Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
“Bajki i przypowieści” to zbiór utworów Ignacego Krasickiego, jednego z głównych przedstawicieli polskiego oświecenia. Nazywany „księciem poetów polskich”.
Bajki i przypowieści to zbiór ponad 180 utworów autorstwa Ignacego Krasickiego. W śród tego zbioru znajdują sie tekie perły literatury jak Kulawy i ślepy, Szczur i kot, Doktor, Owieczka i pasterz lub Pan i kotka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 66
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawnictwo Avia Artis
2022
O wy, co wszystkie porzuciwszy względy, Za cackiem bieżeć gotowi z zapędy, Za cackiem, które zbyt wysoko leci, Bajki wam niosę, posłuchajcie dzieci! Wy, których tylko niestatek żywiołem, Co się o fraszki uganiacie wspołem, O fraszki, których zysk maże i szpeci, Bajki wam niosę, posłuchajcie dzieci! Wy, którzy marne przybrawszy postaci, Baśniami łudzić umiecie współbraci, Baśniami, które umysł płochy kleci, Bajki wam niosę, posłuchajcie dzieci!
Był młody, który życie wstrzemięźliwie pędził; Był stary, który nigdy nie łajał, nie zrzędził; Był bogacz, który zbiorów potrzebnym udzielał;
Był autor, co się z cudzej sławy rozweselał; Był celnik, który nie kradł; szewc, który nie pijał; Żołnierz, co się nie chwalił; łotr co nie rozbijał; Był minister rzetelny, o sobie nie myślał; Był nakoniec poeta, co nigdy nie zmyślał. A cóżto jest za bajka? wszystko to bydź może. Prawda, jednakże ja to między bajki włożę.
Winszuj ojcze, rzekł Tair, w dobrym jestem stanie, Jutrom szwagier sułtana i na polowanie Z nim wyjeżdżam. Rzekł ojciec: Wszystko to odmienne, Łaska pańska, gust kobiet, pogody jesienne. Jakoż zgadł; piękny projekt wcale się nie nadał: Sułtan siostrę odmówił, cały dzień deszcz padał.
Potok z wierzchołka góry płynący z hałasem Śmiał się z rzeki, spokojnie płynęła tymczasem. Nie stało wód u góry, gdy śniegi stopniały, Aż z owego potoku strumyk tylko mały. Co gorsza: ten, co zaczął z hałasem i krzykiem, Wpadł w rzekę, i nakoniec przestał bydź strumykiem.
Młoda jedna papuga, piękna, okazała, Lepiej jeszcze od pani swojej szczebiotała, Stąd plotki; bo co tylko zdrożnego postrzegła, Zaraz z nową powieścią do jejmości biegła. Była tam i wiewiórka wychowana z ptaszki, Ta tylko pilnowała skoków i igraszki.
Żyły w zgodzie, co rzadka, zwłaszcza przez czas długi, Pani ptaka kochała, a wiewiórkę sługi. Widząc, że jej nie lubią, raz papuga rzekła: Radabym tej niechęci przyczyny dociekła. Rzecze na to wiewiórka: Przyczyny nie badaj, Tak rób, jak ja: baw panią, a niewiele gadaj.
Młody lis nieświadomy myśliwych rzemiosła, Cieszył się, że sierć nowa na zimę odrosła. Rzekł stary: Bezpieczeństwo tych ozdób nie lubi, Nie masz się z czego cieszyć, ta nas piękność gubi.
Niósł ślepy kulawego, dobrze im się działo; Ale że to ślepemu nieznośno się stało, Iż musiał zawsze słuchać, co kulawy prawi: Wziął kij w rękę — ten, rzecze, z szwanku nas wybawi. Idą, a w tem kulawy krzyknie: Umknij w lewo! Ślepy w prosto i, choć z kijem, uderzył łbem w drzewo. Idą dalej; kulawy przestrzega od wody; Ślepy w bród, sakwy zmaczał, nie wyszli bez szkody. Nakoniec przestrzeżony, gdy niemijał dołu, I ślepy i kulawy zginęli pospołu. I ten winien, co kijem bezpieczeństwo mierzył, I ten, co bezpieczeństwo głupiemu powierzył.
Orzeł niechcąc się podłem polowaniem bawić, Postanowił jastrzębia na wróble wyprawić. Przynosił jastrząb wróble, jadł je orzeł smacznie; Zaprawiony nakoniec przysmaczkiem nieznacznie, Kiedy go coraz żywszy apetyt przenika: Zjadł ptaszka na śniadanie, na obiad ptasznika.
Zawżdy się zbytek kończy doświadczeniem smutnem. Płakał ojciec łakomy nad synem rozrzutnym, Umarli oba z głodu; każdy z nich zasłużył: Syn, że nadto używał, ojciec, że nie użył.
Mnie to kadzą, rzekł hardzie do swego rodzeństwa, Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa. W tem gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił, Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił.
Ocean niezmiernością swoją zbyt zuchwały Gardzić począł rzekami, które weń wpływały. Przestańcie, mówił do nich, dodawać mi wody. Rzekł Tagus: Daj nam pokój! dla twojej wygody, Dla twojej wspaniałości, żyzną ziemię porzem; Gdybym ja nie był rzeką, nie byłbyś ty morzem.
Gdy starszych przybierano w pozłacane rzędy, Gniewał się młody zrzebiec na takowe względy. Przyszła kolej na niego; z początku był hardy, Aż kiedy w pysku poczuł munsztuk nader twardy, Gdy jezdźca przyszło dźwigać, znosić rzemień tęgi, Gdy go ściskać poczęły dychtowne popręgi: W płacz nieborak; a stary: Na co ten płacz zda się? Chciałeś, cierpże. Żal próżny, kiedy po niewczasie.
Nie żałując sił własnych i ciężkiej fatygi, Dwa żółwie pod zakładem poszły na wyścigi,
Nim połowę do mety drogi ubieżeli, Spektatorowie poszli, sędziowie zasnęli. Więc rzekła im jaskółka: Lepiej się pogodzić; Pierwej, niżeli biegać, nauczcie się chodzić.
Idź precz od nas, próżniaku, niegodzien żywienia, Mówiła, żądłem grożąc, pszczoła do szerszenia. Prawdę mówisz, rzekł szerszeń, i mnie to obchodzi; Ale, żeś pracowitsza, czyż się łajać godzi? Jestem w nędzy, lepiej się nademną użalić, Niżeli żądłem straszyć i samej się chwalić.
Widząc, że wieńce kładą, że mu rogi złocą, Pysznił się tłusty baran, sam nie wiedział o co. Aż gdy postrzegł oprawcę, a ten powróz bierze, Aby go poniewolnie ciągnął ku ofierze: Poznał zwój błąd; rad nie rad wypełnił los srogi, Nie pomogły mu wieńce i złocone rogi.
Doktor widząc, iż mu się lekarstwo udało, Chciał go często powtarzać; cóż się z chorym stało? Za drugim, trzecim razem bardzo go osłabił, Za czwartym jeszcze bardziej, a za piątym zabił.
Uciekł wyżeł od strzelca, błąkał się dni kilka, Nakoniec znalazł pana i przystał do wilka. Gonił sarny, zające, do kaczek się skradał; Ale, co tylko zdobył, wszystko to pan zjadał. Zła to służba, rzekł zatem, gdzie korzyść nie czeka. Bił pan dawny, lecz karmił; wróćmy się do człeka.
Bryła lodu spłodzona z kałuży bagnistej Gniewała się na kryształ, że był przeźroczysty. Modli się więc do słońca. Słońce zajaśniało, Śklni się bryła, ale jej coraz ubywało. I tak, chcąc los polepszyć niewczesnym kłopotem, Stajała, wsiąkła w bagno i stała się błotem.
Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan, co chciał, u pana swojego wyprosił. Zstarzał się; aż z owego pańskiego pieścidła Psisko stare, niezdatne oddano do bydła. Widząc, że pies nieborak oblizuje kości, Żywił go stary szafarz; niegdyś podstarości.
Każdy wiek ma goryczy, ma swoje przywary. Syn się męczył nad książką, stękał ojciec stary; Ten nie miał odpoczynku, a tamten swobody Płakał ojciec, że stary; płakał syn, że młody.
Klął osieł los okrutny, że marznął na mrozie. Rzekł mu baran, trzymany tamże na powrozie: Nie bluźń bogów, w żądaniach płochy i niebaczny, Widzisz przy mnie rzeźnika! dziękuj, żeś niesmaczny.
Mysz, dla tego, że niegdyś całą książkę zjadła, Rozumiała, iż wszystkie rozumy posiadła. Rzekła więc towarzyszkom: Nędzę waszą skrócę, Spuśćcie się tylko na mnie, ja kota nawrócę.
Posłano więc po kota; kot zawżdy gotowy Nie uchybił minuty, stanął do rozmowy. Zaczęła mysz egzortę, kot jej pilnie słuchał, Wzdychał, płakał! ... Ta widząc, iż się udobruchał, Jeszcze bardziej wpadała w kaznodziejski zapał, Wysunęła się z dziury. A w tem kot ją złapał.
Czegoż płaczesz? staremu mówił czyżyk młody, Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody. — Tyś w niej zrodzon, rzekł stary, przeto ci wybaczę; Jam był wolny, dziś w klatce, i dla tego płaczę.
Osieł podczas upału szukając ochłody, Postrzegł, iż pasterz bydło prowadził do wody, Zbudował się z takowej dobroci człowieka. A gdy przyczyn postępku tego nie docieka, Rzekł mu wół: Cudzy przykład niechaj cię nauczy, Siebie on, nie nas kocha: żeby zarżnął, tuczy.
Kiedy czas przyzwoity do dojrzenia nastał, Pytała dynia dębu: jak też długo wzrastał? — Sto lat. — Jam w sto dni zeszła taka, jak mnie widzisz, Rzekła dynia. Dąb na to: Próżno ze mniej szydzisz,