Barwy miłości - Renee Roszel - ebook

Barwy miłości ebook

Renee Roszel

3,8

Opis

Trisha marzy o lepszej przyszłości, a przede wszystkim o lepszej pracy - najchętniej we własnej firmie. Gdy kolejny bank odmawia jej kredytu, zaczyna tracić wiarę w siebie. Z kłopotu wybawia ją przypadkowo poznany mężczyzna, który proponuje jej korzystną pożyczkę. W zamian żąda przysługi… Zadaniem Trishy będzie przekonać wścibskich reporterów, że jest kochającą żoną swego dobroczyńcy, który okazuje się jednym z najbogatszych biznesmenów w mieście...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 159

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (76 ocen)
28
22
12
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Renee Roszel

Barwy miłości

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Drogie Czytelniczki!

Witam Was serdecznie w nowym roku. Oby był dla nas wszystkich lepszy od poprzedniego! Mam nadzieję, że gdy odpoczniecie już po szaleństwach sylwestrowych, znów zatęsknicie do książek z serii ROMANS, które po raz kolejny dostarczą Wam sporej dawki wzruszeń. W tym miesiącu szczególnie polecam dwie nowe miniserie.Dary losuto dwuczęściowa opowieść o kobietach, które miały odwagę rozpocząć nowe życie. NatomiastKrólewskie ślubyto trzyczęściowa historia pewnej europejskiej królewskiej rodziny. Jej członkowie wyznają zasadę, że prawdziwa miłość jest równie ważna, jak dobro dynastii…

A oto wszystkie propozycje na styczeń:

Słodka niespodzianka– pierwsza część miniseriiDary losu.Czy prawdziwe życie zaczyna się, gdy dzieci opuszczają rodzinne gniazdo? Dla niektórych rodziców na pewno tak…

Niezwykła księżniczka– pierwsza część miniseriiKrólewskie śluby.Pewna księżniczka tak bardzo chce zapomnieć o ciążących na niej obowiązkach, że zostaje… kelnerką!

Barwy miłości– biedna dziewczyna, której jedynym majątkiem są marzenia, poznaje biznesmena, który już nie umie marzyć…

Drobna przysługa– pewna para znała się od dziecka, ale dopiero niezwykłe okoliczności sprawiły, że oboje ujrzeli siebie nawzajem w zupełnie innym świetle.

Bezpieczna przystań, Zastępcza narzeczona(DUO) – dwie opowieści o silnych uczuciach, które pokonują naprawdę wielkie przeszkody.

Życzę przyjemnej lektury!

Grażyna Ordęga

Harlequin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy. Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Tytuł oryginału: A Bride for the Holidays Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2003 Redaktor serii: Grażyna Ordęga Korekta: Jolanta Tomczak

© 2003 by Renee Roszel Wilson

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-3059-7

Indeks 360325

ROMANS – 886

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W pustej, sennej kawiarni nagły dźwięk telefonu zabrzmiał jak wystrzał z armaty. Trisha zamarła, jakby we wnętrzu wykończonym białymi kafelkami i błyszczącym aluminium mogło grozić jej niebezpieczeństwo. Instynktownie czuła, że od tej rozmowy zależeć będzie jej przyszłość. Ominęła wiadro z mopem, które Amber Grace przyniosła z zaplecza, żeby zmyć rozlaną kawę z mlekiem. Drżącą ręką podniosła słuchawkę telefonu wiszącego na ścianie.

– Kawiarnia „U Eda”. Trisha August, kierowniczka zmiany – przedstawiła się. Natychmiast poznała głos rozmówcy. Był to pracownik banku, zajmujący się udzielaniem kredytów. Czuła, jak łomoce jej serce. Zaraz będzie jasne, czy dostanie pożyczkę na otwarcie własnej firmy. Nie wiedząc, czy martwić się, czy cieszyć, słuchała, kiwając głową.

Urzędnik mówił uprzejmie, lecz zupełnie obojętnym tonem. Z doświadczenia wiedziała, że oznacza to wstęp do odmowy.

– Przecież jestem odpowiedzialna i ciężko pracuję. Zrobię wszystko, żeby dostać pożyczkę! – wybuchnęła w końcu. – Proszę, dajcie mi szansę!

Rozmówca nie silił się na zbędne uprzejmości.

– Dziękujemy, że zechciała pani skorzystać z usług Kansas City Bank – wyrecytował, odkładając słuchawkę.

Trisha stała bez ruchu, trzymając słuchawkę w zaciśniętej dłoni. Była wściekła na cały świat. Przecież poradziłaby sobie, gdyby tylko miała szansę!

– Nie możesz pożyczyć pieniędzy, jeśli ich nie masz – powiedziała ze złością. – Jak inni ludzie zaczynają prowadzić własny biznes?

– Bardzo dobre pytanie – odezwał się nagle życzliwy, męski głos.

Trisha spojrzała zaskoczona w stronę lady. Nie zauważyła, kiedy pojawił się tam wysoki mężczyzna. Miał na sobie płaszcz z najlepszego kaszmiru. Na głowie i ramionach połyskiwały mu płatki topniejącego śniegu. Jednak mimo zimnego światła jarzeniówek najbardziej rzucała się w oczy jego twarz. Uśmiechał się lekko kącikami ust, co nadawało mu nonszalancki wygląd. Miał długie rzęsy i zdecydowane, oceniające spojrzenie.

Najwyraźniej przyglądała mu się zbyt długo, bo chrząknął znacząco.

– Chciałbym prosić o filiżankę kawy.

Trisha poczuła się jak idiotka. Co ja robię? – pomyślała. Ominęła Amber Grace i jej mop. Zauważyła, że nastolatka, która pomagała w kawiarni, żeby zarobić na kieszonkowe, też stała jak wryta.

– Rozlana kawa sama się nie wytrze – szepnęła do niej Trisha. Tamta zamrugała gwałtownie, wracając do rzeczywistości.

– Słusznie – odpowiedziała i zajęła się sprzątaniem.

Trisha pospiesznie podeszła do lady. Zmusiła się do uśmiechu, choć rozmowa z bankiem zepsuła jej humor. Pożyczka dałaby jej szansę na spełnienie marzeń. Jednak nie mogła teraz demonstrować złego nastroju.

– Witam pana – powiedziała uprzejmym tonem. – Mamy dziś lody malinowo-waniliowe, czekoladowe i pomarańczowe…

– Może przypadkiem macie też coś, co nazywa się kawa?

Spojrzała mu w oczy. Dopiero teraz dostrzegła, że były stalowoszare. Jego spojrzenie przyciągało uwagę, ale było nieco zbyt przeszywające. Przez chwilę nie mogła się skupić, by zrozumieć, o co pytał.

– Proponuję kolumbijską Czarną Magię.

– Jeśli tylko zawiera kawę.

– Zapewniam pana, że tak – powiedziała z uśmiechem. Był to nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę, że przed chwilą rozwiały się jej marzenia. – Jaką pan sobie życzy: dużą, wielką czy ogromną? – spytała, wskazując trzy filiżanki stojące na ekspresie do kawy.

– Średnią – stwierdził zdecydowanie.

Spodobało jej się, że nie robiły na nim wrażenia reklamowe frazesy i nazywał rzeczy takimi, jakimi są.

– Dobrze, proszę pana.

Sięgnęła po filiżankę. Domyśliła się, że nie będzie chciał mleka. Po prostu czarna kawa dla prawdziwego mężczyzny, pomyślała z uznaniem. Jednocześnie uświadomiła sobie, że zbyt wiele uwagi poświęca zupełnie obcemu człowiekowi.

Odwróciła się w stronę ekspresu. Czuła, że przybysz nie spuszcza z niej oka. Co prawda często zdarzało się, że klienci obserwowali, jak przygotowuje ich zamówienia. Jednak zwykle były to obojętne spojrzenia bez znaczenia. Była przekonana, że tym razem jest inaczej. Zaczerwieniła się na myśl, że taki mężczyzna mógłby.

– Jak chciała pani wykorzystać kredyt? – spytał nagle.

Pytanie zaskoczyło ją zupełnie. Niemal upuściła filiżankę.

– Och, bardzo przepraszam, że musiał pan tego słuchać… – zaczęła.

– Naprawdę proszę powiedzieć – wtrącił z poważną miną. – Może znam kogoś, kto udzieliłby pani kredytu.

Odwróciła się w jego stronę, podając gorący napój.

– Obawiam się, że nic z tego – powiedziała, kręcąc głową. – Tu w mieście byłam już wszędzie. Próbowałam też w internetowych bankach. Chętni są jedynie ci, którzy pożyczają na złodziejski procent.

– Niedobrze – przyznał, sięgając po swoją kawę.

Nie zdążył jej dotknąć, gdy Trisha poczuła ostre uderzenie w plecy. Było na tyle silne, że na chwilę straciła równowagę. Gwałtownie oparła się o ladę.

– Och, co do diabła. – zawołała, starając się rozmasować bolące miejsce.

– Zdaje się, że w coś uderzyłam. Trafiłam cię w plecy? – spytała Amber Grace obrażonym tonem. Używała go zawsze, gdy wykazała się nieudolnością. Trisha spojrzała na dziewczynę, z trudem powstrzymując się od komentarza. A jak sądzisz, kto inny dźgnąłby mnie kijem od mopa? – pomyślała. Na dodatek Amber Grace jako kuzynka Eda czuła się tu bardzo pewnie.

Jednak tym razem spojrzała na Trishę z przerażeniem.

– Spójrz, co zrobiłaś temu panu – zawołała z wyrzutem. Trisha nie musiała spoglądać. Natychmiast domyśliła się, że w kosztowny kaszmirowy płaszcz właśnie wsiąkała kolumbijska czarna kawa. Oznaczało to, że całą tygodniową wypłatę będzie trzeba wydać w pralni.

Spojrzała na klienta z niepewną miną. Z kolei on zerkał na swój płaszcz. Wyraźnie nie był zbyt zadowolony.

– Naprawdę bardzo pana przepraszam!

– Są może serwetki? – spytał, wyciągając rękę.

– Ależ oczywiście! – odpowiedziała i wydobyła spod lady całą ich stertę. Ed bardzo je oszczędzał. Twierdził, że każdemu klientowi wystarczy jedna drogocenna serwetka z reklamowym nadrukiem. Jednak tym razem sytuacja była wyjątkowa.

– Amber Grace, przynieś papierowe ręczniki z zaplecza - poleciła. Jednocześnie warstwą serwetek usiłowała zebrać resztki kawy z płaszcza. Na ile znała Eda, na pewno policzy jej za zmarnowane serwetki.

– Jeszcze raz przepraszam – powiedziała, sięgając po kolejne. – Zaniosę pana płaszcz do pralni chemicznej. Oczywiście na mój koszt. Przynajmniej tyle mogę zrobić.

– Wystarczy filiżanka świeżej kawy – stwierdził. – Nie wracajmy już do sprawy płaszcza.

Trisha była bardzo nieszczęśliwa. Przez pięć miesięcy pracy u Eda nie zdarzyło jej się wylać na kogoś choćby kropli kawy. Tym razem wylała całą filiżankę na tego wspaniałego mężczyznę. Spojrzała mu oczy. Miał zmysłowe spojrzenie, choć twarde i oficjalne. Jednak było w nim coś przyciągającego uwagę. Nie potrafiła tego nazwać ani oderwać od niego wzroku.

– Przepraszam, co pan mówił? – spytała jak wyrwana ze snu.

Odłożył na zalaną ladę stertę mokrych serwetek. Od Amber Grace wziął rolkę papierowych ręczników. Oddarł kilka i przyłożył do klap płaszcza, nie przestając spoglądać na Trishę.

– Zapomnijmy o płaszczu. Czy mógłbym prosić kawę? - spytał.

– Oczywiście – odpowiedziała. Weź głęboki oddech, nakazała sobie. Uspokój się, bo pogorszysz sprawę, jeśli to jeszcze możliwe!

– Amber Grace?

Trisha była zaskoczona, że zwrócił się bezpośrednio do kuzynki Eda. Spojrzała przez ramię w ich kierunku.

– Tak, proszę pana? – spytała nastolatka, uśmiechając się jak zauroczona. Podał jej rolkę ręczników.

– Mogłabyś wytrzeć ladę?

– Jasne.

Nie przestała się uśmiechać. Patrzyła rozmarzonym wzrokiem, nawet gdy rozwijała rolkę i wycierała resztki kawy.

Trisha odwróciła się sfrustrowana. Nie miała wątpliwości, że ten klient nigdy więcej do nich nie zajrzy. Zawracała mu głowę sprawą pożyczki, a Amber Grace popisała się nieudolnością. Musiał dojść do wniosku, że pracownicy Eda to wyjątkowi nieudacznicy. Nawet pomijając kawę na płaszczu!

Powłóczyste spojrzenia niewątpliwie wywierały wrażenie na kobietach, pomyślała Trisha. Uważała, że ona i Amber Grace zrobiły z siebie idiotki, gdy tylko klient wszedł i lekko się uśmiechnął. Co prawda przestał się uśmiechać, gdy wylądowała na nim kawa. Sądząc po cielęcym zachwycie Amber Grace, nastolatka była zauroczona przystojnym klientem. Trisha pomyślała, że nie powinna mieć do niej o to pretensji, bo sama zachowała się niewiele lepiej.

Teraz napełniła filiżankę i odwróciła do niego, starając się zachowywać z dystansem.

– Na koszt firmy – powiedziała. Było jej obojętne, czy będzie musiała zwrócić za to pieniądze. Po prostu nie potrafiłaby po tym wszystkim zażądać od niego trzech dolarów i dziewięćdziesięciu dziewięciu centów. Jeszcze raz wróciła do sprawy płaszcza.

– Naprawdę gotowa jestem zapłacić za pralnię.

– To nie była pani wina – stwierdził zdecydowanie.

Tym razem, gdy podawała mu filiżankę, zagrożenie ze strony Amber Grace było o wiele mniejsze. Dziewczyna przerwała wycieranie, oparła się łokciami o ladę i podpierając dłońmi brodę, obserwowała klienta rozmarzonym wzrokiem. Wreszcie miał okazję wypić pierwszy łyk.

– To jest całkiem dobre – przyznał. – Wydaje mi się, że rzeczywiście zawiera kawę.

Trisha ze zdziwieniem zauważyła, że znów się uśmiechnął. Uznała to za prawdziwy cud.

– Proszę mi teraz opowiedzieć, co to miał być za biznes – odezwał się. Znów ją zaskoczył. Była przekonana, że przedtem zapytał ją jedynie przez uprzejmość. Nie wyobrażała sobie, że mogło go to naprawdę interesować.

– Cóż, nie chciałabym pana zanudzać – stwierdziła.

Upił kolejny łyk.

– Jeśli człowiekowi naprawdę na czymś zależy, powinien wykorzystać każdą okazję, żeby to zrealizować.

Pomyślała, że oczywiście miał rację. Jej sprawy mogły być niezbyt interesujące dla kogoś obcego. Jednak warto było zaryzykować, jeśli dawało to cień szansy na zrealizowanie marzeń.

– Powiedz mu wreszcie – wtrąciła nagle Amber Grace.

Spojrzeli na nią jednocześnie. Miała na sobie strój w krzykliwych kolorach, które do siebie zupełnie nie pasowały. Koszulka polo była w odcieniu cytrynowym, spodnie seledynowe. Do tego nakrycie głowy, które miało przypominać marynarską czapkę, ale było podobne do czepka pielęgniarki. Krótkie, rude włosy przywodziły na myśl świeżo skoszony trawnik. Dwa kolczyki w nosie połyskiwały przy każdym poruszeniu. Była ja zły sen rodziców, których dzieci zaczynają dorastać.

Jednak dziwaczny strój nie był zasługą Amber Grace, lecz Eda. Niezwykle oszczędny właściciel kawiarni kupił wszystko na internetowej wyprzedaży. Był na tyle przebiegły, że jeszcze udało mu się na tym zarobić, bo pracownicy mieli obowiązek wykupić służbowe stroje na własność.

Trisha zdawała sobie sprawę, że wygląda równie paskudnie jak Amber Grace. Zresztą w zimnym świetle jarzeniówek nikt nie wygląda rewelacyjnie. Dotychczas nie zwracała uwagi na brzydotę służbowego uniformu. Dotarło to do niej dopiero teraz, gdy zjawił się ten mężczyzna w eleganckim, gustownie dobranym stroju. Niestety niedawno polanym kawą, pomyślała ze skruchą. Doszła jednak do wniosku, że nie ma sensu rozpamiętywać spraw, na które nic nie można poradzić.

Oderwała z rolki kilka ręczników. Polerując ladę, spojrzała mu w oczy.

– Myślałam o salonie piękności dla psów – zwierzyła się w końcu. – Ludzie mogliby tam samodzielnie zadbać o ulubione czworonogi, korzystając z mojego wyposażenia. Mieliby do dyspozycji wanny, maszynki do strzyżenia, szampony i niezbędny sprzęt. Zostawialiby sierść, brudne wanny i zalane podłogi. Wszystko za ułamek ceny, jaką trzeba zapłacić w specjalistycznym salonie.

Przez ostatnie pięć miesięcy powtarzała to wielokrotnie, więc teraz recytowała jak z kartki.

– Widziałam już takie miejsca. Jedno w Wichita, drugie w Olathe. Oba świetnie prosperują. Klienci lubią tam zaglądać. Jestem pewna, że w Kansas City też odniosłabym sukces. Znalazłam już odpowiedni lokal do wynajęcia w samym śródmieściu. Gdybym dostała dwadzieścia pięć tysięcy dolarów pożyczki i ostro zakasała rękawy, mogłabym urządzić to naprawdę ładnie.

Westchnęła przeciągle, żeby choć trochę rozładować napięcie ostatnich dni.

– Jedyny problem to brak gotówki. Pracowałam już w różnych miejscach i mam spore doświadczenie. Ostatnią pracę w psim salonie piękności musiałam zakończyć, bo właściciel przeszedł na emeryturę. Wtedy znalazłam zajęcie tutaj.

Wyrzuciła do kosza zwój mokrych ręczników. Spojrzała z determinacją na swego rozmówcę.

– Odkładałam każdy grosz. Nie boję się ciężkiej pracy przez wiele godzin, żeby zrealizować marzenie mojego życia – powiedziała. – Jednak gdy zwracam się o pożyczkę, ciągle słyszę, że drobne firmy to ryzykowna inwestycja. Najwięcej plajtuje już w pierwszym roku. Oprócz tego podobno jestem za młoda, bez kapitału i doświadczenia w pracy. Dla banku nie ma znaczenia, jak ciężko pracuję. Najważniejsze, że jestem młoda i biedna – mówiła rozzłoszczona. – Mam już dwadzieścia osiem lat, więc nie należę do najmłodszych. Jakoś sobie radzę od osiemnastego roku życia. Zresztą gdybym nie była biedna, nie potrzebowałabym pożyczki!

Zakończyła, uderzając dłońmi w ladę. Pochyliła głowę.

– Rozmowa, którą pan słyszał, była moją ostatnią nadzieją – dodała. Jednocześnie kątem oka dostrzegła jakiś ruch przy drzwiach wejściowych. Odwróciła głowę. Właśnie wchodził muskularny młody człowiek w uniformie przypominającym galowy strój oficera marynarki. Zdjął czapkę, wetknął ją pod pachę i stanął na baczność.

– Koło wymienione. Możemy ruszać, gdy tylko będzie pan gotów – oświadczył. Trisha oceniła, że musiał mieć około dwudziestu pięciu lat.

Klient, który słuchał jej opowieści, skinął głową.

– Dziękuję, Jeffery. Zaraz wychodzę.

– Dobrze, proszę pana.

Trisha zerknęła przez okno. Uliczna latarnia oświetlała płatki padającego śniegu. Zalegał coraz grubszą warstwą. Teraz pewnie już ponad trzydzieści centymetrów. Było ciemno, choć zbliżało się dopiero wpół do piątej. Trisha pomyślała, że jeśli w Kansas City osiemnastego grudnia jest zimno i śnieżnie, taka pogoda może utrzymać się aż do świąt.

Mężczyna w mundurze wyszedł sprężystym krokiem. Tymczasem przystojny klient sięgnął po jedną z serwetek, które nie zostały zużyte do wycierania kawy. Zapisał coś na niej.

– Podoba mi się pani pomysł – powiedział. – Proszę się spotkać z tym człowiekiem. Znajdzie go pani w wieżowcu Dragana. Ma tam biuro. Proszę mu powtórzyć to, co powiedziała pani mnie. Myślę, że może pomóc – dodał, podając jej serwetkę.

Trisha spojrzała zaskoczona.

– W budynku Dragana? – upewniła się.

Skinął głową.

– Proszę mu powiedzieć, że Gent panią przysyła.

– Gent? Dobrze – potwierdziła. Nie miała pojęcia, że w tamtym biurowcu są jakieś banki. – Na którym piętrze? Jak nazywa się firma? – wypytywała z niepokojem.

– Ochrona z pewnością wskaże pani drogę – powiedział, odwracając się.

Zerknęła na serwetkę. Wspomniał coś o ochronie? Pewnie wyprowadzą mnie na ulicę najkrótszą drogą, doszła do wniosku.

– Panie Gent, mówi pan poważnie? – spytała, lecz nie doczekała się odpowiedzi. Uniosła wzrok znad serwetki. Zdołał wyjść równie cicho, jak się pojawił.

Wbrew rozsądkowi miała nadzieję, że mówił prawdę. Na serwetce był krótki tekst: Herman Hodges, Dragan VC. Poniżej niedbały podpis: Gent. Nie mogła uwierzyć, że taka papierowa serwetka nieco poplamiona kawą może stanowić klucz do sukcesu.

– Cóż – szepnęła zamyślona.

– Słucham? – spytała Amber Grace, która obudziła się z letargu.

– Nic, nic – odpowiedziała Trisha, kręcąc głową. Złożyła serwetkę i schowała do kieszeni spodni. Muszę spróbować, nawet jeśli wyrzucą mnie za drzwi, pomyślała.

ROZDZIAŁ DRUGI

Trisha siedziała sztywno na brzegu krzesła w biurze Hermana Hodgesa na pięćdziesiątym piętrze biurowca Dragana. Starała się ukryć nerwowy niepokój. Jednocześnie miała wielką ochotę, żeby podejść do okna i spojrzeć na śnieg padający na nowoczesne wieżowce śródmieścia. Widok spadających płatków działał na nią uspokajająco. Właśnie tego potrzebowała teraz najbardziej.

Kurczowo zaciskała palce na torebce, obserwując nobliwego, łysego mężczyznę. Przeglądał kartki planu biznesowego jej przyszłej firmy. Było tam dokładne wyliczenie kosztów wyposażenia salonu dla czworonogów oraz wyciąg z konta bankowego Trishy. Przez ostatnie dziesięć lat udało się jej odłożyć dwa tysiące trzysta dziewięćdziesiąt jeden dolarów i osiemdziesiąt siedem centów. Nie miała innego majątku, nawet samochodu. Spojrzenie pana Hodgesa nie dodawało jej otuchy. Pewnie zastanawiał się, dlaczego, do diabła, musiałam przyjść właśnie do niego, pomyślała.

Gdy pan Gent polecił jej, żeby tu się zgłosiła, nie przyszło jej nawet do głowy, że Hodges może mieć coś wspólnego z Dragan Venture Capital Inc., firmą inwestującą na rynku kapitałowym. Słyszała o nich już wcześniej, ale jakoś nie mogła sobie wyobrazić, że tak poważni ludzie zajmą się śmieszną pożyczką marnych dwudziestu pięciu tysięcy dolarów.

Była przekonana, że Dragan Venture Capital ma zwykle do czynienia z inwestorami dużego kalibru, którzy potrzebują wielomilionowych pożyczek. Mimo to, gdy sympatyczny pan z ochrony zaprowadził ją do ekskluzywnie urządzonego biura zarządu, Trisha zapanowała nad pierwszym odruchem, żeby natychmiast stąd uciec. Nie mogła poddać się tak łatwo. Pamiętała słowa przystojnego klienta: „Jeśli człowiekowi naprawdę na czymś zależy, powinien wykorzystać każdą okazję, żeby to zrealizować”.

Pan Hodges zamknął teczkę z jej dokumentami, zmarszczył brwi i uniósł wzrok. Trisha była przekonana, że za chwilę usłyszy uprzejme zdanie typu: „Dziękuję, miło mi było panią poznać”. Wyprostowała się na wygodnym krześle pokrytym skórą.

– Cóż, pani August – zaczął z uśmiechem, choć bez nadmiernej życzliwości. – Widzę, że poświęciła pani dużo czasu i energii na dokładne zaplanowanie swojego przedsięwzięcia.

Trisha poczuła odrobinę nadziei, jakby wspinając się na skałę nad przepaścią, znalazła oparcie dla czubków palców. Tymczasem on odchylił się w fotelu i splótł dłonie, oparte na przyniesionej przez nią teczce z dokumentami. Sprawiał wrażenie człowieka sukcesu, który nawykł do wydawania poleceń. Miał na sobie elegancki garnitur, śnieżnobiałą koszulę, a jego paznokcie lekko błyszczały. Cóż, najwidoczniej korzysta z usług profesjonalnej manikiurzystki, pomyślała. Zdawała sobie sprawę, że jej paznokcie nie są tak doskonale wypielęgnowane.

– Pani August – zaczął tonem wykładowcy. – Dragan

Ventures to firma międzynarodowa. Zajmujemy się głównie przedsięwzięciami, które na szybko rozwijających się rynkach mogą przynieść dziesięcio-, a nawet dwudziestokrotny zwrot zainwestowanego kapitału w okresie od pięciu do ośmiu lat. Interesuje nas infrastruktura w dziedzinie łączności, technologie programistyczne dla biznesu, najnowsze technologie przemysłowe.

Przerwał na chwilę. Trisha uznała, że powinna cokolwiek powiedzieć.

– Rozumiem – stwierdziła bez przekonania. Pochylił się, jakby chciał ją przestraszyć.

– Proszę pani, szczerze mówiąc, nawet jeśli uznamy pani pomysł za trafiony i zainwestujemy w psie salony piękności, nasz minimalny wkład wynosi pięć milionów dolarów. Dwadzieścia pięć tysięcy nie leży w sferze naszego zainteresowania – oświadczył, uśmiechając się chłodno. – Nie próbowała pani skorzystać z najbliższego banku?