Ballada o miłości - Lucinda Riley - ebook + audiobook

Ballada o miłości ebook i audiobook

Lucinda Riley

4,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Z malowniczych wybrzeży Irlandii do dekadenckiego Londynu lat 60. Lucinda Riley, brytyjska pisarka uwielbiana przez czytelniczki prozy obyczajowej na całym świecie za bestsellerowy cykl powieści „Siedem sióstr”, powraca z nową urzekającą historią o miłości i stracie! „Wiedziała, że będzie go kochać do końca życia. Bez względu na cenę...” Keira O’Donovan znała tylko proste życie, jakie wiodła w małej, smaganej wiatrem wiosce na surowym wybrzeżu West Cork. Ale kiedy zakochała się po uszy w przystojnym miejscowym muzyku Conie Dalym, wiedziała, że musi podążyć za głosem serca i bez wahania z nim uciekła. W Londynie, bez grosza przy duszy, młodzi kochankowie szybko zdali sobie sprawę, jak trudno jest żyć samymi marzeniami. Byli jednak szczęśliwi, bo mieli siebie i trwali razem przeciwko światu, a kiedy Con osiągnął sukces w branży muzycznej, ich życie zmieniło się nagle i nie do poznania. I choć ich przyszłość wreszcie zaczęła rysować się w jasnych barwach, towarzyszył jej strach – ktoś groził Conowi śmiercią, a ujawnienie mrocznych sekretów z przeszłości mogłoby zagrozić wszystkiemu, co do tej pory osiągnął… Dwadzieścia lat później zespół muzyczny Cona zgadza się na krótko reaktywować, by wziąć udział w wielkim koncercie charytatywnym na stadionie Wembley – o ile tylko uda im się odnaleźć Cona Daly’ego, który dziesięć lat temu przepadł bez wieści. Tylko jedna osoba wie, co się z nim stało, ale jeśli Con Daly pojawi się ponownie, konsekwencje jego powrotu mogą być tragiczne. -- Lucinda Riley napisała tę książkę (oryg. „The Last Love Song”) jako Lucinda Edmonds, na długo zanim jej „Siedem sióstr” odniosło światowy sukces. Harry Whittaker, współautor książki „Atlas. Historia Pa Salta”, spojrzał na powieść najczulszym okiem syna i najwnikliwszym okiem redaktora, wprowadził niezbędne zmiany i nadał całości nieco bardziej współczesny szlif. Zadbał, by odświeżona wersja cieszyła kolejnych czytelników wspaniałym stylem niezapomnianej autorki. Teraz ta książka trafia również w wasze ręce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 485

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 37 min

Lektor: Lucinda Riley

Oceny
4,8 (12 ocen)
9
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolina_Smolen

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała powieść.
00
helutek7

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia! Polecam bardzo
00
Doowa555

Nie oderwiesz się od lektury

znakomita powieść, niech syn autorku szpera w szufladach i wyciąga kolejne takie perełki
00
Scarlet4321

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo, bardzo mi się podobała.
00
Elusive_Soul

Nie oderwiesz się od lektury

Jeśli mogę mieć prośbę do Harry'ego Whittakera - niech bardzo dokładnie przejrzy wszystkie zakamarki i odkurzy szuflady swojej Mamy, Lucindy Riley. Mam nadzieję, że znajdzie jeszcze trochę takich perełek, które z różnych powodów nie zostały wydane za życia autorki... Książka chwytająca za serce, bardzo ciekawa i do końca nieprzewidywalna. To historia o pięknej miłości, o spełnianiu młodzieńczych marzeń, których realizacja okupiona została bólem, cierpieniem, samotnością, a osiągnięty sukces miał słodko-gorzki smak. Polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału:

THE LAST LOVE SONG

Copyright © Lucinda Riley 2025

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2025

Polish translation copyright © Anna Esden-Tempska 2025

Redakcja: Marzena Wasilewska

Projekt graficzny okładki: Agnieszka Drabek / Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Ilustracje na okładce: Leonardo Baldini / Arcangel Images; Shutterstock; Freepik

ISBN 978-83-8361-959-0

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

e-mail: [email protected]

wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

JEDNA Z NAJBARDZIEJ PORUSZAJĄCYCH POWIEŚCI LUCINDY RILEY.

HISTORIA O WIELKIEJ MIŁOŚCI I STRACIE, O DZIWNYCH ŚCIEŻKACH PRZYJAŹNI I O TYM, ŻE SPEŁNIENIE MARZEŃ NIE ZAWSZE PRZYNOSI SZCZĘŚCIE.

Rok 1964

Keira O’Donovan znała tylko proste życie w smaganym wiatrem miasteczku na irlandzkim wybrzeżu. Gdy zakochuje się w przystojnym miejscowym muzyku Conie Dalym, musi wybrać: wyjechać z nim, by mógł rozwinąć karierę, czy zostać zgodnie z wolą ojca? W wyniku intrygi pewnej dziewczyny nie ma jednak wyjścia i opuszcza rodzinne strony. W swingującym Londynie, bez grosza przy duszy, młodzi kochankowie szybko zdają sobie sprawę, jak trudno jest żyć marzeniami. Są jednak szczęśliwi, bo mają siebie. Dopiero gdy Con odnosi sukces w branży muzycznej, ich życie diametralnie się zmienia. Choć przyszłość zaczyna się rysować w jasnych barwach, sława pokazuje swoje mroczne oblicze. I towarzyszy jej strach – Con otrzymuje pogróżki, a ujawnienie sekretów z przeszłości może zniszczyć wszystko, co osiągnął...

Rok 1986

Kilkanaście lat po tragicznych wydarzeniach koledzy Cona decydują się na reaktywację zespołu na potrzeby wielkiego koncertu charytatywnego Music for Life na stadionie Wembley. Problem w tym, że Con Daly – głos pokolenia – zaginął ponad dekadę temu. Czy pojawi się na występie? Nikt nie przypuszcza, że ta impreza może stać się dla kogoś okazją do wyrównania rachunków sprzed lat.

LUCINDA RILEY

(1965–2021)

Urodziła się w Irlandii. We wczesnej młodości próbowała swoich sił jako aktorka, grała zarówno na deskach teatru, jak i w filmach, pracowała też w telewizji. Pierwszą powieść napisała w wieku 24 lat. Akcję swoich książek osadzała w różnych zakątkach świata. Być może to jeden z powodów, dla których powieści Riley zyskały niezwykłą popularność na całym świecie, zostały przetłumaczone na 37 języków, a liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 40 milionów. Szczególny sukces odniosły części cyklu Siedem Sióstr (sprzedane w nakładzie 25 milionów egzemplarzy), który prawdopodobnie wkrótce zostanie zekranizowany.

Powieści Riley były wielokrotnie nominowane do międzynarodowych nagród, m.in. niemieckiej Lovely Books, włoskiej Premio Bancarella czy brytyjskiej Romantic Novel of the Year Award. W 2020 r. Lucinda Riley zdobyła nagrodę Dutch Platinum przyznawaną tytułom, które sprzedały się w Holandii w ponad 300 tysiącach egzemplarzy. Wcześniej otrzymała ją autorka Harry’ego Pottera, J.K. Rowling.

Lucinda Riley we współpracy z synem, Harrym Whittakerem, napisała serię książek dla najmłodszych czytelników.

Dom rodzinny Riley, gdzie wychowała czwórkę dzieci, znajduje się w Norfolk, w Anglii, ale w 2015 r. autorka spełniła swoje marzenia i kupiła wiejską posiadłość w irlandzkim hrabstwie Cork, które zawsze uważała za swoje miejsce na ziemi. Jej ostatnich 5 książek powstało właśnie tam.

W 2017 r. u pisarki zdiagnozowano nowotwór. Przez lata walczyła z chorobą. Zmarła w otoczeniu rodziny 11 czerwca 2021 r.

LUCINDARILEY.COM

Tej autorki

DOM ORCHIDEI

DZIEWCZYNA NA KLIFIE

TAJEMNICE ZAMKU

RÓŻA PÓŁNOCY

SEKRET LISTU

DRZEWO ANIOŁA

SEKRET HELENY

POKÓJ MOTYLI

DZIEWCZYNA Z NEAPOLU

TAJEMNICE FLEAT HOUSE

DZIEWCZYNA Z WRZOSOWISK

BALLADA O MIŁOŚCI

Cykl SIEDEM SIÓSTR

SIEDEM SIÓSTR

SIOSTRA BURZY

SIOSTRA CIENIA

SIOSTRA PERŁY

SIOSTRA KSIĘŻYCA

SIOSTRA SŁOŃCA

ZAGINIONA SIOSTRA

ATLAS. HISTORIA PA SALTA

Słowo wstępne

Drodzy Czytelnicy,

dziękuję, że sięgnęliście po tę powieść Lucindy Riley. Jestem jej synem; nazywam się Harry Whittaker. Jeśli kojarzycie moje nazwisko, to zapewne z książki Atlas. Historia Pa Salta, ostatniego tomu cyklu powieści mojej mamy Siedem sióstr. Po jej śmierci w roku 2021 czułem się zobowiązany go dokończyć.

Chciałbym wyjaśnić, dlaczego Ballada o miłości ukazuje się w druku dopiero w 2025 roku. Pozwólcie, że w tym celu przypomnę kilka faktów z przeszłości.

Od 1993 do 2000 roku mama napisała osiem powieści jako Lucinda Edmonds. Wydawało się, że książka Seeing Double definitywnie skończyła jej karierę pisarską. Fikcyjna fabuła sugerowała, że istniał jakiś potomek z nieprawego łoża rodziny królewskiej. Po tragicznej śmierci księżnej Diany i wywołanym tym szumie medialnym wokół monarchii księgarnie uznały wprowadzenie tej powieści na rynek za zbyt ryzykowne. W efekcie wycofały swoją gotowość do rozprowadzania tej książki, a wydawca zerwał umowę zawartą z moją mamą.

Pomiędzy rokiem 2000 a 2008 mama napisała trzy powieści. Żadna z nich nie została wydana. Dopiero w 2010 roku nastąpił przełom. Na półki księgarskie trafiła jej pierwsza książka wydana pod nazwiskiem Riley – Dom orchidei. Od tej pory jako Lucinda Riley mama stała się jedną z najpopularniejszych autorek literatury kobiecej. Do dziś na świecie sprzedało się około siedemdziesięciu milionów egzemplarzy jej książek. Poza pracą nad nowymi powieściami mama przeredagowała trzy, które napisała jako Lucinda Edmonds – Arię (ukazała się jako Dziewczyna zNeapolu), Not Quite an Angel (Drzewo Anioła) i wspomnianą wcześniej Seeing Double (Sekret listu). Te niepublikowane wcześniej powieści odniosły ogromny sukces.

Bez wątpienia Lucinda zawsze umiała po mistrzowsku opowiadać historie, ale jej styl w sposób naturalny dojrzewał przez trzydzieści lat pracy. Dołożyła starań, by poprawić swoje książki z lat dziewięćdziesiątych – wprowadzała zmiany w fabule, dodawała nowe postacie i szlifowała narrację. Czułem się zobowiązany zrobić to samo w przypadku tej książki. Odświeżyłem i zredagowałem tekst tak, by zmienić „Edmonds” w „Riley”. To samo zrobiłem w roku 2024 w przypadku Dziewczyny z wrzosowisk.

Ballada o miłości została pierwotnie wydana w 1997 roku pod tytułem Losing You. To dla mnie wyjątkowa powieść, bo jej akcja zaczyna się w miejscu szczególnie mi bliskim. Wielu czytelników zapewne wie, że choć moja mama urodziła się w Lisburn, za swoją duchową ojczyznę zawsze uważała zachodnią część hrabstwa Cork w Irlandii. Niedługo po moich narodzinach, na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, przeprowadziliśmy się z Anglii do Clonakilty. Moje ulubione wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z zapierającymi dech w piersiach widokami wybrzeża, a zwłaszcza z ukrytymi zatoczkami plaży Inchydoney, gdzie mama opowiadała mi bajki o żyjących tam psotnych krasnoludkach. Potem grzaliśmy się w jednym z tamtejszych przytulnych pubów, z nadzieją, że akurat trafimy na występ jakiegoś skrzypka albo flecisty. Muzyka i mity z tych stron rozbudzały moją wyobraźnię. Nic dziwnego, że Irlandia może poszczycić się tak wybitnymi talentami literackimi.

Ballada o miłości jest swoistym hołdem dla hrabstwa Cork. Nie powinienem zdradzać zbyt wiele z fabuły tej ksiażki, ale to jasne, że światła i kolory słynnej Carnaby Street bledną w porównaniu z pięknem zachodniego wybrzeża Irlandii i (fikcyjnego) Ballymore.

Od pierwszych stron czuje się, że to powieść Lucindy. Odkryjecie w tej książce wielką miłość, tragiczną stratę i oczywiście mroczny sekret z przeszłości, który może zrujnować przyszłość. We wstępie do Dziewczyny z wrzosowisk napisałem, że redagowanie tej powieści stanowiło dla mnie duże wyzwanie ze względu na poruszane tam trudne tematy. Tutaj tego nie było. Praca nad Balladą o miłości była po prostu przyjemnością. Przyznam jednak, że dotrzymanie terminów okazało się dla mnie – początkującego ojca bliźniaczek – znacznie trudniejsze.

Wierni czytelnicy Lucindy odnajdą ją w tej powieści, niczym starą przyjaciółkę, gotową wciągnąć ich w kolejną fascynującą historię. A nowych serdecznie witam! Bardzo się cieszę, że zdecydowaliście się spędzić trochę czasu z Lucindą Riley.

Harry Whittaker, 2025

Prolog

Londyn

Czerwiec 1986

W sali telewizyjnej zawsze leżały gazety z poprzedniego dnia, ale nigdy nie chciało jej się czytać wiadomości. Czasami tylko rozwiązywała krzyżówki. Dla zabicia czasu. Wzięła pod pachę poplamione herbatą egzemplarze „Sun” i „Mirror” i poszła do swojej celi. Na szczęście była sama. Muriel brała prysznic.

Usadowiła się na pryczy i sięgnęła po pierwszą gazetę z brzegu. Szukając strony z krzyżówkami, natrafiła na znajomą twarz patrzącą na nią ze zdjęcia. Zmusiła się, by to zignorować, i odwróciła stronę.

Ten mężczyzna nadal był wielką gwiazdą. Stał się postacią kultową przez to, że przed laty zniknął bez śladu. Nic dziwnego, że od czasu do czasu w gazetach pojawiały się jego zdjęcia.

Starała się odsunąć od siebie myśli o przeszłości. Znalazła krzyżówkę. Z kieszeni kombinezonu wyjęła długopis. Pogryzając go, zaczęła powoli wpisywać litery. Nie mogła się jednak skupić.

Wreszcie się poddała. Cofnęła się do strony ze zdjęciem i zaczęła czytać.

WRACAJ, CON!

Ogłoszono, że słynny w latach sześćdziesiątych zespół The Fishermen wystąpi znów w dawnym składzie na Wembley podczas wielkiego koncertu Music For Life. Wiele dawnych i nowych gwiazd zadeklarowało, że zagra w ten weekend na rzecz Afryki. Wszyscy jednak zadają sobie pytanie, czy pojawi się też Con Daly. Główny wokalista Fishermenów nie pokazywał się publicznie od ponad dziesięciu lat.

Położyła się na wznak, trzymając nadal otwartą gazetę na kolanach. Nauczyła się tłumić emocje. Tylko tak można było tu przeżyć. Leżała, gapiąc się na pęknięcie w suficie, które na jej oczach powiększyło się z czasem z paru centymetrów do ponad trzydziestu. Uśmiechnęła się lekko.

Czy była zadowolona?

Nie, niespecjalnie.

Dawno przestała wierzyć w przeznaczenie. Ale tak się szczęśliwie składało, że jeśli za dwa tygodnie wszystko pójdzie dobrze przed posiedzeniem rady do spraw zwolnień warunkowych, wyjdzie z więzienia tuż przed koncertem na Wembley, podczas którego – jak można się było spodziewać – dojdzie do historycznej chwili: Fishermeni po latach znów zagrają razem.

Wieczorem, kiedy światła w celi trzy razy zamrugały, sygnalizując, że do wyłączenia ich zostało już niewiele minut, podeszła do umywalki i umyła zęby. Potem wyjęła z kieszeni szlafroka cztery tabletki, które przed chwilą dała jej strażniczka, i wrzuciła je pod lejącą się z kranu wodę. Patrzyła, jak wirują, zanim znikły w otworze odpływu.

Kiedy się odwróciła, zobaczyła obserwującą to z przerażeniem Muriel.

– O rany, kochana, coś ty najlepszego zrobiła? Nie dostaniesz więcej tabletek. Wiesz, jakie są strażniczki.

Wdrapała się w milczeniu na pryczę.

– Nie szkodzi – rzuciła. – Już ich nie potrzebuję. Dobranoc.

Kilka minut później światła zgasły.

Zamiast jak zwykle, otumaniona środkami, zapaść szybko w niespokojny sen, leżała kompletnie wybudzona.

Jej organizm będzie potrzebował trochę czasu, żeby oczyścić się z poprzedniej dawki, tak by zaczęła myśleć trzeźwo, ale wytrzyma to. Musi.

Pozwoliła sobie zagłębić się we wspomnienia i znów poczuła gniew. Ból doda jej sił i umocni jej determinację, by walczyć o sprawiedliwość.

Część pierwsza

Początki

1

Zachodnia część hrabstwa Cork

Irlandia

Kwiecień 1964

Miasteczko Ballymore leżało wtulone w poszarpaną linię brzegową na zachodzie hrabstwa Cork. Pomalowane na jasnoróżowo, żółto i niebiesko domy ocieplały widok osady w pochmurne, szare zimowe dni, kiedy nad Atlantykiem szalały nieustępliwe sztormy i uderzały w wybrzeże. Tysiąc pięciuset mieszkańców przywykło do deszczów, które padały tu bez przerwy przez trzy miesiące z rzędu. Przetrwać długie zimy pomagała im świadomość, że po nich nadejdzie cudowne lato. Niebo stanie się błękitne i wszyscy, starzy i młodzi, będą spędzać długie dni na złocistych plażach, z których słynęły te okolice. Ludzie wiedzieli, że w czasie tych krótkich kilku tygodni nie ma piękniejszego miejsca na świecie.

Keira O’Donovan wyszła z kościoła za innymi parafianami na kwietniowe słońce.

– Jaki piękny poranek! – zawołała Mary O’Donovan, uśmiechając się. – Chyba nareszcie przyszła wiosna.

– Tak, jest ślicznie, mamo – przyznała Keira, która chciała jak najszybciej się ulotnić. – Mogłabym pójść do Maureen przed lunchem? Obiecałam, że pomogę jej w matematyce.

Jej matka zauważyła jakąś przyjaciółkę i pomachała do niej.

– Tak, ale koniecznie wróć na pierwszą – nakazała córce. – Wiesz, jaką wagę przykłada do tego tata.

– Dobrze.

Keira patrzyła, jak mama odwraca się i przeciska przez tłum do przyjaciółki. Potem dziewczyna wzięła rower, który zostawiła obok kościoła, i pojechała przez bramę w kierunku domu Maureen. Kiedy znalazła się już poza zasięgiem wzroku parafian, skręciła i popedałowała tak szybko, jak mogła, drogą prowadzącą z miasteczka w kierunku morza.

Piętnaście minut później, po przejechaniu niemal czterech kilometrów, znalazła się przy plaży, ukryła rower w zagłębieniu terenu, po czym przysiadła na wydmie, by złapać oddech i przygładzić potargane wiatrem włosy. Już po paru sekundach usłyszała dźwięki gitary Cona i jego aksamitny głos. Dźwięki dochodziły z coraz mniejszej odległości. Zerwała się na nogi i rozejrzała.

– Con, to ja! – zawołała, przekrzykując fale. Biegła beztrosko przez wydmy, nie dbając o to, że zapiaszczy sobie odświętną sukienkę. – Con, gdzie jesteś?! Con?

Usłyszała dobiegający zza jej pleców śmiech. Nie miała czasu obejrzeć się, nim chłopak na nią skoczył. Oboje upadli i sturlali się na dół.

Podniosła wzrok, kiedy Con leżał na niej, i patrzyła na jego ogromne niebieskie oczy pod gęstymi, ciemnymi brwiami, ocienione rzęsami tak długimi i zakręconymi, że wydawały się niemal kobiece. Nadal miał smagłą cerę od morskiego powietrza, nawet po długiej zimie, a czarne włosy, gęste i falujące, opadały mu do ramion. Wiedziała, że będzie go kochać do końca życia, żeby nie wiem co.

– Cześć. Tęskniłaś za mną? – Uśmiechnął się do niej z góry i mrugnął jak to on. – Bo ja za tobą bardzo.

Ścisnęło ją w gardle. Skinęła głową i pogładziła palcem jego chłodny policzek.

– O tak, tęskniłam.

Jego usta znalazły się na jej wargach. Poczuła dłoń chłopaka wędrującą po jej udzie. To było przyjemne, ale szybko się opamiętała.

– Con, obiecałeś! – Wyswobodziła się spod niego i położyła na boku.

– Szaleję za tobą, Keira. Nie mogę myśleć o niczym innym, przysięgam. Wczoraj wieczorem nawet napisałem dla ciebie piosenkę. – Delikatnie głaskał jej włosy. – Pójdę po gitarę i zaśpiewam ci. – Zerwał się i pobiegł przez wydmę.

Keira leżała nieruchomo, z zamkniętymi oczami; chciała zapamiętać każdą wspólną chwilę, żeby potem móc myśleć o niej, kiedy będzie w nocy sama, bez niego.

– Dałem jej tytuł Moja jedyna prawdziwa miłość – powiedział Con, gdy wrócił.

Obróciła się i obserwowała go, słuchając, jak gra i śpiewa.

– Piękna melodia – odezwała się, gdy skończył. – Naprawdę napisałeś ją dla mnie?

– Tak. Każde słowo jest szczere. – Przyciągnął ją do siebie i odcisnął kolejny pocałunek na jej ustach. – Musisz już iść?

Otrzepywała piasek z sukienki.

– Wiesz, że tak – odparła, przygładzając włosy. – Tata będzie się strasznie gniewał, jeśli spóźnię się na obiad.

Objął ją.

– Och, zamieszkaj ze mną i bądź moją miłością – zacytował Marlowe’a, po czym uniósł jej brodę. – Wiesz, że nie możemy tak dłużej. Za kilka miesięcy kończysz siedemnaście lat. Wtedy nikt nam już nie zabroni.

– Wiesz, że mogą to zrobić. – Wtuliła twarz w jego pierś.

– Nie, jeśli popłyniesz ze mną za morze. Nie mogę zostać tu długo. Tylko ze względu na ciebie jeszcze stąd nie wyjechałem.

– Nie mów tak, proszę.

– Przykro mi, ale to prawda. Będziesz musiała zdecydować.

– Tak… wiem. Zobaczymy się w środę po szkole.

– Będę czekać na ciebie w mojej chacie. – Pocałował ją raz jeszcze. – Do zobaczenia, moja miłości.

– Do zobaczenia.

Niechętnie oderwała się od niego i zaczęła się wspinać na wydmę. Drżała, gdy wiatr owiewał jej gołe nogi. Pogoda się zmieniała, nagle i zdecydowanie, jak to bywa na zachodzie hrabstwa Cork. Obejrzała się i zobaczyła Cona patrzącego na morze, nad którym zbierało się na burzę. Keira miała pewnie z dziesięć minut, zanim niebo się otworzy i lunie. Trudno jej będzie potem wytłumaczyć mamie i tacie, dlaczego tak przemokła. Poprowadziła rower do drogi, wsiadła na niego i zaczęła pedałować w kierunku domu.

Ktoś, kto obserwował ich przez ostatnie czterdzieści minut, ulotnił się niezauważony.

*

– Matko Boska! Aleś ty przemokła, dziecko! Jak to możliwe? Przecież z domu Maureen jedzie się dwie minuty. Idź na górę i się przebierz. Za chwilę podaję obiad.

– Dobrze. – Keira pobiegła na pierwsze piętro, wpadła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Weszła do wanny i zaczęła się rozbierać. Wytrzepywała przy tym dokładnie wszystkie ubrania. Kiedy była naga, wyszła z wanny i odkręciła krany, by spłukać z niej złocisty piasek, który mógłby ją zdradzić.

Gdy pojawiła się w jadalni, ojciec siedział już przy błyszczącym mahoniowym stole. Zawsze było tam zimno i czuło się woń stęchlizny, bo ten pokój był używany tylko raz w tygodniu.

– Usiądź, Keira – odezwał się ojciec.

Dziewczyna zrobiła to. Po chwili mama przyniosła półmisek z wołowiną, która dusiła się od siódmej rano, i postawiła go przed mężem.

– Mam nadzieję, że będzie miękka, Seamus – powiedziała nerwowo, gdy uniósł nóż i zaczął pocierać nim o duży widelec.

Matka i córka siedziały w milczeniu, gdy Seamus pedantycznie kroił mięso na równe plastry. Dopiero kiedy ukroił trzy porcje, Mary wolno było nałożyć na talerze warzywa.

Tyle trudu, a nim zaczniemy jeść, i tak wszystko będzie letnie, pomyślała Keira.

Nikt się nie odzywał, bo Seamus nie pochwalał rozmów przy obiedzie. Kiedy skończyli jeść, dziewczyna uprzątnęła naczynia, a Mary przyniosła z kuchni szarlotkę.

Keira, obserwując, jak ojciec je, zastanawiała się, czy urodził się z gniewną miną, czy też tak często marszczył brwi, że ten grymas utrwalił mu się na twarzy. Bez względu na przyczynę zawsze sprawiał wrażenie poirytowanego. Niestety, wszyscy twierdzili, że córka jest do niego bardzo podobna. Owszem, miała kręcone włosy, ciemnokasztanowe i gęste jak on, i zielone oczy. Była też wysoka. Koleżanki w szkole mówiły, że jej tata jest przystojny i że to szczęście mieć tak atrakcyjnego ojca, ale Keira często modliła się wieczorami, by nie odziedziczyć po nim charakteru. Kiedy była mała, bała się tego człowieka, który tak często wpadał w złość, a teraz… go nie znosiła.

– Czy moglibyśmy włączyć radio, mamo? – spytała.

– Wiesz, że tata nie lubi, jak mu się przeszkadza po obiedzie.

– A może cichutko?

Mary pokręciła głową, tak jak Keira się spodziewała.

– Może później – rzuciła matka.

– Mogę cię o coś zapytać, mamo? – odezwała się dziewczyna, kiedy wycierała w kuchni naczynia.

– Oczywiście.

– Kochasz tatę?

– Keira! – Mary się przeżegnała. – A cóż to za pytanie! Przecież wiesz, że tak.

– No tak, ale… Czytałam taką książkę na angielski w szkole, Wichrowe wzgórza. To o miłości i… namiętności.

– Aha. – Mary nie przerywała zmywania.

– Czy kiedykolwiek byłaś szaleńczo zakochana w tacie? To znaczy… tak strasznie, że nie mogłaś w nocy spać i czułaś się cudownie, jeśli tylko mogłaś być blisko niego, a kiedy cię całował, myślałaś, że szczęście cię rozsadzi?

Mary przestała zmywać i przyjrzała się córce. Oczy Keiry błyszczały, policzki się zarumieniły.

– No… tak. – Matka skinęła głową. – Szalałam kiedyś za kimś… znaczy za twoim tatą… tak jak to opisujesz. Ale wiesz, ten rodzaj zauroczenia nie może trwać wiecznie. Kilka miesięcy, może, w rzadkich przypadkach, parę lat. A potem przychodzi czas na życie, prawdziwe życie. – Mary spojrzała w okno, na krople deszczu uderzające o parapet na zewnątrz. – Szczerze mówiąc, rzadko wychodzi się za człowieka, którego naprawdę się kocha.

– Ale tobie się udało.

Mary spojrzała na córkę i uśmiechnęła się bez przekonania.

– Oczywiście. A teraz… Masz jakieś lekcje do odrobienia?

– Tak.

– No to leć na górę do swojego pokoju. Sama to skończę.

Keira pocałowała miękki policzek matki.

– Dziękuję, mamo.

W swoim dużym, wygodnym pokoju sięgnęła po teczkę i wypakowała z niej podręczniki, zeszyty i przybory do pisania. Kiedy usiadła za biurkiem, namacała kopertę na dnie piórnika i wyciągnęła ją. Była pognieciona, a schowane w niej malutkie zdjęcie jeszcze bardziej. Położyła je przed sobą i powiodła opuszkami po konturze jego twarzy, tak jak to robiła już tysiące razy. Na fotografii odznaczały się wszędzie odciski jej palców.

– Con… Con – wymruczała, patrząc na ukochanego. Zdjęcie było fatalne, nieostre i bez lewego ucha, bo nieudolnie wycięła je z afisza zapowiadającego ostatni występ jego zespołu. Nie miało to jednak większego znaczenia.

Zamknęła oczy i wróciła myślami do tego wieczoru, trzy miesiące temu, kiedy pierwszy raz całowała się z Conem…

2

Styczeń 1964

Trzy miesiące wcześniej

– W sobotę w hali sportowej ma grać fajny zespół – poinformowała dziewczyny Mairead, kiedy wychodziły z auli po porannych modlitwach.

Jej trzy przyjaciółki, zdziwione, uniosły brwi, idąc korytarzem.

– Podobno są niesamowici – dodała. – Rozwiesili afisze na mieście. Zobaczycie po lekcjach.

– Co to za grupa? – spytała Katherine O’Mahoney, kiedy wchodziły do klasy. – I kto w niej gra?

– To prawdziwy zespół, z gitarami i perkusją. Wokalistą jest Con Daly.

Wszystkie cztery usiadły w ławkach i otworzyły teczki.

– To łobuz – stwierdziła z powagą Maureen McNamara.

– Mama mu umarła, kiedy był mały, a tata to ześwirowany alkoholik, więc jaki ma być? – odparła Katherine. – Mieszka sam w tej opuszczonej chacie przy plaży. Moim zdaniem trzeba mu współczuć.

– Zawsze miałaś miękkie serce – wtrąciła Mairead. – Ale mój brat twierdzi, że Con ma świetny głos. Jakiś czas temu słyszał go w barze w Clonakilty.

W korytarzu rozległy się ciężkie kroki siostry Benedict.

– Jestem za tym, żeby pójść – szepnęła Mairead. – Kto idzie ze mną?

Nie było czasu na dalsze dyskusje, bo siostra weszła do klasy.

*

Po lekcjach cztery przyjaciółki znów się zebrały. Schodząc ze wzgórza do centrum Ballymore, omawiały sytuację.

– Wszyscy chłopcy z St Joseph’s będą na koncercie. Johnny… – Mairead spojrzała znacząco na Katherine, a ta zarumieniła się – Tommy Dalton – wyliczała dalej, patrząc teraz na Maureen.

Ta spuściła wzrok.

– A dla ciebie, Keira, może być każdy chłopak, który ci się spodoba – dodała Mairead.

– A niby jak mamy urwać się z domów w sobotę wieczorem? – spytała Keira.

– O to się nie martwcie. Wszystko już zaplanowałam.

– Skoro tak, to mów – ponagliła przyjaciółkę Katherine.

Mairead miała bardzo zadowoloną z siebie minę.

– Mama i tata jadą w sobotę rano do Milltown w odwiedziny do mojej cioci. Wrócą najwcześniej przed niedzielnym lunchem. Johnny ma się mną opiekować. Możecie więc powiedzieć rodzicom, że zostaniecie u mnie na noc. Nie muszą wiedzieć, że moja mama i tata wyjechali. Jeśli tylko wszystkie będziemy na mszy w niedzielę rano, nikt nie będzie nic podejrzewał. – Jej oczy błyszczały dumą. – I co wy na to?

Dziewczyny popatrzyły po sobie.

– A jeśli odkryją, gdzie byłyśmy? – rzuciła Maureen –. Jezusie święty! Ukrzyżują mnie!

– Ale nie odkryją, prawda? Nie przyjdzie im nawet do głowy, że ich słodkie córeczki mogą tańczyć całą noc z chłopakami. – Mairead zachichotała.

Keira, nieprzekonana, pokręciła głową. Dochodziły właśnie do miejsca, gdzie się od nich odłączała.

– Nie jestem taka pewna – powiedziała.

– No to pomyśl o tym. Niedługo kończymy siedemnaście lat. Nie jesteśmy już dziećmi. A właściwie nawet gdyby się dowiedzieli, to co? Zamkną nas w pace w Cork i wyrzucą klucz? Wątpię.

– Masz rację – przyznała Keira, która wyraźnie się zaczerwieniła. – Zastanowię się. Do zobaczenia jutro.

Pomachała przyjaciółkom i poszła wąską, krętą uliczką prowadzącą do McCurtain Square, na którym był otoczony żelaznymi barierkami niewielki park z szumiącą cicho małą fontanną. Stojące wokół piętrowe domy szeregowe w georgiańskim stylu, które były przedmiotem zazdrości wielu mieszkańców Ballymore, należały do elity intelektualnej miasta. Keira przecięła plac i podeszła do drzwi frontowych jednego z domów. Po ich lewej stronie wisiała błyszcząca mosiężna tabliczka z napisem:

SEAMUS O’DONOVAN, RADCA PRAWNY

Ojciec używał trzech dużych pokoi na parterze jako kancelarii. Rodzina zajmowała trzy wyższe piętra. Keira przekręciła klucz i ruszyła w kierunku schodów.

– Jestem, mamo! – zawołała, zdejmując kapelusz, żakiet, rękawiczki i szalik. Ruszyła korytarzem, otworzyła drzwi kuchni i poczuła cudowny zapach bekonu. Podeszła do dębowego stołu i pocałowała oprószoną mąką matkę.

– Witaj, kochanie. Miałaś przyjemny dzień? W czajniku jest zagotowana woda.

– Dziękuję – odparła dziewczyna. – Wszystko dobrze. Nalać ci filiżankę herbaty?

– Nie, dziękuję. Muszę skończyć ciasto. Na kolację przychodzi Helen.

Keira się zjeżyła.

– Oj, mamo, naprawdę musi?

– Wiesz dobrze, że tak. Biedactwo nie ma rodziców, którzy by ją kochali. Przynajmniej tyle możemy zrobić. I nie zapominaj, że to daleka krewna taty.

Helen McCarthy była w tej samej klasie co Keira w szkole przyklasztornej, choć wkrótce miała skończyć osiemnaście lat. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miała pięć lat. Zostawili duży dom i majątek jedynaczce, którą po ich śmierci opiekowała się leciwa ciotka.

Keira nigdy nie wspominała koleżankom o łączącym je pokrewieństwie. Matka Helen była Angielką i protestantką. Nie angażowała się w życie tutejszej parafii. Ich rodzina zawsze trzymała się na uboczu. W dzieciństwie Helen uczęszczała do prywatnej szkoły w Bandon; naukę w szkole przyklasztornej zaczęła dopiero w wieku dwunastu lat. Ponieważ była solidniejszej postury niż większość dziewczynek w klasie, nosiła okulary i nie najlepiej radziła sobie z nauką, stanowiła łatwy cel drwin dla szkolnych dręczycielek.

Raz w miesiącu przychodziła do O’Donovanów na kolację. Seamus zarządzał funduszem Helen. Jego kancelaria czuwała też nad wszystkimi sprawami związanymi z posiadłością o powierzchni osiemdziesięciu hektarów, na której stał dom z kilkunastoma pokojami. Cały ten majątek zgodnie z ostatnią wolą rodziców miał przejść na Helen, kiedy ta skończy osiemnaście lat.

Keira, spowiadając się przed ojcem Moynihanem, często wyznawała, że bywa okrutna i bezduszna wobec Helen, i obiecywała, że postara się kiedyś z nią porozmawiać albo usiądzie obok niej w refektarzu podczas lunchu, bo jej daleka krewna zawsze jadała go sama w kącie. Ale jakoś nigdy się na to nie zdobyła.

– Postaraj się być dla niej miła – poprosiła matka. – To tylko parę godzin, jeden wieczór w miesiącu. Przecież to twoja szkolna koleżanka.

– Zrobię, co w mojej mocy, mamo, przysięgam.

– Jesteś grzeczną, dobrą dziewczynką. A teraz biegnij do siebie i odrób lekcje, zanim przyjdzie Helen.

*

Kolacja jak zwykle przebiegała w niezręcznej, napiętej atmosferze. Helen siedziała skupiona na jedzeniu.

– Masz już jakiś pomysł, co chciałabyś robić po maturze? – zwrócił się do niej Seamus, siląc się na serdeczny ton.

– Nie jestem pewna – odparła speszona, po czym znów skoncentrowała się na swoim talerzu.

– Wkrótce będę chciał z tobą poważnie porozmawiać. Już za kilka miesięcy będziesz mogła zarządzać posiadłością Lissnegooha.

– Tak. – Helen w roztargnieniu skubała pieczywo.

Deser wlókł się niemiłosiernie. Kiedy wreszcie Mary wstała i zaczęła sprzątać ze stołu, Keira również się poderwała.

– Pomogę ci.

– Nie. Poradzę sobie doskonale sama. Ty zabierz Helen na trochę do swojego pokoju.

Keira popatrzyła na matkę wymownie, ale zacisnęła zęby i zrobiła to, o co ta ją prosiła.

– Chodź, Helen. Pójdziemy na górę.

Kuzynka ruszyła schodami za nią, a kiedy weszły do pokoju, przysiadła na brzegu łóżka. Keira przyciągnęła krzesło od biurka i usiadła.

Nie przychodziło jej do głowy nic, o czym mogłyby rozmawiać.

Helen nerwowo postukiwała dłonią w udo. W końcu zebrała się na odwagę i odezwała się pierwsza.

– Idziesz na koncert tego zespołu w hali sportowej w sobotę wieczorem?

– Skąd o nim wiesz?

– Widziałam na mieście afisze i słyszałam, jak o tym rozmawiałyście rano w klasie.

Keira poczuła się winna i pokręciła głową.

– Nie, oczywiście, że się nie wybieram.

– A… – wybąkała Helen. Spuściła wzrok na ręce i bawiła się kciukami; paznokcie miała obgryzione niemal do krwi. – W tym zespole jest Con Daly. – Sięgnęła do kieszeni, wyjęła zmięty plakat i ostrożnie go rozprostowała. – On… no… jest bardzo przystojny, nie sądzisz? – Zaczerwieniła się aż po cebulki nieuczesanych porządnie włosów.

– Pewnie tak – przyznała Keira.

– Czasami z nim rozmawiam, kiedy jeżdżę konno po plaży. Widzę jego chatę z okna swojego pokoju. Czy nie byłoby wspaniale żyć tak jak on? Mieszkać samej, żeby nikt nie mówił ci, co masz robić?

Zdumiona Keira patrzyła na Helen, która jeszcze nigdy tyle przy niej nie powiedziała.

– Myślę, że w takiej chacie musi być zimno i samotnie – odparła. – Nie ma tam nawet toalety.

– Ludzie tacy jak Con i ja, no wiesz… są przyzwyczajeni do braku towarzystwa. Jesteśmy po prostu inni niż pozostali. Pewnie mamy ze sobą wiele wspólnego.

– Tylko że ty będziesz bardzo bogata, będziesz miała wielki dom, a Con Daly nie ma nic poza tą ruderą, którą wynajął, odkąd umarł jego tata, a ich dom zabrano na spłatę długów.

– No tak. – Helen posmutniała.

Złożyła starannie afisz i schowała go do kieszeni. Keira widziała, że dziewczyna wycofuje się z powrotem do swojej skorupy. Siedziały w milczeniu, póki pięć minut później do drzwi nie zapukała matka, by oznajmić, że Seamus jest gotów odwieźć Helen do domu.

– No to cześć – rzuciła Helen.

– Cześć.

Skinęła głową i wyszła z pokoju.

Niedługo później Keira poszła do łazienki, żeby się umyć. A potem położyła się do łóżka, okryła ciepło i zaczęła myśleć o sobotnim koncercie. Jeśli pójdzie, to będzie pierwszy raz, kiedy okłamie rodziców. Poza tym nie wiedziała, co miałaby włożyć. Sukienkę, w której chodzi do kościoła? Zachichotała na samą myśl o tym. Obróciła się na bok i zamknęła oczy. Prześpi się z tym i zobaczy, co przyjdzie jej do głowy rano.

*

– Mamo, Mairead zaprosiła Katherine, Maureen i mnie, żebyśmy nocowały u niej w sobotę. Mogłabym pójść? – Keira krzyżowała palce dłoni ukrytej za plecami.

Mary była zajęta szorowaniem podłogi w kuchni.

– Nie widzę powodu, żebyś nie mogła, jeśli tylko przedtem odrobisz wszystkie lekcje.

– Odrobię, przysięgam.

– No to możesz powiedzieć Mairead, że będziesz u niej spała.

– Świetnie. – Keira stała chwilę, zaskoczona, że poszło tak gładko.

Matka podniosła na nią wzrok.

– Jeszcze coś? Chcesz pomóc mi szorować podłogę?

– No… nie. Dziękuję, mamusiu.

Dziewczyna czmychnęła, w obawie, że może się czymś zdradzić.

*

– Wchodź, nim ktoś cię zobaczy – szepnęła Mairead, otwierając drzwi do kuchni.

– Ale przecież powinni nas tu widzieć. – Keira zachichotała.

– Jasne. – Mairead roześmiała się. – Musiałam zapłacić bratu, żeby na nas nie nakablował. Wybiera się na koncert z kilkoma kolegami.

– I nas nie wyda?

– Nie. Czuje miętę do Katherine, więc nic nie powie. Przyniosłaś coś do ubrania?

– Tak, sukienkę, w której chodzę w niedzielę do kościoła – odparła Keira, idąc za przyjaciółką po schodach.

– No nie, zwariowałaś!

– Żartuję. Zaraz ci pokażę.

Na środku małego pokoju, pośród rozłożonych ubrań, siedziała na podłodze Katherine w bieliźnie.

– Wszystko wygląda ohydnie – poskarżyła się. – Wracam do domu i spędzę noc w łóżku.

– Nie świruj! – ofuknęła ją Mairead. – Wyglądasz świetnie w swoich bryczesach i czarnym swetrze. Podkreślają twoją figurę.

– Nie mogę iść w bryczesach na koncert! – jęknęła Katherine.

– Jasne, że możesz. Nie pamiętasz, że w tym magazynie, który Maureen dostała od ciotki z Londynu, pisali, że bryczesy są teraz bardzo modne?

Keira rzuciła torbę na podłogę.

– Nie rozumiem, czym ty się martwisz – powiedziała. – Przecież wszyscy chłopcy i tak szaleją na twój widok. Z tymi długimi, ślicznymi blond włosami i wielkimi niebieskimi oczami nie musisz się o nic starać.

– Coś ty! – prychnęła Katherine. – To tobie każda dziewczyna w klasie zazdrości kasztanowych loków i długich nóg. Jesteś taka ładna jak te modelki z magazynu Maureen.

– Skoro obie już wiecie, że powinnyście stanąć do konkursu piękności, może przejdźmy do rzeczy – ofuknęła je Mairead. – Maureen się spóźnia. Mówiła, że będzie o czwartej trzydzieści, a minęła już piąta.

– Przyjdzie – zapewniła ją Keira. – Widziałam ją na mieście.

– No dobrze. – Mairead wzięła szczotkę i grzebień i pomachała nimi w kierunku przyjaciółek. – Która pierwsza w moim salonie fryzjerskim?

*

Półtorej godziny później transformacja była kompletna. Keira z zachwytem przyjrzała się sobie w lustrze.

– Nie mogę uwierzyć, że to ja.

Ułożyła pomalowane szkarłatną szminką usta w dzióbek. Powieki miała ciężkie od sztucznych rzęs, które nałożyła jej przyjaciółka. Dotknęła włosów. Mairead zwinęła je zręcznie, a potem upięła wsuwkami na czubku głowy. Stara spódniczka w szkocką kratę wygrzebana z głębi szafy wyglądała świetnie po skróceniu o jakieś dwadzieścia centymetrów. Keira dopasowała ją po bokach, żeby dobrze leżała na biodrach i eksponowała długie, szczupłe nogi.

Katherine też podziwiała swoją nową stylizację.

– Mairead, powinnaś otworzyć własny salon. Jesteś genialna – stwierdziła z uśmiechem.

Mairead skromnie wzruszyła ramionami i odłożyła zdjęcie modelki z magazynu, na której się wzorowała.

– E, to nic takiego. Teraz kolej na mnie. Zadzwonicie do Maureen, jak pójdę do łazienki?

Keira niechętnie oderwała na moment wzrok od lustra.

– Jeśli nie przyjdzie za dziesięć minut, zadzwonię – obiecała.

– Super. Posprzątajcie tu trochę, dobrze?

– Spróbujemy.

Katherine westchnęła, przysiadając ostrożnie na łóżku, żeby nie popsuć sobie fryzury ze złocistych loków, które wyszczotkowała jej Maireed.

– Wiesz, gdyby nasze mamy zobaczyły nas dziś wieczorem, chybaby nas nie poznały – powiedziała.

– Racja. Wyobrażam sobie, co by powiedział tata, widząc mnie tak wymalowaną, w tej krótkiej spódniczce.

– Myślisz, że wieczorem przydarzy się to którejś z nas?

– Co masz na myśli? – spytała Keira.

– Że się z kimś pocałujemy. – Jej przyjaciółka podciągnęła długie nogi pod siebie.

– Kto wie?

Siedziały w milczeniu, zastanawiając się, jak przełomowy byłby to moment.

Kiedy na dole rozległo się pukanie, Katherine się zerwała.

– To na pewno Maureen. Zejdę ją wpuścić.

Dwie minuty później wróciła do sypialni, prowadząc zarumienioną Maureen.

– Jezusie święty, myślałam już, że nigdy się nie wyrwę. Shane się pochorował i mama kazała mi go popilnować, zanim wróci z miasta. Ile mam czasu, żeby się przygotować?

– Mnóstwo, jeśli ci pomożemy – zapewniła ją Katherine.

Pół godziny później we czwórkę siedziały na łóżku, nerwowo rozważając swój śmiały plan.

Maureen, czując się nieswojo w turkusowej kreacji, skradzionej z szafy mamy, pokręciła głową.

– Sama nie wiem. Może najlepiej byłoby dać sobie spokój, przygotować sobie kanapki i przebrać się w piżamy.

– Tylko bez paniki. – Mairead wyciągnęła spod łóżka małą butelkę whiskey. – Wszystkim nam się przyda dla odwagi. – Otworzyła ją, przyłożyła do ust i odchylając głowę, wypiła łyk.

Przyjaciółki patrzyły, jak oczy się jej załzawiły.

– Szybko, bo tusz ci się rozmaże. – Keira podsunęła jej chusteczkę.

– Która następna? – Mairead delikatnie wytarła kąciki oczu i wyciągnęła przed siebie butelkę.

Dziewczyny popatrzyły na siebie niezdecydowane.

– O rany, gdzie wasz duch przygody? – Mairead pokręciła głową i przewróciła oczami.

– Dawaj. – Keira złapała whiskey i upiła odrobinę. – Teraz ty, Katherine.

Ta opuściła powieki i pociągnęła spory łyk. Oczy jej błyszczały, kiedy przekazywała butelkę Maureen.

– Smakuje mi – przyznała.

– Już ci się spodobało? – Maureen roześmiała się i wypiła trochę. Trzeba było ją porządnie poklepać w plecy, bo okropnie się zakrztusiła.

– No dobra, gotowe? – spytała Mairead.

Pozostała trójka skinęła z powagą głowami.

– No to zakładamy kurtki, wsiadamy na rowery i w drogę.

– A jak zobaczymy kogoś, kto nas zna? – zaniepokoiła się Katherine.

– To mu pomachamy i uśmiechniemy się. Wyszłyśmy, żeby sobie pojeździć – Mairead wzruszyła ramionami.

– Co? Po ciemku? – Keira zachichotała.

– Chodźcie, idziemy.

*

Do hali sportowej miały piętnaście minut jazdy. Odetchnęły z ulgą, bo ulice były opustoszałe – najwyraźniej większość ludzi tego zimnego styczniowego wieczoru siedziała w domach przy kominkach. Ukryły rowery za halą i stanęły w krótkiej kolejce, która utworzyła się przed wejściem.

– Dajcie mi pieniądze, to zapłacę za nas wszystkie – powiedziała Mairead.

Keira odwróciła się i dojrzała kilku chłopaków, którzy przyglądali się im z aprobatą. Trąciła łokciem Katherine i mrugnęła do niej. Kiedy Mairead zapłaciła, poszły do toalety, by poprawić makijaż i fryzury.

Gdy Keira starannie nakładała szminkę, słyszała, jak zespół rozgrzewa się w sali obok. Przebiegł ją dreszcz podniecenia.

– Nareszcie dorastasz – szepnęła do swojego odbicia w lustrze.

*

Nim wybiła dziewiąta, hala pękała w szwach.

– Widzicie, zjechali się ludzie z okolicznych miasteczek. W takim ścisku nikt nas nie zauważy – uspokajała Mairead koleżanki, kiedy przebijały się do baru. – Co sobie zamówimy?

– Lemoniadę.

– Mam wziąć cztery?

Zgodnie kiwnęły głowami.

Z głośników odezwał się gromko konferansjer.

– A teraz, drodzy państwo, powitajmy Cona Daly’ego i jego zespół.

Kiedy zapowiadający opuścił scenę, dziewczyny stanęły na palcach, by zobaczyć, jak wchodzi na nią pięciu członków zespołu. Con Daly podszedł niedbałym krokiem do mikrofonu.

– Dobry wieczór, witam was w imieniu swoim i chłopaków. Mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. A teraz zakołyszmy się!

Con obejrzał się, dał znak zespołowi i nagle salę wypełnił dźwięk głębokiego, niskiego głosu przy wtórze leniwych gitar.

Dziewczyny gapiły się na wokalistę.

– W ogóle bym go nie poznała – szepnęła Mairead. – Jak się umyje, jest całkiem do rzeczy, nie?

– Kiedy teraz na niego patrzę, wydaje się całkiem, całkiem – przyznała Katherine. – Te czarne włosy i niebieskie oczy… Przypomina Elvisa. Nie sądzisz, Keira?

Keira milczała. Patrzyła jak urzeczona na Cona Daly’ego.

– Co za głos – wtrąciła Maureen. – Ten chłopak naprawdę śpiewa nie gorzej od tych, których puszczają w radiu.

– Keira, weź swoją lemoniadę! – Mairead dała jej kuksańca w bok.

– Przepraszam. – Keira wzięła od przyjaciółki butelkę, wsunęła słomkę do ust i pociągnęła łyk, nie odrywając oczu od sceny.

– Hej, może… miałabyś ochotę zatańczyć, Katherine O’Mahoney?

Wysoki, chudy jak szczapa chłopak, mocno pryszczaty, stanął za Katherine. Znały go. Był w tej samej klasie co Johnny, brat Maureen.

– Może i tak – Katherine pokiwała głową, oglądając się – ale nie z tobą, Ryanie O’Sullivan.

Dziewczyny zachichotały, a Ryan ulotnił się ze spuszczoną głową.

– Nie powinnaś być taka okrutna – skarciła przyjaciółkę Maureen.

– A może czekam, żeby podszedł Johnny i mnie poprosił? – Katherine się uśmiechnęła.

Znalazły wolny stolik z boku sali i usiadły. Patrzyły na zespół i tych, którzy zaczęli tańczyć. Keirze trudno było oderwać wzrok od Cona Daly’ego.

Piątka muzyków skończyła dynamiczny utwór wśród aplauzu publiczności, a Con odezwał się cicho do mikrofonu:

– Jesteście cudowną publicznością. Dziękujemy. Teraz zwolnimy nieco tempo. Weźcie swoich partnerów, dziewczyny i chłopaki. Tę balladę napisałem, patrząc na piękną zatokę Ballymore.

Przy stoliku nagle pojawił się Johnny.

– Zatańczysz, Katherine? – zapytał pewnym siebie głosem.

Zaczerwieniona, skinęła głową. Wstała i ujęła wyciągniętą do niej dłoń.

– A ty, Keira, zatańczysz ze mną?

To był Angus Hurley, chłopak, którego Keira znała od dziecka. Jego rodzice mieli fabrykę bawełny pod miasteczkiem.

Skinęła głową i Angus poprowadził ją na parkiet. Objął ją lekko w talii, a ona położyła ręce na jego ramionach. Kołysali się niezręcznie w rytm muzyki.

– Jestem zaskoczony, że rodzice pozwolili wam tu przyjść – powiedział.

– Nie wiedzą, że tu jesteśmy. A jeśli piśniesz choć słowo, Angusie Hurley, to żadna z nas nigdy więcej się do ciebie nie odezwie.

– Nikomu nic nie powiem. Wiesz, że was nie zdradzę.

Oparła głowę na jego ramieniu i obserwowała Cona Daly’ego. Miała wrażenie, że wokalista śledzi ją wzrokiem. Przez dobre dziesięć sekund wpatrywali się w siebie nawzajem. Była tak skupiona na nim, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Angus coś do niej mówi.

– Przepraszam. Zamyśliłam się. Co powiedziałeś?

– Ja… no, pytałem… czy… – Zaczerwienił się. – Myślałem, że może wybralibyśmy się do kina w Bandon w przyszłym tygodniu. Wyglądasz dziś… naprawdę pięknie. A mnie zawsze się podobałaś. Zresztą pewnie to wiesz.

– Miło, że mnie zapraszasz. Mogę się zastanowić i dać ci znać?

– Jasne. – Skinął głową.

Ballada się skończyła i Keira wróciła do stolika. Maureen, która siedziała tam sama, wyglądała na podłamaną.

– A gdzie Mairead? – spytała ją Keira.

– Podszedł jakiś fantastyczny chłopak i ją porwał. Katherine dalej tańczy.

Keira popatrzyła na parkiet i zobaczyła, jak jej przyjaciółka mocno zarzuciła ręce na szyję Johnny’ego. Uśmiechnęła się.

– Wspaniale zobaczyć ich wreszcie razem. Od wielu miesięcy do siebie wzdychali.

– A co z tobą i tym przystojnym Angusem? – zapytała Maureen.

– O… zaprosił mnie do kina w przyszłym tygodniu. Powiedziałam, że pomyślę i dam mu znać.

– Co?! Keira, wiesz przecież, że Angus to najlepsza partia w mieście. Pewnego dnia będzie miał tę fabrykę i wielki dom na wzgórzu. W dodatku wygląda jak amant filmowy.

– Według ciebie. Dla mnie Con Daly jest przystojniejszy.

– Nie! – zaprotestowała Maureen. – Pewnie od miesięcy się nie kąpał!

Keira przewróciła oczami.

– Jesteś okropna.

– Chciałam tylko powiedzieć, że powinnaś cieszyć się, że jest chłopak, któremu się podobasz. Nie wiem, po co w ogóle tu przyszłam. Kto by chciał ze mną tańczyć, z taką grubą brzydulą?

Keira popatrzyła na przyjaciółkę, na jej buzię w kształcie serduszka, nosek usiany piegami, małe rude loczki wymykające się z warkocza, który Mairead upięła misternie w kok na tyle jej głowy.

– Jesteś piękna, Maureen, naprawdę – powiedziała szczerze.

– To czemu podpieram ściany, kiedy inni tańczą?

– Już niedługo, zobaczysz. Przepraszam, muszę skoczyć do toalety. Za chwilę wrócę.

Kiedy Keira wstała, zespół właśnie ogłaszał dziesięciominutową przerwę. Podeszła do Angusa, który stał przy barze w głębi sali.

– Pójdę z tobą do kina w przyszłym tygodniu – powiedziała.

– Naprawdę? – Uśmiechnął się z ulgą. – To fantastycznie!

– Pod jednym warunkiem.

Angus podniósł ręce.

– Proś, o co zechcesz.

– Że zafundujesz mojej przyjaciółce Maureen lemoniadę, pogadasz z nią chwilę, a kiedy zaczną grać, poprosisz ją do tańca.

Wzruszył ramionami.

– Dobra. Przyjadę po ciebie o siódmej w piątek. Możemy pojechać moim nowym samochodem, który dostanę na osiemnaste urodziny.

– Fajnie. To do zobaczenia… pod warunkiem że spełnisz obietnicę.

– Już lecę po lemoniadę.

Keira uśmiechnęła się i ruszyła do toalety znajdującej się przy wejściu do hali. Stanęła przed małym, popękanym lustrem, poprawiła włosy i szminkę na ustach. Kiedy wychodziła, ktoś złapał ją za rękę i pociągnął do wyjścia. Zaskoczona, o mało nie krzyknęła.

– Ciii! Nic ci nie zrobię, słowo.

Rozpoznała ten głos i poczuła przyjemny zapach wody po goleniu. Przeszył ją dreszcz, kiedy Con Daly znalazł się tuż za nią.

– Keira O’Donovan… Patrzyłem na ciebie ze swojej chaty, kiedy przychodziłaś na plażę z przyjaciółkami, i zawsze myślałem, jaka jesteś śliczna. A dziś wieczorem… Nigdy w życiu nie widziałem nic piękniejszego od ciebie. Szczerze mówiąc, chciałbym poślubić cię tu i teraz, natychmiast… – Obrócił ją tak, by znalazła się twarzą do niego.

Było ciemno, ale widziała, że chłopak uśmiecha się szeroko.

– A przynajmniej… wpadnij do mnie na herbatę w przyszłym tygodniu – dodał.

Keira patrzyła mu w oczy. Kompletnie ją zatkało.

– Dobrze? – spytał.

– Dobrze, dobrze… ale co?

– Przyjdziesz do mnie w przyszłym tygodniu?

– No…

– Przyjdziesz. Wiesz, gdzie mieszkam?

Skinęła głową.

– To będę czekał. A teraz chodź, pocałuj mnie.

Przyciągnął ją delikatnie i lekko pocałował w usta. A potem położył dłonie na jej ramionach i wpatrywał się w nią z góry.

– Keira. – Mrugnął do niej. – Będę na ciebie czekał.

Patrzyła, jak chłopak wchodzi do środka, a potem, zdyszana, oparła się o ścianę. Miała nogi jak z waty, w głowie się jej kręciło.

Con Daly był nie lepszy od przybłędy mieszkającego w szałasie na plaży. Jeszcze wczoraj pewnie przeszłaby na drugą stronę ulicy, żeby się na niego nie natknąć, nie mówiąc już o tym, by mogła mu pozwolić na takie spoufalanie się…

Przeżegnała się i poprosiła Boga, by jej wybaczył – nie tylko ten pocałunek, ale także to, że sprawiło jej to taką przyjemność.

Czy pójdzie się spotkać z Conem w przyszłym tygodniu?

Stała nieruchomo, kiedy zespół zaczął grać.

W końcu weszła do hali i zobaczyła, że Angus tańczy z Maureen. Katherine migdaliła się z Johnnym, a Mairead przytulał do siebie chłopak, którego Keira nigdy wcześniej nie widziała.

Potem popatrzyła na scenę.

Con uśmiechnął się do niej.

Wiedziała, że tego wieczoru zaczęło się coś, co może kompletnie zmienić jej życie.

3

Helen McCarthy osiodłała Davy’ego, sprawdziła popręg i wsiadła na konia. Wyjechała na nim z podwórka przy stajni i pokłusowała krętą aleją do bramy, po czym skierowała się na plażę.

Poruszając się na nogach, była niezdarna, ale kiedy siedziała pewnie w siodle na wysokim ogierze, prezentowała się bardzo elegancko, zwłaszcza z daleka.

Tylko w takich chwilach czuła, że panuje nad sytuacją.

Trzy minuty później dotarła do białych piasków.

– Dalej! – Klepnęła Davy’ego w zad i koń ruszył galopem. Wiatr owiewał jej twarz. Szum fal był ogłuszający. Jak to często bywało, Helen zaczęła szlochać; jej płacz stapiał się z krzykiem mew w górze.

Dojechała aż do dalekiego krańca plaży i tam ściągnęła wodze, by koń zwolnił do kłusu. Ostrożniej już pokonali skalisty odcinek prowadzący do piaszczystej, osłoniętej zatoczki, którą Helen uważała za swój prywatny azyl. Przyjeżdżała tu wtedy, kiedy było jej bardzo źle, więc to tutaj spędzała większość czasu.

Zsiadła z Davy’ego i przywiązała go do skały, która sterczała z piasku, a potem podeszła powoli do fal.

Przez dłuższą chwilę Helen kusiło – nie po raz pierwszy – by pójść dalej, zanurzyć się aż po uda, brzuch, szyję, aż w końcu woda zamknęłaby się nad jej głową, przynosząc spokój i ciszę.

Z oczu znów popłynęły jej łzy i zapiekły ją policzki, na których osadziła się morska sól. Pokręciła głową. Za bardzo bała się wody, żeby się utopić.

Odwróciła się i podeszła do skały. Kiedy wdrapała się na nią, znalazła się w miejscu, z którego rozciągał się najpiękniejszy widok na wybrzeże. Jej wzrok przyciągnęła migająca we mgle po prawej stronie latarnia morska Galley Head.

W szkole zrobiło się jeszcze okropniej niż zwykle, jeśli to w ogóle możliwe. Słyszała, jak Keira i jej koleżanki chichotały, wspominając zabawę na koncercie w hali sportowej w zeszłą sobotę. Helen potwornie bolało, że natychmiast umilkły, kiedy zauważyły ją za sobą.

Odrzucenie ze strony Keiry O’Donovan było szczególnie przykre. Ta dziewczyna była bardzo ładna, bystra i powszechnie lubiana. Miała kochających rodziców. Krótko mówiąc, miała wszystko to, o czym marzyła Helen.

Popatrzyła w górę na niebo. Za jakieś czterdzieści minut dzień dobiegnie końca i zacznie się ściemniać. Po nocy wytchnienia słońce znów wstanie i Helen będzie musiała od nowa znosić upokorzenie.

– Och, mamo, dlaczego ty i tata musieliście mnie opuścić?! – jęknęła. Ile dzieci w miasteczku nie ma nikogo, kto je przytuli, kiedy się potkną i upadną? Ilu z nich nikt nie opowiada bajek i nie całuje na dobranoc, zanim zgasi światło? Ile z nich nie czuje drapiącego zarostem męskiego policzka przy twarzy, co jest wyrazem miłości i daje poczucie bezpieczeństwa? – Nie mam nic, nic!

Helen wiedziała, że dramatyzuje, że to nie całkiem prawda. Było coś, co będzie miała już niedługo. I będzie tego bardzo dużo.

Otarła oczy niezbyt czystą chusteczką i spróbowała uporządkować myśli.

– Czy przez całe życie mam tak płakać? – zastanawiała się głośno.

– Możliwe – usłyszała.

Poderwała się na nogi i obróciła. Zobaczyła smukłą sylwetkę Cona Daly’ego. Stał na skale, górując nad nią.

Strasznie się zaczerwieniła.

– Czy to nie wspaniały widok? – spytał chłopak.

Helen pociągnęła nosem, po czym otarła go wierzchem rękawa.

– Tak, wspaniały – przyznała.

– To moje ulubione miejsce.

– Moje też.

– Wiem.

Zszedł i przykucnął na skale obok niej.

– To idealne miejsce dla takich beznadziejnych przypadków jak ty i ja, żebyśmy mogli tu przyjść i mieć spokój.

Zaśmiała się.

– Wcale nie jesteś beznadziejny. Wszystkie dziewczyny w szkole zachwycają się tobą i twoim zespołem.

– Poważnie? – Con uniósł brwi. – Jakaś dziewczyna szczególnie?

– A powinna taka być?

Wzruszył ramionami.

– Może.

– O… – wybąkała nieco przygaszona.

– Nie widziałem cię na koncercie – powiedział.

– Nie chciałam iść sama – wyjaśniła.

Con westchnął głęboko.

– Och, Helen, tak to jest, kiedy żyje się na marginesie jak my. Tolerowani, ale nieakceptowani. Zamierzam stąd wyjechać, kiedy tylko będzie to możliwe.

– Szczęściarz z ciebie. – Drążyła w piasku dziurę butem do jazdy konnej.

– Ciebie też nic tu nie trzyma.

– Strach mnie tu trzyma – odparła.

– No tak, to potężna siła… strach. Ale nie zapominaj nigdy, że samotność daje ci siłę. Możesz spędzać życie, obserwując innych, patrzeć na nich z zewnątrz. W ten sposób człowiek dowiaduje się wiele o naturze ludzkiej.

– Przekonałam się, że jest parszywa – odparła z goryczą.

– Daj spokój. Życie nie jest takie złe. Masz wielki dom i posiadłość wokół niego. Mnóstwo pieniędzy, by realizować marzenia. Świat stoi przed tobą otworem.

– Zamieniłabym to wszystko na to, żeby mnie lubili. I żeby być taka ładna jak Keira O’Donovan.

Con uśmiechnął się.

– Pewnie wszyscy chcieliby być tacy ładni jak ona. Ale przecież mogłabyś zafundować sobie nową fryzurę i grupkę przyjaciół.

Helen westchnęła.

– Pewnie i tak.

– Zbieram się. – Con wstał. – Mam spotkanie w swoim pałacu, o tam. – Pokazał na chatę.

– Tak?

– Tak. – Przyłożył palec do ust. – Ale to tajemnica. Do widzenia, Helen. – Wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu dziewczyny, jakby chciał dodać jej odwagi.

Serce Helen zabiło szybciej, a ciało wypełniło się nieopisanym ciepłem.

– Wiesz, gdzie mnie szukać, jakbyś chciała pogadać – dodał Con.

– Dzięki – wykrztusiła.

Patrzyła, jak swobodnym krokiem idzie przez skały i znika.

Pomyślała o tym, co powiedział. Choć miał opinię brudasa i obiboka, był inteligentny. Rzadko kiedy rozmawiali, ale to, co mówił, zapadało jej w pamięć. Był jedyną znaną jej osobą, która nie traktowała jej jak debilki.

W dodatku za każdym razem wydawał się coraz przystojniejszy.

Nie mając żadnego innego chłopaka, o którym mogłaby myśleć, skupiła się na Conie. Przypuszczała, że jest w nim trochę zakochana, ale zdawała sobie sprawę, że jej uczucie nie ma szans na wzajemność.

Jaki mężczyzna mógłby ją kiedykolwiek pokochać?

Naciągnęła szalik na uszy, bo wiatr stawał się coraz bardziej przenikliwy. Con powiedział właśnie coś, o czym ostatnio coraz intensywniej myślała. Seamus O’Donovan zapewniał ją, że będzie bardzo bogatą młodą damą. Helen nie była pewna, do jakiego stopnia, ale mogła o to zapytać. Wiedziała, że prawnik, jej daleki krewny, uważa ją za tępą i nie sądzi, by kiedykolwiek potrafiła ogarnąć swoje finanse lub zmierzyć się z zadaniem prowadzenia posiadłości. Może i miał rację: w szkole szło jej kiepsko. Z jakiegoś powodu ciężko jej było składać słowa pisane, choć ogólnie chwytała sens. Ale z liczbami nie miała problemów. Zawsze była świetna z matematyki.

A za te wielkie pieniądze, które wkrótce będą należeć do niej – jak powiedział Con – mogłaby sobie kupić ucieczkę. Mogłaby przenieść się, dokądkolwiek zechce, i tam zacząć od nowa. Tylko dokąd miałaby wyjechać? Właściwie nie była nigdzie poza Ballymore. Czy miała dość odwagi, by porzucić życie, które może i było trudne, ale przynajmniej bezpieczne i znajome?

Popatrzyła na ciemniejące niebo. Nie było czasu na dalsze rozmyślania. Musiała jechać do domu, zanim za horyzontem znikną ostatnie promienie światła.

Dosiadła Davy’ego. Kiedy kłusowała brzegiem morza, dojrzała w oddali światło w oknie chaty Cona.

Gdy znalazła się bliżej, ze środka dobiegł śmiech. Zatrzymała konia i chwilę patrzyła. Za małą okopconą szybą zamajaczyła sylwetka Cona. Obok pojawiła się druga. Ich usta spotkały się w pocałunku.

Helen zaczerwieniła się. Strasznie się wstydziła, że podgląda, ale nie potrafiła oderwać wzroku od tej sceny. Wreszcie drzwi chaty się otworzyły i wyłoniła się zza nich smukła postać. Nie tracąc czasu, pomknęła przez wydmy, nim Helen mogła zorientować się, kto to.

Tymczasem Con wyszedł i stanął w progu. Błysnęła zapałka i Helen zobaczyła czerwony punkcik podpalonego papierosa. Było już niemal całkiem ciemno.

Davy parsknął niecierpliwie, Helen pogalopowała więc dalej.

4

Maj 1964

– Pojedziesz ze mną? – spytał Con.

Popatrzyła na niego, wyciągniętego na sfatygowanej kanapie, na której jadał i sypiał. Zadrżała i przysunęła się do ognia rozpalonego w piecyku. Choć był początek maja, noce nadal były zimne.

– A niby dokąd, Con? Z czego będziemy żyć? Nie mam pieniędzy, ty też nie.

– Mam gitarę. Z głodu nie umrzemy, nawet gdybym miał śpiewać na ulicach i zbierać drobniaki do kapelusza. Na pewno szybko załatwię sobie jakieś występy, a potem kontrakt z którąś z wytwórni płytowych. – Pokazał na morze. – Wszystko, co ważne w muzyce, dzieje się w Londynie. To tam powinienem być.

Sięgnął do kieszeni, wyciągnął pomiętego papierosa, przysunął się do piecyka i podpalił go od gorących węgli. Zaciągnął się.

– Chcesz też?

Keira pokręciła głową.

Con objął ją, przyciągnął do siebie i pocałował. Jego usta miały smak sadzy. Pogładził czule jej włosy.

– Ach, namiętność mnie zżera. Nie chcesz się ze mną kochać, nie chcesz jechać ze mną do Anglii… Zaczynam się zastanawiać, czy ty mnie w ogóle kochasz.

Jej oczy zaszkliły się od łez.

– Con, wiesz, że cię kocham. Szaleńczo. O niczym innym nie myślę. Nawet siostra Benedict pytała mnie ostatnio, czy mam jakieś kłopoty w domu, bo nagle opuściłam się w nauce. Ale po prostu… boję się, Con.

– Czego? Mojej miłości? Mnie? – Uniósł jej brodę, by spojrzeć jej w oczy.

– Nie, ale… wiesz, zawsze myślałam, że skończę szkołę, pójdę do college’u dla sekretarek w Cork, zacznę pracować w kancelarii taty. A potem…

– Poczekasz, aż pojawi się odpowiedni mężczyzna, który zechce się z tobą ożenić. Nie wiesz, że gdzieś czeka świat, który można odkrywać? Tutaj nic się nie zmieni przez następne pięćdziesiąt lat. Myślałem, że jesteś otwarta na to, co ekscytujące. Nie chcesz żyć naprawdę? Nie chcesz mnie?

– Ja… – Popatrzyła na niego bezradnie.

– Rany! – Wstał, wrzucił papierosa do piecyka, po czym zatrzasnął drzwiczki. Przeczesał palcami włosy. – Jesteśmy już ze sobą trzy miesiące. Rozumiem, jesteś młoda i rodzice trzęsą się nad tobą. Ale chcę, żebyś pojechała ze mną, była częścią mojej przyszłości. Przysiągłem ci, że będę się tobą opiekował, ożenię się z tobą, jeśli sobie tego życzysz. Ale nie mogę tracić czasu, siedząc tu i starając się cię przekonać. Za miesiąc jadę do Londynu, z tobą albo bez ciebie. Mam dość pieniędzy na bilet także dla ciebie, gdybyś się zdecydowała. Tak to wygląda. – Pociągnął nosem. – A teraz chyba lepiej już idź, bo inaczej mamusia i tata mogą wezwać policję i jeszcze zostanę oskarżony o porwanie.

Podszedł do drzwi i je otworzył.

Walcząc ze łzami, Keira rozejrzała się za swoją kurtką.

– Za tobą. – Pokazał na kanapę.

Wzięła kurtkę i w milczeniu ruszyła do otwartych drzwi.

– Do widzenia, Con. Kiedy cię zobaczę?

Wzruszył ramionami.

Kiedy wyszła za próg na ostre wieczorne powietrze, drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem.

Wspinała się ścieżką między wydmami, oślepiona łzami, głośno szlochając. Chciałaby pójść do kościoła, prosić Boga o radę, ale wiedziała, że ucieczka z chłopakiem i porzucenie rodziny, by odnaleźć szczęście w rozkoszach, które wkrótce nabiorą bardzo cielesnego charakteru, nie jest czymś, czym Bóg byłby zachwycony.

– Ała! – Potknęła się i chwilę leżała na piasku, czekając, aż ból w kostce trochę zelżeje. Obróciła się i spojrzała w niebo. Noc była pogodna, piękna; Keira widziała gwiazdy mrugające jasno ze swoich konstelacji.

Czy nie będzie żałować do końca życia, jeśli pozwoli mu wyjechać bez niej? Co ją tu czekało? Nie była już dzieckiem. A myśl o przyszłości bez Cona była nie do zniesienia.

Gdy wróciła do domu, usiadła przy stole w jadalni i patrzyła, jak mama nakłada kopiaste porcje duszonych ziemniaków z kapustą na talerze. Po odmówieniu długiej modlitwy dziękczynnej przez ojca zaczęli jeść – jak zwykle w ciszy, w pełnej napięcia atmosferze. Gdy mama zabrała naczynia ze stołu, Keira zebrała się na odwagę i zwróciła się do ojca:

– Tatusiu?

– Tak?

– Zawsze pytasz Helen McCarthy o jej plany na przyszłość.

Popatrzył na nią bez mrugnięcia okiem.

– Zamierzałaś o coś spytać czy to po prostu stwierdzenie?

Zarumieniła się.

– Przepraszam. Pomyślałam tylko, że skoro niedługo kończę siedemnaście lat, moglibyśmy pomówić też o mojej przyszłości.

Wyraz twarzy Seamusa nieco złagodniał.

– Tak. To byłoby całkiem na miejscu – przyznał i skrzyżował ręce na piersi. – Jesteś moją córką, ale będę wymagał od ciebie doskonałego wykształcenia zawodowego.

Keira dobrze wiedziała, do czego zmierza ta rozmowa.

– Dlatego zanim przyjmę cię do kancelarii, musisz zdobyć najlepsze kwalifikacje jako sekretarka. W Cork jest sporo szkół, które byłyby odpowiednie, ale polecałbym…

– Tato… – odważyła się mu przerwać.

Uniósł pytająco brew.

– Wiem, że chciałbyś, żebym pracowała u ciebie w kancelarii, i byłoby to wspaniałe, ale…

Matka przyniosła do stołu parujący pudding chlebowy.

– Dokończ zdanie – powiedział ojciec.

Keira speszyła się.

– Słyszałam, że w Londynie jest wiele możliwości.

– W Londynie? – rzucił surowo Seamus. – Kto ci podsunął taki pomysł?

– Nikt. Tylko…

Ojciec wyprostował się.

– Moja córka nie będzie się szlajać po Anglii.

– Rozumiem, tato, ale naprawdę sądzę, że mogłabym tam coś osiągnąć. U nas nie ma tylu możliwości. – Dziewczyna spojrzała na matkę.

Mary jednak napełniała miseczki burym deserem i w ogóle nie zareagowała.

– Nie ma wielu możliwości? – Seamus nachylił się nad stołem. – A powiedz, proszę: jakich to możliwości spodziewałabyś się w Londynie?

Keira wbiła wzrok w blat stołu.

– No…

– No właśnie. Nawet nie umiesz odpowiedzieć. Jeśli któraś z twoich naiwnych przyjaciółek nakładła ci do głowy takich głupot, najwyraźniej nie ma pojęcia o realiach. Pojechałabyś do Londynu, nie mając nic. Z czego byś tam żyła?

– Może…

– Jak opłaciłabyś rachunki? Za co kupiłabyś jedzenie?

– Nie wiem.

– Bo na moją pomoc nie licz. Ja do tego ręki nie przyłożę.

– Nie oczekiwałabym, że będziesz mnie utrzymywał.

– Naprawdę? To chyba jedyny rozsądny wniosek, który udało ci się wyciągnąć. Jeśli planujesz jechać do Londynu i znaleźć sobie jakiegoś milionera, który by się z tobą ożenił, to nie łudź się. W Anglii jest mnóstwo kobiet do wyboru, z wyższej półki niż ty.

Keira widziała, jak matka piorunuje ojca wzrokiem, ale on nie mógł tego zauważyć.

– Masz o wiele lepsze szanse tutaj, z kimś, kogo uznamy za odpowiedniego – oświadczył.

Dziewczyna czuła, jak wzbiera w niej gniew, który w każdej chwili mógł wybuchnąć.

– A jeśli ja nie chcę wyjść za mąż? Jeśli chciałabym pracować i osiągnąć coś sama?

Ojciec parsknął śmiechem.

– Chcesz robić karierę? Słyszysz to, Mary? Nasza córka chce zrobić karierę!

Keirę zalała fala wstydu.

– Będziesz świetną maszynistką, a potem jeszcze lepszą żoną i matką. Mężczyźni nie chcą, żeby ich żony pracowały.

– Tato, posłuchaj, proszę…

– Dość! – Seamus walnął pięścią w stół. – Twoja matka i ja wychowywaliśmy cię, żebyś godnie reprezentowała rodzinę O’Donovanów. Nie pozwolę, by moja córka uciekła do Anglii tylko po to, by potem przyczołgać się tu z powrotem i błagać, żebym pomógł jej naprawić błędy. Nie przyniesiesz wstydu rodzinie. Koniec kropka.

Pudding zjedli w milczeniu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

5

Dostępne w wersji pełnej

6

Dostępne w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

19

Dostępne w wersji pełnej

20

Dostępne w wersji pełnej

21

Dostępne w wersji pełnej

22

Dostępne w wersji pełnej

23

Dostępne w wersji pełnej

24

Dostępne w wersji pełnej

25

Dostępne w wersji pełnej

26

Dostępne w wersji pełnej

27

Dostępne w wersji pełnej

28

Dostępne w wersji pełnej

29

Dostępne w wersji pełnej

Część druga

Rozpad

30

Dostępne w wersji pełnej

31

Dostępne w wersji pełnej

32

Dostępne w wersji pełnej

33

Dostępne w wersji pełnej

34

Dostępne w wersji pełnej

35

Dostępne w wersji pełnej

36

Dostępne w wersji pełnej

37

Dostępne w wersji pełnej

38

Dostępne w wersji pełnej

39

Dostępne w wersji pełnej

40

Dostępne w wersji pełnej

41

Dostępne w wersji pełnej

42

Dostępne w wersji pełnej

43

Dostępne w wersji pełnej

44

Dostępne w wersji pełnej

45

Dostępne w wersji pełnej

46

Dostępne w wersji pełnej

Część trzecia

Powrót

47

Dostępne w wersji pełnej

48

Dostępne w wersji pełnej

49

Dostępne w wersji pełnej

50

Dostępne w wersji pełnej

51

Dostępne w wersji pełnej

52

Dostępne w wersji pełnej

53

Dostępne w wersji pełnej

54

Dostępne w wersji pełnej

55

Dostępne w wersji pełnej

56

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa: Lucinda Riley, Ballada o miłości

Karta redakcyjna

Słowo wstępne

Prolog

Część pierwsza. Początki

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

Część druga. Rozpad

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

45

46

Część trzecia. Powrót

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

Epilog