Berlin. Metropolia Fausta. Tom 1 - Alexandra Richie - ebook

Berlin. Metropolia Fausta. Tom 1 ebook

Alexandra Richie

4,3
47,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Monumentalne dzieło autorki bestsellerowej Warszawy 1944!

Berlin – pełna wewnętrznych sprzeczności, niedokończona metropolia, której pasjonujące, często bolesne dzieje wyzierają z każdego domu, z każdego zaułka. Miasto zmienne i kapryśne, podążające raz po raz za kolejnym charyzmatycznym przywódcą, rozdarte między jedną a drugą wielką polityczną wizją. Berlin na tle europejskich stolic wypada blado, nie jest ani piękny, ani wyrafinowany, ani nawet korzystnie położony. Ma jednak swój własny, nieco szorstki urok metropolii, która swoje korzenie zawdzięcza ciężkiej pracy i determinacji jego mieszkańców. Miasto feldmarszałków i artystów; naznaczone piętnem militaryzmu, ale będące przecież także istotnym dla europejskiej kultury ośrodkiem literatury, muzyki, filozofii.

Alexandra Richie z dużą dozą erudycji, ale i lekkości prowadzi czytelnika przez zawiłe meandry historii Berlina, od jego średniowiecznych, słowiańskich początków, przez zdobycze oświeconych władców okresu nowożytnego – przede wszystkim Fryderyka Wielkiego – z dynastii Hohenzollernów, po epokę Bismarcka. Najwięcej miejsca w tej imponującej pracy zajmują rzecz jasna XX-wieczne, tragiczne dzieje miasta, pełne nagłych zwrotów: od dekadenckiej stolicy Republiki Weimarskiej, przez nazistowską, ponurą metropolię, po miejsce rozdarte na pół „żelazną kurtyną”, żyjące w cieniu Muru Berlińskiego, które zjednoczyło się dopiero u progu XXI stulecia i nadal próbuje przezwyciężyć zimnowojenne podziały.

Berlin. Metropolia Fausta, pierwsza książka laureatki Nagrody im. Teresy Torańskiej za bestsellerową Warszawę 1944, nareszcie po polsku!

Richie pisze z pasją i erudycją. Każda strona potwierdza znaczenie historii i geografii w kształtowaniu charakteru miasta i nastawienia jego mieszkańców.

Philip Mansel, „Independent”

To cudownie bogata książka. Wszyscy, których przyciąga Berlin, będą się nią rozkoszować. Ci, którzy tego nie czują, zmienią zdanie po jej przeczytaniu.

Allan Massie, „Daily Telegraph”

Alexandra Richie – kanadyjska historyczka. Doktoryzowała się w St. Anthony’s College w Oxfordzie. Specjalizuje się w historii i polityce krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Obecnie mieszka w Warszawie ze swoim mężem, Władysławem Teofilem Bartoszewskim, synem prof. Władysława Bartoszewskiego. Jej książka Warszawa 1944. Tragiczne powstanie (2014) stała się w Polsce bestsellerem i otrzymała w 2014 roku Nagrodę im. Teresy Torańskiej, przyznawaną przez tygodnik „Newsweek”, jako najlepsza książka z dziedziny literatury faktu. Berlin. Metropolia Fausta (1999), jej pierwsza książka, została uznana za jedną z dziesięciu najlepszych książek roku przez „Publishers Weekly”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 987

Oceny
4,3 (4 oceny)
1
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Alexandra Richie

Berlin

Metropolia Fausta

Przełożyła Zofia Kunert

Tytuł oryginału: Berlin. Faust’s Metropolis

Copyright © 1998, Alexandra Richie

All rights reserved.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVI

Copyright © for the Polish translation by Zofia Kunert, MMXVI

Wydanie I

Warszawa MMXVI

Władysławowi Bartoszewskiemu

Przedmowa

Berlin zafascynował mnie od pierwszej chwili, gdy tylko przybyłam do tego miasta jako młoda studentka. Można powiedzieć, że Berlin, podobnie jak Faust, ma dwie dusze w jednym ciele; jest jednocześnie okropny i zachwycający, jest miejscem tworzenia i niszczenia i jest w równym stopniu wychwalany jak oczerniany. Nie bez powodu nadaje mu się wszelkie możliwe określenia, poczynając od „symbolu niemieckiego losu” po „miasto XXI wieku”. Przede wszystkim Berlin jest miejscem, w którym ani teraz, ani dawniej nie da się i nie dało uciec od historii.

Kiedy po raz pierwszy przybyłam, by w nim zamieszkać, Berlin był najważniejszym miastem granicznym, stanowiącym ni mniej, ni więcej tylko dowód zimnowojennego podziału świata na świat „komunistyczny” i „wolny”. Był stolicą i przedziwnym zaściankiem, centrum i pograniczem jednocześnie. Rewolucja, która wybuchła w 1989 roku i która doprowadziła do obalenia muru berlińskiego, sprawiła, że ponownie stał się przedmiotem powszechnego zainteresowania. Obserwując, jak mur obraca się w gruzy, zrozumiałam, że te dramatyczne zmiany zmuszą do postawienia bardzo kłopotliwych pytań o rolę Berlina w historii Niemiec i jego funkcję jako symbolu kształtowania niemieckiej tożsamości. Obecnie bardziej niż kiedykolwiek musimy uświadomić sobie jego dawne triumfy i błędy, ponieważ decyzje podejmowane w Berlinie w nadchodzących latach będą mieć wpływ na nas wszystkich.

Zamierzałam napisać książkę podkreślającą kluczową rolę tego miasta w wydarzeniach na świecie. Nie jest to historia lokalna, chociaż zawiera jej elementy, ale historia Niemiec, a nawet Europy, włącznie z często lekceważoną jej wschodnią częścią – widziana przez pryzmat Berlina. Książka jest przeznaczona dla szerokiego kręgu czytelników. Większość materiału jest znana, więc dążenie do jej oryginalności polega raczej na wyborze i sposobie przedstawienia informacji niż na nowych ustaleniach. Usiłuję unikać języka specjalistycznego i wąskich kategorii współczesnej historiografii. W zamian za to próbuję powiązać w zrozumiałą całość rozmaite aspekty historii kultury, społeczeństwa i gospodarki z tradycyjnymi zagadnieniami wojskowymi i dyplomatycznymi. Z wyjątkiem Wprowadzenia, odnoszącego się do dnia dzisiejszego, książka ma rozległe ramy chronologiczne. Chociaż opisuję wszystkie epoki w dziejach Berlina, koncentruję się wyraźnie na wieku XX, na roli tego miasta w pierwszej wojnie światowej, w Holocauście, na jego wpływie na powstawanie współczesnej kultury i tożsamości Europy w epoce pozimnowojennej – pokazuję to na przykładzie wielu niezwykle istotnych wydarzeń z niedawnej przeszłości.

W pracy nad książką pomagało mi wiele osób. Jej początkiem była rozprawa doktorska, którą napisałam w St Antony’s College w Oksfordzie. Pragnę podziękować jego dyrektorowi lordowi Dahrendorfowi i profesorom kolegium, zwłaszcza tym z Centrum Studiów Europejskich, którzy bardzo mnie wspierali w badaniach. Dziękuję bardzo przewodniczącemu Wolfson College sir Davidowi Smithowi i członkom kolegium za przyznanie mi członkostwa oraz za to, że mogłam pracować z tak wspaniałym zespołem. Niezwykle zachęcał mnie do pisania Timothy Garton Ash, któremu jestem bardzo wdzięczna za rekomendację w wydawnictwie HarperCollins. Chcę także podziękować Michaelowi Burleighowi, który pierwszy podsunął mi pomysł zajęcia się Berlinem, oraz Warrenowi Magnussonowi i Raymondowi Klibansky’emu za pomoc. Najgłębszą wdzięczność wyrażam zmarłemu sir Isaiahowi Berlinowi za przekonanie mnie, bym poświęciła się pisaniu o historii; nie jest przesadą stwierdzenie, że jego słowa zmieniły moje życie.

Wydawnictwo HarperCollins było we wszystkim pomocne. Michael Fishwick jako wzorowy wydawca cierpliwie czuwał nad tym projektem od samego początku; Rebecca Lloyd nie tylko ma wysokie kompetencje zawodowe, ale też praca z nią stanowiła wielką przyjemność; oboje zostali moimi przyjaciółmi. Dziękuję także Helen Ellis, Stuartowi Proffittowi, Kate Parrish, Annie Robertson, Phyllis Richardson, Sophie Nelson za prace redakcyjne, Philowi Lewisowi za opracowanie graficzne, Jonowi Gilkesowi za przygotowanie map oraz wielu innym osobom, które przyczyniły się do powstania tej książki.

Dosłownie setki berlińczyków otworzyło przede mną swoje życie i pomagało zrozumieć miasto. Niektórzy bezinteresownie oprowadzali mnie po okolicy i zaprosili do swych domów, inni pomagali mi w dotarciu do źródeł, będąc przewodnikami po archiwach i z charakterystycznym humorem odpowiadając na niekończące się pytania. Jestem szczególnie zobowiązana wobec tych mieszkańców Berlina Wschodniego, którzy przyjęli mnie przed 1989 rokiem, gdy tego rodzaju kontakt stanowił dla nich spore ryzyko, oraz wobec tych „kobiet z gruzów” (Trümmerfrauen), które otwarcie i odważnie opowiedziały o swych doświadczeniach z 1945 roku i kolejnych lat powojennych. Pragnę także podziękować Boston Consulting Group, a zwłaszcza Barry’emu Jonesowi i Charbelowi Ackermannowi, którzy pomogli mi zapoznać się z procesem transformacji gospodarczej Niemiec Wschodnich po 1989 roku.

Jestem bardzo wzruszona, że Gordon Craig, najbardziej szanowany ekspert w dziedzinie historii Niemiec, człowiek, którego dokonania od dawna podziwiałam, znalazł czas, by przeczytać rękopis mojej pracy oraz przysłać uwagi i poprawki. Dziękuję mu za jego bardzo miłe słowa. Dziękuję także Peterowi Gayowi za jego bardzo pomocne komentarze, Haroldowi Jamesowi za przeczytanie mojej książki i przesłanie wielce krzepiących i wnikliwych uwag, Normanowi Naimarkowi za przejrzenie rozdziałów dotyczących okresu powojennego, Thomasowi DaCosta Kaufmannowi za drobiazgowe poprawki w pierwszych rozdziałach, a Robertowi Conquestowi między innymi za naświetlenie obrazu Berlina w latach trzydziestych. Za wszelkie komentarze, porady i słowa zachęty jestem wdzięczna również Jamesowi Sheehanowi, Fritzowi Sternowi, Maxowi Hastingsowi, sir Michaelowi Howardowi i Charlesowi Maierowi.

Pisanie tej książki nie sprawiłoby mi tyle radości, gdyby nie pomoc moich przyjaciół: Victorii Joffe, Levina von Trott zu Solza, Erika Svendsona, Marlene Apmann, Stephena Pettyfera, Jamesa Allisona, Margaret Craig i Sergiusza Michalskiego. Jestem wdzięczna licznym członkom mojej rozrzuconej po świecie rodziny, którzy bardzo wiele wnieśli do tej pracy. Szczególny dług wdzięczności mam wobec teścia Władysława Bartoszewskiego oraz Andrew Ciechanowieckiego, zwłaszcza za ich uzupełnienia dotyczące dziejów polsko-niemieckich. Szczególnie dziękuję ojcu Karlowi Wilhelmowi, który przez swą miłość i znajomość niemieckiej kultury pierwszy rozbudził we mnie zamiłowanie do wspólnego dziedzictwa, matce Heather, której bezwarunkowe uczucie umożliwiło mi wszystkie działania, i mojemu bratu Fraserowi, z którym dzieliłam pierwsze berlińskie doświadczenia. A przede wszystkim dedykuję tę pracę ukochanemu mężowi Władysławowi T. Bartoszewskiemu, którego tolerancja, dobroć i współczucie są bezgraniczne i bez którego ta książka po prostu by nie powstała. Trudno mi wyrazić w słowach moją wdzięczność.

Przedmowa do wydania polskiego

Kiedy w czerwcu 1991 roku ogłoszono, że Berlin będzie stolicą Niemiec, stało się jasne, że tereny tak długo podzielone murem muszą znowu zostać połączone. Przystąpiono do tego szybko. Przez kolejne miesiące Berlin był jednym z największych placów budowy na świecie. Całe hektary powierzchni zostały przykryte kolorowymi rusztowaniami; czasami w słońcu błyszczało tak wiele dźwigów, że miasto wyglądało jak niezwykły metalowy las. Trzeba było długo czekać, ale efekt okazał się spektakularny. Berlin wyłonił się jako nowa wspaniała stolica – nie imperialny twór końca XIX wieku, lecz ożywcza i innowacyjna mieszanina starego i nowego. Czuje się w nim otwartość i gościnność. Biorąc pod uwagę długą i trudną historię Berlina, jest to dokładnie takie oblicze, jakiego potrzebowało to miasto.

Oczywiście istnieją powody polityczne takiego kierunku zmian. Dzisiejszy Berlin nie jest jak niegdyś przemysłową, finansową czy wojskową potęgą. Nie jest stolicą pruskiego absolutyzmu – „armią, która ma kraj”1; nie jest też napuszonym centrum Cesarstwa Niemieckiego po zjednoczeniu. Nie ma w nim chaosu Republiki Weimarskiej, brutalności nazizmu ani ukrytych napięć z okresu zimnej wojny. Berlin stał się o wiele milszym i dającym się lubić miejscem, które nastawione jest bardziej na to, by się podobać i być docenianym, niż by się go bać czy nerwowo podziwiać z oddali. Będąc stolicą zachodniej demokracji, liberalnych zjednoczonych Niemiec, wyraża nową rzeczywistość polityczną. Jest stolicą państwa, które nie jest agresywne ani zmilitaryzowane. Wchodzi ono w skład Unii Europejskiej i NATO i udowadnia, że jest głosem umiarkowania, tolerancji i wolności w tym skomplikowanym świecie. Berlin jako „nową” stolicę postrzega się jako przejaw sukcesu, bo Niemcy, które reprezentuje, osiągnęły sukces. Jest odświeżająco nowoczesnym i uspokajającym miejscem, które zdołało osiągnąć delikatną równowagę między zrozumieniem przeszłości a nastawieniem na przyszłość. Znajduje się tu w końcu wiele wspaniałych pomników i instytucji kulturalnych upamiętniających najtrudniejsze aspekty historii miasta, w szczególności straszny czas nazizmu. To zaangażowanie w historię pozwala zwracać się do nowego pokolenia, które próbuje stworzyć coś pozytywnego i odmiennego, niezależnie od tragicznego dziedzictwa.

To, że Berlin będzie powszechnie wychwalanym ośrodkiem sztuki i kultury i jednym z centrów Europy, nie było wcale przesądzone w 1989 roku; w gruncie rzeczy po zjednoczeniu kraju wielu Niemców wyrażało swoje głębokie niezadowolenie z wyboru Berlina na stolicę. Uważali, że leży „zbyt daleko na wschodzie”, jest „zbyt pruski” czy „za bardzo zbrukany przez historię”, by mógł odegrać tę rolę. Inni obawiali się, że stanie się zbyt potężny kosztem innych miast czy regionów. Ich obawy okazały się nieuzasadnione. Sto lat temu sieć połączeń komunikacyjnych Berlina rozprzestrzeniała się po mapie Niemiec niczym olbrzymi czarny pająk. Dzisiaj jest inaczej i Berlin nie przytłacza reszty kraju jak dawniej, a wielkie opóźnienia związane z budową lotniska Berlin-Brandenburg sprawiają, że trudno się do niego dostać samolotem. W najnowszej broszurze wydanej z okazji dwudziestej piątej rocznicy zjednoczenia kraju rząd federalny rozważnie dołączył szczegółowe opisy Hamburga, Monachium, Drezna i Frankfurtu, żeby podkreślić, że każde z tych miast pozostało samodzielnym centrum finansowym, przemysłowym czy kulturalnym. Berlin nie próbuje wynieść się ponad inne miasta – jest tylko jednym z wielu w Republice Federalnej, jednym z klejnotów w koronie.

Berlin to miejsce tolerancyjne. Przeminęły pruskie czasy, gdy zwykli mieszkańcy musieli schodzić z chodnika na widok oficera; przeminęła ponura epoka SS i Gestapo; skończył się także okres, gdy Stasi niszcząco wpływała na życie przeciętnych obywateli NRD. Miasto jest wolnomyślicielskie i wielokulturowe, nawiązuje do ideałów dawnych reformatorów – vom und zum Steina i Humboldtów – pragnących stworzyć liberalne państwo przepojone ideałami wywodzącymi się z rewolucji francuskiej. Odwołuje się również do tradycji panowania Wielkiego Elektora, gdy ponad połowę ludności Berlina stanowili cudzoziemcy. Fryderyk Wielki zaś zapraszał nawet Turków, twierdząc, że jest „zmęczony widokiem niebieskich oczu”. Jak w większości europejskich miast i tu zdarzają się incydenty rasistowskie, ale wciąż dominuje wielka otwartość wobec cudzoziemców. Można wprawdzie usłyszeć głosy sprzeciwu, szczególnie w związku z kryzysem uchodźczym w 2015 roku, ale wielu mieszkańców miasta nadal czuje dumę z akceptacji jego różnorodności.

Zmianę stosunku do przeszłości widać w podejściu Berlina do żydowskiego wątku swej historii. W opartej na marksizmie-leninizmie historiografii wschodnioniemieckiej nie wyodrębniano Holocaustu czy Shoah jako osobnego zjawiska: wszyscy, którzy zginęli podczas wojny, byli „ofiarami faszyzmu”. Także w Berlinie Zachodnim przez długie lata wahano się, jak upamiętnić te najtrudniejsze rozdziały własnych dziejów. W latach osiemdziesiątych XX wieku pracowałam jako wolontariuszka w Muzeum Topografia Terroru (Topographie des Terrors), gdzie niedawno odkryto piwnice Gestapo. Mała grupa ludzi, głównie historyków, chciała wydobyć i zachować to miejsce, oznaczając je napisami wyjaśniającymi znaczenie tej byłej centrali SS i Gestapo. Gdy takie oznakowania już się pojawiły, czasami były w nocy strącane: „Po co odkopywać przeszłość? – zapytał jeden z przechodniów. – Czemu nadal cały czas myśleć o wojnie?”. W tamtych latach w Berlinie Zachodnim brakowało miejsc pamięci i bardzo mało mówiło się o zbrodniach nazizmu.

Teraz wszystko się zmieniło. Nowy Berlin robi naprawdę dużo, by uporać się ze swą rolą centrum zbrodniczej hitlerowskiej Rzeszy. Muzeum Topografia Terroru ma dziś okazałą przestrzeń wystawową poświęconą historii działań SS i Gestapo. Niezwykłe Muzeum Żydowskie zaprojektowane przez Daniela Libeskinda, a otwarte w 2001 roku, prezentuje wystawę o losach Żydów niemieckich na przestrzeni wieków, przedstawia również historię Zagłady i finansuje całoroczny program wydarzeń kulturalnych i naukowych. W 2011 roku przy muzeum otwarto Akademię mającą badać dzieje Niemiec jako centrum imigracji i ruchów migracyjnych. To ważny i aktualny „dodatek” do miasta.

Istnieją również inne pomniki. Od 18 października 1941 roku do lutego 1945 niewielka rampa towarowa na dworcu Grunewald była głównym miejscem deportacji berlińskich Żydów. W 1998 roku Deutsche Bahn AG odsłoniła tablicę przy torze 17, upamiętniając początek tragicznej podróży 50 tysięcy ludzi do obozów zagłady. Berlińczycy zaakceptowali także pomysł Stolpersteine – mosiężnych płytek z nazwiskami ofiar wciśniętych między kostki chodnikowe przed domami, w których ci ludzie niegdyś mieszkali. Słowa „Tu mieszkali…” stanowią przejmujące świadectwo, przypomnienie zwykłych mieszkańców miasta, losów konkretnych osób.

Jednak najbardziej chyba wyrazistą próbą konfrontacji z historią Zagłady jest pomnik Pomordowanych Żydów Europy w pobliżu Bramy Brandenburskiej. Ten potężny monument zaprojektowany przez Petera Eisenmana powstał w wyniku wieloletnich dyskusji, debat i sporów w radzie miasta; został otwarty dla publiczności 12 maja 2005 roku. Jest to plac, na którym umieszczono 2711 betonowych bloków-steli, ustawionych na olbrzymiej pokratkowanej „planszy”. Każdy z bloków odchyla się od pionu, co powoduje dezorientację i zakłopotanie odwiedzających, zwłaszcza że na pierwszy rzut oka przestrzeń wygląda na kwintesencję ładu i porządku. Liczbie kamieni i sposobowi ich ułożenia nie nadano żadnego konkretnego znaczenia – ma to być miejsce kontemplacji i refleksji; w podziemnej Izbie Pamięci umieszczono nazwiska zidentyfikowanych ofiar Holocaustu.

Pomnik ma oczywiście swoich krytyków. Część z nich uważa, że jego forma jest nieodpowiednia; niektórzy kwestionują ją dlatego, że odnosi się wyłącznie do zbrodni popełnionych na Żydach, mimo że od tamtego czasu wzniesiono w Berlinie także pomniki poświęcone innym ofiarom nazizmu. Przerażenie wzbudziła informacja, że koncern Degussa, który produkuje substancję chroniącą pomnikowe stele przed graffiti, miał udziały w konsorcjum Degesch wytwarzającym cyklon B stosowany w masowym uśmiercaniu Żydów podczas drugiej wojny. Jak widać, w mieście takim jak Berlin nawet akt upamiętnienia jest kwestią niezwykle skomplikowaną.

Były i inne trudne sprawy. Proces łączenia Berlina Wschodniego i Zachodniego rozpoczął się od wybuchu radości podczas obalaniu muru, ale wielu mieszkańcom wschodniej części miasta to uniesienie szybko minęło. Zetknęli się bowiem z zupełnie nową kulturą. Dwie części Berlina miały oczywiście związki historyczne i językowe, ale kilkudziesięcioletni podział wystarczył, by wytworzyły się dwa odrębne organizmy, które niełatwo było szybko zjednoczyć. Wielu „Ossis” z trudem radziło sobie z koniecznością odbycia szkoleń czy szukania pracy w nowych zjednoczonych Niemczech, a kiedy już próbowali, bywali ośmieszani przez zachodnich konsultantów czy doradców, którzy po prostu nie rozumieli, że ci ludzie nie mieli praktyk czy kursów uznawanych za oczywiste na Zachodzie. „Wessis” uważali, że ich system „zwyciężył”, a wschodni Niemcy „przegrali” i dlatego ci ostatni musieli się dopasować. Samo natężenie tych zmian skłaniało niektórych mieszkańców Niemiec Wschodnich do pogrążania się w „Ostalgii”, tęsknocie za czasami, gdy ich życie było bezpieczne i przewidywalne.

Wschodni Niemcy mają prawo do pamięci o własnej wyjątkowej historii, niezależnie od tego, jak smutna ona była w porównaniu z życiem na zachodzie. Rodzili się, dorastali i kształcili w NRD – zapachy i dźwięki, kuchnia i muzyka oraz wszelkie inne przejawy kultury związały ich jako wspólnotę, która po prostu była niezrozumiała dla mieszkańców Niemiec Zachodnich. Jakkolwiek mizerne było ich życie w oczach dobrze sytuowanego prawnika z Monachium czy bankiera z Frankfurtu, te elementy miały znaczenie, a losy „Ossis” stanowią także część historii Niemiec.

Ponadto Niemcy Wschodnie były państwem opresyjnym. Uważam, że miałam szczęście, że tam mieszkałam, nie dlatego jednak, że było to przyjemne miejsce – bo tak nie było – ale dlatego, że na własnej skórze doświadczyłam, jak się tam żyło, i nigdy nie zatęsknię za tą przeszłością. Nawet nie powszechna bylejakość była tak przygnębiająca, ile raczej to, że państwo próbowało kontrolować dosłownie wszystkie dziedziny życia obywateli. Erich Honecker i jego kompani celowo nie dopuszczali, by ludzie z NRD poznawali świat. Kiedy rozmawiałam ze swymi rówieśnikami w Berlinie Wschodnim, nie potrafili podać prawdziwych powodów wzniesienia „antyfaszystowskiego ochronnego muru”, bo po prostu nic o tym nie wiedzieli. Kiedy pytałam o problemy występujące w ich kraju, odpowiadali cytatami o poziomie przestępczości w Nowym Jorku czy przejawach rasizmu w Los Angeles, nie mając pojęcia o prawdziwym obliczu tych miast. Gdyby przywódcy SED (Sozialistische Einheitspartei Deutschlands – Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec) nadal byli u władzy, wschodni Niemcy nigdy by się tego wszystkiego nie dowiedzieli, bo w tamtym systemie nie mogli podróżować. „Ostalgia” jest zrozumiała, ale czym innym jest wybielanie okrutnego reżimu utrzymywanego przez ludzi pokroju Honeckera czy Ericha Mielkego.

Trzeba pamiętać, że ten system został obalony w pewnej mierze dzięki odwadze mieszkańców Berlina Wschodniego. To oni szturmowali biura Stasi i próbowali powstrzymać tajną policję, która rozpaczliwie starała się zniszczyć dowody swoich zbrodni. Zwykłym ludziom pozwolono przeczytać zgromadzone na ich temat akta, w których często ze zgrozą odkrywali, że donosili na nich członkowie rodziny czy przyjaciele. Główna siedziba Stasi jest teraz przejmującym muzeum ukazującym masową skalę inwigilacji i prześladowania mieszkańców NRD przez tajne służby.

Tuż po upadku muru podział na wschodnią i zachodnią częścią miasta był głęboki, ale z upływem czasu różnice zaczęły się zacierać. Niektóre dzielnice, takie jak Mitte, Friedrichshain czy Prenzlauer Berg, zostały już naprawdę zunifikowane, częściowo dzięki wyjazdowi „Ossis” i znacznemu napływowi na ich miejsce mieszkańców ze Szwabii i innych regionów Niemiec. To prawda, że można spotkać ludzi ze wschodniego Berlina, którzy nigdy nie bywają w dawnym zachodnim sektorze, ale młodsze pokolenia traktują miasto jako całość. Poziom inwestycji na terenie dawnych Niemiec Wschodnich jest cały czas wysoki i w związku z tym wiele dzielnic wschodniego Berlina staje się bardziej atrakcyjne od obszarów na zachodzie. Minie jeszcze pokolenie lub dwa, zanim nastąpi prawdziwa unifikacja miasta, ale już teraz ogół mieszkańców zaczyna rozumieć, że po obu stronach muru ludzie mieli doświadczenia zasługujące na szacunek. A tylko ten obustronny szacunek daje szansę na prawdziwie wspólną przyszłość.

Niezależnie od istniejących jeszcze napięć pomiędzy „Ossis” i „Wessis” nie ma wątpliwości, że berlińczykom podoba się nowe miasto. Szprewa została zamknięta dla żeglugi. Ludzie mogą cieszyć się rzeką, spacerując wśród kawiarenek pod gołym niebem czy barów wyrastających latem na plażach wzdłuż brzegów. Berlińczykom żyje się coraz wygodniej w nowej przestrzeni, a miasto uczy się żyć z własną historią. Nigdzie nie widać tego wyraźniej niż na przykładzie przebudowy Reichstagu.

Kiedy w 1995 roku Christo opakował wielki budynek srebrną ognioodporną tkaniną, zdjął z niego uroki, czyniąc ten złowrogi gmach niemal sympatycznym. Norman Foster uchwycił tę atmosferę w swym wspaniałym projekcie, polegającym nie tyle na odbudowie tego, co było, ile na wzniesieniu na ponurych fundamentach czegoś nowego i optymistycznego. Zlikwidowano masywne odrzwia, które odgradzały ludzi od wnętrza, oraz olbrzymi metalowy dach zasłaniający niebo. Te pierwsze zastąpiono przeszklonymi drzwiami wpuszczającymi światło do środka, ten drugi – wysoką kopułą z materiału przyjaznego dla środowiska, otwartą na horyzont. Zwiedzający mogą obejść kopułę podwójnymi spiralnymi podestami, podziwiając panoramę miasta. Niemcy mogą przyglądać się obradującej w dole izbie Bundestagu i zobaczyć swych przedstawicieli przy pracy. Jest to zasadnicza zmiana podejścia w porównaniu do dawnego wykluczania i opresji.

Przebudowa Reichstagu stanowiła część szerszego politycznego projektu przeniesienia stolicy z zachodnioniemieckiego Bonn. Nie wszystkim Niemcom spodobało się to posunięcie i kilka ministerstw pozostało w tym prowincjonalnym nadreńskim mieście, nie ma jednak wątpliwości, że Berlin jako stolica zjednoczonych Niemiec został zaakceptowany przez większość obywateli. Nowa dzielnica rządowa odzwierciedla zmianę statusu miasta, jej ultranowoczesne gmachy wyrażają otwartość i wyjątkowość nowych Niemiec. Berlińscy architekci Axel Schultes i Charlotte Frank, którzy w dużej mierze zaprojektowali dzielnicę rządową, przewidzieli długi ciąg budowli wijących się wzdłuż Szprewy. Efekt jest wspaniały. Nowy gmach Kancelarii Federalnej z olbrzymimi okrągłymi oknami (berlińczycy nazywają go federalną pralką) odbija się w szklanych ścianach Paul-Löbe-Haus z jego olbrzymią kolekcją sztuki współczesnej (dostępną dla publiczności), ten z kolei poprzez nowy most na Szprewie łączy się z Marie-Elisabeth-Lüders-Haus, całym ze szkła, stali i światła. Berlin otwarty jest też w kwestiach politycznych: praktycznie niemożliwy jest pobyt w mieście, by nie natknąć się na demonstrację przeciwko czemuś – globalizacji, wolnemu handlowi, NATO – i o ile w dawnych czasach takie publiczne zgromadzenia byłyby szybko rozpędzane, obecnie prawo do wyrażania sprzeciwu stało się integralną cechą Berlina. Miasto ceni sobie prawo swobody wypowiedzi.

W ostatnich latach te protesty często wymierzone były przeciwko nowym osiedlom, ponieważ mieszkańcy czują, że niszczą one historyczny charakter Berlina. Wielkie komercyjne budowle jak Potsdamer Platz okazały się olbrzymim sukcesem, ale berlińczycy boją się, by nie posunięto się za daleko. Pokazali to podczas debaty nad przyszłością lotniska Tempelhof, słynnego nie tylko z wyczynów hitlerowskich pilotów, ale także z kluczowej roli, jaką odegrało w ratowaniu Berlina Zachodniego dzięki organizacji mostu powietrznego w 1948 roku. Władze zamknęły lotnisko w 2008 roku i udostępniły jego 366-hektarowy teren mieszkańcom na cele rekreacyjne. Berlińczycy ochoczo z tego korzystają; zbudowano sześciokilometrową ścieżkę rowerową, trasy do joggingu i skatingu, teren do barbecue, pole biwakowe i park dla psów. Do pracy przystąpili ogrodnicy miejscy, a wiele gatunków rzadkich zwierząt znalazło tam dobre warunki. W 2006 roku rząd postanowił wykorzystać część tej przestrzeni do celów komercyjnych, ale berlińczycy stanowczo zaprotestowali. Chociaż burmistrz utrzymywał, że znajdzie się tam miejsce dla budownictwa socjalnego i dużej nowej biblioteki, mieszkańcy Berlina odrzucili projekt większością 60 procent głosów. „Nie ufamy deweloperom – oświadczył jeden z nich – da się im palec, a wezmą całą rękę”. Inni, co prawda, krytykowali naiwność tych, którzy usiłowali powstrzymać rozwój miasta, nadal względnie ubogiego w porównaniu z ośrodkami na zachodzie. Berlińczycy się nie ugięli; podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku teren lotniska Tempelhof stał się tymczasowym ośrodkiem dla uchodźców.

Mieszkańcy Berlina słusznie są ostrożni. Puste obszary, na których niegdyś stał mur otoczony „pasem śmierci”, stały się prawdziwą wartością i ważnym znakiem najnowszej historii, a są zagrożone zabudową. Przykładem jest East Side Gallery2, jedyny wciąż istniejący fragment muru. Gdy był on wyburzany, zaproszono dziesiątki słynnych artystów, by pomalowali ścianę o długości ponad 1300 metrów, i w ten sposób powstało jedno z najciekawszych miejsc w centrum miasta. W 2008 roku lokalne władze zgodziły się na budowę osiedli i kilka malowideł zniszczono, ale większość przetrwała. Stało się tak właśnie dzięki protestom berlińczyków i wielu cudzoziemców – jak na razie galerię ocalono.

Za sprawą rozważnego planowania i innowacyjnej polityki Berlin szybko przemienia się w jedno z najbardziej atrakcyjnych miast w Europie. Jest na trzecim miejscu pod względem liczby odwiedzających. Przyciągają ich tu z całego świata względnie niskie ceny i atmosfera przyjazna dla początkujących przedsiębiorców czy twórców. Na Berliner Allee powstają dziesiątki tysięcy nowych miejsc pracy, a młodzi przedsiębiorcy napawają się odprężającym i wolnym od uprzedzeń duchem miasta.

Jak zawsze Berlin jest nadal „w procesie stawania się”, ale Niemcy mają powody, by cieszyć się z jego obecnego wcielenia. Tak czy siak, historia miasta stanowi nieustające ostrzeżenie, bo pokazuje, jak szybko mogą zniknąć pozory stabilności i dobrobytu. To wszystko może znowu ulec unicestwieniu. Jest w interesie berlińczyków, a także nas wszystkich, by tak się nie stało i by tym razem miasto nie zboczyło ze swego nowoczesnego, demokratycznego kursu.

Wprowadzenie

Faust:

A jednak! wielka rzecz mnie nęci.

Sam zgadnij!

Mefistofeles:

Już się robi. Miasto

Radziłbym wybrać ku zabawie,

Z mieszczuchów zabieganych kastą:

Spiczasty dach, uliczka ślepa,

W rynku kapusta, czosnek, rzepa;

Jatki, a w jatkach od much czarno,

Co się do tłustych kęsków garną;

Wrażeń tu zyskałbyś obfitość,

Zgroza i smród, i pracowitość.

Ulice, place rosną wreszcie

Z pretensją, widzisz pan, do blasku;

Mur, brama, za nią zaś przedmieście

Ciągnie się w dal jak na obrazku.

Johann Wolfgang Goethe, Faust, cz. II, akt IV3

W akcie czwartym części drugiej Fausta Mefistofeles zabiera swego podopiecznego na szczyt wysokiej góry i kusi go po raz ostatni. „W dali się napatrzyłeś nieobjętej / Wszystkim królestwom świata i ich sławie” – zwraca się do Fausta i pyta, czy chociaż jest „nienasycony, na nic nie ma chęci”, jego apetyt zostałby zaspokojony, gdyby żył w sercu metropolii. Proponuje mu rojne miasto, mógłby chodzić po ulicach, gdzie „zgroza i smród, i pracowitość”, z tłumami kobiet i mężczyzn, „i wiecznie rojącym się mrowiem, jak w zrujnowanym mrówczym gnieździe”. Nie jest to zachęcający obraz; nic dziwnego, że Goethe porównuje „metropolię” do piekła. Miasto w Fauście jest miejscem mitycznym, ale równie dobrze mógłby to być Berlin – którego Goethe nie cierpiał. Był tam tylko raz, w maju 1778 roku, i poza miastami, które odwiedził podczas swych wędrówek po Włoszech, to jedyny większy ośrodek, a z pewnością jedyna niemiecka „metropolia”, którą poznał. Gdy przebywał w Berlinie, Fryderyk Wielki przygotowywał się do jednej ze swych kampanii wojennych i Goethego przerażały „tysiące ludzi, którzy są gotowi być jego [porządku pruskiego] ofiarą”. Uznał okazałe budynki za przytłaczające, a tłumy, hałas i ogrom miejsca za uciążliwe: „W Berlinie nie zajdzie się daleko grzecznością – sarkał – bo mieszka tam taki hardy gatunek ludzi, że trzeba mieć ostry język, by utrzymać się na powierzchni”. Określił Berlin jednym słowem: „wulgarny”4.

Oczywiście nie tylko Goethe podkreślał prostactwo Berlina. Podobnie jak opisana w Fauście metropolia, Berlin zawsze charakteryzował się pewną obskurnością – nie jest klejnotem jak Rzym, nie wyróżnia się uderzającym pięknem jak Praga, nie ma też wspaniałego położenia geograficznego jak Rio. Nie został wzniesiony delikatną, wyrafinowaną ręką, która stworzyła Drezno czy Wenecję, ale wyszarpnięto go z mało wdzięcznego terenu dzięki ciężkiej pracy i determinacji. Został zbudowany przez nieokrzesanych mieszkańców i przybyszów, a o jego potędze zdecydowało nie jakieś romantyczne przeznaczenie, lecz wojsko, etyka pracy, kolej, las kominów, handel, przemysł i często twarda Realpolitik. Tęsknota za jakimś przekształceniem płaskiego, targanego wiatrem krajobrazu jest nadal widoczna w pozostałościach brudnych, ceglanych berlińskich dzielnic biedy, w wyrastających z ziemi obiektach przemysłowych, w ciężkich cesarskich budowlach, nawet w rdzewiejących pomnikach poświęconych bogom wojny – stanowiących obecnie kłopotliwe pamiątki wojowniczej przeszłości. Berlin na pewno nie jest piękny, ale dla tych, których oczarował, ma jakiś dziwny szorstki urok; trudny do zdefiniowania rodzaj ducha uwodzącego swoją siłą. Siegfried Kracauer, jego wielbiciel, napisał w Straβen in Berlin und anderswo: „Przed moim oknem miasto zagęszcza się w obraz wspaniały niczym spektakl natury. […] Ten krajobraz to Berlin, nieludzką ręką stworzony. Powstał sam z siebie; znajdują w nim swój nieumyślny wyraz sprzeczności tego miasta, jego bezwzględność, jego otwartość, to, co w nim współwystępuje, jego blask”5. Kracauer ma rację – Berlin jest wyjątkowy nie dzięki starannie ustawionym rzeźbom czy wspaniałym budynkom, lecz ze względu na swą niezamierzenie odpychającą urodę, którą prezentują stare Hinterhöfe w kolorze ochry, kamienice czynszowe w Moabicie czy bezpretensjonalne lokalne Kneipen z menu składającym się z grochówki, serdelków i piwa; albo ekstrawaganckie dziewiętnastowieczne wille w dzielnicy Zehlendorf czy Fontanna Bajek (Märchenbrunnen) z figurkami żab i żółwi we Friedrichshainie. To rozrastające się miasto nieustannie się zmienia, od zamożnego Tiergarten po przygnębiający anonimowością Hellersdorf, od imponującej dzielnicy Mitte po starą cytadelę w Spandau, jedną z najlepiej zachowanych w Europie twierdz (Festung) w stylu włoskiego renesansu6.

Nie można uciec przed duchami historii krążącymi nad Reichstagiem, Ministerstwem Lotnictwa Göringa, które przetrwało bombardowania, czy Bramą Brandenburską. Duchy historii unoszą się także nad resztkami wielkich dworców z cegły i żelaza; nad kawałkami muru zamienionymi w żużel i rozsypanymi po nieużytkach na przedmieściach Berlina; przechadzają się po intensywnie musztardowych korytarzach olbrzymich wschodnioniemieckich osiedli mieszkaniowych i są obecne w pozostałościach piwnic Hinterhofu, gdzie w ciągu minionego stulecia biedni robotnicy umierali na tyfus i cholerę. Historia wiąże się z Landwehrkanal, do którego w 1919 roku wrzucono zwłoki Róży Luksemburg; z zaprojektowanymi przez Schinkla budowlami o pięknych proporcjach; z usypiskiem gruzu „Mont Klamott” czy ze sztucznym wzgórzem Teufelsberg uformowanym na ruinach Uniwersytetu Technicznego (na którym pracował między innymi Albert Speer). Duch historii unosi się nad brzegami ślicznych berlińskich jezior: nad spokojnym Grunewaldsee, tak pięknie namalowanym przez Waltera Leistikowa w 1895 roku; nad Wannsee z niewielkimi żaglówkami i uroczym otoczeniem. Nad tym właśnie jeziorem przy drodze do Poczdamu, po napisaniu listu „U Stimminga pod Poczdamem rankiem w dniu mojej śmierci”, Heinrich von Kleist popełnił w 1811 roku samobójstwo, tu też odbyła się konferencja, na której podjęto formalną decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu” (Endlösung)7.

Przede wszystkim jednak cała historia jest w pustych przestrzeniach – rozległych polach, gdzie hula wiatr; niezabudowanych działkach znajdujących się nadal w centrum miasta, na których do dziś można znaleźć fragmenty kutego żelaza czy kawałki porcelany z dawno zapomnianych schodów i serwisów obiadowych. Świadectwem historii są pojedyncze, samotnie stojące domy, które jako jedyne ocalały z całej pierzei, a może nawet z całej ulicy. Ich niedopasowanie podkreślają jeszcze murale z lat siedemdziesiątych XX wieku, łuszczące się na wielkich, beżowych osmalonych ścianach. Ducha historii wyczuwa się w gałęziach drzew, które wyrosły na opuszczonych ulicach, w prowadzących donikąd zardzewiałych torach tramwajowych, w miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się więzienie Spandau. Berlin nadal boleśnie odczuwa rany zadane przez trudną przeszłość, blizny są ciągle świeże.

Wielokrotnie próbowano uchwycić istotę tego dziwnego, niekompletnego miasta, tej niedokończonej metropolii. Miasto było filmowane i opisywane setki razy, było tłem tysięcy obrazów. Kochali je Ernst Toller, Siergiej Diagilew i Arnold Schönberg, złościli się na nie Goethe, Gotthold Ephraim Lessing i Heinrich Heine, przejrzeli Theodor Fontane i Alfred Döblin. Brzuchatych, pewnych siebie berlińczyków wybrał na głównych bohaterów swych dowcipnych grafik Heinrich Zille, natomiast zmęczeni, wyszarzali robotnicy zaludniają przejmujące obrazy dzielnic nędzy Hansa Baluschki; zadowolone z siebie damy z czasów wilhelmińskich robią olśniewające wrażenie na ciepłych portretach Adolpha Menzla przedstawiających dwór cesarski, z prac George’a Grosza i Otto Dixa wyłaniają się zaś ordynarne twarze prostytutek; historię miasta wyrażają apokaliptyczne wizje z płócien Ludwiga Meidnera, wieszczące koniec niewinności XX wieku. Berlin (pod postacią Londynu) jest bohaterem Opery za trzy grosze Bertolta Brechta i Kurta Weilla, powieści Christophera Isherwooda Pożegnanie z Berlinem i powstałego na jej podstawie filmu Kabaret; jest tematem Dzienników berlińskich Marii Wasilczikow i tych pióra Williama Shirera, filmów takich jak Niebo nad Berlinem Wima Wendersa, Berlin, symfonia wielkiego miasta Waltera Ruttmanna czy Upadek Berlina Michaiła Cziaureliego z muzyką Dmitrija Szostakowicza, zrealizowanego w 1949 roku. Obecnie pałeczkę po Döblinie przejęła kolejna grupka entuzjastów i Berlin opisują powieści Botho Straussa Die Fehler des Kopisten, Matthiasa Zschokkego Der dicke Dichter, Bodo Morshäusera Gezielte Blicke czy Jakoba Arjouniego Magic Hoffman.

Wszystkie te utwory przynoszą zwodnicze spojrzenie na Berlin i żaden z nich nie potrafi uchwycić prawdziwej istoty miejsca, którego tożsamość wynika nie ze stabilności, lecz ze zmiany. W danej chwili Berlin może jawić się jako trwały i spokojny, ale jego historia pokazuje, że nie należy przyjmować tego za rzecz pewną, gdyż okaże się to niebezpieczne. To miejsce płynne i już niejeden przekonał się na własnej skórze, że pozory normalności w tym mieście mogą rozwiać się tak szybko, jak szybko między palcami przelatuje żółty brandenburski piasek. Sami berlińczycy rzadko doceniają w pełni swą wyjątkowość i od wieków poświęcają wiele czasu na rywalizację z Paryżem, Londynem czy Moskwą, próbując je zdominować; albo przechwalają się, że mają więcej mostów niż Wenecja, lub twierdzą, że są jak Ateny, a może Chicago nad Szprewą. Berlin jest miastem, które nigdy nie uporało się samo ze sobą.

Właśnie to nieustanne, nieliczące się z kosztami zmaganie z losem sprawia, że za metaforę historii Berlina może posłużyć legenda o Fauście. Z Mefistofelesem u boku Faust wyrusza w straszną podróż ku źródłom wiedzy, napotyka wstrętne wiedźmy, starożytne gryfy i sfinksy, zachwyca się nauką, sztuką i ogólnoświatową polityką i morduje lub pali tych, którzy stają mu na drodze. Berlin także rozpoczął kiedyś taką nadzwyczajną podróż, a jego nieustanna pogoń za zmianą powoduje, że albo – tak jak teraz – ostrożnie szuka własnego miejsca, albo pozwala sobie na skrajną butę i agresję. Miasto, zmienne jak kameleon, ma skłonność do podążania za każdą nową ideologią czy nowym przywódcą i do gwałtownego przerzucania się od jednej wielkiej wizji politycznej ku drugiej. Z owej tendencji wynika oszałamiająca i często tragiczna spuścizna. Faust Goethego krzyczy:

Tak jest, gdy tęskność na skrzydłach ufności

Dotrze do snów swych celu: spełnień bramy

Już przed nią stoją otwarte na oścież.

Lecz wtem wybucha z dna pragłębin ziemi

Płomieni nadmiar – stoim w bezradności […]8.

I Berlinowi nie są obce owe płomienie. Żadne inne miasto na świecie nie miało tak burzliwej historii; żadna inna stolica nie stawała się nagle tak potężna, a potem nie upadała tak nisko. Na jego początki miały wpływ fale migracji i kolejne przypływy ludności – wszyscy, Burgundowie, Wenedowie, chrześcijańscy misjonarze, odcisnęli swoje piętno na niewielkim handlowym grodzie w Marchii Brandenburskiej. Rozwój Berlina nabrał prędkości wraz z pojawieniem się dynastii Hohenzollernów, którzy po poniesieniu ogromnych strat w wojnie trzydziestoletniej rozpoczęli w Prusach okres niepohamowanego pędu ku potędze państwowej, tworząc stabilną gospodarkę i – co ważniejsze – wspaniałą armię, „armię, która ma kraj”. Droga ku mocarstwowości nie była jednak prosta i Berlin przeżywał na zmianę chwile triumfu i upadku, to chlubiąc się nabytkami Fryderyka Wielkiego w wojnie siedmioletniej, to liżąc rany jako poniżony wasal podbity przez Napoleona. Dążenie Berlina do osiągnięcia prestiżu spełniło się, gdy został stolicą Niemiec zjednoczonych przez Bismarcka w 1871 roku. Wtedy to parweniuszowskie, „początkujące” miasto podjęło rywalizację ze światem i stało się dynamicznym ośrodkiem wielkoprzemysłowym. Ale i ta zdobycz została zaprzepaszczona podczas pierwszej wojny światowej, w krwawej rzezi wywołanej głównie przez berlińskich przywódców, którzy doprowadzili do śmierci w okopach 350 tysięcy młodych mieszkańców miasta. Berlin, targany konfliktami społecznymi, wyłonił się z wojny jako cień swej wcześniejszej świetności. Zarówno Lenin, jak i Hitler uznali go za klucz do rewolucji, ten pierwszy ogólnoświatowej, drugi zaś do rewolucji w samych Niemczech. Niezwykły rozkwit twórczości, który nastąpił w Republice Weimarskiej, nie powstrzymał ani lewicy, ani prawicy przed doprowadzeniem do krwawych starć na ulicach miasta. Zwycięstwo Hitlera spowodowało kolejne wstrząsy i unicestwiło podwaliny Republiki. Po 1933 roku wielu największych berlińskich artystów, pisarzy, reżyserów, architektów i aktorów – mężczyzn i kobiet, którzy odcisnęli swoje piętno na wszystkich dziedzinach kultury XX wieku – wyemigrowało lub zostało zamordowanych. Niestety większość berlińczyków z zapałem włączyła się w działania nazistów i jedynie nieliczne dzielne osoby z narażeniem życia przeciwstawiały się narastającej fali zbrodni i masowych morderstw. Cień hitlerowskiej „Germanii” był naprawdę ponury i to właśnie ten obraz Berlina skłonił Eliasa Canettiego do napisania w 1943 roku, że nie może „patrzeć na żadne mapy. Nazwy miast cuchną spalonym mięsem”9. W ciągu całej swej historii Berlin robił wrażenie, że jest w nim coś – mówiąc słowami Nietzschego – co jest „wrogą życiu, niszczycielską zasadą […], ukrytą żądzą śmierci”10. Już w 1907 roku berliński krytyk Maximilian Harden napisał w pracy Die Krisis, że Berlin ma w sobie coś autodestrukcyjnego; także wcześniej twierdziło się, że bardziej niż inne miasta „ma skłonność do przeżywania nieustannych potwornych rozczarowań”11.

Przeszłość miasta była pełna przemocy, ale „nieszczęsna teza”, popularna w okresie powojennym, że linia jego dziejów prowadziła od Lutra do Fryderyka Wielkiego, od niego zaś do Bismarcka, a dalej do Hitlera i że pruska stolica stanowi zasadnicze źródło całego zła w historii Niemiec, jest w najlepszym razie uproszczeniem i pomija wielki wkład Berlina w kulturalną, polityczną i gospodarczą spuściznę Europy. W jego dziejach można przecież znaleźć także poezję i muzykę stworzoną dla uczczenia końca wojny trzydziestoletniej; ducha tolerancji emanującego z edyktu poczdamskiego (1685), który gwarantował prześladowanym francuskim hugenotom swobodę religijną; świetny okres Oświecenia, propagowanego przez pisarza i wydawcę Friedricha Nicolaia oraz filozofa Mosesa Mendelssohna czy salony literacko-artystyczne prowadzone przez Rahel Levin i Henriette Herz. Miasto było ośrodkiem sztuki: tu miały premiery opery Wolny strzelec Carla Marii Webera i Wozzeck Albana Berga, a wcześniej w 1819 roku to właśnie tu po raz pierwszy na świecie wystawiono fragmenty pierwszej części Fausta Goethego12. Dziewiętnastowieczny Berlin to zapewne najbardziej zmilitaryzowane miasto w ówczesnej Europie, ale jego uniwersytet oraz wszystkie instytuty, towarzystwa naukowe i muzea sprawiły, że był także jednym z największych ośrodków życia umysłowego. Jeśli można go nazwać wówczas miastem feldmarszałków Albrechta von Roona i Helmutha von Moltkego, to był także miastem Georga Wilhelma Friedricha Hegla i Rudolfa Virchowa, Karla Schinkla i Theodora Fontanego. W tym właśnie czasie pojawił się nowy typ twardych przedsiębiorców, takich jak Walther Rathenau, August Borsig, Gerson von Bleichröder, Leopold Ullstein czy Werner Siemens, którzy zaczęli inwestować w przemysł, przekształcając dziewiętnastowieczny Berlin z borykającego się z kłopotami centrum rzemieślniczego w najpotężniejszą potęgę przemysłową w Europie. Industrializacja spowodowała napływ imigrantów i „Czerwony Berlin” gwałtownie rozrósł się ze 170 tysięcy mieszkańców w 1800 roku do 4 milionów u progu XX wieku, stając się największym ogniskiem nowego ruchu robotniczego, który miał niebawem zmienić świat. Przebywali tu wszyscy: Włodzimierz Lenin, Karol Marks, Róża Luksemburg, Karl Liebknecht, August Bebel i Karol Radek i knuli plany rewolucji komunistycznej, którą przeprowadzić mieli niezadowoleni robotnicy z powstających wokół fabryk i dzielnic biedy. W tym samym czasie Berlin był specyficznym centrum zwolenników modernizmu, którzy odważyli się odrzucić dziwaczny sposób wypowiedzi artystycznej okresu cesarstwa. Nowa grupa Freie deutsche Bühne wystawiała sztuki Henrika Ibsena i Gerharta Hauptmanna, podczas gdy ugrupowanie Berlińska Secesja propagowało dzieła Maxa Liebermanna, Käthe Kollwitz i Edvarda Muncha. Dzięki temu w latach dwudziestych Berlin był magnesem przyciągającym największych nowatorów XX wieku, skupiskiem architektów i przedstawicieli Bauhausu, takich jak Mies van der Rohe, Walter Gropius, László Moholy-Nagy czy Wassily Kandinsky; malarzy jak Otto Dix, George Grosz, Christian Schad; reżyserów: Fritza Langa, Josefa von Sternberga czy Billy’ego Wildera; miejscem, gdzie występowały Josephine Baker, Marlene Dietrich i Greta Garbo; muzyków: Wilhelma Furtwänglera, Ottona Klemperera czy Arnolda Schönberga; pisarzy: Heinricha Manna, Gerharta Hauptmanna, Stefana Zweiga, Carla Zuckmayera i Alfreda Döblina. Za sprawą tych ludzi Berlin był przez krótką migotliwą chwilę bezdyskusyjną stolicą dwudziestowiecznej kultury. Naziści zniszczyli to wszystko i miasto już nigdy nie odzyskało dawnego poziomu; nie odżyło też po unicestwieniu jej niegdyś dobrze prosperującej społeczności żydowskiej. Większość spośród 170 tysięcy berlińskich Żydów – jednej trzeciej ogółu Żydów w Niemczech – została zmuszona do ucieczki lub zamordowana.

Berlin, pokonany przez aliantów i zajęty przez pazerną Armię Czerwoną w 1945 roku, dokonał zwrotu w swojej historii i „zaczął od nowa” w „godzinie zero” – Stunde Null. Zimna wojna dokonała podziału świata między dwie dominujące i przeciwstawne sobie ideologie, a granica sektorów okupacyjnych stała się miejscem, w którym „komunistyczny Wschód” konfrontował się z „kapitalistycznym Zachodem”, co cały czas groziło wybuchem konfliktu nuklearnego. Wraz ze wzniesieniem muru w 1961 roku miasto zostało podzielone na dwie części; każda z nich miała własny charakter i kulturę, chociaż łączyła je wspólna przeszłość, o której zresztą najlepiej było zapomnieć. W 1989 roku upadła ponura Niemiecka Republika Demokratyczna, zinfiltrowana przez Stasi, a Berlin ponownie stał się jednym miastem i – nieco później – stolicą zjednoczonych Niemiec. Obecnie nowe miasto wyrasta na pustych dotychczas obszarach w pobliżu Potsdamer Platz, Alexanderplatz i Spreebogen (zakola Szprewy). Europa wiele sobie obiecuje po tym „symbolu nowych Niemiec”, „stolicy Europy Środkowej”, „sercu kontynentu”. Ale jak celne mogą być takie przewidywania?

Kiedy Berlin w 1871 roku został stolicą zjednoczonych Niemiec, panował niezmącony optymizm. Wiele stron poświęcono „zjawisku takiemu jak Berlin”, przewodnik Berlin für Kenner (Berlin dla koneserów) wydany w 1900 roku nazywał go „najwspanialszym miastem świata”, „stolicą Rzeszy Niemieckiej i Królestwa Prus, rezydencją cesarza niemieckiego i królów pruskich, siedzibą niemieckiego Reichstagu i pruskiego Landtagu”. Podawał, że „Wielki Berlin” liczy 3 019 887 mieszkańców, a jego garnizon 23 tysiące żołnierzy. Uznawano go za „najczystsze miasto świata”; długość linii kolejowych na jego obszarze równała się długości trakcji między Frankfurtem a Berlinem; do kasy miasta wpływało „ponad 89 milionów marek z podatków”, „oszczędności zgromadzone w berlińskich bankach wynosiły 362 miliony marek”. Przewodnik donosił również, że burmistrz Berlina napisał nawet sztukę (obecnie zapomnianą) „Zielone kurczaki”13. Na przełomie XIX i XX wieku optymizm wydawał się uzasadniony. Około 1900 roku stolica Niemiec uchodziła za najbogatsze miasto w Europie i „metropolię intelektualistów”. W 1899 roku ankieta opublikowana w „Berliner Illustrirte Zeitung” informowała, że berlińczycy za najważniejsze wydarzenie mijającego stulecia uznali zjednoczenie Niemiec – które z kolei doprowadziło do powołania nowej stolicy14. Gazeta uznała, że Berlin powinien zostać najważniejszym miejscem na ziemi i odegrać kluczową rolę w historii ze względów „gospodarczych, kulturowych i politycznych”. Jednak niespełna dwadzieścia lat po tych entuzjastycznych przepowiedniach miasto doświadczyło wojny, upadku i rewolucji. Określenie „stolica” wisiało nad nim jak klątwa, gdy był głównym ośrodkiem skazanej na porażkę Republiki Weimarskiej, potem zbrodniczej „Tysiącletniej Rzeszy”, a jeszcze później – bezprawnie – NRD. Trudno uznać to za chwalebny rekord.

Dziś Berlin stoi u progu nowego stulecia i jego nowy status można uznać za fait accompli: 31 sierpnia 1990 roku Niemcy podpisały traktat zjednoczeniowy, w którym Berlin określono jako „stolicę zjednoczonych Niemiec”; 20 czerwca 1991 roku, po gwałtownej debacie, Bundestag 337 głosami przeciwko 320 przeniósł tu stolicę z powrotem z Bonn; 25 sierpnia 1992 roku Helmut Kohl podpisał „umowę o stolicy”, po czym, 10 marca 1994 roku, nastąpiło podpisanie tzw. ustawy Berlin–Bonn, która zatwierdzała przeniesienie do Berlina niemieckiego parlamentu i rządu federalnego. Kancelaria prezydenta Federalnych Niemiec przeniosła się już w styczniu 1994 roku, a pozostałe urzędy do 1999 roku. Berlin został siedzibą najważniejszych ministerstw: spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych, sprawiedliwości, finansów, gospodarki, transportu, pracy i spraw socjalnych, do spraw rodziny i rozwoju regionalnego. Tylko nieliczne urzędy centralne pozostały w Bonn (ministerstwo zdrowia, edukacji, obrony, środowiska, rolnictwa i współpracy gospodarczej). Tym samym, podobnie jak Faust, Berlin dostał swoją drugą szansę15.

Nowych berlińskich wizjonerów nie zniechęcają grzechy przeszłości. Przeciwnie, chcą udowodnić, że Berlin się zmienił i jego obecne aspiracje są pokojowe i demokratyczne. Berlin, jak mawiają jego miłośnicy, ma teraz odegrać „nową rolę” w Niemczech i w Europie, ma zająć nową pozycję w świecie. Jego rozbudowa odwołuje się do dawnej świetności miasta – jest to tak zwana krytyczna rekonstrukcja według teorii historyka i krytyka architektury Dietera Hoffmanna-Axthelma16 – i stanowi część rozległych planów sieci ulic, opracowanych przez Hansa Stimmanna. Oficjalny przewodnik po mieście z przedmową burmistrza Eberharda Diepgena ujmuje to następująco:

Berlin ma znowu przed sobą przyszłość. Nasze miasto jest największe w Niemczech i wkrótce będzie liczyć 4 miliony ludności […], rozwijając się jako ośrodek nauki i kultury, mediów i biznesu. Uniwersytety i instytuty naukowe, opery, teatry, muzea i biblioteki stanowią o atrakcyjności naszego miasta na równi z jego barwnym sąsiedztwem i czarującym krajobrazem rozpościerającym się wokół, z jeziorami i terenami leśnymi.

Mur berliński i żelazna kurtyna, która dzieliła całą Europę, także przyczyniły się do tego, że Berlin okazał się atrakcyjnym miejscem dla biznesu. „Teraz największe spółki otwierają tutaj swoje nowe biura albo intensyfikują dotychczasową działalność. W całym mieście trwa budowa […]. Oznacza to nadzieję na przyszłość. Powstaje nowe miasto, przy czym troskliwie włączane są w obręb zabudowy stare budynki, które dotrwały do naszych czasów”17. Turysta, który widział okolice muru w 1989 roku, teraz nie rozpozna centrum Berlina. Jak na ironię, nie po raz pierwszy berlińczycy mieli okazję poruszać te same zagadnienia i zachwycać się placami budowy.

Zaledwie przed stu laty identycznie komentowali roboty na tych samych skwerach, skrzyżowaniach czy bulwarach. Georg Hermann, berliński pisarz, który zginął w Auschwitz w 1943 roku, w 1896 podkreślał, że „zaledwie pięć, dziesięć, dwadzieścia lat temu tylko targane wiatrem pola i wierzby były […] w tych samych miejscach, które obecnie pokryte są asfaltem i żwirem”. W 1914 roku Paul Scheerbart pisał o błyszczących szklanych gmachach wyrastających na piasku, budowlach, które tworzą „nowe oblicze” Berlina i które „przynoszą nam nową kulturę”. Maximilian Harden zauważył w 1901 roku, że stary Berlin został zupełnie „otoczony murem” i „zamurowany”, gdy w pośpiechu zabudowywano centrum miasta, Conrad Alberti w powieści Wer ist der Stärkere? opisał zaś olbrzymi teren budowy w pobliżu Potsdamer Platz, zachwycając się wielką liczbą pracujących tam dźwigów, robotników i usypanych zwałów ziemi. Później w latach trzydziestych XX wieku berlińczycy obserwowali ze zdziwieniem, jak Albert Speer i Hitler nakazali wysadzić w powietrze gmachy i ulice, by oczyścić miejsce pod wytyczenie Osi Północ–Południe w ramach realizacji planu Germania, zmieniającego Berlin w monumentalną stolicę Trzeciej Rzeszy. Natomiast po wojnie, w okresie gwałtownego boomu budowlanego, berlińczycy przyglądali się usuwaniu nielicznych pozostałości historycznej zabudowy. W 1961 roku na przeszkodzie rekonstrukcji miasta stanęło nagłe wzniesienie muru. Wtedy centrum zmieniło się w opustoszały pas ziemi niczyjej. Obecnie tereny te zostały ostatecznie „zszyte”, tworząc nową stolicę – „Republikę Berlińską”18.

Pewnego chłodnego pochmurnego dnia w 1996 roku poszłam do Czerwonego Ratusza, starej berlińskiej siedziby władz miejskich, by obejrzeć wystawę nowych planów architektonicznych dla Berlina. Obskurne tablice, typowe dla wystawiennictwa NRD, zostały zastąpione zachodnioniemieckimi witrynami z chromu i bieli. Pośrodku sali znajdował się szeroki podest o wielkości dwóch stołów bilardowych, na którym umieszczono olbrzymią, wypukłą mapę reliefową, oświetloną halogenowymi lampkami. Modnie ubrany młody człowiek – dżinsy, designerskie okulary, modna fryzura – wyjaśniał, gestykulując, grupce raczej nieśmiałych berlińczyków, jak będzie wyglądać ich nowe miasto. Używając długiej chromowanej wskazówki, pokazywał na modelu, że to, co zaznaczono na biało, przedstawia Berlin, jaki jest, a to, co na kremowo, jaki ma być. Rzecz jasna, duże połacie mapy, od Rummelsberg do Marzahn i od dzielnicy Karow Nord do Gartenstadt Falkenberg, pomalowano na kremowo. Mężczyzna kontynuował wykład: już w tej chwili ponad 150 architektów z jedenastu krajów i ponad 250 tysięcy rozmaitych specjalistów, konsultantów i pracowników kontraktowych opracowuje plany przebudowy miasta; ma powstać cała nowa dzielnica rządowa nad brzegiem Szprewy, zgodnie z koncepcją berlińskiego architekta Axela Schultesa; Günter Behnisch i Manfred Sabatke zaprojektowali nową Akademię Sztuk Pięknych; Checkpoint Charlie ma zostać przekształcone w amerykańskie centrum biznesowe; Alexanderplatz będzie otoczony wianuszkiem nowych wieżowców – tworzących „ludzką przestrzeń” – według projektu Hansa Kollhoffa i Helgi Zimmermann, ale enerdowski zegar Urania-Weltzeituhr pozostanie. A to jeszcze nie wszystko. Mają także się zmienić: Potsdamer Platz, Friedrichstrasse, stary Zamek, Spittelmarkt, Spreeinsel, Spandau Wasserstadt, otoczenie ulicy Unter den Linden, gmach giełdy i dziesiątki innych miejsc. Na stary Pariser Platz w centrum Berlina znowu powrócą siedziby ambasad: amerykańskiej, brytyjskiej i francuskiej; odbudowywany jest hotel Aldon, który niebawem otworzy swoje podwoje – czy widzieliśmy reklamy wokół budynku, na których wymienieni są wszyscy słynni ludzie, którzy tam się zatrzymywali?19 Z większością nazw i punktów zaznaczonych na mapie wiążą się historyczne skojarzenia – z siedzibą pierwszej Akademii Nauk, w której nauczał Leibniz, z hotelem, gdzie Bismarck i Disraeli cementowali swą przyjaźń; z balkonem zamku cesarskiego, z którego Wilhelm II żegnał swoich żołnierzy w 1914 roku, obiecując, że „wrócą do domu na Boże Narodzenie”, i gdzie cztery lata później Liebknecht ogłosił utworzenie „Wolnej Socjalistycznej Republiki Niemiec”. Wiele miejsc w sposób przerażający związanych jest z narodowym socjalizmem: bunkier Hitlera, Reichsbank, trzy dworce kolejowe, z których wywożono Żydów, dzielnica Karlhorst, gdzie w budynku kasyna oficerskiego feldmarszałek Wilhelm Keitel podpisał bezwarunkową kapitulację Trzeciej Rzeszy w nocy z 8 na 9 maja 1945 roku. (Do roku 1949 w tym budynku mieściła się Radziecka Administracja Wojskowa w Niemczech, a potem do 1994 roku największa centrala KGB). Na mapie widać długą linię, wzdłuż której przez centrum miasta wił się złowróżbny mur, a także lotniska zbudowane podczas blokady Berlina w 1949 roku. Młody człowiek nie nawiązywał jednak do historii, w gruncie rzeczy wszystkie te budowle, place i tereny zostały najwyraźniej potraktowane tak, jakby były czymś zupełnie nowym. Budynek Reichsbanku stał się po prostu „przyszłą siedzibą Ministerstwa Spraw Zagranicznych”; gmach Ministerstwa Lotnictwa, gdzie w okresie Trzeciej Rzeszy urzędował Hermann Göring, otrzymał nową tożsamość jako pomieszczenie dla „Federalnego Ministerstwa Finansów”; Nowy Odwach (Neue Wache), który wielokrotnie zmieniał przeznaczenie (pierwotnie był miejscem pamięci o poległych w wojnach napoleońskich, następnie pomnikiem ofiar pierwszej wojny światowej, a potem enerdowskim sanktuarium „ofiar faszyzmu i militaryzmu”), został Głównym Miejscem Pamięci Republiki Federalnej Niemiec o „ofiarach wojny i dyktatury”. Zespół gmachów Bendlerblock, zbudowanych w 1914 roku dla Biura Marynarki Wojennej Rzeszy, gdzie mieścił się też sztab generalny Reichswehry, został przedstawiony jako siedziba „biura pomocniczego Federalnego Ministerstwa Obrony”, natomiast wielka Stalinallee20, na której rozpoczęło się antykomunistyczne powstanie w czerwcu 1953 roku, była w oczach tego młodzieńca jedynie ulicą, na której remont trzeba wydać „750 milionów marek”. Zarówno dla młodego przewodnika, jak i dla wielu innych entuzjastów nowej stolicy Berlin to wielka tabula rasa, marzenie architekta. To zmienne jak kameleon miasto po raz trzeci w ciągu XX wieku określało się na nowo.

Skala prac podjętych do końca lat dziewięćdziesiątych zdumiałaby nawet dziewiętnastowiecznych komentatorów. Oszałamiała olbrzymia liczba dźwigów, przystrajanych, fotografowanych, a nawet poruszających się w rytm muzyki. Berlin stał się placem budowy wartym 50 miliardów marek, pełnym wykopów, żelaznych rusztowań, ksenonowych lamp łukowych i betoniarek, zaludnionym przez polskich i irlandzkich robotników (zatrudnienie miejscowych było zbyt kosztowne). Do sierpnia 1997 roku wysypano 30 milionów ton żwiru, wypompowano 70 milionów metrów sześciennych wody pod fundamenty budynków, dróg i tuneli, posadzono 17 411 drzew, a nawet tymczasowo zmieniono bieg Szprewy, by umożliwić przeprowadzenie prac w okolicach Reichstagu. Budżet zatwierdzony 30 czerwca 1994 roku przewidywał 2,8 miliarda marek jedynie na przeniesienie parlamentu, natomiast prawie 20 miliardów zarezerwowano na poprawę infrastruktury transportowej i komunikacyjnej. „Berlin–Miasto” jest największym europejskim projektem z okazji milenium. Tutejsze kioski, księgarnie i stoiska turystyczne oferują bardzo kolorowe mapy zachwalające „nowy Berlin”, sprzedaje się najnowsze przewodniki Pläne und Kräne; „Der Tagesspiegel” zamieszcza rysunkową reklamę placu budowy z podpisem: Berlin ist kaum zu fassen (Berlin trudno pojąć); billboard zachęca do objazdu po głównych placach budowy, tym razem sponsorowanego przez Deutsche Bahn: „Kiedy w mieście pojawiają się nowe atrakcje, wtedy jest czas na ArchitekTour. Berlin nas porusza. Nie przegapmy niczego”21. Reichstag, w 1995 roku opakowany ku uciesze berlińczyków w srebrną ognioodporną tkaninę przez performera Christo, otrzymał nową kopułę zaprojektowaną przez londyńskiego architekta sir Normana Fostera, który entuzjazmował się: „Jeśli przyjrzysz się temu, co dzieje się w Berlinie po zjednoczeniu, uznasz to za cudowne. Wszystko przebiega szybciej i gwałtowniej, niż można to sobie wyobrazić w najskrytszych marzeniach”22. Nowatorski architekt nowego berlińskiego Muzeum Żydowskiego Daniel Libeskind wierzył, że miasto stanie się „przykładem duchowej stolicy [Europy] XXI wieku, tak jak przedtem było apokaliptycznym symbolem dwudziestowiecznego upadku”23. Projektant Spreebogen, obawiając się, by nie iść tropem planów Alberta Speera dla tego samego terenu, określił swoją pracę jako „bardzo powściągliwą […], podkreślającą twardość miasta i jego losu”. Potsdamer Platz, niegdyś nachalnie reklamowany jako „najruchliwsze skrzyżowanie w Europie”, został około 1997 roku największym projektem urbanistycznym w sektorze prywatnym w historii Niemiec. Na najlepiej położonym w mieście placu (17 akrów) powstaje dziewiętnaście nowych biurowców, w tym siedziby Daimler-Benz i Sony Europe, a ich powierzchnia biurowa liczy około 130 tysięcy metrów kwadratowych24. Przedstawiciel koncernu Sony powiedział, że ich budynek to „istotny przełom w spojrzeniu na przyszłość”; rzecznik spółki Daimler-Benz dr Klaus Mangold stwierdził zaś, że ich biurowiec „wyraża dynamikę, urok i żywotność tego miasta, stojąc przy najbardziej niezwykłym placu w Europie, Potsdamer Platz”. Natomiast Libeskind nazwał Potsdamer Platz miejscem, „gdzie podział na Wschód i Zachód, na centrum i peryferie może zostać przezwyciężony wraz z konfliktami, które zrodziły się, trwały i skończyły właśnie tutaj”25. Coca-Cola zainwestowała już w Berlinie ponad 100 milionów marek, Kodak wrócił do swej starej fabryki we wschodniej części miasta, a ponad 200 innych firm amerykańskich ma w stolicy Niemiec swe przedstawicielstwa. Pierwszego czerwca 1993 roku ukazał się pierwszy numer berlińskiego wydania „Die Welt”, jednocześnie niemiecka „Dolina Krzemowa” zastąpiła budynek dawnej enerdowskiej Akademii Nauk w dzielnicy Adlershof, a Międzynarodowe Centrum Handlowe miało „zamienić Berlin w europejskie centrum finansowe dla Wspólnoty Niepodległych Państw”. Obecnie istnieje w Berlinie ponad 100 przedsiębiorstw prowadzących interesy między Wschodem a Zachodem, z których część początkowo działała pod nadzorem Urzędu Powierniczego (Treuhand), kontrolującego prywatyzację gospodarki wschodnioniemieckiej po upadku NRD. W 1994 roku powstało Bankgesellschaft Berlin AG, szósta co do wielkości organizacja banków niemieckich, a do 1996 Berlin stał się siedzibą 145 banków, w tym 62 zagranicznych. Berlińczycy mają nadzieję, że ich giełda rozwinie się zgodnie z powiedzeniem: „Inwestowanie w Berlin jest inwestowaniem w całe Niemcy”. Do 2000 roku ma powstać około 200 tysięcy nowych miejsc pracy, głównie w bankowości i usługach.

Przebudowywana jest cała infrastruktura, od komunikacji po sieć kanalizacyjną. Ulepsza się kolej, od rozwoju której zaczął się dziewiętnastowieczny okres prosperity miasta; 40 miliardów marek wydano na zastąpienie przestarzałego taboru nowym, przywrócenie zlikwidowanych połączeń, odnowienie starych dworców, Deutsche Bahn wyasygnowała zaś 20 miliardów marek na unowocześnienie trakcji. Dwudziestego pierwszego maja 1993 roku pierwszy ekspres ICE wyjechał ze stacji Berlin-Lichtenberg do Monachium. Centralnym dworcem kolejowym Berlina staje się Lehrter Bahnhof, natomiast sześć innych ważnych stacji zostaje przebudowanych lub ulepszonych w ramach tak zwanego planu grzybowego (Piltzkonzept). Deutsche Bahn szacuje, że do 2002 roku przez Berlin codziennie przejeżdżać będzie około 400 pociągów; przez sam olbrzymi Lehrter Bahnhof przewinie się dziennie prawie 240 tysięcy podróżnych. Rozbudowuje się sieć transportu miejskiego, od kolejki podziemnej (S-Bahn) do tramwajów, od metra (U-Bahn) po ścieżki rowerowe, by przewieźć ponad miliard ludzi rocznie. Rozwija się także transport rzeczny, którego przepustowość do 2010 roku wzrośnie prawie o 85 procent, a lotniska takie jak Tegel, Tempelhof i Schönefeld, które z trudem obsługują 10 milionów pasażerów rocznie, mają zostać zastąpione nowym międzynarodowym portem lotniczym Berlin-Brandenburg26.

Reorganizacji, unifikacji i przebudowie poddawane są i inne instytucje. Sto pięćdziesiąt tysięcy studentów z Wolnego Uniwersytetu, Uniwersytetu Technicznego i Uniwersytetu Humboldtów zostało przeniesionych z jednej uczelni na drugą i reputacja Berlina jako ośrodka akademickiego zaczyna się poprawiać – do jej upadku doszło w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Oprócz tego 250 innych instytutów badawczych zlokalizowano ostatnio w Berlinie, w tym słynne Centrum Naukowe Badań Społecznych Berlina i Towarzystwo Wspierania Nauki im. Maxa Plancka, które w 1993 roku przeniosło tu swą centralę administracyjną. W stolicy Niemiec działają 3 opery, 150 teatrów i sal koncertowych, 170 muzeów, 300 publicznych i prywatnych galerii, 250 publicznych czytelni i dziesiątki innych ośrodków kultury, które często dublowały się po obu stronach muru. Przy tym, jak skwapliwie podkreśla się w publikacjach, ze swą orkiestrą Filharmoników Berlińskich, teatrem Schaubühne i festiwalem filmowym Berlin już obecnie ma rangę „międzynarodowej metropolii kultury”27. Berlińczycy nie wątpią, że miasto ma przed sobą wielką przyszłość. Do 2000 roku „będzie mieć więcej mieszkańców niż Hamburg, Monachium i Kolonia razem wzięte”, a do 2010 „stworzy 2 miliony nowych miejsc pracy”; „Wielki Berlin” o powierzchni już teraz sześć razy większej niż obszar Paryża, z 4,2 milionami mieszkańców, wkrótce osiągnie liczbę 6 milionów i stanie się „największym ośrodkiem miejskim pomiędzy Atlantykiem a Uralem, centrum handlu, kultury i polityki”. Słowa Willy’ego Brandta są powtarzane jak mantra: Berlin jest „Die Schicksalstadt der Deutschen” –miastem przeznaczenia Niemców.

Zadania postawione przed Berlinem są bardzo ambitne, ale tak naprawdę to, czego dokonano po 1989 roku, już jest zdumiewające. Do pewnych wypowiedzi i publikowanych statystyk wkradł się jednak jakiś rodzaj desperacji. Berlińczycy z trudem podtrzymują swój entuzjazm, bo zaczęli już doświadczać rzeczywistych kosztów zjednoczenia i przeniesienia stolicy. Niemcy obrały złą drogę pod koniec lat dziewięćdziesiątych i w związku z tym zapanował ogólny niepokój. „Ossi” skarżyli się na wszystko, od dużego bezrobocia po utratę dawnych przywilejów z czasów NRD, a „Wessi” spierali się o wysokie podatki i wielkie sumy pieniędzy wysysane przez wschodnią część kraju. Jeszcze dziś przenosiny stolicy z Bonn są dla niektórych bolesną sprawą. Niemcy od Bremy po Lipsk i Erfurt uważają, że zbyt dużo wydaje się na Berlin; Frankfurt nad Menem boi się, że utraci pozycję głównego centrum finansowego Niemiec, Monachium obawia się o swój przemysł, Hamburg o handel, a Bonn, że straci resztki stołecznego statusu. Niemcy jako całość próbują pogodzić dążenie do osiągnięcia pozycji ogólnoświatowego scentralizowanego mocarstwa z koncepcją państwa federalnego, która okazała się tak korzystna po 1945 roku. Część Niemców uznaje nawet pojęcie „miasta stołecznego” za anachroniczną ideę dziewiętnastowieczną i z przerażeniem wskazuje na przykład Mexico City, najbardziej zanieczyszczonego miejsca na Ziemi, z 25 milionami mieszkańców i kolejką podziemną, która codziennie przewozi więcej ludzi, niż mieszka w Berlinie. Jak powiedział mi jeden z aktywistów partii Zieloni w 1991 roku: „Mówimy nie! takiej stolicy smogu”. Miasto przeżyło również inne rozczarowania – nadzieje na połączenie dwóch krajów związkowych: Berlina i Brandenburgii28, co znacznie poprawiłoby gospodarkę obydwóch, rozwiały się po referendum w 1996 roku, kandydatura Berlina jako gospodarza olimpiady w 2000 roku została odrzucona, a rząd przeprowadził się, gdy Berlin – jeden z najuboższych krajów związkowych – był praktycznie bez grosza. Cena zjednoczenia – poczynając od decyzji o wymianie wschodniej marki na zachodnią w stosunku 1 do 1, a kończąc na potrzebach finansowych byłej NRD – doprowadziła do dużego niezadowolenia Niemców z terenów wschodnich. Współczynnik urodzeń spadł tam w latach 1989–1992 o 60 procent. W tym trudnym położeniu nie pomagali im niemądrzy „Wessis”, którzy nigdy nie byli w NRD i nie mieli, rzecz jasna, pojęcia, co to znaczy żyć w kraju policyjnym, ale uważali, że mają prawo traktować „Ossis” z ledwie skrywaną pogardą lub – jak powiedziała mi pewna kobieta – „jak dzieci, które jeszcze nie nauczyły się czytać”. Wzajemne antagonizmy są nadal silne w Berlinie. Mieszkańcy zachodniej części miasta uważają tych ze wschodniego sektora za „niewdzięcznych, skrycie prokomunistycznych i zupełnie nieproduktywnych” („undankbar, kryptokommunistisch und völlig unproduktiv”). Z kolei „Ossis” mają zachodnich berlińczyków za „wywyższających się, egoistycznych i leniwych” („elitär, egoistisch und faul”)29. Jürgen Kocka zauważył, że „przeniesienie zachodnioniemieckich wzorców na teren byłej NRD udało się stosunkowo dobrze na poziomie porządku konstytucyjnego, prawnego i instytucjonalnego. Jednak napotyka zdecydowany opór i nie posunęło się zbyt daleko w kwestii stosunków społecznych, kultury politycznej i codziennego życia”30.

Mimo wszystko także współczucie dla mieszkańców byłej NRD może posunąć się za daleko. Ich część Berlina została przekształcona nie do poznania głównie za zachodnie pieniądze: niedawną martwotę zastąpiły ruchliwe, kolorowe ulice i sklepy, zapanował nowy duch wolności. Niezależnie od tego, co mówią obecnie o swym „koleżeństwie” czy wspaniałych korzyściach z okresu NRD, całkowity upadek nastąpił jeszcze przed 1989 rokiem, a i wcześniej NRD trwała jedynie dzięki sile Sowietów i ich pomagierów, takich jak Erich Honecker, Erich Mielke czy Markus Wolf. Ceną za „dobrodziejstwa” były zbrodnie i prześladowania; Wolf przyznał nawet, że sprzedaż „dysydentów” była największym źródłem dochodów państwa w twardej walucie. Kres istnienia NRD jest więc czymś, z czego należy się cieszyć, a nie co należy opłakiwać.

Nawet bez olbrzymich finansowych i psychologicznych kosztów ponownego zjednoczenia Berlinowi trudno byłoby przekonać wszystkich Niemców, że to dobry ruch. Najbardziej ceniony projektant Spreebogen, architekt Axel Schultes, narzekał w 1997 roku: „Berlin zmierza chyba zbyt pospiesznie ku przyszłości. Początkowa euforia została przyćmiona poczuciem nienadążania […], obawą przed błędami, przed podejmowaniem ryzyka, strachem przed utratą tożsamości”. Schultes zacytował nawet Theodora Fontanego, który następująco podsumował rozbudowę Berlina po 1870 roku: „Miasto się rozrasta, ale fuszerka trwa nadal”31. Dr Wolfgang Schäuble błagał Niemców o wsparcie dla nowej stolicy, podkreślając, że wprawdzie przenosiny mogą być kosztowne i powodować trudności, ale przecież „nie chodzi o miejsca pracy, koszty transportu, politykę regionalną czy strukturalną. Wszystko to jest ważne, lecz tak naprawdę chodzi o przyszłość Niemiec. To czynnik decydujący”32. Mimo wszystko w badaniach opinii publicznej z 1993 roku tylko 51 procent Niemców stwierdziło, że myślą o Berlinie jako swej stolicy33. Berlińczycy wyraźnie mają jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chcą zjednać sobie pozostałych Niemców. Jednak mogą mieć pewną pociechę z tego, że stolica była tu już przedtem.

Rozdział pierwszyHistoria, legenda i narodziny Berlina

Niech ucieka! Zsadź na ziemię

Kawalera; to mu właśnie

Wróci życie, co w nim drzemie:

On za życie bierze baśnie.

Faust, cz. II, akt II

Stendhal powiedział kiedyś o Berlinie: „Co mogło opętać ludzi, by stworzyli miasto pośród tych wszystkich piasków?”. Nie był jedynym przybyszem, który dziwił się lokalizacji miasta, jego parweniuszowskiemu charakterowi i pozornemu brakowi zakorzenienia. August Endell oznajmił, że jest to „ponure pustkowie” 34; nawet niemiecki historyk o poglądach nacjonalistycznych Heinrich von Treitschke podkreślał, że Niemcy byli jedynym narodem, który osiągnął wielkość, a nie zbudował wspaniałej stolicy. W swym słynnym dziele Berlin. Ein Stadtschicksal Karl Scheffler przeciwstawił Berlin innym stolicom europejskim, wspaniałym miejscom, które „stanowią centra swoich krajów, są bogatymi, pięknymi miastami, organizmami harmonijnie rozwijającymi się na przestrzeni dziejów”. Natomiast Berlin rozwijał się „w sposób sztuczny, borykając się z wszelkimi możliwymi trudnościami, i musiał się przystosowywać do niesprzyjających okoliczności”. Było to miasto „kolonialne”, zaludniane przez wysiedleńców i przypadkowych osadników. A kiedy się spojrzy na gigantyczne place budowy i nowe osiedla tworzące ostatnie wcielenie Berlina, słowa Schefflera zdają się dziś jeszcze bardziej aktualne niż niemal przed stu laty, gdy napisał: „Berlin to miasto, które nigdy po prostu nie jest, lecz zawsze się staje”35.

Geografia nie tworzy historii, ale ma na nią spory wpływ, a położenie Berlina odzwierciedla jego zmienną i lekkomyślną naturę. Uderzające, że to miasto, odmiennie od Paryża, Rzymu czy Stambułu, sprawia wrażenie, jakby się wzięło znikąd, wyrwane z piaszczystej gleby tajemną siłą. Na darmo wypatrywać w okolicy wielkich rzek czy jezior, gdzie można by zbudować porty, albo gór, które tworzyłyby naturalne fortyfikacje lub były źródłem kopalin, więc wyjątkowo niewiele czynników sprzyja tu istnieniu jednego z największych miast w Europie. Przeciwnie, Berlin leży na podłużnej równinie poprzecinanej sosnowymi laskami, bagnami i rozlewiskami, ciągnącej się od Odry na wschodzie po Łabę na zachodzie. Tereny na południe i północ obejmują zalesioną morenę denną z niewielkimi wzgórzami, łańcuchami jezior i strumieni, powstałą w wyniku pofałdowań i osadów z epoki lodowcowej. Obszar ten, znany jako Marchia Brandenburska, zajmuje około miliona kilometrów kwadratowych i tworzy część wielkiego obniżenia Grodno–Warszawa–Berlin. Stolica Niemiec leży pośrodku tej dziwnie niegościnnej ziemi narażonej na wiejące ze wschodu zimne wiatry36. Brak sprzyjających warunków naturalnych, rozległa sieć torów kolejowych, stare ubogie dzielnice przemysłowe, drogi i fabryki wskazują, że Berlin stał się wyjątkową potęgą nie dzięki przyrodzie, ale dzięki przemysłowi i celowym działaniom ludzi.

Jego eksponowane położenie sprawiło, że – podobnie jak Warszawa czy Moskwa – był celem niekończących się migracji i wojen. Tacyt nazwał Germanów ludźmi żyjącymi w gęstych lasach między Renem i Wisłą i podkreślał, że są oni rasą odrębną, „czystą” jako mieszkający na tych terenach od niepamiętnych czasów. Mylił się. Mieszkańcy równiny byli – i są – tworem niezliczonych fal osadnictwa, które przetaczały się od ponad tysiąca lat. Dzieje Berlina wystawiają na pośmiewisko koncepcje czystości rasowej Germanów, tak popularne w XIX i początkach XX wieku. Migracje nie były związane z epoką uprzemysłowienia, lecz sięgają zamierzchłej przeszłości miasta.