumaczyć.

– Jeśli chodzi o przyszły weekend, to muszę jechać do domu, bo już długo mnie nie było i mają…

– Hej, przecież nic nie mówię.

Ulżyło mi. Byłam przekonana, że będzie miał pretensje. Zwykle bywa rozdrażniony, kiedy ktoś nie może przyjść w weekend. Chociaż jak się teraz nad tym zastanawiam, zwykle tyczy się to osób, które notorycznie wykręcają się od takich dyżurów. Niepotrzebnie się denerwowałam jego reakcją. W głowie słyszę głos Magdy: „Wiecznie przesadzasz”. Mówi to za każdym razem, gdy nie chcę przejść przez pasy na czerwonym świetle, mimo że nic nie jedzie.

Wracam za bar. Piotrek właśnie flirtuje z jakąś dziewczyną. Uśmiecham się pod nosem i kontynuuję przerwane polerowanie kufli.

Zastanawiam się nad wczorajszą rozmową z Magdą. Czy na pewno powinnam poczekać ze stratą dziewictwa, aż spotkam tego właściwego faceta? Nawet nie wiem, kiedy to będzie. Za trzy lata? Dziesięć? Nie chcę tyle czekać. Na dobrą sprawę mogłabym znaleźć sobie chłopaka i z nim TO zrobić. Niestety na zabawę w związek nie mam ani czasu, ani ochoty. Powstaje problem, żeby chociaż raz w miesiącu wyjechać do domu. Poza tym po mojej przygodzie z cholernie zazdrosnym Jackiem mam dość. Nie chcę wyrzutów i bezpodstawnych oskarżeń, kontroli i niekończących się awantur, a po wszystkim łażenia za mną, gadki o wielkiej miłości, a w końcu gróźb. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy facet ma takiego świra, ale po prostu chcę odpocząć. Dobrze mi tak, jak jest, a na poważne związki jeszcze przyjdzie czas.

– Hej! Ziemia do Majki. – Widzę rękę, poruszającą się przed moją twarzą.

Mrugam powiekami.

– Mówiłeś coś?

– Tak. Tylko tyle, żebyś już odstawiła ten kufel, bo zaraz w nim zrobisz dziurę. – Piotrek patrzy na mnie rozbawiony, po czym sam wyjmuje mi naczynie z ręki i odstawia na blat.

– Ha, ha, bardzo śmieszne.

– Gdzie odpłynęłaś? Do Honolulu?

– Lepiej, żebyś nie wiedział.

– Czyżby? – Uśmiecha się szelmowsko.

Szybko zmieniam temat.

– Jak tam ruda? – Mam na myśli dziewczynę, z którą wcześniej flirtował. – Dała radę ci się oprzeć?

– A jak myślisz? Pewnie że nie. Jedyną kobietą, która tego dokonała, jesteś ty. I wiesz, do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego.

Śmieję się cicho.

– Romans w pracy zawsze źle się kończy.

– Pierwsze słyszę. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić zdanie. – Obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie. – Uwierz. Nie będziesz żałowała.

– Och, nawet nie śmiem tak myśleć, mój ty ogierze. Ale sorry. Nic z tego. – Uwalniam się z jego uścisku.

– Ranisz moje serce.

– Taa, i tak masz szczęście, że nic innego. – Ostentacyjnie spoglądam na dół.

– Nie mogłabyś. – Uśmiecha się szeroko.

– Mówiłam ci już, że jesteś zbyt pewny siebie?

– A ja tobie, że dzisiaj mi się śniłaś?

– Boże… Wymyśl coś nowego. – Posyłam mu rozbawione spojrzenie.

– Ale to szczera prawda. Z ręką na sercu. Byłaś taka… naga i…

– Stop. Nie chcę słuchać o twoich fantazjach, a już w szczególności ze mną w roli głównej.

– Żałuj. Robiliśmy takie rzeczy…

– No to świetnie, ale teraz wracam do pracy.

Podchodzę do kasy i zaczynam przyjmować zamówienie.

– Wiesz, kiedy jesteś taka obojętna i zimna, jeszcze bardziej mnie kręcisz. – Słyszę przy uchu i staram się nie roześmiać klientowi w twarz.

Kolejka do baru nie jest duża, więc pracujemy według schematu. Ja przyjmuję zamówienie i płatność, a Piotrek je realizuje. Po chwili przed barem nie ma żadnego klienta.

– Która godzina? – pytam.

– Tak ci się spieszy, żeby mnie zostawić?

– Ależ skąd. Po prostu Magda ma po mnie wpaść.

– Ach, Magda. – Rozmarza się.

– No wiesz! Zaczynam się robić zazdrosna.

– I dobrze. Właśnie o to mi chodzi. – Puszcza oko, a ja daję mu kuksańca w ramię. – Aua. Jest za dziesięć.

– Trzeba było mocniej. – Słyszę Adama, który właśnie przyszedł, żeby mnie zastąpić.

Wychylam się zza Piotrka i posyłam mu szeroki uśmiech.

– Cześć.

– Cześć. Znowu ci dokuczał? – Podchodzi bliżej i obejmuje mnie ramieniem.

Potakuję, robiąc słodką minkę.

– Hej! Ja tu byłem pierwszy. – Piotrek próbuje wepchnąć się między nas.

– A to co? Seks grupowy? Tak przy ludziach? – Dochodzi do nas chichot Magdy opartej o blat.

– Może chcesz się przyłączyć? Zapraszamy – szczerzy się Piotrek.

– Nie, dzięki. Wolę bardziej kameralnie.

– To też się da załatwić.

– Byle nie w godzinach pracy – odzywa się pan Krzysiek, który nie wiadomo skąd się wziął.

Chłopaki odskakują ode mnie jak poparzone i łapią się pierwszego lepszego zajęcia, jakie wpada im w ręce.

Biegnę na zaplecze, żeby się przebrać. Zdejmuję firmowy T-shirt i wkładam lekko połyskującą szarą bluzkę z dosyć odważnym dekoltem. Wskakuję w moje ulubione, wygodne czółenka i idę na salę.

Magda nadal opiera się o bar i flirtuje z Piotrkiem. Podchodzę do nich, udając oburzoną.

– Nie ma mnie pięć minut, a ty już mnie zdradzasz? W dodatku z moją własną, osobistą współlokatorką?

– Ale kochanie, to nie tak, jak myślisz. My tylko rozmawiamy. Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham.

– Doprawdy? I zrobisz dla mnie wszystko?

– Oczywiście – stwierdza pewnie.

– To postaw nam po piwie.

– Dobra, ale chcę buziaka.

Patrzę na niego przez chwilę, ważąc wszystkie za i przeciw. Ostatecznie stwierdzam, że jednak zapłacę. Magda wybucha śmiechem, a Adam bezgłośnie rechocze.

– A wiesz, że ja niczego bym nie chciał? – mówi Adam.

– Wiem. Jesteś najlepszy. – Uśmiecham się.

– Ale zalicza rzadziej – prycha Piotrek, nalewając piwa.

– A co ja poradzę, że kobiety wolą takich dupków jak ty? – Adam wzrusza ramionami.

– Proste. Bądź taki jak ja.

– Nie! – protestujemy z Magdą.

– Dwóch takich w pracy nie zniosę. – Udaję przerażoną.

– Aż tak ci źle było? – Piotrek unosi brew. – Jakoś wcześniej na zapleczu nie narzekałaś.

– Czy ja o czymś nie wiem? Majka? – Magda przygląda mi się podejrzliwie.

– A daj mi spokój. Pomógł mi tylko wnieść skrzynkę i tyle. – Przewracam oczami.

– Ja to pamiętam nieco inaczej.

– Pohamuj fantazję, bo ci się z jawą miesza. Magda, usiądziemy gdzieś bardzo daleko od nich? Proszę.

Siadamy przy stoliku. Zastanawiamy się, do jakiego klubu iść. W końcu wybieramy ten, który jest najbliżej.

– Dzisiaj szukamy dla ciebie faceta – mówi Magda.

– Nie zapędzaj się tak. Jeszcze się nie zdecydowałam.

– Daj spokój. Jak cię znam, to będziesz się zastanawiać do trzydziestki. Zobaczysz, dzisiaj kogoś znajdziemy.

Nie jestem pewna, czy w ogóle chcę szukać, ale postanawiam nie wdawać się w z góry przegraną dyskusję. Nikt nie wygra z Magdą.

– Przepraszam, MY? – Unoszę brwi. – To chyba moja decyzja, nie?

– No i odbierasz mi całą frajdę.

– Zawsze możesz mi kibicować.

– Uhu, ale zabawa…

– Przestań. Ty w tym czasie poszukasz sobie kogoś dla siebie i wszyscy będą szczęśliwi.

Magda przytakuje niemrawo, a ja robię wewnętrzne postanowienie, że dzisiaj nie ma mowy o żadnych facetach. Co najwyżej parę razy zatańczę.

ROZDZIAŁ 4

Klub, w którym jesteśmy, podzielony jest na kilka sal. W każdej króluje inny rodzaj muzyki. Z Magdą wybieramy tę, gdzie rozbrzmiewają najbardziej rytmiczne, głównie latynoskie utwory.

Magda ciągnie mnie na sam środek zapchanego parkietu. Muzyka dudni mi w uszach, rezonując w każdej komórce ciała. Tańczymy naprzeciw siebie. Poruszamy biodrami zgodnie z nadanym przez DJ-a rytmem. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy.

Po paru minutach zaczynam się rozglądać. Podpatruję ciekawe ruchy i zapisuję je w pamięci, a niekiedy od razu powtarzam. Na twarze nie patrzę.

Moją uwagę przykuwa jednak jedna z dziewczyn. Ma piękne długie, ciemne włosy i szczupłą sylwetkę. Przyglądam się jej z nutką zazdrości. Zawsze chciałam wyglądać tak jak ona. Niestety moje włosy mają odcień mysiego blondu, nieco rdzawego przy odpowiednim świetle. Do tego biodra, które wydają się zbyt szerokie w porównaniu z wąską talią i średniej wielkości piersiami. Ogólnie nie jestem tak szczupła, jakbym chciała. Niby mogłabym to zmienić, ale nie mam w sobie dość wytrwałości, żeby stosować dietę albo regularnie ćwiczyć.

Ponownie zerkam na czarnowłosą. Tańczy z mężczyzną. Nie widzę jego twarzy, bo stoi do mnie tyłem, ale jego sylwetka wydaje mi się dziwnie znajoma. Przyglądam się, jak rozmawiają. Po chwili piosenka się kończy. Ona odsuwa się od niego i odchodzi. On rusza w drugą stronę. Nagle odwraca się, podążając spojrzeniem za przechodzącą obok kobietą.

Przez parę sekund stoję nieruchomo w tłumie falujących ciał. Na bezdechu spoglądam w miejsce, gdzie przed chwilą był tamten mężczyzna. W końcu biorę oddech, a moje serce przyśpiesza do zawrotnej prędkości.

– Co się stało? – pyta Magda i nerwowo rozgląda się wokoło.

– Muszę się napić. – Odkręcam się na pięcie i idę prosto do baru. Oczywiście Magda za mną.

Zamawiam wódkę. Biorę w dłoń kieliszek i zauważam, że trzęsą mi się dłonie. Co się, do cholery, ze mną dzieje?! Przecież on nic nie znaczy. Nawet go nie znam. Bo jak można znać kogoś, kogo się widziało tylko raz i to parę miesięcy wcześniej?

– Co jest? – pyta Magda, bacznie mnie obserwując.

Jeśli jej nie powiem, nie pozbędę się tych dziwnych emocji. Wypijam zawartość kieliszka, lekko się przy tym krzywiąc.

– Pamiętasz, jak w zimie poszłam na imprezę i spotkałam tego faceta, z którym przetańczyłam prawie cały wieczór?

– Tego bezczelnego, który chciał cię brać na środku parkietu, a później wyszedł z inną?

– Yhy – potakuję.

– Czekaj, czekaj. Jak to on się nazywał?

– Kuba.

– No tak. I co z nim?

– Jest tutaj. – Ostentacyjnie przewracam oczami.

– Nie żartuj! Który to?!

Niepewnie rozglądam się po sali. W końcu go dostrzegam.

– Tam. Brunet w niebieskim T-shircie.

– No, no, no. Przystojny.

– Co ty nie powiesz – mówię, nie odrywając od niego wzroku.

– Chwila, chwila. On ci się podoba! I to bardzo!

– O proszę, drugi Krzysztof Kolumb z ciebie – mruczę i zamawiam kolejny kieliszek.

– To na co czekasz? Idź do niego i zagadaj.

Spoglądam na nią z powątpiewaniem.

– I jak sobie to wyobrażasz? Co mu powiem? ,,Cześć. Pamiętasz mnie? Kiedyś proponowałeś mi seks. Wiesz co? Zmieniłam zdanie. Pójdziemy do ciebie?”

– No nie aż tak... – zaczyna, ale przerywa nam jakaś dziewczyna, która okazuje się jej znajomą z pracy.

Zostajemy zaproszone do stolika. Siadam naprzeciw wielkiego lustra, w którym dokładnie widzę parkiet. Nie odrywam od niego wzroku, tylko niewielkim skrawkiem świadomości rejestruję głośną i wesołą rozmowę obok siebie. Mentalnie jestem tam, na parkiecie i nienawidzę kolejnej dziewczyny, z którą on tańczy. Mały głosik w mojej głowie podpowiada mi, że to niegrzeczne tak ignorować innych, ale nic nie mogę na to poradzić. Najwyżej wyjdę na jędzę.

Teraz tańczy z wysoką rudą dziewczyną. Mój żołądek boleśnie się skręca. Mówi jej coś do ucha. Po chwili ona przeczy ruchem głowy. Dobrze wiem, o co ją pyta. Ruda dziewczyna odchodzi. Cieszy mnie to. Czuję wewnętrzną satysfakcję i… strach. Boję się własnych odczuć. Te emocje są zbyt intensywne. I do jasnej cholery, skąd one się biorą?! Przecież ja go nawet nie znam. Co się ze mną dzieje?

Magda coś do mnie mówi. Spoglądam na nią nieprzytomnym wzrokiem.

– Halo! Mówię, że idę do toalety.

– Dobrze – odpowiadam i wracam do obserwacji.

Szukam go w lustrze. Staram się wypatrzeć jego sylwetkę wśród falującego tłumu, ale nie ma go. Zniknął.

Orientuję się, że Magda wstaje, a ja zostanę z nieznajomymi, do których nie odezwałam się nawet słowem. Zrywam się z miejsca i ruszam za nią.

– Ale odpłynęłaś – stwierdza, gdy ją doganiam.

– Tak, sorry.

W drodze powrotnej zauważam go na korytarzu. Stoi oparty o ścianę. Czuję się z tym głupio, ale dosłownie pożeram go wzrokiem, nie mogę przestać. Kiedy go mijam, odzywa się:

– Czy my się przypadkiem nie znamy?

Wygląda na całkowicie szczerego, a ja mam wrażenie, jakbym dostała w twarz.

Oczywiście, że mnie nie pamięta. Jak mogłam myśleć, że jestem na tyle wyjątkowa, żeby mnie pamiętać. Boże... Idiotka ze mnie. Pewnie zagadał przez moje nachalne gapienie się...

Czuję się niewyobrażalnie głupio, ale postanawiam robić dobrą minę do złej gry. Uśmiecham się i potwierdzam. Kątem oka dostrzegam, że Magda się ulatnia.

– Zatańczysz?

Zgadzam się. Razem wracamy na parkiet. Zaczynamy poruszać się w rytm muzyki. Tańczy tak dobrze, jak zapamiętałam, choć dzisiaj wydaje się bardziej zdystansowany niż poprzednio. Tańczymy chwilę, a on nie próbuje mnie obmacywać ani pocałować.

– Skąd się znamy?

Znowu zabolało. Czuję się poniżona, że muszę mu przypominać.

– Z klubu studenckiego. – Zauważam, że coś mu świta.

– To z tobą tak długo tańczyłem? – ni to pyta, ni stwierdza.

– Chyba tak. – Może powinnam potraktować to „długo” jako komplement.

– Kumpel mnie wtedy namówił, żebyśmy tam poszli. Nie byłem zbyt trzeźwy. Mało pamiętam.

– Bywa. – Wzruszam ramionami, na ile to możliwe w tańcu.

Przez chwilę uważnie taksuje mnie wzrokiem.

– Mam ochotę się z tobą kochać. Mocno i ostro.

Jestem zaskoczona zarówno nagłą zmianą tematu, jak i jego bezpośredniością. Chociaż akurat na taką propozycję powinnam być już przygotowana.

Kuba chyba źle to odbiera, bo zaraz się poprawia:

– Jak chcesz, może być powoli i delikatnie. Właściwie ja też tak wolę.

Mam ochotę mu wyjaśnić, że nie o to chodzi i że może nawet wolałabym tę pierwszą wersję, ale nie pozwala mi dojść do słowa.

– Robię dzisiaj za kierowcę, więc pojedziemy samochodem. To jak?

Ach, czyli jest całkiem trzeźwy. To wszytko wyjaśnia, a na pewno brak lepkich łap.

– Jestem tu z koleżanką. Nie mogę jej zostawić.

– Później możemy tu jeszcze wrócić.

Szybki numerek? No chyba żartuje... Znowu odmawiam.

– Masz ochotę zapalić? – pyta po chwili.