Bajki znad Wisły - Maryla Ścibor Marchocka - ebook

Bajki znad Wisły ebook

Maryla Ścibor Marchocka

0,0

Opis

Bajki zaprezentowane w tym zbiorze powstały na podstawie badań etnograficznych przeprowadzonych w początku XXI wieku przez Mazowiecki Instytut Kultury i Sztuki we wsiach mazowieckich położonych nad Wisłą, Bugiem i Narwią. Motywy zebrane przez etnografów wzbogaciłam kilkoma uniwersalnymi wątkami (jak choćby o budowaniu domów – pierwotnie jest to prastara baśń bliskowschodnia) zachowując realia miejsc i życia mieszkańców wsi nadwiślańskich minionych wieków.  Pragnęłam też przywrócić motyw charakterystyczny dla polskich baśni wędrującego po świecie Pana Jezusa, Apostołów, świętych – na ile owo ludowe bajanie może być mistyczną prawdą przekonać się można odwiedzając Łagiewniki pod Krakowem, gdzie w klasztorze wisi tabliczka przypominająca pewne doświadczenie świętej Faustyny…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 68

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



NOWE ORZECHOWO 2019

zdjęcie z okładki i projekt graficzny Maryla Ścibor Marchocka

Copyright by Maryla Ścibor Marchocka

WYDANO NAKŁADEM WŁASNYM. WYDANIE DRUGIE

ISBN 978-83-935029-1-2

Konwersja do epub i mobi A3M

Magdalena znad Pilicy

Promień słońca, który wpadł do pokoju, wędrował z początku leniwie po podłodze. Zdawał się oglądać porzucone pantofelki – czarne, śliczne, z klamerką, czerwone z kokardką, ciemnozielone z obcasikiem i trzewiczki z czerwonymi wstążkami, i te – ach! – całe na guziczki. Po bucikach przyszła kolej na halki przerzucone przez rzeźbione krzesełko: halki bogate, atłasowe, jedwabne, batystowe, z falbanami, haftowane, krochmalone, szeleszczące. Ileż ich! Na wieszakach sukienki, koło lustra kolorowe wstążki, kolczyki, sznury korali i pereł. Czyżby mieszkał tu tuzin dziewcząt wybierających się na bal? Zaciekawiony promień wędruje dalej: w wielkim dębowym łóżku, na bielutkiej pościeli śpi śliczna panienka. Złote loki rozrzucone po poduszce, zaróżowione policzki, usta pełne (nawet teraz, przez sen) figlarnego uśmiechu – zachwycił się promień słoneczny, zapomniał o dalszej wędrówce, zatańczył w cudnych lokach, połaskotał pannę w nos

– Psik! – kichnęła Magdalena i otworzyła oczy – modre jak niebo w lipcu nad łanami dojrzałego zboża – zauważył promień

– Psik! – machnęła ręka, zgoniła słonecznego gościa z nosa i przeciągając się niczym kotka wyskoczyła z łóżka.

– Babciu! Babciu! Już wstałam! Gdzie jesteś? – bose stopy bębnią w drewnianą podłogę, dziewczyna przebiegła przez pokój przeskakując przez smugi słońca, przez własne buty, omijając rzeźbione krzesełko, tylko zafurczała biała długa koszula, tylko drzwi jeszcze się bujają – już jej nie ma.

– Babciu Nadziejo! Gdzie jesteś? – roześmiana Magdalena wpada na podwórko, między kury i kaczki płosząc wszystko co żyje, nawet gołębie i wścibskie wróble. Łapie staruszkę krzątającą się po podwórku, obraca ją niczym w tańcu, wysypuje się ziarno z rąk, upada cebrzyk. Ale babka jest szczęśliwa. Widać kocha tę swoją wnuczkę szaloną niczym wiatr, a piękną jak kwitnąca wiśnia w sadzie

– Babciu Nadziejo już wstałam! Masz co dla mnie na śniadanie? Bo głodna jestem jakbym tydzień nie jadła! Kocham takie ranki!

– Ładne mi ranki – babka udaje, że gdera – toż to południe zaraz. Zosia i Helenka krowy wygnały na łąkę, Agnieszka poszła już z dwojakami nakarmić kosiarzy przy sianie (wzięła też dla Antka, choć to nie wypada tak dbać o chłopaka przed ślubem), Marysia pranie całe zrobiła i już od rzeki wraca, Marcysia dzieci bawi – a ty mi Magdalenko mówisz, że j u ż wstałaś?

– Babciu! Pracować to ja zdążę jeszcze w życiu, jak za mąż wyjdę i jak się zestarzeję. Teraz czas na zabawę, na radość, na chłopców kochanie, na śliczne sukienki i wstążki we włosach, na w tańcu wirowanie i... Ach babciu jak ja kocham takie życie!

Zamyśliła się Nadzieja. Cóż Magdalenka ma z życia? Ojciec umarł jak była jeszcze w kołysce. Matka poszła za mąż za bogatego kupca w mieście, a nie chcąc dla córki losu pasierbicy, zostawiła starej babce na wychowaniu. Przyjeżdżała raz, dwa razy do roku, przywoziła pełno drogich prezentów, za drogich i za bogatych jak na ich wiejskie warunki, nie żałowała grosza na utrzymanie - ale czy to dziecku zastąpi matczyne ciepło, przytulenie? Czy to wynagrodzi sieroctwo? Babka robiła, co mogła i - podobnie jak prezenty matki - psuła Magdalenę. Teraz już chyba za późno. Za późno by coś zmienić. Ale to dobra dziewczyna. Byleby męża dobrego dostała - nauczy się i pracy i skromności. Przecież sama mówi, że przy mężu się odmieni...

Po śniadaniu, po kąpieli w mosiężnej wannie pełnej pachnideł od matki, Magdalena siada przed lustrem. Stroi się. Starannie dobiera ubrania i ozdoby, tak, by krój i barwy podkreślały jej urodę. Jest równie piękna jak matka. Może nawet piękniejsza.

Wieczorem, gdy wiejskie dziewczęta po całym dniu pracy ledwo zdążą pomyśleć o tańcach nad rzeką – Magdalena, niczym barwny, pachnący kwiat, powoli przechadza się drogą. Nie ma chłopca, który by nie wodził za nią oczyma.

Wróciła cała w rumieńcach, zadyszana tańcem. Wpadła swoim zwyczajem do kuchni, do babki, zakręciła się dookoła, roześmiana, radosna – ale babka zamiast wirować z nią po izbie siedzi jakaś smutna, szara. Nie zapaliła nawet lampy, tylko siedzi pod piecem i ociera łzy brzegiem fartucha

– Babciu, babuniu, co tobie? Czemu płaczesz? Kto cię skrzywdził? – Magdalena przypadła do babki, tuli ją, całuje. Całą swą gwałtowną naturą zbuntowana na tego, kto sprawił ból Nadziei. Gotowa wypowiedzieć całemu światu wojnę, byleby uwielbiana staruszka znów się uśmiechnęła.

– Widzisz, maleńka, były tu dziś kobiety ze wsi

– Co one? Ja je...!

– Spokojnie, spokojnie maleńka – one mają rację. Mówią, że bałamucisz chłopców, że po za tobą świata nie widzą i że żadna z dziewcząt tego roku przez ciebie za mąż nie wyjdzie. Mówią, że, po co ci kawalerowie z tej wioski, jak tam pewnie matka kogo w świecie ci zeswata – byś ich zostawiła w spokoju, byś nie mamiła uśmiechami, urodą, żeś płocha... Magdalenko – i łzy jak grochy posypały się z oczu, babka nad szlochem zapanować już nie może – mówią... żebyś stąd wy... wyjechała bo przez ciebie... spokoju na wsi nie ma...

– Ja im przeszkadzam? Ja im chłopców bałamucę? A kto tym ich dziewuchom stroić się zabrania? Kto im na tańce zabrania iść? Spokoju im się zachciało? – Magdalena zerwała się na równe nogi, dyszy ciężko z furii – Ciebie babko, do łez doprowadziły? Mówią, że chłopców bałamucę? To ja im pokażę! Do końca lata ani jeden chłopiec we wsi świata po za mną nie będzie widział! Ani jeden, słyszysz? Przysięgam ci na tę naszą rzekę, na jej fale srebrzyste – to one będą płakały za swymi narzeczonymi, ba! za mężami – ale ty już łzy nie uronisz babko, z ich powodu!

Złość bywa okrutnym doradcą. Magdalena, do tej pory wesoła i życzliwa wszystkim, w jednej chwili zmieniła się nie do poznania. Śliczna i okrutna nie zważała na serca dziewczęce – bałamuci chłopców jednego po drugim – tu prosząc o pomoc, tam spuszczając oczka i robiąc nadzieję, gdzie indziej łzami i udawaną krzywdą. Każdy myśli, że jest tym jedynym, którego wybrała, każdy myśli już tylko o niej. Nawet Antek, choć ślub z Agnieszką miał brać w te zapusty, staje pod domem Magdaleny i czeka na jeden uśmiech, na jeden znak, że o nim myśli.

I zaczęła się wojna prawdziwa we wsi. Chłopcy rywalizują ze sobą, biją się, kłócą. Wystarczy jeden grymas ślicznotki, by zapomnieli o pracy, o obowiązkach, o bożym świecie. Magdalena triumfuje. Śmieje się okrutnie z zalotników, gardzi zapłakanymi dziewczętami i nienawistnymi spojrzeniami kobiet. Nie może, nie chce tylko zrozumieć, czemu babka smutnieje z dnia na dzień. Czemu wciąż ma zapuchnięte płaczem oczy. A Nadzieja chodzi samotnie nad rzekę, skarżyć się falom na swój los. Modlić się o odmienienie serca ukochanej wnuczki.

– Rzeko-siostro, co wciąż masz siłę płynąć przed siebie, tam gdzie Ci Pan Jezus przy stworzeniu świata kazał – wybłagaj mojej wnuczce pokorę i posłuszeństwo, bez których nie ma wejścia do nieba. To moja wina. To ja jej pozwoliłam być jak wiatr nieokiełznaną. Nie nauczyłam jej współczuć ludziom, a teraz krzywda, łzy i przekleństwo tych ludzi ścigać ją będą i gubić... O Rzeko-siostro, o szara Pilico módl się razem ze mną! Święta Magdaleno-pokutnico niebieska, wysłuchaj mnie, ubogiej Nadziei, ratuj wnuczkę moją.

Fale rzeki pociemniały, wzburzyły się. Czarne, złowrogie chmury zakryły niebo. Nadzieja zadrżała z chłodu, a może z lęku? Ale oto jeden promień przedarł się przez chmury i oświetlił złotą drogę od nieba aż do stóp staruszki.

***

Powódź przyszła z nagła. Zaskoczyła ich zupełnie. Może, gdyby mniej zajmowali się Magdaleną, może gdyby mniej pochłonęły ich własne spory i kłótnie, zauważyliby, że woda wezbrała niepokojąco, że na łąkach, zamiast kwitnących jaskrów wciąż stoją kałuże wody. Że opuściły ich stada szpaków i wróbli. Ale oni woleli bić się o to, który z nich zatańczy z piękną wnuczką Nadziei na zabawie, który odprowadzi ją do domu. Którejś nocy obudził ich huk. To woda przerwała wały. Jeszcze tylko kilka sekund i bura, spieniona fala przykryła wioskę.

***

– Hej, kto ty jesteś? Obudź się! – te słowa docierają do Magdaleny jak zza mgły - obudź się! Słyszysz mnie?

Magdalena powoli otwiera oczy. Błoto. Wszędzie widzi tylko błoto. Na sukience, na własnej dłoni, we włosach. Czuje ból w każdym kawałku ciała. Może dlatego, że leży na czymś twardym, wilgotnym? Ale kim jest ten chłopiec o jasnych włosach, który pochyla się nad nią? Znowu ciemność. Mrok.

Gdy obudziła się znowu, leżała zawinięta w jakąś derkę, tuż przy wielkim ognisku. Ciepło płomieni powoli rozgrzewało jej zziębnięte ciało. Naprzeciwko siedział chłopiec o jasnych włosach. Uśmiechał się jakoś tak serdecznie. Spuściła oczy. Wciąż miała ubłocone ręce. Włosy wciąż posklejane błotem zwisały jak strąki - gdzie się podziały moje złote loki – pomyślała Magdalena. Ale zaraz potem – Babcia będzie się martwić. Już ciemno. Muszę wracać do domu.

– Muszę natychmiast wracać do domu – zaskoczył ją dźwięk własnego głosu – zachrypnięty i niepewny – muszę... już jest ciemno. Babcia nie lubi...

– Myślę, że dziś już nie dasz rady wrócić do domu. Jesteś bardzo osłabiona – chłopiec popatrzył tak poważnie i smutno – a poza tym, wybacz, nie wiem, czy masz jeszcze gdzie wracać...

– Nie mów głupstw! Babcia czeka na pewno z kolacją. Ona nigdy się nie kładzie, póki nie wrócę. Jak chcesz, możesz przenocować u nas, na ławie, w kuchni...

Chłopiec podszedł do niej, wziął za rękę – Chodź – powiedział łagodnie i poprowadził poza krąg światła z ogniska. Stali na wąskiej ścieżce. Właściwie grobli. Dookoła, w świetle księżyca, gdzie okiem sięgnąć była woda. Tylko woda. Czasem wystawały z niej czuby drzew. Czasem płynęły jakieś nieokreślone kształty. Chmury kłębiły się na niebie. Magdalena krzyknęła jak raniony ptak. Osunęła się na ziemię. – Nie możesz tu sama zostać, a ja muszę jechać dalej. Obiecałem to komuś. Spieszę się, zrozum.

– Czy... czy spotkałeś... znalazłeś...

– Czy znalazłem tu kogoś oprócz ciebie?

Kiwnęła głową.

– Nie.

– Myślisz.... że oni... że babcia – jakaś obręcz ścisnęła jej gardło. Nie może mówić. – Tak. Myślę, że zginęli wszyscy. Że tylko ty ocalałaś. Nie możesz tu zostać sama - powtórzył – musisz iść do ludzi. Może masz jeszcze jakąś rodzinę?

Zaprzeczyła ruchem głowy. Nie myślała teraz o matce. Zresztą nie znała jej prawie. Myślała o Nadziei, o swojej ukochanej babci. Nie. Nie odejdzie stąd, póki jej nie odnajdzie.

Została. Chłopiec odjechał. Pożegnała go krótko, jak się żegna brata. Została. Nocami paliła ogniska na grobli. Dniami wypatrywała dryfujących resztek domów, drzew, jakiejkolwiek żywej, ocalałej istoty. Woda powoli zaczęła opadać. Grobla okazała się szczytem dawnego wału. Resztki drzew, resztki domów – wszystko cuchnęło szlamem z rzeki. Magdalena zbudowała sobie szałas. Wciąż paliła nocą ogniska. Wciąż czekała, choć już nie miała nadziei, że kogokolwiek odnajdzie.

A potem, z pierwszym śniegiem przyszli ci wędrowcy. Obaj  w łachmanach. Obaj z długimi brodami. Jacyś niepodobni  do tutejszych chłopów. Dawniej pewnie by się ich wystraszyła, ale teraz?

– Możemy ogrzać się przy twoim ognisku, panienko?

Wskazała im ręką miejsce.

– Jeśli jesteście głodni...

– Nie – ten młodszy uśmiechnął się serdecznie – ale ty pewnie jesteś, co? – wyjął ostrożnie z sakwy ułomek chleba i dwie małe rybki. Położył na rozgrzanym kamieniu. Dawno nie jadła niczego tak dobrego i pożywnego. I – dziwne, ale wystarczyło dla nich i ryb i chleba, a wędrowiec schował jeszcze, co nieco, na dalszą drogę.

– Co tu się stało, Magdaleno – zadrżała na dźwięk swojego imienia, ale wtedy Wędrowiec spojrzał jej głęboko w oczy, tak głęboko jak nikt dotąd... – co tu się stało, Magdaleno – powtórzył – Była... powódź. Całą wioskę zalało. Wszyscy zginęli. Tylko ja...

– A czemu nie pilnowali wałów, nie uciekli w porę? Czyżby w tej wiosce nie było mężczyzn, którzy by myśleli o bezpieczeństwie wszystkich?

– Byli... tylko... – Magdalena czuje, jak robi jej się gorąco, jak zalewa ją fala piekącego wstydu, ale wie, wie równocześnie, że nie może skłamać – to ja... to... przeze mnie... zajęli się mną... nie mieli czasu

– Więc to przez ciebie zginęli ci wszyscy ludzie?

– Tak - wielkie łzy opadają po policzkach.

– I twoja babcia, Nadzieja, też?

Magdalena już nic nie mówi. Płacze. Po raz pierwszy w życiu płacze. A łzy, dobre łzy, jak deszcz spieczonej słońcem ziemi, przynoszą ulgę.

– Czy żałujesz, Magdaleno?

– Tak.

– Z całego serca żałujesz?

– Ty wiesz – odpowiada, bo czuje, że On wie, że rozumie

– A czy wiesz, Maleńka, że ty, i tylko ty, możesz ocalić nadzieję?

– Ale... jak?

– Spraw, by zamieszkali tu ludzie, by byli bezpieczni, strzeż ich. Jeśli będziesz wytrwała i wierna, jeśli będziesz pracowita, obiecuję ci, że tam, na tych łąkach wyrośnie miasto – Nowe Miasto, a wokół niego ludne i wesołe wsie. Wraz z ludźmi wróci nadzieja w te strony. Magdaleno, opiekuj się nimi, nie opuszczaj ich...

Czy to był sen? Magdalena znów jest przy ognisku sama. Wciąż ma twarz mokrą od łez, a w trawie, obok ogniska leży ułomek chleba.

***

Jak to się stało, że tego chleba starczyło potem na długo, na całe miesiące i lata? Trudno wytłumaczyć. Podobnie, jak i to,  że nieznająca pracy dziewczyna usypała w tym miejscu własnymi rękoma wał chroniący wioskę przed powodzią. I chyba została w tej okolicy na zawsze, bo gdy wieś znowu się zaludniła, gdy pola pokryły łany zbóż, a łąki i sady - kwiaty – ktoś, gdy zbliżała się groźba powodzi, zapalał na wałach ogniska. Ich światła chronią Nowe Miasto nad Pilicą do dziś.

Ilekroć zbliża się zagrożenie powodzią na rozlewiskach nad Pilicą, w okolicy Nowego Miasta, pojawiają się światła na wałach. Pali je podobno piękna Magdalena-Pokutnica z zatopionej dawno wioski.