Bez opamiętania - Paulina Wysocka-Morawiec - ebook + książka

Bez opamiętania ebook

Wysocka-Morawiec Paulina

4,7

Opis

Minęły już dwa lata, a Maja i Kuba wciąż szamocą się z życiem. Każde z nich tkwi w pułapce własnych uczuć i zobowiązań. Małżeństwo Kuby przechodzi poważny kryzys i nawet dwuletni Staś przestaje być wystarczającym powodem, by tkwić w nieudanym związku. Mężczyzna nadal żywi uczucia względem Mai, a kiedy dowiaduje się o poważnych zamiarach Adama wobec niej, postanawia o nią zawalczyć.

Maja coraz częściej dochodzi do wniosku, że nie potrafi wykrzesać z siebie gorącego uczucia, którego oczekuje od niej Adam. Udawanie zaczyna ją męczyć, a pierścionek zaręczynowy od Adama ciąży coraz bardziej. Na domiar złego zaczyna odbierać przerażające anonimy, a jej przyjaciółka boryka się z poważnym problemem…

Zespół The Bricklayers stoi przed wielką szansą, ale zrujnować ją może narastający konflikt między Kubą i Adamem. Dokąd zaprowadzi ich ta rywalizacja? Czy manipulacja, którą odkryje Maja, będzie miała wpływ na jej życiowe wybory?

Historia pełna emocji, piętrzących się problemów i intryg, które mogą zmienić wszystko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (26 ocen)
19
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna tak jak pierwsza cześć
00
Smoczek26031993

Dobrze spędzony czas

miło spędzony czas przy tek książce.polecam
00
Tamtamo

Dobrze spędzony czas

Pierwszy tom odebrałam entuzjastycznie. Tym razem jednak mam mieszane uczucia. Był dość ciężki. Dużo dywagacji, przemyśleń, ciężka atmosfera. Bohaterka nie emanowała już taka radością jak poprzednio. Podejmowała dość kontrowersyjne decyzje. Wybaczyła rzeczy moim zdaniem niewybaczalne. Historia zaczęła mi się trochę dłużyć. Zakończenie dostarczyło niedosytu. Autorka doprowadziła bohaterkę na skraj rozpaczy a potem … jedna scena i pozamiatane czyli mamy epilog. Cztery gwiazdki sa trochę na wyrost. Proponuję jednak przeczytać i wyrobić sobie własna opinię.
00
zaczytana_mam

Nie oderwiesz się od lektury

"BEZ OPAMIĘTANIA" Paulina Wysocka-Morawiec Szczerze mówiąc ciężko mi opisywać kolejne tomy nie zdradzając najciekawszego i w taki sposób by nie popsuć radości z czytania pierwszej części tym którzy jeszcze nie przeczytali tej propozycji. Też tak macie? 🤔 Więc spróbuję w ten sposób.🙂 Jest to drugi tom książki "Bez zobowiązań" opowiadający o dalszych losach Mai i Kuby którzy po dwóch latach nadal nie są tak szczęśliwi jak by chcieli. Dlaczego? Kuba nadal czuję coś do Mai i zaczyna o nią walczyć. Ale dopiero w momencie gdy dowiaduje się że Adam chce się jej oświadczyć. Ale nie tylko On, Maja też nie potrafi o nim zapomnieć i coraz bardziej męczy się w związku z Adamem. Czy Kuba odzyska prawdziwą miłość? Czy kobieta pójdzie za głosem serca a może rozumu? Co się stanie z zespołem? Z kim będzie Maja ? Ta część jest przepełniona emocjami, to totalny rollercoaster. Przeżywała to wszystko razem z bohaterami książki, jest tu wiele ich wzlotów ale i upadków. Muszą dokonać trudnych wyboró...
00

Popularność




Redakcja: Dorota Matejczyk

Korekta: Renata Kuk, Katarzyna Malinwoska

Skład i łamanie: Robert Majcher

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Zdjęcie na okładce: © Dima Aslanian/Shutterstock.com

Copyright © Paulina Wysocka-Morawiec, 2021

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8266-036-4

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Wszystkim zagubionym

Playlista

1. Wham! – Last Christmas

2. Mariah Carey – All I want for Christmas is you

3. Frank Sinatra – Santa Claus is coming to town

4. Cicha noc

5. Przybieżeli do Betlejem

6. Train – Shake up Christmas

7. Bing Crosby – White Christmas

8. Bobby Helms – Jingle Bell Rock

9. De Su – Kto wie, czy za rogiem

10. Skaldowie – Z kopyta kulig rwie

11. Dean Martin – Let it snow

12. Ania Szarmach – Coraz bliżej święta

13. Czesław Śpiewa – Żaba toniew betonie

14. Frankie Valli – Can’t take my eyes off you

15. Breaking Benjamin – Diary of Jane

16. ZHU – Faded

17. Kongos – Something New

18. Twenty One Pilots – Polarize

19. Отава Ё – ПроИвана Groove

20. Twenty One Pilots – Ride

21. Happysad – Taką wodą być

22. Maroon 5 – Girls like you

23. Arctic Monkeys – Do I wanna know

24. Paweł Domagała – Wystarczę ja

25. Republika – Mamona

26. Myslovitz – Peggy Brown

27. KALEO – Way down we go

28. Green Day – American Idiot

29. Nickelback – Never gonna be alone

30. Nickelback – Shakin’ Hands

PROLOG

KUBA

Siedzimy przy jednym ze stolików w Murze. Ja, Adam, Piotrek i Jarek – cały nasz zespół. Pieprzeni The Bricklayers. Oprócz nas nie ma nikogo. Dzięki dobrej woli właściciela możemy wykorzystywać bar do prób, gdy jest zamknięty. Główne pomieszczenie znajduje się w piwnicy jednej z kamienic w samym centrum Częstochowy. Jest duże, zamontowana scena pozwala wczuć się w atmosferę koncertu, akustyka jest znośna, a w dodatku nie wydajemy na to nawet złotówki. Nie mogliśmy trafić lepiej.

Nachylamy się w stronę wyciągniętej dłoni naszego wokalisty. Patrzymy na pierścionek. Złoty, wysadzany błyszczącymi kamieniami, które układają się w znak nieskończoności. Jest naprawdę ładny. Mam ochotę go zniszczyć. Fantazjuję, że trafiam go młotkiem, poprawiam prasą hydrauliczną i kończę, używając paleniska kowalskiego.

Zerkam na Adama, który starannie unika mojego wzroku. Jest podniecony swoim zamiarem, a jednocześnie pełen niepokoju. W tej chwili bardzo chciałbym go nienawidzić. Mam prawo. Mimo to nie mogę. Przez ponad dwa lata naszej burzliwej znajomości zdążyłem go polubić. To porządny facet. Dokładnie taki, na jakiego zasługuje Maja. Wiem to, ale nieokiełznana zazdrość i tak skręca mi wnętrzności.

Rozlega się dźwięk zamykanych drzwi. Ktoś wszedł do baru. Słychać kroki na schodach. Jeden, dwa, przy trzecim Adam w popłochu zamyka pudełeczko z pierścionkiem i wpycha je do kieszeni. Cztery, pięć, sześć, siedem i wchodzi ONA. Otulona puchową kurtką, w wełnianej czapce z wielkim pomponem. Policzki ma zaczerwienione, a we włosach ozdoby ze świeżego śniegu. Wygląda pięknie.

Adam rusza w jej stronę, by ją pocałować.

Odwracam wzrok i wgapiam się w kufel z piwem. Żałuję, że jest bezalkoholowe.

– Cześć. Myślałam, że skończyliście – mówi.

Zerkam na nią. Miała nadzieję, że już nas tutaj nie będzie. Oczywiście. Od dwóch lat unika mnie jak ognia. Naiwnie tłumaczę to sobie tym, że jeszcze jej zależy.

Ja też próbowałem tej strategii, ale szybko doszedłem do wniosku, że to wcale nie pomaga. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Skapitulowałem, kiedy wkradła się do moich snów. Teraz czekam na każde spotkanie jak potępieniec. Czuję się jak masochista. Za każdym razem wiem, że będzie cholernie bolało, bo ona jest obok, ale poza moim zasięgiem. Już nie należy do mnie. Nie mogę jej dotknąć ani pocałować. I muszę patrzeć, jak on to robi. Ale nie potrafię odmówić sobie jej widoku. Tak bardzo za nią tęsknię.

Pamiętam, jak ją spotkałem. Byłem wtedy w klubie ze znajomymi. Nie chciałem spędzić kolejnej nocy sam, więc szukałem chętnej do małej przygody. Wtedy ją zauważyłem. Nie przyciągnęła mojej uwagi urodą, choć niczego jej nie brakowało. Zauważyłem ją, bo ciągle wodziła za mną wzrokiem i wcale się z tym nie kryła. Jej spojrzenie było natarczywe, ale przyjemne. Pomyślałem, że pewnie skądś mnie zna. Być może kiedyś ze sobą spaliśmy. Otaksowałem ją uważnie. Blondynka, nos odrobinę za szeroki, ale ładne oczy. Całkiem niezłe ciało, choć dosyć niska i może nieco za mało w dekolcie. Za to tyłek godny uwagi. Myślałem i myślałem, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć. W końcu postanowiłem zaryzykować.

Zaczepiłem ją na korytarzu i zapytałem, czy przypadkiem się nie znamy. Trochę się bałem, że dostanę w pysk, i to całkiem zasłużenie, ale ona wcale nie wyglądała na wkurzoną. Na jej twarzy odmalował się tak wielki zawód, że poczułem się jak skończona świnia. Po chwili uśmiechnęła się i przytaknęła. Nie wiedziałem, co robić, więc zaproponowałem jej taniec. Poruszała się dobrze i pozwalała się prowadzić. Zebrałem się w sobie i postanowiłem dowiedzieć się, skąd mnie zna. Zmarkotniała.

– Z klubu studenckiego.

Jestem już w tym wieku, że nieczęsto bywam w takich miejscach, więc od razu sobie przypomniałem.

– To z tobą tak długo tańczyłem? – zapytałem i chyba poprawiłem jej tym humor.

Sam niewiele pamiętałem z tamtego wieczoru, ale Dawid sporo mi opowiedział. Podobno jedna studentka wpadła mi w oko, ale do niczego nie doszło. Dziewczyna przytaknęła, więc to musiała być ona. Dobrze, mogło być gorzej. Alkohol robi swoje i bywało, że w łóżku budziłem się z kobietami, którym normalnie nie poświęciłbym nawet najmniejszej uwagi.

Przyjrzałem się jej i wizja wylądowania między jej nogami wydała mi się całkiem przyjemna. A co mi tam – pomyślałem.

– Mam ochotę się z tobą kochać. Mocno i ostro.

Spojrzała na mnie. Wydawała się zaskoczona i lekko przestraszona.

– Jak chcesz, może być powoli i delikatnie. W sumie ja też tak wolę – dodałem szybko. – Robię dzisiaj za kierowcę, więc pojedziemy samochodem. To jak?

– Jestem tu z koleżanką. Nie mogę jej zostawić.

Nie posłała mnie całkiem na drzewo, więc próbowałem dalej.

– Później możemy tu jeszcze wrócić.

Chyba przegiąłem, bo tylko się zaśmiała i pokręciła głową. Nagle nabrałem wielkiej ochoty, żeby ją pocałować. Pamiętałem, że pali, więc jej to zaproponowałem. Zaprowadziłem ją do małego pokoiku w piwnicy. Byli tam moi znajomi. Gdy zobaczyli, że nie jestem sam, postanowili dać nam chwilę prywatności i wyszli. Usiedliśmy na kanapie. Z całych sił powstrzymywałem się, żeby jej nie dotknąć. Miałem na nią coraz większą ochotę i nie chciałem jej spłoszyć.

– Na pewno nie chcesz jechać do mnie? – zapytałem jeszcze raz, ale szczerze mówiąc, nie liczyłem na wiele.

Wyglądała mi na jedną z tych grzecznych i ułożonych. Zbyt porządną, żeby zniżyć się do przygody na jedną noc. Mogłem się założyć, że marzyła o stałym związku i księciu na białym koniu, który będzie ją wielbił i przenosił przez błotniste kałuże. Nie dla mnie takie historie.

– Dzisiaj na pewno nie.

No tutaj mnie zaskoczyła.

– Więc kiedy? Jutro?

– Nie. – Zaśmiała się. – Mam taką zasadę, że nigdy nie robię tego z nieznajomymi.

Mówiąc „tego”, wydawała się zakłopotana, choć próbowała to ukryć. Było w tym coś naprawdę uroczego. Wywnioskowałem, że albo rzadko dostawała takie propozycje, albo nieczęsto się na nie zgadzała.

– Przecież mnie znasz. Jestem Kuba. – Uśmiechnąłem się szeroko i podałem jej rękę.

– Ostatnio mówiłeś, że Wojtek.

Ożeż kurwa mać! Ale ze mnie idiota. I pomyśleć, że już tak dobrze mi szło…

– Majka – powiedziała. – I nie do końca o to mi chodziło. Miałam na myśli coś w stylu „Nie na pierwszej randce”.

Oho, coś mi tu zaleciało potencjalnym związkiem, ale byłem ciekawy, więc pociągnąłem temat.

– Więc na której?

– Bo ja wiem… – zawahała się – na dziesiątej.

– Czyli musiałbym być twoim chłopakiem?

– Nie. Przecież można spotykać się bez zobowiązań.

No proszę, a jednak nie jest taka porządna, jak mi się wydawało – pomyślałem. Przeanalizowałem wszystkie za i przeciw, przy czym przeciw było naprawdę niewiele.

– Wchodzę w to.

Spojrzała na mnie zmieszana.

– Ale w co?

– Z tego, co zrozumiałem, musisz mnie poznać, tak?

– No tak.

– Więc będziemy się spotykać, a na dziesiątej randce będziemy się kochać. I wszystko bez zobowiązań. Dobrze zrozumiałem?

Wyglądała na porządnie skołowaną. Dziwne, przecież sama to wszystko wymyśliła. Przestałem się nad tym zastanawiać, kiedy skinęła głową.

– Świetnie. Więc nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli jutro zadzwonię?

– Nie, skąd.

– Tylko podaj numer.

– Przecież masz.

A to ci niespodzianka. Muszę zdecydowanie mniej pić…

– Nie mów, że mam twój numer i nawet o tym nie wiem.

– Ostatnio obiecałeś mi kino, więc ci podałam. – Wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego.

– Tylko kino? Chyba nie byłem w formie. Dobra, to podaj jeszcze raz.

Ledwie wstukałem numer, do palarni wpadła jej całkiem atrakcyjna koleżanka w stanie zaawansowanego odurzenia alkoholem. Dziewczyny chciały już wyjść. Czułem dziwny niedosyt, więc zaproponowałem Mai, żeby została, ale się nie zgodziła. Postanowiłem, że je odwiozę.

Kiedy stanęliśmy przy moim samochodzie, lekko się zawahała. Otworzyłem go, a ona spojrzała na mnie zdziwiona.

– Jesteś taksówkarzem?

– Jak widać. – Uśmiechnąłem się. – A co, żałujesz, że nie zażądałaś dwudziestu randek?

– Nie, nie o to chodzi.

– Spokojnie, żartowałem. Wsiadaj. Dobrze pamiętam, że pod akademik? – strzeliłem.

– Bardzo dobrze. – Posłała mi lekki uśmiech, a ja znowu zastanawiałem się, jak by to było ją całować.

Ta myśl nie dawała mi spokoju przez całą drogę.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała ta druga, gdy zatrzymałem samochód przed wejściem do domu studenckiego.

– Pod akademikiem.

– Spoko. – Zabawnie zmrużyła oczy, patrząc w kierunku wyłączonego taksometru. – Dziękujemy panu. Ile płacimy?

Powstrzymałem śmiech i wskazałem na Majkę.

– Ja się rozliczę z tą panią.

– Jak pan chce. To dobranoc – powiedziała i zabrała się do wysiadania; wyglądała przy tym całkiem zabawnie.

Maja odpinała pasy, jakby ją parzyły.

– Zaprowadzę ją do pokoju. – Zerknęła na mnie. – To ile jestem ci winna?

O słoneczko, bardzo dużo – pomyślałem.

– Dogadamy się. Zaparkuję gdzieś tutaj i poczekam na ciebie.

Zgodziła się. Obserwowałem, jak prowadzi swoją koleżankę pod ramię. Kiedy zniknęły za drzwiami akademika, odpaliłem silnik i ruszyłem na parking. Byłem ciekawy, czy rzeczywiście do mnie zejdzie. Dałem jej kwadrans.

Pojawiła się po niespełna dziesięciu minutach. Zdezorientowana przyglądała się samochodom. Zamigałem światłami, a na jej twarzy pojawił się wyraźny wyraz ulgi. Wsiadła i uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Wiesz… Tak się zastanawiałem… Żeby nie było niedomówień… – Obserwowałem, jak radość znika z jej twarzy. – Przydałoby się ustalić, co oboje rozumiemy pod terminem „bez zobowiązań”.

Znowu się uśmiechnęła, jakby to pytanie nie było niczym złym.

– Chcesz wiedzieć, co ja przez to rozumiem?

– Bardzo.

– Coś jak związek, ale bez prawa wyłączności. Wiesz, bez zazdrości, wyrzutów i pretensji. Tak jakbyś był moim znajomym, tylko w bardziej bezpośredniej relacji pod względem fizycznym.

Oho, ktoś ma tutaj bardzo złe doświadczenia – pomyślałem.

– Czyli będziemy się spotykać jak kochankowie, tyle że nikogo nie zdradzamy i nie musimy się ukrywać?

Zmieszała się.

– Nie chciałam narzucać jakichś zasad. Jeśli widzisz to inaczej…

– Spokojnie. Mnie to pasuje. – Uśmiechnąłem się. – To może być całkiem ciekawe. Wiesz, jesteś pierwszą dziewczyną, która chce mnie poznać, ale nie chce się wiązać – stwierdziłem. – Zwykle albo chcą związku i wyłączności, albo jednorazowej przygody. Jesteś niezwykłym przypadkiem. – Przyjrzałem jej się.

– Nie jesteś lepszy. Jeszcze żaden facet nie zaproponował mi prosto z mostu, żebym się z nim przespała. No, a już na pewno nie w pierwszych pięciu minutach rozmowy.

– Cóż mogę powiedzieć… – Zaśmiałem się cicho. – Tak już mam.

– I vice versa.

– A skoro rozmawiamy… – Obróciłem się w jej stronę. – Co robisz jutro?

– Pracuję. – Westchnęła ciężko.

– O. A jeśli można wiedzieć, to gdzie?

– W Murze.

– No proszę. Robisz dobre drinki?

– Nikt jeszcze nie narzekał.

– I popatrz, teraz ja żałuję, że nie zażądałaś dwudziestu spotkań. – Zaśmiałem się. – Będziesz tam cały wieczór?

– Tak. Zamykamy o dwudziestej trzeciej, więc skończę gdzieś koło północy.

Niedobrze. Kiedy tak na nią patrzyłem, miałem ochotę jak najszybciej zaliczyć te dziesięć spotkań.

– A poniedziałek?

– Wieczór mam wolny.

– Świetnie. To jak? Może kino, skoro już obiecałem?

– OK.

– I nawet pozwolę ci wybrać film. Pod warunkiem, że to nie będzie jakaś nieśmieszna komedia romantyczna.

– Och, dziękuję. Czuję się zaszczycona.

Zaśmiałem się cicho.

– Dobra, czyli jesteśmy umówieni, tak?

– Dziękuję, że nas podwiozłeś – powiedziała.

Przysunąłem się do niej i złapałem za rękę, którą położyła na klamce.

– Już chcesz uciekać? A płatność?

Pochyliłem się i dotknąłem jej ust. Czekałem. Nie byłem pewny, jak zareaguje. Kiedy tylko się przysunęła, zatopiłem dłoń w jej włosach i pocałowałem ją. Westchnęła, pobudzając do życia mojego przyjaciela w spodniach. Nabrałem ochoty na więcej.

– Na pewno nie chcesz pojechać do mnie? – zapytałem z nadzieją.

– Na pewno.

– Szkoda.

Naprawdę. I wcale nie chodziło mi o sam seks. Było coś jeszcze. Ja po prostu nie miałem ochoty się z nią rozstawać. Patrzyłem na nią i starałem się określić, co takiego w sobie ma, czym różni się od innych. Przecież to całkiem normalna dziewczyna. Powiedziałbym nawet, że dosyć przeciętna. A jednak było w niej coś, czego nie potrafiłem nazwać.

– Jeszcze raz dziękuję.

Pochyliła się i dotknęła ustami mojego policzka. Nie zamierzałem marnować okazji, więc odwróciłem twarz. Byłem zaskoczony, jak wiele przyjemności dał mi ten pocałunek.

Wróciłem do klubu. Towarzyszył mi denerwujący wzwód. Próbowałem szukać chętnej do pomocy w rozwiązaniu tego problemu, ale dziwnym trafem każda potencjalna kandydatka wydawała mi się nieodpowiednia. Wszystko przez obraz młodej studentki plączący się gdzieś z tyłu mojej głowy. Z jakiegoś dziwnego powodu chciałem tej konkretnej dziewczyny i zamierzałem jak najszybciej ją zdobyć.

Zresztą droga do tego celu też była bardzo interesująca. Majka okazała się całkiem ciekawą osóbką, otoczoną licznym gronem przyjaciół płci męskiej. Przez chwilę myślałem nawet, że prowadzi bardzo swobodny tryb życia. Bo skoro zaproponowała mi otwarty układ, to dlaczego nie mogłaby mieć więcej kochanków? To była szalona myśl, ale sposób, w jaki odnosiła się do Piotrka czy Adama, pobudzał wyobraźnię. Szybko się przekonałem, że to tylko pozory, a Majka jest jedną z najporządniejszych, a nawet najbardziej naiwnych osób, jakie znam. I wtedy przestałem się dziwić, że każdy facet z jej otoczenia chciałby ją przygarnąć i rozpiąć nad nią parasol ochronny. A już najmniej dziwiłem się Adamowi, który zakochał się w niej bez pamięci. Rozumiałem go jak nikt inny, choć nie mogłem się nadziwić jego bierności. Znał Majkę ponad rok i tyle samo do niej wzdychał, podczas gdy ona nie zdawała sobie sprawy z jego uczuć. Nie mogłem pojąć, dlaczego nie bierze się do roboty. Początkowo miałem go za tchórza, potem za kompletnego idiotę, a okazało się, że jest i tym, i tym. I niepoprawnym romantykiem na dokładkę. No i dostał za swoje, kiedy pojawiłem się ja. Dałem mu niezłą szkołę życia i nie miałem z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, tak jak on teraz wobec mnie.

Jej zażyłość z przedstawicielami płci męskiej początkowo mnie fascynowała, ale bardzo szybko zaczęła drażnić. Okazało się, że nasze „bez zobowiązań” było trudniejsze do zrealizowania, niż nam się wydawało. Byłem zazdrosny i chciałem oznaczyć swój teren. Starałem się jak mogłem, by nie naruszyć przy tym warunków umowy. Całowałem ją na środku baru albo udawałem jej faceta przed znienawidzoną koleżanką z pracy. Miałem nadzieję, że wszystko się zmieni, kiedy już w końcu ją zdobędę, ale na nadziejach się kończyło.

Z każdym dniem lubiłem ją bardziej, a moje przywiązanie rosło. Trudno mi też było trzymać ręce przy sobie. Nie mogłem się doczekać finalizacji naszej umowy. Nie ratował mnie nawet zimny prysznic.

Pamiętam nasze dziewiąte spotkanie. Odebrałem ją z pracy. Był środek nocy, a ona miała na sobie króciutką spódniczkę. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co pod nią ukrywa. Była tak blisko, a jednocześnie poza moim zasięgiem. Cały mój świat zakręcił się wokół jej nóg i miejsca ich złączenia. Zabrałem ją wtedy do siebie i niemal błagałem o seks. Odmówiła. Nie wiedziałem dlaczego. Byłem pewien, że jest równie podniecona jak ja. Chciałem, żeby była ze mną z własnej woli, więc z bólem serca i opuchniętych jąder odpuściłem. Na szczęście postanowiła nieco nagiąć naszą umowę. Wzięła mojego penisa do ust i było naprawdę świetnie, choć czułem, że była spięta. Postanowiłem nieco ją rozluźnić pieszczotami, ale jednocześnie nie chciałem, żeby przerywała. Tak wylądowaliśmy w pozycji 69. Zadziałało, a dalsza część wieczoru była najlepszym aktem bez penetracji, jaki kiedykolwiek przeżyłem.

Nie żeby ta noc mnie naprawdę zaspokoiła. Stanowiła raczej przystawkę, która tylko zaostrzyła mój apetyt na danie główne. Gdy nadszedł upragniony dzień, byłem podniecony jak nastolatek. To były jej urodziny, a ja nie mogłem przestać myśleć o tym, że po imprezie zabiorę ją do swojego łóżka. Pragnąłem jej jak potępieniec. I gdy byłem już u bram nieba, spuściła na mnie prawdziwą bombę. Okazało się, że jest dziewicą. Miałem być jej pierwszym. Cieszyłem się jak wariat, jednocześnie byłem przerażony. Zawahałem się. Nigdy bym siebie o to nie podejrzewał, ale byłem gotów ze wszystkiego się wycofać. Dzięki Bogu, że nie zmieniła zdania.

Starałem się być delikatny, choć tylko ja wiem, jak trudno mi to przyszło. Tak długo na to czekałem, że chciałem wziąć ją z całą zachłannością, na jaką tylko było mnie stać. Mimo wciśniętych hamulców czułem się jak w niebie. Wtedy zrozumiałem, że już nigdy nie będę miał jej dość.

Pamiętam, jak bardzo była zażenowana, gdy dojrzała na prześcieradle resztki swojego dziewictwa. Poraziła mnie jej niewinność i dotarło do mnie, że oto los sobie ze mnie zakpił. Po śmierci Ilony za żadne skarby nie chciałem nikogo pokochać. Bałem się ponownej utraty i tego nieznośnego bólu, który rozrywał mnie od środka dzień po dniu. Nawet teraz za nią tęsknię, choć minęły lata, odkąd przegraliśmy walkę z rakiem. A tu nagle, zupełnie bez uprzedzenia, zjawiła się ona i niepostrzeżenie wkradła się do mojego serca. Było po mnie.

Od tamtej chwili byłem pewien, że chcę jej tylko dla siebie. Bałem się, że ona może mieć inne plany. Jej poprzedni facet niemal ją zniszczył i skutecznie zniechęcił do związków. Szczęściem dla mnie okazało się jednak, że ona ma podobne odczucia. Tak więc zostaliśmy prawdziwą parą, z klauzulą o wyłączności.

To była idylla. Nawet ojciec, który uważa mnie za nic niewartego śmiecia, nie był w stanie zaburzyć mojego szczęścia. Udało się to dopiero Patrycji.

Poznałem ją kilka miesięcy przed zawarciem układu z Majką. Rudowłosa, atrakcyjna, wysoka, o figurze, która mogła śnić się po nocach, a do tego z prawdziwie ognistym temperamentem w łóżku. Była chętna, więc korzystałem. Zbyt późno się zorientowałem, że oczekuje czegoś więcej. Czegoś, czego nie chciałem jej dać. Wyjaśniłem jej to, a ona pomachała mi przed nosem zdjęciem z badania USG. Miałem zostać ojcem.

Wtedy nie mogłem mieć gwarancji, że dziecko jest moje, ale jeśli tak było, zamierzałem wziąć za nie pełną odpowiedzialność. Chciałem mu dać pełną rodzinę i świadomość, że jest kochane pomimo wszystko. Miało mieć ojca, jakiego mnie zawsze brakowało.

Przede mną było co najmniej siedem miesięcy niepewności. Zacząłem w tym wszystkim szukać miejsca dla Majki. Byłem rozdarty pomiędzy związkiem z nią a potencjalnym zobowiązaniem. Nie mogłem jej niczego obiecać. Nie byłem w stanie dać gwarancji, że za kilka miesięcy nadal z nią będę. Doszedłem do wniosku, że nie mam prawa jej tym obciążać ani niczego od niej wymagać. Postanowiłem wszystko zakończyć i to od razu. Bałem się, że jeśli zacznę to odwlekać, stracę siły i wcale tego nie zrobię.

Zabrałem ją do mieszkania i kochałem się z nią tak, żeby zapamiętać każdy centymetr jej skóry, smak, dotyk i odgłos, który wydawała w łóżku. Później przyglądałem się jej, gdy zasypiała. Resztę nocy spędziłem w kuchni nad butelką wódki. Tak mnie zastała nad ranem. Przyszła do mnie naga i taka piękna, że nie mogłem tego znieść. Kazałem jej się ubrać. Kiedy wróciła, usiadła naprzeciwko. Nie miałem siły spojrzeć jej w twarz.

– Musimy pogadać.

– OK.

Zastanawiałem się, czy powiedzieć jej prawdę. Bałem się, że będzie chciała zostać, a ja nie będę miał sił, żeby ją odepchnąć, więc zdecydowałem się na kłamstwo.

– To nie ma sensu – westchnąłem.

– Co nie ma sensu?

– My. Myślałem, że jestem gotowy na coś poważnego, ale się przeliczyłem. Potrzebuję przestrzeni.

Zapadła cisza.

– Czyli chcesz wrócić do poprzedniego układu? – zapytała, a ja nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę.

Była gotowa się dzielić, byleby tylko ze mną zostać.

– Nie. Chyba najlepiej będzie, jeśli w ogóle przestaniemy się spotykać.

– Dlaczego?

– Potrzebuję odmiany.

– Rozumiem. W takim razie już pójdę.

Wstała, zabrała swoje rzeczy i wyszła, jakby nigdy nic, a ja z całych sił trzymałem się krzesła, żeby za nią nie pobiec.

Kolejne dwa miesiące były koszmarem. Próbowałem o niej nie myśleć, ale zupełnie mi to nie wychodziło. Na ulicy reagowałem na jej imię jak wyszkolony pies. Łaknąłem każdej informacji na jej temat. Byłem jak narkoman na odwyku.

Zbliżało się wesele mojej kuzynki, co uznałem za idealną wymówkę, żeby znów się do niej zbliżyć. Powiedziałem Majce, że moja mama nie wie o naszym rozstaniu, co notabene było prawdą, ale nie miało dla mnie aż tak dużego znaczenia, jak jej się wydawało. Dzięki temu udało mi się ją nakłonić, by ze mną pojechała. Miałem ją więc dla siebie na całe dwa dni. I skrzętnie to wykorzystałem.

Udawałem, że wszystkie problemy zniknęły. Byłem tylko ja i ona. Nic więcej się nie liczyło. Było cudownie. Pewnie dlatego powrót do rzeczywistości był taki bolesny.

Tymczasem Patrycja nie mogła się doczekać, aż przedstawię ją rodzicom. W dodatku była wściekła, że to nie ją zabrałem na wielkie, spotkanie rodzinne. Postanowiła zadzwonić do mojego ojca, który nie omieszkał zrugać mnie jak smarkacza. Wtedy nie chciałem tego przyznać, ale miał w tym sporo racji.

Wieczorem, kiedy odwiozłem Majkę do domu, zdobyłem się na szczerość i opowiedziałem jej o sytuacji, w której się znalazłem. Zrozumiała. Tamta noc była naszą ostatnią. Później zaczęła mnie unikać, a ja jej tego nie utrudniałem. Skupiłem się na Patrycji i dziecku.

Kilka miesięcy później, równo dwa lata temu urodził się Staś. Chłopczyk był tak podobny do mnie, że w kwestii ojcostwa nie było wątpliwości. Badania DNA okazały się jedynie formalnością. Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Sprawa nie była taka prosta, jeśli chodziło o jego matkę. Ślub wzięliśmy dwa miesiące po pojawieniu się Stasia i choć lubiłem Patrycję, szybko okazało się, że to zbyt mało.

Kilka dni później dowiedziałem się, że Adam w końcu dopiął swego i zdobył Majkę. Czułem się, jakbym dostał obuchem w głowę, choć przecież mogłem się tego spodziewać.

– Ej, stary. Telefon ci dzwoni. – Jarek szturcha mnie w ramię.

Zerkam na wyświetlacz smartfona i odbieram.

– Gdzie ty, do cholery, jesteś? – syczy Patrycja.

Może jakieś cześć – myślę.

– Mówiłem ci, że dziś mam próbę.

– Pewnie. I urodziny syna. Ale są rzeczy ważne i ważniejsze, prawda?

– Daruj sobie.

– Oczywiście. Może tobie się wydaje, że ze wszystkim doskonale sobie radzę, ale tak nie jest. Zawsze zostawiasz mnie samą. Nawet teraz. Całe przyjęcie jest na mojej głowie. – Zaczyna pochlipywać, a ja wznoszę oczy do sufitu.

– Nie płacz. Już się zbieram. Mam coś kupić po drodze?

– Nie. – Pociąga nosem. – Tylko odbierz tort od pani Ali.

– Dobrze. Za dwadzieścia minut będę.

Coś mówi, ale już jej nie słucham. Podnoszę się z miejsca. Wcale nie mam ochoty wracać do domu, lecz nie mogę zawieść syna. Staram się zapomnieć o humorach Patrycji i skupiam się na Stasiu. Na jego uśmiechu i wesołym „tata”, gdy tylko przekroczę próg. Jak zwykle wbiegnie do przedpokoju swoim lekko pokracznym krokiem i wyciągnie ku mnie tłuściutkie rączki.

– Muszę lecieć.

Klepię Piotrka po ramieniu, a Jarkowi podaję rękę. Zerkam w stronę baru. Majka coś przelicza w kasie, a Adam pilnuje jej niczym cerber.

– Hej, gołąbeczki – wołam, żeby zwrócić na siebie ich uwagę.

Tak naprawdę chcę tylko złapać jej spojrzenie. Potrzebuję czegoś, co pomoże mi przetrwać do następnego spotkania.

– Na razie. – Macham im na pożegnanie i wychodzę.

Staram się nie żałować decyzji podjętej dwa lata wcześniej, ale to cholernie trudne.

ROZDZIAŁ 1

MAJA

Leży za mną. Jego usta błądzą po moim ramieniu, wywołując przyjemne dreszcze. Dłoń sunie po boku, skręca na brzuch i wkrótce znika u złączenia nóg. Wzdycham z błogością. Rozkoszuję się każdą pieszczotą, którą mnie obdarowuje.

– Kuba… – szepczę. – Tak mi ciebie brakowało.

Mój oddech przyśpiesza. Spełnienie jest coraz bliżej, ale gdy nadejdzie, chcę mieć go w sobie.

Chyba czyta mi w myślach, bo mruczy potakująco i wtacza się na mnie. Jak cudownie znowu poczuć ciężar jego ciała na swoim.

– Kocham cię – mówi, a ja mam ochotę zapłakać ze szczęścia.

Wchodzi we mnie głęboko. Z mojego gardła wyrywa się jęk zachwytu. Otaczam go ramionami, chcąc przyciągnąć bliżej. Marzę, żeby spędzić w jego objęciach resztę życia.

Gdzieś za ścianą rozlega się natarczywe piszczenie. Denerwuje mnie. Na domiar złego zauważam, że Kuba zaczyna się odsuwać.

– Jeszcze nie. Proszę, zostań ze mną – łkam, próbując go zatrzymać.

Ale on mnie nie słucha. Wstaje i znika w ciemności.

– Kochanie, wstawaj.

Nie. To nie jest głos, który chcę usłyszeć. Zaciskam powieki i próbuję wrócić do Kuby. Może uda mi się znaleźć go w ciemnościach.

Usta muskają mój policzek.

– Majka, spóźnisz się na zajęcia.

No i dopadła mnie rzeczywistość – myślę i otwieram oczy.

Adam pochyla się nade mną z nietęgą miną.

– Która godzina? – mamroczę pod nosem, starając się nie chuchnąć mu nieświeżym oddechem prosto w twarz.

– Po siódmej.

– Och. No tak. Dobra.

Wyciąga do mnie rękę. Pozwalam sobie pomóc i ląduję w jego ramionach. Uśmiecham się, przesuwam dłonią po jego policzku i krótko całuję. Adam przeczesuje dłonią moje włosy i z jakąś dziwną powagą patrzy mi w oczy.

– Kocham cię.

Nienawidzę, gdy to mówi. Mam wtedy ochotę powiedzieć tylko „wiem”, ale to by go zraniło, więc staram się uwierzyć w słowa, które po chwili opuszczają moje usta:

– Ja ciebie też.

Uśmiecha się, choć przypomina to bardziej jakiś grymas niż wyraz radości. Opuszcza wzrok na zagłębienie dekoltu piżamy i dotyka złotego serduszka, które podarował mi na urodziny.

– Dobrze – mówi i się odsuwa. – Muszę już lecieć.

– Tak wcześnie?

Odwraca się do biurka, żeby spakować laptop do torby.

– Dzisiaj przyjeżdża regionalny. Muszę być wcześniej, żeby dopiąć parę rzeczy.

To dlatego ma taki kiepski humor – myślę i podchodzę do szafy, żeby skompletować strój na dziś. Wybór pada na ciepły, fioletowy sweter i ciemne dżinsy.

– Jadłeś coś chociaż?

Zerkam na niego. Tym razem jego uśmiech wygląda wiarygodniej.

– Tak.

Podchodzę do niego i całuję w policzek.

– No to powodzenia.

Przyciąga mnie do siebie i próbuje pogłębić pocałunek, ale go odpycham.

– Przestań. Nie myłam zębów.

– Mnie to nie przeszkadza.

– Ale mnie tak.

Daje mi spokój, choć niechętnie.

– Wieczorem odbiorę cię z baru.

– Będę czekać.

Uśmiecham się i patrzę, jak wychodzi. Gdy zamyka za sobą drzwi, siadam na łóżku i chowam twarz w dłoniach. Marzę o tym, żeby zniknąć.

Cała galeria błyszczy od świątecznych ozdób. Gdziekolwiek nie spojrzeć, wszędzie pełno bombek, płatków śniegu, mikołajków, prezentów, światełek i przecen. A to wszystko w tle klasycznej, bożonarodzeniowej składanki z Last Christmas, All I want for Christmas is you, czy Santa Claus is coming to town.

– Ciekawe, ile czasu ją ubierali. – Magda wskazuje na ogromną choinkę.

Trącam ją w ramię.

– Ty lepiej mi pomóż, a nie choinkami się interesujesz. Który będzie do niego lepiej pasował? Ten ze skórzanym paskiem czy na bransolecie?

– Zamiast zegarka daj mu swoje zdjęcie w bieliźnie. Zobaczysz, jak się będzie cieszył.

Wywracam oczami i wchodzę do sklepu. Proszę sprzedawcę o pokazanie egzemplarza ze skórzanym paskiem i z dużą tarczą. Mogę go sobie łatwo wyobrazić na nadgarstku Adama. Gdy zerkam na cenę, walczę z odruchem rozdziawienia buzi z wrażenia. Oddaję zegarek i wychodzę, ciągnąc Magdę za sobą.

– Chyba jednak kupię mu tamtą koszulę i może jeszcze kubek termiczny.

– No, bardzo oryginalnie. Od razu poczuje, ile dla ciebie znaczy.

– Uważaj, bo z frustracji mam ochotę w coś uderzyć. I czuję, że zaraz padnie na ciebie.

Prycha.

– Patrz, jak się boję.

– A ty, cwaniaro, co takiego wymyśliłaś dla Maćka?

– Akurat mu się przetarł portfel, więc w tym roku dostanie nowy.

– I ty mi zarzucasz brak oryginalności?

– Ja to co innego. Poza tym zastanawiam się, czy się do niego nie przenieść.

Staję jak wmurowana, automatycznie zatrzymując Magdę, którą trzymam pod ramię.

– W sensie że co? Chcesz się do niego przeprowadzić?

Ucieka przed moim wzrokiem.

– O, patrz! Słuchawki! Kup mu słuchawki! – Wskazuje na coś za mną. – Ostatnio wspominał, że potrzebne mu lepsze.

– Tak, bo jego nie zdołały zagłuszyć waszych odgłosów godowych. I nie zmieniaj tematu!

– Ale te słuchawki są naprawdę mega! I do tego bezprzewodowe!

– Magda!

– Oj, no nie wiem jeszcze. Tak się tylko zastanawiam.

– O nie. Tak łatwo się nie wykpisz. Chodź. Potrzebuję czegoś słodkiego.

Sytuacja sercowa mojej współlokatorki z pozoru jest klarowna, ale przy dogłębniejszym zbadaniu można spokojnie zamienić te przymiotniki na jeden bardziej wymowny, a mianowicie: popieprzona. I nie, nie przesadzam. Związek Magdy i Maćka jest tak burzliwy i nieprzewidywalny, że inne określenie nie oddaje w pełni jego charakteru.

Magda poznała Maćka na drugim roku. Spotkali się na imprezie. W jej przypadku była to miłość od pierwszego wejrzenia. Niemal stanęła na głowie, by go odnaleźć i się z nim umówić. Gdy tego dokonała, okazało się, że on wcale jej nie pamięta. Bolało, ale się nie zniechęciła. Przecież jej też zdarzył się urwany film. Tak już jest z alkoholem. W każdym razie ich pierwsza randka zakończyła się skonsumowaniem pokaźnej ilości wódki, a ostatecznie również ich znajomości.

Minęło sporo czasu, zanim Maciek przedstawił ją swoim znajomym. Później zamieszkali razem, a ich związek wahał się od sielanki i nieziemskiego seksu do prawdziwych awantur z tłuczonymi naczyniami. Maciek nie był zbyt wyrozumiałym ani miłym partnerem. Właściwie to często wyżywał się na Magdzie, ale ona spokojnie by to znosiła, gdyby pewnego dnia jej nie rzucił. W jej urodziny. Jakby tego było mało, po jakimś czasie okazało się, że ją zdradzał. Miło, prawda?

Od tamtego czasu Magda skupiła się na pracy i imprezowaniu. Topiła smutki w alkoholu, a gdy nikt nie patrzył, pozwalała sobie na uronienie paru łez. Albo całego potoku – zależało od dnia.

Na piątym roku Maciek znowu się pojawił, prosząc o drugą szansę. Jak na beznadziejnie zakochaną kobietę przystało, Magda zapomniała o wszystkim i przyjęła go z otwartymi ramionami. Od tamtej pory rozchodzili się i schodzili już kilkanaście razy, a minęło ledwie dwa i pół roku. Sytuacja trochę się unormowała, gdy po studiach Maciek znalazł pracę w innym mieście, a ich spotkania ograniczyły się do weekendów, ale mimo to różnie bywało.

Biorę łyk gorącej czekolady z bitą śmietaną, ani na chwilę nie odrywając wzroku od mojej przyjaciółki.

– Więc kiedy się wyprowadzasz? Wiesz, chcę wiedzieć wcześniej, żeby znaleźć kogoś na twoje miejsce. Nie stać mnie na utrzymanie całego mieszkania – mówię spokojnie, choć w środku aż coś mnie ściska.

Po tylu wspólnych latach trudno mi sobie wyobrazić, że mieszkam z kimś innym.

Magda wzdycha, mieszając kawę. Jak tak dalej pójdzie, zrobi dziurę w dnie filiżanki.

– Nie wiem jeszcze. Już ci mówiłam, że to nic pewnego. On… strasznie mnie ciśnie. Że co to za związek, kiedy widzimy się tylko w weekendy, że ma tego dość, że chce mieć swoją kobietę przy sobie, że jesteśmy za starzy na takie zabawy i trzeba się ustatkować.

– W sensie ślub?

– Nie wiem. Może. Sugerował coś, ale bez żadnych konkretów.

Poprawiam się na siedzeniu.

– No OK, więc on cię namawia, a ty…?

– A ja się zastanawiam. – Opada na oparcie krzesła, otula się ramionami i spogląda na mnie bezradnie. – Boję się.

Wzdycham.

– Wiem.

– Kocham go, ale to wszystko potrafi być takie… chore. Ja… Boję się, że my po prostu nie potrafimy ze sobą żyć.

Mam ochotę przyklasnąć jej obawom, bo ze wszystkich sił chcę, żeby została, ale miałabym później straszne wyrzuty sumienia, więc się hamuję. Zamiast tego staram się udzielić jej jako takiego wsparcia.

– Chodzi ci o to, że się kłócicie? Przecież to normalne.

– Jeśli w miesiącu trafi nam się choć jeden weekend bez awantury, można uznać to za sukces. To już chyba nie jest takie normalne, co?

– No dobra, ale najczęściej od czego się zaczyna?

Mieszkając za ścianą, co nieco słyszałam, jednak gdy ich kłótnia dochodziła do odpowiedniego poziomu głośności, okazywała się głównie wyzwiskami i bezsensownymi wrzaskami. Niewiele można było z tego wywnioskować.

– Od byle czego. Ostatnio na przykład poszło o to, że nie pozmywałam naczyń od razu, tylko odłożyłam to na później. Totalna pierdoła, ale on miał zły dzień, mruknął coś pod nosem i znasz mnie, odpyskowałam. I tak od słowa do słowa. Już miałam wracać wcześniej do domu, lecz w końcu jakoś wszystko ucichło. Innym razem przyłapał mnie na myszkowaniu w jego telefonie. Znaczy wiem, że to moja wina i nie powinnam, ale nie mogłam się powstrzymać. Już raz przecież miał kogoś na boku, a on siedzi sam przez cały tydzień. – Wzdycha. – W dodatku mam wrażenie, że chciałby, żebym była taką jego prywatną pomocą domową połączoną z usługami łóżkowymi.

Parskam śmiechem. Wiem, że w całej tej sytuacji nie ma nic zabawnego, ale kiedy wyobrażam sobie Magdę jako perfekcyjną panią domu, nie mogę się powstrzymać. Nie żebym jej czegoś ujmowała, ale obie nie jesteśmy dobre w utrzymaniu porządku, a ona na dokładkę z pewnością nie jest wybitną kucharką.

– To wcale nie jest śmieszne.

– Wiem, przepraszam. Ale sama musisz przyznać, że raczej niełatwo będzie zrobić z ciebie kurę domową.

Kto jak kto, ale Magda nie przypomina w niczym typowej pani domu. Kierownicze stanowisko, modne ubrania, zadbany wygląd, siłownia. Wszystko to składa się na obraz pewnej siebie kobiety sukcesu.

– No dobrze. Mniejsza o to. Musiałabyś zmienić pracę, tak?

Macha niedbale ręką.

– I tak już mnie to wszystko wkurza. Przydałaby mi się odmiana.

– Ale nie masz pewności, że szybko znajdziesz coś nowego.

– Bardzo przepraszam, ale chyba powinnaś mnie wspierać, a nie zniechęcać.

– Ja tylko nie chcę, żebyś żałowała. To poważna decyzja. Jeśli niczego w miarę szybko nie znajdziesz, będziesz na jego garnuszku. I nie przeprowadzasz się na inną ulicę, tylko do zupełnie innego miasta. Nikogo oprócz niego tam nie znasz. No i chcesz mnie zostawić – kończę z pretensją.

– Obiecuję, że dopóki nie znajdziesz nikogo na moje miejsce, opłacę jeszcze kilka miesięcy.

– Przestań, to bez sensu, żebyś płaciła za pokój, z którego nie korzystasz. Poza tym wcale nie chodzi o pieniądze.

– A co, jeśli nic z tego nie wyjdzie? Poczuję się pewniej, jeśli będę miała dokąd wrócić. Albo lepiej! Na ten czas sprowadzisz do nas Adama. Niech się trochę dołoży. On będzie szczęśliwy, a nasze finanse podreperowane.

Krzywię się.

– Oho. Widzę, że aż się palisz do tego pomysłu.

– Nie jestem jeszcze gotowa, żeby z nim zamieszkać. Tyle – mruczę pod nosem. – I teraz kończ już tę kawę, bo zaraz będę musiała lecieć do pracy, a ciągle nie mam dla niego prezentu.

– Te słuchawki były naprawdę niezłe.

– Nie. Chyba wolę tamtą koszulę. Byłaby idealna na bożonarodzeniowy koncert – mówię, wstając od stolika.

Jesteśmy już w połowie drogi do butiku, gdy nagle coś, a raczej ktoś wpada na mnie od tyłu. Chwytam się Magdy, żeby utrzymać równowagę. Udaje mi się to z trudem, bo niespodziewany taran trafił prosto w moje nogi. Odwracam się i widzę małego chłopczyka rozpłaszczonego na podłodze.

– Nic ci nie jest? – pytam.

Kucam obok niego i pomagam mu wstać. Chłopczyk kręci głową. Wygląda na tak samo zaskoczonego jak ja. Rozgląda się niepewnie dookoła.

– Boże, Staś! Tyle razy ci powtarzałam: nie wolno uciekać babci! – dochodzi mnie zdyszany, kobiecy głos.

Zerkam na jego źródło i dostrzegam lekko zaczerwienioną mamę Kuby. Szybko puszczam chłopczyka, jakby jego skóra mnie parzyła.

– Dzień dobry – mówię niepewnie.

– Maja! – Kobieta sprawia wrażenie, jakby dopiero teraz mnie zauważyła. – Jak miło cię widzieć! Widzisz, ten huncwot jest tak samo nieposłuchany jak jego ojciec. Wszystko robi po swojemu. Nic wam się nie stało? – pyta, choć nie czeka na odpowiedź. Od razu zwraca się do wnuka. – Prawie stratowałeś panią. Pamiętaj, nie wolno uciekać, a jak już biegasz, to patrz przed siebie, a nie za siebie, bo kiedyś rzeczywiście będzie nieszczęście.

Chłopczyk potakuje i uśmiecha się wesoło. Nie wygląda na przejętego. Uderza mnie, jak jest śliczny. Zarumieniona buzia, roziskrzone oczka, ciemne włoski niesfornie opadające na czoło i te usta. Jest bardzo podobny do taty.

Patrzę na niego i jestem przerażona. Boję się własnych odczuć. Wypełnia mnie niechęć niebezpiecznie bliska nienawiści. Przecież wiem, że to tylko dziecko, że nie jest niczemu winny, w dodatku to przecież syn Kuby. Ale też innej kobiety. Kobiety, która ma wszystko, czego pragnęłam, wtedy jeszcze nawet o tym nie wiedząc. Gdyby nie oni, być może ja i Kuba… Nieważne.

– Przepraszam. My musimy już lecieć. Do widzenia – mówię szybko i ciągnę Magdę jak najdalej od tego dziecka i złych uczuć, które wywołało.

Ani razu nie oglądam się za siebie.

W pracy jestem rozdrażniona. Wizja wyprowadzki Magdy i zderzenie w galerii skutecznie popsuły mi humor. W dodatku nie kupiłam prezentu dla Adama, a bardzo chciałam mieć to już z głowy.

Próbuję pohamować swój wisielczy nastrój, ale chyba mi nie wychodzi, bo Lili stara się nie wchodzić mi w drogę. Trzyma się z boku i pewnie modli się pod nosem, żebym już poszła. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia, co tylko pogarsza sprawę.

Podchodzę do niej, żeby przeprosić, lecz właśnie w tym momencie do baru wchodzi Kuba. Siada przy barze i macha nam wesoło.

– Mam go obsłużyć? – pyta Lili.

Zerkam na nią i robi mi się jeszcze bardziej głupio. Ona jest tak dobra i miła, a ja tylko chodzę i warczę pod nosem. Wzdycham.

– Nie, dzięki. Ogarnę. – Podchodzę do lady, starając się zachowywać naturalnie. – Cześć. Piotrka nie ma – informuję, bo pewnie do niego przyszedł. – Dzisiaj ma wolne.

Kiwa głową, nie przestając się uśmiechać. Nie wiem, czy po prostu przyjmuje moją wypowiedź do wiadomości, czy potwierdza, bo już to wie.

– Nalejesz mi coli?

Spełniam jego prośbę i już mam wrócić do tego, co powinnam robić w drugiej części baru, kiedy mnie zatrzymuje.

– Masz ochotę na papierosa?

Żartuje sobie czy co?

– Jestem w pracy.

– Ale chyba masz prawo do przerwy?

Patrzę na niego podejrzliwie. Nie mam pojęcia, o co może mu chodzić. Do tej pory go unikałam, a on mi w tym nie przeszkadzał. Nigdy nie podchodził, nie zaczepiał i niczego nie proponował. Żyliśmy obok siebie, ale oboje udawaliśmy, że nie istniejemy. Odzywaliśmy się do siebie tylko wtedy, gdy było to całkowicie niezbędne. A zdarzały się takie okazje, choć nieczęsto. W końcu on i mój chłopak byli członkami tego samego zespołu. Od czasu do czasu musiałam pojawiać się na ich koncertach i brać udział we wspólnych imprezach. Czułam się wtedy okropnie i strasznie niezręcznie, jednak nie miałam wyjścia.

– Masz jakąś sprawę? – pytam niepewnie.

Uśmiecha się tak, że do reszty tracę pewność siebie.

– Nie, chciałem tylko pogadać.

– O czym?

– Choćby o pogodzie. Idziesz czy nie?

Zerkam na Lili i robię w jej stronę serię gestów. Macha mi ręką, jakby wyganiała niesforne dziecko z pokoju.

Wracam spojrzeniem do Kuby i zastanawiam się, co ja najlepszego wyprawiam. Jestem niemal pewna, że to jedno krótkie spotkanie będę odchorowywać przez kilka kolejnych dni. Zawsze tak jest, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie potrafię mu odmówić.

– Poczekaj chwilę. Pójdę po kurtkę.

Stoimy w głębi kamienicznego podwórka, kilka kroków od wejścia do baru. Z nieba spada biały puch. Obserwuję, jak ląduje w jego włosach. Nie topi się. Nie od razu. Chciałabym go strącić, ale dotyk byłby przekroczeniem niepisanej granicy. Boję się, że gdybym to zrobiła, nie mogłabym się już zatrzymać.

– Będziemy mieć białe święta – mówi z uśmiechem. – Pierwsze od kilku lat.

Przytakuję nieco zdziwiona, że rzeczywiście mówi o pogodzie. Choć może to jeden z najlepszych tematów na niezręczne spotkanie byłych kochanków.

– Miła odmiana. Kiedyś każda zima była biała. Chodziło się na sanki, lepiło bałwany, robiło wojny na śnieżki. A teraz dwa tygodnie i po zabawie – paplam bez sensu, bo wydaje mi się to lepsze od ciszy. – Szkoda dzieci, no i nas też. Kiedy wszystko jest takie białe i jasne, świat wydaje się mniej przygnębiający.

– Jak ci się układa z Adamem?

Krztuszę się dymem. Już zdążyłam zapomnieć, jak bezpośredni potrafi być. Cholera.

Podchodzi do mnie i klepie mnie między łopatkami. Kiedy udaje mi się uspokoić oddech, nie zabiera dłoni, tylko masuje mnie delikatnie po plecach. Nie mogę się nadziwić, że jego dotyk potrafi mnie rozgrzać nawet przez puchową kurtkę.

– Wszystko dobrze? – szepcze mi do ucha.

Orientuję się, że jest niebezpiecznie blisko. Zbieram się w sobie i odsuwam na taką odległość, że musi przestać mnie głaskać. Robi mi się strasznie zimno.

– Tak, dzięki. Ja… Chyba powinnam bardziej uważać.

Macham przed nim papierosem, żeby pokazać, o co mi chodzi. Jeszcze raz odchrząkuję, starając się zignorować jego rozbawienie.

– To jak? Dobrze ci z nim?

Pewnie powinnam powiedzieć, coś w stylu „A co cię to obchodzi?” albo „To nie twoja sprawa”, ale wtedy mógłby to źle odebrać, a ja nie chcę, żeby mu się wydawało, że z nikim już nie będzie mi tak jak z nim. Choć to prawda.

– Tak. – Staram się, żeby to brzmiało zwyczajnie. – Dlaczego pytasz?

Wzrusza ramionami. Nadal się uśmiecha, ale teraz obserwuje mnie przy tym uważnie.

– Byłem tylko ciekawy. Cieszę się. Adam to dobry facet.

Potakuję. Dobry, ma rację, ale co z tego, skoro nie jest nim?

– A ty? Jesteś szczęśliwy?

Kręci głową.

– Nie, ale Staś sporo rekompensuje.

Odwracam wzrok. Uderza mnie jego szczerość. Czuję, że nie powinnam drążyć, bo tylko sama sobie namieszam w głowie, ale ciekawość jest silniejsza.

– Chodzi o Patrycję?

Skinięcie.

– Związek z przypadkową osobą potrafi być ryzykowny. W dodatku nie ma w tym wszystkim czegoś, co jest niezbędne, co wszystko trzyma w kupie. Wiesz, o co mi chodzi?

– Tak.

Wiem, bo mnie też tego brakuje. Przynajmniej z mojej strony.

– Ale to mój problem. – Macha niedbale ręką, jakby to było coś zupełnie nieistotnego. – Dobrze, że chociaż tobie się udało.

Patrzę na niego, starając się niczego po sobie nie pokazać. Nie chcę, by się domyślił, że moje szczęście jest tylko pozorem, że tak naprawdę czuję się, jakbym żyła gdzieś obok siebie, nie naprawdę, w jakimś innym wymiarze, szarym i pozbawionym sensu. A przede wszystkim nie chcę, żeby dostrzegł błysk ponurej satysfakcji, jaką czuję na myśl, że on też nie jest szczęśliwy.

Gaszę papierosa.

– Idziemy?

– Może jeszcze jednego?

Unoszę lekko brwi, ale się zgadzam. Korzystam z sytuacji. Adam nie lubi, gdy palę.

– A na studiach jak?

– Trochę mnie przeraża, że zostało tak niewiele czasu do końca, ale ogólnie jest OK.

– Półtora roku to nie tak mało. I zawsze możesz robić doktorat.

– Niby tak, ale to już nie będzie to samo. Chodzi o to, że…

Że będę musiała całkiem dorosnąć i zdecydować, co robić dalej. Że najpewniej wyląduję za biurkiem w jakiejś korporacji. Że ostatecznie zamieszkam z Adamem, a może nawet weźmiemy ślub. Że zajdę w ciążę. I w końcu całkiem stracę nadzieję. Bo prawdziwe szczęście nie istnieje. Nie takie, jakie opisują w książkach, pokazują w filmach. Tego nie ma w realnym życiu. Mogę o tym marzyć i tyle. Zagryzam zęby i biorę to, co jest, bo tylko na to mogę liczyć.

– Nieważne. Po prostu to nie dla mnie. Boję się tylko, że kontakt ze znajomymi się zerwie. Każdy będzie miał swoje życie, swoje sprawy. Nie będzie czasu i wszystko przepadnie.

– Od kiedy jesteś taką pesymistką?

Odkąd mnie zostawiłeś – myślę. – Nie wiesz tego, ale gdybyś mnie wtedy poprosił, żebym mimo wszystko z tobą była, pewnie bym się zgodziła. Bo przecież nie musiałeś się z nią żenić. To już nie te czasy. Wystarczyło, żebyś uznał dziecko i zaangażował się w jego wychowanie. Ale ty podjąłeś inną decyzję, a ja nie miałam prawa jej podważać.

– Raczej realistką – mówię. – A u ciebie? Jakieś ciekawe przygody w pracy?

Śmieje się.

– Nie. Nie licząc kilku osób próbujących wymigać się od płatności za taryfę. A nie, czekaj. Kilka tygodni temu miałem taką ciekawą klientkę, która kazała mi śledzić swojego męża. Jeździliśmy za biedakiem cały wieczór. Czułem się, jakbym występował w jakimś kiepskim filmie. No, może nie byłoby tak źle, gdyby tyle po drodze nie gadała.

– Co ciekawego mówiła?

– Głównie narzekała na tego nieszczęśnika, z którego nie pozwoliła spuścić mi oka. Podejrzewam, że większość wymyśliła.

– Męska solidarność – prycham żartobliwie. – I jak to się skończyło?

– Nijak. Facet zamiast do kochanki pojechał do swojej matki. Klientka była strasznie rozczarowana. Szczególnie że straciła kupę kasy.

Marszczę brwi.

– Chyba powinna się cieszyć, nie?

– Z tego, co zauważyłem, chciała rozwodu i pewnie jeszcze z jego winy, żeby więcej na tym ugrać. Nie śledziłem kilkunastoletniej fury, tylko świeżaczka prosto z salonu, a ona mówiła o facecie tak, jakby szczerze miała go dość.

– Smutne.

– Ale prawdziwe. – Chwila ciszy. Słychać tylko ciche skwierczenie wypalanego tytoniu i nasze oddechy. – Jakie macie plany na święta?

– Wigilię spędzam u dziadków. Adam ma przyjechać w pierwszy dzień na obiad i zabrać mnie do domu, a właściwie do pracy. A w drugi idziemy do niego. – Wzruszam ramionami.

– Słyszałem, że sylwestra planujecie spędzić w górach?

– Tak. A wy? Jakieś specjalne plany? – pytam, żeby nasza rozmowa przestała przypominać jednostronne przesłuchanie.

– Idziemy na bal.

– Fajnie.

Aż im zazdroszczę. Z chęcią przywitałabym Nowy Rok, tańcząc. Zamiast tego będę miała góry, stok, mały pensjonacik i kilku znajomych Adama. To znaczy, nie mam nic przeciwko nartom, ale już dawno nie byłam na dużej imprezie. Właściwie ostatni raz z Kubą na weselu jego kuzynki. Cóż, może w przyszłym roku uda mi się namówić Adama na zmianę planów. Pewnie będzie trudno, bo nie przepada za tego typu imprezami, lecz nie zaszkodzi spróbować.

– A święta? – dopytuję.

Kuba lekko się krzywi.

– Mama organizuje wielką Wigilię. Oni, my i rodzina Patrycji.

– To źle? Wydawało mi się, że im więcej ludzi, tym lepiej.

– Tak, ale pewnie wszyscy na mnie siądą, żebym szybko robił papiery i dołączył do interesu ojca.

No tak. Ojciec Kuby jest architektem i zawsze chciał, by syn poszedł w jego ślady. Kuba też miał taki plan, ale po śmierci narzeczonej rzucił studia i wyjechał za granicę, a kiedy wrócił, został taksówkarzem. Wybrał ten zawód po części na złość tacie.

– Męczą mnie o to już ponad rok. Głównie ojciec i teść. – Wzdycha. – Każde spotkanie kończy się kłótnią. Ostatnio nawet Patrycja nie daje mi spokoju. Zachowuje się tak, jakbyśmy potrzebowali nie wiadomo ile pieniędzy, a przecież nie mamy żadnych długów ani specjalnych wydatków.

Nagle dociera do mnie, jak bardzo jest zmęczony. Odruchowo przysuwam się do niego o krok z zamiarem przygarnięcia go do siebie i pocieszenia, ale się powstrzymuję.

– Przykro mi.

Wzrusza ramionami.

– Co zrobić, trafiła mi się materialistka.

– Za to pewnie ma inne zalety.

Sama nie wierzę, że to mówię. Do czego to doszło. Żeby go pocieszyć, przekonuję go do własnej rywalki. Chociaż nie. To nie moja rywalka, to moja pogromczyni, bo pokonała mnie już w przedbiegach.

Kuba przygląda mi się uważnie.

– Pewnie tak, ale trudno o nich pamiętać, kiedy na pierwszym planie są tylko wzajemne pretensje i uprzedzenia.

Czyli jest źle. Z całych sił staram się zgasić w sobie poczucie satysfakcji. To nie w porządku, żeby cieszyć się z cudzego nieszczęścia.

– Może spróbuj jej wytłumaczyć?

– Próbowałem, ale mamy inne oczekiwania i wizje przyszłości.

– Więc musicie popracować nad kompromisem. Najlepszy będzie wtedy, gdy oboje nie do końca będziecie z niego zadowoleni.

– Nie brzmi to zbyt zachęcająco, pani doktor – prycha.

Wytrzymuję jego gorzkie spojrzenie. No dobrze, może nie powinnam rzucać frazesami prosto z wykładu o skutecznych negocjacjach, ale chciałam tylko pomóc.

– Takie jest życie. Albo idziesz na kompromis, albo nie masz nic.

– Zapominasz o trzecim wyjściu.

– Tak?

– Możesz się zaprzeć i z całych sił walczyć o to, czego naprawdę chcesz.

– Ale nigdy nie masz gwarancji, że się uda. Możesz zostać z niczym. Za duże ryzyko.

Uśmiecha się rozbrajająco.

– Współmierne do nagrody.

Marszczę brwi i przesuwam dłonią po czole. Już sama nie wiem, o czym my właściwie rozmawiamy.

– Przepraszam, muszę wracać. Już i tak przekroczyłam czas przerwy, a byłam dzisiaj dosyć nieprzyjemna dla Lili.

Kiwa głową i wraca ze mną do baru.

– Stało się coś?

Wydaje się realnie zainteresowany. Dużo bardziej, niż gdy pytał o studia czy świąteczne plany.

– Magda chyba będzie się wyprowadzać.

– Gdzie?

– Do Maćka. Znaczy do Łodzi – dopowiadam, bo przypominam sobie, że przecież Kuba nie ma pojęcia, gdzie mieszka chłopak mojej współlokatorki.

– Kiepsko.

– Żebyś wiedział.

Już mam przechodzić na drugą stronę lady, gdy chwyta mnie za przedramię. Spoglądam na niego zaskoczona.

– Dziękuję – mówi miękko i nieco się nade mną nachyla.

I kiedy odnoszę wrażenie, że zaraz mnie pocałuje, odsuwa się na bezpieczną odległość.

– Nie ma sprawy – szepczę i szybkim krokiem idę w stronę zaplecza.

Ze wszystkich sił staram się uspokoić rozkołatane serce. Kiedy wracam, jego już nie ma.

Pół godziny później zjawia się Adam. Rozsiada się wygodnie na miejscu, które jeszcze niedawno zajmował Kuba, wyciąga laptop i zajmuje się pracą. Co jakiś czas, gdy widzi, że mamy wolniejszą chwilę, zagaduje nas, a ja dziękuję Bogu za dyskrecję Lili, która nawet słowem nie wspomina o niespodziewanej wizycie Kuby. Ja wiem, że nic złego nie zrobiłam, ale po co denerwować Adama?

Wieczorem odwozi mnie do domu. Z niepokojem spoglądam na małą sportową torbę, którą wyjmuje z bagażnika samochodu. Kolejne rzeczy osobiste. Ubrania, kosmetyki. Zazwyczaj zabiera je z powrotem, ale zawsze coś zostaje. Koszulka w szufladzie, żel pod prysznic, szczoteczka. Te rzeczy niby przypadkiem zakradają się i wrastają w moją przestrzeń osobistą, a ja nie mam pojęcia, jak to powstrzymać.

Jemy kolację. Magda chyba już śpi, bo do nas nie dołącza. Później kładziemy się w łóżku. Odwracam się na bok, tyłem do niego. Otula mnie ramieniem, głaszcze biodro, wsuwa dłoń pod koszulkę, drażni sutki. A ja z przerażeniem stwierdzam, że te wszystkie pieszczoty nie działają na mnie nawet w połowie tak silnie, jak delikatny dotyk Kuby przez gruby materiał kurtki. Zamykam oczy i biorę się w garść. Przekręcam się w jego stronę i pozwalam się pocałować. Pozwalam mu na wszystko. Bo może zapomnę. Może tym razem mi się uda.

ROZDZIAŁ 2

Siedzę skulona na kanapie w domu dziadków. Wtulam się w Adama. Obejmuje mnie ramieniem i śpiewa Cichą noc. Jego głos ogarnia nas wszystkich, ale mnie szczególnie. Ja nie tylko go słyszę, ale też czuję. Wibracjami przedziera się przez warstwy ubrania i dociera wprost pod moją skórę. To przyjemne. Nawet bardzo.

Choinka świeci setkami żółtych światełek. Przystrojona w pozostałości bombkowych kompletów z okresu co najmniej sześćdziesięciu lat jest jedyna w swoim rodzaju. Dla mnie wygląda zdecydowanie lepiej niż te stonowane, minimalistyczne, jednobarwne. Tamte nie mają duszy ani historii. Drzewko w salonie dziadków jest składową wszystkich przeszłych świąt, świadkiem dziesiątków rodzinnych spotkań. Za każdym razem odrobinę inna, bo w innej konfiguracji i z nowym elementem, ale jednocześnie znajoma i swoja. Zupełnie jak my i jak ten dom.

Pod choinką walają się poszarpane papiery, w które jeszcze przed kilkoma minutami opakowane były prezenty. Przez nie salon wygląda jak pobojowisko, ale na razie nikt się tym nie przejmuje. Czas na sprzątanie nadejdzie, gdy siostrzenice nacieszą się już górą prezentów. Jest w tym jakaś magia i piękno.

Dziadkowie siedzą przy stole. Babcia z łokciami na blacie podpiera dłońmi brodę. Ma przymknięte oczy, a jej usta bezgłośnie wyśpiewują tekst kolędy. W pewnym momencie robi gest, jakby ocierała łzę z policzka. A może tylko odgarniała jakiś niesforny włos, który wysunął się z koczka. Nie jestem pewna. Siedzę za daleko. Dziadek dla odmiany rozpiera się na krześle ze skrzyżowanymi ramionami i zmarszczonym czołem, jakby o czymś wyjątkowo intensywnie myślał.

Aneta, moja siostra, siedzi obok nich. W jednej ręce ma kieliszek czerwonego wina, w drugiej dłoń swojego męża. Arek wpatruje się w swoje córki na dywanie i cichutko podśpiewuje pod nosem.

Jest tak spokojnie, miło i ciepło. Powieki mam już ciężkie. Pełny żołądek, deser, na który były moje ulubione tradycyjne makówki, i senna melodia zrobiły swoje. Dlatego gdy tylko Adam kończy śpiewać, odsuwam się od niego i wstaję.

– Zaśpiewaj Przybieżeli do Betlejem! – woła Alicja, młodsza z dziewczynek.

Adam spogląda na mnie pytającym wzrokiem. Przesuwam dłonią po jego rdzawych włosach.

– Śpiewaj. Ja pójdę posprzątać.

Bierze moją dłoń i całuje jej wierzch. Po chwili całą uwagę skupia na dzieciach.

– Lubisz tę kolędę? – pyta.

– Bardzo.

– A zaśpiewasz ze mną?

– Ale ja nie śpiewam tak ładnie jak ty.

– Nie wierzę. Poza tym dzisiaj każdy pięknie śpiewa, nawet twoja ciocia.

– Może lepiej tego nie sprawdzać – dopowiadam, zbierając ze stołu brudne naczynia. – Śpiewajcie razem. I ty, Ela, też im pomóż.

– Przybieżeli do Betlejem pasterze! Grają skocznie Dzieciąteczku na lirze! Chwała na wysokości! – zaczęli, a mnie zrobiło się jeszcze cieplej na sercu.

W kuchni dołączają do mnie Aneta i babcia. Tworzymy w miarę zgrany zespół. Ja trafiam na zmywak, moja siostra robi za mechaniczną suszarkę, a babcia pakuje resztki do pojemników. Przez pierwsze kilka minut słuchamy śpiewu dochodzącego z salonu, do którego dołączyły jeszcze dwa męskie głosy, dziadka i Arka. Milczenie jednak nie trwa długo. Przerywa je Aneta i jak to ma w zwyczaju, od razu z grubej rury.

– Babciu, a gdzie ty Adamowi pościeliłaś?

Z ledwością udaje mi się uratować talerz, który dziwnym trafem wyślizgnął mi się z dłoni. Babcia chyba się nie domyśla, co się kryje w tym pytaniu, bo odpowiada nadzwyczaj spokojnie.

– Jak to gdzie? W twoim starym pokoju.

– Yhm. A może by go Majka przygarnęła, co?

Cisza. Oglądam się za siebie. Staruszka stoi nieruchomo. Trzyma łyżkę pełną kapusty, która zawisła w połowie drogi z salaterki do garnka. Gdy już dochodzi do siebie, aż nabiera kolorów.

– Ale jak to tak? Że razem? Ale oni ślubu nie mają!

– Jeszcze – mówi Aneta z wyraźnym akcentem, jakby coś sugerowała.

– Cicho, bo usłyszy – upominam je obie. – Mnie wszystko jedno. Jemu pewnie też. – Wzruszam ramionami.

I tak miało go tu dzisiaj nie być – myślę. Nie żeby mi jakoś przeszkadzał, ale sama nie wiem. Z jakiegoś powodu chciałam choć na chwilę się od niego oderwać. Niestety pewnego popołudnia zachciało mi się rozmawiać z babcią podczas pichcenia. Przełączyłam na tryb głośnomówiący, bo akurat wyrabiałam ciasto na kopytka. Po kilku zdaniach w końcu zapytała, czy Adam chciałby przyjechać na Wigilię razem ze mną. Pech chciał, że właśnie wtedy wszedł po wodę do kuchni i od razu się zgodził. No i było po zawodach.

Siostra szturcha mnie w ramię.

– Ja tu się staram dla ciebie. Pomogłabyś trochę.

– To tylko jedna noc. Co to ma za znaczenie – mówię i po chwili tego żałuję.

– To wy ze sobą śpicie? Znaczy… no… wiesz, o co mi chodzi! – pyta babcia i mam wrażenie, że jeszcze bardziej czerwienieje.

Aneta wywraca oczami.

– A co ty myślałaś? Dziewczyna ma dwadzieścia trzy lata. Ty w jej wieku już w pieluchach tonęłaś.

– Ale po ślubie byłam!

Aneta macha ręką, jakby to był zupełnie nieistotny szczegół.

– Teraz już nie te czasy. My z Arkiem też nie czekaliśmy do nocy poślubnej.

– Ale jak to?

Spoglądam na babcię z niepokojem. Wygląda na co najmniej przerażoną.

– Aneta, może już wystarczy, co?

– Proszę cię, przecież ja nie mówię, że się puszczałam na lewo i prawo.

– No jeszcze tego by brakowało – sapie staruszka.

– Oj, przestań. A kto to ostatnio wspominał, jak to było fajnie z dziadkiem na siano chodzić? A potem była nasza mamusia rodzona siedem miesięcy po ślubie, a przecież nie wcześniak.

No i szklanki już mi się nie udało uratować. Rozbiła się w drobny mak, tak samo jak moje dotychczasowe wyobrażenie o dziadkach.

– Że co proszę?

– A ty co? Nie wiedziałaś? Ano tak. Mnie to jeszcze prababcia opowiadała. Bo taki wstyd przed sąsiadami był. Ale cieszyła się, że przynajmniej z takim poszła, co fach w rękach miał. Bo dziadek już wtedy u szewca terminował i…

– Dobrze już! Dosyć! Niech sobie śpią razem, tylko już się na litość boską więcej nie odzywaj. – Babcia grozi Anecie łyżką, a zaraz potem wskazuje na mnie. – A ty posprzątaj to szkło, zanim ktoś na nie nadepnie.

Siostra chichocze pod nosem, wciskając mi w ręce szufelkę.

– Nie ma za co.

Z Adamem stoimy zaraz przy wyjściu z kościoła, ściśnięci wśród innych wiernych. Jest tak tłoczno i duszno, że ledwo mogę złapać oddech. Mimochodem, jak zaprogramowany przez lata robot, powtarzam razem ze wszystkimi słowa psalmu:

– Dziś się narodził Chrystus Pan, Zbawiciel.