Aru Shah i nektar nieśmiertelności - Roshani Chokshi - ebook + książka

Aru Shah i nektar nieśmiertelności ebook

Roshani Chokshi

4,4

Opis

ŻYCIE ARU SHAH to chaos.

Jej dawny mentor, gołąb Bu, odrodził się w postaci kurczaka zapalniczki. Aiden, którym Aru się zauroczyła, w dzień jej urodzin ją pocałował – a teraz nie chce nawet na nią spojrzeć. Kara, jej niedawno poznana przyrodnia siostra, zdradziła Pandawów, niszcząc ich niebiańską broń i przechodząc na stronę Śpiącego. Aru wie, że Śpiący podąża wraz z wielką armią do labiryntu, aby zdobyć nektar nieśmiertelności. Drogę do nektaru może wskazać jedynie Kara, duchowa córka boga słońca. Pandawowie muszą do następnej pełni księżyca powstrzymać Śpiącego przed zdobyciem nieskończonej władzy i zniszczeniem Innoświata. Bez swojej niebiańskiej broni nie mogą się jednak przedostać do labiryntu – i jak zwykle muszą wymyślić jakieś inne, sprytne rozwiązanie… Spotkają się ze starymi znajomymi, poznają nowych sojuszników i stawiają czoła straszliwym wyzwaniom, takim jak… występ w talent show! A kiedy nadejdzie czas ostatecznego starcia, trzeba będzie zdecydować, kto zasługuje na nieśmiertelność. Odpowiedź, której nikt by się nie spodziewał, przyjdzie z najmniej prawdopodobnej strony…

W tym ekscytującym zakończeniu szalonego pasma przygód, które rozpoczęło się od zwykłego zapalenia lampy, czeka na czytelnika mnóstwo zwrotów akcji i mocnych emocji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (16 ocen)
10
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kejterto

Nie oderwiesz się od lektury

:)😀
00
Ani16

Nie oderwiesz się od lektury

" Aru Shah i nektar nieśmiertelności" autorstwa Roshani Chokshi to tom 5 serii o przygodach Aru oraz grupy Ziemniaków. Aru wraz z przyjaciółmi musi przejść przez bardzo wiele by dostać się do labiryntu, gdzie znajduje się nektar nieśmiertelności. Przez co przejdą Pandawowie? Co zrobią by dotrzeć do celu? Odpowiedzi na te oraz wiele więcej pytań w książce. Polecam gorąco każdemu miłośnikowi książek Ricka Riordana. Z książkowym pozdrowieniem!
00
Naddia

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne zakończenie serii.
00

Popularność




Tytuł oryginału

Aru Shah and the Nectar of Immortality. A Pandava Novel, Book Five

Copyright © 2022 by Roshani Chokshi. By arrangement with the author. All rights reserved.

Jacket illustration © 2022 by Abigail L. Dela Cruz c/o Lemonade Illustration Agency

Jacket design by Tyler Nevins

Ornament illustration by Keith Robinson

Copyright © for the Polish translation by Marta Duda-Gryc, 2022

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2022

Konsultacja indologiczna

prof. dr hab. Lidia Sudyka

Opracowanie redakcyjne i DTP

Pracownia Edytorska „Od A do Z” (oda-doz.pl)

Redakcja

Magdalena Tytuła

Korekta

Wanda Leśniak

Opracowanie okładki i DTP

Stefan Łaskawiec, Anna Cupiał

Opracowanie wersji elektronicznej

Wydanie I, Kraków 2022

ISBN EPUB 978-83-67071-47-5

ISBN MOBI 978-83-67071-48-2

Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Dedykuję tę książkę Tobie, drogi Czytelniku. Niech sprawi, że poczujesz się kimś potężnym i nieskończonym, kimś widzianym przez innych i kochanym – bo taki właśnie jesteś. A poza tym niech to tomiszcze okaże się doskonałym zabójcą pająków!

Drodzy Czytelnicy,

muszę Wam coś wyznać. To, co trzymacie w rękach (uszach, szponach itp., itd.), jest ni mniej, ni więcej, tylko dziką, głodną… opowieścią.

– Co za bzdury! – powiecie. – To tylko opowieść, nic poza tym!

Ekhem…

Gdybym była Wami, to jutro sprawdziłabym, czy książka leży w tym samym miejscu, w którym ją wczoraj zostawiliście – w końcu książki są żywymi istotami. Są też bardzo wrażliwe. Coś takiego jak „tylko opowieść” nie istnieje. I to prowadzi do kolejnej rzeczy, o której chciałabym tu wspomnieć.

Jak w przypadku wielu innych historii, które napisałam w przeszłości, uważam, że i ta jest żywa. Powinniście też wiedzieć, że sięga korzeniami czynnej, praktykowanej również dziś religii – hinduizmu. Jedna z najpiękniejszych rzeczy w mitologii hinduskiej to jej mocne powiązanie ze świętością. Jako praktykująca hinduistka chciałam popuścić wodze wyobraźni, ale też starałam się nie zdeptać świętej ziemi. Dlatego większość bóstw, które spotkacie na tych stronach, wywodzi się z okresu wedyjskiego – jego początek datuje się na około 1500 lat p.n.e. Wielu uczonych uważa wedyzm za zjawisko poprzedzające to, co nazywamy dziś klasycznym hinduizmem. Oznacza to, że w tej serii nie spotkamy bóstw takich jak Durga Maa, Wisznu czy Śiwa.

Ta książka nie ma służyć za wprowadzenie do hinduizmu lub mitologii hinduskiej, niezwykle zróżnicowanych i w każdym regionie innych. Mam nadzieję, że ujrzycie w niej to, czym jest w rzeczywistości: wąskie, barwne okno z widokiem na jeszcze bardziej kolorowy ocean baśni i tradycji. Jako gawędziarze reagujemy na to, co kochamy, a do rzeczy, które w dzieciństwie uwielbiałam najbardziej, należało słuchanie opowieści mojej Ba o bogach, bohaterach i demonach. Dla mnie ten cykl powieści to jeden bardzo długi list miłosny.

Mam więc nadzieję, że ta opowieść pobudzi Waszą ciekawość, zainspiruje wyobraźnię, a jeśli będę miała szczęście, wkradnie się do Waszych serc i zostanie tam na zawsze.

Wasza Roshani

Rozdział 1Nie każdy błądzi, kto wędruje[1]

Kiedy Kara weszła do labiryntu, w którym schowano nektar nieśmiertelności, poczuła… No cóż – rozczarowanie. Wyobrażała sobie, że będzie to wyglądało jak coś z baśni, które czytała w kółko, aż rozklejały się grzbiety książek: piękna, ogromna, zielona plątanina dróg wyciętych w dżungli, w której smukłe pantery o błyszczących oczach będą ich śledzić i powarkiwać gdzieś z boku.

Nic z tego. Znajdowała się w jaskini, w której panował mrok. Jedynym źródłem światła było to, na czym zaciskała prawą dłoń: Słonko, trójząb wykuty z kropli czystego światła słonecznego. Nic nie mogło przeniknąć tej ciemności poza Słonkiem i jako córka Surji, boga słońca, tylko Kara mogła znaleźć drogę w labiryncie. Żaden wróg nie będzie w stanie pójść za nią, a tym bardziej jej zaatakować. Zadbała o to parę dni wcześniej.

Zrobiło się jej gorąco. Nie wiedziała, jak nazwać to, co czuła… Nawet myśl o tym, że mogłaby mieć poczucie winy, sprawiała, że czuła się… winna.

„Zrobiłaś to, co trzeba” – powtarzał jej w kółko ojciec.

Ale w takim razie dlaczego wspomnienie tej chwili zdawało się gorzkie jak jad? Czemu nie mogła przestać myśleć o twarzy Aru? Albo o tym, jak Brynne krzyknęła czy raczej prawie zawyła z bólu? Albo o tym, jak Mini, najłagodniejsza z Pandawów, skuliła się, jakby ją z rozmachem kopnięto?

– Jesteś gotowa, córko?

Kara podniosła wzrok na ojca. Wysoki, o szlachetnej postawie, spoglądał na nią z uśmiechem w oczach, z których jedno było niebieskie, a drugie brązowe.

– Jestem z ciebie bardzo dumny – rzekł swoim głębokim, dźwięcznym głosem. – Zmierzyłaś się z trudnymi decyzjami i za każdym razem dokonałaś właściwego wyboru.

Od tych słów Karze zrobiło się jakby cieplej. Przypomniała sobie po raz kolejny, że Sujodhana był jej tatą pod każdym ważnym względem. Zabrał ją z nieprzyjaznego miejsca. Zajmował się nią, kiedy jej własna matka, Krittika Shah, ją opuściła…

Czasem jednak we śnie Kara słyszała cichy głos…

On cię okłamuje.

Głos należał do młodej dziewczyny. Jeśli Kara mocno się skupiała, niemal widziała jej twarz. Ciemnobrązowa skóra, warkocze po bokach, jasnoniebieskie oczy. Wyglądała jak Sheela, jedna z bliźniaczek i sióstr Pandawów.

Nie jesteś prawdziwa – powiedziała raz do Sheeli ze snów.

Sheela spojrzała na nią wyrozumiale: A może tylko nie chcesz, żebym była prawdziwa?

Kara uznała, że to jej umysł próbował w skomplikowany sposób ochronić się przed prawdą – że wreszcie dowiedziała się, kim jest jej mama, i teraz już ma pewność, że Krittika ją opuściła. „I czy można ją za to winić?” – pomyślała dziewczyna z bolesnym ukłuciem w sercu.

Krittika po prostu żyła dalej. Miała inną córkę – Aru. Zabawną, mądrą Aru. Aru o duszy Ardźuny, wspaniałego bohatera ze wszystkich legend. Kara miała duszę błędu. Sama była błędem i żyła tylko dlatego, że ulitował się nad nią Śpiący.

– Pamiętaj, co na nas czeka – mówił teraz ojciec, kładąc ciepłą dłoń na jej ramieniu. – Odmienimy świat. I będziemy żyć wszyscy razem… jak prawdziwa rodzina. Tak jak obiecałem.

Rodzina.

Tego przecież właśnie pragnęła Kara. Kiedy zniszczyła naszyjnik z astrą, powiedziała Aru najprawdziwszą prawdę. Kochała mamę, siostrę też i postanowiła to zrobić, żeby wszyscy mogli być razem, żeby już ze sobą nie walczyli.

I tylko tak mogła to osiągnąć.

On cię okłamuje… – wyszeptał głos w jej głowie.

Kara uciszyła go i wyprostowała się jak struna.

– Jestem gotowa – oznajmiła.

Podniosła trójząb i promień światła słonecznego przebił mrok. Była to jedyna prawdziwa droga do środka.

Żołnierze jej ojca, stojący za nimi, wstrzymali oddech. Stanowili dziwną zbieraninę. Niektórzy byli bladymi rakszasami o powykręcanych ciałach, poparzonych i pełnych blizn po dawnych walkach z dewami. Eleganccy jakszowie jak spod igły, których rodziny straciły domy przez ludzkie osadnictwo rozrastające się coraz bardziej. Z każdą godziną do sprawy jej ojca dołączało więcej istot – niebiańskie i leśne nimfy prześladowane przez ludzkich królów, którzy zdobyli przychylność bogów; duchy, które niegdyś nawiedzały okolice terenów kremacyjnych; członkowie ras niedźwiedziej i małpiej, którzy walczyli w wojnach dewów i nie zyskali w nich żadnej chwały…

Ojciec Kary obiecał im, że tym razem nie zostanie im skradziony nektar nieśmiertelności – tym razem zdobędą władzę. Ilekroć Sujodhana zabierał głos, jego zwolennicy wprost spijali mu słowa z ust. W ich oczach błyszczała nadzieja.

Czasem jednak Kara zastanawiała się, co naprawdę czuł… Kiedy sądził, że nikt na niego nie patrzy, dotykał wisiorka na szyi. Nigdy go nie zdejmował, a za każdym razem, kiedy jego palce muskały kamyk, przez jego twarz przebiegał skurcz bólu.

– No, córko? – przynaglił Sujodhana, wyrywając Karę z zamyślenia. – Prowadź. Bądź bohaterem, który zaprowadzi nas w nową erę.

Kara stłumiła odruch, żeby go poprawić. Bohaterką. Takiej formy zawsze używały Aru, Brynne i Mini.

Ale bohaterstwo nie przypominało niczego, co odkrywała w książkach. W jego skład nie wchodziła lśniąca zbroja chroniąca ją przed emocjami, których nie chciała czuć. Nie było zaczarowanego konia, na którym jechałaby do bitwy pomiędzy wyraziście odróżniającymi się od siebie dobrem i złem. Nawet potwory nie okazywały się aż tak bardzo potworne.

W takim razie kim ty jesteś? – wyszeptało w głębi jej duszy zwątpienie.

Kara odepchnęła od siebie ten głos i ruszyła w ciemność.

Rozdział 2Nienawidzę tego miejsca

Ujmijmy to wprost: życie Aru Shah rozłaziło się w szwach. Jej gołębi mentor Bu był obecnie ognistym… kurczakiem. Chłopak, który jej się podobał, Aiden, pocałował ją, ale teraz zachowywał się, jakby spadła na nią klątwa niewidzialności. Kara okazała się nie tylko jej prawdziwą siostrą przyrodnią, ale też córką boga słońca. A jakby to nie wystarczyło, by urozmaicić ostatnie dwadzieścia cztery godziny, to jeszcze ta sama Kara ich zdradziła – dołączyła do Śpiącego, żeby znaleźć nektar nieśmiertelności, i spaliła niebiańską broń Pandawów.

A wszystko zdążyło się wydarzyć w urodziny Aru.

Dobrze, że choć Kara i Śpiący zniknęli. Aru wiedziała, gdzie ich szukać.

W Atlancie zapadał wieczór. Lutowy wiatr mroził jej uszy, kiedy wpatrywała się w kamienną bramę przy wejściu do parku Lullwater. Według Krittiki Shah tu właśnie krył się labirynt, w którym umieszczono nektar nieśmiertelności – ale miał się znajdować w tym miejscu jeszcze tylko przez dziesięć dni. Labirynt można było pokonać jedynie przy świetle słońca, a teraz, kiedy Śpiący miał atut w postaci półboskich słonecznych mocy Kary, szanse Pandawów na dotarcie przed nim do nektaru nieśmiertelności wyglądały… No cóż – kiepsko.

Może nie byłoby tak źle, gdyby mogli się przedostać przez magiczną barierę otaczającą park… Aru wystawiła rękę (po raz drugi, odkąd przybyli na miejsce). Czuła przy bramie pulsowanie energii – jak zaciągniętą ciasno zasłonę. Nie mogła się przez nią przebić.

– Mówiłam ci, Aru – rzekła cicho Krittika, kładąc dłoń na ramieniu córki. – Nie zostaniecie wpuszczeni bez niebiańskiej broni. Dewowie musieli coś wymyślić, żeby nie dopuszczać ludzi do labiryntu.

– Ale my nie jesteśmy ludźmi! – zaoponowała Brynne. – Jesteśmy półbogami!

W tej samej chwili mijała ich młoda biała rodzina. Kobieta, zapewne matka, uśmiechnęła się do Pandawów i wyrzuciła pięść w powietrze.

– I na tym właśnie polega wizja przyszłości! Wszyscy jesteśmy półbogami! – A potem się zaśmiała i poszła dalej.

– Wszystko w porządku, Brynne? – zapytała niepewnie Mini. – Żyłka na twoim czole mocno pulsuje…

– Nie, nic nie jest w porządku! – warknęła Brynne. – Nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Nie możemy walczyć bez broni!

– Teoretycznie moglibyśmy… – Mini podniosła niepewnie pięści. – Ale byłaby to krótka walka. Bo niemal natychmiast umarlibyśmy…

– Tylko ktoś z niebiańską bronią może wydawać rozkazy armii Nairrata – przypomniała Brynne. – A my nie mamy już tej broni. I nie możemy się dostać do labiryntu! – Głos jej się załamał; odwróciła wzrok, a potem wyszeptała: – Nikogo nie możemy już chronić.

– To nieprawda, Bri – zaprotestowała Aru. – Wciąż mamy jeszcze to.

Aru włożyła prawą rękę do kieszeni, sięgając instynktownie po piorun – wadźrę, która zwykle byłaby albo zwinięta w lśniącą kulkę statycznej elektryczności, albo spoczywałaby na jej przedramieniu w formie trzaskającej iskrami bransoletki. Dziewczyna poczuła w sercu ukłucie żalu. Bez wadźry świat jakby spochmurniał.

Aru wyciągnęła dłoń z kieszeni. Chciała wyjąć monetę z literami OSP DUP od Agniego, boga ognia. Ale najwyraźniej sięgnęła do niewłaściwej kieszeni, bo zamiast pieniądza w jej palcach znalazła się połówka przeterminowanego i prawdopodobnie skamieniałego twiksa. Wzruszyła ramionami i grzebiąc lewą ręką w innej kieszeni w poszukiwaniu zaczarowanej monety, odgryzła kawałek batonika.

– Aru! NIE! – wrzasnęła Mini i uderzyła ją w plecy tak mocno, że batonik wyleciał z ust Aru.

– Ta czekolada była jeszcze dobra! – oburzyła się Shah.

– Co jest z tobą nie tak? – uniosła się Mini. – Nie wolno ci tego jeść! W przeterminowanych słodyczach mogą być zarazki! A w niektórych nawet różne szczepy salmonelli! I jeśli coś takiego zjesz, możesz umrzeć!

– I tak umrzemy! – Brynne skrzyżowała ramiona. – Zwłaszcza jeśli Aru uważa, że zapleśniały batonik to sposób na uniknięcie apokalipsy!

– Chciałam wyjąć to – burknęła Aru, pokazując im błyszczącą monetę.

Brynne nie wyglądała na przekonaną.

– Tak, ale to przecież nie działa, prawda?

Aru westchnęła. Nic nie szło po jej myśli. Nie mog­ła nawet zjeść czekoladowego batonika, nie ryzykując śmierci…

Kiedy poprzednio próbowały się skontaktować z Agnim za pomocą monety, Mini, Brynne i Aru na zmianę brały do ręki pieniążek i wypowiadały życzenie. Wołały też głośno imię Agniego i podnosiły monetę do góry, ale nic to nie dało.

– No więc jak dokładnie znajdziemy tego boga ognia, Shah? – zapytała ostro Brynne. – Jeśli pójdziemy do Innoświata i zaczniemy zadawać pytania, dewowie zorientują się, że nie mamy już naszej broni… Wszyscy wpadną w panikę. A jeśli już wiedzą? Co jeśli Rudy wróci do królestwa Nagów i nie będzie trzymał gęby na kłódkę?

– Myślę, że Rudy i Aiden są nadal w domu i spierają się, kto ma prawo trzymać MB – wtrąciła Mini.

MB – tak nazwali ostatecznie Małego Bu, który wykluł się tego ranka w muzeum i zdążył już tu i ówdzie zostawić na posadzce ślady spalenizny. Mini nie chciała wynosić go na zewnątrz, bała się, że się przeziębi – choć Aru przypomniała jej, że jest dosłownie ognistym ptakiem – więc zostawiły go z chłopcami.

– Nie ma mowy, żebyśmy zdołali ukryć, co nam się przydarzyło – jęknęła Brynne. – Hanuman i Urwaśi skontaktują się z nami lada moment.

Aru obróciła monetę między palcami, zastanawiając się nad pomysłem, który przyszedł jej właśnie do głowy.

– Mamo, mogłabyś porozmawiać z rodzicami Sheeli i Nikity? Być może bliźniaczki będą mogły nam pomóc…

– Oczywiście – zgodziła się Krittika. – Ale dziewczynki są zbyt małe, w tym wieku nie mogą odziedziczyć niebiańskiej broni, więc też nie będą w stanie otworzyć tej bariery.

– Nadal jednak mają moce Pandawów – rzekła Mini.

Brynne wciągnęła policzek, robiąc pełną namysłu minę. Jak Mini i Aru straciła władzę nad swoim żywiołem – wiatrem. Była jednak w połowie asurą, a to oznaczało, że mogła nadal zmieniać postać. Problem polegał na tym, że nie była już w stanie się przeistaczać w nic dużego.

Brynne pokręciła głową.

– No i co z tego? Przecież nie możemy kazać im stoczyć całej walki samodzielnie.

– Wiem – odparła Aru. – Ale potrzebujemy przepowiedni. Czegoś, co nam pozwoli poruszać się po Innoświecie i poszukać Agniego, ale tak, żeby nikt nam nie zawracał głowy przez kilka następnych dni.

Brynne kopnęła kapsel na chodniku.

– Aha. No to po prostu skoczmy do sklepu i weźmy z półki jakąś przepowiednię – burknęła.

Aru postanowiła nie zwracać uwagi na ten ton. Wiedziała, że jej siostra czuje się fatalnie – wszyscy tak się czuli – ale Brynne znosiła sytuację gorzej, niż Aru się spodziewała, w efekcie Aru ciążyła odpowiedzialność za całą tę katastrofę.

Jadąc do parku Lullwater, powtarzała w myśli wszystko, co mogłaby zrobić inaczej. Powinna była sformułować lepiej swoją odpowiedź, której udzieliła Kuberze, kiedy bóg bogactwa zapytał ją, kto mógł dowodzić armią Nairrata. Mogła powstrzymać Śpiącego za pierwszym razem, kiedy miała na to szansę. Powinna była dawno temu zażądać od mamy, by ta wyjawiła jej prawdę.

Na to wszystko było już jednak za późno.

Aru wyprostowała się i marszcząc brwi, rzuciła okiem na ciemniejące nad nimi niebo. A potem spojrzała na mamę i siostry:

– Nie powiedziałam, że to ma być prawdziwa prze­powiednia.

Rozdział 3Przykro nam, ale w tej chwili nie możemy zrealizować tej rozmowy

Godzinę później Aru siedziała na wysokim stołku przy kuchennym blacie, na którym znajdowało się wszystko poza jedzeniem. Była tu obrotowa półeczka z różnymi multiwitaminami, blender o wyglądzie zabójcy, słoiki z zielonym proszkiem, biała tablica, na której wypisano rozliczne zdrowotne zalety owoców i warzyw, oraz potężny stos książek z tytułami takimi jak Być rodzicem geniusza i Jak dostać się na prestiżowy uniwersytet – klucz do tajemnicy.

Brynne zatrzasnęła drzwi lodówki tak mocno, że poodpadały z nich magnesy, a podmuch powietrza zwiał na podłogę dokumenty z blatu.

– Ostrożnie! – zawołała Mini, pochylając się, żeby podnieść jasnoczerwoną kartkę ze złotymi literami. – Wszystko musi zostać na swoim miejscu, bo inaczej moi rodzice nabiorą podejrzeń, kiedy wrócą do domu.

Rodzice Mini i wujkowie Brynne, Glut i Czad, pojechali na wycieczkę statkiem z okazji walentynek i mieli wrócić dopiero za cztery dni. Zabrali ze sobą nawet brata Mini. Sama Mini odmówiła, bo przecież zaraz miały być urodziny Aru. Kiedy rodzice Mini dowiedzieli się o ataku Śpiącego, chcieli natychmiast wrócić, ale przekonała ich, żeby tego nie robili. Lepiej, żeby krewni trzymali się z daleka od Pandawów – dla własnego bezpieczeństwa.

Brynne przygarbiła się na stołku obok Aru.

– Mini, jakim cudem twoi rodzice nie mają lodów, a za to przechowują chyba z dziesięć rodzajów roślinnych muffinek?

– Oni po prostu świadomie dbają o zdrowie – rzekła Mini obronnym tonem.

– Są pomyleni – mruknęła pod nosem Brynne.

Aru stłumiła chichot. Lubiła doktora i panią Kapoor-Mercado-Lopez, ale rzeczywiście byli trochę… intensywni. Zupełnie jak ich córka. Raz drużyna Ziemniaków została przez nich namówiona na wspólny wieczór filmowy z horrorem w domu Mini. Istotnie – był to horror. Ale głównie dlatego, że puszczony film okazał się dokumentem o chorobach i wirusach, którymi można się zakazić poprzez całowanie i inne odpowiednie do ich wieku czynności.

Mini otrzymała od tej pory zakaz organizowania wspólnych wieczorów filmowych.

– Nie wiem, czemu ammamma tak szybko dał drapaka, kiedy dotarliśmy na miejsce – mówiła Brynne. – Myślałam, że chciał zobaczyć bliźniaczki, kiedy tu przyjadą. Może zmęczyło go niańczenie MB? Z małym jest sporo roboty, a Rudy’ego nie ma, więc nie pomoże.

Książę nagów został wezwany do domu przez rodzinę, ale obiecał, że kiedy tylko dziewczyny i Aiden dadzą mu znać, natychmiast ruszy im na pomoc.

Aru spuściła wzrok na MB, który leżał na jej kolanach w powoli zwęglającym się swetrze, w owalnej formie do pieczenia. Nie udało się im wymyślić nic innego na gniazdo dla niego – wszystko stawało w płomieniach. MB radośnie drzemał, a z jego płonącego niebieskiego grzebienia wypływały w powietrze obłoczki dymu.

„Taki maleńki! A taki zabójczy!” – pomyślała Aru, opierając się chęci pogłaskania jego ciałka.

– Może… – W głosie Mini zabrzmiało powątpiewanie. – Aiden ostatnio wydaje się jakiś dziwny. A ty co o tym sądzisz, Aru?

Mówiąc to, Mini wbiła w nią przenikliwy wzrok. Aru tymczasem targały wątpliwości. Przez to wszystko, co się działo, nie znalazła chwili, żeby powiedzieć dziewczynom o pocałunku. Częściowo dlatego, że nie miała pojęcia, jak to ująć w słowa, zwłaszcza że Aiden zachowywał się teraz naprawdę dziwnie. W zasadzie przestał się do niej odzywać. A może pocałował ją zupełnym przypadkiem? Może się potknął, ona nie zwróciła na to uwagi i ten pocałunek po prostu… sam się zdarzył?

Od udzielenia odpowiedzi wybawił Aru nagle przebudzony zegar z kukułką na ścianie. Kukał głośno, a jednocześnie ściana, na której wisiał, pękła w środku i rozsunęła się, odsłaniając zaczarowane przejście. Tylko Pandawowie mogli tak się odwiedzać w razie nagłej potrzeby. (Przy czym Brynne miała zdecydowanie własną definicję nagłej potrzeby. Kiedyś Aru obudziła się i zobaczyła, że Brynne przeszukuje kuchnię w ich mieszkaniu w muzeum – okazało się, że szukała cukru). Przez portal Aru widziała wnętrze przytulnego saloniku. Na ścianie w głębi wisiały w rzędzie zdjęcia rodzinne. Choć nie widziała, kto mówił, wiedziała, że jej mama właśnie rozmawia z państwem Jagan.

– Obiecuję, że będą bezpieczne i że pójdą spać o odpowiedniej porze. – I zaraz Krittika wystawiła głowę z portalu. – Słyszycie, dziewczyny? Macie tylko godzinę. Jaganowie mieli właśnie iść spać.

– Godzinę – powtórzyła Aru.

Mama skinęła głową.

– Zostanę u Jaganów, aż skończycie.

Głowa mamy Aru znikła, a zaraz potem bliźniaczki weszły do kuchni Mini, Sheela w różowej piżamie, kosmatych kapciach i różowym czepku na głowie, a Nikita w podobnej piżamie i czepku, ale w kolorze błyszczącego złota.

– Ptaszek! – ucieszyła się Sheela, zaklaskała i podbiegła do Aru. MB wysunął główkę z żarzącego się swetra i zamrugał do Sheeli.

Nikita obrzuciła je gniewnym spojrzeniem i skrzyżowała ramiona.

– Nie mogłyście poczekać parę godzin, żeby nas odwiedzić we śnie? – Ale chyba dostrzegła w ich twarzach coś niepokojącego, bo zaraz pozbyła się niezadowolonej miny. – Oj… Poważna sprawa?

– Trochę… – odparła Aru. – To znaczy chodzi o losy całego wszechświata, więc ja bym to zaliczyła do kategorii… dość poważnej?

Przez następne dwadzieścia minut Aru wyjaśniała, że moneta od Agniego nie działa, że nie mogą przejść przez barierę w parku Lullwater, a przecież pozostaje im tylko kilka dni, żeby zapobiec katastrofie. W tym czasie stały się dwie rzeczy. Po pierwsze, Nikita, która słuchała jej w milczeniu i jednocześnie szydełkowała, z kilkunastu wyczarowanych przez siebie pędów prawie skończyła przygotowywać gniazdko dla MB. A po drugie, Brynne skapitulowała i pożarła wszystkie roślinne muffinki.

Sheela przygryzła wargę.

– Naprawdę nie lubię kłamać, ale chyba jestem w stanie udać, że wygłaszam przepowiednię. Coś, co da wam więcej czasu…

– Coś na tyle niepokojącego, żeby nikt nie chciał się przy nas plątać – dodała Brynne. – Dasz radę?

Sheela skinęła głową.

Brynne odetchnęła głęboko z ulgą.

– Super. A teraz gdyby tylko ta głupia moneta zrobiła dla nas coś pożytecznego…

Moneta Agniego leżąca obok ładnej czerwonej kartki na blacie zalśniła.

Sheela przechyliła głowę, przyglądając się przedmiotowi z sennym zamyśleniem.

– A próbowaliście ją podpalić?

– Mówisz jak Aru – mruknęła Mini.

Sheela aż się rozpromieniła na te słowa.

Nikita podniosła głowę znad robótki.

– Sheela mądrze gada. Bo przecież on jest bogiem ognia.

– Jak się podpala metal? – zapytała Aru.

Brynne rozejrzała się po kuchni.

– Może spróbujemy na kuchence?

– Jest zepsuta – wyjaśniła Mini.

– Masz zapałki?

– Rodzice schowali je po ostatnich odwiedzinach Aru.

– Czuję się, jakby mnie jednocześnie obrażono i pochwalono – oświadczyła Aru.

MB wysunął główkę z formy do pieczenia, przechylił ją na bok i ćwierknął. Jego grzebień z niebieskich płomyczków zdawał się wyższy, zupełnie jakby postawił go z ciekawości.

– A ty co o tym sądzisz, MB? – Aru podsunęła mu monetę pod dziób.

– Czekajcie! – zawołała Nikita. Zamknęła oczy i wykonała skomplikowany gest dłońmi. Jej palce zaświeciły. Chwilę później na blat spadła para rękawiczek w kolorze słonecznika.

– Załóż.

Aru posłusznie wsunęła rękawiczki. Sprawiały wrażenie, jakby wykonano je z chłodnego jedwabiu, ale wytrzymalszego niż zwykły.

– Ognioodporny, o ponadczasowej elegancji, a także prawdziwy hołd dla kolekcji Diora z 2008 roku – oznajmiła wyniośle Nikita, a potem uśmiechnęła się do MB i położyła przed nim szydełkowe gniazdko z winorośli. MB dziobnął je nieufnie.

– Użyłam tej samej tkaniny roślinnej na kołyskę dla niego – wyjaśniła. – Naprawdę, Aru, nie można trzymać dziecka w formie do pieczenia! Paskudnie to wygląda.

MB zaćwierkał na potwierdzenie.

– Jeśli będziesz miała na rękach rękawiczki, nie poparzysz się, trzymając go – powiedziała Nikita. – Brynne, twoje będą niebieskie. A twoje, Mini, fioletowe. Hmm… A Aidena…

Kiedy Nikita zajęła się powoływaniem do istnienia kolejnych rękawiczek, Aru sięgnęła po MB dłonią w rękawiczce. Wcześniej dotykanie go było jak łapanie za uchwyt gorącego garnka, ale teraz poczuła tylko ciepły puszysty ciężar ognistego ptaka.

Drugą urękawiczoną dłonią Aru podniosła monetę Agniego i przysunęła ją do dzióbka MB.

– No dobrze, może mógłbyś troszeczkę czknąć? – poprosiła.

MB czknął i z jego dzióbka buchnął płomień wielkości talerza. Aru pisnęła, cofając się gwałtownie, i niemal upuściła zwierzę, bo moneta Agniego nagle się zapaliła. Sheela wybuchnęła śmiechem. Mini wrzasnęła. Brynne zamachała rękami, przez co moneta zapłonęła tylko jeszcze mocniej.

Nikita patrzyła na tę scenę przez dziesięć sekund, a potem przewróciła oczami, wyprostowała palce, obróciła dłoń i sekundę później zarzuciła wyczarowany przez siebie malutki kocyk na monetę, gasząc ogień.

– Voilà! – oznajmiła.

Brynne opuściła ręce z rozczarowaną miną. Mini stała za nią z naciągniętą na nos i usta koszulką. Nadal rozchichotana Sheela pociągnęła za kocyk. Moneta Agniego błyszczała jakby jeszcze jaśniej. Ale nic poza tym się nie stało.

Aru odwróciła się, czując, jak zaczyna się jej robić gorąco w policzki z zakłopotania. Fałszywa przepowiednia i szukanie Agniego – to ona wpadła na te pomysły, ale co jeśli do niczego te plany nie doprowadzą? Co się wtedy stanie?

Delikatnie włożyła MB do nowego gniazdka. Ptak zdążył już zasnąć i choć Aru cieszyła się, że Bu jest z nimi nawet w takiej postaci, czuła się zagubiona. Stary Bu mógłby przecież im pomóc znaleźć jakieś rozwiązanie całej tej sytuacji…

Aru spojrzała na blat. Chwała bogom, ogień nie przypalił kamienia, ale krawędzie jasnoczerwonej kartki jednak poczerniały. Ups, pomyślała Shah, i zaczęła ją wycierać. Było to, jak zauważyła, zaproszenie na wydarzenie z jutrzejszą datą.

Zapraszamy serdecznie na ślub Raviego i Treny.

Portale wejściowe zostaną zamknięte w chwili rozpoczęcia ceremonii,

prosimy zatem o punktualne przybycie.

Obecnie państwo młodzi nie przyjmują

żadnych zaczarowanych podarunków.

Dziękujemy.

Brynne westchnęła.

– No, totalny niewypał…

I właśnie wtedy w kuchni rozległ się dziwny dźwięk – bardzo głośny, nieprzerwany szum.

– To moneta! – zawołała Mini.

Wpatrzyły się w złoty krążek, który drżał i podskakiwał na blacie. Komputerowy, sympatyczny głos powiedział:

– DZIEŃ DOBRY. PRZYKRO NAM, ALE W TEJ CHWILI NIE MOŻEMY ZREALIZOWAĆ TEJ ROZMOWY. SPRAWDŹ POŁĄCZENIE ZE ŚWIĘTYM PŁOMIENIEM I SPRÓBUJ PONOWNIE PÓŹNIEJ. DZIĘKUJEMY.

Moneta znieruchomiała.

– Święty płomień? – powtórzyła Brynne. – Co to znaczy? – Marszczyła czoło, ale w jej oczach coś zabłysło; wyglądało podejrzanie jak płomyk nadziei.

– To ma sens! – zawołała Mini. – Agni jest zawsze obecny przy świętych ceremoniach, w których jakąś rolę odgrywa ogień! Jak pudźa[2] w domu albo pogrzeb, albo…

– Ślub. – Aru podniosła zaproszenie. – Ten odbędzie się jutro. Moglibyśmy tam pójść i porozmawiać z Agnim.

Aru nie uczestniczyła w wielu ślubach – większość zaproszeń zawierała uprzejmą prośbę, by się na nich nie zjawiała – ale pamiętała, że w obrzędach hinduistycznych narzeczeni obchodzą święty ogień, a kapłan odmawia modlitwę i wzywa na świadków kilku bogów… w tym Agniego.

– Powiedzmy, że nam się to uda – rzekła Brynne. – Co zrobimy potem? Wedrzemy się na ich ślub i wrzucimy monetę do ognia? Czy ktoś tego – bo ja wiem – NIE ZAUWAŻY?

– Nikt nie zauważy, jeśli będziemy ostrożne – odparła Aru.

– To znaczy podstępne.

– To to samo. – Aru wzruszyła ramionami. – A jeśli Sheela wygłosi fałszywą przepowiednię jutro rano, to i tak nikt nie będzie się nas spodziewał!

– Będziecie wszyscy potrzebowali zupełnie nowej garderoby. – Nikita uniosła znacząco brew.

– Przepraszam – przerwała głośno Mini. – Ale nie możemy iść na ten ślub! Nie jesteśmy na liście gości!

Aru uśmiechnęła się chytrze.

Mini spojrzała na nią i przygarbiła się.

– Nie spodoba mi się to, co? – westchnęła.

Rozdział 4A skoro o tym mowa… ZNIKNIJ, PRZEPADNIJ!

Godzinę przed rozpoczęciem ceremonii ślubnej Aru stała nieruchomo, podczas gdy mama zapinała jej na plecach ostatnią haftkę bluzki. Przez noc Nikita z entuzjazmem przygotowała dla nich nowiutką garderobę. Aru, która uwielbiała ubrania indyjskie, ale zawsze trafiała na gryzące ją tkaniny, tym razem kiedy rano zobaczyła swój wyjściowy strój, odczuła przyjemne zaskoczenie. Nikita przeznaczyła dla niej wspaniałą, złocistą lehengę. Długą do ziemi spódnicę zdobiły malutkie lusterka w wymyślnych kształtach, a bluzkę z krótkimi rękawkami miniaturowe pioruny haftowane szafranową nitką. Suknia wyglądała obłędnie, okazała się totalnie praktyczna, a oprócz tego jeszcze wygodna!

Wszystkie stroje Pandawów (w tym Aidena, który jak zwykle wolał, by go nazywano asystentem Pandawów) miały właściwości ognioodporne i były ozdobione małymi zaczarowanymi lusterkami, które załamywały światło i sprawiały, że osoba mająca to ubranie na sobie stawała się niewidzialna. W dodatku Nikita zaczarowała nitki tkanin tak, żeby wytłumiały też głosy Pandawów.

– Jesteś piękna, Aru – powiedziała mama, uśmiechając się do niej w odbiciu w wielkim lustrze.

Aru tak naprawdę jej nie uwierzyła, ale i tak się uśmiechnęła. Poprzedniego wieczoru nie rozmawiały w ogóle o wyprawie, na którą miała wyruszyć Aru, ani o tym, że może to być ich ostatni wspólnie spędzony wieczór. Zamiast tego mama zamówiła jedzenie na dowóz, włączyła Skarb narodów i śmiała się, kiedy Aru recytowała razem z aktorami każdy dialog w tym filmie. Byłby to wspaniały dzień, gdyby tylko Aru mogła być pewna, że czeka je więcej jakichkolwiek dni.

– Żałuję, że nie mogę pójść z wami – szepnęła teraz Krittika.

Aru objęła ją mocno. Znowu zdała sobie sprawę, jak bardzo jej mama wyszczuplała przez kilka ostatnich miesięcy, kiedy szukała labiryntu…

– Właśnie wróciłaś, mamo. Zostań tu. Nie chcę, żeby coś ci się stało.

Krittika westchnęła i pogłaskała córkę po plecach.

– Będę stać na straży. Będę na ciebie czekać, Aru, a jeśli jakimś cudem spotkasz Karę… No cóż, może kiedyś nadejdzie odpowiednia pora, żeby wszystko wyjaśnić.

Kiedy Aru myślała o przygnębieniu na twarzy Kary i pełnych bólu oczach Krittiki, sama czuła tylko głęboki smutek. Śpiący wykrzywił prawdę. Przedstawił to tak, jakby Krittika nie chciała Kary, a teraz ich rodzina – która mogłaby być pełną rodziną – była całkowicie rozdarta.

– Co zrobicie? – zapytała mama.

Aru nie odpowiedziała. W pewnym sensie plan prezentował się prosto: odzyskać broń. Uniemożliwić Śpiącemu zagarnięcie nektaru nieśmiertelności. A potem zrobić to, do czego Pandawów szkolono od samego początku: zakończyć wojnę.

Sprowadzało się to do tego, że musieli powstrzymać Śpiącego. To, że był jej tatą, że ją kochał, że jej własna przyrodnia siostra stanęła po jego stronie, i to, że inni, którzy walczyli u jego boku, zasługiwali na współczucie… niczego nie zmieniało.

– Spróbuję zrobić, co się da, żeby nie rozczarować wszechświata… – oznajmiła Aru.

– Och, beti[3] – powiedziała Krittika. – To tak, jak mówi Bhagawadgita: lepszy jest własny obowiązek, choćby był trudny, od cudzego, wykonanego z powodzeniem[4]. Rozumiesz?

Aru zamrugała. Chyba jednak nie zrozumiała… Czasem wydawało się jej, że jej mózg niechcący się blokował, ilekroć mama zaczynała filozofować. Krittika Shah uwielbiała cytować świętą księgę Bhagawadgity, ale Aru rozumiała z tego mniej więcej jedną czwartą.

– Dobra rada – zaryzykowała.

Mama prychnęła śmiechem.

– Chodzi mi o to… żebyś była wierna sobie.

Aru zacisnęła zęby. A niby kiedy ta zasada jej się do czegoś przydała? Instynkt Aru chyba zawsze się mylił. Mama mówiła to tylko po to, żeby jej poprawić humor. Obie wiedziały, że Aru albo mogła się poddać, albo stanąć do ostatecznej walki – a jasne było, co wybierze.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Krittika wypuściła ją z objęć i otarła oczy – Aru mogłaby przysiąc, że z łez.

Kiedy zeszła na dół, żeby otworzyć drzwi, żołądek zwinął się jej w supeł. Przed drzwiami stał Aiden. Na ramieniu miał pasek aparatu, Cienistogrzywego, a z drugiej strony zwisał jego ciemny plecak. Miał na sobie ciemną kurtę z podwiniętymi rękawami. Ciemne włosy opadały mu na oczy, a słońce jak zwykle irytująco oświetlało tylko jego. Aru zawahała się, nie wiedząc, co powiedzieć.

Jednak to Aiden pierwszy się odezwał.

– Powiedziałaś komuś?

Aru poczuła się, jakby ją oblano zimną wodą.

– O czym? – wykrztusiła.

– O… – Urwał, spuszczając wzrok na podłogę.

– O pocałunku? – Skrzyżowała ramiona. – Nie.

Czy tylko jej się wydawało, czy naprawdę lekko się przygarbił?

– Och – rzekł cicho. – Dobrze.

„Dobrze?!” – pomyślała Aru. Miała wrażenie, jakby właśnie ktoś przepuścił jej duszę przez tarkę do sera. „Dobrze”. Czyli nie chciał, żeby ktoś się o tym dowiedział… Bo uważał to za błąd.

Dlaczego w ogóle dopuściła do siebie myśl, że mogłoby być inaczej?

– Wydaje mi się, że nie powinniśmy byli tego robić – powiedział, wpatrując się w podłogę. – Przepraszam.

Aru dała sobie mniej więcej trzy sekundy na smutek. A potem odepchnęła to uczucie jak najdalej od siebie.

– A czy ty… dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie Aiden. – Możemy nadal być przyjaciółmi?

Aru nigdy tak dotkliwie nie odczuwała braku wadźry jak w tej chwili. Jej piorun radośnie i bez wahania poraziłby go prądem.

– Czy ja się dobrze czuję? – Zrobiła krok ku niemu, mrużąc gniewnie oczy.

Aiden odruchowo się cofnął.

– Aru…? Nie chodzi o ciebie, chodzi o…

– Dokończ, a usmażę cię i bez pioruna – syknęła Aru.

Aiden zamknął usta.

– Nie, Aidenie. Nie czuję się dobrze. Miałam paskudne urodziny. Moja siostra przyrodnia mnie nienawidzi, moja broń zniknęła. – Aru wyprostowała się. – Muszę w ciągu dziewięciu dni ocalić dosłownie cały świat! Nie mam czasu na dodatkowe problemy!

– Eeee… – Aiden otworzył szeroko oczy.

Aru odrzuciła do tyłu włosy.

– Pewnie, możemy być nadal „przyjaciółmi”, głównie dlatego, że bez sensu byłoby się denerwować jeszcze czymś tak głupim. Ale kiedy to się skończy, masz się nigdy więcej do mnie nie odzywać. Nie powinno ci to sprawić trudności.

Z tymi słowy Aru odwróciła się na pięcie i odmaszerowała. W lustrze mignęła jej jeszcze twarz Aidena. Wyglądał jak wbity w ziemię. I wyglądał też bardzo ładnie…

Ale głównie jak wbity w ziemię.

„Dobrze ci tak” – pomyślała Aru, chociaż w sercu coś ją nieznośnie kłuło.

Dopiero kiedy przeszła do galerii i ujrzała ponurą minę Brynne oraz zaszokowaną twarz Mini, zdała sobie sprawę, że niechcąco nadała całą tę rozmowę w telepatycznym kanale Pandawów.

Brynne przemówiła telepatycznie: Może i jest moim najlepszym przyjacielem, ale jak go walnę…

Szkoda, że nam nie powiedziałaś! – przerwała jej Mini. – Jeśli się rozpłaczesz, to proszę, pij dużo wody.Odwodnienie to poważna sprawa!

Brynne: Naprawdę, Mini?

Mini: Mnie tylko zależy na jej dobru! Aru, co możemy zrobić?

Co za bezsens – zżymała się Brynne. – Nie ma powodu, żeby tak się nagle wycofał. Porozmawiam z nim…

Nie ma mowy – zaprotestowała kategorycznym tonem Aru. – Proszę, zostawmy to.

Ani Brynne, ani Mini nie wyglądały na przekonane, jednak w tej właśnie chwili mama Aru odchrząknęła i podniosła rękę, żeby zwrócić ich uwagę.

– O, cześć, Aiden – powiedziała. – Myślałam, że twoja mama też przyjdzie…

– Jest w drodze – wyjaśnił Aiden. Podniósł aparat, unikając kontaktu wzrokowego z dziewczynami. – Eee, mam wam do pokazania nagranie z fałszywej przepowiedni Sheeli.

Zerknął na Aru, a potem przesunął wzrok na Brynne i Mini. Kiedy żadna z nich się nie odezwała, wyciągnął z ekranu aparatu nagranie – obraz zawisł w powietrzu. Aiden na pewno sfilmował to z ukrycia, bo wszystko wyświetlało się pod dziwnym kątem i widać było tylko nogi Sheeli i Nikity. Sądząc po migoczącej podłodze, znajdowały się w sali tańca Urwaśi.

– …wizję? – rozbrzmiał głos niewidocznej Urwaśi, pełen niepokoju.

Sheela zaczęła się trząść. Rozległ się szept Nikity:

– Tylko nie przesadzaj.

Głos Sheeli zabrzmiał dźwięcznie jak dzwon.

– Nie widzicie i nie wiecie, gdzie Pandawów los zaniesie… Jeśli ich szukacie, to niechybnie znajdziecie… innego rodzaju ruinę i zniszczenie…

– Aiden! – zawołała ostro Urwaśi. – Czemu to nagrywasz? Idź po pomoc!

– Przepraszam, masi[5]– mruknął Aiden.

Obraz z kamery przesunął się na podłogę i pociemniał.

– I co, dali się nabrać? – upewniła się Brynne.

Aiden skinął głową.

– Zaraz potem Hanuman i Urwaśi odeszli. Tropią pewne wskazówki o reszcie armii Śpiącego.

– Jakie wskazówki? – zapytała chłodno Aru.

Aiden nie podniósł na nią wzroku.

– Nie da się wejść do labiryntu bez niebiańskiej broni. Ale kiedy się już jest w labiryncie, jak można kogoś wpuścić do środka? Hanuman i Urwaśi próbują się dowiedzieć, jakie są plany Śpiącego.

Aru ścisnęło w żołądku. Do tej pory zastanawiali się tylko, jak się dostać do tego labiryntu. Nawet nie pomyślała o tym, że jeszcze będą musieli wprowadzić tam całą armię…

– Przepraszam, że się spóźniłam! – zabrzmiał melodyjny głos z korytarza.

Kiedy Malini Acharya weszła do pokoju, wszystkim jakby zabrakło tchu. Wysoka i szczupła, miała brązową skórę o ciepłym odcieniu i piękne oczy, niczym bursztyny rozświetlone blaskiem księżyca. Tylko jej nadnaturalny wdzięk zdradzał, że zanim opuściła niebiańskie miasto, żeby poślubić śmiertelnika, była słynną apsarą.

Malini uśmiechnęła się do Krittiki i Brynne, skinęła głową Mini i jak zwykle całkowicie zignorowała Aru. Z jakiegoś powodu mama Aidena chyba nie przepadała zbytnio za Aru. Podeszła do Aidena i dotknęła jego policzka.

– Już czas – odezwała się Krittika, wskazując na Grega, kamiennego słonia.

Pysk posągu się otworzył i dolna szczęka opadła aż do ziemi.

– Idźcie z naszym błogosławieństwem – powiedziała Krittika.

– I z tym – dodała Malini. – Bo może się wam przydać.

Zanuciła szybką melodię, która – jak uznała Aru – była czymś, co mogłaby wydać z siebie spadająca gwiazda. Dźwięki wypełniły zmysły Aru, uniosły włoski na jej karku i drżeniem przebiegły przez jej kości. Dziewczyna zamrugała i ujrzała, że Malini podaje Aidenowi kawałek światła wielkości monety.

– Proszę. Czysty dźwięk muzyki. Dzięki temu będziecie się mogli skontaktować z moją rodziną – rzekła Malini. – Ale użyjcie go tylko w krytycznej sytuacji.

Aiden schował dźwięk; na jego twarzy malował się gniew zmieszany z zachwytem.

– Wierzę w was. W was wszystkich – oświadczyła Krittika. – Proszę, wróćcie cali i zdrowi.

Aru wzięła głęboki haust powietrza. Mini, w fioletowej lehendze w srebrne gwiazdki, przeszła przez portal pierwsza. Następna ruszyła Brynne, ubrana w granatowy salwar kamiz w złote paski. Aiden poszedł za nią, potem przyszła kolej na Aru.

– Nie zapomnij o karmieniu MB, kiedy nas nie będzie – poprosiła mamę. – I nie dawaj mu za dużo oreo, bo będzie go bolał brzuch. I skończy się na tym, że w muzeum wybuchnie ogień.

Krittika roześmiała się.

– Przyjęłam do wiadomości – zapewniła.

Aru spojrzała po raz ostatni na mamę i na miejsce, w którym mieszkała przez prawie dziesięć lat, i przeszła przez portal.

Rozdział 5Ech, te czasy, kiedy wprosiliśmy się na wesele!

Aru wyobrażała sobie dawniej, że kiedy człowiek wdziera się na czyjś ślub, to dzieje się to na przykład w trakcie ucieczki samochodowej, ale w rzeczywistości musieli tylko wtopić się w tłum gości i dotrzeć do świętego ognia, zanim ktoś zwróci na nich uwagę. A potem trzeba było tylko wrzucić monetę Agniego w płomienie i się stamtąd wynieść. Proste jak chlebek naan z masłem ghi.

Miejsce, w którym miał się odbyć ślub, wyglądało bardzo „ę-ą”. Po elewacji eleganckiego hotelu wspinały się pędy bluszczu i róż. Zaczarowane lwy z brązu ziewnęły sennie na widok Pandawów. Za lwimi figurami ludzie uprawiali jogging i spacerowali z psami, nie zwracając w ogóle uwagi na magiczny hotel – w ich oczach wyglądał po prostu jak nieukończona budowla.

Unoszące się w powietrzu świece ułożyły się w napis:

ZAPRASZAMY DO ŚRODKAGOŚCI RAVIEGO I TRENY!

– Ale gdzie są wszyscy? – zapytała cicho Mini, kiedy zakradli się do hotelu.

Wewnątrz panowała cisza. „Zbyt duża” – pomyślała Aru. Za drzwiami hotelu rozciągało się piękne lobby, w którym zaczarowane płatki śniegu opadały ze srebrzystych chmur.

– Zamówili to specjalnie, bo impreza odbywa się pod hasłem zimowej krainy czarów – wyjaśniła Mini. – To superdroga magia. Moja kuzynka się wściekła, kiedy pierwszy artysta chciał użyć kulek styropianowych zamiast prawdziwego śniegu.

– Śluby są przereklamowane – mruknęła Brynne, strzepując śnieg z ramienia. – A w ogóle to gdzie jedzenie?

– Dziewczyny… – wtrącił Aiden.

Wszystkie trzy warknęły jednocześnie:

– CO?

Aiden się spłoszył, ale zaraz wskazał szeroko otwarte drzwi po prawej. Ledwo widoczne drganie powietrza w tym miejscu oznaczało – jak się domyśliła Aru – że znajduje się tam czarodziejska bariera dźwiękowa. To dlatego nie słyszeli głosów osób przebywających w hotelu. Goście siedzieli już po obu stronach długiego przejścia w sali udekorowanej ośnieżonymi gałęziami, wśród których unosiły się świeczki. Na końcu przejścia stał mandap[6]– namiot ślubny – przyozdobiony setkami oprószonych śniegiem róż. Aru wyczuwała też delikatny zapach świętego ognia. Narzeczeni siedzieli za płomieniami, a kapłan właśnie wrzucał do ognia ofiary.

– Ślub już trwa? – Mini aż się zatchnęła ze zdenerwowania. – Mieliśmy tu być, zanim wszystko się zacznie! Na pewno pomyliłam godzinę! Co teraz zrobimy?!

Aru sięgnęła do kieszeni – wszystkie spódnice powinny mieć kieszenie! – i dotknęła monety Agniego. Prawie sparzyła jej palce.

– To proste – szepnęła Aru. – Pójdziemy przejściem między krzesłami.

Nikita mówiła, że jeśli będziemy zupełnie cicho, te stroje powinny nas ukryć przed gośćmi – powiedziała Aru telepatycznie, kiedy w parach szli na palcach długą alejką. Na szczęście oczy pięciuset gości rzeczywiście były utkwione w młodej parze na końcu sali.

Niezmiernie pocieszające – prychnęła Brynne.

Uparła się, żeby iść z tyłu razem z Mini, na wypadek gdyby coś wyrwało się spod posadzki i ich zaatakowało, bo w końcu wesela nigdy nie przebiegały zgodnie z planem. A skoro Aru musiała być z przodu, żeby wrzucić monetę Agniego do ognia, oznaczało to, że miała iść z Aidenem.

Znajdowali się już jakieś pięć metrów od świętego ognia.

Powoli… Żadnych nagłych ruchów, ludzie – ostrzegła Brynne.

Co zrobimy, kiedy tam dojdziemy? – martwiła się Mini. – Co jeśli zepsujemy ten ślub?

Na szali mamy cały świat… i ten ślub, Mini – zgrzytnęła Brynne.

Powiedz to rodzinie mojej mamy…

Ołtarz był już blisko – ze trzy metry od nich. Narzeczeni wyglądali uroczo. Cały czas zerkali na siebie i uśmiechali się. Sprawiali wrażenie, że w ogóle nie zauważają, co się wokół nich dzieje, i dobrze, zważywszy na to, o czym plotkowali goście podczas ceremonii.

– Czy ona zamordowała rodzinę swojej fryzjerki? Bo tylko to może tłumaczyć taką fryzurę…

– Co za marnotrawstwo pieniędzy… Nienawidzę kapitalizmu!

– Słyszałem od byłego chłopaka siostry jej kuzyna, że…

Aru omal się nie potknęła, zwalniając, żeby usłyszeć dalszy ciąg, ale Aiden ją podtrzymał i obdarzył jednym ze swoich Znaczących SpojrzeńTM. Jeszcze tylko kilka kroków do świętego ogniska – może z metr… Aru na wpół spodziewała się, że to będzie wielkie ognisko, okazało się jednak, że płomienie pląsają w aluminiowym pojemniku wielkości dużego pudełka na buty. Kapłan skandował modlitwę, rzucając do ognia monety i płatki kwiatów.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikt poza Pandawami nie zauważy, że do ognia wrzucono jeszcze coś innego…

Dobra. Raz kozie śmierć.

Aru zacisnęła kciuki w nadziei, że magia monety będzie wpływać tylko na nich i nikt poza tym nic nie zobaczy. Potem podniosła wysoko monetę i przygotowała się do rzu…

Rzuć to w ogień, a nie nad ogień, Shah! – burknęła Brynne.

„Oj” – pomyślała Aru, korygując ustawienie ręki.

Zgrabnym łukiem moneta Agniego zagłębiła się w dymie.

Aru przygotowała się psychicznie. Spodziewała się, że ogień nagle buchnie im w twarz albo że ziemia się pod nimi zatrzęsie, ale nic się nie stało – tylko płomienie znów cicho trzasnęły, tak samo jak wcześniej.

Aru odwracała się właśnie, żeby spojrzeć na swoje siostry, kiedy niewysoki, jasnoskóry mężczyzna w cokolwiek nieodpowiedniej na tę okazję dżinsowej kurcie wstał z krzesła w drugim rzędzie i zawołał:

– NIE RÓB TEGO, TRENO! On ci nigdy nie da szczęścia!

Przez tłum przeleciała fala głośnych, zaskoczonych westchnień. Nawet kapłan przerwał swoje zawodzenie. Aru podskoczyła, zatarła ręce i stwierdziła:

– No, wreszcie jakaś afera!

…Oj.

Chwilę wcześniej goście wpatrywali się ze zgrozą – i z zachwytem – w faceta, który przerwał ceremonię. Teraz wszyscy gapili się na Aru. Narzeczeni również wpatrywali się w nią zza płomieni.

– Kim jesteście? – zapytał z oburzeniem pan młody.

– Rodziną? – zasugerowała Mini.

– Gratulacje! – rzekła serdecznie Aru.

Aiden zasłonił sobie dłonią oczy.

Pan młody wstał.

– Co wy sobie wyobraża…

Przerwał mu głośny gulgot z ognia. W mgnieniu oka płomienie urosły na pięć metrów, a potem rozstąpiły się na pół, jak rozsuwane zasłony.

– Dekoracje! – krzyknęła z rozpaczą jedna z ciotek.

– Mówiłam ci, że trzeba było uciec i pobrać się gdzie indziej – mruknęła panna młoda.

Z płomieni dobył się kobiecy głos: POŁĄCZENIE POPRZEZ ŚWIĘTY PŁOMIEŃ PRZYJĘTE. ŁĄCZENIE TRWA. PROSZĘ CZEKAĆ.

– Co się dzieje? – wrzasnął pan młody.

Jeden z ognistych słupów przed nimi skierował się, wirując, ku Pandawom i wydłużył się w płomienny tunel.

– Trzymajcie się mocno! – zawołał Aiden, łapiąc Aru za rękę.

Aru wyciągnęła w bok drugą rękę i poczuła ogromną ulgę, kiedy Brynne i Mini zdążyły do nich przyskoczyć. Podmuch gorącego powietrza rozwiał włosy Aru, podczas gdy płomienie wciągnęły ich w portal. Chciała zamrugać – wiatr i ogień nie pozwoliły jej jednak otworzyć oczu.

Usłyszała jeszcze tylko, jak jeden z gości woła:

– Ale obiad podacie, prawda?!

Rozdział 6Ciepłe powitanie. Doprawdy aż nazbyt ciepłe

Aru czuła się tak, jakby upadła na gorący asfalt. Zdrętwiały jej ręce – gorąco wędrowało przez nie jak mrówki. Zamrugała znowu, chcąc zobaczyć wyraźniej otoczenie, ale coś zasłaniało jej widok. Coś, co miało szorstką sierść i… kopyta? Aru wyprostowała się gwałtownie, cofnęła się… I zaraz się zorientowała, że stoi przed nią koza.

Nie wyglądała jak inne kozy. Po pierwsze, miała na sobie koszulkę z napisem „K.O.Z.A. Multiwersum”. Po drugie, jej sierść była w kolorze cynamonu, a zamiast rogów miała na głowie krótkie pomarańczowe płomyki. Spojrzała na Aru prostokątnymi źrenicami i zameczała obojętnie, jakby chciała oznajmić: „Twoja obecność zdecydowanie nie wywiera na mnie wrażenia”. Parsknęła i poszła w swoją stronę.

Dopiero wtedy Aru mogła wreszcie rozejrzeć się wokół siebie. Brynne i Mini stały po jej lewej. Brynne sięgała po jatagan, a Mini wycierała twarz nawilżaną chusteczką.

– Ale tu gorąco! – lamentowała. – Skończyła mi się też woda. Możemy dostać udaru!

Aiden, który stał po prawej stronie Aru, wyciągnął do Mini butelkę pełną wody. Dziewczyna natychmiast się rozjaśniła.

– Dzięki, żonko! – powiedziała, sięgając po butelkę, a zaraz potem zerknęła na Aru. W jej wzroku malowało się poczucie winy.

Aru wiedziała dobrze, że była to tylko butelka z wodą. Mimo to jeden z zakątków w jej mózgu, ponurak, mruknął: „Zdrajczyni”…

– Pomóc? – zapytał Aiden.

Z opóźnieniem Aru zdała sobie sprawę, że nadal siedzi na ziemi. Udała, że nie słyszy, i sama wygramoliła się na nogi.

Pandawowie stali w pustym pomieszczeniu, które przypominało elegancki hol hotelowy. Ściany wykonano z błyszczącego obsydianu, z którego spływały strumyczki lawy, znikając w najdziwniejszej podłodze, jaką Aru widziała w życiu. Kiedy na nią spojrzała, posadzka wyglądała jak zachwycająca mozaika ze szlifowanych rubinów i z topazów. Ale kiedy przechyliła głowę, dostrzegła obrazy poruszające się w kosztownych elementach posadzki. Na jednym ujrzała domową świątynię i fragment kuchni. Na drugim kobietę w białym sari szlochającą nad rzeką. Na trzecim narzeczeni, których widzieli przed chwilą, chodzili powoli po kole, uśmiechając się ciepło.

– Co to za miejsce? – zapytała Brynne.

Aru podniosła głowę. Miała mokre od potu czoło, a elegancka lehenga zaczęła jej ciążyć. Ze sto metrów nad nimi wznosiło się sklepienie z pary i dymu, kończąc się wylotem przypominającym dzióbek czajnika. Przyszło jej do głowy, że to wygląda jak…

– Na bogów, jesteśmy w wulkanie… – jęknęła Mini. – W prawdziwym wulkanie…

Koza, która się wokół nich przechadzała, co jakiś czas obwąchując posadzkę, głośno zameczała. Tupnęła w podłogę kopytem – ziemia pod ich stopami zaczęła się trząść i z płytek posadzki uniosła się wysoka postać. Aru w mgnieniu oka rozpoznała boga ognia. Skóra Agniego była czerwona, a jego włosy przypominały przystrzyżone płomienie. Miał na sobie purpurową kurtę lamowaną ogniem, na szyi lśnił mu jasny łańcuszek, na którym dyndał wisiorek wielkości jajeczka rudzika, błyszczący tak mocno, że Aru nie mogła na niego patrzeć.

Agni potrząsnął głową, a potem ścisnął sobie nasadę nosa.

– A właśnie zbliżaliśmy się do dobrego momentu! – Przyjrzał się posadzce, mrużąc oczy, po czym westchnął i wyciągnął szyję. – Uch! A ochrona w tym momencie wyrzuciła tego faceta! Szkoda, że nie widziałem jego miny. – Podbiegła koza i Agni automatycznie poklepał ją po głowie, a potem spojrzał na Pandawów. – Nie widzicie, że jestem właśnie w trakcie, no cóż, wszystkiego? – warknął i wskazał podłogę.

– Byłeś… w posadzce? – zapytała ostrożnie Mini.

– W pewnym sensie. – Agni przymknął oczy. Kiedy mówił, Aru czuła się tak, jakby z jego słów tryskało gorąco. – Jestem… wszędzie. Jestem świętym płomieniem. Jestem w domach i świątyniach. Odwiedzam śluby i pogrzeby. Oczyszczam wszystko. Wszystko ożywiam. – Agni otworzył oczy i znów na nich spojrzał. – No więc: kim jesteście i czego chcecie?

Brynne i Mini rzuciły Aru znaczące spojrzenia.

Twoja moneta, twój ruch – rzekła telepatycznie Brynne.

– Pomyślałyśmy, że to dobra pora na spotkanie rodzinne! – oznajmiła Aru. Uśmiechała się tak szeroko, że o mało nie pękła jej twarz, a przynajmniej tak jej się wydawało. – Pamiętasz mnie? Córkę Indry? I Mini, córkę Dharmy Radźi…

Mini zamachała.

– I Brynne, córkę Waju.

Brynne skinęła głową na powitanie.

– I jeszcze… Aidena.

– Jeszcze jeden półbóg? – upewnił się Agni.

– Nie… Raczej reinkarnacja naszej byłej wspólnej… żony…

– Cześć – odezwał się chłodno Aiden.

– A, to ty! – powiedział Agni do Aru, klaszcząc w dłonie. – Prawie cię nie rozpoznałem z tą nową fryzurą…

Aru dotknęła swoich włosów. Poza długością wyglądały dokładnie tak samo.

– I wzrostem.

Urosła w tym czasie o… pięć centymetrów.

– Nigdy nie miałaś skrzydeł? – zapytał Agni.

– Niestety nie – przyznała Aru.

– Hmm… Wyglądacie mi jakby inaczej… Nie do końca wiem, czemu… Jak długo się nie widzieliśmy? Tysiąc lat?

– Eee, dwa lata? – Głos Mini przepełniało niedo­wierzanie.

– Pi razy oko – dodała Aru.

Agni zamrugał parę razy i wybuchnął śmiechem.

– Ach, ten czas… Najlepszy kosmiczny żart we wszechświecie.

– No tak, więc… Skoro mowa o czasie – powiedziała stanowczo Aru. – Mamy, no, dziewięć…

– Osiem – wtrącił cicho Aiden, spojrzawszy na zegarek.

Aru zrobiło się słabo. Podróż do krainy boga ognia zabrała im cały jeden dzień!

– Zostało nam osiem dni, żeby dotrzeć do nektaru nieśmiertelności, zanim znajdzie go Śpiący i wypowie wojnę całemu życiu. I właśnie w tej chwili on i nasza siostra – no, teoretycznie moja przyrodnia siostra, ale nie wnikajmy w to teraz – maszerują przez labirynt, w którym schowano nektar, a my nie możemy z nimi walczyć bez naszej niebiańskiej broni.

– Och! – zainteresował się Agni. – Brzmi niepokojąco! Myślisz, że gdzieś tam w pobliżu będzie się plątał jakiś ogień, żebym mógł to poobserwować?

Aru zmarszczyła brwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.

– Może?

– Super!

– Nie, nie super! – oburzyła się Aru. – Słuchaj, jakiś czas temu mówiłeś nam, że masz arsenał broni, którego będziemy potrzebować, i że kiedy nadejdzie odpowiedni czas, powinniśmy się z tobą skontaktować. No więc… właśnie to robimy!

Agni wciągnął powietrze. Taki dźwięk wydaje się, kiedy ma się zamiar przekazać komuś złe nowiny. Aru poczuła wzbierającą panikę, ale zaraz ją stłumiła.

– No to… Co mamy zrobić? – zapytała, rozglądając się po wulkanicznej sali. – Masz jakiś tor przeszkód? Mamy przejść morderczy trening? No wiesz, „łyżka nie istnieje”… Ty będziesz puszczał jakieś tajemnicze, inspirujące hasła, a my będziemy rozpaczać, aż w końcu te teksty nabiorą sensu, a wtedy bum! Nagle nasza broń powróci i wszystko będzie już super?

Agni patrzył na nią z osłupieniem.

– „Łyżka nie istnieje”?

Aiden stłumił chichot.

W kanale telepatycznym Pandawów dało się słyszeć westchnienie Mini. Nie był to najlepszy czas na cytowanie Matriksa.

– Nie zastanawiaj się nad tym – powiedziała Aru do Agniego. – Chodzi mi o to, czy możesz nam pomóc?

Agni dotknął swojego płonącego wisiorka i pokręcił głową.

– Wreszcie wiem, co się zmieniło – rzekł i zamachał w ich stronę ręką. – Wasza broń… Nie ma jej.

Brynne skrzywiła się. Podniosła palce do szyi, na której dawniej spoczywała często w postaci obróżki Gogo, jej wietrzna pałka.

– Wasza broń była dowodem, że sprzyja wam łaska bogów. Bez niej nie możecie się też posługiwać moją bronią – ciągnął Agni, ważąc słowa.

Aru niemal się zachwiała. Jej plan rozsypał się w proch – nie mieli teraz żadnej możliwości, by stanąć do walki ze Śpiącym. Zacisnęła powieki i znalazła się myślami znów w tej okropnej chwili, w której zdradziła ich Kara.

Robię to, bo was kocham.

Aru nadal nie rozumiała, jak do tego doszło. Jak Kara mogła powiedzieć, że ich kocha, a potem wystawić ich na atak? I dlaczego, zamiast starać się chronić Aru, Śpiący wybierał zniszczenie?

Jeśli Pandawowie znajdowali się po właściwej stronie, dlaczego nie zwrócono im broni? O co w tym wszystkim chodzi?

Głos Brynne wyrwał Aru z natłoku myśli.

– Jak odzyskać łaskę bogów? – zapytała Agniego.

– Zapewne poprzez jakąś próbę – odparł Agni, gładząc sobie podbródek.

Brynne rozpromieniła się.

– Jesteśmy gotowi! Do roboty. Co to ma być? Wyścig na torze przeszkód? Dziesięciodaniowy obiad? Poradzę sobie ze wszystkim.

– Będzie to zapewne nieco trudniejsze – odparł Agni. – Zaraz wam pokażę.

Z pleców Agniego wyrosły cztery dodatkowe ramiona i podniosły się z wdziękiem. Bóg dotknął czół całej czwórki palcami wskazującymi tych rąk. „Uff, dobrze, że nie wybrał naszych nosów” – pomyślała Aru. Cały dzień okazał się aż nadto okropny, naprawdę nie trzeba było go urozmaicać pstryczkiem w nos.

Aru poczuła na skórze ukłucie gorąca; zaćmiło się jej przed oczami. Kiedy odzyskała wzrok, nie znajdowała się już w wulkanie, ale na tarasie pałacu w jakimś starożytnym królestwie. Odwróciła się, by rozejrzeć się za siostrami – była jednak sama. Może wszyscy patrzyli osobno na tę wizję zesłaną przez Agniego…

Hej… – zawołała przez telepatyczny kanał Pandawów. Nikt nie odpowiedział.