Azjatycka lekcja - Mgr Tomasz Sebastian Zając - ebook

Azjatycka lekcja ebook

Tomasz Sebastian Zając

0,0

Opis

Tajwan z biednego i zacofanego kraju w przeciągu życia dwóch pokoleń był w stanie dogonić w poziomie życia takie kraje jak Niemcy, Szwecja czy Kuwejt nie posiadając jednak żadnych zasobów naturalnych. Rośnie nieprzerwanie od ponad 60 lat i stał się jednym ze światowych liderów technologicznych oraz siedemnastym eksporterem na świecie, na równi z Indiami. Mały wyspiarski kraj - dziewięciokrotnie mniejszy od Polski - jest dwukrotnie bogatszy od nas w przeliczeniu na głowę mieszkańca.

Książka pokazuje, że choć imponujące, to nie jest to wyjątkowe osiągnięcie w historii gospodarczej świata. Wyjątkowy nie jest również ich model gospodarczy i wbrew obiegowej opinii jest możliwy do zastosowania w dowolnym innym miejscu na ziemi - chociażby w Polsce. Książka ten model przybliża, wyjaśnia i pokazuje jak sami możemy go powtórzyć. Nie krytykuje, a odpowiada na krytykę.

Podział na gospodarcze centrum świata i jego peryferie wyjaśnia gdzie znajduje się Polska, a „Azjatycka lekcja” tłumaczy jak możemy się z tej peryferyjności wyrwać.

Książka stawia dwa ważne pytania: co trzeba zmienić aby dogonić centrum oraz jak to należy zrobić. Odpowiedź jednak zaskoczy polskiego czytelnika przyzwyczajonego do „zachodnich” recept. To jak postawienie obecnego świata do góry nogami i mało tego, okazuje się że dopiero wtedy wszystko nabiera sensu i logiki. Aby jednak w pełni zrozumieć dziejące się wokół nas procesy trzeba się cofnąć do XVI wieku i dostrzec, że my jako Polska, jesteśmy w tym samym miejscu w którym byliśmy przed wiekami.

Polska zawsze żyła na obrzeżach świata, ale i teraz nie należymy do jego centrum. Mimo, że nigdy nie udało się nam wyrwać z peryferiów, nie znaczy że jest to niemożliwe. Było to realne tak w wieku XIII, jak i XVII czy obecnie. Jedynym hamulcowym jesteśmy my sami i to od nas zależy nasza przyszłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 276

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Tomasz Zając

 

 

 

AZJATYCKA LEKCJA

 

 

 

Dlaczego azjatycki model gospodarczy nie jest wyjątkowy i może być zrealizowany również nad Wisłą?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dublin 2014

 

Projekt okładki: Marzena Włodarczyk

 

 

Copyright © 2014 by Tomasz Zając

 

 

Wszelkie prawa, łącznie z prawem do reprodukcji tekstów w całości lub w części, w jakiekolwiek formie – zastrzeżone.

 

 

 

 

 

 

 

 

ISBN 978-83-941020-0-5

 

 

Skład wersji elektronicznej: inkpad.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Joannie

Wstęp

Do napisania tej książki doszło dzięki latom zainteresowania azjatyckim modelem zarządzania oraz rozwoju, ale bezpośrednia inspiracja przyszła wraz z przeczytaniem pracy Roberta Wade[1]. Siłą, a zarazem wyjątkowością pozycji Roberta Wade jest bardzo szczegółowe opisanie metody zastosowanej na Tajwanie, która przyniosła spektakularne gospodarcze efekty. Tajwan, z biednego i zacofanego kraju w przeciągu życia dwóch pokoleń był w stanie dogonić w poziomie życia takie kraje jak Niemcy, Szwecja czy Kuwejt nie posiadając jednak żadnych zasobów naturalnych. Rośnie nieprzerwanie od ponad 60 lat i stał się jednym ze światowych liderów technologicznych oraz siedemnastym eksporterem na świecie, na równi z Indiami. Mały wyspiarski kraj - dziewięciokrotnie mniejszy od Polski - jest dwukrotnie bogatszy od nas w przeliczeniu na głowę mieszkańca.

Jest to imponujące osiągnięcie w historii gospodarczej świata, nie jest jednak aż tak wyjątkowe. Za Tajwanem, z dziesięcioletnim opóźnieniem podążała Korea Południowa,[2] oba kraje z kolei postępowały drogą Japonii, a obecnie tę samą receptę realizują Chiny. W każdym przypadku robi to ogromne wrażenie, po czym świat analizuje czynniki dzięki którym było możliwe osiągnięcie tak wyjątkowych rezultatów. Niestety zwykle niewiele z tego wynika.

Głównym celem przyświecającym pisaniu tej książki było danie okazji polskiemu czytelnikowi bliższego przyjrzenia się azjatyckiemu modelowi gospodarczemu. Książka nie aspiruje do pracy naukowej, a co najwyżej eseju. Ma popularyzować inne spojrzenie na zarządzanie gospodarką. Bolączką polskiej debaty publicznej jest, że w poszukiwaniu przykładów i inspiracji nie sięga dalej niż Europa Zachodnia, czasem pojawia się przykład krajów Skandynawskich, ale bez wiary w możliwości zastosowania ich modelu w polskich warunkach, głównie jednak patrzymy na Stany Zjednoczone. Azja jest zupełnie wyjęta z kręgu krajów mogących dostarczać wzorów do naśladowania. Pozycją tą chciałbym to zmienić gdyż, jak sądzę, naprawdę jest się czego uczyć, a lekcję taką odrobić powinna nie tylko Polska ale i wspomniany wyżej Zachód.

Celem pozycji nie jest szczegółowe przedstawienie niuansów polityki gospodarczej naszych dalekich azjatyckich sąsiadów - w tym celu odsyłam do literatury - a przełamanie liberalnych stereotypów i patrzenia na gospodarkę i ekonomię w ramach jednego, ogólnie przyjętego dogmatu. Nie jestem krytyczny w stosunku do liberalnego modelu gospodarki, jest całkiem sprawnym modelem zarządzania państwem - ale nie jest najsprawniejszy. Żadna idea nie jest wieczna i musi podlegać zmianie. O ile w średniowieczu feudalizm był całkiem wydolnym ustrojem gospodarczo-państwowym, to trudno byłoby tak samo go widzieć w XXI wieku.

Literatura krytyczna do liberalnego zakrętu w ekonomii, takiegoż podejścia do gospodarki czy terapii szokowej zaserwowanej polskiej gospodarce w latach 90. jest już całkiem spora. Słychać też coraz częściej krytyczne głosy w mediach. Jedną z głównych bolączek tego dyskursu jest brak sugestii zmian mających ten stan rzeczy zmienić. Nawet gdy się pojawiają to są niekompleksowe, niespójne i nie wybiegają poza kanon rozwiązań testowanych - z opłakanym zresztą skutkiem - w krajach Ameryki Łacińskiej czy w Afryce w okresie powojennym. Ta książka nie ma być źródłem krytyki, a odpowiedzią na nią. Podawać ma konkretne przykłady skutecznie realizowanych polityk w krajach które odniosły sukces. Przy okazji staram się je odnosić do średniej wielkości kraju w Środkowej Europie - Polski.

Cały zachodni świat zastanawia się obecnie jak będzie wyglądała przyszłość, gdy Chiny wrócą na należne im miejsce na geopolitycznej mapie świata, po tym jak już do niego doszlusują pod względem gospodarczym. Osiągnięcie tego celu jest raczej kwestią czasu. To pytanie z rodzaju kiedy a nie czy. Ich sukces zależy głównie od tego, czy pojawi się jakiś czynnik który zawróci ich z drogi do niego, czy też nie. Zachód zastanawia się również jak nie tracić dystansu technologicznego do Azji. Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie zawęził jednak do własnego podwórka, postrzegając azjatycki model jako możliwy tylko w specyficznych konfucjańskich warunkach kulturowych. Jeśli jednak prawdą jest, że ich model gospodarczy jest sprawniejszy to jest to ślepa uliczka. Polska powinna szukać inspiracji raczej w krajach skutecznie goniących technologicznych liderów, niż u tracących do nich dystans krajach Zachodu.

Zainteresowanie świata naukowego azjatyckim modelem, a jego brakiem u decydentów jest co najmniej zastanawiające. Powojenna Japonia odnosiła tak wielkie sukcesy gospodarcze, że budziła przerażenie Zachodu, a zwłaszcza amerykanów jej nieuchronną dominacją nad USA. Krach na tokijskiej giełdzie, choć już niekoniecznie w gospodarce, uspokoił Zachód, że jego liberalny model gospodarczy jest niewątpliwie lepszy. Do peletonu któremu przewodziła Japonia zaczęły dołączać inne kraje. W latach 50. był to Tajwan, a dziesięć lat później Korea. Ucząc się od Japończyków unikali pewnych błędów i radzili sobie jeszcze lepiej. Tajwan był zbyt mały aby zwracać na niego uwagę. Sukces Korei tłumaczono zaś pracowitością, edukacją i otwieraniem się na handel światowy, a nie wyjątkowością planowania. Były to jednak zbyt małe kraje aby się nimi martwić. Dopiero wejście na tą samą drogę Chin pod koniec lat 70. zachwiało tą pewnością siebie. Chiny zastąpiły Japonię i stały się wielkim odradzającym się smokiem którego należy się bać. Nie zmieniło się jednak nic w kwestii szukania wzorów do naśladowania u azjatyckich tygrysów. Zachodni świat nadal doszukuje się w tym sukcesie wyjątkowych, azjatyckich uwarunkowań, które nie mogą się powtórzyć nigdzie indziej. Nie ma do tego jednak żadnych podstaw o czym za chwilę. Nawet słynny raport Banku Światowego[3] z 1993 roku widzi w sukcesie azjatyckich tygrysów sprawne działanie rynku i zdrowych fundamentów makroekonomicznych. Nie dostrzega jednak, że tak głęboko ingerowali w rynek, iż praktycznie go wypaczali. Lista narzędzi była długa, od blokowania importu, poprzez manipulację licencjami i podatkami, ograniczaniem konkurencji, państwowym planowaniem całych sektorów przemysłowych, aż po sztuczne podtrzymywanie wysokiego poziomu inwestycji w PKB.

Niech nas zatem nie dziwi że my, ludzie Zachodu, wychowani w kulcie liberalizmu gospodarczego chcemy z tych samych pozycji oceniać azjatycki model. Nie unika tej pułapki nawet chiński profesor Yasheng Huang. Porównuje on chińskie reformy z liberalnym modelem i wytyka wszelkie próby oddalania się od niego[4]. Chiny realizują jednak zupełnie inny program gospodarczy i aby ich zrozumieć należy najpierw zrozumieć logikę tego modelu.

Na dowód, że model ten może działać poza Azją niech będzie fakt, że nie tam go wymyślono. Japończycy jako pierwsi w tej części świata wprowadzili go w życie, ale bynajmniej niczego nie wymyślili. To niemieccy specjaliści byli dla nich nauczycielami. Niemcy uczyli się od Anglików, a ci z kolei czerpali z włoskich republik kupieckich i Hanzy. Prawie każdy obecnie bogaty kraj dochodził do swojego bogactwa tą właśnie metodą. Wielka Brytania była protekcjonistyczna gdy chciała dogonić Holandię, Niemcy gdy chciały dogonić Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone gdy goniły Wielką Brytanię i Niemcy. Japonia wzorując się na Niemczech była protekcjonistyczna przez większość XX wieku do lat 80. Nie inaczej robił Tajwan i Korea.

Nie ma więc powodu sądzić że Polska nie może powtórzyć - z lokalnymi uwarunkowaniami - drogi tych krajów. Metoda jest jedna, wariacji nieskończona ilość, a możliwości stoją otworem przed każdym krajem. Polska jest już w takim momencie rozwoju gospodarczego że nie musi (a nawet nie może) być aż tak protekcjonistyczna, ale wiele mechanizmów stosowanych w tych krajach do rozwoju krajowego potencjału jest jak najbardziej aktualne.

Dlaczego jednak mielibyśmy w ogóle cokolwiek robić. Czy 25 lat w pełni wolnej Polski nie dały nam wystarczających dowodów na to że jesteśmy na dobrej ścieżce? Stale się bogacimy, uciekliśmy Ukrainie, wyprzedziliśmy Węgry i coraz bliżej nam do Czech. Następnym celem jest zrównanie się w poziomie życia z Niemcami. Czemu nie miałoby się to okazać możliwe? Otóż jest pewien kłopot. Chociaż ostatnie 25 lat to spory sukces i nie mam zamiaru go podważać to problem jest innej natury. Polska, podobnie jak Węgry czy Czechy jest krajem peryferyjnym, a Niemcy to już gospodarcze centrum. Czym się różnią peryferie od centrum? Kraj peryferyjny eksportuje zasoby naturalne lub mało przetworzone, a w zamian kupuje przetworzone o wysokiej wartości dodanej oraz dobra luksusowe. Zwykle towarzyszy temu deficyt handlowy. Nie pomagają nam zbytnio zachodnie fabryki samochodów ulokowane w Polsce. My głównie dostarczamy taniej siły roboczej i zyskujemy dodatkowe miejsca pracy oraz trochę wpływów podatkowych, a zachodnie koncerny w zamian większe zyski ze sprzedaży. Co prawda struktura polskiego eksportu się poprawiła od czasów PRL i nie sprzedajemy już głównie węgla czy zboża, a czołową pozycję obecnie zajmują maszyny, towary przemysłowe i samochody. Za bardziej zaawansowany eksport np. samochodów czy elektroniki odpowiadają jednak koncerny zagraniczne. Nie jest tak, że nic się nie zmieniło, ale w kwestii peryferyjności można powiedzieć że choć na innym, nieco wyższym poziomie, ale się utrwaliła. Nadal importujemy najbardziej zaawansowane wytwory przemysłu jak np. telefony komórkowe czy technologię do zakładów produkcyjnych, a dużą część eksportu, zwłaszcza tego bardziej zaawansowanego stanowi reeksport, wcześniej importowany - telewizory się u nas głównie składa, a nie produkuje. Towarzyszy temu chroniczny deficyt handlowy, który w długim okresie jest zabójczy dla każdego kraju.

Aby dogonić kraje centrum, takie jak choćby Niemcy nie można tego dokonać będąc krajem peryferyjnym, chyba że jest się rozmiarów miasta. Należy najpierw dogonić centrum technologicznie i dopiero wtedy można myśleć poważnie o dorównywaniu w poziomie bogactwa. Polska zawsze była krajem peryferyjnym i reformy po 1989 roku tego nie zmieniły, nasza peryferyjność się tylko utrwaliła. Wychodzenia z tego stanu nawet nie zaczęliśmy. W ostatnim stuleciu tylko nielicznym krajom się to udało, takim jak Japonia, Korea czy Tajwan oraz Izrael (choć to zupełnie nowy twór państwowy). Prób było wiele, w okresie międzywojennym i bezpośrednio po nim od Rosji poprzez Europę Wschodnią po większość krajów Ameryki Południowej czy Afrykę. Większość niestety nieudanych.

Zapóźnienia gospodarczego nie można postrzegać bez oderwania od świata zewnętrznego. Kraje peryferyjne są takimi nie tylko ze względu na własny ustrój gospodarczy, ale również ze względu na politykę gospodarczą i eksportową krajów zaawansowanych, która sprawia, że kraje peryferyjne w swojej peryferyjności się utrwalają. Wyrwanie się z tej pułapki wzrostu jest bardzo trudne, ale nie jest to niemożliwe. Paradoksalnie w momencie przypłynięcia pierwszych europejskich statków do chińskich wybrzeży Chinom bliżej było do dołączenia do gospodarczego centrum świata niż sto lat później. Technologicznie prawie nie odstawały, a czasem przewyższały Zachód. Głównym powodem była polityka handlowa europejskich mocarstw, która z jednej strony wysysała zasoby, a z drugiej dostarczała swoje produkty na chiński rynek, utrudniając tym samym rozwój zaawansowanych gałęzi lokalnego przemysłu. Jednak nigdy nie jest za późno i Chinom udaje się od ponad trzech dekad doganiać centrum.

Książka ma odpowiedzieć na dwa ważne pytania: co trzeba zmienić aby dogonić centrum oraz jak to należy zrobić. Drugie z nich jest zdecydowanie ważniejsze. Cele zwykle udawało się całkiem sprawnie określać, ale metoda sprawiała problemy. Pierwszy rozdział pokazuje, że gonienie centrum przez peryferie nie jest zagadnieniem nowym oraz wyjaśnia zagmatwaną historię Tajwanu. Rozdział drugi mówi o szczegółowych politykach realizowanych na Tajwanie jak i w innych krajach oraz odnosi je do polskich realiów. Trzeci nakreśla kluczowe instytucje, dzięki którym można było realizować tak zaawansowany model gospodarczy. Pokazuje również najważniejsze cele jakie powinna sobie postawić Polska chcąc zastosować azjatycka metodę. Ostatni, czwarty rozdział obala parę mitów funkcjonujących w debacie publicznej. Podaje również propozycje zmian do rozważenia przez czytelników.

Skupiam się na bardzo nielicznej grupie krajów azjatyckich takich jak Japonia, Korea czy Chiny, ale głównie na Tajwanie. Choć i te kraje czasem bardzo się między sobą różnią w stosowanych narzędziach czy polityce, to da się dostrzec wiele elementów wspólnych. Nie jest to jedyna możliwa droga doganiania centrum przez peryferie, jest jednak jedną z najsprawniejszych i co najważniejsze udanych.

Nie jest to konflikt między gospodarką planowaną, interwencją państwa, państwowymi instytucjami a liberalizmem i otwarciem na prywatną nieskrępowaną działalnością gospodarczą - często mylnie utożsamianą z kapitalizmem. Jest to raczej umiejętność znalezienia najbardziej wydajnego balansu pomiędzy nimi. Takim ograniczeniem rynku, aby sprzyjał przedsiębiorczości, rozwojowi przemysłu, aby wspierał wzrost dochodów i takim rozwojem kraju, aby ograniczać nierówności, a nie potęgować je. Nie wszystko było zaplanowane i nie wszystko wychodziło, ale cały wysiłek skupiał się na doganianiu technologicznym Zachodu, co się ostatecznie udało.

Na stronach tej książki chciałbym zainspirować polskich czytelników udanymi próbami podjętymi we wschodniej Azji i przekonać, że jest to możliwe również w kraju średniej wielkości, w Europie Środkowo-Wschodniej, jakim jest Polska.

[1] Robert Wade, Governing The Market. Economic Theory and the Role of Government in East Asian Industrialization, New Jersey 2003.

[2] Dla wygody czytania od tego miejsca będę używał już tylko nazwy Korea, zawsze z myślą o Korei Południowej.

[3] World Bank, The East Asian Miracle. Economic Growth and Public Policy, Washington-New York 1993.

[4] Yasheng Huang, Capitalism with Chinese Characteristics: Entrepreneurship and the State, Cambridge 2008.

Rozdział I

1.1 Doganianie centrum przez kraje peryferyjne

Zazdroszczenie innym bogactwa i powodzenia w życiu towarzyszy ludzkości od zawsze. Nie ma w tym nic dziwnego, rozumiemy to doskonale na poziomie relacji międzyludzkich. Nie inaczej jest na poziomie państw. W Starożytności czy nawet w Średniowieczu całkiem powszechnym sposobem radzenia sobie z tym problemem było napadanie bogatszego sąsiada, w celu fizycznego zabrania części jego dóbr. Obecnie różnice potencjałów militarnych państw potrafią być tak duże, że metoda ta straciła wiele ze swego dawnego potencjału.

Różnice w poziomach bogactwa między państwami nie zawsze były tak duże jak obecnie. W świecie maltuzjańskim[1], czyli przed rewolucją przemysłową, nie dochodziło do wzrostu standardu życia. Większość gospodarki w tamtym czasie stanowiło rolnictwo. Wszelki postęp techniczny jaki się więc dokonywał był na tyle wolny, że przekładał się jedynie na wzrost populacji, a nie poziom życia. O potędze kraju i jego zaawansowaniu w dużym stopniu decydowała więc gęstość zaludnienia. Dlatego też tak cenne w owych czasach było podbijanie nowych terytoriów. Każda nowa ziemia niosła za sobą określoną populację ludzką, tak cenną w tym czasie. Obecnie wielkość populacji ma znacznie mniejsze przełożenie na znaczenie kraju. Większe mają zaawansowanie technologiczne, wojskowe, siła polityczna czy silne sojusze wojskowe. Wszystkie te rzeczy były istotne i dawniej, ale akcenty się zmieniły.

Obecnie jedyną realną możliwością zmniejszenia różnic w poziomie życia między krajami jest podjęcie próby dogonienia ich w poziomie bogactwa. Im większe różnice tym silniejsza presja na poszukiwanie drogi zmniejszenia tego dystansu. Problem stał się szczególnie widoczny po rozpoczęciu się w XVIII wieku Rewolucji Przemysłowej. Anglia w nieobserwowanym wcześniej stopniu zaczęła się oddalać od innych państw. Spowodowało to silną potrzebę znalezienia recepty na zmniejszenie dystansu lub dogonienie lidera. Myliłby się jednak ten kto by pomyślał, że recept takich nie tworzono wcześniej. Adam Leszczyński[2] podaje przykłady takiej publicystyki już z XVIII-wiecznej Polski, a rozważania takie nieobce były nawet Platonowi.

W różnych epokach recepty są zaskakująco podobne, a ogromna odległość w czasie nie wpływa szczególnie na ich charakter. Dostrzega się słabość gospodarek peryferyjnych w tym, że produkuje się lokalnie tylko nieliczne dobra, a sprowadza dużo i chętnie bardzo kosztownych i luksusowych. W zmianie tych proporcji dostrzega się recepty na współczesne bolączki. Nie inaczej stwierdziliby myśliciele w XVIII czy w połowie wieku XX. Od skuteczności takiej polityki oraz realnej możliwości jej przeprowadzenia zależał ewentualny sukces.

Mamy całkiem liczne przykłady krajów którym się to udało. Ha-Joon Chang twierdzi, że większość obecnie bogatych krajów w przeszłości zastosowała taką metodę. Najogólniej rzecz ujmując celem było rozwinięcie własnego zaawansowanego przemysłu, którym w XVIII wieku były przykładowo tekstylia czy produkcja zegarków. Aby zewnętrzna konkurencja nie zniszczyła raczkujących przedsięwzięć należało chronić własny rynek. W tym czasie należało zwiększać eksport. Frederyk List[3] twierdził, że każdy kraj po zdobyciu pozycji niekwestionowanego lidera, najrozsądniejszą rzeczą jaką może zrobić, jest uniemożliwienie pozostałym skorzystać z jego metody. Jeśli protekcjonizm jest głównym narzędziem, to po osiągnięciu celu należy stać się zagorzałym orędownikiem wolnego handlu i odrzucić drabinę, po której samemu się wspięło na szczyt[4]. Myśl Adama Smitha, wychwalająca wolny handel okazała się nieoceniona w osiągnięciu tego celu.

Drogą tą podążała Wielka Brytania już za czasów monarchów z rodziny Tudorów, Henryka VII i Elżbiety I czyli na przełomie XV i XVI wieku. Wykorzystując protekcjonizm, subsydia, przydzielanie monopoli czy opłacanie szpiegostwa przemysłowego byli w stanie zainicjować u siebie produkcję tekstylną. W tamtym czasie była to jedna z najbardziej zaawansowanych i dochodowych gałęzi produkcji, a opanowana była przez Niderlandy (dzisiejsza Belgia, Holandia i Luksemburg).

Metoda ta to merkantylizm. Wychodzi on z założenia, że o potędze krajów decyduje ich bogactwo. To z kolei osiąga się poprzez nadwyżkę handlową. W tym celu należy importowane lub własne surowce wtórne przetwarzać w granicach własnego kraju na artykuły o wyższej wartości dodanej i dopiero wtedy je eksportować. Tym samym celom służyć ma ograniczanie importu wytworów obcego przemysłu i zezwalanie na wwóz jedynie surowców i żywności czyli produktów nisko przetworzonych. Po osiągnięciu pozycji lidera ochrona nie tylko nie jest potrzebna ale wręcz szkodliwa. Utrudnia bowiem handel i odbiera motywację do dalszych usprawnień. Jest to odpowiedni moment na promowanie wolnego handlu - przynajmniej w odniesieniu do swoich partnerów handlowych. Kraj rozwinięty chroni w wystarczającym stopniu już zdobyta przewaga technologiczna, handlowa, finansowa, know-how.

W uzyskaniu takiej pozycji pomagać miały cła zaporowe na import wyrobów przemysłowych i budowa własnej floty handlowej. Pomocne były również specjalne umowy handlowe, jak choćby podpisany w 1703 roku traktat Methuena. Było to porozumienie handlowe, które dawało w Portugalii przywileje na angielskie wyroby wełniane i tekstylne, a w zamian oferowało cło równe 2/3 nałożonego na wina francuskie w Anglii. W tym czasie tekstylia były produktem hi-tech. Angielscy kupcy skupywali więc portugalską wełnę, w Anglii wytwarzali z niej drogie ubrania i z godziwym zyskiem sprzedawali ponownie w Portugalii. W zamian kupowali wino, którego i tak nie byli w stanie wyprodukować u siebie na miejscu. Portugalia jako kraj bogaty w złoto przywożone z amerykańskich kolonii, nie widziała problemu w deficycie handlowym, przynajmniej do czasu gdy go nie zabrakło.

Takie podejście miało istotne konsekwencje. Dla maksymalizacji bogactwa i zwiększenia niezależności kraju należało rozwijać kolonie - miały one być źródłem tanich surowców i żywności - wspierać subsydiami przemysł i badania w kraju, a eksport za granicą. Należało maksymalizować wykorzystanie zasobów krajowych, tak ludzkich jak i surowcowych, promować jak największe zatrudnienie oraz ograniczać płace i konsumpcję.

Merkantylizm stał się wynalazkiem epoki i znajdował coraz szersze zrozumienie. Kolejnymi krajami, które po zastosowaniu tej samej metody starały się doganiać liderów były Bismarckowskie Niemcy, które goniły już uprzemysłowioną Wielką Brytanię. Stany Zjednoczone ustanawiały protekcjonistyczne rekordy świata chcąc dogonić Wielką Brytanię i Niemcy. Opisywana w książce próba dogonienia Zachodu przez Azjatyckich tygrysów jest niczym nowym czy odkrywczym.

Wiek XX to zachłyśnięcie się świata nowym modelem przyspieszonego rozwoju. O ile merkantylizm zwykle spełniał pokładane w nim nadzieje, to nowy model wzrostu nie miał aż tak wyraźnych sukcesów. Realizowano go w stalinowskiej Rosji przed II Wojną Światową. Spełnił on swój główny cel jakim było uprzemysłowienie kraju. Zanim system się rozpadł pod własnym ciężarem był jeszcze długo wzorcem dla Chin Mao, krajów Ameryki Południowej, Afryki czy też naszego PRL-u.

Radziecki model był specyficzny. Przyspieszony rozwój stawiał sobie za główny cel jak najszybsze uprzemysłowienie kraju, zwykle kosztem wielkich wyrzeczeń. W Rosji czy Chinach kończyło się to gigantycznym głodem. W Ameryce Łacińskiej czy Afryce nie doszło do tak tragicznych skutków, ale i tam efekty nie spełniły oczekiwań.

Model przyspieszonego wzrostu zakładał, że nie cały dochód wytwarzany w społeczeństwie jest konsumowany. Pewna nadwyżka, w zacofanych krajach bardzo niska, jest przeznaczana na konsumpcję lub luksusy. Na czym miał polegać przyspieszony wzrost? Jeśli kraj przeznacza 5 procent swojego dochodu narodowego na inwestycje, to zakładano że o tyle wzrośnie poziom jego bogactwa. Jeśli natomiast przyrost naturalny również jest zbliżony do 5 procent to będzie to znaczyło, że poziom bogactwa pozostanie na tym samym poziome. Jest to klasyczna pułapka maltuzjańska. Aby więc wyrwać się z biedy należy zwiększyć poziom inwestycji i niejako wyprzedzić przyrost naturalny. Aby tego dokonać należało skumulować kapitał, czyli zwiększyć poziom oszczędności i przeznaczyć go na inwestycje. Jeśli udałoby się zwiększyć ich poziom do 20 procent, wtedy następowałby wzrost bogactwa. Nikt się oczywiście nie zastanawiał nad wydajnością czy konkurencyjnością tak dużym kosztem budowanego przemysłu, liczono tylko kwoty przeznaczane na jego budowę lub tony wyprodukowanej stali. Jako że wszyscy chcieli dogonić uprzemysłowioną Wielką Brytanię to i celem było uprzemysłowienie. Rozumowanie było dość proste i oczywiste, skoro Wielka Brytania stała się bogata dzięki przemysłowi, to zbudowanie go u siebie powinno dać takie same rezultaty. Zabierano więc ziarno rolnikom w Rosji, sprzedawano za granicę, a za pozyskiwane twarde waluty kupowano technologię do budowy hut, elektrowni, zakładów przemysłowych.

Problemem było zdobycie dodatkowych środków na inwestycje. Jedyną grupą która je miała była warstwa uprzywilejowana, w krajach o ustroju feudalnym była to np. szlachta lub duchowieństwo. Niestety była ona nieliczna, posiadała wpływy, a środki możliwe do pozyskania w ten sposób były niewielkie. Wybór padał więc najczęściej na warstwę najuboższą acz najliczniejszą, czyli ludność wiejską.

Podstawowe różnice między modelem przyspieszonym a merkantylizmem polegały na tym, że celem stało się samo uprzemysłowienie, a nie zdobycie przewagi konkurencyjnej własnego przemysłu na rynkach międzynarodowych. Model radziecki osiągnął pokładany w nim cel, uprzemysłowił kraj w astronomicznym tempie kilku lat. Dało im to możliwość wygrania II Wojny Światowej. Prawie stuprocentowy udział państwa w gospodarce i niewystawianie jej na jakiekolwiek bodźce rynkowe sprawiło, że nie była w stanie konkurować na rynkach międzynarodowych. W samym swoim kształcie radziecki model przyspieszonego wzrostu był zaprogramowany na upadek.

Inspirowanie się radzieckim modelem przyniosło wielu krajom podobne efekty. Chiny Mao nie uprzemysłowiły się aż tak sprawnie, ale za to klęska głodu w ich warunkach była jeszcze bardziej przerażająca. W Związku Radzieckim zmarło wówczas z głodu 5,5-6,5 miliona osób, a w Chinach 45 milionów. Odmienne efekty wynikały też często z innych celów stawianych sobie przez poszczególne kraje. Ameryka Łacińska za pomocą ograniczania importu i rozwijania własnego przemysłu chciała wyrwać się z upokorzenia dominacją Stanów Zjednoczonych na kontynencie. Afryka stosując się do stalinowskiego modelu starała się wyrwać z biedy i odzyskać niezależność od polityki byłych państw kolonialnych. Azjatyckie tygrysy natomiast obrały sobie za cel dogonienie Zachodu w technologicznym wyścigu i dołączenie do czołowych państw w światowej ekstraklasie. Są to przykłady zakończone mniejszym lub większym sukcesem. Pamiętać jednak należy że sukces ten mierzyć należy celami jakie sobie wówczas stawiano. Obecnie rozwój oznacza na ogół pragnienie dogonienia mitycznego Zachodu we wzroście PKB, poziomie bogactwa w przeliczeniu na mieszkańca, rozwoju społecznym, długości życia, wyrównywaniu rozpiętości dochodowych, edukacji czy nawet wzroście poczucia szczęśliwości. Jeśli więc chcielibyśmy rozpatrywać te odległe przykłady gonienia centrum przez peryferie z obecnej perspektywy to pewnie nie będą wyglądały tak dobrze. Na pewno za sukces nie uznamy gigantycznego przyspieszenia w rozwoju przemysłu ciężkiego stalinowskiej Rosji, które zostało okupione gigantycznym kosztem społecznym i olbrzymimi stratami w ludziach. Z perspektywy Rosji tamtych międzywojennych czasów, stawką było jednak przetrwanie kraju i przygotowanie się na zbliżającą się wojnę, której spodziewano się już na początku lat 30. Pośpiech okazał się więc uzasadniony, a ostateczny efekt - z ówczesnej perspektywy - należałoby uznać za sukces.

Skok do nowoczesności realizowany przez kraje komunistyczne, oraz te które się na nich wzorowały polegał na krytyce kapitalizmu i zastępowaniu go przez planistę. Wydajniejszy mimo swych rozlicznych wad okazał się jednak kapitalizm kierujący się w dużej mierze „niewidzialną ręką rynku”. Pamiętajmy jednak, że większość krajów kapitalistycznych dochodziła do swojego liberalizmu gospodarczego na drodze silnego protekcjonizmu - we wczesnym etapie swego rozwoju - a więc podczas doganiania centrum, gdy byli jeszcze peryferiami. Nie inaczej było w przypadku azjatyckich tygrysów. Japonia zliberalizowała się dopiero w latach 80. Korea będąc o krok przed dogonieniem centrum stała się już dość liberalną gospodarką. Doradzając więc krajowi peryferyjnemu musimy wskazywać na przykłady krajów, które z sukcesem dogoniły lub aktualnie doganiają centrum, z tym jednak założeniem, że nie możemy pokazywać za wzór ostatecznego efektu tego procesu, a jego początki. Innymi słowy, możemy pokazywać jako wzór do naśladowania Stany Zjednoczone z lat 90. ale nie XX-go, a XIX-go wieku. Wtedy to bowiem amerykanie mieli najbardziej protekcjonistyczną politykę na świecie, od połowy XIX wieku aż do II Wojny Światowej[5]. W pełni zaczęli się liberalizować dopiero od lat 70. XX wieku.

Opisywany przeze mnie model rozwoju nie jest niczym nowym, jest dobrze rozpoznany przez literaturę naukową i szeroko opisywany jako jeden z modeli zarządzania gospodarką. Pozornie wydaje się zarezerwowany tylko do krajów azjatyckich i przedstawia się go w opozycji do zachodniego modelu gospodarek liberalnych. Nic bardziej mylnego. W Azji jest to model importowany, całkiem szeroko stosowany od Rosji poprzez Niemcy, Anglię aż po - obecnie symbol neoliberalizmu - Stany Zjednoczone. Było to jednak tak dawno, że tak my, jak i sami Amerykanie, Anglicy czy Niemcy zdążyli o tym zapomnieć.

1.2 Skąd się wziął Tajwan i dlaczego (nie)jest państwem?

Tajwan, czyli Republika Chińska jest niewielkim wyspiarskim państwem u południowo-wschodnich wybrzeży Chin. Status Tajwanu jest dość skomplikowany, a wydarzenia które to spowodowały burzliwe. Wyobraźmy sobie, że po II Wojnie Światowej Półwysep Helski odłączył się od Polski i sformułował niekomunistyczny rząd. Uznaje się jako jedyną prawowitą władzę w całym kraju, a rządy w Warszawie uznaje za uzurpatorów. Taka sytuacja ma miejsce w Chinach. Formalnie rząd Republiki Chińskiej (z władzami na Tajwanie) uznaje się za legalną władzę całych Chin. Podobnie jak Polski Rząd na uchodźstwie w Londynie podczas II Wojny Światowej, który był legalną kontynuacją władz II RP. Dla Chin Tajwan jest niczym więcej jak zbuntowaną prowincją, która prędzej czy później musi wrócić do macierzy, podobnie jak to się stało z Hongkongiem czy Makao. Republika Chińska, choć faktycznie niepodległa, to oficjalnie jest państwem nieuznawanym przez większość społeczności międzynarodowej. Nie przeszkadza im to jednak w kontaktach z innymi krajami przez swoje misje handlowe, pełniące funkcje ambasad. Tajwan przystąpił również do Światowej Organizacji Handlu, pod nazwą Chinese Taipei. Ze względu na specyfikę tego tworu państwowego, roszczącego sobie prawo władania całymi Chinami, nigdy nie ogłosili formalnej niepodległości. Wraz ze wzrostem znaczenia Chin, nikt poważnie już tego nie rozważa, podobnie jak zarzucono plany odbicia zbrojnie reszty Chin.

Jak doszło do takiej sytuacji? Odpowiedzi należy szukać w Chinach z początku XX wieku. Jest rok 1910. Ostatnia chińska dynastia Qing jest u kresu swego panowania, a nadchodząca rewolucja przeora społeczeństwo chińskie. Chiny od dłuższego czasu są tylko cieniem potęgi jaką były przez tysiące lat. Ponad ćwierć wieku są „obskubywane” z terenów tak przez Japończyków, Rosję, jak i mocarstwa europejskie. Kolejne konflikty zmuszają Chiny do coraz bardziej uległych koncesji czy przywilejów handlowych, tracą porty, kopalnie, tereny nadmorskie. Oprócz wroga zewnętrznego rośnie presja wewnętrzna na zmiany. Najbardziej znaczącym opozycjonistą domagającym się przemian jest Sun Jat-sen, ochrzczony na katolicyzm doktor medycyny, który odkrył że jego powołaniem nie jest leczyć ludzi, a uzdrowić całe Chiny. Niezmordowany rewolucjonista, zyskuje przydomek generała klęski po dziesięciu nieudanych powstaniach. Nawet tak liczne porażki nie są go jednak w stanie zawrócić z raz obranej drogi.

Rewolucja ostatecznie wybucha w 1911 roku i zastaje go w Denver w USA. Wraca i powołuje do życia Kuomintang (KMT) w celu odebrania władzy znienawidzonej dynastii Qing i ustanowienia republiki. Zadanie okazuje się nad wyraz trudne, liczne grupy starające się przejąć władzę tworzą obraz pełen przemocy, obfitujący w grabieże ludności czy morderstwa przeciwników politycznych. Parlament to jest rozpędzany, to posłowie są kupowani, co szybko kompromituje hasła konstytucyjne i demokratyczne. Sun Jat-sen stracił wiarę w łatwe przyswojenie przez Chiny republikańskiej demokracji zachodniego typu. Za niezbędne uznał więc szybkie zjednoczenie kraju siłą, po czym można będzie pod osłoną armii powoli, poczynając od szczebla lokalnego, przeszczepiać na grunt miejscowy zachodnie praktyki polityczne i instytucje demokratyczne. Uznał, że aby osiągnąć ten cel, musi w pierwszej kolejności zbrojnie podporządkować sobie terytorium całego kraju. W tym momencie pojawia się druga niezwykle ważna dla nas postać - Czang Kaj-szek. Oficer rewolucyjnej armii, współzałożyciel Kuomintangu i zaufany człowiek Suna, po tym jak brawurowo uratował go z opresji podczas próby jego usunięcia.

Po