Bajki La Fontaine'a - Jean de La Fontaine - ebook

Bajki La Fontaine'a ebook

Jean de La Fontaine

0,0

Opis

Jean de La Fontaine (1621-1695) – jeden z czołowych przedstawicieli klasycyzmu francuskiego, autor blisko 250 bajek. W młodości uczył się mało, dopiero w 22 roku życia zaczął studiować poetów klasycznych. Porzucił pracę i żonę, po czym udał się do Paryża, gdzie znalazł opiekę między innymi nadintendenta Nicolasa Fouqueta i pani Sablière, która troszczyła się o wszystkie jego potrzeby. W 1684 został członkiem Akademii Francuskiej. Sławę literacką zjednał sobie swymi ‘Contes’ i ‘Fables’, których zalety nie tyle polegają na sztuce wynalazczej, ile na naturalnym i prostym wykładzie. Treść do bajek czerpał z pisarzy starożytnych, a do powiastek z nowelistów włoskich i ze starofrancuskich fabliaux. Naiwność, prawda, prostota, naturalność i żywość to przymioty, które zapewniły twórczości La Fontaine'a uznanie. (Za Wikipedią).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Jean de La Fontaine

 

Bajki

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Gustave Doré (1832–1883), Słońce i żaby,

licencjapublic domain, źródło: https://pl.wikisource.org/wiki/Plik:PL_Jean_de_La_Fontaine_Bajki_1876_808.png

Plik rozpoznano jako wolny od znanych ograniczeń praw autorskich,

włącznie z prawami zależnymi i pokrewnymi.

 

Tekst wg edycji:

Jean de La Fontaine

Bajki

tłum. Władysław Noskowski i inni.

Wyd. Jan Noskowski

Warszawa 1876

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-920-1

 

OD TŁUMACZA.

 

 Wyszły już ze zwyczaju długie przedmowy, jakiemi niegdyś autorowie poprzedzali swoje dzieła, bądź to w celu wyspowiadania się przed czytelnikami dla czego w tę a nie inną sukienkę myśli swoje oblekli, bądź to dla zaskarbienia łaski zoilów, których nigdy nie brakowało i nigdy brakować nie będzie, a zawsze w jednej i tej samej nadziei: pozyskania względów publiczności.

 W chwili poddania niniejszego przekładu bajek La Fontaine’a pod sąd ogółu, widzę się zniewolonym zwyczaj ten wskrzesić i zająć na chwilę Czytelników tem właśnie, czem jak najmniej zatrudniaćbym ich pragnął, to jest: sobą. Ważne względy skłaniają mnie do tego.

 Na niwie, z której tak obfity plon zebrał Krasicki, którą, lubo tylko dorywczo, lecz z tak świetnem powodzeniem uprawiał Trembecki a następnie Mickiewicz, trudno zaiste komukolwiek pracować z nadzieją, że zdoła pozyskać choć jeden listek z wieńców, okalających skronie tych trzech genialnych, a tak różnych od siebie bajkopisarzy. Przystępując przeto do pracy, nie łudziłem się pod tym względem żadnemi marzeniami; wiedziałem, iż przedsiębiorę zadanie wielce trudne i może przechodzące moje siły; i dla tego też, pomimo wielostronnej zachęty, abym wszystkie bez wyjątku bajki La Fontaine’a przełożył, umieściłem w niniejszym zbiorze prawie wszystkie tłumaczenia, a nawet naśladowania, dokonane przez wymienionych wyżej poetów, jakoteż kilka bajek Kniaźnina i innych pisarzy, woląc poświęcić jednolitość dzieła, aniżeli ściągnąć na siebie zarzut przeceniania sił własnych i kusić się bezpożytecznie o to, czego nie potrafiłbym osiągnąć: bowiem bajki wspomniane tak nęcą mistrzowstwem słowa, tak są powszechnie znane i tak przeszły w krew i ducha czytelników polskich, że niczyj już przekład wyrugować ich ztamtąd, ani zastąpić, ani też doścignąć nie zdoła.

 Atoli, zgromadziwszy z dawniejszych przekładów około trzydziestu bajek, stanowiących rzeczywistą ozdobę naszej literatury, pozostałą, większą część pracy musiałem przyjąć na siebie; być może, iż istnieją jeszcze inne źródła, równie cenne jak tamte, lecz, mimo usilnych starań, odszukać ich nie mogłem; te zaś, z których próbowałem zaczerpnąć, wydały mi się nieodpowiedniemi. Tak naprzykład, tłumaczenie sześciu pierwszych ksiąg bajek La Fontaine’a, dokonane przez jenerała Jakubowskiego, posiada formę surową, niewyrobioną i zwroty językowe takie, jakich nawet najpobłażliwsza krytyka, przy obecnem wydoskonaleniu naszej mowy, usprawiedliwićby nie mogła.

 Pozostaje mi jeszcze nadmienić o punkcie nader ważnym w pracy tego rodzaju, a mianowicie: o wierności przekładu. La Fontaine pisał bajki swoje lat temu dwieście i pisał je dla spółeczności francuzkiej: swoboda wyrażeń, powszechnie wówczas panująca, niemile dziś raziłaby ucho czytelnika. Treść niektórych bajek, pewne ich zwroty, dość często i sens moralny, ściągają się wyłącznie do narodu francuzkiego i do jego ówczesnych wyobrażeń i stosunków spółecznych; sądziłem przeto, że lepiej uczynię, gdy zamiast podawać te bajki w pierwotnej, dziś już przestarzałej i francuzkiego kroju sukience, zastosuję ich treść do pojęć tegoczesnych i nadam cechę ogólno-ludzką, a gdzie przedmiot na to zezwolił, swojską.

 Przekład mój zatem, lubo nie jest tylko swobodnem naśladowaniem, nie zyska może u niektórych krytyków pochwały za wierność: jednakże, choć w żadnym może kraju autor nie potrzebuje tak dalece jak w naszym oglądać się na zdanie miejscowej krytyki, inny, wyższy wzgląd piórem mojem kierował: ten mianowicie, że jak za czasów Ezopa, tak i obecnie, każde spółeczeństwo potrzebuje apologu, zwierciadła, w którem wierny swój obraz zobaczyć może; ten to powód skłonił mnie do przekładu bajek La Fontaine’a, i ten powód również zniewolił mnie do wzmiankowanych zboczeń od oryginału; bajka bowiem, przeznaczona dla publiczności polskiej, o tyle tylko osiągnie cel swój główny: pożyteczność, o ile nie będzie tylko bladem echem obcych wyobrażeń i obyczajów.

 Mniemałem zresztą, że w bajce wierność przekładu zależy na trafnem schwyceniu myśli głównej, na dokładnem zbadaniu i wyrażeniu intencyi autora; szczegóły zaś i koloryt oryginału muszą nieraz uledz pewnym zmianom, w obec wyrażonej wyżej zasady, że bajka powinna być zastosowaną do pojęć i stosunków tego spółeczeństwa, które ją czytać będzie. Starałem się przeto tłumaczyć nie wyrazy, lecz myśli, dosłowność przekładu stawiając tylko wtedy na pierwszem miejscu, gdy mi się wydało, iż dodanie lub uronienie jakiego wyrazu skrzywi i upośledzi ducha rzeczy; być może, iż przez to ściągnę na siebie zarzut, że zamiast wiernie kopiować La Fontaine’owską, nadałem jego utworom inną, a tem samem mniej wdzięczną, mniej odpowiednią, mniej gładką formę; lecz, mając do wyboru między formą i treścią, chętnie poświęcę zawsze pierwszą dla drugiej, jeśli za szczupły zasób sił moich nie pozwala obudwóm równocześnie zadość uczynić. Winienem jednakże dodać, iż przekształcenia treści, niezbędne w niniejszym przekładzie (dla wymienionych dopiero co powodów), są nieliczne i — mojem zdaniem — podrzędnego znaczenia. Czy są zaś trafne i właściwie zastosowane, wyrok o tem do łaskawych Czytelników należy.

 

Władysław Noskowski.

 

ŻYCIORYS JANA DE LA FONTAINE.

 

 Są pisarze, o których nigdy nie powiedziano wszystkiego, bo ich życie jest nieprzebranym skarbcem dla badacza. Do ich liczby należy La Fontaine: żaden poeta nie był tak często i przez tylu znamienitych krytyków wysławiany, a jednakże nastąpią po nas inni krytycy, inni biografowie i z równym jak my zapałem pracować będą nad życiorysem La Fontaine’a, wolni od obawy, że ich w czemkolwiek uprzedzono. La Fontaine bowiem, to odwieczny a wierny przyjaciel młodych pokoleń, którego wspomina się z nowem zawsze upodobaniem, a zawsze z jednakiem uwielbieniem.

 La Fontaine urodził się 8 Lipca 1621 roku, w Château-Thierry, małem miasteczku Szampanii, gdzie jego ojciec, Karol de La Fontaine, sprawował urząd królewskiego nadzorcy wód i lasów; matka, Franciszka Pidoux, była córką sędziego z Coulommiers. Jan La Fontaine od dzieciństwa okazywał wielką słodycz charakteru, lecz był przytem ociężały, gnuśny, mało przykładał się do nauk i przez czas bardzo długi, geniusz jego nie objawił się żadnym błyskiem, żadną iskierką. Doszedłszy lat dwudziestu, przeczytał kilka dzieł treści religijnej i zdało mu się, że ma powołanie do stanu duchownego; wstąpił więc do seminaryum w Saint-Magloire, razem ze swym bratem, Klaudyuszem, który wytrwał w obranym zawodzie, podczas gdy Jan, po rocznym pobycie, opuścił seminaryum i wróciwszy do domu rodzicielskiego, rozpoczął, wzorem większej części ówczesnej młodzieży szlacheckiej, życie bezczynne i bezcelowe, zabawom tylko i rozkoszy oddane. Rodzice, pragnąc rozbudzić w nim poczucie obowiązku i zamiłowanie do pracy, nakłonili go do ożenienia, a ojciec przeznaczył go na swego następcę w urzędowaniu. La Fontaine miał wówczas dwadzieścia sześć lat, ale nie myślał jeszcze o swej przyszłości i nie przeczuwał jej wcale.

 Oda poety Malherbe, którą posłyszał przypadkiem, rozbudziła w jego duszy zamiłowanie do poezyi. Z gorączkowym zapałem przeczytał wszystkie utwory Malherbe’a i zaczął go naśladować; wszelako liryzm i elegijny nastrój tego poety, byłyby talent La Fontaine’a na błędne skierowały drogi, gdyby dwaj przyjaciele przyszłego bajkopisarza, Pintrel i Maucroix, nie zachęcili go do szukania innych, doskonalszych wzorów. Wtedy to La Fontaine zwrócił się do Platona i Plutarcha, odczytywał ich dzieła w tłumaczeniach, bowiem nie umiał po grecku; zachwycał się Horacym, Wirgilim i Terencyuszem, a z autorów francuzkich upodobał sobie Marot’a, Rabelais’go, Des Periers’a, Regnier’a i Urfé’go, twórcę poematu Astrea, który to poemat do końca życia nazywał arcydziełem natchnienia i sztuki.

 Związek małżeński nie sprowadził oczekiwanej zmiany w jego usposobieniu. Marya Héricart, z którą się połączył w r. 1647, była piękną i wykształconą kobietą, lecz nie posiadała stanowczości charakteru i zamiłowania do pracy, owych zalet niezbędnych i rzeczywistych, za pomocą których mogłaby była podbić i trwale przywiązać do siebie męża. Podczas gdy dnie całe trawiła na czytaniu romansów, La Fontaine szukał rozrywek poza domem, lub marzył o utworach swoich ulubionych poetów. Na majątku młodego stadła zaciężyły długi; ojciec La Fontaine’a zostawił po swojej śmierci interesa powikłane: nowe pożyczki, zaciągnięte dla zaspokojenia dawnych, stały się źródłem uciążliwych kłopotów, tak, że łatwo pojąć jakim sposobem poeta, nienawykły do oszczędności i nieumiejący dać sobie rady w życiu praktycznem, przejadł, jak sam powiada, kapitał wraz z procentami, tak dalece, że po upływie lat kilku nie miał ani procentów, ani kapitału.

 W sprawowaniu urzędu nadzorcy wód i lasów, La Fontaine prawdopodobnie niewiele zadawał sobie trudu. Czynność jego ograniczała się bezwątpienia na długich przechadzkach i marzeniach w cieniu lasów lub nad brzegami szemrzących strumieni. Mamy prawo tak mniemać, gdyż wiadomo że doszedłszy późnej starości, La Fontaine jeszcze nie rozumiał wyrazów technicznych, zwykle używanych w leśnictwie. Natomiast coraz pilniej zajmował się poezyą; pisał z początku wierszyki okolicznościowe, które zyskiwały sławę w Château-Thierry, i wreszcie odważył się na komedyę: w braku pomysłu oryginalnego wziął treść z Terencyusza; zmienił nazwiska osób działających, i w tłumaczeniu odstąpił w niektórych miejscach od oryginału. Jednakże nie kusił się nawet o wystawienie swego dzieła; ogłosił je tylko drukiem, i za pomocą tej komedyi, miernej lecz dość gładkim wierszem napisanej, postawił pierwszy krok na drodze sławy. Zaczynał wówczas trzydziesty trzeci rok życia.

 Wkrótce potem krewny La Fontaine’a, J. Jannart, radca królewski, przedstawił go Fouquet’owi. Nadintendent był rzeczywiście mecenasem literatury: lubił poetów i hojnie ich wynagradzał. Wśród królewskiego przepychu jakim się otaczał, ludzie tacy jak Molière, Racine, La Fontaine, byli nie dodatkiem podrzędnym, lecz pożądaną i wysoko cenioną ozdobą towarzystwa. Fouquet mianował La Fontaine’a swoim poetą nadwornym z płacą tysiąca liwrów. Wtedy to rozbudził się umysł i serce, a z niemi i drzemiący dotąd geniusz przyszłego następcy Ezopa. Natchnęła go najprzód wdzięczność: Sen w Vaux nie był tylko apoteozą Fouquet’a, lecz pierwszym objawem rzeczywistej zdolności poetyckiej La Fontaine’a; przecudna Elegia do nimf w Vaux, napisana po uwięzieniu nadintendenta, postawiła autora w rzędzie najcelniejszych mistrzów. La Fontaine był dotychczas tylko miłym i zręcznym wierszopisem: dopiero boleść po utracie opiekuna i przyjaciela podniosła go na wyżyny prawdziwej poezyi, i wspomniana elegia zawsze liczyć się będzie do arcydzieł literatury francuzkiej. Żal jego nie był powierzchownym ani krótkotrwałym: w kilka lat potem, przejeżdżając przez Amboise, zapragnął zobaczyć pokój, który był pierwszem więzieniem Fouquet’a; nie otrzymawszy pozwolenia wejścia, zatrzymał się na progu gorzko płacząc, i — jak sam powiada — dopiero z nadejściem nocy zdołano oderwać go z tego miejsca.

 Gdybyśmy dawali zupełną wiarę opowiadaniom o naiwności i roztargnieniu La Fontaine’a, to trudno byłoby zrozumieć jego powodzenie wśród tylu rzeczywistych talentów, z jakich składało się otoczenie Fouquet’a. Nie przeczymy że La Fontaine, jak każdy marzyciel, był roztargnionym i łatwowiernym; ale zaszczytne przyjęcie jakiego wszędzie doznawał, jest jawnym dowodem że gdy chciał, potrafił być rozmownym, miłym i towarzyskim. Roztargnienie było dla niego puklerzem przeciw natrętom: udzielał się tylko tym, których towarzystwa pożądał; i wtedy to występował na jaw cały jego dowcip, delikatna, subtelna ironia i głęboki dar spostrzegawczy, pokryty maską dobroduszności.

 Z upadkiem Fouquet’a, La Fontaine powrócił na łono życia rodzinnego, równie jak przedtem niezdolny do poświęcenia się obowiązkom męża i ojca. Miał już wówczas syna; ale to ogniwo zamiast łączyć, odstręczało go raczej od domu; bowiem nienawidził dzieci i wstręt swój przy każdej sposobności objawiał. Ten mały ludek, jak się wyraża poeta, posiada istotnie przywar niemało: dzieci — biorąc w ogóle — są natrętne, wymagające, hałaśliwe, żądne pieszczot i pochlebstwa; zresztą, były one, z natury rzeczy, współzawodnikami La Fontaine’a, który wszędzie chciał być i był rzeczywiście dzieckiem domu, dzieckiem rozpieszczonem, mającem wszystkich i wszystko na swoje rozkazy. Jego życie upłynęło w dziecięctwie; wzrósł, posiwiał i zestarzał się, nie przestawszy na chwilę być dzieckiem. Tylko z tego punktu można pojąć i sądzić La Fontaine’a; to tylko wyjaśnia i po części usprawiedliwia zaniedbanie obowiązków, zasługujące — wedle zasad ścisłej moralności — na surową naganę.

 Przy takiem usposobieniu, La Fontaine z radością pochwycił sposobność opuszczenia rodziny i Château-Thierry, które to miejsce, po pobycie u Fouquet’a, wydawało mu się grobem. Jannart, wygnany rozkazem królewskim do Limoges, zawiadywał majątkiem pani Fouquet i powołał La Fontaine’a do siebie. Poeta opisał tę podróż w listach do żony, pełnych dowcipu i przeplatanych zgrabnemi wierszykami. Krótko jednak bawił w Limoges i udał się do Paryża. Odtąd przebywał kolejno w Paryżu i w Château-Thierry, to sam, to z żoną. Takie ustawiczne przejażdżki coraz bardziej wikłały jego interesa; lecz mało tem się troszczył, tembardziej, że tracił tylko swój własny majątek, bowiem posag żony był prawnie zabezpieczony. Powiedzmy także mimochodem, że nie zapomniał o swoim synu i zajmował się jego losem do czasu, w którym prokurator jeneralny, de Harlay, wspaniałomyślnie podjął się zastępować go w tej powinności.

 W tym czasie rozpoczęła się znajomość La Fontaine’a z Racine’m, prawdopodobnie za pośrednictwem Molière’a, z którym La Fontaine zawiązał był ścisłe stosunki na dworze Fouquet’a. Do tego towarzystwa przyłączyli się: Boileau, wprowadzony przez Racine’a, i Chapelle, wprowadzony przez Molière’a. Chapelle, był to Anakreon wiecznie podchmielony, niezmordowany wynalazca okazyj do hulanki i zawsze walczący przeciw rozsądkowi przyjaciół, zwłaszcza pod koniec wieczerzy. Surowy Boileau napominał często biesiadników, ale bezskutecznie, a nawet pewnego razu sam uległ pokusie wśród nader zabawnych okoliczności, gdyż Chapelle spoił go podczas kazania o trzeźwości, które satyryk improwizował w ciągu biesiady. To życie hulaszcze omal że nie zakończyło się tragicznie. Podchmieliwszy sobie w Auteuil, czterej biesiadnicy postanowili utopić w Sekwanie wszystkie zawody i smutki tego życia, i byliby dokonali zamiaru, gdyby nie wniosek Molière’a, że ten czyn, odłożony do dnia następnego, będzie jeszcze bardziej bohaterski.

 Dla przywrócenia jakiejkolwiek równowagi pomiędzy wydatkami i dochodami, La Fontaine jeździł dość często do Château-Thierry, aby sprzedać jakąś cząstkę swej majętności, i nieraz zabierał z sobą Boileau i Racine’a, a do nich przyłączał się Maucroix, który następnie ciągnął La Fontaine’a do Reims, gdzie następował ciąg dalszy uczt i zabaw. Nasz poeta nie pragnął niczego więcej, bowiem sam powiada:

 

Nad wszystkie nasze miasta Reims mi się podoba;

Jest to Francyi zarazem chwała i ozdoba.

 

 Pani La Fontaine zniechęciła się tem życiem rozrzutnem i przestała towarzyszyć małżonkowi w wycieczkach do Paryża: rozdział nastąpił nie bez burzy, lecz przynajmniej bez procesu. Racine niejednokrotnie zachęcał swego przyjaciela do zgody; ulegając namowom, La Fontaine pojechał do Château-Thierry i wrócił w dwa dni potem, nie zobaczywszy się z żoną. «I cóż? — pytano — odwiedziłeś żonę? pogodziliście się? — Pojechałem do niej, ale była na nieszporach.» Co za naiwność! wołają biografowie, jaki rys prześliczny roztargnienia i dobroduszności! — Niestety! tego nie możemy powiedzieć. La Fontaine wiedział co czynił: przedsięwziął podróż niechętnie, dla zadośćuczynienia życzeniom przyjaciół; nie zastawszy żony w domu, odjechał co prędzej, szczęśliwy że dotrzymał słowa i uniknął zarazem niemiłej rozmowy; a powróciwszy do Paryża, odpowiedział swym doradcom wymówką dziecinną, z której śmiał się razem ze wszystkiemi.

 Tak żyjąc, La Fontaine doszedł lat czterdziestu, i z wyjątkiem miernej komedyi naśladowanej z Terencyusza, jakoteż prześlicznej elegii o Fouquet’cie, nie stworzył nic takiego, coby mu nadawało godność wyższą nad miano salonowego poety. W tym czasie został dworzaninem księżnej Orleańskiej, wdowy po Gastonie, bracie Ludwika XIII. Księżna de Bouillon również zajmowała się losem poety: nakłoniła go, aby naśladował swawolne opowieści miłosne, które Ariosto i Boccacio zapożyczyli od trubadurów francuzkich. La Fontaine z zapałem usłuchał tej rady i utworzył Joconde, pierwszą ze swoich słynnych powiastek, których główną zaletą jest, że odkryły drzemiący w nim dotąd talent do apologu. Jednakże, na tę część sławy La Fontaine’a musimy rzucić zasłonę; dobroduszny poeta dziwił się wprawdzie, iż za pięć czy sześć niedorzecznych baśni obwiniano go o szerzenie niemoralności, lecz ten zarzut ma aż nadto rzeczywistą podstawę.

 Ustalona sława La Fontaine’a byłaby mu niewątpliwie zjednała względy Ludwika XIV, który miernym nawet talentom nie odmawiał wsparcia i opieki; lecz lekkomyślne życie poety, a zwłaszcza wspomniany wyżej zwrot jego ku poezyi erotycznej, wpływały zarówno na niechętne usposobienie monarchy, jak i surowego Colbert’a, szafarza łask królewskich. Przyczyną tej obojętności nie mogły być stosunki, wiążące niegdyś La Fontaine’a z Fouquet’em, gdyż w tym samym czasie Pélisson, wymowny obrońca nadintendenta, był w największej łasce u dworu.

 Wiedział nasz poeta o powodach niechęci króla i przedsięwziął okupić swe błędy gorliwą i poważniejszą pracą literacką. Z własnego popędu powziął zamiar pośredniego współdziałania w wychowaniu Delfina, zaczynającego wówczas nauki. Oddawna ujęty prostotą Ezopa i wdziękiem Fedra, zaczął ich naśladować; a lubo był mistrzem w sztuce opowiadania i kreślenia żywych i trafnych obrazów, nie przypuszczał wcale że może doścignąć, a nawet zaćmić swoich poprzedników. Z całą naiwnością uznawał się niższym od Fedra, co dało Fontenelle’owi powód do dowcipnego powiedzenia, że La Fontaine tak mówi «z głupoty.» Była to wszakże tylko szczera i może przesadna cześć dla imion, otoczonych aureolą ustalonej sławy. Wrodzona prostota chroniła La Fontaine’a od próżności i wzbraniała mu uznać swój talent; dopiero głos ogółu oznajmił zdumionemu poecie, że godzien jest stanąć obok najpierwszych mistrzów słowa.

 Pierwszy zbiór bajek, z sześciu ksiąg złożony, ukazał się w r. 1668, pod skromnym tytułem: Bajki Ezopa, ułożone wierszem przez Jana de La Fontaine. Zbiór ten był poświęcony Delfinowi, i ta okoliczność zdradza wymienione wyżej, tajemne dążenie poety, który później, za pośrednictwem Fenelon’a, jeszcze czynniejszy brał udział w wychowaniu wnuka Ludwika XIV. Zanim wypowiemy swoje zdanie o tych nieporównanych utworach, zwracamy uwagę na dziwnie powolny rozwój talentu La Fontaine’a: ileż to lat upłynęło, zanim umysł ten dojrzał i wydawać zaczął owoce! Ileż dni przepędził poeta w lekkomyślnych zabawach i bezczynności! Dopiero gdy — jak sam powiada — przejadł procent wraz z kapitałem, gdy całą utracił ojcowiznę, wtedy dopiero duch jego ocknął się z uśpienia; możnaby powiedzieć, że w miarę znikania zasobów materyalnych, rósł i potężniał kapitał duchowy poety i ten przyniósł mu zysk największy, sławę, która sowitą za wszystkie straty była mu nagrodą.

 Powiedzmy jednak, że nieprzezorność La Fontaine’a w sprawach majątkowych podsycana była przez poświęcenie przyjaciół, w które wierzył i które istotnie nie zawiodło go nigdy. Skoro ze śmiercią księżnej Orleańskiej utracił stanowisko i opiekę, natychmiast przyjęła go w swój dom pani de La Sablière, wspaniałomyślna opiekunka uczonych i literatów, których szczodrą wspierała ręką. La Fontaine do siedemdziesiątego drugiego roku życia, to jest przez lat dwadzieścia, mieszkał w pałacu pani de La Sablière, z początku jako współtowarzysz wielu innych codziennych gości, a później jako zastępca gospodyni, która, pod koniec swego życia w modlitwie szukając pociechy, rzadko kiedy ukazywała się gościom i obowiązek przyjmowania ich zdała na La Fontaine’a.

 Tym więc sposobem los bajkopisarza został zapewniony; wolny od troski o jutro, domownik pani de La Sablière mógł ze swobodnym umysłem rzucić się w objęcia Poezyi, która coraz to obszerniejszy i wspanialszy widokrąg odkrywała przed jego okiem. Pierwszy zbiór bajek powitano z zapałem; zabrał się przeto do dalszej pracy i — szczęśliwszy w tem od wielu poetów — nie zeszedł z raz zajętej wyżyny. Nie same jednak bajki zatrudniały La Fontaine’a: w chwilach wytchnienia napisał kilka komedyj i romans pod tytułem: Psyche. Utwór ten podobał się publiczności, a może najbardziej samemu autorowi, który tworzył go z zamiłowaniem, jako rozrywkę po pracy najważniejszej, to jest po bajkach, do których z coraz większym powracał zapałem. Mniejszego powodzenia doznał Sen w Vaux; może pamięć o Fouquet’cie, smutne w więzieniu wiodącym życie, przeszkodziła czytelnikom powitać z zapałem utwór, będący niejako odą pochwalną upadłej wielkości. Przytem, przepych niedawno ukończonego Wersalu zaćmił blask uroczej siedziby nadintendenta, i niebawem La Fontaine obrał za przedmiot do nowego romansu opis królewskiego pałacu, osnuty na kanwie allegorycznej. Romans ten, napisany wytworną prozą i przeplatany udatnemi wierszami, ukazał się wkrótce po pierwszym zbiorze bajek. Publiczność przyklasnęła autorowi, a Molière, Corneille i Quinault przerobili to dzieło na operę, do której Lulli napisał muzykę.

 Mniej szczęśliwym był La Fontaine na polu dramatycznem, lubo Furetière niewątpliwie wpada w przesadę, mówiąc, że aktorowie ograniczali się zawsze na jednem przedstawieniu komedyj La Fontaine’a, z obawy, aby na drugiem publiczność ich nie ukamienowała. Bądź co bądź, teatr, a więcej jeszcze towarzystwo aktorów, nęciły zawsze La Fontaine’a: wspomnieliśmy już o jego zażyłości z Molière’m; w latach późniejszych poeta opuszczał nieraz salon pani de La Sablière i przepędzał długie godziny u aktorki Champmeslé, tworząc do spółki z jej mężem komedye, nie wznoszące się nad poziom mierności, tak, że wątpić można, czy współpracownictwo jego było bardzo gorliwem. W jednej tylko, krótkiej komedyjce pod tytułem: Florentczyk, zawierającej parę scen godnych Molière’a, udział La Fontaine’a jest widoczny. Pomimo niepowodzeń teatralnych, bajkopisarz powziął zamiar napisania tragedyi, podobno z namowy Racine’a, który niejednokrotnie lubił zażartować z przyjaciół. Wszelako La Fontaine wczas się opamiętał i zaniechał tej pracy, wcale nieodpowiedniej rodzajowi jego talentu.

 Wycieczki poetyczne La Fontaine’a poza granice apologu w niczem nie czynią ujmy jego sławie; nikną one w obec zasług bajkopisarza, który, pomimo wielu prób mniej udatnych na polu dramatu i liryki, nie przestał być godnym następcą Ezopa i jak on, po wszystkie czasy nieśmiertelnym zostanie. Bo też bajka, uszlachetniona i wydoskonalona przez La Fontaine’a, należy do najszczęśliwszych płodów ducha ludzkiego. W ciasnych ramach umiał autor zamknąć i zjednoczyć wszystkie zasoby poezyi: bajki jego przypominają epopeję nastrojem stylu; przypominają dramat odwzorowaniem charakterów i ruchliwością wprowadzonych na widownię aktorów; od liryki zapożyczają wdzięku, a pędzla od poezyi dydaktycznej. Wszystko tam tryska życiem, prostotą i swobodą; urok, pod którego wpływem tworzył poeta, udziela się i czytelnikowi. Ze wszystkich poetów jeden tylko Homer w równym stopniu posiadał też same zalety. Można bez przesady powiedzieć, że pod ręką La Fontaine’a pióro przekształca się w pędzel: nie czyta się jego bajek, lecz ogląda, jak obraz biegłą dłonią na płótno rzucony.

 Nie sądźmy atoli, że La Fontaine był twórcą apologu we Francyi; na wiele wieków przedtem używali tej formy trubadurowie, czego dowód mamy w Historyi Lisa, w której zwierzęta przedstawiają ówczesne spółeczeństwo feudalne. Ale nasz poeta nie czerpał z tego źródła i nie wiedział również, że w trzynastym wieku, Marya, księżna Francyi, naśladowała Ezopa, nadając swym utworom ową cechę naiwności, którą La Fontaine podniósł i udoskonalił. Oprócz Maryi, kilku poetów współczesnych i późniejszych trudniło się naśladowaniem Ezopa, i La Fontaine, nie wiedząc o tem, kilkakrotnie zapożyczył od nich rymu i budowy wiersza. Pewną jednakże jest rzeczą iż czerpni wprost ze źródeł greckich i łacińskich; wzorami jego byli: Ezop, Fedr i Bidpaj; zaś między poetami francuzkiemi trzej tylko poprzednicy mogli mu ukazać drogę do tej doskonałości, jaką on jeden tylko osiągnął. Byli to: Blanchet, który w swej komedyi Adwokat Świętoszek, zamieścił bajkę: Kruk i Lis; Marot, który z bajki Szczur i Lew, stworzył dramacik pełen wdzięku, i Régnier, który, odmieniwszy tytuł, bajkę p. t. Koń i Wilk przerobił na dowcipną satyrę. Tych tylko trzech poetów znał La Fontaine i nie naśladował ich wcale; pomimo pewnych podobieństw, które prawdopodobnie odgadł intuicyą, był zawsze na wskróś samoistnym i oryginalnym. Ta samoistność widoczną jest nietylko w układzie treści, lecz i w formie, w nieporównanych zwrotach i wyrażeniach. Język jego jest zawsze czysty i poprawny, pomimo przestarzałych wyrazów i zwrotów, którym szczęśliwie umiał nadać nowożytne piętno i odmłodzić je niejako, odejmując im pleśń klasyczną, wytwór przesady, właściwej piętnastemu i szesnastemu stuleciu.

 La Fontaine uzyskał wreszcie pozwolenie przedłożenia drugiego zbioru swych bajek Ludwikowi XIV i otrzymał na owe czasy nader zaszczytny przywilej, gdyż w pozwoleniu na druk dzieła, wydanem przez króla, pomieszczoną była i pochwała dla autora. Poeta tymczasem, przez wzgląd na swoją opiekunkę, panią de La Sablière, zaczął stateczniejsze wieść życie. Miał on przytem cel inny: pragnął zostać członkiem Akademii. Kołysany tą nadzieją, przezwyciężył tak dalece samego siebie, że napisał wiersz na cześć Colbert’a, który był głównem i namiętnem narzędziem zguby Fouquet’a. Należy jednak powiedzieć, że członkowie Akademii sami zapraszali La Fontaine’a do swego grona i wzywali go, aby swojem postępowaniem ułatwił im zadanie; bowiem wybór członka musiał być zatwierdzony przez samego króla. Stronnicy poety w Akademii byli tak dalece czynni, że po śmierci Colbert’a wybrano rzeczywiście La Fontaine’a na członka Akademii, pomimo że Boileau miał za sobą dwór cały i samego Ludwika XIV. Ale bajkopisarz nie odrazu wszedł do grona wybranych; król ani zatwierdził, ani odrzucił jego wybór; zwlekano tylko dopóty, aż zgon innego członka opróżnił drugie miejsce w uczonem zgromadzeniu i wtedy dopiero obaj poeci dopięli celu swych życzeń, lubo La Fontaine musiał czekać jeszcze przez rok cały, podczas gdy Boileau, otrzymawszy zatwierdzenie królewskie, bez żadnej zwłoki mógł zasiąść w krześle akademickiem.

 Od tej chwili Akademia zajęła cały umysł i wszystkie myśli La Fontaine’a. Ciągnęło go do niej zamiłowanie literatury zarówno jak i przyjaźń kolegów; nie opuszczał żadnego posiedzenia i punktualność jego pod tym względem znaną była powszechnie. Ta okoliczność nasuwa nam pod pióro fakt nader charakterystyczny: wedle ustawy Akademii, członkowie przybywający na posiedzenie, otrzymywali od kontrolera znak obecności (jeton de présence), za który następnie kassa wypłacała honoraryum; atoli spóźniający się o minut piętnaście lub więcej, nie dostawali już znaku obecności, a więc i płacy. Pewnego dnia, La Fontaine spóźnił się; koledzy, wiedząc, że «znak obecności» jest prawie jedynym jego dochodem, podnieśli głosy, aby na ten raz pominąć surową ustawę. Ale La Fontaine oparł się temu i znaku nie przyjął. Pomimo tego, Furetière, podczas swoich zatargów z Akademią, zelżył La Fontaine’a, nazywając go «myśliwcem na znaki obecności.» Powodem nienawiści Furetièra było to, że gdy w skutek żółciowych swoich wycieczek przeciwko kolegom został wykluczony z Akademii, La Fontaine, czy to przez zwykłe roztargnienie, czy też przez poczucie obowiązku łączności z kolegami, złożył do urny głos wykluczający. Od tej pory Furetière smagał go nielitościwie w swoich broszurach, bardziej obelżywych aniżeli dowcipnych, i dobroduszny poeta wycierpiał niemało od zawziętego przeciwnika. Tej jednej tylko krzywdy w tym rodzaju doznał w ciągu całego życia.

 Dopóki baczne, macierzyńskie oko pani de La Sablière czuwało nad La Fontaine’em, dopóty wiódł życie przykładne; lecz gdy szlachetna ta opiekunka oddzieliła się od świata kratą klasztorną, poeta, jak dziecko zostawione bez dozoru, zaczął używać i nadużył swobody. Książęta Vendôme zapraszali go na swoje uczty: La Fontaine, oszołomiony zbytkiem i rozkoszą, nie miał pamięci na wiek swój podeszły, niestosowny do biesiad i wybryków wszelkiego rodzaju. Nie wahamy się wspomnieć o tych słabostkach, gdyż żal szczery zgładził przewinę starca.

 Ciężka choroba oznajmiła La Fontaine’owi, iż powinien przygotować się do chrześciańskiego zakończenia żywota. Błądził i grzeszył nasz bajkopisarz, lecz, pomimo licznych usterek, przechował w duszy świętą wiarę, ową nić niewidzialną, łączącą człowieka z Niebem. Przyznajemy, że La Fontaine późno, dopiero przy schyłku życia, pełnić począł obowiązki chrześcianina; ale nawrócenie jego było zupełne, natchnione tym samym świętym zapałem, jaki objawiał, gdy w młodych latach swoich zamierzał oblec sukienkę duchowną. Racine, oddawna już nawrócony z błędów młodości, czuwał nad przyjacielem podczas choroby i przyczynił się do pojednania go z Bogiem. On to przywiódł spowiednika do łoża poety, on wspomagał i pocieszał La Fontaine’a. Sędziwy poeta przyjął z rąk wikarego kościoła świętego Rocha ostatnie Sakramenta, a uniesiony pragnieniem pokuty za przeszłość, przyrzekł solennie, że jeśli łaska Boża zdrowie mu powróci, to poświęci resztę dni swoich na tworzenie dzieł treści moralnej i religijnej. Szczerem było to nawrócenie i głośnem tak dalece, że gdy w Paryżu rozeszła się wieść, iż La Fontaine zakończył życie, powszechnie mówiono, że umarł jak święty.

 Pogłoski o śmierci La Fontaine’a były jednakże bezzasadne; podniósł się wkrótce z łoża boleści i dowiódł następnem swojem życiem, że szczerze wierzył i szczerą czynił pokutę. W modlitwach i skupieniu ducha przepędził ostatek żywota, zajęty jedynie zbawieniem swojej duszy.

 W tymże samym czasie, kiedy La Fontaine powracał do zdrowia, pani de La Sablière kończyła dni swoje w klasztorze. Poeta musiał opuścić schronienie, w którem przez dwadzieścia dwa lat przemieszkiwał; wychodząc z pałacu, spotkał pana d’Hervart, który przybywał, aby poecie ofiarować u siebie schronienie. «Właśnie szedłem do ciebie» odparł La Fontaine. Rzadki i rzewny dowód przyjaźni z jednej, wiary w przyjaźń z drugiej strony!

 W mieszkaniu margrabiego d’Hervart przepędził La Fontaine dwa ostatnie lata swego życia. Uczęszczał jeszcze na posiedzenia Akademii, ale częściej bywał w kościele: przekładał wierszem psalmy Dawida, ujął w ramy przecudownej poezyi hymn: Dies irae, a niekiedy, odzyskując natchnienie i zapał młodzieńczy, tworzył nowe bajki. W ten to sposób Fénélon używał go za współpracownika w wychowaniu księcia Burgundyi; nauczyciel i uczeń otaczali troskliwą opieką miłego starca, który prawie do końca życia nie postradał ani wrodzonej dobroduszności, ani zalet umysłowych. Dzięki tej troskliwej opiece, dzięki przyjaźni i pociechom religijnym, można o zgonie poety wyrzec:

 

Zstąpił Anioł, co duszę z ciała wyswobodzi:

Zgasł wieszcz, jak gaśnie słońce, gdy wieczór nadchodzi.

 

 Po kilku miesiącach wielkiego osłabienia, La Fontaine zakończył życie w dniu 13 Lutego 1695 roku. Szczerze opłakiwał go Racine; a Fénélon, natchniony boleścią, uczcił bajkopisarza przemową, której ostatnie wyrazy przytaczamy:

 «Czytajcie go i powiedzcie, czy można znaleźć większy wdzięk w żartach Anakreona? czy Horacy przybrał moralność i filozofię w ponętniejsze ozdoby? czy Terencyusz odwzorowywał prawdziwiej i naturalniej ludzi i obyczaje? czy Wirgili wreszcie posiadał więcej rzewności i harmonii?»

 Nie szukajmy innych wyrazów dla oddania czci należnej geniuszowi La Fontaine’a; w tem zaś, co dotyczy jego charakteru, objaśni nas dokument, nieznany dotąd biografom. Maucroix, dowiedziawszy się o zgonie La Fontaine’a, skreślił wyrazy następne: «Ukochany i wierny przyjacielu, La Fontaine zakończył życie. Żyliśmy z sobą w przyjaźni przez lat przeszło pięćdziesiąt, i dziękuję Bogu, że pozwolił mi dochować tę przyjaźń aż do kresu życia, bez zmiany i bez przerwy; gdyż mogę powiedzieć, że w ostatnim dniu jego żywota kochałem go tak samo jak w pierwszym. Oby Bóg przyjął go do swej łaski i udzielić raczył wieczny spoczynek jego duszy! Był to umysł szczery i niewinny: równego mu nie znałem nigdy. Nie wierzę, aby skłamał raz jeden w całem życiu.» Nie wątpimy, że prośba Maucroix została wysłuchaną i że Bóg miłosierny przyjął sędziwego wieszcza i pokutnika do swojej chwały.

 

 

PRZYPISANIE. DO JEGO KRÓLEWSKIEJ WYSOKOŚCI KSIĘCIA DELFINA

 

 Miłościwy Książe,

 Jeżeli w dziedzinie piśmiennictwa czyj pomysł nazwać wieszczym się godzi, to zaiste sposób, w jaki Ezop wygłaszał swoje nauki moralne. Pragnąłbym szczerze aby inne, nie moje dłonie, przyozdobiły je w szatę poezyi, skoro największy mędrzec starożytności wyrzekł, że ta ozdoba nie byłaby zbyteczną. Ośmielam się, Miłościwy Książe, przedłożyć niniejszem W. K. Mości kilka próbek w tym rodzaju. Będzie to zabawa odpowiednia młodemu wiekowi W. K. Mości. Jesteś, Mości Książe, w tych latach, w których zabawy i rozrywki dozwolone są potomkom królów; lecz winieneś zarazem skłaniać swoje myśli ku poważnej rozwadze. Jedno i drugie znajdziesz w bajkach, które zawdzięczamy Ezopowi. Są one błahe napozór, wyznaję; lecz ta lekka zasłona wiele prawd głębokich pokrywa.

 Nie wątpię, Mości Książe, iż przychylnem spojrzysz okiem na rzecz tak pożyteczną a zarazem tyle powabną: czy można żądać czegoś więcej nad te dwa warunki? One to ku naukom skierowały umysł ludzki. Ezop posiadał dar niezrównany umiejętnego łączenia obu: czytanie jego utworów zasiewa nieznacznie ziarna cnoty w duszę, uczy ją poznawać siebie, a dopełnia tego niepostrzeżenie, podczas gdy człowiek mniema, iż wcale czem innem się zatrudnia. Tego samego sposobu używa ten, którego wybrało oko Monarchy na twego nauczyciela, Mości Książe. Pod jego kierownictwem nabywasz bez trudu, a raczej z przyjemnością, wszystkich wiadomości potrzebnych synowi królewskiemu. Wielkie na tem zakładamy nadzieje. Ale, mówiąc szczerze, inne względy lepszą jeszcze napełniają nas otuchą: są to, Mości Książe, te przymioty, które nasz zwycięzki monarcha przekazał tobie przy twojem narodzeniu, jest to przykład, jaki każdodziennie tobie daje. Gdy widzisz jego olbrzymie przedsięwzięcia, gdy podziwiasz spokój, z jakim patrzy na wzburzoną Europę i na jej wybiegi, których używa aby go odwieść od zamierzonych celów; gdy jednym krokiem dosięga wnętrza prowincyi, w której co chwila spotyka niezwalczone przeszkody; gdy w ciągu tygodnia podbija inną, i to w porze najnieprzyjaźniejszej do prowadzenia wojny, wówczas kiedy na dworach innych książąt panują zabawy i spoczynek; gdy zwalcza nietylko ludzi ale i żywioły, i gdy widzisz, że powróciwszy z wyprawy, w której zwyciężył jak Aleksander, rządzi swoim ludem jak August: przyznaj, Mości Książe, iż pomimo lat młodych, tak jak on tęsknisz do Sławy i z niecierpliwością oczekujesz chwili, w której będziesz mógł nazwać się jego współzawodnikiem w miłości ku tej niebiance. Na tę chwilę nie czekasz, Mości Książe: uprzedzasz ją. Świadczą o tem szlachetne porywy, żywość, zapał, dowody rozumu, odwagi i podniosłości duszy, jakie składasz co chwila. Jest to zaiste wielka radość dla naszego Monarchy, a zarazem jest to błoga nadzieja dla całego świata, patrzącego na wzrost młodej rośliny, która kiedyś ocieniać będzie tyle krajów i ludów.

 Powinienbym obszerniej mówić o tym przedmiocie; ale ponieważ mój zamiar, dostarczenia rozrywki W. K. Mości, bardziej aniżeli kreślenie pochwał jest odpowiedni moim siłom, pospieszam przeto zwrócić się do bajek; a do prawd, które wyraziłem, dodam jeszcze tylko jednę, tę mianowicie, że jestem, Mości Książe, z najgłębszą czcią i szacunkiem,

 

Waszej Książęcej Mości

najpokorniejszym, najposłuszniejszym

i najwierniejszym sługą,

 

DE LA FONTAINE.

 

 

PRZEDMOWA.

 

 Pobłażanie, z jakiem niektóre moje bajki przyjęte zostały, napełnia mnie nadzieją, że i zbiór niniejszy równej życzliwości dozna. Wprawdzie jeden z naszych mistrzów wymowy zganił zamiar przyoblekania bajek w rymy: mniemał on, że brak wszelkiej ozdoby jest właśnie ich ozdobą największą, a przytem, że pęta poezyi w połączeniu z trudnościami naszego języka, będą mnie krępować w wielu miejscach i staną na przeszkodzie zwięzłości, którą można nazwać duszą bajki, ponieważ bez tego przymiotu musi słabnąć żywość opowiadania. Zdanie takie mógł wypowiedzieć tylko człowiek wytwornego smaku; pragnąłbym jednak, aby choć trochę odeń odstąpiwszy, zechciał uwierzyć, że wdzięk lacedemoński nie jest tak zaciętym wrogiem muzy francuzkiej, aby nie mógł nigdy iść z nią ręka w rękę.

 Zresztą, mój zamiar poparły przykłady, nie powiem starożytnych, bo te nie są dla mnie obowiązującemi, ale nowszych pisarzy. Po wszystkie czasy i u wszystkich ludów uprawiających niwę poezyi, bajki były i są udziałem Parnasu. Zaledwie przypisywane Ezopowi opowieści ujrzały światło dzienne, a już Sokrates uznał za rzecz stosowną odziać je w szatę Muzy. Wzmianka jaką o tem czyni Platon, jest tak powabną, że bez wahania ją zamieszczam, jako ozdobę niniejszej przedmowy. Platon powiada, że gdy Sokrates został na śmierć skazany, musiano spełnienie wyroku odłożyć z powodu nadchodzących uroczystości. W dzień ostatni, Cebes przyszedł odwiedzić filozofa. Sokrates rzekł do niego, iż kilkakrotnie otrzymał był we śnie wezwanie od Bogów, aby przed zgonem przykładał się do muzyki. Z początku nie mógł zrozumieć znaczenia tego snu, bo na cóż zda się poświęcać muzyce, gdy ona nie czyni człowieka lepszym? Widocznie więc była w tem jakaś tajemnica, jakaś rzecz nieodgadniona, tembardziej, że Bogowie nie przestawali go zachęcać. Nawet już w dniach uroczystości otrzymał we śnie ponowne zawezwanie. Zastanawiając się przeto, czegoby od niego żądali bogowie, wpadł na myśl, że między muzyką i poezyą tak ścisły istnieje związek, iż może rada Bogów dotyczyła poezyi. Niema dobrej poezyi bez harmonijności, ale niema jej także bez urojenia; a Sokrates tylko prawdę mówić umiał. Nareszcie znalazł drogę właściwą: wybrał baśnie, zawierające w sobie prawdę, co jest właśnie cechą opowieści Ezopa, i ostatnie dni swego życia poświęcił na nadanie im formy poetycznej.

 Nie sam tylko Sokrates poczytywał poezyę i bajki za siostrzyce: Fedr dowiódł, ze podziela to zdanie, a doskonałość jego utworów daje nam możność sądzenia o wzmiankowanej pracy księcia filozofów. Po Fedrze, Avienus zajmował się bajkami. Wreszcie, nowożytni pisarze poszli ich śladem: widzimy tego przykłady nietylko u nas, ale i u cudzoziemców. Trzeba wyznać, że w owym czasie, kiedy nasi poeci zatrudniali się tym przedmiotem, język francuzki tak dalece różnił się od dzisiejszego, że można tych bajkopisarzy uważać za cudzoziemców. To wszystko nie odstręczyło mnie od przedsięwzięcia: przeciwnie, pochlebiałem sobie, że jeśli nie wyjdę zwycięzcą ze szranek, to przynajmniej zostanie mi chwała, iż pierwszy ukazałem tę drogę naszym poetom.

 Być może, iż praca moja zrodzi w innych chęć pójścia dalej w wytkniętym kierunku. Przedmiot nie jest wcale wyczerpany i można wiele bajek, opuszczonych przezemnie, w poetyczne odziać kształty. Ja wybrałem najlepsze, to jest te, które w rozumieniu mojem były najlepszemi; może pomyliłem się w wyborze, ale nawet tym które przełożyłem, nietrudno będzie nadać inną formę; a im krótszą takowa będzie, tem większe zyska pochwały. Bądź co bądź, zyskałem prawo do względności, czy to dla tego, że śmiałość moja cel osiągnęła i że nie zboczyłem z drogi właściwej, czy też dla tego, że zachęciłem innych, aby lepiej odemnie dokonali dzieła.

 Sądzę, że dostatecznie usprawiedliwiłem dążność moją i zamiary: co do wykonania, niechaj publiczność orzecze. Niema w bajkach moich wdzięku ani zwięzłości Fedra; są to przymioty, którym zadość uczynić nie potrafię. Ale nie mogąc go naśladować w tym kierunku, starałem się natomiast urozmaicić treść bardziej, aniżeli on to uczynił. Nie zamyślam przeto ganić jego dosadności: język łaciński nie wymaga więcej, a baczny czytelnik odszuka w tym autorze piętno właściwe talentowi Terencyusza. Wspaniałą jest prostota tych wielkich ludzi: ja, nie posiadając tak udoskonalonego języka jak oni, nie mogę wznieść się do tej wyżyny. Musiałem więc ten niedostatek w inny sposób zastąpić, a czyniłem to tem śmielej, że już Quintylian wyrzekł, iż nawet nadmiar ożywienia nie czyni ujmy opowieści. Nie chodzi tutaj o przytaczanie jakichkolwiek argumentów: dość, że Quintylian tak powiedział. Zastanowiłem się jednak nad tem, że gdy bajki niniejsze będą wszędzie czytane, to nie zaszkodzi, jeśli nadam im cechę nowości za pomocą pewnych wydatnych zarysów. Tego dziś powszechnie żądamy: wesołości i nowości. Nie nazywam wesołością tego, co śmiech pobudza, lecz pewien wdzięk, pewien powab nieokreślony, który można nadać nawet najpoważniejszym przedmiotom.

 Wszelako, miarą udatności mojego dzieła powinna być nietyle forma, ile treść i jej użyteczność; bo w apologu znajdujemy wszystko, co stanowi rzeczywistą wartość płodów ludzkiego ducha. Jest to prawda tak niezbita, że wielu starożytnych przyznawało Sokratesowi część znaczną dzieł Ezopa, twierdząc, że z pomiędzy śmiertelników ten tylko mógł być ich twórcą, kto najwięcej miał styczności z Bogami. Nie pojmuję zaiste, dla czego Bogowie sami nie zesłali tych bajek z Nieba, i dla czego nie wyznaczyli osobnego bóstwa, któreby opiekowało się zarówno apologiem, jak poezyą i wymową. To, co tutaj wypowiadam, nie jest pozbawione zasady; ponieważ — jeśli wolno łączyć nasze pojęcia o rzeczach najświętszych z błędami bałwochwalstwa — widzimy wszędzie, że prawda przemawiała do ludzi za pośrednictwem porównań, paraboli; a parabola nie jest niczem innem, jak tylko apologiem, czyli przykładem opartym na baśni, tem łatwiej zrozumiałym i tem bardziej skutecznym, im więcej jest pospolitym i swojskim. Ktoby zażądał, abyśmy naśladowali wyłącznie samych tylko mistrzów mądrości, dla tego mamy gotowe wytłumaczenie: nie potrzeba mędrców, skoro to, czego od nas żądacie, pszczoły i mrówki zdolne są wypełnić.

 Dla tych to powodów Platon, wygnawszy ze swej »rzeczypospolitej» Homera, nadał w niej Ezopowi nader zaszczytne miejsce. Pragnie on, aby niemowlęta ssały z piersi matki, wraz z mlekiem, bajki Ezopa: aby niańki opowiadały je dzieciom, ponieważ należy jak najwcześniej nabywać mądrość i cnotę. Zamiast poprawiać obyczaje, trzeba je kierować na dobrą drogę wtedy, gdy umysł jest zarówno na złe i dobre obojętny. Pytam więc, czy do osiągnięcia tego celu może cokolwiek bardziej się przyczynić, aniżeli bajki? Powiedzcie dziecku, że Crassus, wypowiedziawszy wojnę Partom, zapuścił się w ich krainę nie bacząc jak z niej wyjść zdoła, i że w skutek tego, pomimo wysileń, zginął z całem wojskiem. Powiedzcie temu samemu dziecku, że Lis i Kozioł spuścili się do studni aby zaspokoić pragnienie; że Lis wydobył się, wyłażąc po grzbiecie i rogach towarzysza jak po drabinie, a Kozioł został w studni, bo niebył tyle oględnym i roztropnym jak Lis; i że dla tego, kto rzecz jaką przedsięweźmie, powinien patrzeć końca. Zapytuję, który z tych dwóch przykładów większe na dziecku zrobi wrażenie? Zaprawdę ostatni, jako bardziej odpowiedni nierozwiniętemu umysłowi dziecka. Niechaj nikt mi nie zarzuca, że myśli dziecka są same z siebie dziecinne i że nie potrzeba karmić ich nowemi błahostkami. Te błahostki są tylko pozorne; bo w gruncie rzeczy zawierają głęboką prawdę. Jak przez określenie punktu, linii, powierzchni i za pomocą innych prawd ogólnych, dochodzimy do nauki, dozwalającej nam wymierzyć ziemię i niebo, tak samo za pomocą wniosków, których dostarczają bajki, możemy udoskonalić poglądy, poprawić obyczaje i stać się zdolnemi do wielkich czynów.

 Zaleta bajek nie ogranicza się na moralności: z nich czerpiemy pojęcia o usposobieniu i przyrodzie zwierząt, a tem samem i o naszej, bowiem my sami jesteśmy streszczeniem tego, co jest złem i dobrem w stworzeniach bezrozumnych. Prometeusz, zamierzywszy stworzyć człowieka, wziął z każdego zwierzęcia cechę najgłówniejszą i z tych różnorodnych danych zestawił rodzaj ludzki; dokonał owego dzieła, które nosi nazwę Małego Świata. Tak i bajki są obrazem, w którym każdy z nas widzi się odmalowanym. Ich treść utwierdza osoby dojrzałe w wiedzy nabytej doświadczeniem, a dzieci uczy tego, co im wiedzieć należy. Albowiem dzieci, jako nieoddawna żyjące na świecie, nie znają jego mieszkańców ani samych siebie; tę niewiadomość powinno się usuwać jak najwcześniej; trzeba im wyjaśnić co jest Lew, Lis i tak dalej, i dla czego niekiedy przyrównywa się człowieka do owego Lwa lub Lisa. Tego zadania dopełniają bajki: one wpajają w młodociane umysły pierwsze o tych rzeczach pojęcia.

 Przekroczyłem już zwykłe i właściwe przedmowom rozmiary, a jednakże nie zdałem jeszcze sprawy z zasady, przewodniczącej mi w wykonaniu niniejszego dzieła.

 Apolog składa się z dwóch części, z których jednę możnaby nazwać duszą, a drugą ciałem. Bajka jest ciałem; duszą sens moralny. Arystoteles wyłącza z bajki ludzi i rośliny, i tylko zwierzęta wprowadzać do niej pozwala. To prawidło jest raczej dowolnem, aniżeli koniecznem, bo nie zachowywał go ani Fedr, ani Ezop, ani żaden inny bajkopisarz, podczas gdy każdy zamieszczał sens moralny jako rzecz nieodzowną. Jeżeli przeto zdarzyło mi się pominąć sens moralny, to tylko w takich miejscach, gdzie nie można go było podać bez zepsucia wdzięku całości, i gdzie sam czytelnik łatwo ten niedostatek wypełnić może. We Francyi to tylko ma wartość, co się podoba: oto prawidło główne i — rzec można — jedyne. Nie sądziłem przeto, aby grzechem było przełamanie dawnych zwyczajów, jeżeli nie można ich zastosować bez ujmy dla nichże samych. Za czasów Ezopa, tok opowiadania w bajce odznaczał się prostotą, a sens moralny stanowił niejako część oddzielną i był zamieszczany zawsze na końcu. Fedr nie poddał się temu zwyczajowi: upiększył samo opowiadanie, a sens moralny przenosił często z końca na początek. Jeżeli zaś przyjmiemy zasadę, że w ogóle umieszczanie sensu moralnego jest rzeczą niezbędną, to uchybiam tej zasadzie wtedy tylko, gdy potrzebuję trzymać się innej, niemniej ważnej, podanej przez Horacyusza. Zaleca on, aby piszący nie upierał się w walce z obranym przedmiotom i z własnym umysłem, skoro rzecz jaka przechodzi zakres jego zdolności; nigdy (jak twierdzi Horacy) nie czyni tego człowiek pragnący zyskać powodzenie: porzuca on dobrowolnie przedmioty, których należycie zużytkować nie potrafi.

 

.... Et quœ

Desperat tractata nitescere posse relinquit.

 

 Tak i ja postąpiłem kilkakrotnie w kwestyi sensu moralnego, widząc, że nie mogę mieć nadziei powodzenia.