Betty Zane. Legendy Doliny Ohio. Część I - Zane Grey - ebook

Betty Zane. Legendy Doliny Ohio. Część I ebook

Zane Grey

5,0

Opis

Pierwsze polskie pełne tłumaczenie powieści Zane Greya o początkach zasiedlania Dzikiego Zachodu, widziana oczami autora poprzez pryzmat swojej rodziny.

Betty Zane to debiut literacki Zane’a Greya, niezwykle popularnego amerykańskiego pisarza, autora dziesiątek powieści o Dzikim Zachodzie. Książka, zainspirowana życiem prababki Greya, opowiada o początkach osadnictwa w Wirginii Zachodniej, o burzliwych czasach mężnych pionierów i walecznych Indian. Miejscem akcji jest Fort Henry, niewielki drewniany fort wzniesiony w 1774 roku. To tu osiem lat później doszło do jednej z ostatnich bitew rewolucji amerykańskiej. To tu kilkudziesięcioosobowa załoga – ramię w ramię mężczyźni, kobiety i dzieci – broniła się przed przeważającymi połączonymi siłami Indian i Brytyjczyków. Grey w mistrzowski sposób przedstawia wydarzenia, które doprowadziły do ataku na Fort Henry, sięga po fakty historycznie i na ich kanwie snuje opowieść o Betty Zane, młodej, ślicznej i odważnej dziewczynie, która zasłynęła jako jedna z bohaterek oblężenia. Narażając własne życie i wykazując się ogromnym sprytem i hartem ducha, pod gradem indiańskich pocisków, zdołała dostarczyć do fortu proch i tym samym przyczyniła się do zwycięstwa.

Betty Zane to jednak nie tylko opis bitwy, męstwa osadników i ofiar, które przyszło im ponieść, lecz także opowieść romantyczna, pełna przygód, emocji i wzruszeń. Poznajemy młodziutką Betty, która przybywa z Filadelfii, gdzie mieszkała u ciotki, odebrała wykształcenie, zaznała typowych dla młodzieży atrakcji i była obiektem westchnień licznych adoratorów. Teraz postanawia zamieszkać z braćmi, Ebenezerem, Jonathanem i Isaakiem, na pograniczu. Wraz z Betty oglądamy świat tak inny od miasta, które dotychczas było jej domem. To świat odludny, nieoswojony, niebezpieczny, w którym na każdym kroku czyhają Indianie, ale i na swój sposób piękny – dziki, nieposkromiony, malowniczy, świat wielkich przyjaźni, najwyższych poświęceń i wspaniałych miłości, gdzie ciepło domowego ogniska, rodzina, szacunek i ciężka praca to podstawowe wartości. Poznajemy Alfreda Clarke’a, młodego dzielnego żołnierza, którego los zwiąże się nierozerwalnie z losem szalonej i kapryśnej, acz dumnej dziewczyny; Lewisa Wetzla, tropiciela Indian, najlepszego strzelca i pogromcy czerwonoskórych; Issaca Zane’a i jego indiańską ukochaną Myeerah, a dzięki nim zanurzamy się w świat zwyczajów i tradycji indiańskich plemion.

Dynamiczna, wartka akcja, liczne intrygi, malownicze opisy przyrody, ludzkie postawy w obliczu zagrożenia i śmierci, indiańskie tortury, zdrady oraz codzienność życia pierwszych osadników, ich zmagań z Indianami i niebezpieczeństwami pogranicza, a także wpleciona w to wszystko historia – fakty, prawdziwe wydarzenia i ludzie – to wszystko sprawia, że Betty Zane czyta się jednym tchem.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia  powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 460

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona przedtytułowa

 

 

 

Zane Grey

 

Betty Zane

Zane Grey

 

Pearl Zane Grey urodził się 31 stycznia 1872 roku w Zanesville w stanie Ohio – w mieście, którego współzałożycielami byli jego przodkowie ze strony matki, a zmarł w Altadena, w Kalifornii, 23 października 1939 roku.

Był jednym z najpopularniejszych i najwyżej ocenianych autorów powieści o Dzikim Zachodzie, współtwórcą gatunku literackiego zwanego dziś westernem. Jego dorobek twórczy ocenia się na około 90 książek (głównie powieści), z których ponad dwie trzecie to westerny. Pozostawił po sobie wiele książek dla młodzieży, w tym biografię młodego Jerzego Waszyngtona, publikacje poświęcone swoim wielkim pasjom: bejsbolowi – w który grywał w czasie studiów, a później przez pewien czas półzawodowo – oraz wędkarstwu, a także liczne zbiory opowiadań.

Miłośnik dzieł J.F. Coopera i D. Defoe, a także zeszytowych powieści przygodowych, studiował stomatologię, ale głównie po to, by uzyskać stypendium sportowe. Praktykę dentystyczną porzucił potem na rzecz pisarstwa, podobnie imię Pearl. Debiutował wydaną w 1903 roku powieścią historyczno-przygodową Betty Zane, otwierającą trylogię o jego przodkach z początków Stanów Zjednoczonych. Wydał ją własnymi siłami po odrzuceniu przez wydawnictwo Harper & Brothers.

Przełom w jego twórczości nastąpił dopiero w 1912 roku, gdy to samo wydawnictwo opublikowało, nie bez oporów redaktora naczelnego, Jeźdźców purpurowego stepu. Powieść okazała się bestsellerem i po dziś dzień należy do najpopularniejszych dzieł Greya. Harper wydał też wcześniejsze jego książki, w tym Ostatni człowiek z prerii, a kariera Greya nabrała niepohamowanego rozpędu. Dziś uchodzi za jednego z pierwszych amerykańskich pisarzy milionerów. Doceniono nie tylko umiejętność snucia fascynujących opowieści, ale i dbałość o realia, wiążącą się z jego częstymi podróżami w poszukiwaniu inspiracji.

Jego westerny doczekały się 46 pełnometrażowych ekranizacji i 31 krótszych. Nie był to jedyny związek Zane’a Greya z filmem. W roku 1919 powołał własną wytwórnię filmową. Sprzedana jakiś czas potem, stała się częścią podwalin wielkiego Paramountu.

W Polsce w latach międzywojennych i tuż po wojnie ukazało się w sumie kilkanaście przekładów powieści Zane’a Greya, głównie nakładem wydawnictwa M. Arct. W 1951 roku jego książki zostały objęte zapisem cenzury, nakazującym także niezwłoczne wycofanie ich z bibliotek. Powracać tam i do księgarń zaczęły dopiero w 1989 roku, w postaci publikacji opartych na wydaniach przedwojennych. Dotyczyło to jednak tylko kilku tytułów, i to niekoniecznie tych najciekawszych lub najlepszych.

Strona tytułowa

Zane Grey

 

Betty Zane

Córa rewolucji amerykańskiej

Pierwsza część cyklu „Legendy Doliny Ohio”

 

Przełożył i przypisami opatrzył Janusz Pultyn

Strona redakcyjna

Czterdziesta szósta publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Trzynasty tom serii:

„Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody”

 

Tytuły oryginału angielskiego: Betty Zane

Daughter of the American Revolution

 

 

© Copyright for the Polish translation by Janusz Pultyn, 2017

 

22 ilustracje, w tym 4 kolorowe: Damian Christ

© Copyright for the cover and inside illustrations by Damian Christ, 2017

 

Redakcja i korekta: Magdalena Stec

Projekt okładki: Barbara Linda

Konwersja do formatów cyfrowych Mateusz Nizianty

 

Wydanie I 

© Wydawnictwo JAMAKASZ, Ruda Śląska 2017

 

ISBN 978-83-65753-19-9 (całość)

ISBN 978-83-65753-20-5 (część pierwsza)

 

Wstęp

W spokojnym zakątku szacownego miasteczka Wheeling1 w Wirginii Zachodniej stoi pomnik opatrzony napisem: „Władze stanu Wirginia Zachodnia dla upamiętnienia oblężenia Fort Henry2, 11 września 1782 roku, ostatniej bitwy rewolucji amerykańskiej3, umieściły tutaj tę tablicę”. Gdyby nie bohaterstwo pewnej dziewczyny, przytoczona inskrypcja nigdy by nie powstała, a miasto Wheeling bezpowrotnie zniknęłoby z map świata. Zdarzało mi się czytać opowiadania i artykuły poświęcone Elizabeth Zane4 i jej sławnemu wyczynowi, lecz nie są one wiarygodne w niektórych szczegółach, co niewątpliwie wynika z wielce skromnego zasobu danych dostępnych w opisach dziejów naszej zachodniej granicy.

Przez sto lat opowieści o Betty i Isaacu Zane’ach były znane i często powtarzane w mojej rodzinie, snute ze zrozumiałą dumą z osiągnięć przodków, naturalną u wszystkich. Moja babcia lubiła gromadzić wokół siebie dzieci i opowiadać im, że jako mała dziewczynka klęczała u stóp Betty Zane, słuchając, jak starsza pani mówiła o pojmaniu jej brata przez indiańską księżniczkę, o spaleniu Fort Henry i o jej własnym biegu po życie. Jako dziecko nauczyłem się owych opowieści na pamięć.

Przed dwoma laty przyszła do mnie matka ze starym zeszytem, który znalazła w śmieciach wyniesionych na podwórko w celu spalenia. Kajet był przypuszczalnie przez wiele lat ukryty w starej ramce na zdjęcie. Należał do mojego pradziadka, pułkownika Ebenezera Zane’a. Z wyblakłych i zniszczonych wskutek upływu czasu stron tego zeszytu zaczerpnąłem główne fakty mojej opowieści. Żałuję, że ten bogaty materiał nie natrafił na godniejsze do spisania go pióro.

Obecny wiek zajęty dążeniem do postępu pozbawiony jest takich bohaterów, jakich kochają miłośnicy rycerskości i romantyzmu. Posiada zapewne swoich, ale ci, cierpliwi i zatroskani, prą naprzód i mało kto ich rozpoznaje. Czy jednak nie możemy sobie przypomnieć kogoś, kto wiele wycierpiał, dokonał wspaniałych czynów, zginął na polu bitwy – kogoś, czyje imię otaczałaby aureola chwały? Większość z nas ma to szczęście, że zna swych krewnych i powinowatych z przeszłości, budzących dreszcz miłości i szacunku, z jakim marzymy o bohaterskich i męczeńskich czynach, które w kronikach rozbrzmiewają, z każdą następną nutą coraz czyściej i przyjemniej, niby granie rogu myśliwego w mroźny październikowy poranek.

Jeżeli komuś z tych, którzy mają takie wspomnienia, jak i tych, którzy ich nie mają, moja opowieść zapewni przyjemną godzinę, zostanę tym wynagrodzony.

Zane Grey

1Wheeling– miasteczko na północy stanu Wirginia Zachodnia, na lewym brzegu rzeki Ohio, stanowiącej tu granicę ze stanem Ohio, u stóp Appalachów, stolica hrabstwa Ohio, założone w 1770 r. przez Ebenezera Zane’a pod nazwą Zanesburg.

2Fort Henry – wzniesiony w 1774 r. na wzgórzu, na dzisiejszym przedmieściu Wheeling, dla ochrony pierwszych osadników przed atakami Indian; porzucony dziesięć lat później, nie został po nim żaden ślad.

3Rewolucja amerykańska – inna nazwa wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych (1775-1783), wywołana buntem 13 kolonii przeciwko rządowi Wielkiej Brytanii, zakończona poddaniem się sił brytyjskich w Yorktown w 1781 r.; później dochodziło jedynie do małych potyczek, takich jak oblężenie Fort Henry.

4Informacje dotyczące poszczególnych członków rodziny Zane’ów umieszczone są na końcu książki.

Prolog

Szesnastego czerwca 1716 roku Alexander Spotswood5, gubernator Kolonii Wirginia6 i waleczny żołnierz, podwładny Marlborougha w wojnach angielskich, na czele oddziału nieustraszonych kawalerzystów jechał cichą uliczką uroczego, starego Williamsburga7.

Awanturniczy duch tej grupy gnał ją ku krainie opadającego słońca, ku nieznanemu Zachodowi, leżącemu poza wznoszącymi się tak dostojnie przed nią górami o błękitnych szczytach8.

Po miesiącach9 jeźdźcy stanęli na zachodnim paśmie Great North10, wznoszącym się nad malowniczą doliną Shenandoah. Z wierzchołka jednego z najbardziej wyniosłych szczytów, na którym do tej pory nie stanęła nigdy stopa białego człowieka, błyszczącymi oczyma wpatrywali się w rozległe równiny i porastające je lasy. Po powrocie do Williamsburga opowiadali o cudownych bogactwach właśnie odkrytego kraju, co otworzyło drogę przedsiębiorczym pionierom, mającym przezwyciężać przeszkody i zakładać domy w świecie Zachodu.

Minęło jednak ponad pięćdziesiąt lat, zanim biały człowiek przedostał się trochę dalej poza purpurowe turnie tych majestatycznych gór.

Pewnego jasnego poranka w czerwcu 1769 roku można by było dostrzec postać rosłego, barczystego mężczyzny, stojącego na dzikim, poszarpanym przylądku, którego urwista skała wznosi się wysoko nad rzeką Ohio, niedaleko ujścia Wheeling Creek. Był sam, jeśli nie liczyć siedzącego u jego stóp charta szkockiego. Kiedy oparty o długą strzelbę11 podziwiał rozpościerającą się przed nim wspaniałą scenerię, uśmiech rozjaśnił jego ogorzałe policzki, a serce zabiło mocniej, gdy wyobraził sobie przyszłość tego miejsca. Na rzece przed nim leżała wyspa12 tak okrągła i zielona, że przypominała unoszący się spokojnie na wodzie ogromny liść lilii wodnej. Na świeżej zieleni listowia drzew lśniły krople rosy. Za plecami mężczyzny wznosiły się wysokie wzgórza, a przed nim, dokąd mógł sięgnąć wzrokiem, ciągnęła się dziewicza puszcza. Poniżej, z lewej strony, za głębokim wąwozem, widział szeroką, płaską polanę. Kilka rozproszonych poczerniałych pniaków świadczyło o spustoszeniach w lesie, przed laty dokonanych przez pożar. Ziemię porastały tam już krzewy leszczyny i wawrzynu, a pomiędzy nimi przeplatały się kwiaty majowe13, wiciokrzewy i dzikie róże. Ich piękne zapachy unosiły się wokół. Bystry potok płynął skrajem polany. Długi odcinek jego krętego nurtu był spokojny, ale potem strumień spadał szaleńczo ze skalnej półki i w białej kipieli pędził naprzód, jakby znudziły mu się wcześniejsze ograniczenia, aż tracił swą tożsamość w szerokich wodach Ohio. Owym samotnym myśliwym był pułkownik Ebenezer Zane. Należał do tych śmiałków, którzy po ruszeniu na zachód fali osadnictwa porzucali przyjaciół i krewnych i w pojedynkę wyprawiali się w dzikie strony. Wyjechał z domu we wschodniej Wirginii14 i zagłębił się w puszczę, aby po wielu dniach łowów i wędrówek rozpoznawczych dotrzeć do tej odległej doliny Ohio. Jej sceneria wywarła na nim takie wrażenie, że postanowił założyć tam osadę. Miejsce to wziął w posiadanie prawem tomahawka (co polegało na oznaczeniu tomahawkiem kilku drzew), zbudował sobie prostą chatę i całe lato spędził nad Ohio.

Jesienią wyruszył do hrabstwa Berkeley w Wirginii, aby opowiedzieć bliskim o odkrytym przez siebie wspaniałym zakątku. Następnej wiosny namówił grupę osadników, żywiących podobne co on nadzieje, aby wraz z nim wyruszyli na pustkowie. Rodziny – jako że zabranie ich od razu nie byłoby bezpieczne – zostawili w Red Stone15 nad rzeką Monongahelą, mężczyźni zaś, w tym pułkownik Zane, jego bracia: Silas, Andrew, Jonathan i Isaac, Wetzelowie, McCollochowie, Bennetowie, Metzarowie oraz inni16, powędrowali przed siebie.

***

Przemierzana przez nich kraina stanowiła gęstą, przeważnie niedostępną puszczę; siekiera pioniera nie rozbrzmiewała nigdy na tej ziemi, gdzie każdy pręt17 drogi mógł skrywać nieznane zagrożenie.

Owym dzielnym kresowiakom obce było pojęcie strachu; stawiali czoła niebezpiecznym przygodom, znali dobrze okrzyki czerwonoskórych czy świst kuli; polowanie na Indian stanowiło najbardziej emocjonującą pasję w życiu Wetzelów, McCollochów i Jonathana Zane’a; zwłaszcza Wetzelowie18 nie znali innego zajęcia. Strzelbą nauczyli się posługiwać z niesamowitą zręcznością; długie ćwiczenia wyostrzyły ich zmysły, aż dorównywały lisim. Sprawni w każdego rodzaju obróbce drewna, mający wzrok rysia przy wypatrywaniu ścieżek, smugi dymu z ogniska obozowego albo najdrobniejszych oznak wroga, ludzie ci przekradali się puszczą z ostrożnym, lecz zawziętym i stałym uporem, jakim wyróżnia się osadnik.

Wspięli się wreszcie na wyniosłą skarpę nad majestatyczną rzeką, a na widok pofałdowanego, ciągnącego się aż po horyzont zielonego obszaru, ich serca zabiły mocno z nadziei.

Ostre siekiery, dzierżone przez silne dłonie, wkrótce oczyściły polanę i na rzecznej skarpie wzniosły mocne chaty z belek. Następnie Ebenezer Zane i pozostali sprowadzili swoje rodziny, a osada wkrótce zaczęła się powiększać i rozkwitać. Rosnący dostatek przyciągał kłopoty: ataki czerwonoskórych. Strzelali oni do osób opuszczających polanę, do osadników orzących pola i zbierających plony. Grupy wrogich Indian krążyły wokół wioski. Często pierwsza osoba pojawiająca się wczesnym rankiem witana była pociskami skrytego w lesie czerwonoskórego.

Generał George Rodgers Clark19, dowódca Zachodniego Wydziału Wojskowego, przybył do wioski w roku 1774. Ponieważ osadnicy obawiali się napaści dzikich, postanowiono zbudować fort broniący nowo narodzonej osady. Został on zaprojektowany przez generała Clarka, a zbudowany przez miejscowych. Najpierw nazywał się Fort Fincastle, na cześć lorda Dunmore20, który był wówczas gubernatorem Kolonii Wirginia. W roku 1776 zmieniono nazwę na Fort Henry, na cześć Patricka Henry’ego21.

 

Przez wiele lat pozostawał najsłynniejszym fortem pogranicza, oparł się niezliczonym atakom Indian i dwóm pamiętnym oblężeniom, w roku 1777, nazwanym „rokiem krwawych siódemek”22, i ponownie w 1782. Podczas tego drugiego oblężenia brytyjscy rangersi23 pod dowództwem Hamiltona24 dokonali wraz z Indianami ataku będącego tak naprawdę ostatnią bitwą rewolucji amerykańskiej.

 

 

 

 

5Alexander Spotswood (ok. 1676-1740) – brytyjski wojskowy i polityk, twórca pierwszych zakładów metalurgicznych w Ameryce. W 1716 r. dowodził wyprawą zajmującą tereny poza Górami Błękitnymi; chodzi o tzw. Wyprawę Rycerzy Złotej Podkowy (ang. Knights of the Golden Horseshoe Expedition), zorganizowaną w celu szukania nowych ziem do osadnictwa; po powrocie Spotswood dał każdemu oficerowi złotą plakietkę w kształcie podkowy z łacińskim napisem, stąd nazwa wyprawy.

6Kolonia Wirginia – pierwsza stała kolonia angielska w Ameryce Północnej.

7Williamsburg– miasto w USA, we wschodniej części stanu Wirginia, powstałe w 1622 r. jako osada Middle Plantation, w 1699 r. po pożarze Jamestown ustanowione stolicą Wirginii; zmiana nazwy na Williamsburg na cześć króla Anglii Wilhelma III.

8Góry Błękitne (Blue Ridge) – najbardziej wysunięte na wschód pasmo górskie w południowych Appalachach; widziane z oddali góry mają niebieskawy kolor.

9Znaczna przesada, cała wyprawa trwała pół miesiąca (od 29 sierpnia do 10 września).

10Great North – pasmo w Górach Błękitnych.

11Długa strzelba(z ang. long rifle) – broń palna powstała w Pensylwanii na początku XVIII w.; jej długość dobierano tak, żeby oparta kolbą na ziemi sięgała do podbródka właściciela.

12Wyspa– Wheeling Island na rzece Ohio, naprzeciw ujścia Wheeling Creek, ma ok. 3 km długości i 1 km szerokości, obecna nazwa od 1902 r., przedtem nosiła nazwy Zanes i Madison.

13Kwiat majowy (Epigaea repens) – inna polska nazwa to epiga, krzewinka z rodziny wrzosowatych, rośnie we wschodniej części Ameryki Północnej, symbol Nowej Szkocji i Massachusetts; wywarem z tej rośliny Indianie leczyli choroby nerek i biegunki.

14Ebenezer Zane z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa mieszkał w dzisiejszym Moorefield we wschodniej części Wirginii Zachodniej, ok. 170 km na południowy wschód od Wheeling.

15Red Stone (inaczej Redstone Fort) – drewniany fort zbudowany w 1759 r. w południowo-zachodniej Pensylwanii. Według J.H. Newton, The History of the Panhandle, rodzina Zane’ów osiadła tam dwa lata wcześniej, w 1768 r.

16Według A.B. Brooks, Story of Fort Henry, 1940, nazwiska pierwszych osadników to: McCulloch, Wetzel, Biggs, Shepherd, Caldwell, Boggs, Scott, Lynn, Mason, Ogle, Bonnett, McMechen i Woods.

17Pręt – dawna miara długości, pręt anglosaski ma 5,03 m.

18Wetzelowie – jednym z założycieli Wheeling był John Wetzel, pochodzenia niemieckiego; miał on pięciu synów (Martin, Lewis, Jacob, John i George) oraz dwie córki (Susan i Christina); z bezwzględności i sprawności w walkach z Indianami zasłynął Lewis Wetzel, nazywany Danielem Boone’em Wirginii.

19George Rodgers Clark (1752-1818) – amerykański wojskowy, walczył w wojnie o niepodległość jako dowódca milicji hrabstwa Kentucky, zdobywał tereny późniejszych stanów Illinois, Ohio, Indiana, od 1781 r. generał, później walczył z Indianami, ale bez powodzenia; zbankrutował, popadł w nędzę i alkoholizm.

20John Murray, lord Dunmore (1730-1809) – szkocki arystokrata i urzędnik, prowadził wiele wojen przeciwko Indianom po drugiej stronie Appalachów, zwanych wojną Dunmore’a.

21Patrick Henry (1736-1799) – amerykański polityk, prawnik, republikanin, zwolennik rewolucji amerykańskiej, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, pierwszy gubernator stanu Wirginia, także bogaty plantator.

22Rok 1777 był uważany z góry za niepomyślny, gdyż zawierał trzy siódemki, w których dopatrywano się szubienic; w Ameryce władze brytyjskie znacznie nasiliły wysyłanie grup Indian przeciwko buntującym się mieszkańcom pogranicza, zwłaszcza w Kentucky i Wirginii, dochodziło do wielu napaści i zabójstw osadników.

23Rangersi – pierwotnie milicja stanu Nowy Jork, zwana Butler’s Rangers od nazwiska dowódcy, pułkownika Johna Butlera, utworzona przez niego w 1777 r., walczyła głównie w stanach Nowy Jork i Pensylwania, słynęła z okrucieństwa, rozwiązana w 1784 r.

24Dowódcą sił oblegających Fort Henry był według większości źródeł kapitan Pratt; Henry Hamilton (ok. 1734-1796) – zastępca gubernatora Prowincji Quebec, zachęcał Indian do napaści na osady amerykańskie na pograniczu, w 1779 r. został wzięty do niewoli przez pułkownika Clarka, uwolniony podczas wymiany jeńców w 1781 r., wyjechał do Anglii, potem wrócił do Kanady; gubernator Bermudów i Dominiki.

Rozdział I

 

Rodzina Zane’ów wyróżniała się we wczesnych latach, a większość jej członków to postacie historyczne.

Pierwszy Zane, na którego ślady można trafić, był Duńczykiem. Pochodził z arystokratycznego rodu, został wygnany ze swej ojczyzny i przybył do Ameryki z Williamem Pennem25. Przez kilka lat odgrywał ważną rolę w nowej osadzie założonej przez Penna, a jedna z ulic Filadelfii – Zane Street26 – nosi jego nazwisko. Był człowiekiem dumnym i wyniosłym, którego szybko otoczyła silna niechęć pozostałych kwakrów27. Dlatego też odłączył się od nich i przeniósł do Wirginii, osiedlając się nad Potomakiem, w ówczesnym hrabstwie Berkeley. Tam urodziło się jego pięciu synów i jedna córka, bohaterka tej opowieści.

Ebenezer Zane na świat przyszedł 7 października 1747 roku i dorastał w dolinie Potomacu. Tam ożenił się z Elizabeth McColloch, siostrą sławnych braci McCollochów, tak dobrze znanych z opowieści o dziejach pogranicza.

Ebenezer miał niebywałe szczęście, że znalazł taką żonę. Żadnego innego osadnika nie spotkało równie wielkie błogosławieństwo. Elizabeth była kobietą nie tylko urodziwą, lecz także dysponującą ogromną siłą charakteru i łagodnością serca. Wyróżniała się zwłaszcza rzadką umiejętnością leczenia chorych i zręcznością w posługiwaniu się nożem chirurgicznym. Wydobywając z ran zatrute kule czy strzały, przywróciła do zdrowia wielu osadników, opłakanych już przez bliskich.

Bracia Zane dali się dobrze poznać na pograniczu dzięki swej sile, aktywności, sprawności i sprytowi. Wszyscy opanowali sztukę wojenną Indian. Bardzo przyjemnego wyglądu, byli do siebie wyraźnie podobni, mieli gładkie twarze, ostre, regularne rysy, ciemne oczy i długie czarne włosy.

Gdy byli jeszcze chłopcami, wkrótce po przybyciu na pogranicze Wirginii zostali porwani przez Indian i zabrani daleko w głąb lądu, gdzie przez dwa lata pozostawali w niewoli. Następnie Ebenezera, Silasa i Jonathana Zane’ów zabrano do Detroit28 i tam wykupiono. Andrew Zane podczas próby ucieczki, kiedy płynął rzeką Scioto, został postrzelony przez ścigających i zabity29.

Pęta Isaaca Zane’a, ostatniego i najmłodszego brata, okazały się jednak mocniejsze od chęci zysku czy zemsty, które były przyczyną pojmania jego braci. Pokochała go bowiem indiańska księżniczka Myeerah30, córka Tarhego31, wodza potężnego ludu Huronów32. Isaac przy różnych okazjach próbował uciekać, ale bez powodzenia, a w czasie rozpoczęcia naszej opowieści od kilku lat nie było o nim żadnych wiadomości, uważano go więc za zabitego.

W okresie, kiedy Ebenezer Zane i pozostali osadnicy zakładali małą kolonię w dziczy, Elizabeth, jedyna siostra wśród rodzeństwa Zane’ów, mieszkała u swej cioci w Filadelfii, gdzie pobierała nauki.

Dom pułkownika Zane’a – piętrowa chata zbudowana z ledwo ociosanych belek, najwygodniejsza w osadzie – stał na zboczu wzgórza w odległości około stu jardów33 od fortu. Grube drewno, potężne narożniki, groźnie wyglądające otwory strzelnicze oraz zabezpieczone drzwi i okna sprawiały dość odstręczające wrażenie. Na parterze miał trzy izby, kuchnię, zbrojownię ze sprzętem wojskowym i duży wspólny pokój. Kilka sypialni znajdowało się na piętrze, na które wiodły strome schody.

Wnętrze typowego domostwa pioniera ograniczało się przeważnie do gołych ścian, łóżka, stołu i kilku krzeseł – jedynie do rzeczy niezbędnych do życia. Dom pułkownika Zane’a stanowił wyjątek od tej zasady. Najciekawszy był duży pokój. Szpary między belkami wypełniono gliną, a następnie ściany pokryto białą korą brzozy; wisiały na nich zdobycze łowieckie, indiańskie łuki i strzały, fajki i tomahawki. Miejsce nad okapem kominka ozdabiało rozłożyste poroże wspaniałego jelenia. Kanapy przykrywały futra z bizonów. Rozrzucone kobierce z niedźwiedzich skór leżały na deskach podłogi. Ścianę od strony zachodniej wzniesiono nad wielkim kamieniem, w którym wycięto otwarte palenisko.

To poczerniałe wgłębienie, wypełnione płonącymi polanami, radowało swym ciepłem wielu zacnych ludzi. Lord Dunmore, generał Clark, Simon Kenton34 i Daniel Boone35 siedzieli przy tym ogniu. To tam Cornplanter36, wódz plemienia Seneków37, dobił sławnego targu z pułkownikiem Zane’em, wymieniając za beczkę whisky wyspę leżącą na rzece naprzeciw osady. Logan38, wódz plemienia Mingo39 i przyjaciel białych, wypalił tam z pułkownikiem wiele fajek pokoju. W późniejszym okresie, kiedy król Ludwik Filip40, przez Napoleona wygnany z Francji, przybył do Ameryki, podczas swych melancholijnych wędrówek na kilka dni zatrzymał się w Fort Henry. Jego pobyt został zakłócony przez srogą zamieć śnieżną i królewski gość większość czasu przesiedział przy palenisku w domu Zane’ów. Dumając przy trzaskającym ogniu, dostrzegł może promienistą gwiazdę Męża Przeznaczenia41, wznoszącą się ku swemu wspaniałemu zenitowi.

Pewnego chłodnego, nieprzyjemnego wieczora wczesnej wiosny pułkownik wracał z jednej z wypraw myśliwskich, a odgłosy końskich kopyt mieszały się z dobiegającymi z wnętrza chaty ochrypłymi głosami murzyńskich niewolników. Po wejściu do domu Zane’a przywitały serdecznie żona i siostra. Ta druga, po śmierci ciotki w Filadelfii, postanowiła zamieszkać z bratem, co nastąpiło w pod koniec jesieni. Dla wyczerpanego myśliwego, mającego za sobą trzy dni chodzenia po lesie, widok taki był bardzo miły. Czuły pocałunek nadobnej żony, okrzyki rozradowanych dzieci i trzaskanie ognia w palenisku rozgrzały pułkownikowi serce.

Postawiwszy strzelbę w kącie i zrzuciwszy mokry płaszcz myśliwski, odwrócił się i stanął plecami do jasnych płomieni. Ebenezer, nadal młody i energiczny, był przystojnym mężczyzną. Wysoki, choć nie ciężkiej budowy, swą postacią zdradzał wielką siłę i wytrzymałość. Twarz miał gładką, o kwadratowej, potężnej szczęce, jego gęste brwi tworzyły prostą linię, ciemne oczy rozjaśniał blask łaskawości, usta wyrażały zdecydowanie; w istocie całe jego oblicze wskazywało na niezmierną odwagę i łagodność. Towarzyszący mu owczarek niemiecki, zmęczony drogą, położył się przed paleniskiem, łeb składając na łapach wyciągniętych w stronę ciepłego blasku.

– No, no! Umieram z głodu i ogromnie się cieszę, że już jestem w domu – powiedział pułkownik, uśmiechając się z radością do dymiących talerzy, które czarnoskóry służący przyniósł z kuchni.

– A my radzi jesteśmy, że wróciłeś – odparła żona pułkownika. Jej rozpromieniona twarz świadczyła o szczerym zadowoleniu. – Kolacja gotowa. Annie, przynieś śmietanę. Tak, naprawdę się cieszę, że jesteś. Nie mam chwili spokoju, kiedy wyjeżdżasz, zwłaszcza gdy przebywasz z Lewisem Wetzelem42.

– Nasze polowanie nie było udane – rzekł pułkownik nad talerzem pełnym pieczonego indyka. – Niedźwiedzie właśnie budzą się ze snu zimowego i są niezwykle czujne, jak na tę porę roku. Widzieliśmy wiele dowodów ich aktywności, przegniłe pnie rozdarte na kawałki w poszukiwaniu larw i pszczelich barci. Wetzel zabił jelenia i wyłożyliśmy go jako przynętę w miejscu, w którym znaleźliśmy tropy. Tkwiliśmy tam całą noc w mżącym deszczu. Jestem wykończony. Tige też. Wetzel nie przejmuje się pogodą czy brakiem szczęścia i kiedy natknęliśmy się na ślady Indian, odszedł na jedną ze swych samotnych wędrówek, tak że musiałem sam wracać do domu.

– Co za zuchwały człowiek! – zauważyła pani Zane.

– Tak, Wetzel jest zuchwały, albo raczej śmiały. Dzięki niezrównanej pewności siebie wychodzi cało z wielu niebezpieczeństw, w których zwykły człowiek przepadłby bez dwóch zdań. No, Betty, jak się czujesz?

– Całkiem dobrze – powiedziała smukła, ciemnooka dziewczyna, która właśnie usiadła naprzeciw pułkownika.

– Bessie, czy moja siostra dopuściła się jakiejś nieprzystojnej wyprawy, kiedy mnie nie było? Myślę, że jej ostatnia sztuczka, gdy tamtemu biednemu, kulawemu niedźwiedziowi dała wiadro mocnego cydru, powinna na jakiś czas ją powstrzymać.

– Nie, o dziwo była bardzo grzeczna. Nie przypisuję tego jednak jakiejś nadzwyczajnej zmianie charakteru, lecz jedynie zimnej, mokrej pogodzie. Przewiduję w bardzo krótkim czasie katastrofę, jeśli Elizabeth nadal będzie zmuszona siedzieć w domu.

– Naprawdę nie mam tu zbyt wielu okazji do szaleństw. Jeśli deszcz popada jeszcze kilka dni, nie wytrzymam. Chcę jeździć na kucu, chodzić po lesie, pływać canoe43 i świetnie się bawić – rzuciła Elizabeth.

– No, no! Betts, spodziewałem się, że będziesz się nudzić, ale nie trać ducha. W końcu zjawiłaś się tu późną jesienią. Pogoda nie jest dla nas teraz łaskawa. W maju i czerwcu jest tutaj naprawdę przyjemnie. Będę cię mógł zabrać na pola porośnięte białym wiciokrzewem44, kwiatami majowymi i dzikimi różami. Wiem, że kochasz lasy, cierpliwie zaczekaj więc jeszcze trochę.

Elizabeth była rozpieszczana przez braci – jaka dziewczyna nie byłaby, mając pięciu oddanych i gorących wielbicieli? – i każdy najdrobniejszy jej kłopot urastał dla nich do rangi poważnej sprawy. Byli dumni z siostry, zawsze gotowi wychwalać jej urodę i osiągnięcia. Miała charakterystyczne dla Zane’ów ciemne włosy i oczy; taką samą jak bracia owalną twarz i piękną sylwetkę; a jeszcze do tego pewną miękkość rysów i łagodność wyrazu oblicza, które sprawiały, że wydawała się czarująca. Wbrew jednak skromności i niewinności malujących się na jej twarzy panna Zane była uparta, lubiła postawić na swoim, bywała psotna i potrafiła kokietować. Najgorszy wszakże był jej zapalczywy charakter i to, że temperament ponosił ją często z zadziwiającą łatwością.

Pułkownik Zane mawiał, że osiągnięcia jego siostry są niezliczone. Po kilku zaledwie miesiącach mieszkania na pograniczu potrafiła obrabiać len i z cudowną zręcznością tkać zgrzebne płótno. Żona pułkownika, chcąc niekiedy poprawić szwagierce humor, pozwalała, żeby ta przygotowywała obiad, a Elizabeth robiła to w sposób radujący braci i przynoszący gorące pochwały starej kucharki, żony Sama, od dwudziestu lat pracującej u Zane’ów. W niedziele Betty śpiewała w prowizorycznym kościółku, zorganizowanym w budynku świetlicy; urządziła szkółkę niedzielną45 i w niej uczyła; często pokonywała pułkownika Zane’a i majora McCollocha46 w ich ulubione warcaby, a grali w nie ze sobą, odkąd odrośli od ziemi; w gruncie rzeczy dobrze robiła niemal wszystko, od pieczenia ciasta do malowania zrobionych z brzozowej kory ścian swego pokoju. Nie te umiejętności jednak miały znaczenie dla pułkownika Zane’a.

Jeśli pułkownik kiedykolwiek zgrzeszył przesadnym wysławianiem zdolności siostry, to zrobił to, chwaląc jej bystre oko, szybkość nóg, siłę ramion i śmiałość. Opowiadał ludziom w osadzie, z których wielu nie znało Betty, że dziewczyna umie jeździć konno jak Indianin, strzelać z niezaprzeczalną celnością, że odziedziczyła w genach rączość Zane’ów, a także że mogłaby przepłynąć canoe w najgorszym miejscu, jakie tylko zdoła znaleźć. Przechwałki pułkownika pozostawały na razie niepotwierdzone czynami, ale i bez tego Betty pomimo swych licznych wad zaskarbiła sobie miłość mieszkańców fortu. Wszędzie wprowadzała ciepło i radość; starzy ludzie ją kochali, dzieci uwielbiały, a barczyści, rośli młodzieńcy z osady w jej obecności stawali się nieśmiali i milkliwi, lecz przy tym błogo szczęśliwi.

– Betty, nabijesz mi fajkę? – poprosił pułkownik, kiedy skończył kolację i przysunął wielkie krzesło bliżej ognia. Jego najstarszy syn, Noah, krzepki sześciolatek, wspiął mu się na kolana i zasypał pytaniami.

– Czy widziałeś miećwiedzie i bizuny? – Oczy dziecka były okrągłe jak spodki.

– Nie, chłopcze, ani jednego.

– Kiedy będę tak duży, żeby iść z tobą?

 

– Jeszcze musisz trochę poczekać, Noahu.

– Ale nie boję się miećwiedzia Betty. Warczy na mnie, gdy rzucam mu patyki, i chapie zębami. Czy mogę pójść z tobą następnym razem?

– Mój brat przyszedł dzisiaj z Short Creek47. Był w Fort Pitt48 – wtrąciła pani Zane. Gdy to mówiła, zapukano do drzwi, a kiedy Betty je otworzyła, pojawili się kapitan Boggs49, jego córka Lydia50 i major Samuel McColloch, brat pani Zane.

– Och, pułkowniku! – powiedział kapitan Boggs, przystojny mężczyzna o żołnierskiej postawie. – Spodziewałem się dziś zastać pana w domu. Pogoda jest zbyt paskudna na polowanie i nie zapowiada się na lepszą. Wieje z północnego zachodu, nadciąga burza.

– Witam, panie kapitanie! Co słychać? Sam od dawna nie miałem przyjemności pana widzieć – odparł pułkownik Zane, ściskając ręce gości.

Major McColloch był najstarszy z braci51 noszących to nazwisko. Jako zabójca Indian ustępował jedynie nieustraszonemu Wetzelowi, ale jeśli ten ostatni wolał samotnie szukać szczęścia i tropić czerwonoskórych w nieprzebytych puszczach, to McColloch dowodził wyprawami przeciwko dzikim. Olbrzymiego wzrostu, potężnej postury, ogorzały i brodaty, wyglądał na typowego mieszkańca pogranicza. Oczy miał niebieskie jak jego siostra, a głos o równie przyjemnej barwie.

– Majorze McColloch, czy pamięta mnie pan? – zapytała Betty.

– Oczywiście – odparł z uśmiechem. – Byłaś małą dziewczynką biegającą nad Potomakiem jak szalona, kiedy widziałem cię ostatnio!

– A pamięta pan, że wsadzał mnie na swojego konia i uczył jazdy konnej?

– Doskonale to pamiętam. Nie mogłem pojąć, jak utrzymujesz się na jego grzbiecie.

– Niedługo będę mogła wrócić do tych lekcji. Słyszałam o pana wspaniałym skoku ze wzgórza i chciałabym, żeby mi pan o nim dokładnie opowiedział. Ze wszystkich historii, jakie poznałam po przybyciu do Fort Henry, ta o pańskiej ucieczce i ratującym życie skoku jest najcudowniejsza.

– Tak, Samuelu, zadręczy cię na śmierć pytaniami o tę jazdę i namowami, żebyś nauczył ją skakania w dół przepaści. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby spróbowała powtórzyć twój wyczyn. Widziałeś indiańskiego kuca, którego zeszłego lata dostałem od handlarza futrami? Jest dziki jak jeleń, a ona jeździ na nim i jeszcze się nie połamała – powiedział pułkownik Zane.

– Kiedyś opowiem ci o moim skoku ze wzgórza – zwrócił się do Betty major. – Teraz mam do omówienia ważne sprawy.

Było jasne, że zaszło coś nadzwyczajnego, gdyż trzej mężczyźni cofnęli się do składziku, gdzie toczyli cichą, poważną rozmowę.

Lydia Boggs miała osiemnaście lat, jasne włosy i niebieskie oczy. Podobnie jak Betty odebrała dobre wykształcenie, czym przewyższała dziewczęta z pogranicza, które zazwyczaj potrafiły jedynie zajmować się domem i tkać. Po wybuchu wojen indiańskich generał Clark wysłał kapitana Boggsa do Fort Henry, gdzie Lydia mieszkała z ojcem od dwóch lat. Po przybyciu Betty – co przyjęła okrzykami radości – obie dziewczęta szybko się zaprzyjaźniły.

Lydia serdecznie otoczyła ramieniem szyję Betty.

– Czemu dzisiaj nie przyszłaś do fortu? – zapytała.

– Dzień był taki brzydki, wszystko takie nieprzyjemne, że postanowiłam siedzieć w domu.

– Coś cię ominęło – powiedziała znacząco Lydia.

– O czym mówisz? Co mnie ominęło?

– Och, może wcale cię to nie zainteresuje.

– Droczysz się ze mną! No jasne, że zainteresuje. Dzisiaj zaciekawi mnie każdy i wszystko. Powiedz mi, proszę.

– Jest tego niewiele. Jedynie młody żołnierz, który przyszedł z majorem McCollochem.

– Żołnierz? Z Fort Pitt? Czy go znam? Poznałam większość oficerów.

– Nie, nigdy go nie widziałaś. Nikt z nas go nie zna.

– Mało ciekawe – rzuciła Betty z rozczarowaniem. – Obcy są rzeczywiście rzadkością w naszej małej wiosce, ale sądząc po tych, którzy odwiedzali nas dotychczas, wątpię, by ten jakoś szczególnie się wyróżniał.

– Zaczekaj, aż go zobaczysz – odparła Lydia, kiwając głową z powagą.

– Opowiedz mi o nim – poprosiła Betty, teraz zaciekawiona znacznie bardziej.

– Major McColloch przyprowadził go do taty i przedstawił mi. Pochodzi z Południa, z jednej z tych starych rodzin. Widać to po jego opanowanym, swobodnym, niemal zuchwałym zachowaniu. Jest przystojny, wysoki i jasnowłosy, ma szczerą twarz, niczego nie skrywa. I te jego maniery! Nisko mi się ukłonił i byłam naprawdę tak zakłopotana, że ledwo mogłam coś z siebie wydusić. Wiesz, że przywykłam do ogromnych myśliwych łapiących cię za rękę i ściskających ją tak, że chce się krzyczeć. No, ten młody człowiek jest inny. Taki szarmancki. Wszystkie dziewczęta już się w nim kochają. Ty też będziesz.

– Ja? Na pewno nie. Ale to w końcu jakaś odmiana. Musiał wywrzeć na tobie wielkie wrażenie, skoro wszystko tak dobrze zapamiętałaś.

– Betty Zane, zapamiętałam go tak dobrze, bo jest dokładnie taki sam jak ten, którego opisałaś mi pewnego dnia, kiedy sobie marzyłyśmy i opowiadałyśmy sobie, na jakiego mężczyznę czekamy.

– Dziewczęta, przestańcie gadać o bzdurach – skarciła je żona pułkownika, która niepokoiła się rozmową w składziku.– Nie możecie znaleźć sobie lepszego tematu?

W tym czasie pułkownik Zane z towarzyszami omawiał z przejęciem wieści, które nadeszły tego dnia. Zaprzyjaźniony indiański goniec przybył do Short Creek, osady nad rzeką między Fort Henry i Fort Pitt, powiadamiając o napaściach, które Indianie zamierzali przeprowadzić wzdłuż całej doliny Ohio. Major McColloch, ostrzeżony przez Wetzela o rosnącym wzburzeniu Indian, pojechał do Fort Pitt w nadziei na sprowadzenie stamtąd posiłków, ale oprócz młodego żołnierza, który na ochotnika udał się z nim, nie zdołał uzyskać żadnej pomocy, dlatego w wielkim pośpiechu wyruszył z powrotem do Fort Henry.

Wiadomość ta zaniepokoiła kapitana Boggsa, dowodzącego garnizonem, gdyż część jego ludzi wybrała się w górę rzeki na wyrąb drzew i do Fort Henry mieli wrócić tratwą dopiero za dwa tygodnie.

Jonathan Zane, po którego posłano, dołączył teraz do mężczyzn toczących rozmowę i został zapoznany ze szczegółami. Braci Zane’ów zawsze proszono o radę w sprawach dotyczących Indian. Pułkownik Zane miał dobrych przyjaciół w niektórych plemionach, a udzielane przezeń wskazówki były bezcenne. Jonathan Zane nie znosił czerwonoskórych i ich widoku, dlatego mało się nadawał na doradcę, ale jako tropiciel był niezastąpiony. Pułkownik Zane powiedział pozostałym, że Wetzel i on natrafili na ślady Indian niecałe dziesięć mil52 od Fort Henry.

– Możecie polegać na moich słowach. Wielu Wyandotów jest na wojennej ścieżce. Wetzel powiedział mi, żebym się okopał w forcie, i pospiesznie mnie opuścił. Byliśmy przy żurawinowym mokradle u podnóża góry Bald. Nie sądzę, żeby nas od razu zaatakowano. Moim zdaniem Indianie nadciągną z zachodu i będą się trzymali wysokich zboczy potoku Yellow53. Zawsze tak podchodzą. Oczywiście lepiej mieć pewność. Przewiduję, że dziś wieczorem lub jutro Lew przybędzie z wieściami. Na razie poślijmy do lasu paru zwiadowców, a Jonathan i major niech obserwują rzekę.

– Mam nadzieję, że Wetzel wróci – rzekł major. – Ufamy mu, bo o Indianach wie więcej niż ktokolwiek inny. Widziałem go na tydzień przed tym, jak obaj poszliście polować. Wybrałem się do Fort Pitt i próbowałem sprowadzić ludzi, ale garnizon jest tam nieliczny i sami potrzebują obrońców równie mocno, co my. Młody żołnierz nazwiskiem Clarke54 zgodził się przyjść na ochotnika i przyprowadziłem go ze sobą. Nigdy nie walczył z Indianami, ale wygląda na porządnego chłopca i zapewne się przyda. Kapitan Boggs przydzieli mu miejsce w blokhauzie55, jeśli na to przystaniesz.

– Bardzo chętnie. Ucieszymy się, mając go u siebie – odparł pułkownik Zane.

– Nie byłoby tak źle, gdybym nie wysłał ludzi w górę rzeki – powiedział kapitan Boggs zmartwionym głosem. – Jak pan sądzi, czy mogą się natknąć na Indian?

– To możliwe, ale mało prawdopodobne – odrzekł pułkownik Zane. – Indianie są za Ohio. Wetzel jest tam i znajdzie się tutaj na długo przed nimi.

– Mam nadzieję, że będzie tak, jak pan mówi. Bardzo polegam na pańskim osądzie – stwierdził kapitan Boggs. – Wyślę zwiadowców i podejmę wszelkie możliwe środki ostrożności. Teraz musimy wracać. Chodź, Lydio.

– Brrr! To będzie okropna noc – powiedział pułkownik Zane po zamknięciu drzwi za wychodzącymi gośćmi. – Wolę nie spędzać jej poza domem.

– Eb, a co w taką noc zrobi Lew Wetzel? – zapytała z ciekawością Betty.

– Och, będzie mu przytulnie jak królikowi w norce – odparł ze śmiechem pułkownik. – Potrafi w kilka chwil zbudować szałas z kory brzozy, rozpalić w nim ognisko i położyć się wygodnie spać.

– Ebenezerze, o czym były całe te pogaduszki? Co powiedział ci mój brat? – zapytała pani Zane.

– Czekają nas znowu kłopoty z Wyandotami i Szaunisami56. Nie sądzę jednak, Bessie, żeby nastąpiły wkrótce. Jesteśmy tutaj tak dobrze chronieni, że jedynym zagrożeniem jest dla nas przedłużające się oblężenie.

Beztroska i trochę wykrętna odpowiedź pułkownika Zane’a nie zmyliła jego żony. Wiedziała, że jej brat i mąż nie martwiliby się byle czym. Jej zwykle pogodne oblicze przybrało zasępioną minę. Widziała dość walk z Indianami, aby wzdrygnąć się z przerażenia na samą myśl o nich. Jej szwagierka wyglądała na niezatroskaną. Usiadła przy psie i poklepała go po łbie.

– Tige, Indianie! Indianie! – powiedziała.

Pies zawarczał i odsłonił zęby. Samo wspomnienie o Indianach wystarczało, aby wzbudzić w nim gniew.

– Pies był ostatnio niespokojny – mówił dalej pułkownik Zane. – Na tropy Indian trafił przed Wetzelem. Wiesz, jak Tige nienawidzi Indian. To bardzo inteligentne i sprytne zwierzę. Odkąd cztery lata temu przybył do domu z Isaakiem, jest bardzo przydatny dla zwiadowców. Tige szedł za moim bratem, gdy ten ostatnim razem uciekł57 Wyandotom. W niewoli Isaac leczył go i opiekował się nim, kiedy czerwonoskórzy brutalnie go pobili. Czy słyszałaś długie i żałosne wycie, które Tige wydaje niekiedy w środku nocy?

– Słyszałam i zawsze wtedy zakrywam uszy – odparła Betty.

– Tige opłakuje wówczas Isaaca – powiedział pułkownik Zane.

– Biedny Isaac – szepnęła Betty.

– Pamiętasz go? Ostatnim razem widziałaś go dziewięć lat temu – rzekła pani Zane.

– Czy pamiętam Isaaca? No pewnie. Nigdy go nie zapomnę. Zastanawiam się, czy jeszcze żyje.

– Raczej nie. Minęły już cztery lata, odkąd został ponownie porwany. Myślę, że nie trzymano by go tak długo, jeśli oczywiście nie ożenił się z Indianką. Prostota umysłów Indian jest zdumiewająca. Bez trudu potrafiłby ich oszukiwać i sprawiać wrażenie, że jest zadowolony z niewoli. Zapewne spróbował jeszcze raz uciec i został zabity, jak biedny Andrew.

Brat i siostra smutnymi ciemnymi oczami wpatrywali się w ogień, przygasły teraz do poświaty węgli drzewnych. Nic nie przerywało milczenia oprócz wycia nasilającego się wiatru, stukania gradu i szumu kropel deszczu uderzających w dach.

 

 

 

 

25William Penn (1644-1718) – angielski prawnik, jeden z przywódców kwakrów, prześladowanych w Wielkiej Brytanii, od króla Karola II uzyskał tereny w Ameryce, popłynął tam w 1682 r. i założył Kolonię Pensylwania.

26Tak naprawdę ulica nazwę wzięła od Isaaca Zane’a, jednego z największych przedsiębiorców budowlanych w ówczesnej Filadelfii.

27Kwakrzy – popularna nazwa protestanckiego kościoła Religijnego Towarzystwa Przyjaciół, założonego w XVII w. w Anglii przez George’a Foxa; odrzucają dogmaty, sakramenty, nie mają świątyń i kapłanów, nie chcieli pełnić służby wojskowej, stąd m.in. prześladowania, schronili się Ameryce.

28Detroit – miasto w północnej części USA, w stanie Michigan, założone w 1701 r.; do 1796 należało do Francji, było wtedy małą osadą, podczas wojny siedmioletniej w 1760 r. zajęte przez oddziały brytyjskie; miejsce handlu z Indianami.

29Według prawie wszystkich źródeł, Andrew Zane zmarł w 1811 r. w Jefferson w stanie Ohio.

30Myeerah (ok. 1757-1816) – Biały Żuraw, córka wodza Tarhego i Francuzki Durante; za Isaaca Zane’a wyszła w 1770 lub 1774 r., miała z nim ośmioro dzieci.

31Tarhe (ok. 1742-1818) – inne wersje to m.in. Tarhee, Tarkee, Takee, przez białych zwany Żuraw (Crane, Grue), imię być może o znaczeniu „jak drzewo” (był bardzo wysoki na swe czasy, miał ok. 190 cm wzrostu); brał udział w wielu walkach do 1794 r., wódz plemienia Wyandotów od 1788, zabiegał o zawarcie pokoju z białymi; zmarł w Cranesville w Ohio, mieście nazwanym na jego cześć.

32Huroni – plemię indiańskie w Ameryce Północnej (rodzima nazwa to Wyandoci „Wyspiarze”; Huron – nazwa francuska, od hure, łeb dzika), rolnicze, mieszkało nad Wielkimi Jeziorami, sprzymierzeńcy Francuzów, wypierani przez Irokezów na południe, niedobitki osiadły w stanach Wisconsin i Ohio; obecnie jest ich ok. 20 tys.

33Jard – anglosaska jednostka długości równa 3 stopom (0,914 metra).

34Simon Kenton (1755-1836) – amerykański pionier i żołnierz, zwiadowca na pograniczu, walczył z Indianami, torturowany i adoptowany przez Szaunisów, pomagał w zasiedlaniu Ohio, od 1810 r. generał miejscowej milicji, w 1812 r. walczył w wojnie z Anglikami.

35Daniel Boone (1734-1820) – legendarny amerykański pionier i traper, walczył z Indianami, badał pogranicze, działał przy zasiedlaniu Kentucky, uczestnik wojny o niepodległość, potem ścigany przez sądy; bohater wielu dzieł literackich i filmów.

36Cornplanter (?-1836) – angielskie tłumaczenie (Sadzący kukurydzę) imienia Kaiiontwa’kon należącego do wodza plemienia Seneka, jego matką była Indianka, a ojcem Holender, Johannes Abeel; walczył po stronie brytyjskiej przeciwko osadnikom amerykańskim.

37Senekowie – plemię indiańskie w Ameryce Północnej, należące do Ligii Irokezów, pierwotnie zamieszkiwali tereny na południe od jeziora Ontario, zajmowali się rolnictwem i łowiectwem, w XVIII w. sprzymierzali się z Brytyjczykami przeciwko Francuzom i osadnikom amerykańskim, później z USA, ostatecznie sprzedali swe ziemie w stanie Nowy Jork, osiedlając się w rezerwatach; obecnie jest ich ok. 20 tys.

38Logan (ok. 1723-1780) – wódz wojenny plemienia Mingo, imię od przyjaciela jego ojca, Jamesa Logana, urzędnika w Pensylwanii, indiańskie imię sporne (Tah-gah-jute, Tachnechdorus); walczył po stronie brytyjskiej przeciwko osadnikom amerykańskim, zasłynął z mowy, Lamentu Logana, wygłoszonej po wojnie Dunmore’a.

39Mingo – plemię indiańskie w Ameryce Północnej, powstałe w poł. XVIII w. z części plemion należących do Ligii Irokezów, głównie Cayuga i Seneka, które wywędrowały na tereny stanu Ohio, zajmowało się rolnictwem i łowiectwem, walczyło z Brytyjczykami i Amerykanami, w 1832 r. zmuszone do sprzedaży swych ziem i przesiedlone do Kansas, w 1869 r. do Oklahomy, mieszkało w rezerwatach; obecnie jest ich ok. 5 tys.

40Ludwik Filip (1773-1850) – król Francuzów w latach 1830-1848, z dynastii Burbonów.

41Chodzi o Napoleona Bonaparte.

42Lewis Wetzel (1763-1808) – amerykański osadnik, myśliwy, od 1770 r. z rodziną mieszkał w Wirginii, w 1777 r. z bratem porwany przez Indian, uciekł w 1782 r.; brał udział w obronie Fort Henry; mszcząc się na Indianach za zamordowanie ojca, zabijał ich samotnie; oskarżony o te morderstwa uciekł w 1788 r. do Nowego Orleanu, potem mieszkał w Missisipi; doskonały strzelec.

43Canoe – tradycyjna lekka łódka wiosłowa Indian Ameryki Północnej, o szkielecie z gałązek pokrytych korą brzozową, z załogą od jednej osoby do kilkunastu.

44Biały wiciokrzew – obecnie nazywa się tak (white honeysuckle) krzewy (Lonicera albiflora) osiągające 1,2 m wysokości, mające skupienia białych, podłużnych kwiatów i małych, czerwonych owoców, rośnie jednak głównie w Teksasie, Oklahomie i Arizonie, a nie w Wirginii.

45Szkółka niedzielna – nauczanie religii odbywane w niedziele, niekiedy uczono wtedy także pisania, czytania i prostych rachunków.

46Samuel McColloch (1746 lub 1752-1782) – zwiadowca, pionier, uczestnik walk z Indianami, major milicji od 1775 r., od 1777 r. dowódca Fort Van Meter; w 1777 r. na czele oddziału 40 ludzi przybył z pomocą obleganym w Fort Henry, ścigany przez Indian wykonał sławny Skok McCollocha (91 m w dół stromego stoku wzgórza); z żoną Mary nie miał dzieci, zginął z rąk Indian w 1782 r.

47Short Creek – osada w północnej części Wirginii Zachodniej, nad Ohio, około 12 km na północ od Fort Henry; w opisywanych czasach mieszkali tam McCollochowie.

48Fort Pitt – warownia zbudowana przez Brytyjczyków w latach 1759-1761 na miejscu wcześniejszego francuskiego Fort Duquesne u zbiegu rzek Monongahela i Allegheny, oblegana przez Indian w roku 1763, w roku 1772 przekazana osadnikom, nosiła nazwę Fort Dunmore, sprzedana w 1797 r. i rozebrana.

49John Boggs (1738/1739-1826) – w 1781 r. mianowany dowódcą Fort Henry, podczas oblężenia w 1782 wyruszył po pomoc i przybył z posiłkami; później założyciel Logan Elm w hrabstwie Pickaway w Ohio, gdzie mieszkał do śmierci.

50Lydia Boggs Shepherd Cruger (1766-1867) – córka Johna Boggsa, obecna podczas oblężenia Fort Henry w 1782 r.; jej pierwszym mężem był Moses Shepherd, bogaty plantator, którego poznała podczas oblężenia, drugim Daniel Cruger, kongresmen, bezdzietna; w 1849 r. złożyła zeznanie pod przysięgą, że wyczynu przypisywanego Betty Zane dokonała Molly Scott, podważane przez niektórych historyków; słynęła z żelaznego zdrowia i bogactwa.

51Byli czterej bracia McCollochowie: Samuel (1746-1782), George (1746-1836), John (1756-1821) i Abraham (1768-1839).

52Chodzi o angielską milę lądową o długości ok. 1609 m.

53Yellow Creek – rzeczka we wschodniej części stanu Ohio, prawy dopływ Ohio, płynie z zachodu na wschód, z ujściem około 60 km na północ od Wheeling, słynie z masakry Indian Mingo dokonanej w ich obozie nad Yellow Creek 30 kwietnia 1774 roku, zginęli podczas niej między innymi żona i brat wodza Logana.

54AlfredClarke – postać fikcyjna, w oblężeniu wzięli udział Harry i James Clarkowie, być może błędnie zamiast Jacoba Clarka (?-1839), drugiego męża Betty Zane, z którą ożenił się przed 1800 r., mieli dwoje dzieci.

55Blokhauz – ufortyfikowany, wzmocniony budynek ze strzelnicami, stojący samodzielnie i umożliwiający obronę z kilku stron.

56Szaunisi – rodzima nazwa Ishanibe, plemię indiańskie w Ameryce Północnej, mieszkające w lasach doliny Ohio i na terenach przyległych, pierwotnie wspomagali Francuzów w walkach z Anglikami, z którymi w 1758 r. zawarli traktat wyznaczający Allegheny jako granicę, wkrótce złamany przez osadników; brali udział w wojnie Dunmore’a, w amerykańskiej wojnie o niepodległość jako sprzymierzeńcy Anglików; pokonani, zostali przesiedleni do Kansas; obecnie jest ich ok. 7,5 tys.

57Według większości przekazów Isaac Zane wiele razy bez przeszkód odwiedzał rodzinę i z własnej woli powracał do Wyandotów, z którymi czuł się mocno związany.

Rozdział II

 

Fort Henry stał na stromym brzegu rzeki i roztaczał się z niego widok na okoliczne tereny. Miał kształt równoległoboku o długości około trzystu pięćdziesięciu sześciu stóp58 i szerokości stu pięćdziesięciu. Otoczony palisadą wysoką na dwanaście stóp59, z szerokim na jard chodnikiem biegnącym wzdłuż niej od środka oraz bastionami w każdym narożniku mieszczącymi po sześciu obrońców, fort stanowił budowlę warowną niemal niemożliwą do zdobycia. Blokhauz był piętrowy, a piętro wysuwało się kilka stóp poza zarys parteru. Grube dębowe ściany były poprzebijane strzelnicami. Oprócz blokhauzu palisada okalała parę chat. Wewnątrz ogrodzenia wykopano studnie, tak że gdyby wyschło źródło, nigdy nie zabrakłoby wody zdatnej do picia.

We wszystkich opowieściach o życiu na pograniczu wspomina się forty i ochronę, jaką zapewniają one w okresach walk z dzikimi. Owe warownie stawały się domem dla osadników, często całe tygodnie mieszkających w ich murach.

Forty budowane całkowicie z drewna, bez użycia metalowych gwoździ (z tej oto przyczyny, że po prostu ich nie było), mogą się wydawać bez znaczenia w czasach wielkich garnizonów wojskowych. Potrafiły jednak bronić osadników przed groźnymi napaściami plemion indiańskich. Podczas poprzedniego oblężenia Fort Henry życie stracił tylko jeden człowiek przebywający w tej warowni. Zginęli natomiast niemal wszyscy ludzie kapitana Ogle’a60, dowodzącego wówczas garnizonem, który wyruszył ze swoją kompanią w poszukiwaniu Indian; zaledwie kilku zdołało powrócić do fortu61.

Następnego dnia po przybyciu do Fort Henry majora McCollocha osadnicy zostali oderwani od wiosennej orki i innych prac. Zapędzali teraz w pośpiechu bydło do zagród i przenosili rzeczy, które chcieli ocalić przed niszczycielską pochodnią czerwonoskórych. Kobiety zajmowały się dziećmi, czyszczeniem strzelb i odlewaniem kul oraz wieloma innymi rzeczami, które przypadły im w udziale. Wczesnym rankiem major McColloch, Jonathan i Silas Zane’owie wyruszyli wzdłuż rzeki w różne strony, wypatrując bacznie śladów nieprzyjaciela. Pułkownik Zane zamierzał pozostać w swym domu z paleniskiem i go bronić, dlatego do fortu zagnał jedynie konie i krowy. Stary Sam przenosił za palisadę wiązki siana. Kapitan Boggs rozstawił zwiadowców mających obserwować drogi, a jednym z nich był młody człowiek, który przybył z majorem z Fort Pitt.

Wygląd Alfreda Clarke’a, choć młodzieniec nosił regulaminowy strój myśliwski, zdradzał człowieka nieprzywykłego do ciężkiej pracy i niedostatków życia osadnika. Tak sądzili pionierzy, widząc jego pełen wdzięku chód, jasną cerę i gładkie dłonie. Na wszystkich jednak, którzy baczniej przyjrzeli się jego ostrym rysom, wywierał korzystne wrażenie; na kobietach – bezpośrednim, szczerym spojrzeniem błękitnych oczu i brakiem nieprzyjemnych cech oblicza; na mężczyznach – miłym charakterem i czymś nieuchwytnym, co utwierdza nas w przekonaniu, że na danym człowieku można polegać jak na Zawiszy

Z Fort Pitt nie zabrał ze sobą nic oprócz konia, karosza czystej krwi o smukłych pęcinach, który, jak szczerze wyznawał, był jedyną jego własnością. Prosząc pułkownika Zane’a o wyznaczenie mu stanowiska w garnizonie, powiedział, że jest Wirgińczykiem i uczył się w Filadelfii, że po śmierci jego ojca matka wyszła ponownie za mąż, co wraz z wrodzonym zamiłowaniem do przygód skłoniło go do ucieczki z domu i szukania szczęścia wśród śmiałych pionierów i podstępnych dzikusów zamieszkujących pogranicze. Nie licząc kilku miesięcy służby pod wodzą generała Clarka, nic nie wiedział o życiu na kresach, ale miał już dość bezczynności; był silny, pojętny i nie bał się pracy. Pułkownik Zane, szczycący się umiejętnością rozpoznawania ludzkich charakterów, od razu polubił tego chłopca, a dając mu strzelbę i oporządzenie, oznajmił, że pogranicze potrzebuje młodych ludzi pełnych odwagi i zapału oraz że mocne ramię i ochotne serce na pewno pomogą mu zdobyć fortunę. Całkiem możliwe, że gdyby Alfred Clarke zdołał poznać czekającą go przyszłość, w mig dosiadłby swego karego wierzchowca i odgalopował jak najdalej od osady na pograniczu. Ponieważ jednak nikt nie przepowiedział mu jego losu, radośnie wychodził mu naprzeciw.

Tak zatem pewnego wiosennego poranka patrolował drogę biegnącą wzdłuż polany o ćwierć mili oddalonej od fortu. Bystrym okiem przyglądał się drugiemu brzegowi rzeki, jak mu polecono. Za górnym skrajem wyspy, niemal naprzeciw miejsca, w którym stał, rzeka brała szeroki zakręt, którego nie było widać z okien fortu. Poziom wody był wysoki po niedawnych deszczach, a bystry nurt niósł kępy krzewów, pnie i wszelkiego rodzaju śmieci. Króliki i inne małe zwierzęta, zapewne otoczone na jakiejś wyspie i zmuszone do wyboru między schronieniem się na krzaku a utonięciem, siedziały na spływających pniach i resztkach roślinności. Zerknąwszy na drogę, Clarke ujrzał galopującego w jego stronę konia. Najpierw pomyślał, że wiezie posłańca z wiadomością dla niego, ale gdy odległość się zmniejszyła, rozpoznał, że koniem jest indiański kuc, a jeźdźcem dziewczyna o powiewających na wietrze długich czarnych włosach.

– Hej! Kogo tu niesie, u licha? Wygląda na młodą Indiankę – powiedział do siebie Clarke. – Jeździ dobrze, kimkolwiek jest.

Skrył się za kępą krzaków wawrzynu na skraju drogi i czekał. Koń z jeźdźcem był coraz bliżej. Clarke wyskoczył, gdy znaleźli się tylko kilka kroków od niego. Kuc na jego widok się spłoszył i stanął dęba, a wtedy młodzieniec złapał uzdę i ściągnął w dół łeb konia. Spojrzawszy w górę, napotkał oszołomione i zaskoczone spojrzenie pary najpiękniejszych ciemnych oczu, jakie, na swoje szczęście czy nieszczęście, kiedykolwiek w życiu widział.

 

Betty, bo to była ona, patrzyła ze zdumieniem na młodego mężczyznę, Alfred zaś był jeszcze bardziej zdziwiony i zawstydzony. Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu. Betty, która niemal nigdy nie traciła rezonu, szybko odzyskała głos.

– Mój panie! Co to ma znaczyć? – zapytała z oburzeniem.

– A to, że musi pani zawrócić i pojechać do fortu – odparł Alfred, który także wziął się w garść.

Ulubiona trasa przejażdżek Betty prowadziła właśnie tą drogą. Przez ponad milę ścieżka biegła wzdłuż skraju wysokiego brzegu i zapewniała nieprzegrodzony niczym widok na rzekę. Dziewczyna albo nie usłyszała rozkazu kapitana, zabraniającego wszystkim opuszczania fortu, albo go zlekceważyła, zapewne to drugie, gdyż na ogół robiła to, na co przychodziła jej ochota.

– Puść pan łeb kuca! – zawołała z pąsem na twarzy i szarpnęła wodzami. – Jak pan śmie? Co daje panu prawo zatrzymywania mnie?

Mina, którą przybrał Clarke, nie była dla Betty nowa, widywała ją już na twarzach dżentelmenów spotykanych w domu jej ciotki w Filadelfii. Był to lekki, prowokujący uśmieszek mężczyzny przywykłego do kaprysów kobiet. Jednak nie ten wyraz nonszalanckiego rozbawienia rysujący się na obliczu młodzieńca rozzłościł Betty, ale jego chłodna pewność siebie, z jaką pomimo jej polecenia nadal trzymał kuca.

– Proszę się nie denerwować – powiedział. – Przepraszam, że nie mogę takiej ładniutkiej dziewczynie pozwolić jechać dalej. Będę trzymał kuca, dopóki nie obieca pani, że wróci do fortu.

– Panie! – zawołała Betty, której rumieniec stał się jaskrawoczerwony. – Jest pan… jest pan nieuprzejmy!

– Ależ skąd – odparł Alfred, śmiejąc się serdecznie. – Na pewno nie zamierzam takim być. Kapitan Boggs nie zapoznał mnie ze wszystkimi szczegółami, bo inaczej być może uchyliłbym się przed obecnym zajęciem, choć w tej właśnie chwili nie jest wcale nieprzyjemne. Powinien był uprzedzić, że grozi mi stratowanie przez indiańskie kuce i władcze młode damy.

– Puści pan tę uzdę, czy też mam zsiąść i pójść pieszo po pomoc? – zapytała Betty, którą ogarniał coraz większy gniew.

– Proszę natychmiast wracać do fortu – polecił jej stanowczo Alfred. – Zgodnie z rozkazami kapitana Boggsa nikt nie może opuścić polany.

– Ach tak! Czemu mi pan nie powiedział? Myślałam, że jest pan Simonem Girtym62 albo rozbójnikiem. Czy konieczne było zatrzymywanie mnie tutaj tak długo, zamiast wyjaśnić, że jest pan tutaj na służbie?

– Wie pani, czasami nie sposób wyjaśnić – odparł Alfred – a ponadto cała ta sytuacja miała swój urok. Nie jestem rabusiem i nie sądzę, żeby mnie pani za niego wzięła. Popsułem jedynie kaprys młodej damy i mam świadomość, że to wielka zbrodnia. Bardzo mi przykro. Do widzenia.

Betty rzuciła mu gromiące spojrzenie czarnych oczu, popędziła kuca i odjechała galopem. Stłumiony śmiech dobiegł jej uszu, zanim zniknęła Clarke’owi z pola widzenia, i rumieniec ponownie zalał jej policzki.

– Wielkie nieba! Co za ślicznotka – powiedział Alfred do siebie, patrząc za czarującym jeźdźcem. – Co za charakter! Ciekawe, kim jest. Miała mokasyny, rękawiczki z jeleniej skóry i włosy rozczochrane jak u chłopca, ale nie jest wiejską dziewuchą, mogę się założyć. Niestety, byłem trochę niegrzeczny, ale gdy już przyjąłem taką postawę, nie mogłem wyjść na mięczaka, zwłaszcza wobec podobnie hardej i wyniosłej jędzy. Pokusa była za wielka. A jakie ma oczy! Wbrew moim oczekiwaniom w tej małej osadzie na pograniczu może być całkiem ciekawie.

Popołudnie powoli upływało i do wieczora nie zdarzyło się nic, co mogłoby przeszkodzić Alfredowi w rozmyślaniach, składających się głównie z rozmaitych wyobrażeń czerwonych ust i czarnych oczu. Miał już wracać do fortu na kolację, kiedy usłyszał szczekanie psa, którego jakiś czas wcześniej widział biegnącego drogą. Odgłosy te dochodziły z oddalonego trochę miejsca, bliżej fortu. Po przejściu paru kroków w górę skarpy Alfred dostrzegł pędzącego brzegiem rzeki dużego czarnego psa, który co chwila wchodził do wody, a potem z niej wyskakiwał i biegł dalej. Cały czas wściekle przy tym szczekał. Alfred uznał, że zwierzę musiało wywęszyć lisa, a może wilka; zszedł więc stromą skarpą i zawołał psa. Ten zaszczekał jeszcze głośniej i z większą zajadłością, po czym wbiegł do wody, rzucając spojrzenia to na rzekę, to na młodzieńca.

Alfred zrozumiał. Przyjrzał się mętnej wodzie, w pierwszej chwili widział tylko spływające wraz z nurtem pnie. Potem nagle na jednym z nich zauważył człowieka, a do tego Indianina. Przyłożył strzelbę do ramienia i miał już nacisnąć spust, kiedy dobiegło go ciche wołanie.

Przyjrzawszy się lepiej, zauważył, że nie celuje do gładko ogolonej głowy z zostawioną kępką włosów, jaką noszą czerwonoskórzy.

Opuścił strzelbę i wpatrywał się bacznie w sunący rzeką pień z ludzkim ładunkiem, który płynąc z prądem, zmierzał stopniowo w stronę brzegu, a gdy znalazł się bliżej, Clarke dostrzegł, że niesie białego człowieka z długimi czarnymi włosami, jedną ręką trzymającego się kłody, a drugą z trudem wiosłującego. Uznał, że mężczyzna jest ranny albo bliski utonięcia, gdyż jego ruchy z każdą chwilą stawały się coraz wolniejsze i słabsze. Jego głowa spoczywała na pniu, ledwo wystając ponad powierzchnię wody.

 

Na zakręcie mały skalisty przylądek wcinał się kilka jardów w głąb rzeki. Kiedy nurt doprowadził pień do tego miejsca, Alfred, rozebrawszy się, wskoczył do wody i przyciągnął kłodę do brzegu. Mężczyzna został uratowany w ostatniej chwili, jego twarz była zupełnie blada i wyrażała niemal całkowite wyczerpanie. Po dotarciu na płyciznę Alfred otoczył go ramieniem, a ponieważ mężczyzna nie mógł samodzielnie stać, chłopak wyciągnął go na brzeg.

Uratowany miał na sobie koszulę myśliwską i nogawice63 z jeleniej skóry oraz mokasyny z tego samego surowca. Nogawice były podarte na strzępy, a mokasyny wytarte. Oblicze mężczyzny wykrzywiało cierpienie, z rany postrzałowej blisko ramienia wypływała krew.

– Czy może pan mówić? Kim pan jest? – zapytał Clarke, podtrzymując osuwającą się postać.

Mężczyzna kilka razy próbował odpowiedzieć, aż wreszcie wymówił coś, co dla Alfreda zabrzmiało jak „Zane”, a potem nieprzytomny padł na ziemię.

Pies cały czas zachowywał się w bardzo dziwny sposób i gdyby Alfred nie był tak zaabsorbowany owym mężczyzną, zauważyłby osobliwe postępowanie zwierzęcia. Biegało ono wte i wewte po piaszczystej plaży, drapało żwir i kamyki, wysyłając je wysoko w powietrze, robiło krótkie, wściekłe susy, podskakiwało, kręciło się w kółko, aż wreszcie podkradło się do leżącego nieruchomo człowieka i polizało jego rękę.

Clarke pojął, że sam nie zdoła nieść nieprzytomnego, dlatego pospiesznie się ubrał i ruszył biegiem do domu pułkownika. Najpierw zobaczył starego czarnoskórego niewolnika, czyszczącego zgrzebłem konia Ebenezera Zane’a.

Sam nigdy się nie śpieszył i wszystko robił w swoim tempie. Powoli uniósł wzrok i przewracając oczami, przyjrzał się Clarke’owi. Nie rozpoznał w nim żadnej widzianej wcześniej osoby, a jako człowiek ponury i milkliwy flegmatycznie udzielił odpowiedzi na zadane mu pytanie o miejsce pobytu pułkownika.

– Nie patrz tak na mnie, przeklęty czarnuchu – rzucił Clarke, który przywykł do tego, że niewolnicy byli mu posłuszni. – Szybko, idioto. Gdzie jest pułkownik?

Właśnie w tym momencie pułkownik Zane wyszedł ze stajni i miał coś rzec, kiedy Clarke mu przeszkodził.

– Panie pułkowniku, przed chwilą wyciągnąłem z rzeki człowieka mówiącego, że nazywa się Zane, a przynajmniej zna pana, bo na pewno powiedział „Zane”.

– Co?! – Pułkownikowi fajka wypadła z ust.

Clarke w kilku szybkich słowach przedstawił mu sytuację. Wezwawszy Sama, zbiegli prędko w dół nad rzekę, gdzie zastali mężczyznę leżącego tak, jak zostawił go Clarke, a pies nadal przy nim warował.

– O Boże! To Isaac! – krzyknął pułkownik Zane na widok bladej twarzy. – Biedak, wygląda na martwego. Czy na pewno mówił? No przecież musiał mówić, bo pan nie może go znać. Tak, jego serce nadal bije.

Pułkownik Zane uniósł głowę nieprzytomnego mężczyzny.

– Clarke, niech Bóg pana błogosławi za uratowanie Isaaca – powiedział żarliwie. – Nigdy nie zostanie to zapomniane. Żyje i jak sądzę, jest tylko wyczerpany, bo ta rana nie jest poważna. Nie traćmy czasu.

– To nie ja go uratowałem, tylko pies – wyjaśnił pospiesznie Alfred.

Ociekającego wodą Isaaca zanieśli do domu. Drzwi otworzyła pani Zane.

– Och, straszne, kolejny biedaczek – powiedziała współczująco. Potem, gdy ujrzała twarz nieprzytomnego, wykrzyknęła: – Wielkie nieba, to Isaac! Och! Nie mów tylko, że nie żyje!

– Tak, to Isaac, i nadal jest lepszy od wszystkich martwych ludzi – powiedział pułkownik Zane, kiedy położyli Isaaca na kanapie. – Bessie, czeka cię tu praca. Został postrzelony.

– Czy ma jakieś inne rany oprócz tej na ramieniu? – zapytała.

– Nie sądzę, a to obrażenie nie jest poważne. Ucierpiał w wyniku utraty krwi, wychłodzenia i głodu. Clarke, będzie pan łaskaw pobiec do kapitana Boggsa i przekazać Betty, żeby szybko wróciła do domu? Sam, weź koc i ogrzej go przy ogniu. Racja, Bessie, przynieś whisky… – Pułkownik Zane wydawał dalsze rozkazy.

Alfred nie miał pojęcia, kim jest Betty, ale uznał, że to bez znaczenia, i wyruszył biegiem do fortu. Odnosił niejasne wrażenie, że Betty to służąca, może żona Sama albo jedna z kilku niewolnic pułkownika.

***

Wróćmy do Betty. Gdy pogoniła kuca i odjeżdżała ze sceny swej przygody na wysokim brzegu rzeki, stan jej umysłu łatwiej można sobie wyobrazić, niż go opisać. Betty nie znosiła, kiedy jej się sprzeciwiano, zasadnie bądź nie; wszystko chciała robić po swojemu, a gdy jej na to nie pozwalano, nieodmiennie się złościła. To niesłychane, żeby ktoś jej rozkazywał i zmuszał ją do wyrzeczenia się przejażdżki! Na dodatek jakiś nieznajomy. A co najgorsze, ów nieznajomy był strasznie bezczelny. Pozwolił sobie nazwać ją „ładniutką dziewczyną”. Już samo to było wielką obrazą, a jeszcze gapił się na nią i niewyraźnie przypominała sobie spojrzenie pełne nieudolnie skrywanego podziwu. To oczywiście ten żołnierz, o którym opowiadała Lydia. Obcy tak rzadko pojawiali się w małej wiosce, że wykluczone, aby mógł być kimś innym.