Bachor. Bezradnik dla nieudacznych rodziców - Dominika Węcławek, Katarzyna Nowakowska, Anna Rączkowska - ebook

Bachor. Bezradnik dla nieudacznych rodziców ebook

Dominika Węcławek, Nowakowska Katarzyna, Anna Rączkowska, Wojtek Grajewski

3,5

Opis

Wszyscy kochamy dzieci, ale chyba żadna matka nie jest świadoma wszystkich trudów macierzyństwa, dopóki własny bąbelek nie zacznie przebierać nóżkami w jej łonie. Zgaga, nudności i kopanie w podbrzusze (bez ostrzeżenia) to dopiero początek kłopotów.

Bachor to pełen czarnego humoru antyporadnik. Nie tylko dla rodziców. Rozbawi i pouczy młodych, pragnących potomstwa, ale też nawet najbardziej wytrwałe matki i cierpliwych ojców. Chyba nie ma na świecie takiego rodzica, który nigdy nie miałby czasem ochoty powiedzieć sobie dość, a swojemu bachorowi, żeby żarł gruz albo przynajmniej w końcu zasnął.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (67 ocen)
21
14
16
8
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
cieslak

Nie polecam

Na początku nawet śmieszna, potem już czytanie zrobiło się męczące 🤷‍♀️
10
AniaNowotna

Nie polecam

Nie daję rady. Poddałam się po 40 stronach tego bełkotu. Książka niczego nie wnosi, tylko jakieś pierdololo.
00
twortejki

Nie oderwiesz się od lektury

Książka przy której można wyjąć kij z du@y i nabrać dystansu do siebie i innych rodziców. Prawdziwa i zabawna czasem do łez.
00

Popularność



Kolekcje



Wstęp

Sentymentalne pierdololo

Panie, kiedyś to były bachory – teraz już nie ma bachorów.

Kiedy wrzucałam do sieci pierwszą okładkę magazynu „Bachor” dla beznadziejnych rodziców, nie spodziewałam się, że cała ta sprawa nabierze takiego rozmachu. Umówmy się, pierwszy numer „Bachora” to był tak gruby żart, że poza okładką i kilkoma zajawkami wrzuconymi w opisie samego magazynu przecież nie było. Nic ponad fotkę zasmarkanego „gówniaka” i teksty, które okazały się wystarczająco mocne, by wstrząsnąć ludźmi. Dziś możemy się zastanawiać, co to byli za ludzie, skoro po tytułach, takich jak Depresja poporodowa: możesz z tego nie wyjść, Drze ryja? Nic na to nie poradzisz czyNiejadek – sprawdź, kiedy umrze, uznali, że chcą pracować w tym czasopiśmie. Po kolejnych numerach, które stawały się coraz mniej fejkowe i pęczniały w treści, dołączali nie tylko ci, którzy chcieli „pracować” w naszej redakcji, ale i ci, którzy przyznawali otwarcie, że „Bachor” ocalił im życie, a przynajmniej sprawił, że nie czuli się tak bardzo bezradni i beznadziejni. Sama nie wiem, przecież na każdym kroku powtarzaliśmy im, jakimi są nieudacznikami, jak bardzo źle wszystko robią, jak wszystko psują, a ta ich progenitura to dopiero jest piekielny pomiot. Skoro mimo tych wszystkich inwektyw się cieszyli, to znaczy, że faktycznie musiało być z nimi coś nie tego. Jeśli to byliście wy, drodzy czytelnicy, to mam nadzieję, że nadal, mimo upływu dziewięciu lat, jesteście tak samo fatalni i nieudolni jak wtedy, a może nawet bardziej. Trzymam za was kciuki.

Wyobraźcie sobie bowiem, że „Bachor” okazał się fantastycznym wentylem bezpieczeństwa w epoce lukrowej propagandy. Staliśmy się oazą chaosu na pustyni idealnego rodzicielstwa. Obecnie media rodzicielskie – czy to drukowane, czy internetowe – mają już ten dystans, czasem ośmielą się zasugerować, że nie jest do końca cukierkowo. W czasie, gdy piekło wypluło na świat „Bachora”, wszystko, co dotyczyło rodzicielstwa, było tak bardzo superfajne. Każdy problem – czy to nocne kolki, czy bolesne ząbkowanie, nerwowe krzyki, problemy z jedzeniem – dało się przezwyciężyć w trzech prostych krokach, a kochająca rodzina zawsze była chętna wesprzeć młodych rodziców. Wszystkie dzieci były ładnie ubrane i zawsze uśmiechnięte. Rodzice ukształtowani przez taką propagandę szczęścia wychodzili potem na plac zabaw i dawaj, hurr, durr, „a moja już czyta po staro-cerkiewno-słowiańsku, a przecież dopiero trzy dni temu świętowaliśmy jej pół roczku w tej knajpie z sushi”. „Mój potrafi sam, bez pomocy, napisać maturę z matematyki. Kiedy zapytaliśmy go, czy przed pierwszymi urodzinami zamierza podjąć jakieś wyzwania związane ze studiowaniem fizyki kwantowej, odpowiedział nam, że dopiero jak zmonetyzuje swoje bitcoiny”. No i ulubione kłamstwo wszystkich beznadziejniuchów rodzicielstwa: „A moje to śpi całą noc”. Po „Bachorze” nic już nie było takie samo, nawet te słodkie, wypowiadane bez mrugnięcia okiem ściemy łatwiej było przyjąć na klatę.

Kiedy więc siedziałam z niespełna roczną córką na kanapie w naszym pokoju, który był wówczas jednocześnie jej pokojem, moim miejscem pracy, biblioteką i pokojem gościnnym, i robiłam w swoim laptopie (prawdopodobnie w słynnym programie Paint, ale nie ręczę) okładkę pierwszego „Bachora”, nie wiedziałam, że to się tak skończy. A w zasadzie zacznie na nowo, bo „Bachor” pojawiał się i znikał, a nasz skład redakcyjny spotykał się w różnych okolicznościach, czy to po koleżeńsku w knajpkach, czy podczas prac nad innymi tematami w siedzibach wielkich, szatańskich koncernów medialnych. Teraz starsi, jeszcze głupsi, choć bogaci w doświadczenie rodzicielstwa, za namową KryPy zbieramy okruchy bachorowatości, dokładamy trochę świeżutkich sucharków, bełtamy to wszystko i rzucamy wam przed nosy.

Zmień swoje życie z „Bachorem”!

Zmień swoje życie z bachorem

Chcesz iść pod prąd, ale całe życie robisz to źle. Dążysz do zmiany, ale nie chcesz się ograniczać do ścięcia włosów i zapuszczenia brody? Wypróbuj ten jeden prosty sposób…

Cóż mogę rzec? Bezdzietni mnie nienawidzą, bo odkryłam jeden prosty sposób na to, jak zmienić swoje życie. Ale zanim go zdradzę, pozwólcie, że odniosę się do tego, o co tak często pytacie w swoich listach. Co zrobić ze swoim życiem, ale tak, żeby się nie narobić, a jednak było inaczej?

Wiem, to trudne, bo wy jesteście strasznie nudni. Chcecie mieć fajną pracę, ale tylko na 8 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu. Jak jakieś nieroby. I żeby jeszcze ta praca dawała satysfakcję. Chcecie być piękni i młodzi i myślicie o tym intensywnie, zwłaszcza w chwilach gdy zagryzacie karkówkę pizzą, potajemnie naciągając zmarszczki, by je ukryć na zdjęciach. Wielu z was jest już za dużych na zostanie małym Buddą, za starych na to, by dołączyć do Klubu 27, za mało utalentowanych, by uchodzić za nastoletnich geniuszy, którzy zaprzepaścili swoje szanse – właściwie to większość z was elegancko ominęła tę fazę, w której mały geniusz jest genialny, i od razu przeszła do etapu zaprzepaszczania szans.

Chcielibyście zostać rewolucjonistami, ale może bez wieszania polityków na latarniach i rzucania butelkami z benzyną w budynki użyteczności publicznej. Cóż, da się to załatwić, wystarczy zrobić sobie bachora.

Zapytujecie teraz – jak? JAK JEDEN BACHOR MOŻE ZMIENIĆ WSZYSTKO?

Ale to przecież proste. Posłuchajcie sami o tym, jak z bachorami każda, nawet pozornie niegroźna czynność zmienia się w akt kontrowersyjny. Nie wierzycie? Sprawdźcie na własnej skórze tę garść banalnych przykładów.

1. Poród? No nie wiem

Dawniej wystarczyło, że kobieta urodziła dziecko i już było wiadomo, że to matka. Obecnie rodzenie to czynność kontrowersyjna.

Jesteś kobietą i masz cesarkę? O, ty mała punkrockowa szujo! Jak jesteś kobietą i rodzisz, ale przez cesarskie cięcie, to sorry, ale już nie jesteś matką. Jak ktoś, komu bachora po prostu wyjęto z bebechów, kiedy sobie leżał, może nazywać siebie matką?! Jak takie wypatroszenie można w ogóle uznać za moment urodzenia?

Rodzicie razem i ojciec dzieciom też mówi, że rodzi? HALO, ale co tu się odjaniepawla? Stary, jak ty niby rodzisz, jak nie rodzisz? Co to za gadanie wbrew prawom natury?! Facet nie rodził, nie rodzi i rodzić nie będzie!

2. Karmienie, czyli zamach

Wyobraźcie sobie, że wydawszy na ten padół łez kreaturę zwaną bobaskiem, możecie siać kontrowersje, nie wstając z fotela. Właściwie możecie na siedząco obalać patriarchat i dokonywać zamachu na najświętsze wartości katolickie. Wystarczy, że zaczniecie karmić piersią tam, gdzie ktoś może was zauważyć. A zresztą, jak zaczniecie karmić tam, gdzie ktoś może was nie zauważyć, dajmy na to w piwnicy albo za konsolą didżejską, to jak wreszcie przez przypadek zauważy, to też będzie niezła jazda…

A spróbujcie nie karmić piersią. Jak możecie skazywać wasze dzieciąteczko na bycie gorszym, na upadek już na starcie, na pomniejszenie ilorazu inteligencji i choroby cywilizacyjne?! Co z was za rodzice?

3. Słodycze znaczą przemoc

Wyobraźcie sobie teraz inną scenkę. Wasz bachor jest już na tyle duży, że umie w jedzenie kanapek, i ogarnia, co to słodkie, a co słone. I nagle, wtem, robicie mu kanapkę z masłem czekoladowym. Brzmi jak coś całkiem zwykłego, ale nie, bo jak macie progeniturę i macie masło czekoladowe, i połączycie jedno z drugim, to wychodzi przemoc i molestowanie, gdyż-ponieważ trzeba być wyjątkowo podłą kanalią, by maltretować dzieci masłem czekoladowym albo orzechowym kremem, zwłaszcza znanej firmy. Wy to dziecko mordujecie cukrem i konserwantami. Skąd ja to wiem? Bo jedna artystka ostatnio dała dziecku kanapkę z masłem orzechowym i prawie ją za to ukamienowali.

4. Obiad w restauracji? Nie, to atak terrorystyczny

Ha – patrzcie, niektórzy muszą miesiącami planować takie akcje, werbować agentów, zbierać dane, a wam wystarczy ot tak, pójść sobie z bachorem do knajpy i już popłoch, wrzawa, sensacja, a może nawet wrzaski i łomot znikąd. No bo wy sobie siedzicie i jecie obiad, bachor sobie bachoruje, czasem wyjątkowo donośnie, a wszyscy wokół kisną i krwawią wewnętrznie, jęcząc: „Trzeba było siedzieć z gówniakiem w domu”, „Za moich czasów nie robiło się takich rzeczy”, „Bezstresowe wychowanie”, i co tam jeszcze. Najlepsze jest to, że zawsze możecie odpowiedzieć ogniem i dać temu dziecku frytki, niech biega z nimi, na pohybel czepialskim sukinsynom!

5. Wyjazd wakacyjny gorszy niż złamanie konwencji genewskiej

Nie jest istotne, jak się zachowujecie ani gdzie wyjedziecie. Odkąd towarzyszy wam potomstwo, wzbudzacie strach i odrazę. Pasażerowie w zbiorkomach drżą, że siądziecie obok nich i będziecie maltretować przestrzeń kolejnymi odcinkami głupiego serialu o potworach z Minecrafta. Współplażowicze będą wznosić twierdze warowne z piasku i parawanów w obawie przed nagłym atakiem bachora z piłką, bachora z wodą albo bachora z innymi bachorami. Współwspinacze w górach będą pierzchać ze szlaków, lękając się, że nieszczególna aparycja mikroludzi przyciągnie niedźwiedzie i sprzedawców gorącej kukurydzy. Gdzie się nie pojawicie, tam pozostawicie po sobie tylko zgliszcza i traumę.

Ekstra, nie?

A wiecie, że jak urodzicie sobie więcej niż jedno, to jeszcze bardziej zaczniecie okradać współobywateli i nie potrzebujecie w tym celu nawet zakładać na twarz pończoch?

No to co, kto zmienia swoje życie z bachorem?

Przed nadejściem bestii

Typy bezdzietnych

Każdy z was, beznadziejniuchy, zapewne doskonale kojarzy taką sytuację – żyjecie sobie normalnie i nagle pojawia się temat dzieci. Jak zaś powszechnie wiadomo, nic tak nie podnosi temperatury jak wojna na „bombelki” i gówniaki oraz ich brak. Aby nie polec z kretesem w tej nierównej walce, warto wybadać grunt i sprawdzić, z kim macie do czynienia. Oto doskonały aparat badawczy bezbłędnie wykrywający różne typy bezdzietnych.

1. Wojująca Żaneta

Nie ma dzieci i mieć nie będzie, bo posiadanie dzieci jest nieekologiczne i niemodne. Wojująca Żaneta postanowiła zrobić coś dobrego nie tylko dla siebie, ale też dla planety. Postanowiła nigdy nie rodzić żadnych dzieci w celu ograniczenia emisji CO2. Będzie ci to powtarzać bardzo często i bardzo głośno. W końcu musi jakoś przekrzyczeć chrupanie jarmużu i selera naciowego.

2. Pasywna Anastazja

Nie chce mieć dzieci, bo to była ich wspólna decyzja. Dzieci są takie angażujące, a tu jest całe mnóstwo projektów do zrobienia. Ten lot na Sri Lankę, a przecież na Sri Lance nie można mieć ze sobą dzieci. Tamta fajna praca dla tego ciekawego klienta i w ogóle. Dzieci może później, ale już nie rozmawiajmy o takich nieprzyjemnych rzeczach.

3. Wzgardliwa Honorata

Odkąd plebs namnaża się masowo w celu pozyskania korzyści materialnych, ona gardzi kaszojadami i mieć ich nie będzie, bo to jest w sumie obrzydliwe. Obrzydliwa jest ciąża z całym tym opresyjnym epatowaniem ciążowym brzuchem, obrzydliwy jest poród, bo taki fizjologiczny, fuj. Obrzydliwe są wreszcie te wrzeszczące gówniaki i całe to ich przewijanie, karmienie oraz wyprowadzanie na dwór. Jak w ogóle można chcieć czegoś takiego?! To trzeba mieć jednak nie po kolei w głowie albo w ogóle problemy z hajsem trzeba mieć.

4. Wyluzowany Radziejek

Człowieku, przestań, weź w ogóle, jak w ogóle tak można. Siedzisz sobie spokojnie na kanapie, jakiś browar, jakaś faja, a tu nagle coś zaczyna wyć i ryczeć, a potem przychodzi i każe pomagać w robieniu zadania domowego z matmy. Chyba że ej, to jest myśl, a jakby z takim gówniakiem poginać na konsolce. I to jeszcze niech ten gówniak tę konsolę skołuje na jakąś komunię czy coś. No! To jest myśl!

5. Nienawistna Olena

Nie ma dzieci, bo ich mieć nie może, więc nawet nie waż się w jej obecności pomyśleć o dzieciach, bo jak możesz ją tak ranić. Zresztą, jeśli to czytasz, i tak już jest za późno. Sam fakt, że jesteś, wystarcza, by aktywować fontanny jadu i komentarzy o tym, jak bardzo nie doceniasz swojej uprzywilejowanej – cholera wie czemu – pozycji.

6. Oschły Terencjusz

Dzieci są mu zbędne, gdyż są czasochłonnym i dość absorbującym elementem ekosystemu. Z prostego równania wynika jasno i klarownie, że dziecko nie potrafi wygenerować korzyści przez pierwsze czterdzieści lat, a potem człowiek i tak jest już wrakiem. Przy ujemnej stopie zwrotu z inwestycji dość logiczne więc się wydaje, że cały ten projekt dziecko nie ma sensu.

7. Słodka Melisa

Od dawna marzy o dzieciaczkach, jeszcze ich nie ma, ale już dziubdzia słodko. Wasze maleństwa rozpieszcza, byle z dystansu, bo jeszcze się czymś zarazi i potem przeniesie to na swojego bąbelka. Co prawda jeszcze go nie ma, ale w każdej chwili może mieć, wiadomo, z dzieciaczkami tak to już bywa, że ich nie ma i wtem! O, jeeest bobasek. A ti, ti, ti…

8. Najmądrzejsza Penelopa

Nie ma dzieci, ale to dobrze, bo tak wybitny umysł dzieci własnych mieć nie może, albowiem musi zbawiać dzieci cudze. Logika prosta jak cep. Dlatego Najmądrzejsza Penelopa doradzi wam w każdej sytuacji i bez sytuacji także służy pożytecznym komentarzem. Tylko ona powie wam, co robicie źle i jak należy to robić poprawnie. Od karmienia, przez usypianie, po nauczanie antykoncepcji.

Zdajemy sobie sprawę, że typy bezdzietnych, które spotkacie, mogą się różnić od tych wymienionych w naszym tekście. Wiadomo, każda choroba może mutować. Dlatego zalecamy – jeśli tylko odnotujecie, że w pobliżu znajduje się osoba oficjalnie i deklaratywnie bezdzietna, albo rzućcie bombę pogodową – na przykład granat słowny zaczepny: „Ale dzisiaj mamy pogodę, no dajcie spokój…” – albo zwyczajnie oddalcie się w sobie tylko znanym kierunku, mamrocząc pod nosem coś o żelazku na kuchence.

Sprawdź, czy jesteś mentalnie gotów na bąbelka

Droga Bachora nie jest dla każdego. Jeśli wasze oczy zarosły lukrem, a detektor czarnego humoru to coś, czego wasza mama używa do sprawdzania czystości kafelków przy toalecie, zawróćcie, bo tu zaczyna się piekło.

Piszecie do mnie w listach o swych smutkach i obawach. Niejednokrotnie pytacie dlaczego, a właściwie: „Dlaczeeeeeeeeeeeeegooooooooooooooooo?!” (wykrzyczane głosem kogoś, kogo zepchnięto właśnie w przepaść). Otóż odpowiedź jest jedna – bo tak.

Niedawno napisał do mnie pan Wieńczysław z Małego Zadupia (przypominam, że imiona i miejsca zamieszkania zostały zmienione dla dobra bohaterów tekstu) i zechciał się podzielić swymi troskami: „Droga Madame de Bachory, wkrótce będziemy mieli dziecko”. (Jako kobieta stara i doświadczona przez potwory, westchnęłam, gdyż jestem empatyczna i bardzo mi przykro). „Jak się przygotować? Jak żyć?”. Otóż, drogi Wieńczysławie, jak by ci to powiedzieć, cóż… Za późno. Zdecydowanie za późno na takie pytania. Aktualnie wasz świat już przestał istnieć, spłonął, runął, a potem rozjechały go vogońskie buldożery, pozostawiając jedynie gwiezdny pył. Pozwolę sobie nadmienić, że nie stało się to wtedy, gdy na teście ciążowym nieubłaganie wypłynęły z białych odmętów dwie kreseczki, jedna pod literką „C”, a druga pod „T”, ani wtedy, gdy na monitorze USG zobaczyliście nieokreśloną glutoplazmę wśród szarzejących farfocli.

Ten świat runął w chwili, gdy zaczęliście uprawiać seks, bo każdy seks między kobietą i mężczyzną to potencjalna zgoda na przyzwanie potwora. Skoro zaniedbaliście edukację seksualną, to o czym my teraz mówimy? Możemy tylko przepisać pewne środki zaradcze.

1. „Kocia łapka”, czyli trening rezygnacji

Była raz w internetach taka zabawna wyliczanka dotycząca tego, jak się przygotować na nadejście fasolinki, dzieciąteczka, najsłodszego owocu miłości dwojga ludzi, bla, bla, bla. Było tam coś o tym, że na przykład bierzecie tablet, zrzucacie go na ziemię, a potem depczecie i wcieracie w niego banany. Madame de Bachory nie jest pewna, na co może przygotować ten rytuał. Być może chodzi o przepełnienie pokoju dobrą energią, która odpędzi nocne wrzaski od waszego łoża. Jeśli na serio chcecie się przygotować, rozpocznijcie od treningu rezygnacji, znanego także jako metoda kociej łapki.

Wyciągnijcie z szafek, szuflad, kieszeni i torebek perfumy, smartfony, ulubione kubeczki, pamiątkowe talerzyki. Ustawcie je następnie wzdłuż krawędzi stołu lub na brzegu blatu kuchennego. Przyjrzyjcie się im. Są wasze. Są piękne. Jedne mają znaczenie sentymentalne, inne sprawiają, że na sam ich widok czujecie się lepiej. Aby osiągnąć stan idealnej gotowości, musicie jednak odrzucić to, co przyziemne, materialne… Zatem tak: jedno siedzi i patrzy, a drugie zrzuca po kolei każdy z przedmiotów na podłogę. Pac, pac, pac. Nie rozbiło się za pierwszym razem? Nie szkodzi, jutro możecie powtórzyć.

A teraz uwaga, trudniejsza część treningu. Ustawiacie na parapecie wszystkie wasze plany i marzenia. Są piękne. Wiele z nich wydaje się w zasięgu ręki. Już wiecie, co z tym wszystkim zrobić? No właśnie. Pac, pac, pac.

Warto już zawczasu zrezygnować z takich dupereli, aby potem nie zderzyć się brutalnie z rozpędzoną rzeczywistością i z czystym kontem marzyć o zupełnie nowych sprawach. Na przykład o tym, żeby przespało noc, żeby przestało się bić z kolegami w klasie, żeby jednak nie wybijało sobie zębów stałych, żeby nie dzwoniło o drugiej w nocy zapite w trzy dupy, chlipiąc w słuchawkę: „Ratuuunkuuuu, wyrzucił(a) mnie z dooo-ooomuuuu po sześciuu latach małżeństwaaaa”.

2. Szkolenie z multitaskingu i mikromenedżmentu

Macie obawy, że wasza podzielność uwagi może być niewystarczająca, i chcielibyście już teraz wiedzieć, jak to będzie, gdy wasz promyczek wreszcie wyjrzy na świat?

Khm. Cóż. Polecam bardzo proste szkolenie. Macie jeszcze tego smartfona czy już się rozbił podczas treningu rezygnacji? Bierzecie telewizor, komputer i smartfona. Na jednym odpalacie Ewę Chodakowską, na drugim jakiegoś Jamiego Olivera czy tam Wachowiczową, co kto lubi, a na trzecim może być na przykład wasza matka. I teraz najlepsze: staracie się robić wszystko to, o czym do was mówią. Jednocześnie. Jeśli udało się wam przyrządzić doskonały sos podczas robienia dwudziestu japońskich pompek, jednocześnie wyjaśniając waszej matce, dlaczego w sumie nie skończyliście tamtych studiów, tylko jakieś inne, to znaczy, że do wykonywania zadań używaliście więcej niż jednej ręki. Czyli źle. Wróć, zaczynacie od nowa, ale prawą rękę (dla leworęcznych – lewą) przywiązujecie sobie do pleców. I co teraz, cwaniaki?

3. Zimny chów

To właściwie najprostsze zadanie. Zacznijcie od zimnej kąpieli. Potem zimna kawa, zimna herbata, zimna zupa i zimne drugie danie. Na deser zimno w wyrku, bo śpicie bez kołdry. Po tygodniu dodajecie do tego zestawu ćwiczeń przyjmowanie na chłodno nieustannych negatywnych komentarzy pod własnym adresem – to wymaga oczywiście działania w parze. Gdy jedno z was coś robi, drugie głośno komentuje: „Mama, co ta mama robi, nie tak się kładzie widelec. Mama chce na takim talerzu jeść takie jedzenie? Buty? Takie buty na nogi? Za dużo jedzenia. Za mało jedzenia” i tak dalej. W przypadku mężczyzny oprócz uwag typu: „Co ten tata, nie takie spodenki, nie tak kołderka”, należy dodawać w interwałach co trzy komentarze: „Gdzie jest mama tego biednego dziecka, co za wyrodna kobieta”. Oczywiście podczas wyjść z domu warto wprowadzić tak zwany element zaskoczenia i w najmniej spodziewanych momentach pokrzykiwać do siebie nawzajem: „A GDZIE CZAPECZKA?”.

Te trzy pierwsze kroki pozwolą wam oswoić się z nowym życiem, które rozpoczniecie po narodzinach dziecka. Właściwie to musicie wiedzieć jedno – najtrudniejszych jest pierwszych osiemnaście, dziewiętnaście lat, a potem już to jakoś leci. Niebawem opowiem wam, jak przygotować swój dom na nadejście bachora.

Beznadziejni i bezdzietni: wychowajcie sobie dzieciatych, aby nie weszli wam na głowę

W swojej bezdzietności czujecie się z roku na rok coraz bardziej osamotnieni i osaczeni. I nie żeby wam było źle, ale w kółko tylko: „To kiedy rozmnażanko?”, „Czy wszystko działa wam jak należy?”, „GDZIE JEST BACHOR?!” i inne pytania ubrane w ładne formy, kwiatki, ptaszki i picipaszki. Mało tego, wasi znajomi mimo różnych deklaracji się wyłamują. A jak idziecie na miasto zrobić wszystko to, co bezdzietni zazwyczaj robią, spada na was deszcz wrzasku, naparzania małymi bucikami w fotel, smród mlecznej kupy i rozjechane kółkami wypasionego wózka szpilki. Bo się rozpanoszyła ta dzieciata stonka, ci zafajdani (dosłownie) hegemoni rozpłodu, co tak beznadziejnie nie potrafią wprowadzić musztry w swoim chlewie przydomowym i nic, tylko dają swoim bachorom-potworom więcej wolności niż mądrości. Zwrócicie potem takim uwagę, że „może by tak…” albo „a dlaczego nie…”, i już jesteście martwi, sorry gregory.

No to co? Nie pozostaje nic innego, jak tylko wychować sobie tych cholernych zbachorzałych, krnąbrnych ludzi.

Jak to zrobić skutecznie, jak im pokazać, gdzie ich miejsce? Opowiemy wam na przykładzie kilku bardzo życiowych scenek rodzajowych.

Ruchome schody, centrum miasta. Jakaś cholerna matka Polka z bachorami na rękach wjeżdża na górę. Wypada jej zabawka.

Podnosisz, podajesz, odchodzisz.

BŁĄD. Dzisiaj zabawka, jutro co innego, nie możesz tak pobłażać tym cholernym babom, niech poczują, że miasto nie jest dla nich.

Kopiesz

zabawkę tak, by babsztyl nie mógł jej podnieść, odwracasz się, patrzysz w oczy temu zbachorzałemu kobiecisku i posyłasz rozbrajający uśmiech.

TO DZIAŁA.

Tramwaj. Godziny szczytu. Rodzina z trójką rozdzierająco rozdartych bachorów wsiada do środka.

Szybciutko

wstajesz z siedzonka. Prosisz swoich sąsiadów, by zrobili to samo i pomogli tej udręczonej rodzinie, bo przecież dzieciaczki to najlepsza inwestycja.

BŁĄD. Nie masz żadnej gwarancji, że te konkretne bachory zarobią na twoją konkretną emeryturę. No bo skoro są takie rozwydrzone już teraz, to za parę lat równie dobrze mogą żyć na państwowym garnuszku za twoje ciężko zarobione pieniążki kochane.

Wyciągasz

czytnik, odpalasz

książeczkę i głośno rzucasz: „Cholera jasna, kultura w narodzie ginie, w domu niech siedzą, a nie takie niegrzeczne dzieci na miasto zabierają”.

TO DZIAŁA.

Supermarket. Baba z wozem wyładowanym towarami, brzuchem w osiemnastym miesiącu ciąży i rozhisteryzowanym dwulatkiem zmierza do kasy dla uprzywilejowanych bździągw rozpłodowych.

Oferujesz

pomoc przy wyładowaniu zakupów na pas transmisyjny i robisz śmieszne miny, żeby rozbawić marudzącego brzdąca.

BŁĄD. A kto tobie pomoże, robaczku malutki? Przecież nie ten gówniak mały!

Płynnym

ruchem

wślizgujesz się do kolejki przed babsko. Jeśli próbuje bezczelnie dyskutować, mówisz jej, że jak się nie zna na antykoncepcji, to niech do Iranu wyfruwa, a nie porządnym ludziom psuje apetyt na grilla. DZIAŁA? Bezbłędnie.

Nowoczesna estakada, przystanek autobusowy. Winda jak zwykle nie działa, więc wytoczywszy się z autobusu, mamcia chucherko bezradnie stoi u szczytu schodów z wielkim wózkiem dla bliźniaków. Na dół by chciała, ale raczej nie w stylu Pancernik Potiomkin.

Razem

z kolegą raz-dwa znosisz wózek, bo dla jednej osoby to on stanowczo za ciężki.

BŁĄD. A co wy jesteście, tragarze? A to książęta w lektyce? A baba co? Musiała z chaty wychodzić w ogóle? Miejsce kobiety jest w domu!

Na

nieśmiałą prośbę, że może by pan pomóc raczył, wybuchacie szyderczym śmiechem i mówicie, że jesteście pianistą / tenisistą i nie będziecie ryzykować kontuzji nadgarstka dla cudzych bachorów. Se wylęgła, to niech se znosi, ha, ha, ha, ha.

Kawiarnia. Przyszliście koło trzynastej poleczyć kaca i kulturalnie poczytać prasę na tablecie, a tu wesoła rodzinka z bachorami, które plują zupą i chcą kredek, uprawia slalom między stolikami.

Przesiadacie

się do mniejszego stolika, bo wasza latte nie wymaga wiele miejsca.

BŁĄD! Dziś stolik, a jutro wam na chatę wjadą, jak im się pozwolicie tak panoszyć!

Pozostajecie

niewzruszeni i na wszelki wypadek zapalacie papierosa, wydmuchując dym w kierunku tak zwanych pociech. I tak zaczną palić w szkole, więc w sumie mogą wcześniej.

Kino. Poszliście sobie na maraton ze Zmierzchem, żeby się wreszcie spokojnie wyspać, a tu babol przebrzydły przyprowadził do tej ciemnicy jakieś dwie bachorzaste dwunastolatki, żeby se na widok takiego Pattisona (choć to dziwne warzywo) mogły popiszczeć, powrzeszczeć i radośnie zeżreć popcorn. Do tego sadza je tuż za wami, więc słyszycie wszystkie ich komentarze, że jest BOOOOOSKI.

Wzdychacie

rzewnie i oglądacie film, rezygnując z drzemki (też byliście młodzi, chociaż dawno temu, ale rozumiecie, rozumiecie – w końcu to taki wiek, eh).

BŁĄD. Niech się gówniary uczą kultury! W kinie obowiązuje CISZA i jest na to paragraf. A zresztą, co się będą ślinić do jakiejś świecącej facjaty! Real vampires don’t sparkle, BIJACZ!

Wkładacie

przygotowany

na tę okazję olbrzymiasty cylinder, tudzież kapelusz z gigantycznym rondem. Na wszelkie prośby o zdjęcie reagujecie oburzeniem i darciem ryja, że to ostatni krzyk mody, że wam przeszkadzają oglądać ulubiony fragment i że jak się nie podoba, to do domu! I że se mogą to i tak obejrzeć potem na DVD! (159,99 ziko).

Samolot. Lecisz do Baden-Baden albo do innej Barcelony na wakacje, a tu ALERT! Bachory opanowują samolot! Bin Laden to pikuś przy tym ich wrzasku, bieganiu, skakaniu, rzyganiu i kopaniu w fotel. Matka ich nie reaguje, bo dawno przedawkowała darmowe napoje relaksujące, i chrapie tak, że słychać ją nawet w luku bagażowym, a ojciec… No, w każdym razie nigdzie go nie widać, zresztą i tak zajęty był gapieniem się jak dziki na cycki stewardesy.

Zabawiasz

bachory grą w koci, koci i tu, tu, tu, kokoszeczka jajeczko warzyła, ogonek sparzyła (podła franca, co najmniejszemu to nic nie dała, tylko łepek urwała). Potem czytasz im bajeczkę, a niech im matula odpocznie bidna, sterana…

BŁĄD. Od kiedy zatrudnia cię jakaś opieka społeczna? Jesteś niańką?! Jej bachory – niech się zajmie! Tobie za to nie płacą, a przynajmniej nic takiego nie pamiętasz.

Grozisz

bachorom plastikowym nożem i detonacją ładunków w kiblu. Niech wiedzą, że świat to nie bajka, że istnieją takie konflikty międzynarodowe i że niebezpiecznym miejscem ten samolot on jest!

Pociąg. Siedzisz sobie spokojnie, gapiąc się bezmyślnie na migające za oknem krasule albo oglądasz seriale w smartfonie, a tu ładuje się do przedziału matka z trojgiem + pies i całe to tałatajstwo zaczyna żreć na potęgę, strzelać drzwiami i latać w kółko do kibla, przynosząc z tegoż wonie tak koszmarne, że kojarzą ci się one tylko z mocno zaniedbaną gnojówą kaczą, ewentualnie z przydomową oczyszczalnią ścieków. W międzyczasie najmłodsze z trojga drze japę, a ta przerażająca kobieta najwyraźniej zamierza nakarmić je cycem, takim własnym, wywalonym wprost przed twoje oczy! Dziwnie się czerwieni, przykrywa coś jakimś szmaciem i że niby tak się troszkę wstydzi, jak się tak na nią lampisz! Też mi coś!

Patrzysz

w okno, udając, że nie widzisz jej bezcelowych wysiłków (aby jej nie krępować), zasłaniasz zasłonkę w przedziale, zagadujesz do znudzonych dzieci.

BŁĄD. Kto dał jej prawo do publicznego obnażania się? No BŁAGAM! Raz jej na to pozwolisz, a zaraz na siedzeniu obok wyląduje pielucha z kupą albo bachory na nocnik zacznie wysadzać. Niedoczekanie!

Natarczywie

wpatrujesz się w cyca, komentując każdy jego szczegół anatomiczny oraz ogólnie omawiając proces karmienia. Zadajesz mnóstwo krępujących pytań. Rzucasz obsceniczny żarcik o mleczku do kawy. Przed resztą bachorów po prostu zatrzaskujesz drzwi, tłumacząc, że przeciągi im szkodzą, a jak się komuś nie podoba, to niech se samochód kupi. O!

Jak przygotować swój dom na nadejście bachora?

Pole minowe, zasieki, okopy z blindażami, betonowe schrony ze szczelinami strzelniczymi, a nawet solidne, rasowe panzerwerki wyposażone w miotacz płomieni na nic się zdadzą, gdy już zostaniecie rodzicami. Jak w takim razie przygotować dom na nadejście maluszka zwanego czule gówniakiem?

W jednym z listów Andżelika z Małowiochy (imiona bohaterów zostały zmienione) pisze do nas, że jest zrozpaczona, gdyż właśnie się dowiedziała, iż jest już w siódmym miesiącu ciąży, a przecież jest zupełnie nieprzygotowana. Cóż, Andżeliko, nikt z nas nigdy nie jest gotowy, a im więcej dzieci powijemy, tym bardziej jesteśmy nieprzygotowani. Niestety życie to podła kurtyzana i nie przyjmuje żadnego usprawiedliwienia, bierze szturmem wszystko, co masz do zaoferowania, a potem depcze każde marzenie, wysysając resztki sił z twego truchła, ale o czym to ja? A tak. Może swojego wątpliwej jakości mózgu nie przygotujesz, ale mieszkanie warto zabezpieczyć.

Metoda babci

Babcia Madame de Bachory wierzyła w przenajświętszą czystość, zwłaszcza w obliczu świeżo wypchniętych z trzewi potworów. Dlatego aaaaby przygotować należycie dom w stylu babci, należy niezwłocznie zedrzeć wszystkie tkaniny z tapicerkami mebli włącznie, wrzucić je do wielkiego gara, wygotować, wykrochmalić i schować do zamrażalnika. Podłogi, ściany, okna i sufity trzeba bezwzględnie potraktować mieszanką octu, sody oczyszczonej, chloru, płynu do mycia naczyń i kilku innych specyfików. Sztućce, talerze, kubki i inne kuchenne pierdolety należy zalać wrzątkiem. Ręce koniecznie trzeba nieustannie myć. Nikt nie wie właściwie, dlaczego ta czystość jest taka istotna, ale w głębi ducha można trzymać się tej kojącej myśli, że bachor, niczym bakteria, w obliczu tak bezwzględnej czystości po prostu schowa się w swoim łóżeczku i wypełznie dopiero w dniu swoich osiemnastych urodzin tylko po to, by powiedzieć: „Rooooargghhh”, co znaczy mniej więcej tyle co: „Hasta la vista, baby”, i zamknie za sobą odkażone Skinseptem drzwi, by już nigdy nie powrócić do tego czyśćca.

Metoda Dextera

Jest banalnie prosta. Wystarczy wszystko owinąć taśmą stretchową i zwyczajnie wypuścić gówniaka. Odfoliować dopiero, gdy się wyprowadzi.

Metoda KGB

Wymaga wprawy, fantazji, pieniędzy i kilku nieszablonowych rozwiązań. Na szczęście potrafi wpędzić bachora w taką paranoję, że najprawdopodobniej już w wieku lat trzynastu postanowi rozrzucić po przedpokoju bibułę z opozycyjnymi hasłami, uprowadzić myśliwiec i wylądować gdzieś na drugiej półkuli, prosząc o azyl polityczny. Jak to zrobić? Zacznijcie od zamontowania w gniazdkach specjalnych blokad, niby po to, by „manieństwo nie ftykauo paluśków, nu, nu, nu”. Pod prześcieradełkiem instalujecie czujnik oddechu czy tam bicia serca, obok kładziecie mikrofon do prowadzenia nasłuchu, w misiu instalujecie kamerę, wszędzie upychacie jakieś ekstragadżety, że niby dzidzia się bawi. Chuja tam bawi, niby coś tam klika, coś tam pyka, ale tak naprawdę zbieracie o niej komplet danych do akt. Z czasem kontrolę rozszerzacie na monitoring smartfona, konta na Facebooku, zachowania w szkole, a każde oddanie moczu łączycie z sikaniem na taki specjalny paseczek, który testuje, czy progenitura aby nie ćpa, nie ma wrzodów, rzeżączki i problemów z tarczycą. Jeśli będziecie urządzać przesłuchania przynajmniej raz na dobę, mniej więcej w okolicach drugiej w nocy, macie gwarancję, że albo potwór sam się wyniesie, nim osiągnie wiek zwany dawniej gimnazjalnym, albo przyjdzie opieka społeczna i go zabierze. Tak czy inaczej – problem solved.

Metoda Folsom Prison

Prosta sprawa, wszystkie przejścia w domu zablokowane, zakratowane, dostęp do okien odcięty, lodówka zabezpieczona kodem. Żarcie wrzucacie przez specjalną szczelinę, bez sztućców, że niby modne BLW czy coś takiego. W diecie głównie czarny chleb i czarna kawa, którą w początkowym etapie rozwoju można zastąpić czarnym mlekiem.

Madame ma jeszcze kilka innych propozycji, ale nie chce przeciążać wam obwodów, wszak wiadomo, że człowiek oczekujący nadejścia bachora dysponuje dość ograniczonymi zasobami intelektualnymi. Tymczasem zadam sakramentalne pytanie: a jak wy, kochani beznadziejni rodzice, zabezpieczacie swoje domostwa przed bachorami?

Jak przygotować najbliższych?

No to siup, zrobiliście to, znaczy tego, tę, ono lub one – waszych potomków. Niby walka trwa, „mój brzuch, moja sprawa”, ale nie czarujmy się, o ciąży i progeniturze trzeba też w końcu powiedzieć bliskim. Czasem są to rodzice, czasem przyjaciele, czasem jakieś ciotki, szwagry czy inne takie – albo wszyscy naraz. Nie ulega jednak wątpliwości, że trzeba ich jakoś przygotować.

Po co? No cóż, po pierwsze, by składali dary, zachwycali się albo robili już zapisy, kto pierwszy wpadnie zająć się waszą słodką fasolinką, byście mogli odpocząć (he, he, jasne!). Po drugie, by ich ostrzec, bo wiecie, ludzie czasem lubią wpadać bez zapowiedzi, w nocy, z wódką i rozbitym autem zawierającym trupa w bagażniku albo czymś w ten deseń. Jeśli odpowiednio wcześniej dacie znać, że to świetny pomysł, tylko żeby zdezynfekowali dłonie przed wejściem i spalili swoje ubrania, bo wasze bobo, wasz słodziaszek nie lubi bakterii, to się jedna z drugim najpierw zastanowią, czy wciągać was w szukanie alibi, ewentualnie nie będzie już głupich propozycji wspólnego binge-watchingu jakichś serialików, wspólnego grania w gry na konsoli i innych takich. Przecież i tak tego nie lubiliście.

Zatem – jak przygotować najbliższych na nadejście bachora?

Cóż, to zależy. Nie tyle od stopnia pokrewieństwa, ile od tego, które to dziecko.

Pierwsze dziecko

Wersja

przed ślubem

Może zacznijcie jakoś łagodnie. Coś w stylu: „Mamo, masz jeszcze ten swój stary pierścionek? Ten po babci? Bo chcemy się z Grażką pobrać. No… Byle przed sierpniem, no bo w sierpniu to Grażka ma termin”. A potem to już samo pójdzie, zobaczycie. Jeśli chodzi o resztę rodziny, udawajcie, że termin od dawna był zaplanowany. Termin wszystkiego.

Wersja

bez ślubu

Tutaj nie ma się co bawić w owijanie w bawełnę. Usiądźcie razem, najlepiej tak, by ojciec przyszłej matki zajmował pozycję jak najdalej od przyszłego tatusia. Zarzućcie jakimś dobrym cytatem z filmu, może coś w klimacie: „No, jak to jest być dziadkiem? Dobrze?”, jednocześnie połóżcie na stole wydruk z USG i czekajcie na reakcję. Z przyjaciółmi i dalszą rodziną można załatwić temat przez media społecznościowe. Aha, nie zapomnijcie powiedzieć, że ślubu nie będzie, i cześć. Bo tak. Bo nie wierzycie w ślub, poza tym zawsze chcieliście mieć bękarta. Jak królowie.

Wersja

po ślubie

W zasadzie nic nie musicie mówić. Przecież wszyscy i tak zakładają, że kiedyś w końcu ta ciąża spożywcza przerodzi się w coś bardziej wrzeszczącego i ulewającego mlekiem. Wystarczy więc, że poczekacie z wieściami na jakiś rodzinny spęd i na pytanie stryjenki: „No, to kiedy w końcu…”, rzucicie konkretną datą, wynikami, może nawet kartą ciąży, a co, niech wiedzą, jak młoda przyszła mama przybiera na wadze, jak jej się zmienia ciśnienie, jak tam szyjka macicy, a jak sutki; te sprawy.

Drugie dziecko

Wystarczy krótka pielgrzymka po domostwach bliskich z informacją, że będzie was więcej. Głównie chodzi o to, by przypomnieć, że można już odkładać na gadżety typu sponsoring szczepionek, malowanie pokoju albo wycieczka do Paragwaju, która należy się młodym rodzicom jak psu buda.

Trzecie dziecko

Nikogo poza wami w zasadzie już nie interesuje wasz plan rozpłodowy i te wszystkie ciąże. No dobra. Dziadkom, zwyczajowo, najpierw w progu dary – męskim członkom wódkę, żeńskim wino. No bo wszyscy już dobrze wiecie, że na trzeźwo całej tej akcji z bachorami nie da się zdzierżyć, a potem mówicie, jak się sprawy mają, może zostały jakieś stare ręczniki i prześcieradła? Może jakieś ciuszki nie tak bardzo znoszone? A może sunia nie potrzebuje już tych zabaweczek? Byłyby w sam raz dla maluszka.

Kolejne dziecko

Umówmy się, po czwartym dziecku dla znajomych i krewnych jesteście już tylko patologiczną rodziną dzieciorobów. Przy piątce nawet dziadkowie już przestają je rozróżniać. W zasadzie możecie więc oszczędzić sobie serii żenujących zdarzeń. Po prostu pewnego dnia, jak ktoś zapyta: „A ten, co to za jeden?”, to mówicie: „To przecież nasz najmłodszy, Manieczek!”. Tak jakby to była oczywistość. Zresztą sami zobaczycie, po szóstym dziecku to i wam się zacznie to wszystko mieszać.

Z gabinetu ojca Doktora: Czego się bać?

Gdybym był prowadzącym popularny teleturniej familijny, zacząłbym od żarciku: przychodzi baba do lekarza, a ten lekarz to ja. I może rzeczywiście tak zacznę. Ale dalej już będzie na poważkę, niestety.

Piszą przyszli rodzice z Pławidła (gmina Słubice): „Podjęliśmy decyzję. Chcemy, aby owocem naszej miłości stała się fasolka. Ponieważ w chwili obecnej stosowne starania zajmują nam tylko trzy godziny w miesiącu, to przez pozostały czas przygotowujemy się psychicznie i zastanawiamy, jak to będzie, kiedy ono już będzie. I nie wiemy. I pytamy: ojcze Doktorze, jak to będzie?”.

To bardzo dobre pytanie i odpowiem wam na nie. Zapewne nasłuchaliście się już opowieści kombatantów rodzicielstwa o tym, jak to się wam zmienią priorytety, jak przestaniecie myśleć o sobie, a zaczniecie o dziecku, jak wasz związek zostanie wystawiony na próbę, ale się przy tym bardzo scementuje. Pewnie straszono was chronicznym niewyspaniem, pokazano wam w niezliczonych filmach, jak to kobieta w ciąży rzyga i rzyga, i moczu nie trzyma, i że po porodzie dokładnie to samo robi jej potomek. Ale pewnie nikt nie przygotował was na to, że już właściwie od podjęcia decyzji o powołaniu na świat jeszcze jednego bachoretto cały czas będzie towarzyszył wam strach.

Ledwie bowiem człowiek odstawi te wszystkie pigułki, gumki czy czym tam jeszcze zwykł chronić się przed życiem poczętem, ledwie odsapnie, że już nie musi bać się zajścia w ciążę, ledwie odbędzie trzy stosunki bez zabezpieczenia z własnym partnerem wieloletnim, które nie przyniosą upragnionego rezultatu, a już zaczyna podejrzewać, że coś jest nie tak, i obawy się nabawia, że w tę ciążę to nie tak znowu łatwo zajść będzie. No bo przecież właściwie to nigdy nie czułam takiego charakterystycznego ukłucia w lędźwiach w dniu owulacji, o którym opowiadały koleżanki i jedna celebrytka, więc może ze mną coś nie tak. A ja nosiłem obcisłe spodnie w liceum i paliłem papierosy jeszcze do połowy studiów. I pomyśl, jak byliśmy dziećmi, to benzyna była ołowiowa bardzo i ten ołów podobno odkłada się w komórkach ciała, szczególnie w plemnikach, i one się takie ciężkie robią i toną. No bo przecież wszyscy znajomi zaszli w ciążę po pierwszym razie i może tak to już jest, że albo od razu, albo wcale. Poza tym brat cioteczny mojego ojca jest chyba bezpłodny albo może jest gejem, w każdym razie nie ma dzieci, czyli jest taki przypadek w rodzinie, i to zagrożenie stwarza duże dla nas.

No ale przyjmijmy, że się w końcu udało, i bach! – jest sukces reprodukcyjny, dwie kreseczki na patyczku. Strach nie mija bynajmniej. Wręcz przeciwnie – narasta, bo jest już o kogo się martwić. Fasolince serduszko bije, słychać to było na USG, ale bez USG nie słychać specjalnie, i nigdy nie wiadomo, czy nie przestało. W sumie to od miesiąca brzuch mnie tak bolał, a dzisiaj nagle przestał, chyba coś jest nie tak. A nie, znowu boli, ale jakoś bardziej niż wcześniej, nie podoba mi się to. I dlaczego ono nie kopie? Nie powinno już kopać? Sprawdź w tej książce, od kiedy ma kopać, bo przecież czuję, że nie kopie.

Potem dochodzą badania prenatalne, które wymyślono chyba tylko po to, żeby ludzi straszyć. Co prawda ta przezierność karkowa wyszła w normie, ale do granicy normy daleko nie jest, poza tym tu stoi, że wynik nie daje żadnej gwarancji, a skoro nie ma gwarancji, to jak ja mam się nie martwić? Czego mi wyrywasz tę kartkę, czytam jeszcze?! Czy ja dam radę być ojcem dziecka z zespołem? Co ja w ogóle o tym, kurwa, wiem? Tyle co w telewizorze widziałem Rysia z Klanu, jak mówił dzieciom, żeby rączki umyły. Starzy już jesteśmy, trzeba było decydować się na to wszystko wcześniej, jak jeszcze komórki jajowe były dorodniejsze, a plemniki żwawsze i pełne animuszu, ale wtedy byliśmy zajęci martwieniem się, że zajdziemy w ciążę nieplanowaną. Jakby cokolwiek związanego z ciążą dało się, kurwa, zaplanować.

Dobra, bachorro