Bez zaszeregowania. O nowej poezji kobiet - Karol Maliszewski - ebook

Bez zaszeregowania. O nowej poezji kobiet ebook

Karol Maliszewski

5,0

Opis

Przez trzydzieści lat najczęściej pisałem o wierszach poetów, a tylko okazjonalnie próbowałem rozumieć lirykę kobiet. Kiedy dostrzegłem tę rażącą dysproporcję, dojrzałem do rewizji, do ponownej lektury pominiętych, a może zlekceważonych, zasobów. Mówię o  zasobach mojej biblioteki, w której kilku wielkim półkom z tomikami mężczyzn odpowiada tylko jedna z poetyckimi książkami kobiet. Nie wymyśliłem tej dysproporcji, ona wynika ze średniej statystycznej dotyczącej publikacji autorstwa kobiet. Nie ma jednak potrzeby jej dodatkowego celebrowania. Powinno się ją analizować i w miarę możliwości także kontestować.
Z takiej idei wyrasta ta książka – z pragnienia kontestowania wspomnianej dysproporcji i jednocześnie chęci zrewidowania własnej pracy krytycznoliterackiej. Tym bardziej, że te statystyczne uogólnienia zaczynają się kruszyć. Coraz więcej kobiet publikuje, a w ostatnich latach liczba tomików ich autorstwa zaczyna dorównywać liczbie publikacji mężczyzn. Tak, jakby wspomniane poetki chciały zaprzeczyć tezie, że podobno nie można nadrobić zaległości związanych z nieobecnością w kulturze. A ta nieobecność, czy raczej „słaba” obecność, wynikała z uwarunkowań społecznych akcentujących kobiecą uległość i bierność, w efekcie – nieistotność. I tu widać poważne zmiany, wskazujące na wysiłek kobiet walczących o swoją podmiotowość. Wiersz, czy nawet cały ich zbiór, jest tylko fragmentem rosnącej w siłę aktywności, wycinkiem większej przestrzeni artystyczno-społecznych działań kobiet.
Z „Wprowadzenia” Karola Maliszewskiego
Najnowsza poezja wydaje się znacznej części odbiorców bezkształtną magmą; diagnoza Maliszewskiego stwarza możliwość jej względnego uporządkowania, choćby dlatego zasługuje na miano mocnej. Swoją diagnozę uzasadnia autor Bez zaszeregowania w sposób niezwykle prosty: wskazuje kilkadziesiąt poetek tworzących obok nas, zapisujących tu i teraz własne odczuwanie świata, mówiących nowe rzeczy nowymi językami. Rozpoznania Maliszewskiego są punktowe i konkretne; są raczej momentalnymi wglądami w światy piszących kobiet, niż rozbudowanymi analizami ich twórczości. Poznawczy potencjał takich wglądów bywa wielki.
Z recenzji prof. Mariana Stali
bo kosmos potrzebuje mojego szaleństwa
bo kosmos potrzebuje mojej ha ha śmierci!
Kamila Janiak

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 363

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karol MaliszewskiBez zaszeregowaniaO nowej poezji kobiet

Wprowadzenie

1

Nie można nadrobić zaległości w pisaniu o wierszach. Wydaje się to sprzecznością samą w sobie. Pewne historycznoliterackie chwile uleciały, wyczerpując swoją żywotność. Przez trzydzieści lat najczęściej pisałem o wierszach poetów, a tylko okazjonalnie próbowałem rozumieć lirykę kobiet. Kiedy dostrzegłem tę rażącą dysproporcję, dojrzałem do rewizji, do ponownej lektury pominiętych, a może zlekceważonych, zasobów. Mówię o  zasobach mojej biblioteki, w której kilku wielkim półkom z tomikami mężczyzn odpowiada tylko jedna z poetyckimi książkami kobiet. Nie wymyśliłem tej dysproporcji, ona wynika ze średniej statystycznej dotyczącej publikacji autorstwa kobiet. Nie ma jednak potrzeby jej dodatkowego celebrowania. Powinno się ją analizować i w miarę możliwości także kontestować.
Z takiej idei wyrasta ta książka –  z pragnienia kontestowania wspomnianej dysproporcji i jednocześnie chęci zrewidowania własnej pracy krytycznoliterackiej. Tym bardziej, że te statystyczne uogólnienia zaczynają się kruszyć. Coraz więcej kobiet publikuje, a w ostatnich latach liczba tomików ich autorstwa zaczyna dorównywać liczbie publikacji mężczyzn. Tak, jakby wspomniane poetki chciały zaprzeczyć tezie, że podobno nie można nadrobić zaległości związanych z nieobecnością w kulturze. A ta nieobecność, czy raczej „słaba” obecność, wynikała z uwarunkowań społecznych akcentujących kobiecą uległość i bierność, w efekcie – nieistotność. I tu widać poważne zmiany, wskazujące na wysiłek kobiet walczących o swoją podmiotowość. Wiersz, czy nawet cały ich zbiór, jest tylko fragmentem rosnącej w siłę aktywności, wycinkiem większej przestrzeni artystyczno-społecznych działań kobiet.

2

Nie twierdzę, że poeci powiedzieli wszystko, więc teraz pokładam nadzieję w poetkach biorących się za to „wszystko” od innej strony, na innych zasadach. Nie da się niczego twierdzić w niestabilnej, płynnej przestrzeni pomiędzy „czuciem a analizą tekstu”1. Jednak można sobie wyobrazić odbiór kładący nacisk na to, co dojmująco świeże, czytanie całym „zaangażowanym” ciałem, odruchowo powtarzającym gesty zza szyby wiersza, ich intensywność, konwulsyjność. I właśnie w tym wyobrażeniu, jak sądzę, odbywają się akty krytycznego przyswajania, w którym kwestia płci jest ważna, lecz nie najważniejsza. Płeć jest tylko pretekstem, będąc drugim imieniem nadwrażliwości posuniętej aż do neurozy (w pierwszej chwili chciałem napisać: „kulturowo wyprofilowanej neurozy”). A ta neuroza to nic innego, jak poczucie nietaktu, niestosowności, niesprawiedliwości, nieodpowiedniości zapowiedzi i spełnień, słów i ich tymczasowych użyć.
Nie wiem, jak mógłbym inaczej wytłumaczyć to dziwne zjawisko nie tyle zniecierpliwienia poezją mężczyzn, ile bardziej zaciekawienia poezją kobiet. Co mogło być tego przyczyną? Większa śmiałość, otwarcie się na ryzyko, gorączkowe, a przez to płodne, szukanie nowych języków? Może chodzi o to, że wraz z nimi wraca się do początków poezji, do iluzji ustanawiania świata na nowo. Zdobyć go, czyli opisać. Przebić się przez język, by stwierdzić, że nie ma innego. Tak jakby poetki nie miały swojego „Brulionu”2 ani „roczników siedemdziesiątych”. Ich przełomy dokonują się w ciszy. Bez zbędnych i zwodniczych nazw. Bez zaszeregowania.

3

Być może już czas, by inne kolektywy poszukujące szans na wyjście z neoliberalnego impasu lewicy obdarzyły poetki – szczególnie te tkwiące w poetyckim podziemiu – większym zaufaniem i posłuchały, co te właściwie mają do powiedzenia na temat kształtu przyszłego świata; o ile jakiś świat jeszcze nas czeka3.
Z całą powagą wsłuchuję się w ten głos, najmocniej przyswajając tezy o czymś, co tkwi w podziemiu i czai się do skoku, do zastąpienia obowiązującej maniery, maski, formy czy idei, chwilowo określającej i tak niejasne granice żeńskiej ekspresji lirycznej, i o zaufaniu i posłuchaniu oraz przewidywalnej energii do wykorzystania w rozwoju i profetyzmie. Idący inną drogą Dawid Kujawa dochodzi w tym fragmencie do czegoś, co usiłuję (po staremu, czyli hermeneutycznie) pokazać, a co wiąże się z apologią niewykorzystanego, niezrozumianego i dławionego potencjału, i z przeczuciem, że nastąpił czas jego ujawniania. Energia kobiecości jest już nie tyle sobą, ile – w zaistniałym kontekście komunikacyjnym – symbolem większej zmiany wrażliwości i ideologii.

4

Impulsów do napisania tej książki było wiele. Koniecznie muszę podkreślić rolę udziału w konferencjach organizowanych przez poznańskie środowisko polonistyczne4. To dzięki udziałowi w nich, dzięki referatom i dyskusjom otworzyłem się na problematykę obecności kobiet w kulturze i charakterystycznych dla nich form literackiej ekspresji. Tekst otwierający książkę powstał w odpowiedzi na pytania  zadane na jednej z tych konferencji i stał się punktem wyjścia do dalszej refleksji. Fakt pomijania poetek w rozliczeniach i podsumowaniach pokoleniowych potraktowałem jako wskazówkę metodologiczną, mogącą wnieść jakiś impuls do teraźniejszej praktyki krytycznej. I tak zaczęło się ponowne czytanie już raz czytanych, a być może niedoczytanych, książek oraz tych, których obecności w swoim czasie nie zauważyłem. Wróciłem także do niektórych wcześniej pisanych szkiców, by umieścić je w nowym świetle i w nowym – tak to nazwijmy – otoczeniu interpretacyjnym.
Moją interpretację wyjątkowo mocno porusza kwestia różnie rozumianej „niegotowości”, dość często pojawiająca się w świadomości poetyckiej niektórych kobiet. Wywodzę ją od wierszy Bożeny Keff, która już od lat siedemdziesiątych uprawiała poezję opartą na tym swoistym paradoksie. Współcześnie w intrygujący sposób rozwija ją, łącząc z wieloma innymi zagadnieniami, Julia Fiedorczuk. Przyglądam się dzieciństwu, jako tematowi, do którego wiele autorek uporczywie powraca, kreując wielopostaciową i wewnętrznie skomplikowaną, różnie sfunkcjonalizowaną, figurę „dziewczynki”. Ma ona uzupełnić, ale nie wyprzeć, wyeksploatowaną – ich zdaniem – figurę „chłopczyka” i męskiego dzieciństwa. Próbuję w drugim rozdziale wskazać też na wewnętrzne podziały w obozie poetek, na dokonujące się tam rozróżnienie na autorki rzeczywiście odkrywcze i odważne oraz te nadal ufające staroświeckiej frazie. O tym myślałem, opisując przesłanie ważnej i przełomowej antologii Solistki, podkreślając przy okazji nieoczywiste miejsce takich poetek, jak na przykład Genowefa Jakubowska-Fijałkowska, Maria Bigoszewska, Tamara Bołdak-Janowska, Elżbieta Lipińska. Ponadto opisuję w tym rozdziale problem ciała i cielesności, kolejny istotny punkt odniesienia dla niektórych autorek. Szczególnie interesuje mnie widoczne w ich wierszach przejście: ciało – środowisko społeczne – język (kształt wypowiedzi poetyckiej). I tu odnoszę się do takich między innymi poetek, jak Justyna Bargielska i Joanna Mueller. Te obserwacje się pogłębiają, gdy zauważy się podkreślane w wielu utworach związki ze środowiskiem przyrodniczym. Na tym tle pokazuję, jak rozwija się nurt ekokrytyczny w nowej poezji kobiet. Zmiany we wrażliwości i dyskursie pociągają za sobą eksperymenty z dosadnym językiem potocznym oraz różnymi odmianami młodzieżowego żargonu, z poszukiwaniem form odstających od schematów niegdysiejszej konfesji. Często są to elementy drastyczne, wykorzystujące takie zasoby polszczyzny, które uważano za mało poetyckie, zbyt wulgarne i brutalne. W specyficzny sposób użyte podkreślają stanowczość obyczajowej i politycznej rewolty. Za tak konstruowaną poetyką stoi przeświadczenie, że nie ma już miejsca i czasu na ciche wzdychania i prywatne bunty. Kontestacyjne gesty niektórych młodych kobiet brzmią jak krzyk, stając się aktem kulturowym o charakterze społecznym.
Trzeci rozdział prezentuje poetyki okrzepłe, już prawie doskonałe. Być może jesteśmy właśnie świadkami kształtowania się kanonu nowej poezji kobiet. Do nazwisk Julii Fiedorczuk, Justyny Bargielskiej, Joanny Mueller czy Małgorzaty Lebdy dopisuję w tym rozdziale następne, moim zdaniem, równie ważne dla pełnego obrazu zachodzących w poezji  przemian: Wioletta Grzegorzewska, Mirka Szychowiak, Klara Nowakowska, Izabela Kawczyńska, Marta Podgórnik, Agnieszka Wolny­-Hamkało, Barbara Klicka. Natomiast w ostatniej części sięgam jeszcze dalej, podsuwając czytelnikowi książki poetyckie kobiet z ostatnich lat i miesięcy. Tutaj proszę o wyrozumiałość, polegam bowiem na przypuszczeniach, zapisując na gorąco krytycznoliteracki brudnopis. Są to rozpoznania spontaniczne i doraźne, krążące wokół intuicji dokonującej się językowej i społecznej zmiany, właśnie bez zaszeregowania. Być może niektóre z tych propozycji trafią do przekonania innym krytykom, a także historykom literatury.
1 Tu nawiązuję do określenia, którym posłużyłem się, analizując wiersze Klary Nowakowskiej.
2 Po latach stosowania zapisu „bruLion” (zgodnie z sugerującą takie odczytanie grafiką winiety) postanowiłem unormować zapis tytułu, mając w pamięci prasowe oświadczenie redaktora naczelnego pisma, Roberta Tekielego, kwestionującego sens wcześniejszego udziwnienia. Wspomina też o tym Jarosław Klejnocki. Zob.: J. Klejnocki, Przez wiersze. Szkice interpretacyjne, Warszawa 2016, s. 234.
3 D. Kujawa, Możliwe Światy przeciwko reżimowi dywidualności. Skąd wzięła się Nowa Faza i dlaczego może okazać się potrzebna nam wszystkim?, „Wakat” 2018, nr 4; http: //wakat.sdk.pl/mozliwe-swiaty-przeciwko-rezimowi-dywidualnosci-skad-wziela-sie-nowa-faza-dlaczego-moze-okazac-sie-potrzebna-nam-wszystkim/;  dostęp: 10.01.2019.
4 Chodzi o badania nad poezją kobiet podjęte w ramach grantu kierowanego przez Joannę Grądziel-Wójcik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, czego efektem były dwie konferencje naukowe i dwa tomy „Poznańskich Studiów Polonistycznych” z 2018 r., poświęcone „(nie)opisanej” poezji kobiet, a także monografia zbiorowa Formy nieobecności. Szkice o współczesnej poezji kobiet (Kraków 2018).
rozdział I

Przełomy i pokolenia bez kobiet?

Znak zapytania wieńczący tytuł sygnalizuje podstawową niepewność: czy nikła liczba nazwisk kobiecych w historycznoliterackich statystykach to fakt, który wiąże się z tym, że procent aktywnych poetek (w stosunku do poetów) był rzeczywiście wielokrotnie mniejszy, czy też podsuwany nam obraz jest zafałszowany, a wyciągane zeń wnioski zmanipulowane? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta i potrzebuje co najmniej kilku konkretnych zobrazowań skoncentrowanych na kategoriach „pokolenia” i „przełomu”.
Lektura podręczników i opracowań1 sprzyja poglądowi, że dwudziestowieczne polskie poetki zostały niejako wyrzucone poza imperatyw pokoleniowości, poza historię literatury rozumianą jako przestrzeń zwalczających się generacji i dokonujących się przełomów, albo tylko na chwilę skojarzone z kategorią pokolenia, a potem dyskretnie usunięte w cień, poza zestaw sztandarowych, męskich nazwisk. Tak myślę – jeśli chodzi o pierwsze zjawisko – na przykład o Annie Świrszczyńskiej, Julii Hartwig, Annie Kamieńskiej, Ludmile Marjańskiej, Joannie Pollakównie, Krystynie Miłobędzkiej. Jeśli chodzi o drugie zjawisko, wskazałbym na nazwiska na przykład Heleny Raszki, Małgorzaty Hillar, Teresy Ferenc, Bogusławy Latawiec, Ewy Lipskiej, Małgorzaty Baranowskiej, Marianny Bocian.
W tym kontekście tytuł książki Czesława Miłosza o Świrszczyńskiej z powodzeniem można czytać jako hasło niemal symboliczne. Potraktować jak pytanie, zwrot formułowany przez męskocentryczną historię literatury (tę od manifestów, pokoleń, przełomów), kierowany w stronę kobiecych praktyk lirycznych niepasujących do przyjętego modelu. A więc za każdym razem będzie to gromkie i cokolwiek ironiczne – „Jakiegoż to gościa mieliśmy?”. I tak na przykład czytane dzisiaj liryki prozą Debory Vogel mogą umożliwić nam nieco inne spojrzenie na spuściznę Awangardy Krakowskiej, na ukształtowany tam język, który w tym kontekście można postrzegać jako męski. Pojawić się może pytanie, czy zatem była jakaś kobieca Awangarda, czy możliwe było jej zaistnienie i dopuszczenie do głosu w danych warunkach literacko-społecznych?
Janusz Sławiński piszący o Świrszczyńskiej umieszcza ją pośród poe­tów kojarzonych z tzw. Drugą Awangardą:
Przedwojenna poezja Świrszczyńskiej – jej debiut to Wiersze i proza z roku 1936 – choć osadzona we wspomnianym kręgu literackim, pod pewnymi względami wydaje się być mu daleka. Problematyka historiozoficzna, którą nasycone są ówczesne wiersze Miłosza, która organizuje mroczne wizje poe­zji Zagórskiego, problematyka zrodzona z niepokojów o losy cywilizacji w obliczu przewidywanych kataklizmów dziejowych i przeczuwanej katastrofy, u Świrszczyńskiej występuje w roli ornamentu wkomponowanego w stylizowaną baśń poetycką2.
Jakiś historycznoliteracki punkt osadzenia został więc w tym ­przypadku stworzony. Niestety, niepodjęty przez autorów opracowań i podręczników3. Według nich Świrszczyńska zaistniała w próżni, rozpoznawalną poetką stając się dopiero w późniejszych latach. Do schematycznego ujęcia awangardowości lat trzydziestych nie pasowało jej upodobanie do czegoś, co „odczuwa się jako staroświecko-kiczowate”4. Sławiński widząc związki z poetyką katastrofizmu, pisał, że autorka ta, mając świadomość nadchodzącej Apokalipsy, „odkrywa urok świata tandetnych obrazów i sentymentalnych tęsknot pań aptekarzowych”5.
Zwróćmy uwagę, bo to gest o znaczeniu – jak się wydaje – powszechnym. Poetka pozostaje poza „poetyckim kręgiem”, nie mieszcząc się w wypracowanym przez historię literatury wzorcu myślenia o katastrofizmie i Drugiej Awangardzie. Jest częścią historycznoliterackiego procesu, ale jakby na innych, dość okazjonalnych, „niepotwierdzonych” warunkach. Nawet Miłosz, jako autor przywoływanej książki, wyraźnie stawia sobie za cel „przywrócenie miejsca jej należnego w dziejach polskiej poezji”6, czyli chce uczynić ją widzialną pośród męskich kategorii historycznoliterackiego postrzegania. Miłosz jawi się tutaj jako wynalazca kolejnej formuły „pokutnej”, wyrazu utajonego kajania się. W pierwszej zawarto konsternację krążącą wokół znaczenia słowa „gość”, będącego przeciwieństwem kogoś trwale zamieszkującego określoną przestrzeń. W tym ujęciu poetka jest kimś, kto na chwilę odwiedził po męsku ustrukturyzowaną przestrzeń i nie został w ramach owej struktury należycie potraktowany. Z tym wiąże się znaczenie drugiej formuły mówiącej o „przywracaniu miejsca”. Jest w tym ukryta ­sugestia czy wizja szeregu, z którego poetkę wypchnięto, i teraz nale­ży cały układ oraz jego funkcjonariuszy przywołać do porządku po to, by jakieś tam miejsce w strukturze dla kobiety piszącej wiersze znaleźć.
Wobec takiego obrazu rzeczy rodzi się myśl o dwóch w tej materii porządkach, męskim i żeńskim, skoro pierwszy łaskawie chce nieraz jakąś poetkę uhonorować awansem z gościa na domownika, życzliwie wskazać owemu żeńskiemu dokonaniu lirycznemu miejsce na wyższej półce, chce protegować i asymilować. Rozwijając tę myśl, można sformułować pytanie: a może ten drugi porządek, poza konfliktem pokoleń, przełomami i inną historycznoliteracką agresją, takiego zaszeregowania nie potrzebuje? Może go nie chce? Stąd chyba bierze się wrażenie słabej obecności kobiet w wydarzeniach toczących się na pierwszej linii estetycznych i pokoleniowych walk. W obliczu tej obserwacji staje się jasne, że rozwój kobiecej liryczności odbywał się przez cały wiek XX obok dominującej linii męskiej, nieraz nawiązując z nią kontakt, a niekiedy całkowicie ją ignorując. Jest zatem do napisania (i zapewne już fragmentarycznie się pisze) historia polskiej poezji XX wieku widzianej z tej perspektywy. Bez zaszeregowania i poza układem.
Często jest tak, że próby wstawienia jakiejś poetki do pokoleniowego szeregu odbywają się tylko zgodnie z zasadą poprawności, a bez wewnętrznego przekonania krytyka literackiego. Jeśli chodzi o przełom październikowy i pokolenie „Współczesności” nieźle na tym tle wypada jedynie Wisława Szymborska7, zresztą wtłaczana w ten schemat jako „męska poetka”8. O wiele większy problem pojawia się przy tak zaszufladkowanym nazwisku Haliny Poświatowskiej. „Koleje życia sprawiły, że pozostawała poza wszelkimi układami i grupami poetyckimi. Debiutowała w roku 1956, ale trudno powiedzieć, by należała do pokolenia popaździernikowej odwilży”9. Już Kazimierz Wyka miał duże wątpliwości, czy uznać jej poezję za pokoleniowo ważną. „W latach sześćdziesiątych […] miał powiedzieć profesorowi Verdianiemu, przygotowującemu antologię polskiej poezji, że Poświatowskiej tłumaczyć na włoski – nie warto”10. Oto przykład istnienia poza męskocentrycznym kanonem określającym to, co ważne i to, co mniej ważne. Być poza szeregiem, którego parametry mozolnie określają całe zastępy krytyków ­literackich, zazwyczaj mężczyzn, to skazywać się na drugorzędność11. Za życia i – często – dalej. Z Poświatowską jednak im się nie udało. ­Wymknęła się spod tak określonej jurysdykcji. Weszła głęboko do potocznej wrażliwości czytelniczej (mowa o dość elitarnym kręgu miłośników poezji) i została w niej na dłużej. Poza szeregiem, obok przygotowywanego dla niej neutralnego, drugorzędnego miejsca, na przekór złośliwym lub ironicznym, formułowanym z wyższością, rozpoznaniom.
Inny przykład z tego kręgu pokoleniowego (i – jeśli tak można to ująć – „wrażliwościowego”) związany jest z osobą i twórczością Anny Zelenay. Do pojęć, które się do tej pory pojawiły, można dołożyć „nieprzystawalność”. O niej myślał piszący recenzję wewnętrzną do debiutanckiego tomiku Zelenay pt. Zielona hemoglobina Jan Błoński. Jego zdaniem, liryka kłodzkiej poetki z powodu niedostatku wyobraźni nie mieściła się w założeniach dokonującego się w poezji przełomu. Rozpoznania Kazimierza Wyki, dotyczące twórczości na przykład Jerzego Harasymowicza12, urastały pod piórem Błońskiego do rozmiarów obowiązującego kanonu. Zatem liryka ta nie licowała czy raczej nie przystawała do estetycznych założeń rozpoznawanego (i współkreowanego) przez krytykę przełomu:
Słabością tej liryki jest krótki oddech, intymność i ułamkowość wzruszenia. Poetka nie zmienia rzeczywistości wyobraźnią. Nie potrafi narzucić czytelni­kowi bardziej ogólnej wizji rzeczy, ona raczej komentuje poetycko pewne mo­menty swego życia, opracowuje chwile ważne zapewne dla niej, ale tylko chwile13.
Tym razem piszącej kobiecie zabrakło wyobraźni i właściwego „oddechu”. Rozpoznanie to wpisuje się we wcześniej znane męskie strategie krytyczne pomawiające kobiece pisanie o różnie rozumiany brak. Brak idei, charakteru, powagi, szerszych horyzontów, głębszych perspektyw itd. Przypominają się słowa Krystyny Kłosińskiej analizującej dziewiętnastowieczny dyskurs krytyczny dotyczący kobiet. „Brak” odgrywał w nim kluczową rolę:
Etykieta „braku” okalecza każdy przedmiot, każdą istotę, której się ją przykleja. Funkcja słowa „brak” odsyła wprost do procesu, który S. Morawski nazwał „genderyzacją”: „takim kulturowym uwarunkowaniem myśli estetycznej, które odpowiada potrzebom i wizji męskiego umysłu […] kategorie dostosowywano do męskiego sposobu myślenia o świecie, zwłaszcza o wartościach i ich hierarchii”14.
Według takiego sposobu myślenia „krótki oddech, intymność i ułamkowość wzruszenia” są jeśli nie czymś nagannym, to na pewno gorszym, bliskim jakiejś podrzędnej kategorii estetycznej. Jak powiedziałem, ten sposób widzenia mieści się w dziewiętnastowiecznej optyce postrzegania kobiecego doznawania rzeczywistości i zapisywania jej pod postacią „lirycznych fatałaszków”. Zdaniem Krystyny Kłosińskiej „Wielka (męska) historia rozgrywa się gdzie indziej […] i tworzy się ze »zdarzeń« innych niż te, które rejestruje powieść […]. Można powiedzieć, że wykluczone z niej kobiety zapisują swoją małą historię: historię błahostek”15. I można dodać, nawiązując do Błońskiego: żyją innymi chwilami, niż te, którymi żyją mężczyźni, opierając się na innych „ułamkach wzruszeń” i normach intymności.
Do fatałaszków, błahostek i „sentymentalnych tęsknot” należy dodać buduar. Dla Ryszarda Przybylskiego jest on obok innych stereotypów symbolem słabości poezji kobiecej: „Kiedy bierzemy do ręki poe­zję kobiecą, czujemy, jak zamyka się nas w wąskim kręgu spraw, które tłum wiąże z zajęciem i powołaniem płci pięknej. Buduar, rodzina, sztambuch, tkliwość i może coś jeszcze, ale zawsze w tym rodzaju”16. Może niepokoić zawarta w tej opinii stygmatyzacja „wąskiego kręgu spraw”, wskazująca z lekceważeniem na tematy tylko dlatego mało ważne, że związane z rodziną i podtrzymywaniem więzi, z domem i wypełniającym go codziennym krzątactwem. W następnym akapicie Przybylski charakteryzuje z pasją poezję kobiety, opierając wypowiedź na opozycji poezja kobieca – poezja kobiety:
Poezja kobiety jest bowiem objawieniem. Jak sen profetyczny, jak inicjacja. Jest w niej coś szalonego, ponieważ każde objawienie jest buntem: narusza ustalone wyobrażenia. Jest w niej mądrość, ponieważ sen profetyczny jest pamięcią ludzkości. Jest w niej dyscyplina, ponieważ każda inicjacja jest rytuałem. Kobieta z reguły nie narusza tradycji, albowiem podtrzymuje życie. Dlatego jej poezja cofa się do najbardziej zasadniczych pierwiastków tej sztuki, ku snom, ku magii, ku religijności. I jednocześnie ponieważ podtrzymuje życie, jej poezja jest całkowicie współczesna17.
Brzmi to, przyznajmy, jak oddanie hołdu, ale w tym ostentacyjnym hołdownictwie jest coś dwuznacznego18. Podtrzymująca życie wieszczka tworzy doskonałą sztukę, odrzucając istotność swej płci, a sprzymierzając się z uniwersalnymi, czyli męskimi, kanonami piękna, w których nie ma miejsca na ckliwość, fatałaszki, błahostki i buduar, czyli całkiem spory zasób życiowych doświadczeń.
Tak jak Przybylski pisząc o Julii Hartwig, stara się oddzielić jej twórczość od tandety „poezji kobiecej”, tak samo Jerzy Kwiatkowski podkreślając wyjątkowość poezji Heleny Raszki, od razu odseparował ją od narzucających się stereotypów „wypłakiwania się”, podniósł jej status, umieszczając pośród „męskich” kategorii „czegoś trudniejszego, bardziej skomplikowanego”:
Lęk, słabość, bezradność wyrażały się tu w sposób daleki od skargi czy histerii, jakże częstych wówczas w młodej poezji. Raszka mówiła od razu dyskretnie i z opanowaniem, widać było, że poezja nie jest dla niej pretekstem ani do wypłakiwania się czytelnikowi w kamizelkę, ani do psychoanalitycznego seansu. Że jest czymś trudniejszym i bardziej skomplikowanym: dialektyką wyznania i kreacji19.
Prócz pojęcia „braku”, kształtującego niekiedy myślenie o poezji kobiet bądź o jej miejscu w historycznoliterackich hierarchiach, pojawiała się również kategoria „osobności” lub „osobliwości”. Gdy czyta się opracowania dotyczące przełomu 1968 roku i pokolenia Nowej Fali, to zwraca uwagę tak określona pozycja Ewy Lipskiej. Już Bożena Tokarz w książce Poetyka Nowej Fali podkreślała, że choć „poezja E. Lipskiej zapoczątkowała obecność pokolenia w życiu literackim końca lat sześćdziesiątych”, to „poetka nie była jednak związana z jakąkolwiek grupą”20, a „dla literackiego ruchu nowofalowego najbardziej typowa jest poezja Stanisława Barańczaka, Ryszarda Krynickiego, Adama Zagajewskiego, Juliana Kornhausera i Andrzeja Szuby jako twórczość odzwierciedlająca problematykę kulturowo-społeczną i artystyczną pokolenia”21. Jednak dla tej badaczki Lipska w perspektywie pokoleniowej była istotnym punktem odniesienia i – rzec można – świeciła mocnym światłem. Z biegiem czasu jej nazwisko zaczęło znikać, szczególnie wtedy gdy przykładano do zjawiska pokolenia miary polemiczności, zaangażowania i walki. Trudno było ją skojarzyć z jakimkolwiek wystąpieniem programowym, z manifestacyjnym wyłożeniem pokoleniowych racji. Zbigniew Jarosiński w książce Literatura lat 1945–1975 w rozdziale pt. Pokolenie ‘68 pomija to nazwisko jako niemieszczące się w opisie „formacji mającej jasno wytyczony program artystyczny”22. Domyślamy się, że na tle jasno wytyczonego programu odrębny czy prywatny program Lipskiej jawił się jako „osobliwość”23. Natomiast czymś takim nie była ówczesna twórczość wymienionych panów – Barańczaka, Kornhausera, Zagajewskiego, Krynickiego oraz Krzysztofa Karaska i Jacka Bierezina. W tym ujęciu Nowa Fala wydaje się formacją wybitnie męską, liryczna kobiecość w granicach jej realnego znaczenia właściwie nie wystąpiła. Inaczej mówiąc, jeśli poważnie potraktujemy umacniający się osąd, kobiety nie miały swojej Nowej Fali. Nowofalowe „ja” to „ja” męskie, literacko oraz politycznie umocowane jako działające, czynne, tym samym w uproszczonym, podręcznikowym opisie narzucające całej formacji męski charakter24.
W książce Jacka Gutorowa pt. Niepodległość głosu Nowa Fala również została zredukowana do żelaznego zestawu kilku nazwisk (Barańczak, Krynicki, Kornhauser, Zagajewski)25. I tu Lipska, nie biorąc udziału w sporze z Herbertem, nie zmieściła się w opisie. Czy w związku z tym można wysnuć wniosek, że poetki niepodpisujące się pod ma­nifestami, niebiorące udziału w sporach, nierozpętujące polemicz­nych kampanii – szybko słabną w historycznoliterackiej pamięci, a po jakimś czasie (w ramach procesu „ubywania z pokolenia”) nie ma ich tam wcale? Wniosek na pewno przesadzony, ale wyrastający z całkiem realnego doznania i oparty na niepokoju, który z tego doznania wyrasta.
Wydawałoby się więc, że nie sposób pisać o Nowej Prywatności i tzw. pokoleniu ‘76, nie zwracając uwagi na istotny udział kobiet26, które pod wpływem Marii Janion usiłowały wyprowadzić poezję spod patronatu etyki i polityki27. Anna Czekanowicz podsumowując po latach ówczesne zamierzenia twórcze, mówiła, co podaję za Martą Fox, że poezja miała być „chęcią nobilitacji człowieka w całości jego bytu na granicy pomiędzy dobrem a złem […] i bezwzględną świadomością, że artysta nie może być sumieniem” oraz „próbą uczłowieczenia poety, zdjęcia go z wiecznej ambony społecznych powinności”28. Przedstawiciele Nowej Prywatności, jak podsumowują krytycy, „niespokojnie szukający dla siebie jakiejś formuły sensownego uczestnictwa w życiu społecznym – wybrali autobiografizm, liryczną wiwisekcję psychiki i nastroju, nieustanny przegląd swej duchowej »garderoby«”29. W porównaniu z innymi „przełomowymi momentami” historii powojennej poezji, tym razem udział poetek był wyjątkowo liczny i – wydawałoby się – istotny30. Kojarzona z tym pokoleniowym wystąpieniem antologia Poeta jest jak dziecko zawiera wiersze 48 poetów i 12 poetek31. A jednak po latach w popularnej Literaturze polskiej 1976–1998. Przewodniku po prozie i poezji Przemysława Czaplińskiego i Piotra Śliwińskiego znika to, co w obrazie tego nurtu było niejako „kobiece”, bliskie „lirycznej wiwisekcji psychiki i nastroju”, ów „cień Czarownicy” (jak pisała o poezji Czekanowicz Maria Janion32), natomiast zyskuje na znaczeniu męski rys poszukiwań, projektujących wyjście z prywatności w stronę tego, co społeczne i polityczne. W rozdziale o Nowej Prywatności nie ma już ani jednego żeńskiego nazwiska, zostali sami poeci: „Krzysztof Lisowski, Wojciech Gawłowski, Roman Chojnacki, Sergiusz Sterna-Wachowiak, Tomasz Jastrun, Andrzej Kaliszewski, Antoni Pawlak, Jan Krzysztof Adamkiewicz, a tym bardziej Jan Polkowski, Aleksander Jurewicz czy Bronisław Maj”33.
Podobny proces pozbywania się „osobliwości” po to, by wykrystalizować trwałą i jednorodną narrację przełomu 1989 roku i pokoleniowego dyskursu, można zaobserwować, śledząc umacniającą się opowieść o formacji „Brulionu”. Pierwsza fala entuzjazmu owocowała uniwersalnym opisem otwartym na wszelką, także żeńską, różno­rodność. Kolejne podejścia krytyczne stopniowo eliminowały „oso­bliwości”. W antologii Macie swoich poetów34 występuje dziesięć poe­tek; co zresztą urąga jakimkolwiek proporcjom35, skoro panów jest w niej 11236. Jarosław Klejnocki, wespół z Jerzym Sosnowskim piszący Chwilowe zawieszenie broni, widział w granicach formacji takie zjawiska poetyckie37, jak Marzena Broda, Anna Piw­kowska, Marzanna Bogumiła Kielar, Agnieszka Herman38. W jego ostatnio wydanej książce Przez wiersze. Szkice interpretacyjne39 z niegdysiejszej szerokiej listy zostało niewiele – wymienionych wyżej nazwisk już nie ma. Ten dokonywany przez historię literatury wybór, destylowanie oglądu, oczyszczające działanie czasu to rzecz zupełnie naturalna. Można tylko pochwalić ­krytyka, że odważnie i w niezwykle świadomy sposób takiego wy­boru dokonał:  Robert Tekieli, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Andrzej Stasiuk jako poeta, Marcin Świetlicki, Dariusz Suska, Grzegorz Wróblewski, Karol Maliszewski, Jacek Podsiadło, Marcin Baran. Dla pań zabrakło miejsca, nie wpisały się w tak spetryfikowany „Brulionowy” kanon.
Czy jednak Piwkowska, Kielar, Broda, Sonnenberg i inne autorki urodzone w latach sześćdziesiątych takiego wpisania potrzebują? Czy czytanie przez pokoleniowe znaki i stygmaty przełomu coś ważnego do lektury ich wierszy i kolejnych książek wnosi? Nie sądzę. Może więc prócz ubolewania w związku z eliminowaniem kobiet z generacyjnych statystyk, warto wspomnieć o jednoczesnej satysfakcji. Być może jest tak, że one takich „protez” nie potrzebują, przyzywając do czytania ich – niezapośredniczonej grupowo i pokoleniowo – lirycznej poszcze­gólności, wyjątkowości. I dalej idąc – wskazują na zbędność męskich, ­stadnych i bojowych, kategorii w odbiorze ich dzieł. Pisząca się historia dwudziestowiecznej liryki polskiej koniecznie musi o tym pa­miętać.
1 Zob. np. B. Chrząstowska, E. Wiegandtowa, S. Wysłouch, Literatura współczesna. Podręcznik dla klas maturalnych, Poznań 1992 –  tu wśród wielu wymienionych powojennych poetów z samodzielnym zestawem wierszy zaistniały tylko trzy poetki: W. Szymborska, A. Kamieńska, E. Lipska; Z. Jarosiński, Literatura lat 1945–1975, Warszawa 1996 – obok kilkudziesięciu poetów pojawiają się: W. Szymborska, A. Kamieńska, U. Kozioł, A. Świrszczyńska, H. Poświatowska; A. Lam, Kolumbowie i współcześni. Antologia poezji polskiej po roku 1939, Warszawa 1972 – książka zawiera wiersze 51 autorów i dziewięciu autorek, wyraźnie zmarginalizowane poetki mają w tej antologii znacznie mniej wierszy niż mężczyźni; Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny, Warszawa 1984 – hasło liryka(autor Janusz Kryszak), w którego części poświęconej poezji lat 1918–1978 występuje kilkudziesięciu poetów i tylko cztery poetki: M. Pawlikowska-Jasnorzewska, K. Iłłakowiczówna, W. Szymborska, E. Lipska.
2 J. Sławiński, Przypadki poezji, Kraków 2001, s. 169.
3 Zob. np. opis w książce Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny, Warszawa 1984, s. 580: „Najwybitniejsze utwory tego nurtu poezji, w strukturach swych często synkretycznej, łączącej elementy liryki i epiki, uwrażliwionej na refleksję historiozoficzną, stworzyli J. Czechowicz, Cz. Miłosz, J. Łobodowski, W. Sebyła” (J. Kryszak). Tu nieco inny zestaw nazwisk, lecz wśród nich także nie ma Świrszczyńskiej.
4 J. Sławiński, Przypadki poezji, dz. cyt., s. 171.
5 Tamże.
6 Cz. Miłosz, Jakiegoż to gościa mieliśmy, Kraków 1996, s. 6.
7 Mimo że starsza, kojarzona z tym pokoleniem na tej samej zasadzie, co ponownie czy też później debiutujący Zbigniew Herbert, Miron Białoszewski i Tadeusz Nowak.
8 Z wielu przykładów takiego określania wybieram najbardziej znamienny: „Możemy podziwiać poetów, którzy tragizm ten ukazują nam wprost, którzy swoje lęki i fobie wyładowują przed nami, zazwyczaj uwalniając się w ten sposób od nich. Ale na większy szacunek zasługują poeci, u których wartości estetyczne i poznawcze łączą się z etycznymi. Tacy, którzy w swojej poezji tworzą – mimochodem, jak gdyby niechcący – pewien model człowieczeństwa, który może stać się wzorcem czy pomocą dla innych. Do takich poetów należy Szymborska”; J. Kwiatkowski, Magia poezji, Kraków 1995, s. 142–143.
9 G. Borkowska, Nierozważna i nieromantyczna. O Halinie Poświatowskiej, Kraków 2001, s. 7.
10 Tamże, s. 8.
11 „Wydaje się, że to kompletne désintéressement dla polityki pozwoliło na realizację własnej, oryginalnej drogi poetyckiej. Równocześnie ów wybór skazywał Poświatowską nieuchronnie na drugorzędność: mogła być czytana i podziwiana przez kolejne pokolenia czytelników, krytyka zachowywała jednak pewną rezerwę”; G. Borkowska, Nierozważna i nieromantyczna…, dz. cyt., s. 8.
12 Zob. K. Wyka, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 129–145, 558–572.
13 J. Błoński, recenzja wewnętrzna Zielonej hemoglobiny, [w:] archiwum poetki (maszynopis), Ossolineum, Dział Rękopisów, sygn. 168/82/2. Podaję za: D. Węgrzyn, Jak najdyskretniej oswoić śmierć, Kłodzko 2013, s. 120.
14 K. Kłosińska, Kobieta autorka, [w:]Ciało i tekst. Feminizm w literaturoznawstwie – antologia szkiców, pod red. A. Nasiłowskiej, Warszawa 2001, s. 101.
15 Tamże, s. 103.
16 R. Przybylski, To jest klasycyzm, Warszawa 1978, s. 54.
17 Tamże.
18 Tak to widziała Inga Iwasiów:  „Można się nabrać, pomyśleć, że chodzi o nobilitację, tymczasem jest tak, że poezja pisana przez kobiety jest zdaniem krytyka wartościowa tylko wtedy, gdy jest tą wielką poezją kultury, uplasowaną między Herbertem a Miłoszem, której płeć jest faktem pozatekstowym przydającym interpretacji piętna dodatkowego autorytetu: pisaniem o życiu i śmierci nie różniącym się w żadnej mierze od męskiego, ale wartościowym przez fakt, że kobieta z »natury« egzystuje w pobliżu życia i śmierci. Hartwig jest więc poetą, a jej wiersze poezją kobiety”; I. Iwasiów, Rewindykacje. Kobieta czytająca dzisiaj, Kraków 2002, s. 36.
19 J. Kwiatkowski, Remont Pegazów, Warszawa 1969, s. 160.
20 B. Tokarz, Poetyka Nowej Fali, Katowice 1990, s. 10.
21 Tamże, s. 8.
22 Z. Jarosiński, Literatura lat 1945–1975, Warszawa 1996, s. 121.
23 „W ruchu Nowej Fali, w której silne były związki poezji z polityką, poetki prawie nie uczestniczyły. Debiutujące wówczas Ewa Lipska i Małgorzata Baranowska nie wpisywały się ściśle w program literacki tej grupy”; G. Borkowska, M. Czermińska, U. Phillips, Pisarki polskie od średniowiecza do współczesności. Przewodnik, Gdańsk 2000, s. 120–121.
24 Tu parafrazuję słowa Germana Ritza: „Romantyczne Ja to Ja męskie, i tym samym autor­stwo też nabiera charakteru męskiego”; G. Ritz, Seks, gender i tekst albo granice autonomii literackiej, [w:]Ciało i tekst. Feminizm w literaturoznawstwie – antologia szkiców, pod red. A. Nasiłowskiej, Warszawa 2001, s. 273.
25 Zob. J. Gutorow, Niepodległość głosu. Szkice o poezji polskiej po 1968 roku, Kraków 2003, s. 20–23.
26 „Poetki odegrały natomiast ważną rolę w nieco późniejszym (o około dziesięć lat) nurcie »nowej prywatności«. Były to Anna Janko, Anna Czekanowicz, Krystyna Lars, Milena Wieczorek”; G. Borkowska, M. Czermińska, U. Phillips, Pisarki polskie od średniowiecza do współczesności. Przewodnik, dz. cyt., s. 121.
27 „A zasługiwały one na większą uwagę (tu mam na myśli także liczne publikacje ośrodka gdańskiego, łącznie z tzw. szkołą Marii Janion) głównie z tego powodu, że tak radykalnie odcięły się od dominującego w poprzednich dziesięcioleciach ideowego, etycznego czy społecznego nastawienia wobec literatury, wysuwając na czoło albo koncepcje estetyczne (w duchu amerykańskiej neoawangardy), albo psychologiczne (problematyka transgresji, duchowości, doświadczenia wewnętrznego)”; J. Kornhauser, Poezja i codzienność, Kraków 2003, s. 89.
28 M. Fox, Ogrodnicy północy: poetów portret potrójny, Gdańsk 1998, s. 60.
29 P. Czapliński, P. Śliwiński, Literatura polska 1976–1998. Przewodnik po prozie i poezji, Kraków 2002, s. 43.
30 Anna Czekanowicz, Krystyna Lars, Aldona Mrozowska, Ludwika Topp, Bożena Ptak, Urszula M. Benka, Anna Janko, Katarzyna Boruń, Alicja Bykowska-Salczyńska, Zofia Badura, Maria Aniśkowicz, Ewa Filipczuk, Krystyna Kwiatkowska, Mira Kuś, Katarzyna Młynarczyk, Anna Kwietniewska i inne.
31Poeta jest jak dziecko. Nowe Roczniki. Antologia, wybór i oprac. M. Chrzanowski, Z. Jerzyna, J. Koperski, Warszawa 1987.
32 M. Janion, Oni są Czarownicą, [w:] A. Czekanowicz, Z. Joachimiak, Pełni róż obłędu, Gdańsk 1983, s. 6. Podaję za: M. Fox, Ogrodnicy północy…, dz. cyt., s. 67.
33 P. Czapliński, P. Śliwiński, Literatura polska 1976–1998…, dz. cyt. s. 43.
34Macie swoich poetów. Liryka polska urodzona po 1960 r. Wypisy, wybór i oprac. P. Dunin­-Wąsowicz, J. Klejnocki, K. Varga, Warszawa 1997.
35 I tu można wrócić do nurtującego mnie, rozpoczynającego tę wypowiedź, pytania: czy nikła liczba nazwisk kobiecych w historycznoliterackich statystykach to fakt, który wiąże się z tym, że procent aktywnych poetek (w stosunku do poetów) był rzeczywiście wielokrotnie mniejszy, czy też podsuwany nam obraz jest zafałszowany, a wyciągane zeń wnioski zmanipulowane?
36 W niedługo potem wydanej antologijnej reprezentacji pokolenia proporcje były podobne. Chodzi o Antologię nowejpoezji polskiej 1990–1999 pod red. R. Honeta i M. Czyżowskiego (Kraków 2000), w której na 106 nazwisk tylko 12 należy do kobiet.
37 Zob. J. Klejnocki, J. Sosnowski, Chwilowe zawieszenie broni, Warszawa 1996.
38 Trzeba uderzyć się we własne piersi: piszący te słowa w książce Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy (Bydgoszcz 1999) nie uwzględnia żadnej poetki, stopniowo otwierając się na poezję kobiet w następnych książkach. W Zwierzęciu na J (Wrocław 2001) znajdują się szkice o tomikach Jolanty Stefko, Ewy Sonnenberg i Marty Podgórnik, a w Rozproszonych głosach (Warszawa 2006) opisuję twórczość Anny Janko, Bożeny Keff, Małgorzaty Baranowskiej, Krystyny Miłobędzkiej i ponownie Marty Podgórnik.
39 J. Klejnocki, Przez wiersze. Szkice interpretacyjne, Warszawa 2016.
rozdział II

Niegotowość

Podwójnie wykluczone. O tych, co poza oficjalną reprezentacją kobiet

Postawić więc można tezę, iż mała aktywność poetek w kolejnych fazach dyskursów programowych, powoduje, że ich głos, chociaż w wymiarze indywidualnym słyszalny i doceniany, znacznie skromniej zaznacza swoją obecność w perspektywie historycznoliterackiego porządkowania artystycznych dokonań epoki. W innym ujęciu – są wysoko notowane w optyce przestrzennej, w synchronii, która uwspółrzędnia różne nurty estetyczne, a prawie nieobecne w perspektywie diachronii. Warto jednak zauważyć, że w pokoleniu najmłodszych artystek, bardziej skłonnych do werbalizowania własnej samoświadomości poetyckiej – przykładem mogą być sygnatariuszki głośnego manifestu neolingwistycznego – sytuacja ulega zmianie, chociaż i one stawiają na suwerenność postaw twórczych, nadając antologii tytuł Solistki1.

Chór

Nie da się przesłonić faktu, że w poetyckim dyskursie dominują nazwiska męskie. Trudno określić, w jakim stopniu bierze się to z utrwalonego zwyczaju, a ile w tym krytycznoliterackiej łatwizny. Tym razem wydano antologię2, w której pokazano mijające dwudziestolecie przez pryzmat wierszy kobiet, niezbyt często dopuszczanych do głosu w analogicznych antologiach określanych przez „męskie dykcje”.
Solistki miały zapełnić bolesną lukę, pokazać samodzielność i zaradność kobiet upominających się o swoje miejsce i znaczenie oraz uwydatnić to, co przeoczone i odsunięte3. Tak dobrze zredagowany i uporządkowany zbiór był bardzo potrzebny, lecz nie dajmy się zwieść przekonaniu, że dokonano odkrycia, że pewne wartości wyłuskano z absolutnego podziemia. To są w większości znane nazwiska aktywnie uczestniczące w życiu literackim ostatnich lat. Te poetki zdobywają nagrody, pokazują się w mediach, nadają ton dyskusjom. Wątpię w prawdziwość tezy o ich niedowartościowaniu. Cień tego zwątpienia pada również na tytuł zbioru. Bardzo chciałbym, żeby doszło do odkrycia czterdziestu jeden osobowości, autentycznych solistek. Wrażenie po przeczytaniu jest jednak takie, że mamy do czynienia z chórem, z naśladownictwem ani mniejszym, ani większym od tego spotykanego w poezji panów. Na tym tle solistek jest niewiele. Rewolucjonistką na skalę Andrzeja Sosnowskiego jest jedynie Marta Podgórnik. To nazwisko stawiam obok Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Świrszczyńskiej, Poświatowskiej, Miłobędzkiej i Rafała Wojaczka, obok postaci symbolizujących kolejne wielkie kroki w przełamywaniu ograniczeń kobiecej ekspresji. To przy jej wierszach widać, że płeć autora pozostaje w tyle za czymś uniwersalnym i – powiedzmy – retorycznym, za sztuką błyskotliwego sporu z kulturą, językiem, konwencjami.
„Chóralność” wiąże się ze środowiskowym podłożem antologii, z sąsiedztwem serii poetyckiej Staromiejskiego Domu Kultury, czasopis­ma „Wakat” i portalu „nieszuflada”. To wszystko jest jakoś do siebie podobne, mimo usilnych prób różnienia się. Mało która z poetek decy­duje się na odmienność w stylu Marii Cyranowicz czy Joanny Mueller. Panie tak samo jak panowie wyczulone są na akceptowaną konwencjonalność noszenia się, stale kontrolując, z czym aktualnie jest do twarzy. Bycie w tym środowisku, bezkrytyczne towarzyszenie jego obrzędom, rytualne klikanie na „nieszufladzie” sprzyja uniformizacji. Tego na co dzień nie widać, potrzebna jest szersza perspektywa i taka antologia, żeby to unaocznić. W tym sensie honor tytułu ratują rzeczywiste solistki: Marzanna B. Kielar, Marzena Broda, Agnieszka Kuciak, Anna Piwkowska, Ewa Sonnenberg, Anna Podczaszy, Justyna Bargielska, Katarzyna E. Zdanowicz, Julia Fiedorczuk, Bianka Rolando, Agnieszka Wolny-Hamkało, Wioletta Grzegorzewska. Ich utwory mają odwagę wyjścia poza środowiskowe miny i zrytualizowaną estetykę, nic przy tym sobie nie robiąc z mody na żeńską odmianę poetyki Sosnowskiego.
Ta antologia to raczej manifest, gwóźdź do trumny rzewnego „babskiego poezjowania”, czyli takiego, jak twierdzą autorki posłowia, które jest „do bólu przewidywalne, często przypisane do tzw. ról kobiecych, typowych dla kobiet »obłaskawionych«, trzymających się politycznie i obyczajowo w ryzach poprawności”4. Chyba jednak zbyt łatwo wyeliminowano pewne zjawiska, kierując się kluczem li tylko środowiskowym i towarzyskim. Jako stały czytelnik produkcji lirycznej „poetów, którzy są kobietami”5, odczułem brak wierszy na przykład Izabeli Kawczyńskiej, Joanny Lech, Magdaleny Bielskiej, Mirki Szychowiak, Joanny Wajs, Jolanty Stefko, Beaty P. Klary, Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej, Agnieszki Wesołowskiej, Mirosławy Pajewskiej, Klary Nowakowskiej, Izabeli Fietkiewicz-Paszek, Krystyny Dąbrowskiej, Anny M. Goławskiej, Małgorzaty Lebdy, Kamili Pawluś, Natalii de Barbaro. I tu przerywam wyliczankę, bo nie ma sensu ciągnąć dalej, a argument o chęci usunięcia staromodnych, słabych poetek eksploatujących stereotypy lirycznej kobiecości nie trafia mi do przekonania. Raczej jestem skłonny przyznać rację tym, którzy twierdzą, że nie wysilono się w poszukiwaniach, nie spenetrowano wszystkich środowisk, pozostając w gronie znajomych królika. Nie ma niespodzianki, nowego otwarcia dyskursu, wydaje się więc, że mamy do czynienia bardziej ze swego rodzaju manifestacją niż rzetelną prezentacją.
Na szczęście wiersze snują własną opowieść, mając gdzieś toczone obok ideologiczne manewry. Jest to często opowieść o języku niena­dążającym za szybkimi zmianami obyczajowymi i cywilizacyjnymi. Ustami niektórych poetek współczesna kobieta wypowiedziała uczucie niewygody i niespełnienia, twierdząc, że wmanipulowano ją w obce i nieautentyczne komunikacyjne gry. Antologię czyta się świetnie jako dokument gwałtownego rozwoju poezji, pokazujący, że w obrębie liryki równouprawnienie stało się faktem. Właściwie nie ma już chwytów i tematów typowo męskich czy typowo żeńskich, zaś aura cudownej nieprzewidywalności dziewczęcego i kobiecego gestu poetyckiego wzięła górę nad jakąkolwiek manipulacją.

Solistki

Lektura Solistek przyniosła i taki pożytek, że zacząłem rozmyślać nad twórczyniami zapomnianymi i przeoczonymi, które nie nadawały się do przywołania w antologii, nie spełniając swoiście sprofilowanych wymogów feminizmu i awangardyzmu, a także obracając się w kręgach zbyt oddalonych od opiniotwórczych centrów. Mowa więc o poetkach „podwójnie wykluczonych”.
I muszę przyznać, że nie mam na opisanie tych odrzuconych jakiegoś gotowego języka, będę się więc poruszał w czasie po omacku, czyniąc po drodze notatki, z których wyłonią się w przyszłości i postawa, i perspektywa.
1
Zacznę od tomiku Pan Bóg wyjechał na Florydę6. Opowiedziano w nim wstrząsającą historię dziewczynki, która wyszła z domu i już nigdy do niego nie wróciła, nie mogła wrócić. Każdy wiersz usiłuje zasypać przepaść i zbliżyć ją do czegoś takiego jak dom, wspólnota, ale tragizm polega na tym, że się to nie udaje, że jest bezcelowe. To, co najbardziej poraża, dotyczy tonu. Jeżeli wydrwi się uniesienie i patos, jeżeli zrezygnuje się z egzaltacji, to zostają takie właśnie notatkowe zapisy odmowy udziału w powszechnym święcie banału i afirmacji egzystencjalnego schematu. Kobieta cierpi i celebruje („zamknięta między udami róża”7) swą samotność, „siada w zimnej pościeli”8, ale stać ją przy tym wszystkim na heroicznie powściągliwe gesty odmowy, pogardy, sarkazmu. Prawdopodobnie dopiero wtedy egzystencja jest do udźwignięcia i podania w takim stylu, w formie beznamiętnego, oschłego relacjono­wania.
Tego wiersza nie napisała wojująca feministka. Słyszymy głos dziewczynki, która przed laty wyszła z domu, a mnie, czytelnikowi, coraz trudniej w trakcie lektury przychodzi określić „granicę poezji”, zarys przestrzeni, w której z jakichś względów „dalej już jej nie ma”:
[…]byłam u pierwszej komuniichciałam zostać świętąale nie mieliśmy pieniędzy
nie było więc w rodzinieświętych ani samobójcówkilka kobiet zmęczonycho piątej rano
nie mieliśmy też ziemiani nieruchomościraz z siostrą przyniosłamze szkoły wszy
na wsi kwitły głogii umierały gęsiprzy wyschniętych stawach
w mieście czytałam Prousta
dalej nie było już poezjidziennik telewizyjnyżytnia na kartkiporodówka9
2
Czyż nie jest żeńską wersją Tkaczyszyna-Dyckiego, wersją dotkniętą większym obłędem? – zapytałem samego siebie; albowiem bohaterka wierszy Edy Ostrowskiej z tomu Nie znałam Chrysta10 jest nieobliczalna, ogarnięta rytmem ekstazy ni to religijnej, ni to poetyckiej. Te wiersze rozpadają się, pękają, a nawet wybuchają z cichym trzaskiem, „robiąc silne zamieszanie wokół siebie z powodu skazy na umyśle”11. Znowu ktoś spoza giełdy literackiej, człowiek mający tylko wiersze za i na usprawiedliwienie. I nieraz go usprawiedliwiają. Nieraz niczego nie mogę z tego zrozumieć. Wtedy czuję, że są w naszej współczesnej poezji rzeczy, o jakich się krytykom nie śniło. W tym przypadku nie śmiem śnić.
Z innych względów przykuł moją uwagę zbiorek Danuty Góralskiej-Nowak Droga do domu12. Zaciekawiło mnie, jak robi się tu literaturę ze wspomnień, jak autorka wyciąga stare, pożółkłe fotografie z szuflady i jak je z czułością opisuje. Mogło skończyć się na egzaltacji, na pierwszym, bezpośrednim odruchu lirycznym królującym w milionach wierszy: opłakać, popłakać, dać ujście. Bohaterka ten etap rozpamiętywania ma już za sobą i na pozór mówi zdawkowo, jakby od niechcenia. To są szkice piórkiem, epifaniczne wzmianki o postaciach wyłaniających się z rodzinnego albumu. Nie roztkliwia się, stara się być rzeczowa i konkretna. Tym sposobem uczucia stają się własnością czytelnika, który wie, że niekiedy literatura przekracza samą siebie, literacką i sztuczną, stając się czymś w rodzaju naturalnej międzyludzkiej komunii. Najczęściej dzieje się tak, gdy mamy do czynienia z powściągliwością, dystansem i prostotą. Wtedy pozorne banały nabierają nowego znaczenia, a my docieramy do ukrytego w nich, a na co dzień zagadanego, blasku. Takie słowo „dom”. Jedno z najbardziej wyeksploatowanych w literaturze. Podobnie „droga”. Okazuje się, że i z drogi, i z domu można coś wykrzesać. Szczególnie wtedy, gdy na rodzinną, prywatną historię wygnania nałoży się własne, całkiem współczesne błądzenie i szukanie. A czego się szuka? Przede wszystkim sensu. Przy niektórych fragmentach czujemy, że przez chwilę miał nas we władaniu. Znaleziony jakby na moment.
O świadomej obecności mówią wiersze czytanych przeze mnie poe­tek. O własnej obecności w słowie, języku, w kulturowych formach zderzanych z ciałem, jego rytmem i potrzebami mówią utwory Jakubowskiej-Fijałkowskiej. O obecności w rodzinnym albumie, czyli w historii żywo czytanej przez współczesną kobietę, opowiada się w tekstach Góralskiej-Nowak. W trzecim tomiku, autorstwa Jadwigi Maliny z Trzebuni, pt. Stronaobecności13, podkreśla się tę stronę tożsamości, którą można określić jako „naturalną”, ponieważ partnerem do rozmowy staje się tu rozrysowana jak na dziecinnych obrazkach przyroda. A obrazki te mają to do siebie, że nie kłamią, a wręcz przytłaczają prawdą. I takie są kruche liryki Maliny, proste do bólu, zrobione z podstawowych barw i kilku niezawiłych kresek. Okazuje się, że tak prostymi środkami ciągle można wyrazić wiele i wcale nie brzmi to anachronicznie. Być może te wiersze broni autentyzm pewnej lokalności; autorka eksponuje swoje życie na wsi, w ścisłym związku z lasem, polem, łąką, grą chmur na niebie, z tego przyrodniczego otoczenia wywodząc porównania i metafory, styl rozmowy z tajemnicą istnienia. Najważniejsza gra toczy się wokół kwestii przemijania. Kruchość ludzkiego istnienia staje się tu częścią większego spektaklu pojawiania się i znikania, a ból temu towarzyszący roztapia się w obserwowanym żywiole bezceremonialnych rytmów przyrody. „Strona obecności”, czyli chwilowego istnienia, wydaje się jedną z wielu stron bardzo grubej księgi trzymanej wysoko na półce, a „w dole na płaskim leżą tylko domy / co drzwiami znaczą każde opuszczenie”14.
3  
Sięgam do książki Anny Kwietniewskiej Jestem dla nikogo15. Prześladuje mnie wrażenie, że wszedłem w bardzo prywatne zapiski prowadzone na granicy życia i śmierci, ciała i mowy. Doświadczenie krawędzi i jakieś traumatyczne odkrycie w tej sferze przenika ciemną aurę każdej linijki tej książki. Intencje osoby mówiącej ze ściśniętym gardłem drwią z oczekiwań, a raczej – idą sobie tylko wiadomą ścieżką obok jakiejkolwiek strategii i wyrachowanych zamierzeń. Monolog bohaterki nawiedzonej, porażonej łatwością bólu, płynie, bo musi płynąć, scalając odległe fakty i sensy, ustanawiając świat dość ryzykownych rozstrzygnięć semantycznych. Płynie nie tylko poza oczekiwaniami, modami, chwilowo triumfującymi konwencjami, ale także poza łatwizną rozumienia świata, poza banałem, w jakimś własnym, może i ciasnym, kanale gęstej i ciemnej krwi. Fizjologiczny, cielesny klimat poezji Kwietniewskiej realizuje ukryte potrzeby nowego rodzaju transcendencji, czyli – w tym przypadku – unieważniania ciała, kości, krwi i bólu. Te ascetyczne i niewdzięczące się wiersze wypełniają swoistą powinność metafizyczną, autorce chodzi o to, żeby nie być znakiem, symbolem, poetką – woli raczej „być dla nikogo”, wpisywać się w ciąg skojarzeń związanych z nieobecnością, z byciem po drugiej stronie, „pójściem za słowa” i trwaniem w „innym wymiarze”.
O to chodziło kiedyś Krystynie Lars, coś podobnego próbowała robić, w rokokowo-nadrealnej stylizacji, Urszula M. Benka. To przedstawicielki „zakonu uduchowionych”, czyli wspólnoty poetyk zanurzonych w ciemnych zagadkach podświadomości. Muszę powiedzieć, że ten nurt wydał w swej kobiecej wersji bardzo interesujące owoce.  Stanowi on kontynuację pewnych aspektów liryki Wojaczka. Być może, twórczość wrocławskiego poety najciekawsze ślady pozostawiła w liryce kobiet, najlepiej przez kobiety została zrozumiana i właściwie podjęta. Kontynuacja w wydaniu męskim przyniosła rozwój powierzchownych tropów awanturniczo-obrazoburczych, natomiast takie osoby, jak Lars, Kwietniewska czy Benka odnalazły właściwy klucz do rozumienia tej poetyki i dały swoją poezją jej prawdziwą, głębinową wykładnię.
Ostatnia, czytana przeze mnie, książka Benki nosi tytuł Ta mała Tabu i jest swoistym seansem poetycko-psychoanalitycznym o zdecydowanie gęstszej strukturze (pomieszanie sennych widziadeł z odpryskami realności), naznaczonej podskórną erudycją rodem z dzieł Freuda, Junga i wielu innych psychologów, filozofów i antropologów. Co by się nie powiedziało o manieryzmie poszukiwań „zakonu uduchowionych”, to jednak widać w tym nurcie prawdziwy wysiłek poznawczy, odkrywczość, jakiś rys straceńczy, wreszcie nastawienie na przełamywanie stereotypów i przygodę duchową.
4
A gdyby tak nic nie wiedzieć o Romanie Honecie i budować poezję ośmielonej wyobraźni na schedzie po Stanisławie Grochowiaku, to co wtedy? Wtedy przytrafia się coś takiego, jak zupełnie samotna i oddzielna poezja Agnieszki Wesołowskiej z Łobza, która już jako szesnastolatka debiutowała tomikiem, a teraz wydała drugą książkę – Ars vitae. Listy do nieszczęśliwych16. Odrębność tej liryki bierze się także z braku związków z liryką rówieśną. Autorka nic nie wie albo nie chce wiedzieć o tym, co wydarzyło się w poezji po 1989 roku. Dlatego rytmy tych wierszy brzmią egzotycznie zaprzeszłą melodią podsłuchaną nie tylko u Grochowiaka, lecz również u Józefa Czechowicza, Jerzego Harasymowicza i Tadeusza Nowaka. Miałem też skojarzenia z niektórymi poetami z kręgu „Orientacji”. W tym sensie Wesołowska wzięła się z historii literatury, urodziła się na pograniczu estetycznych epok. Trudno mi o jednoznaczną opinię, gdyż wrażenie odwiedzin w skansenie raz po raz zakłócane jest odczuciem czegoś niezwykle świeżego, szczerego, poruszającego. To prawdziwa poetka o naturalnej predylekcji do tworzenia sugestywnego obrazu i przekonującej melodii wiersza. Przy tej poetyce trzeba szczególnie uważać, żeby nie popaść w wielosłowie. Inaczej może się przydarzyć poetce to, co przydarzyło się niektórym twórcom pokolenia „Orientacji”: jałowe obroty wiersza mielącego pustkę za pomocą piętrowych metafor. Jerzy Jarzębski w przedmowie zaświadcza, że naszej autorce raczej to nie grozi, a jego intuicja mówi mu, iż „poezja ta – i stojące za nią przeżycie – jest wysokiej próby, obrazy, które tworzy, są niezwykłe i intrygujące”17.
5
Nie być wersją tego czy owego poety. „Niech kobieta rozwinie własną chorągiew”18 w walce z kulturową wszechmocą mężczyzn, ustanawiających wysokość i głębię obowiązującego tonu. Bohaterka ostatnich poematów Tamary Bołdak-Janowskiej za nic ma to, co rzekomo obowiązujące, a za cel ataku i gwałtownej polemiki obrała sobie postać Martina Heideggera, rzucającego – jej zdaniem – potężny cień na współczesne myślenie o człowieku i jego egzystencji. „Człowiek” jako figura filozoficznej spekulacji miał, i nadal ma, zdecydowanie męskie rysy. Zabrakło w tej abstrakcyjnej koncepcji miejsca na opis szczególnego i konkretnego rodzaju bycia charakterystycznego dla kobiety. Dlatego: „Trzęsę Martinami. Trzęsę starym ziarnem. / Trzęsąc Martinami, naruszam autonomię / pogrzebanych”19.