Bad Boy's Girl 4 - Blair Holden - ebook

Bad Boy's Girl 4 ebook

Holden Blair

4,2

Opis

Tessa O’Connel jest dziewczyną o silnym temperamencie, który pozwala jej pokonać wszelkie przeciwności losu. Podczas pierwszego roku w college’u musi poradzić sobie sama w Nowym Jorku, wykazać się w nowej pracy oraz poradzić z tęsknotą za chłopakiem.

Niepewności i lęki niszczące kiedyś ich relację, zmieniły się w uczucie tak silne, że nie złamie go nawet związek na odległość. Jedyne, czego są pewni to tego, że chcą być razem.

Tessa i Cole, każde w innym mieście, muszą odnaleźć własne drogi w zmieniającej się rzeczywistości i przygotować się do wspólnego wkroczenia w dorosłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (176 ocen)
96
36
29
13
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tapiratorek

Nie oderwiesz się od lektury

oojojoj ale zamieszanie ile ognia czas na część ostatnią
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Bad Boy’s Forever

Redakcja: Karolina Wąsowska

Korekta: Dorota Matejczyk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Copyright © 2017 by Blair Holden

All rights reserved

Cover design copyright © Compañía

Copyright for the Polish edition © 2018 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ISBN 978-83-7686-747-2

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2018

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

youtube.com/wydawnictwojaguar

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

snapchat: jaguar_ksiazki

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2018

konwersja.virtualo.pl

1Cel na ten rok: nie skończyć w torbie na zwłoki

– Gdzie się widzisz za pięć lat?

Wszyscy słyszeliśmy to pytanie i wszyscy go nienawidzimy. Albo może nienawidzilibyście go, gdybyście byli choć trochę podobni do mnie. Mniemam, że gdzieś tam żyją ludzie, którzy mają wszystko poukładane i słysząc pytanie o plan pięcioletni, wyrzucają z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Przyznaję, trochę trudno mi pojąć, jak można mieć taką pewność odnośnie do tego, jak potoczy się życie i gdzie człowiek wyląduje za parę lat. Nie żebym chciała zacząć jakąś filozoficzną debatę. Po prostu dla dziewczyny, która nie wie nawet, co zechce skonsumować na kolację, oczekiwanie, że będzie znać każdy krok na swojej życiowej drodze, to niezawodny sposób na wywołanie ataku paniki w całej jego okazałości.

Bo wiecie, kiedy mając lat osiemnaście, kończyłam szkołę średnią, nie przypuszczałam, że w wieku lat dwudziestu dwóch spędzę Halloween w dresie, wnosząc ciężkie kartony do znajdującego się na czwartym piętrze mieszkania.

Mojego mieszkania.

W którym mieszkam. Sama.

– Co ty masz w tym kartonie? Kamienie? – pyta mój brat. Po jego czole spływają krople potu. Choć Travis ma fioła na punkcie siłowni, taszcząc na górę jedno z trzech wielkich pudeł z butami, ledwo zipie. To chyba dobrze opisuje stopień mojego obuwniczego szaleństwa. Na pierwszym roku studiów kupowanie butów przerodziło się w coś w rodzaju kompulsji, a przez kolejne dwa lata ten fioł coraz bardziej wymykał mi się spod kontroli.

– Przestań marudzić i uważaj na moje dzieciątka, Travis. Pamiętaj, że sam odradziłeś mi zatrudnienie ludzi od przeprowadzek.

Dyszę ciężko, wspinając się na ostatnie piętro. Cóż, pechowo, że akurat dziś nawaliła winda, ale przynajmniej zaliczyłam w ten sposób dzienną dawkę ćwiczeń.

– Tylko dlatego, że jesteś nowa w tym mieście – sapie mój brat. – Nie chciałbym, żeby ktoś uciukał moją małą siostrzyczkę, zanim w ogóle zacznie pracę.

Przewracam oczami. Nieważne, ile mam lat, opiekuńcze instynkty Travisa ani myślą osłabnąć. Podejrzewam, że brat próbuje nadrobić wszystkie te lata, gdy go przy mnie nie było. Choć nie chciałabym, by żył w wiecznym poczuciu winy, miło wiedzieć, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji.

Nawet jeśli ledwie daje sobie radę z jednym pakuneczkiem z butami.

– Tryskasz optymizmem, Trav. Naprawdę w ten sposób chcesz ją tu przywitać? – rzuca idąca przed nami Beth Romano, dziewczyna Travisa i jedna z moich najlepszych przyjaciółek. Bardzo nam dzisiaj pomogła, choć żeby to zrobić, musiała wziąć wolne w pracy. Beth dostała płatny staż w jednej z dużych firm nagraniowych. Zawsze o tym marzyła, wiem jednak, że jest zawalona robotą po uszy. To, że udało jej się tu dojechać mimo halloweenowego szaleństwa, sprawia, że robi mi się cieplej na sercu.

– Nie boję się – ćwierkam radośnie. – Po tym, jak to mieszkanie sprawdziliście ty, tata i mój facet, z Guantanamo mogliby spylić w podskokach wszyscy więźniowie, a ja nadal byłabym bezpieczna w tym ludzkim sejfie.

Faceci mojego życia mają poważny problem z przyzwyczajeniem się do myśli, że będę mieszkać sama w obcym mieście. Ja natomiast specjalnie się nad tym nie zastanawiałam. Skoro dostałam robotę, uznałam, że jeśli wiąże się ona z życiem na własną rękę, nie mam się co wahać. Poza tym wybór moich potencjalnych współlokatorów był dosyć ograniczony. Beth i Travis mieszkają ze sobą od pięciu lat. Megan również mieszka ze swoim facetem, a na dodatek studiuje medycynę w Maryland. Przez moment zastanawiałam się, czy nie zapytać Cami, ale ona dostała się na wymarzoną psychiatrię. Wtedy jej chłopak, Lan, wypowiedział swoje mieszkanie i oni również wynajęli chałupę razem. Lan już wcześniej żył w mieście i pracował dla firmy inwestycyjnej, więc kiedy okazało się, że Cami kolejne cztery lata spędzi w tym samym miejscu, co on… Cóż, nie miałam szans.

Wiem, że przyjaciółki mają poczucie winy z powodu tego, jak się nam ułożyło, bo już w szkole średniej snułyśmy plany, jak to, opuściwszy rodzinne miasto, razem zamieszkamy. Tak się jednak nie stało, ani w college’u, ani teraz, jeśli jednak mam być szczera, perspektywa niezależności mnie cieszy. Tak, również przeraża, przyznaję. Naczytałam się dość tekstów w sieci i naoglądałam wystarczającej liczby dokumentów, by świetnie wiedzieć, jak i kiedy samotna kobieta w Nowym Jorku może stać się kolejną ofiarą seryjnego mordercy. Myślę jednak, że dam radę jakoś przeżyć.

To mój cel na ten rok: nie skończyć w worku na zwłoki.

Poza tym wiem, że jest ktoś, kto zawsze będzie się o mnie troszczyć. Ten jeden facet, który martwi się o mnie bardziej niż ja sama, który nie zaśnie, póki się nie odmelduję, i nie zacznie dnia, nie dostawszy ode mnie wiadomości. Potwornie za nim tęsknię, póki jednak mam świadomość, że zawsze przy mnie będzie, nie lękam się o przyszłość. Jeśli jest jakaś stała, której potrzebuję w życiu, tą stałą jest Cole Grayson Stone. Człowiek, o którym wiem, że nigdy mnie nie opuści.

Udaje nam się wtaszczyć na górę ostatnie pudła i… to już. Niniejszym przeprowadziłam się z mieszkania, które dzieliłam z Cole’em w Providence, do Nowego Jorku. Beth gwiżdże z uznaniem i zaczyna przechadzać się po mieszkaniu. Przyznaję, jestem wdzięczna ojcu za wszystkie inwestycje, które poczynił przez ostatnie lata, bo ujmijmy to tak, gdybym sama miała płacić za wynajem tego miejsca, musiałabym najpierw opchnąć kilka organów.

I tych kilka organów starczyłoby na jeden miesięczny czynsz.

Mieszkanie znajduje się w przedwojennym budynku z recepcją. Ma dwie łazienki, piękną sypialnię i zostało w całości odnowione. Sufity są wysokie, podłogi wykonano z drewna. Jest tu dość miejsca na wszystkie moje buty, a przez okna wpada mnóstwo światła. W ogromnym salonie stoi stół, przy którym swobodnie może usiąść sześć osób. W obszernej, widnej kuchni są marmurowe blaty i mnóstwo sprzętu z nierdzewnej stali. Sprzęt ten przyda się bardziej Cole’owi niż mnie, ale jest tu też mnóstwo szafek, na wypadek gdybym postanowiła obrabować magazyn z kitkatami. Tak naprawdę to mieszkanie jest za duże dla jednej osoby i ogrom wolnej przestrzeni nieco mnie przytłacza. Ale… Ale obejrzałam kilka miejsc, na które byłoby mnie stać, i wierzcie mi, to była najlepsza opcja.

Szaleńczo się cieszę, że tata się o mnie troszczy, zwłaszcza że sama nigdy nie byłam roszczeniowa. Mam wrażenie, że akceptuje to, że zamieszkam sama, tylko dlatego, że ma udziały w tym budynku. Myślę, że on również, tak jak Travis, czuje się winny, że nie angażował się w moje życie i że jego polityczne ambicje mocno się odbiły na naszej rodzinie. Nie ma między nami napięcia, jako rodzina przeszliśmy długą drogę. A co do mamy… Cóż, rozmawiamy ze sobą, a w ciągu ostatniego roku nawet częściej się widywałyśmy. Nie sądzę, żeby rodzice znaleźli się znów razem w tym samym pokoju, ale hej, przecież i tak nie rokowaliśmy na szczęśliwą rodzinkę.

– Na pewno nie chcecie tu zostać? – pytam. – Mam dużo miejsca i multum ulotek z chińskich knajp. Moglibyśmy coś zamówić.

Przyznaję, czuję się nieco samotna.

Beth i Travis wymieniają spojrzenia i, przysięgam, komunikują się telepatycznie. Obydwoje wyglądają, jakby usilnie się przed czymś powstrzymywali. No jasne. Coś przede mną ukrywają.

– Co?

– Fajnie byłoby zostać, ale… – zaczyna Beth i nagle krzywi się w szatańskim grymasie. Z gardła Travisa dobywa się jęk.

– Nie umiesz dotrzymać sekretu.

– Ej, jakiego sekretu? O co chodzi?

Brat przewraca oczami.

– Już i tak to spaliliśmy, więc czemu jej nie powiesz?

– Przymknij się, histeryku, ona nie ma bladego pojęcia, o co chodzi. Ja tylko chcę się upewnić, że po naszym wyjściu twoja siostrzyczka ogoli nogi i ubierze się w coś sensownego. Gdybyś znał ją tak, jak ja, wiedziałbyś, że ma zamiar walnąć się na to urocze łoże z baldachimem i obeżreć kitkatami.

Cóż, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

Travis kiwa głową.

– Część o goleniu mogłaś była sobie odpuścić, ale ogólnie się zgadzam.

– No to może ktoś mi powie, o co chodzi?

– Raczej nie, bo właściwie to musimy już lecieć na imprezę halloweenową. Przebieram się za dominę i wciśnięcie się w kostium zajmie mi wieki, nawet jeśli ten tam pomoże. – Beth wskazuje mojego brata. – Albo zwłaszcza jeśli pomoże.

Puszcza do niego oko, a ja udaję, że wsadzam sobie palec do gardła.

Travis szczerzy zęby, absolutnie zakochany nawet po pięciu latach.

– Zaprosilibyśmy cię, siostrzyczko, ale podejrzewam, że wolałabyś zostać w domu po dzisiejszym dniu. Kto wie, co przyniesie noc…

Niech im będzie.

– Masz rację, jestem trochę zmęczona. – Właściwie to raczej totalnie wykończona. Wstałam bladym świtem, żeby ta cała przeprowadzka odbyła się o jakiejś sensownej porze. W tej chwili z trudem powstrzymuję powieki przed opadnięciem i choć neurotyczna część mnie bardzo chce wypakować graty, mogłabym zabić za prysznic i kilka godzin nieprzerwanego snu.

Ale zdaje się, że powinnam ogolić nogi?

– Cóż, w takim razie… Pamiętaj tylko, że widzimy się raniutko na śniadaniu. – Beth unosi idealną brew, jakby groziła mi ponurymi konsekwencjami, w razie gdybym nawaliła.

– Pamiętam, pamiętam. Do jutra.

– I ani się waż wystawić nas do wiatru!

– Jaaasne – przeciągam to słowo, przyglądając się uroczej parce w poszukiwaniu oznak nadużycia jakiejś mniej bądź bardziej legalnej substancji. Po ich zachowaniu poznaję, że coś kombinują.

– No dobrze, panno ani mru-mru, zbieramy się. Pamiętasz ten lateksowy kostium?

Travis ni to wywleka, ni wypycha Beth za drzwi, ale przyjaciółce udaje się jeszcze posłać mi dwuznaczny uśmieszek.

Co tu się w ogóle dzieje?

Po kilku minutach Travis wraca, żeby upewnić się, że mam wszystkie numery alarmowe, których mogłabym potrzebować, że zamki w drzwiach działają (sprawdza je dwa razy) i że mam dość jedzenia, żeby przetrwać przynajmniej trzy apokalipsy zombie. Na koniec całuje mnie w czubek głowy, prosi, żebym na siebie uważała, i wreszcie znika.

Jego instynkty opiekuńcze mogą człowieka przyprawić o klaustrofobię, wiem jednak, że zachowanie mojego brata wynika z troski o mój dobrostan. I pewnie dlatego nie dzwonię do portiera z prośbą, by nie wpuszczał Travisa częściej niż raz dziennie.

Bo Travis będzie mnie sprawdzał. I na pewno nie poprzestanie na tym jednym razie. Wiem, że szuka mieszkania w okolicy. Tata oczywiście zaproponował mu coś w tym budynku, ale obawiam się, że brat wciąż ma problem z zaakceptowaniem takiego podarunku od ojca. Liczę jednak, że uda mi się go przekonać. Powiem mu, że forsa, którą w ten sposób zaoszczędzi, na pewno mu się przyda. Zwłaszcza gdy Travis postanowi kupić kiedyś własny dom.

Och, obowiązki, obowiązki.

Idę za radą mojej drogiej przyjaciółki. Biorę prysznic, golę nogi i narzucam wygodne ciuchy. Jest kilka halloweenowych imprez organizowanych przez znajomych ze studiów, na które mogłabym pójść, ale tak naprawdę nie mam na to ochoty. Okazuje się, że jestem zbyt podenerwowana nowym miejscem, by w tej chwili zasnąć, uznaję więc, że równie dobrze mogę zacząć wypakowywać graty. Pewnie powinnam zadzwonić do Cole’a, ale kiedy rozmawialiśmy rano, mówił, że planuje naukę z kolegami i przez kilka godzin będzie zajęty. Usiłując poskromić tęsknotę, przystępuję do sortowania swoich rzeczy. Ponieważ mieszkanie jest urządzone pod klucz, nie mam do roboty wiele poza rozłożeniem zawartości kartonów w odpowiednich miejscach. Zatrudniony przez tatę dekorator gotów był urządzić to miejsce pode mnie i dopytywał ojca o moje preferencje, mnie jednak odpowiada taki wystrój, jaki jest teraz; podobają mi się te wszystkie odcienie złamanej bieli i złota z drobnymi niebieskimi akcentami.

Kolejne godziny spędzam na wypakowywaniu ubrań, książek oraz kilku bibelotów, które przywiozłam z Providence. Ostatnie trzy lata urządzaliśmy z Cole’em nasze wspólne gniazdko, więc kiedy musiałam rozebrać je na części i wcisnąć do pudeł, prawie pękło mi serce. Część rzeczy zabrał ze sobą Cole, część wzięłam ja. To, co zostało, oddaliśmy organizacji charytatywnej. Teraz, kiedy wieszam na ścianie mojego nowego domu oprawione w ramkę zdjęcie, tęsknię za tym, co zostawiłam za sobą. I za nim. Czuję ukłucie wyrzutów sumienia. Mogłam bardziej się postarać o pracę w Chicago. Mogłam pisać lepsze listy motywacyjne… Ale i ja, i Cole wiedzieliśmy, że całym sercem pragnęłam znaleźć się w Nowym Jorku. To była trudna decyzja, hojnie zroszona łzami, myślę jednak, że w końcu obydwoje zrozumieliśmy, że nawet jeśli musimy spędzić trochę czasu oddzielnie, wciąż koncentrujemy się na budowaniu wspólnej przyszłości.

Nie wiem, czy zostanę w Nowym Jorku przez całe studia prawnicze Cole’a, ale w tej chwili czuję, że podjęłam właściwą decyzję i że obydwojgu nam wyjdzie ona na dobre. Kiedy poszliśmy razem do college’u, wielu ludzi (czytaj: rodzice) martwiło się, że łącząca nas więź nie jest zdrowa i że powinniśmy dać sobie czas na to, by poznać siebie samych. Udowodniliśmy im, że nie mają racji, i nawet teraz, kiedy dzielą nas setki kilometrów, nie czuję lęku ani zmartwienia. Wiem również, że z Cole’em jest tak samo.

Damy radę.

Otrząsam się z melancholii i tak układam ciuchy w szafie, by starczyło miejsca również na te należące do Cole’a. Nie wiem, kiedy da radę wpaść, i gdy upycham na półce kilka koszulek, które mu podwędziłam, dociera do mnie, że wciąż jeszcze nie otrzaskałam się z nową sytuacją. Nie mogę widywać się z nim, kiedy zechcę, nie mogę go dotknąć, nie mogę poczuć jego skóry, ilekroć tego zapragnę, nie mogę spojrzeć mu w oczy i obrysować wzrokiem konturu jego twarzy, gdy się uśmiecha. Nie mogę wsunąć mu palców we włosy ani wtulić się w niego, gdy mam zły dzień. Nie mogę poczuć na wargach jego warg i to mnie dobija.

Związek na odległość, tak? Świetny pomysł, naprawdę.

Jestem tak zajęta kopaniem sobie dołka, że z początku nie słyszę dzwonka do drzwi. Kiedy wreszcie jazgotliwy dźwięk przebija się do mojej otumanionej głowy, podskakuję. Jest tylko kilka osób, które portierzy wpuściliby do środka bez informowania mnie o tym, a dwie z nich niedawno wyszły. Przewracam oczami. No tak, Travis pewnie zapomniał wymienić dobrej żarówki na lepszą. W końcu Boże broń, żebym miała w mieszkaniu niewłaściwe oświetlenie. Ruszam do drzwi gnana zniecierpliwieniem. Jeśli mam tu mieszkać, lepiej, żeby braciszek nauczył się respektować moją prywatność.

– Travis, na litość kija… – zaczynam, z rozmachem otwierając drzwi.

Słowa zamierają mi na ustach. Tracę zdolność do wyprodukowania sensownego zdania. Mój mózg jest zbyt zajęty próbą przeprocesowania tego, co widzą moje oczy. Oczy, które wyłażą mi z orbit. Serce zaczyna mi walić. Czyżbym tęskniła za nim tak bardzo, że mam halucynacje? W końcu nie ma opcji, żeby złapał dzisiaj jakiś lot czy…

– Zwariowałam, nie? Tak to się objawia?

Zarumieniony od chłodu, z włosami potarganymi wiatrem, wyobrażony Cole ma na sobie granatową bluzę oraz świetnie dopasowane dżinsy i wygląda równie zniewalająco, co Cole prawdziwy. Przez ramię przewiesił kurtkę, a w drugiej ręce trzyma walizkę. Radość malująca się na jego twarzy uderza we mnie z siłą rozpędzonego tira. Serio. Mam wrażenie, jakby coś grzmotnęło mnie tak mocno, że aż nie mogę oddychać. Cole wygląda tak prawdziwie. Znacznie lepiej niż moje zwyczajowe fantazje.

Ale nie może go tu być. To niemożliwe.

– Muffinko – wydusza chrapliwym głosem. Brzmi, jakby brakowało mu tchu. Jakby wbiegł z walizką po schodach, bo winda nie działa. Jezu, Tessa, weź się ogarnij. Skoro już musisz przyzywać ducha Cole’a, daj mu przynajmniej transport.

– Myślisz, że wyrażenie „chora z miłości” odnosi się właśnie do czegoś takiego? – pytam smętnie. – Tęsknię za tobą tak strasznie, że totalnie mi odbija i zaczynam mieć zwidy.

Cole przechyla głowę i uśmiecha się z ciepłym rozbawieniem.

– Myślisz, że nie jestem prawdziwy?

– Myślę… Myślę, że trochę za długo wąchałam twoje podkoszulki i rzuciło mi się to na mózg. Powinieneś być w Chicago i wkuwać. Ledwie masz czas, żeby oddychać, a co dopiero lecieć do innego stanu. No więc, cóż, tak, skłaniam się ku twierdzeniu, że zaczynam wariować.

– Tessie… – Wyobrażony Cole robi krok naprzód. – To ja.

– Nie, niemożliwe. – Robię krok do tyłu. – Jestem zbyt młoda, by popaść w szaleństwo. Rany, nawet nie zaczęłam jeszcze poważnej pracy! Tyle jeszcze powinnam zrobić, tyle się nauczyć. Nawet nie rozmawialiśmy o tym, czy będziemy mieć psa. Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? Boże, dlaczego ja mówię do halucynacji?

I właśnie wtedy wyobrażony Cole wpada do mieszkania, zatrzaskuje za sobą drzwi, bierze mnie w ramiona i całuje jak oszalały. Ziemia umyka mi spod stóp. W przenośni i dosłownie. A kiedy mój mózg wreszcie pojmuje, że imaginacja nie byłaby w stanie całować mnie tak namiętnie, dociera do mnie, że Cole naprawdę tu jest i że straciłam cenne sekundy na zachowywanie się jak idiotka.

Odpowiadam pocałunkiem, a on wzdycha głęboko, najwyraźniej ukontentowany, że objawy ogłupienia ustąpiły. Zarzucam mu ramiona na szyję i pozwalam, by przyciągnął mnie tak blisko, aż nie dałoby się wcisnąć pomiędzy nas nawet szpilki. Całujemy się do utraty tchu. Ostatni raz widziałam go prawie trzy tygodnie temu, kiedy przyleciał do Providence. Zaczął naukę w październiku i już nie może się wygrzebać. Choć ma zajęcia tylko trzy razy w tygodniu, nauki jest tyle, że nie może sobie pozwolić, aby ot tak wskoczyć do samolotu.

Ale teraz tu jest. Wtulam się w niego, a on mocno mnie przytula.

– Co ty tu robisz? – pytam na bezdechu.

Cole unosi mój podbródek, by spojrzeć mi w oczy, a potem muska wargami skraj policzka.

– Myślałaś, że przegapię dzień twojej przeprowadzki? Wiedziałem, że będziesz zdenerwowana. Przepraszam, że nie dałem rady ze wszystkim ci pomóc, chciałem jednak być dziś przy tobie.

– Ale… Ale twoje zajęcia. – Dokonuję bezgłośnych obliczeń. Jest czwartkowy wieczór, a Cole ma zajęcia od wtorku do czwartku. Musiał złapać pierwszy samolot, żeby zdążyć do Nowego Jorku jeszcze dzisiaj.

No po prostu nie wierzę.

– Ale… Nie powinieneś był. Masz pracę i szkołę, no i mówiłeś, że w ten weekend czeka cię masa roboty.

Wzrusza ramionami.

– Coś tam nadrobię tutaj.

Oczy mi się szklą, bo hormony oszalały. Głaszcząc Cole’a po policzku, unoszę głowę i delikatnie całuję go w usta.

– Wspominałam kiedyś, jak bardzo cię kocham?

Cole szczerzy zęby.

– Może. Ale chętnie znów to usłyszę.

Powtarzam to zatem. Wielokrotnie. I na rozmaite sposoby.

2Łatwiej byłoby się oprzeć naleśnikom z nutellą

– Udało ci się! – Beth uśmiecha się od ucha do ucha, widząc nas rano w kafejce położonej kilka ulic od mojego nowego mieszkania.

– Wydajesz się zaskoczona. – Przysuwam się bliżej do Cole’a, a on obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do boku.

– No cóż, wyznam, że przeszło mi przez myśl, że będziecie raczej zajęci czym innym. – Puszcza do nas oko, a pierś Cole’a wibruje śmiechem. Beth wstaje, żeby go uścisnąć, bo dawno już się nie widzieli. Od czasu college’u, a właściwie od czasu skończenia szkoły coraz trudniej było nam wszystkim regularnie się widywać. Teraz przynajmniej jestem bliżej Travisa i Beth. Co ma również złą stronę, bo owszem, częściej spotykam się z rodziną, za to Cole jest dalej niż kiedykolwiek wcześniej.

Jeszcze kilka lat, upominam się, tylko kilka lat.

Travis wraca z kawą i entuzjastycznie wita się z Cole’em. A pomyśleć, że kiedyś się nie znosili. Przeszli długą drogę.

– Od jak dawna to planowaliście? – pytam, siorbiąc gęste od cukru orzechowe macchiato.

– Od kiedy wyznaczyłaś dzień przeprowadzki. – Beth szczerzy się w uśmiechu. – Co? Myślałaś, że twój facet wywinie się od noszenia gratów?

– Właściwie to myślę, że te twoje buty uszkodziły mi kręgosłup – jęczy teatralnie Travis. Rzucam w niego zmiętą serwetką.

– Nie martw się, Tessie, zajmę się resztą twojej kolekcji i nie będę narzekać jak ten mięczak. – Cole zarzuca rękę na oparcie naszego siedzenia, a ja przysuwam się bliżej niego. Wiem, że staliśmy się jedną z tych par, z których jako wieczna singielka robiłam sobie jaja. Zastanawiałam się, dlaczego dwoje ludzi nie potrafi trzymać łap z dala od siebie w miejscach publicznych. Naiwna, piętnastoletnia Tess nie miała pojęcia, że kiedy bardzo, ale to bardzo kogoś kochasz, chcesz mieć z nim nieustający kontakt. Nie miała również pojęcia, że najlżejsze muśnięcie palców, dłoń dotykająca krzyża, pocałunek w policzek, delikatna pieszczota i wszystkie te rzeczy, które facet robi odruchowo, bez zastanowienia, mówią ci, że on nie potrafi bez ciebie żyć.

Spoglądam na Cole’a i przygryzam wnętrze policzka. Chyba nie powinnam się tak czuć. Nie powinnam tak strasznie się emocjonować, ilekroć o nim pomyślę. Co się mówi o miesiącu miodowym? Jestem pewna, że nasz miesiąc miodowy trwa o wiele, wiele dłużej, niż powinien i… Szczerze? Wciąż czuję się tak samo zakochana jak pięć lat temu. Nic się nie zmieniło, uczucia nie osłabły. Jeśli już, to raczej z czasem nasz związek wyewoluował w coś, co uważam za najważniejszą część mojego życia.

– To do kiedy możesz zostać? – Pytanie Travisa skierowane jest do Cole’a, ale brat patrzy na mnie. Bo się martwi. Wiem, że nie podoba mu się, że mieszkam sama, zwłaszcza że niskie poczucie własnej wartości, z powodu którego cierpiałam przez długi okres, nie predestynuje mnie do roli wymarzonej kandydatki do związku na odległość.

Lubię myśleć, że to już za mną.

– Do poniedziałkowego wieczoru. – Spostrzegam, że Cole zaciska zęby. – Teoretycznie nie muszę być na wtorkowych zajęciach, ale profesor nie jest najmilszym człowiekiem. Cóż, przynajmniej odwiozę cię do pracy. – Uśmiecha się do mnie, a ja czuję mieszaninę podniecenia i strachu. Praca, prawdziwa praca i prawdziwe obowiązki, przed którymi skutecznie uciekałam przez kilka ładnych lat. Jasne, dorabiałam tu i tam, ale na myśl, że będę musiała siedzieć przy biurku od dziewiątej do siedemnastej i odpowiadać za coś konkretnego, sprawia, że cóż, trochę jednak panikuję. Aplikowałam do kilku firm i rozmowy poszły gładko. Kiedy jednak w końcu dostałam się na stanowisko asystentki redaktora pisma modowego, to… niespecjalnie mnie to zachwyciło.

Moim wielkim marzeniem zawsze była praca w wydawnictwie. Chciałam wyszukiwać książki i pisarzy. Sprawiać, że godne opowiedzenia historie zostaną opowiedziane i przeczytane. Chciałam wydawać najbardziej magiczne, niezapomniane teksty, które na zawsze zostaną w sercu każdego czytelnika. Chciałam, by te moje książki stawały się częścią czyjegoś życia, tak jak częścią mojego stały się opowieści, które czytałam w dzieciństwie.

A teraz będę pisać o szminkach. Tak, niezbadane są koleje losu.

Świetnie wiem, że ta praca to dopiero początek mojej drogi i że przecież chodzi o to, by się rozwijać. Mogę popracować w redakcji przez jakiś czas, a potem poszukać innego miejsca. Sama robota jest okej, będzie świetnie wyglądać w CV i pozwoli mi trochę zarobić, a jednak… A jednak mam wrażenie, że moja sytuacja przypomina tę, w której znalazła się bohaterka powieści Diabeł ubiera się u Prady.

– Ej, wszystko gra? – Cole trąca mnie lekko i wyrywa z zamyślenia. Otacza mnie troje mocno zaniepokojonych ludzi.

– Dasz sobie radę, Tessie. Nie mów mi, że nadal zadręczasz się tym, że tam nie pasujesz. – Beth patrzy na mnie znacząco. Pewnie martwi się, że jej mowy motywacyjne nie podziałały.

– Wiecie, co robiłam przez ostatnich kilka dni? Oglądałam mnóstwo kanałów o modzie i urodzie na YouTube. Macie pojęcie, jak bardzo skomplikowany jest makijaż? – Obracam się do Cole’a. – Weźmy na przykład taki „baking”. Pieczenie znaczy. No więc ten cały „baking” to nie jest to, co robi babcia Stone w Święto Dziękczynienia. Pieczesz twarz, a nie indyka. Przecież to nie ma sensu.

Cole ma lekko przerażoną minę.

– Ale jak to… To znaczy, że posypujesz sobie twarz mąką?

Beth głośno prycha.

– Blisko, kolego, bardzo blisko. Ale, Tess, przestań się zamartwiać. O pieczeniu już wiesz, a jak czegoś nie będziesz wiedzieć, zapytasz wujka Google’a. Ja tak robię.

– Po prostu… No, nigdy nie widziałam się w przemyśle urodowym. Musiałam kupić masę tych wymyślnych fatałachów i ciuchów do pracy. A tak naprawdę marzyłam o miejscu w jakimś miłym wydawnictwie, gdzie pozwoliliby mi przychodzić w dresie. – Jęczę cicho.

– Dojdziesz do tego, Tessie, wierzę w ciebie. – Mój chłopak poklepuje mnie po plecach. – Ale póki co musisz upiec kilka twarzy.

* * *

Po śniadaniu, zaplanowawszy wcześniej wspólne wyjście następnego wieczoru, rozchodzimy się w różne strony. Wciąż jestem wykończona przeprowadzką, a Cole lotem, zamierzamy więc uciąć sobie drzemkę przed późniejszą randką.

Ktoś mógłby powiedzieć, że jesteśmy nudni. Ja twierdzę, że po prostu jesteśmy w stałym związku.

– I pomyśleć, że gnieżdżę się w jadącej chińskim żarciem na wynos dziurze bez ogrzewania i ciepłej wody – wzdycha Cole, padając na moje łóżko.

Parskam śmiechem i siadam obok niego.

– Hej, przecież sam wybrałeś gnieżdżenie się. Stać cię na mieszkanie w lepszej okolicy i trudno mi pojąć, dlaczego to sobie robisz.

– Wolę trochę zaoszczędzić, żebym mógł później wynająć coś lepszego tutaj. Wiesz, nie chcę mieć poczucia, jakbym dostawał prezent od twojego taty.

Serce mi rośnie. O Boziu, on zawsze mówi właściwe rzeczy.

– Kapuję i sama też staram się oszczędzać, ale gdybyś znalazł sobie lokum, w którym nie grozi ci mutacja w ludzką wersję sopla, lepiej by mi się spało.

– Och, naprawdę? Jestem pewien, że kiedy wyjadę, będzie ci raczej brakować czegoś zupełnie innego.

– Nie wydaje mi się. Czujesz ten materac? I te poduszki? Są jak chmurki. A tobie żal kasy nawet na pościel z Ikei.

Przed przeprowadzką pomagałam mu kupować meble w sieci i, rany, naprawdę wziął sobie do serca to całe „będę oszczędzać na chałupę w Nowym Jorku”, bo krzywił się nawet na graty po trzynaście dolców.

Choć, przyznaję, to, że tak ciężko pracuje na nasze wspólne szczęście, sprawia, że z każdym kolejnym dniem kocham go coraz bardziej.

– Naprawdę wolałabym, żebyś przyjął ode mnie kilka rzeczy i nie robił z tego wielkiej sprawy. – Gapię się na jego profil, a w środku mnie popiskuje poczucie winy. Oto ja: zadekowana w luksusowym mieszkaniu, kiedy on urabia się po łokcie.

– Chciałaś mi kupić łóżko za tysiąc dolców, to była wielka sprawa.

– Gdybyś choć na moment przestał myśleć o sobie, odkryłbyś, że to łóżko było tak samo dla ciebie, jak i dla mnie. Teraz, ilekroć do ciebie wpadnę, będę musiała spać na czymś, co przypomina kawałek podłogi na nóżkach.

– Cóż, skarbie, obydwoje świetnie wiemy, jak się kończy większość sytuacji, w których obecne są: ty, ja i łóżko, nie sądzę więc, żeby wygoda tego konkretnego mebla była specjalnie istotna.

Rzuca mi ten krzywy uśmieszek, od którego krew przyspiesza mi w żyłach, a serce zaczyna walić jak oszalałe. Tak, nawet po pięciu latach.

– Mistrz zmiany tematu – komentuję lekko schrypniętym głosem. Na chwilę zapominam o tym, że wygląda na wykończonego i jak kiepsko brzmiał przez ostatnich kilka tygodni. Lot tutaj tylko dołożył się do jego zmęczenia, odsuwam jednak od siebie wyrzuty sumienia, bo nie chcę zepsuć tych kilku dni, które dla siebie mamy. Kiedy więc Cole przyciąga mnie do siebie i z pasją całuje, myślę o nim i tylko o nim, a nie o tym, że nie mam bladego pojęcia, jakie życie teraz wiedzie, samotny w innym mieście.

* * *

Cole odpływa na kilka ładnych godzin. Kiedy zbliża się czas, kiedy powinniśmy wychodzić do knajpy, w której zarezerwowaliśmy stolik, nie budzę go, tylko zamawiam włoskie żarcie. Telefon Cole’a nieustannie popiskuje i błyska nadchodzącymi wiadomościami, więc choć nie mam w zwyczaju naruszać prywatności swojego chłopaka, spoglądam na jego komórkę, żeby upewnić się, że nie chodzi o jakiś nagły wypadek.

Pierwsze, co widzę, to masa wiadomości na grupowym czacie. Rzeczona grupa nazywa się tak samo, jak zajęcia, na które może chodzić Cole w tym semestrze, a treść wiadomości to potwierdza. Gromadka ludzi nawija o jakichś pojęciach z zakresu prawa, które rozpoznaję dzięki jednym zajęciom z college’u. Co ważniejsze jednak, kilkoro znajomych Cole’a skarży się, że ten opuścił ich w połowie grupowego projektu. Nie mam okazji przeczytać nic więcej, bo słyszę odgłos kroków i Cole wyłazi z sypialni.

Nie podskakuję i nie udaję, że nie czytałam przeznaczonych dla niego wiadomości.

– Zgaduję, że trudno było ci się wyrwać z uniwerku – rzucam.

Po pięciu godzinach drzemki Cole wygląda na uroczo zdezorientowanego. W jego oczach wciąż widać zmęczenie, przyrzekam więc sobie w duchu, że dopilnuję, by wypoczął przed powrotem na studia. W tej chwili musimy jednak pogadać.

– Skąd ten pomysł? – Podchodzi i spogląda na telefon, który unoszę wyżej.

– Ktoś ciągle do ciebie pisał, więc sprawdziłam, żeby upewnić się, że nie dzieje się nic złego, i…

– I zobaczyłaś, z jakimi diwami przyszło mi studiować.

– Diwy są chyba mocno wkurzone.

– To dorośli ludzie, którzy urządzają sceny. – Cole wyjmuje mi z dłoni telefon i przebiega wzrokiem po wiadomościach, a zmarszczka między jego brwiami staje się coraz głębsza. Widzę, jak przełyka przekleństwo. Potem wyłącza telefon i rzuca go na bok.

– I po problemie.

Nachyla się ku mnie, ujmuje moją twarz w dłonie i mocno całuje mnie w usta.

– Wiem, że się martwisz. Wiem, że wszystko analizujesz i uważasz, że jesteś winna temu, że ktoś jest ze mnie niezadowolony i tak dalej. Ale wiesz co? Chcę tu być. A szanowni koledzy i koleżanki? Moją część projektu skończyłem długo przed terminem, bo od dawna planowałem ten przyjazd. Jeśli banda tak zwanych dorosłych nie umie wziąć się w garść i wykonać swojej części roboty, to, cóż, nie mam zamiaru ich niańczyć. Więc, błagam, przestań się zamartwiać.

Przygryzam wargę.

– Tylko obiecaj, że powiesz mi, jeśli studia okażą się zbyt męczące albo nie będziesz miał czasu, jasne? To cudowne, że do mnie przyleciałeś, ale nie chciałabym, żeby ci to zaszkodziło. Chcę, żebyś skoncentrował się na nauce i skopał wszystkim tyłki. Czaisz, że laski fantazjują o prawnikach w garniakach, prawda?

Cole szerzej otwiera oczy i mocniej mnie do siebie przyciąga.

– Fantazjujesz o prawnikach?

Przewracam oczami.

– A kto nie fantazjuje? Nie oglądałeś serialu Suits?

– No proszę, a ja pierwszy raz o tym słyszę, Muffinko. Utrzymywałaś mnie w nieświadomości. Dobrze więc, to o czym tak konkretniej fantazjujesz?

Policzki zaczynają mnie palić, opuszczam więc głowę, by nie patrzeć Cole’owi w oczy. Czasami za dużo gadam. Na przykład teraz.

I tak, można za dużo powiedzieć, nawet gdy jest się w związku z facetem, który mnóstwo razy widział cię nago.

Na szczęście dzwonek ratuje mnie przed zdradzeniem kolejnych sekretów, a perspektywa jedzenia wystarczy, by Cole mi odpuścił.

– Ale wiesz, że i tak będziesz musiała mi opowiedzieć, prawda? Ze szczegółami.

– Perwers – rzucam przez ramię, podchodząc do drzwi.

– Ale twój perwers – przypomina Cole, wyprzedzając mnie. Och, jasne, przecież nie pozwoli mi zapłacić za jedzenie. – Idź, włącz jakiś film. Jakikolwiek. Przykro mi, że zasnąłem i z naszych planów nic nie wyszło. Dobrowolnie skazuję się na dowolny ckliwy historyczny romans, jaki wybierzesz.

– A co z musicalami?

– O, to jeszcze gorsze. Świetnie! – Zwiesza głowę. – Wysiedzę cały i jeśli zechcesz, będę śpiewał razem z tobą. Ale jutro zrobimy wszystko, co dla nas zaplanowałaś. Okej, Muffinko?

– Okej!

* * *

Czas pobytu Cole’a w Nowym Jorku mija zdecydowanie za szybko i w sobotni poranek jestem bliska łez. Co jest idiotyczne, bo myślałam, że znalazłam już sposób, żeby nie tęsknić za nim przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale pewnie chodziło o to, że wcześniej długo się nie widzieliśmy, a teraz, kiedy on tu jest, na nowo uświadamiam sobie, jak bardzo będzie mi go brakować. Wystarczyło kilka dni, by dotarło do mnie, że nieobecność Cole’a sprawia, że w moim życiu zaczyna brakować czegoś bardzo ważnego. Że wielka część mojego szczęścia uzależniona jest od jego bliskości.

Jakby domyślając się, jakie ponure myśli chodzą mi po głowie, Cole mocniej obejmuje mnie ramionami i przytula do nagiej piersi.

– Która godzina, Tessie? – szepce, nie otwierając oczu, a jego palce delikatnie muskają mój kręgosłup w sposób, który zawsze mnie nakręca, o czym Cole doskonale wie.

– Około piątej.

– Poczułaś nagłą chęć na jogging?

Wzdrygam się na samą myśl.

– W najgorszym koszmarze nie wyśniłabym sobie biegania o piątej.

– To śpij, kochanie. – Jego głos jest ochrypły, a twarz z lekkim zarostem megaseksowna.

– A co jeśli nie chcę? Co, jeśli chcę na ciebie patrzeć?

– To by było dość upiorne. A poza tym niewyspana robisz się wredna. Nie chciałbym, żebyś strzelała dzisiaj do ludzi.

– Racja. – Zna mnie aż za dobrze.

– Chodź tutaj – mruczy do mnie, a ja wtulam się w niego jeszcze mocniej. Mam na sobie jedynie jego podkoszulek. Po prostu nie umiem spać nago. Cienka tkanina jest prawie niewyczuwalna, tak więc po chwili ciepło Cole’a sprawia, że rozluźniam się i zasypiam. Ostatnie, o czym myślę, to to cholerne łóżko. Cole je zepsuł. Nigdy nie będę w stanie spać w nim, nie myśląc, o ile lepiej byłoby być w nim we dwoje.

* * *

– Skoro zepsułem wczoraj twoje plany, pomyślałem, że dzisiaj moglibyśmy zrobić coś, no wiesz, specjalnego. – Cole przygotowuje nam śniadanie. Posiłek. Nazwijmy to śniadaniem. Trochę zamarudziliśmy w łóżku i zrobiło się prawie południe, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że ciężko wypełznąć z wyrka, kiedy tuli cię Cole Stone. Gość jest w tym naprawdę świetny. Już łatwiej byłoby mi się oprzeć naleśnikom z nutellą.

– Cole, naprawdę nie musisz. Jeśli o mnie chodzi, możemy zostać tutaj. Poza tym i tak wieczorem wychodzimy z Beth i Travisem.

– Chciałbym, żebyśmy wyszli gdzieś razem. Tylko we dwoje. Bez twojego brata, który patrzy na nas jak na bombę zegarową.

– Wcale nie! Ej, moment… Serio?

– Martwi się. Wszyscy się martwią, a ja mam powyżej uszu tłumaczenia im, że damy radę.

Pierwszą osobą, która przychodzi mi do głowy, jest Cassandra. Od czasu, kiedy stosunki Cole’a z macochą uległy znacznemu ochłodzeniu, minęło parę lat, ale czasami mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Pewnie słowa, które bolą tak, jak zabolały słowa Cassandry, zostają z człowiekiem na całe życie. Kiedyś oznajmiła mi, że wini mnie za rozpad własnej rodziny. Potem przeprosiła mnie za to i starała się naprawić nasze relacje, a ja wychodziłam z siebie, żeby udowodnić jej, że nie stało się nic wielkiego, ale nigdy już nie czułyśmy się w swoim towarzystwie swobodnie i z niegdysiejszej bliskości nic nie zostało. Cassandra odebrała zachowanie swojego syna jak opowiedzenie się po czyjejś stronie. Konkretnie po mojej. Wciąż jest w niej wiele żalu. A ponieważ ani myślę komplikować życia rodziny swojego faceta, nie widuję się ze Stone’ami tak często jak kiedyś. Wiem, że Cole nie jest z tego powodu szczęśliwy, wie jednak, co się wydarzyło, i jakoś to akceptuje.

To wszystko oznacza, że wszystkie święta spędzaliśmy oddzielnie i że trochę sobie polataliśmy w tę i we w tę. Okej, czeka nas jeszcze sporo pracy, ale jestem pewna, że nam się uda.

Za jakiś czas.

– Jeśli rodzice znowu zaczną nawijać o związku na odległość, przypomnę im, że kiedyś chcieli, żebyśmy spędzili trochę czasu oddzielnie – oznajmiam, patrząc na Cole’a i śliniąc się w duchu. Cienki podkoszulek, który ma na sobie, nie daje szans wyobraźni. Tak, na pewno spędził ostatnio trochę czasu na siłowni.

Przez pięć lat obydwoje zdążyliśmy nieco się zmienić. Tylko że kiedy ja staram się, jak mogę, żyć w miarę zdrowo i nie nadrobić tego, co kiedyś udało mi się zrzucić, ciało Cole’a przeszło metamorfozę i stało się… Kurczę, nie wiem, czym się stało. Nie znajduję słów, by opisać jego boskość.

Choć nie gra już profesjonalnie w futbol, pozostał fanem sportu. Jego muskulatura stała się wyraźniejsza, klatka piersiowa mocniej wyrzeźbiona, barki szersze i… Nie, nie będę nawijać o jego przedramionach.

Zawsze miałam do nich słabość i gdy widzę, jak teraz napinają się i rozluźniają, zalewa mnie fala zachwytu.

Włosy Cole’a są nieco dłuższe niż zazwyczaj i wpadają mu do oczu. Wiem, że tego nie cierpi. Pewnie zapomniał umówić się do fryzjera, kiedyś robiłam to za niego. Nagle dopada mnie dziwna melancholia. Chciałabym wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku. Czy ma kogoś, kto się nim zaopiekuje. Kogoś, z kim może porozmawiać.

Wiem, że nie powinnam się tym zadręczać, ale mieszkałam z tym facetem przez ostatnie cztery lata. Świetnie znam jego zwyczaje. Świetnie znam jego. Wiem, jak łatwo mu się zatracić w pracy i przestać o siebie dbać. Wcześniej byliśmy drużyną. Mnie udawało się poskramiać jego pracoholiczne zapędy, on zaś motywował mnie do działania, kiedy zamieniałam się w królową prokrastynacji.

To nie tak, że teraz drużyną nie jesteśmy. Po prostu mieszkając tak daleko od siebie, trudno jest działać razem.

– …iść do Central Parku?

– Przepraszam? – Oho, znowu straciłam kontakt ze światem.

– Pytałem tylko, czy masz ochotę na coś konkretnego?

– Chyba niekoniecznie. – Pospiesznie rozważam w myślach opcje. Mamy mało czasu, w poniedziałek Cole wyjedzie. W głowie kłębi mi się tysiąc rzeczy, które chciałabym razem z nim zrobić. Wielokrotnie bywałam w Nowym Jorku, nigdy wcześniej jednak nie zatrzymywałam się tu na dłużej. Teraz, jako mieszkanka miasta, doświadczę zupełnie innej jego strony. I bardzo, bardzo bym chciała doświadczać jej razem z Cole’em. – W Met jest wystawa, którą chciałabym zobaczyć – mówię wreszcie.

– Zatem postanowione – oznajmia Cole, kiwając głową.

Chciałabym, żeby życie zawsze było takie proste.