Aremil Iluzjonistów: Wschodnie rubieże - Alicja Makowska - ebook

Aremil Iluzjonistów: Wschodnie rubieże ebook

Alicja Makowska

4,0

Opis

Każdy ma swoje własne aremil. Niedokończone sprawy, które ciągną się za nim do końca życia.

Dwoje iluzjonistów, Ellen Incerno i Yaxiel Nastemoon, bada sprawę morderstwa sprzed roku, w które zamieszana jest ich zbiegła przyjaciółka - Luv. W pogodni za odpowiedziami zmuszeni będą opuścić kraj i zmierzyć się z inną rzeczywistością, w której nic nie jest takim, jakim się wydaje. Wkrótce nieoczekiwane wydarzenia rzucą na sprawę nieco więcej światła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 613

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Alicja ‌Makowska

Aremil Iluzjonistów

Wschodnie ‌rubieże

Alicja Makowska

„Aremil ‌Iluzjonistów: Wschodnie rubieże”

© Copyright ‌by Alicja Makowska

projekt okładki: ‌Dominika Makowska

projekt ‌mapy: Alicja ‌Makowska, ‌Dominika Makowska

ISBN ‌e-book ‌978-83-949381-1-6

Wydanie ‌II 2018

Dystrybucja, ‌konwersja ‌do formatów mobi, e-pub: ‌Wydawnictwo Internetowe E-bookowo

Wszelkie ‌prawa zastrzeżone

Konwersja ‌do ‌epub ‌A3M Agencja Internetowa

Mojej Alter ‌Ego

Bez Ciebie ‌by się nie ‌zaczęło

Prolog

Pamiętała, że zaczęła przegrywać. ‌Dłonie dzierżące miecz zadrżały. ‌Uświadomiła sobie, że ból ‌przeszywający jej ciało, jest ‌ostatnim odczuciem w jej ‌życiu. Pomyślała, że to ‌koniec.

Nie pamiętała, ‌co chciała osiągnąć. ‌Wiedziała jednak, że było ‌to coś ważnego. Istotnego. ‌Ból otoczył ‌ją i zwalił ‌z nóg jak ‌uwolniona z ‌tamy rzeka. ‌Ból ‌i świadomość przegranej. Straciła ‌kontrolę nad ciałem. Powoli ‌ogarniała ją ‌ciemność, ‌otaczając jej ‌umysł ‌coraz ciaśniej i ciaśniej. ‌Napierając ‌na nią ze ‌wszystkich stron. ‌Wystarczyło wziąć ‌oddech, by ‌ciemność ‌dostała się także do ‌płuc.

Zacisnęła zęby. ‌Nie, ‌nie mogła ‌na to ‌pozwolić. Czuła, że ‌wystarczyło zachłysnąć się ciemnością, ‌by umrzeć. Czy ‌gorejąca w niej ‌wola walki potrafiła ‌jednak powstrzymać ‌wszechobecny mrok? Znała ‌odpowiedź na to ‌pytanie. Z każdym uderzeniem ‌serca ogień walki ‌przygasał, ‌aż w ‌końcu stał tylko nikłym ‌płomykiem.

W chwili, ‌gdy pomyślała, że ‌to ‌już koniec, nieoczekiwanie ‌zjawiła ‌się pomoc. ‌Nie ‌rozproszyła jednak ‌ciemności. Zjawiła ‌się tuż przy niej, a właściwie to ujawniła się w niej samej. Cudza wola oplotła ją ciaśniej niż ciemność. Wyrwała z rąk zbliżającej się nieuchronnie śmierci.

Była tak silna, że nie sposób było z nią walczyć. Można było tylko się jej poddać. Gdy to uczyniła, ciemność rozproszyła jaskrawa błyskawica, a ona poczuła, że znów może wstać. Obca nie tylko nakazała jej to uczynić, ale wręcz zrobiła to za nią. Uniosła jej ciało z łatwością, jakby było lżejsze niż piórko i zaczęła nią sterować jak kukiełką.

Pojmana chciała zamrugać, gdy zorientowała się, że podłoga, na której stoi, śliska jest od krwi. Jej własnej krwi. Chciała, lecz nie miała kontroli nad własnymi powiekami. Zdawała się nieobecna we własnym ciele. Skurczona do roli biernego obserwatora.

Widziała lęk w oczach swojej przeciwniczki. Rudowłosej kobiety siedzącej na posadzce. Rozbrojonej. Czemu się starły? O co walczyły? Nie wiedziała.

– Na nogi. – Jej wargi poruszyły się bez udziału jej woli, wydając rozkaz. Wydobyła z siebie głos, który brzmiał obco, choć wypowiadane słowa były zrozumiałe. Miała wrażenie, że od długiego milczenia zaschło jej w gardle.

– Wygrałaś, iluzjonistko z Atermii. – Rudowłosa się poddała.

Iluzjonistko z Atermii? Tak, pochodziła z Atermii. Nie miała wątpliwości. Była iluzjonistką. Iluzjonistką w służbie Atermii. Pokonana nie kłamała. Nie wiedziała, skąd ma tę pewność, ale tak było. Zwycięstwo nie zadowalało jednak Obcej Woli. Ta chciała więcej, chciała krwi… walki… chciała… Tak, rozrywki. Chciała się zabawić i w żaden sposób nie można jej było powstrzymać.

Iluzjonistka zupełnie tego nie rozumiała. Nie rozumiała tej żądzy, która ją napełniała. Nie pojmowała jej źródła.

– Nie… – szepnęła Wola jej ustami. – Dopiero zaczynam. Broń swojego marnego życia. Dostarcz mi trochę rozrywki.

Używając jej ciała, Obca Wola ruszyła do ataku. Łaknęła krwi. Ale nie krwi rudowłosej. Ona była nieważna. Ona była tylko rozrywką, zabawką, która kilkanaście uderzeń serca później grzmotnęła o posadzkę, gdy Wola się znudziła. Źródło jej pragnienia krwi, obiekt jej gniewu był blisko. Tuż obok. Iluzjonistka zobaczyła go, gdy obie idealnie równym krokiem ruszyły w stronę podwyższenia wysoko sklepionej komnaty.

Coś głęboko w środku niej krzyknęło, gdy zobaczyła, że kierują się w stronę młodej wojowniczki o kruczoczarnych włosach. Wola usłyszała jej sprzeciw i pozwoliła jej ciału się zatrzymać.

Na podwyższeniu stała Luv Incerno. Tak. Nie było wątpliwości. Młodą wojowniczką była Luv Incerno. A Obca Wola zjawiła się, by ją ukarać.

Iluzjonistka nie wiedziała, kim była Luv. Nie wiedziała, co takiego zrobiła, że Wola chciała ją ukarać. Wiedziała tylko jedno. Objawiło się jej to tak krystalicznie jasno, jak nigdy nic innego w całym życiu. Nie mogła dopuścić, by Obca skrzywdziła Luv.

Bo Luv była kimś cennym. Kimś drogim jej sercu. Dla niej przebyła szmat drogi. Dla niej walczyła z rudowłosą. Iluzja zaczęła się rozpadać, a ona wszystko sobie przypomniała.

Nazywała się Ellen Incerno.

A Luv była jej siostrą.

Rozdział IRocznica

Jak rozpoznać, że znalazłeś się w czyjejś iluzji?

Zacznijmy od tego, że iluzjonista może posłużyć się różnymi rodzajami iluzji. Może pokryć Cię złudzeniem niewiele odbiegającym od rzeczywistości. Wtedy trudno Ci będzie się zorientować, że znalazłeś się w pułapce, ale bez paniki. Im bardziej realna iluzja, tym gorszy poziom reprezentuje jej twórca.

Drugim rodzajem złudzenia jest iluzja nierealna. Tu możesz zacząć się bać. Utrzymanie nierealnej iluzji świadczy o nieprzeciętnym talencie wykonawcy.

Pamiętaj, jeśli poczujesz subtelny sygnał, a świat w jednej chwili będzie Ci się wydawał mieszaniną rozmaitych plam, które przybrać mogą każdy kształt, to niezawodny znak, że znalazłeś się w iluzji.

Plakat zdjęty z murów Natarabii przez służby porządkowe

24 dzierzbca (3) 4041

Nad Rhuadą zapadł zmierzch. Dnia ubywało wraz z przyjściem jesieni, wieczory stawały się dłuższe i chłodniejsze. Mimo niesprzyjającej aury, Yaxiel siedział na progu Kwater Iluzjonistów. Z oddali, z placu koszar dobiegały odległe komendy ostatnich wieczornych ćwiczeń dla rekrutów.

Yaxiel ochłonął już po indywidualnym treningu. Z reguły ćwiczył razem ze starszymi oficerami, dzisiaj jednak zdecydował się na ćwiczenia w samotności, by łatwiej zebrać myśli. Budynek za jego plecami, choć nazwany Kwaterami Iluzjonistów, służył głównie żołnierzom. Iluzjoniści, jako uprzywilejowani wojskowi, zajmowali tylko jego zachodnie skrzydło, podczas gdy reszta zgodnie z przepisami Sztabu należała do korpusu oficerów i podoficerów. Yaxiel jednak nie traktował tego miejsca jak placówki rządowej. Dla niego Kwatery były prawdziwym domem. Mieszkał tu, odkąd pierwszy raz – jeszcze jako dzieciak – zjawił się w Atermii, wiele lat temu. Jeśli wyprowadzał się ze swojego pokoju, to tylko na czas przydzielonych mu misji.

Wyciągnął z tobołka za plecami fajkę i nabił ją świeżym zielem. Przytknął do ust i zaciągnął się, czując ostry aromat ziół z Natamiru. Nie miał ich za wiele i właściwie używał ich bardziej z sentymentu niż prawdziwej chęci palenia.

Przymrużył oczy, rozkoszując się przyjemnością, gdy w kącie jego pola widzenia coś się poruszyło. Obrócił lekko głowę i zobaczył chłopca biegnącego truchtem w jego stronę. Przez prawe ramię miał przewieszoną błękitną szarfę, symbol początkującego w konfraterni posłańców.

Yaxiela nie zdziwiła sama obecność posłańca o tej porze. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że posłańcem był dziewięcioletni chłopak, początkujący w roznoszeniu wiadomości, przynajmniej tych mających dotrzeć do armii. Do Kwater z reguły przybywali o wiele starsi posłańcy, nawet wtedy, gdy chodziło o rzeczy błahe. Armia była zbyt prestiżową kastą społeczną, by ktokolwiek chciał urazić swego adresata przez niedopasowany do sytuacji wiek posłańca. Chyba że jakaś nadgorliwa matka koniecznie chciała doręczyć wiadomość dla jakiegoś rekruta.

Zbliżając się do schodów, chłopiec zwolnił i zerknął niepewnie na Yaxiela, jakby się zastanawiał, czy może ma do czynienia ze strażnikiem.

– Panie… – zaczął.

– Powiedz, kogo szukasz, ułatwię ci zadanie – rzekł przyjaznym tonem, widząc bojaźń na twarzy młodziutkiego posłańca.

– Mam przekazać wiadomość dla generał Ellen Incerno – wymamrotał.

– Dla Ellen? – zdziwił się. – Przecież jej nie ma w Kwaterach. Mieszka w zachodniej części stolicy, w dzielnicach klanu.

Chłopak niepewnie przygryzł wargę. Wyglądał, jakby usilnie próbował coś sobie przypomnieć.

– Powiedziano mi, że znajdę ją… to znaczy, że pani generał jest tutaj. Zameldowana – powiedział niezbyt gramatycznie.

Yaxiel zmarszczył brwi. Czemu Ellen miałaby być zameldowana w Kwaterach, skoro od zawsze mieszkała u wujostwa? Poza tym, jeśli naprawdę by tu była, wpadliby na siebie prędzej czy później. Yaxiel na stałe mieszkał w Kwaterach, a jednak nie widział jej nigdy przy śniadaniu na stołówce ani na żadnym placu treningowym.

– Jestem przekonany, że jej tutaj nie ma – upierał się przy swoim.

– Panie, ale mi nie pozwolą wejść do dzielnic klanu o tej porze, ona musi tutaj być – panikował chłopak.

Yaxiel uniósł uspokajająco dłoń.

– Powiedz mi, jaką masz dla niej wiadomość. To coś pilnego?

Chłopak przez chwilę się wahał. Posłańcom zawsze wbijano do głowy, że wiadomości przeznaczone są dla adresatów. I to do nich powinni trafiać. Chodziło głównie o wiadomości naprawdę istotne, ważne dla losów armii czy polityki obronnej kraju. Yaxiel wiedział jednak, że chodziło też o samą regułę. Kto nie trzymał się zasad w sprawach błahych, nie trzymał się ich także w sprawach istotnych.

Młody posłaniec jednak nie wahał się długo.

– Mam uprzedzić ją, że za chwilę zjawi się tutaj… taka pani z wojska. Złapała mnie przypadkiem, nawet nie wiem, jak się nazywa. Ma rude włosy.

Yaxiel postukał się ustnikiem fajki po dolnej wardze.

– Ruda? Hmm…

Znał kilku rudych oficerów. Kto jednak i po co miałby odwiedzać Ellen o tej porze? I dlaczego w Kwaterach? Coś tutaj nie trzymało się kupy.

– Ta ruda ma tu przyjść?

Chłopak energicznie pokiwał głową.

– W porządku – zdecydował Yaxiel. – Pogadam z nią. Wypełniłeś zadanie. Możesz wracać.

Chłopak okręcił się, jakby chciał odejść, ale jednak tego nie zrobił. Obejrzał się z wahaniem na Yaxiela.

– Naprawdę pan to zrobi?

– O nic się nie martw. Słowo iluzjonisty.

Posłaniec rozdziawił buzię.

– Na Iluzora… pan jest iluzjonistą, naprawdę?

Yaxiel pokiwał głową, widząc jak oczy chłopca rozszerzają się z podziwu.

– To w porządku, że… tak to zrzucę wszystko na pana? – spytał głupio.

– Nie martw się. Dam sobie radę.

– Ale… to tak głupio, jak się dowiedzą w konfraterni.

Yaxiel przyjrzał się rumieńcom na jego twarzy.

– Zmykaj. To rozkaz – ukrócił sprawę i chłopak w mig go usłuchał.

Yaxiel odprowadził wzrokiem znikającą w szarości wieczoru błękitną szarfę. Cała sprawa wydała mu się dziwna. Po pierwsze nie wierzył, by Ellen mieszkała w Kwaterach. Po drugie, nie kojarzył nikogo, kto mógłby do niej przyjść wieczorem. Może ktoś z administracji wojska? A może to po prostu głupi żart? Pamiętał, że gdy sam był dzieckiem, zresztą niewiele starszym, ciągle płatali takie numery z innymi z Zaplecza. Jeśli to był tylko wygłup, to Yaxiel nie dostrzegał w nim nawet puenty. Postanowił uzbroić się w cierpliwość i wypatrywać rudej.

Zaczął się już oswajać z myślą, że zrobiono mu głupi żart, gdy wtem zobaczył kolejną osobę zbliżającą się w stronę Kwater. Rudowłosą.

– Co jest grane…? – mruknął pod nosem, a gdy przybyszka podeszła bliżej kręgu światła rzucanego przez kosze z żarem, Yaxiel przełknął ślinę, natychmiast ją rozpoznając. Tajemniczą rudowłosą była podporucznik Hesper. Adiutantka obecnego lidera kraju, byłego mistrza Yaxiela. Szła szybkim i pewnym krokiem w stronę Kwater. Ubrana była po wojskowemu w czarno-szary mundur. Yaxiel odjął fajkę od ust i wstał.

– Dobry wieczór, pani podporucznik.

Skinęła mu głową i już chciała go minąć, gdy wyciągnął rękę, by ją zatrzymać.

– Ellen tutaj nie ma – poinformował ją. – Ale bardzo chętnie się dowiem, o co tutaj chodzi.

Hesper zerknęła na niego zdziwiona.

– Skąd wiesz…? – Wskazała palcem na Kwatery. – Och, jest tutaj. Pytanie tylko, skąd wiesz, że przyszłam tutaj w jej sprawie?

Wzruszył ramionami.

– Po prostu wiem. I chętnie się dowiem, o jaką sprawę chodzi.

– O dyscyplinę – odparła ostro. – Ellen nie stawiła się dzisiaj w Kolegium. Znowu. Idę ją upomnieć, bo widzę, że wysyłanie posłańców nic nie daje.

Yaxiel poczuł jak coś chłodnego ściska mu gardło. Ellen pracowała w Kolegium już prawie rok. Kochała tę pracę, bo zajmowała się edukacją przyszłego pokolenia iluzjonistów. Zawsze miała dobry kontakt z młodzieżą, poza tym jako iluzjonistka potrafiła wspaniale przekazywać swoją wiedzę. Zawsze była cierpliwa w stosunku do swoich uczniów, nieco pobłażliwa, za co młodzi iluzjoniści ją uwielbiali. Yaxiel w jednej chwili zrozumiał, dlaczego Ellen zaniedbuje obowiązki. Nigdy tego nie robiła. Z reguły była bardzo pracowitą osobą i można było na niej polegać. Znał tylko dwa prawdopodobne powody, z racji których mogła nie stawić się w pracy. Pierwszym z nich była poważna choroba, co Ellen nigdy się nie zdarzało.

Drugim była rocznica bardzo przykrych dla niej wydarzeń.

Gdy Hesper spróbowała wyminąć jego wyciągniętą dłoń, cofnął się na schodek wyżej.

– Zaczekaj.

– Yaxiel, Ellen unika obowiązków nałożonych na nią przez Sztab Generalny. Nie mogę dłużej przymykać na to oka. Trzeci raz z rzędu nie stawiła się na zajęciach w Kolegium. Jestem zobowiązana, by…

– Hesper, wiem – przerwał jej, zachodząc adiutantce drogę. – Ale to delikatna sytuacja. Pozwól mi to zrobić. Pogadam z nią.

– Tobie? – zdziwiła się. – Tu nie chodzi o przyjacielską połajankę, tylko o dyscyplinę wojskową. Ellen podjęła się obowiązku, który z dnia na dzień bez żadnego uprzedzenia porzuciła. Wiesz, jak to świadczy o administracji sztabowej?

– Hesper…

– Wiesz, jak to świadczy o was? O iluzjonistach? Jeśli nie będziemy przestrzegać dyscypliny, czym będziemy się różnić od anarchistów ze Wschodu?

– Tym, że okazujemy odrobinę zrozumienia – odpowiedział chłodno. Szanował panią podporucznik za sumienność, z jaką podchodziła do swojej pracy. Była wzorem wojskowego. Cieszył się, że mistrz ma taką osobę u boku. Gdyby nie chodziło o Ellen, w życiu by się nie sprzeciwił. Zawsze szanował żelazne zasady wojska. – Wiesz, jaki dzisiaj jest dzień? – spytał cicho.

– Czwarty pierwszego tygodnia jesieni – wyrecytowała z lodowatym spojrzeniem.

– Dzisiaj jest rocznica. Równo rok temu Luv zniknęła.

Lód w oczach adiutantki stopniał momentalnie. Przez chwilę milczała, próbując znaleźć jakąś dobrą odpowiedź. W końcu zacytowała ponurym tonem znane w Kwaterach powiedzonko:

– W wojsku nie ma miejsca na sentymenty.

– To nie jest sentyment. To właśnie poczucie zaniedbanego obowiązku – rzekł. – Niewyjaśniona sprawa, która ciągnie się za nią od roku. Przecież znasz Ellen. Jest sumienna i obowiązkowa. Ale każdy ma prawo do chwilowego załamania, gdy nic nie idzie po jego myśli. Pozwól, że ja to załatwię.

Widział, że adiutantka się waha. Zgodnie z regulaminem Ellen powinna dostać upomnienie i wpis do akt. Zdanie się na Yaxiela byłoby poufnym zamieceniem sprawy pod dywan i przyznaniem racji ludowej opozycji, że uprzywilejowana kasta iluzjonistów rzeczywiście jest bezkarna.

– Yaxiel, Ellen nie może bez końca zasłaniać się nierozwiązaną sprawą sprzed roku – powiedziała twardo. – Wiem, że to przykre, ale być może nigdy nie dowiecie się, dlaczego Rawena i Nathian nie żyją. Jednak życie toczy się dalej i musicie za nim nadążać.

– Wiem. Ale nie zostawia się za plecami nierozwiązanej sprawy. Zwłaszcza jeśli w jej toku dwie osoby straciły życie.

– Luv przyznała się do morderstwa. Podała powód. Co jeszcze chcecie wiedzieć?

– Dlaczego to zrobiła – odparł. – Wiem. Podała racjonalne wytłumaczenie. Kłopot w tym, że całkowicie fałszywe. Sprawa nie jest rozwiązana, dopóki jej sprawca pozostaje bezkarnie na wolności, czyż nie?

Hesper przekrzywiła lekko głowę.

– Tak. Ale czy to na pewno robota dla iluzjonistów? Szukaniem mordercy powinni…

Yaxiel pokręcił głową.

– Luv jest iluzjonistką, a iluzjonistę mogą złapać tylko inni iluzjoniści. Ellen i ja jak nikt inny znamy jej metody walki.

Yaxiel zobaczył, jak adiutantka zaciska dłonie w pięści.

– Dobra. Niech będzie po twojemu – warknęła. – Jeśli Ellen jutro nie stawi się na praktykach, oboje dostaniecie wpis do akt i nic mnie nie interesuje, że jesteście byłymi pupilkami lidera, jasne?

– Jak słońce, pani podporucznik. – Uśmiechnął się promiennie i skłonił się lekko, gdy Hesper odwróciła się na pięcie, by odejść. Zbiegła z trzech schodów, ale zaraz się obróciła w jego stronę.

– Jeszcze jedno, Nastemoon – rzekła oficjalnie. – Minaro rozważył twoje podanie. Staw się jutro w gabinecie lidera.

Yaxielowi z trudem udało się ukryć podekscytowanie. Podanie o misję złożył już tydzień temu i niemal stracił nadzieję na to, że doczeka się odpowiedzi szybciej niż przed upływem dwóch tygodni.

– Będę tam jeszcze przed porannym dzwonem – zapewnił żarliwie.

Hesper kiwnęła głową i oddaliła się, zostawiając Yaxiela z sercem łomoczącym z radości.

*

Ellen siedziała na skraju łóżka. Skromnie urządzoną kwaterę spowijał półmrok. Poza wojskową pryczą, kufrem na osobiste rzeczy i szafką z miednicą nie było tu niczego, czemu można by się przyjrzeć z ciekawością. Ot, zwyczajna wojskowa cela. Jedna z wielu. W dodatku zmieniająca właścicieli prawie na zawołanie. Wyróżniało ją tylko jedno. W przeciwieństwie do zbiorowych pomieszczeń, ta była jedynką, kwaterą przeznaczoną dla iluzjonisty, nie zwykłego piechura. W tym skrzydle mieściły się same jedynki. Właśnie tutaj sypiali iluzjoniści w przerwach między misjami. Choć cały budynek nosił zaszczytne miano Kwater Iluzjonistów, tak naprawdę tylko zachodnie jego skrzydło było wygospodarowane właśnie dla nich. Resztę budynku współdzielili z wyższymi stopniem oficerami.

Ellen wynajęła ten pokój ponad miesiąc temu. Doszła do wniosku, że potrzebuje odskoczni. Ostatnio zbytnio się nad sobą rozczulała. Musiała wziąć się w garść. W Kwaterach zawsze się jej lepiej myślało. Przestawiała się na wojskowy tryb życia. Właśnie tego potrzebowała. Wewnętrznej dyscypliny. Impulsu do działania, który zatraciła gdzieś po drodze w długim i żmudnym poszukiwaniu sensu minionych wydarzeń. Miała wrażenie, że motywacja do walki rozmyła się w rutynie zdarzeń.

Uniosła wzrok. Przez zasłonięte okna przebijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Dzień się kończył. W kącie pokoju dogasała samotna świeczka. Przez szyby do ciszy pokoju wdzierał się niechciany dźwięk dzwonu z wieży. Wybiła godzina wieczorna. Szósta.

Dwudziesty czwarty dzierzbca właśnie stawał się przeszłością. Rok temu o tej porze pojedynkowała się z Luv. Z własną kuzynką. Jednak nie był to jeden z licznych pojedynków, które stoczyły, by nawzajem szlifować swoje umiejętności. Ten był prawdziwy, nieudawany, przerażająco realistyczny.

Wysiliła pamięć, próbując przypomnieć sobie szczegóły tamtego dnia. Luv uciekła, gdy tylko zaczęło się ściemniać, więc rok temu w czasie bicia na wieczorną godzinę, musieli rozpoczynać już pogoń.

Minął rok. I Ellen miała wrażenie, że przez cały ten czas nie ruszyła się ani o krok. Nie była ani trochę bliższa zrozumienia wszystkich tych wydarzeń. Przeciwnie. Czasem miała wrażenie, że wspomnienia zacierają się w jej umyśle. Innym razem przypominała sobie jakiś nieistotny szczegół z taką wyrazistością, że zaczynała ją boleć głowa.

Przetarła oczy i usiadła przy wezgłowiu, opierając się na poduszce. Wiedziała, że dzisiaj nie będzie w stanie myśleć o niczym innym niż o tej nieszczęsnej rocznicy. Wszystko wydarzyło pomiędzy osiemnastym a dwudziestym czwartym dzierzbca zeszłego roku, choć pewne sygnały wskazujące, że wydarzy się coś złego, niewątpliwie miały miejsce już wcześniej. Zaczęło się niewinnie. Luv otrzymała dowództwo swojej pierwszej misji, którą miała być dywersja w pobliżu Aremil Cov, górskiej, pasterskiej wsi rozciągającej się na granicy Natamiru i Myrii. Działo się to już po zdaniu najważniejszego sprawdzianu w ich życiu – egzaminu na klasę pierwszą. Prestiżowego testu, dzięki któremu znalazły się prawie na szczycie swojej iluzjonerskiej kariery. Zostały iluzjonistkami pierwszej klasy, generałami w armii wielkiego sojuszu Atermia-Natamiru.

Na ustach Ellen zatańczył blady uśmiech na samo wspomnienie euforii, jaka towarzyszyła jej przy nadawaniu tytułu i rangi. To krótkie szczęście szybko zgasło. Potrząsnęła głową. Chociaż próbowała ze wszystkich sił, nie była w stanie myśleć o czymkolwiek innym.

Osiemnasty… dzień zakończenia misji w Aremil Cov.

Ellen poczuła, jakby coś śliskiego i żywego zsunęło się po jej plecach. Sama nazwa potrafiła nieźle ją przybić; jeżeli ktoś wypowiedział ją na głos, od razu traciła chęć i zapał do czegokolwiek. Ta nazwa była jak tabu. Granica oddzielająca dawną, spokojną przeszłość, w której każdy problem dało się rozwiązać, od tej niedawnej, w której Ellen z poczuciem beznadziei wspinała się po stromej górze, a będący jej celem szczyt, tonął w obłokach chmur. Im więcej o tym rozmyślała, tym pewniejsza była, że od czasu śmierci Raweny i Nathiana, wszystko stało się szare i puste. A ona stała w samym centrum tego bałaganu i nie umiała znaleźć wyjścia.

Dziewiętnasty. Dzień powrotu z Aremil Cov i następny cios. Jej kuzynka, a zarazem najlepsza przyjaciółka Yaxiela, z którą razem, we troje, stanowili świetnie zgraną drużynę, zostaje aresztowana. Z długą listą zarzutów. Najważniejszym z nich jest zamordowanie dwojga iluzjonistów, zaraz potem niedopilnowanie obowiązków dowódcy dywersyjnej misji w Aremil Cov, a nawet świadome działanie na szkodę kraju.

Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że lista zarzutów okazała się jak najbardziej trafna. Luv do wszystkiego się przyznała.

Następny dzień wypełniały nieustanne przesłuchiwania i narady. Królowała nerwowa atmosfera i strach. Pożerający strach, jak to wszystko się zakończy. Odpowiedź na pytanie dręczące cały klan Incerno nadeszła jednak nadspodziewanie szybko, w dodatku w postaci wezwania na sąd wojenny.

Wspomnienia ożyły, porywając Ellen w głąb myśli, słów i oskarżeń, ale iluzjonistce udało się zepchnąć je na drugi plan.

Luv, nasza kochana Luv…

Ellen z Yaxielem długo szukali odpowiedzi na pytanie, dlaczego to zrobiła. Debatowali, wymyślali najróżniejsze hipotezy, ale żadna nie pomogła im rozwiązać zagadki. Żadna nie wyjaśniała motywu działania przyjaciółki.

To pytanie i niepewność, z jaką się ono wiązało, nieraz nie pozwalało Ellen zasnąć. Dlaczego osoba, która zawsze na pierwszym miejscu stawiała rodzinę i przyjaciół, jedna z najlepszych, utalentowanych iluzjonistów w całym kraju, z dnia na dzień morduje dwoje oddanych towarzyszy broni, następnie potulnie wraca na kilka dni, w czasie których udowadniają jej winę, a na koniec ucieka z kraju i ślad po niej ginie?

Jakby tego było mało, Ellen wiedziała teraz, dokąd Luv wtedy uciekła. Do jednego z najgorszych kryminalistów i intrygantów tych czasów – Najimaru Oroshiego. Człowieka, który pociągał za sznurki wielu sojuszy, pokojów, wojen. Był znany pod wieloma imionami, w zależności od miejsc, w których się pojawiał. Ellen nigdy nie spotkała go osobiście, ale czytała wiele raportów na jego temat. Żaden dokument wpływający do urzędu obecnego lidera kraju, który dotyczył Oroshiego, nie umknął jej uwadze. Wiedziała o nim wszystko, co zdołała wyłuskać ze sprawozdań ludzi, którzy mieli z nim jakąkolwiek styczność. Każda informacja o Oroshim była dla Ellen na wagę złota. Był on człowiekiem dotrzymującym danego słowa. Z pewnością nie prostym rzemieślnikiem. Znał się na dyplomacji, polityce i finansach lub miał doradców obeznanych w danych dziedzinach. Ukończył nie tylko podstawowe nauczenie, ale musiał też liznąć wiedzy z wyższej półki.

Ponadto Ellen wiedziała, że założył organizację zrzeszającą iluzjonistów i żołnierzy z całego świata, nie tylko z niespokojnych, targanych wojnami terenów wschodnich. Wiele osób opuszczało kraj, by się do niego przyłączyć i wcale nie były to osoby, którym się źle wiodło. Wręcz przeciwnie, wielu utalentowanych wojowników znikało bez słowa, by potem pojawić się w rozpętywanych przez Najimaru konfliktach zbrojnych.

Luv była teraz trybikiem w jego wojennej machinie, a Ellen za nic nie mogła zrozumieć, dlaczego wybrała taką drogę. Przekręciła się na drugi bok. Była pewna, że znają się z Luv jak łyse konie. Od dzieciństwa wychowały się pod jednym dachem, w jednym pokoju. Od dzieciństwa dzieliły to same marzenie – zdobycie tytułu iluzjonisty rangi pierwszej i służby wobec ojczyzny. Najlepsze przyjaciółki wybawiające się nawzajem z opresji. Uzupełniające się wiedzą i umiejętnościami. Ba! Nawet cechami charakteru!

Dopiero teraz Ellen uświadomiła sobie, jak słabo musiała ją znać. Zawsze myślała, że mordercy od małego przejawiają skłonności, które później pchają ich do tak odrażających czynów. Była pewna, że przyszłego zbrodniarza można jakoś rozpoznać. Jednak się myliła. Nie domyśliła się, że z Luv dzieje się coś niedobrego. Przegapiła sygnał, o ile taki rzeczywiście gdzieś po drodze się pojawił. Być może Luv miała jakiś problem? Może nawet próbowała go jej zasygnalizować, ale Ellen skupiona na własnym szczęściu jakoś ją zawiodła?

Czy wina naprawdę leżała po jej stronie? Może mogła temu zapobiec?

Otarła oczy. Naprawdę nie chciała już dłużej o tym myśleć. Wtuliła twarz w poduszkę, próbując jakoś zmusić się do snu.

Wtem na korytarzu rozległ się odgłos kroków. Z każdą chwilą stawał się głośniejszy. Pokój Ellen nie był jednak ostatni w korytarzu, więc mogła mieć nadzieję, że wędrujący po tym piętrze wcale nie kierują się tutaj.

Dzisiaj miała jednak pecha. Przybysz zapukał krótko i zaraz otworzył drzwi, nie czekając na odpowiedź. Do półmroku kwatery wlała się struga światła z korytarza. Na jej tle zarysowała się postawna sylwetka mężczyzny.

Ellen podniosła się automatycznie.

– Yaxiel? – odezwała się zachrypniętym głosem. – Co ty tu robisz?

– Mógłbym ci zadać to samo pytanie. Na dole mi powiedzieli, że wynajęłaś pokój już miesiąc temu. Co się dzieje, Ellen?

Wszedł do środka i zamknął drzwi, przyglądając się jej krytycznie.

– Nic – szepnęła, ale wyraźnie wyczuł kłamstwo. Ellen przetarła oczy, chyba po to, by nie mógł w nie spojrzeć. – Po prostu chciałam odpocząć. Od wszystkiego.

– Hesper tu była. Chciała cię ochrzanić za to, że porzuciłaś obowiązki. – Przysiadł na łóżku z zaniepokojoną miną. – Wpisać ci naganę do akt. Ledwo udało mi się ją od tego odwieść.

– Poradziłabym sobie, Yaxiel. Nie potrzebuję niańki.

Nachmurzył się lekko. Wyczuł, że w ogóle się nie przejęła tym, że groziła jej nagana, co było do niej zupełnie niepodobne.

– Ellen, musisz się pozbierać.

– Wiem – powiedziała cicho, jakby ze złością.

Yaxiel spojrzał w okno, zastanawiając się, jak powinien ją zmotywować. Ale nic nie przychodziło mu do głowy.

– Chyba nie masz zamiaru zestarzeć się w samotności albo umrzeć tutaj śmiercią głodową, owiewając Kwatery Iluzjonistów złą sławą, co? – zażartował ponuro.

Ellen uśmiechnęła się mimowolnie. Yaxiel zawsze umiał sprawić, że się uśmiechała. Nie musiał nawet przesadnie błaznować, choć to z pewnością było jego specjalnością. Cenił sobie poczucie humoru. W nerwowych sytuacjach potrafił błyskawicznie rozładować napięcie jedną trafną uwagą. W naprawdę groźnych momentach, gdy siedzieli po uszy w tarapatach, Yaxiel śmiechem potrafił oswoić rzeczywistość.

– Niech zgadnę, wcale nie przyszedłeś tu ratować moje życie, tylko wizerunek Kwater? – pociągnęła żart.

– Ta-a, coś w tym guście – mruknął.

Ellen usiadła na łóżku i się wyprostowała. Z przykrością stwierdziła, że jej ciało zdrętwiało. Przeciągnęła się.

– Jutro musisz pojawić się na wykładach – pouczył ją. – Wiesz, że dzieciaki cię uwielbiają. Nikt tak jak ty nie tłumaczy iluzji.

– Nie ma ludzi niezastąpionych.

– To twój obowiązek – przypomniał jej.

Machnęła ręką.

– Nie chciałam, żeby widzieli mnie taką rozkojarzoną – szepnęła. – Nie byłam w stanie zebrać myśli. Nie byłam w stanie się skupić. Yaxiel… – Uniosła na niego smutny wzrok. Wyczuł zmianę jej nastroju. Była załamana.

Wyciągnął dłoń i ścisnął jej rękę.

– Obiecałem Hesper, że postawię cię na nogi.

– Wiesz, że składanie obietnic za kogoś jest co najmniej nietaktowne? – westchnęła.

– Minaro z pewnością wie już o całej sprawie. Ellen, jeśli nie czułaś się na siłach, mogłaś rozegrać to inaczej.

Pokręciła głową.

– Myślałam, że jestem silniejsza niż moje wspomnienia. Najwidoczniej się pomyliłam. Odkąd… – urwała, nie będąc w stanie dalej mówić.

Przysunął się bliżej, nie będąc pewnym, jakich słów użyć, by jakoś ją pocieszyć. Wiedział, co ją dręczyło. Te same obawy narastały i w nim. Ellen była jednak bardziej zaangażowana emocjonalnie w tamte wydarzenia niż on. Objął ją ramieniem i przytknął policzek do jej skroni.

– Wiem, jaki dzisiaj jest dzień – szepnął poważnym tonem. – Ale to nie powód, by się załamywać.

– Wcale nie jestem załamana – skłamała i niespodziewanie wtuliła się w jego pierś. Wyczuł jej chłodne dłonie.

– Czyżby? – zaśmiał się cicho. – I tylko dla frajdy leżysz bezczynnie i dumasz? Ellen, mnie nie musisz oszukiwać.

– Przepraszam – szepnęła. – Ale… minął już rok, Yaxiel. Rok. A my nie poczyniliśmy żadnych postępów. Żadnego kroku do przodu. Stoimy w miejscu – jęknęła.

– A nie uważasz, że taka bezczynność to jeden krok w tył?

– To nagana, panie iluzjonisto? – zażartowała niemrawo.

– Pouczenie.

Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, przytuleni do siebie, aż w końcu Yaxiel się otrząsnął.

– Dosyć tego rozczulania się nad sobą. – Wyciągnął ją na długość swoich rąk, przy okazji odgarniając kosmyk jej pofalowanych, jasnobrązowych włosów za ucho. – Skoro mam cię postawić na nogi, to najpierw musimy coś zjeść. Wieczerzę przegapiliśmy, więc jadalnia zamknięta. Załapiemy się jednak na coś ciepłego na mieście. Dasz się zaprosić?

Ellen uśmiechnęła się przekornie.

– Mam to potraktować jako schadzkę?

Yaxiel ujął ją pod ramię i skierowali się do wyjścia.

– Z początku myślałem raczej o przyjacielskiej przechadzce, ale jeśli tak to widzisz, to czemu nie? Nie miej tylko zbyt wygórowanych życzeń, bo nie wpadłem dzisiaj do Sztabu, by odebrać żołd. Krótko mówiąc jestem…

– Spłukany – dokończyła za niego. – Jak zwykle, Yaxiel. Jak zwykle.

*

Yaxiel siedział wygodnie na skraju ławki. Jej resztę zajmowała Ellen z głową na kolanach przyjaciela. Oboje wpatrywali się w gwieździste niebo. Po zjedzeniu w przydrożnej karczmie porcji dobrze wysmażonych króliczych udek, zdecydowali się na spacer, bo żadne z nich nie chciało wracać do Kwater, by znów zanurzyć się w toni rutynowego żołnierskiego życia. Melancholijny humor Ellen momentami odpływał na drugi plan, gdy Yaxiel próbował ją rozweselić na wszelkie możliwe sposoby. Wykorzystał nawet sytuację, w której oberżysta odmówił przyjęcia zapłaty, tłumacząc, że od obrońców kraju nie weźmie ani dukata. Yaxiel rozdmuchał sytuację i popisał się iluzjonerską sztuczką, by do sakiewki karczmarza niepostrzeżenie trafiły cztery srebrne monety. Zrobił to tak cwanie, że tylko jedna Ellen w całej gospodzie zrozumiała, co tak naprawdę się zdarzyło. Pod koniec „występu” nagrodziła przyjaciela szczerym uśmiechem. Później ruszyli mało uczęszczaną alejką w stronę parku.

Rhuada okryta całunem nocy szykowała się do snu. Dotkliwy ziąb wyganiał z parku ostatnich spacerowiczów. Stolica o tej porze roku nabierała ponurego charakteru. Jedynie w centrum miasta na każdym rogu i skrzyżowaniu paliły się lampiony na słupach. Park nie był oświetlony. Odległe światła i zapach dymu napływały tutaj z położonej niżej dzielnicy rzemieślniczej.

Ellen myślami była jednak daleko stąd. Patrzyła na nieruchome gwiazdy.

– Myślisz, że ona czasami nas wspomina? – zapytała nagle, wyrywając towarzysza z otchłani rozmyślań.

– Hę? Kto?

Spojrzała na niego z oburzeniem, co z góry musiało dawać komiczny efekt, bo Yaxiel uśmiechnął się półgębkiem.

– Wciąż nie możesz przestać o tym myśleć?

– Ciekawi mnie to.

– Luv był ciężka do rozpracowania jeszcze przed Aremil Cov. – Zaledwie wypowiedział ostatnie słowa, szybko się zreflektował. – Wybacz. Nie chciałem.

– Nie przepraszaj. – Ellen okryła się szczelniej płaszczem, gdy nagle zerwał się wiatr. – I tak muszę się na tę nazwę uodpornić, więc możesz powtarzać ją do woli.

Zrobiła obojętną minę, by dodać swym słowom wiarygodności. Yaxiela to jednak nie przekonało.

– Mnie od sprawy Luv bardziej interesuje, dlaczego śpisz w Kwaterach – zaczął Yaxiel. – A nie w domu klanu. Pokłóciłaś się z wujkiem?

Pokręciła głową.

– Odeszłam stamtąd.

– Co?! – Yaxiel wyprostował się zdumiony, zmuszając Ellen do wstania. – Jak to odeszłaś? Przecież to twoja rodzina!

Ellen wyglądała, jakby spodziewała się prędzej czy później usłyszeć to pytanie.

– Po prostu nie chcę wkopywać się z buciorami na miejsce Luv.

Zmarszczył brwi.

– Dlaczego tak mówisz? – spytał.

– Nie wiem, czy dobrze mnie zrozumiesz… – rzekła. – Nie chcę cię zranić tymi słowami, ale nigdy nie miałeś rodziny, więc nie wiesz, jak to jest. – Spuściła wzrok. – A w klanie wszystko jest dwa razy gorsze.

– Tak, to prawda. Nie miałem rodziny – potwierdził. – Ale wiem jedno. Gdybym ją miał, nigdy bym jej nie porzucił – skarcił ją.

– Nie porzuciłam ich – zaprotestowała. – Nie wyrzekłam się nazwiska i przynależności do klanu. Nadal jestem Incerno. Nie wstydzę się tego – zaakcentowała. – Po prostu się wyprowadziłam.

– Dlaczego?

Spojrzała w bok, w stronę parku.

– Żeby mieć szerszą perspektywę na wszystko – odparła. – Żeby więcej widzieć.

– W klanie jej nie miałaś? – zdziwił się. Zawsze ufał osądowi Ellen. Była bystra i inteligenta. Chociaż zawsze popisywał się przed nią swoim intelektem, to umiał także dostrzegać jej zdolności. Ellen często żartowała, że to Yaxiel w ich drużynie jest geniuszem, ale to on zawsze patrzył na nią z podziwem.

– Kiedy tkwisz w jakimś problemie, to łatwiej jest go rozwikłać komuś, kto patrzy na ten problem z zewnątrz. Prawda?

Kiwnął głową. Rozpoznał słowa mistrza.

– O jakim problemie mowa?

Spojrzała na niego.

– Gdy jestem w klanie – zaczęła z wahaniem – sama nie wiem… Wszystko jest wtedy bardziej zamazane. Chyba wiem, czemu Luv tak często mówiła o ucieczce. Ona też się tam nie odnajdywała. Nieustannie mówiła o karierze w armii. Wtedy nie rozumiałam, co ma na myśli. Teraz wiem, jak się czuła.

Yaxiel chciał o coś zapytać, ale ugryzł się w język. Postanowił poczekać i dać jej szansę, by to z siebie wyrzuciła.

– Już od jakiegoś czasu czułam… – podjęła – większą presję. Nie taką, jak przed egzaminem na klasę pierwszą – zaznaczyła od razu. – Po prostu czułam się, jakbym przejęła dodatkowo czyjeś obowiązki. Obowiązki Luv. Obowiązki, których wcale nie chciałam. Wiem, że późno mi to przyszło do głowy, bo zajmowałam się innymi sprawami, ale zrozumiałam, że Luv odeszła i zostałam przeciągnięta na jej miejsce. Że cały klan patrzy na mnie, czeka na mój ruch, może na moje potknięcie…

– Czułaś się, jakbyś zajęła jej miejsce? – powtórzył cicho.

– Tak.

Zamyśliła się i podjęła po chwili:

– Klan jest specyficzną strukturą. Jesteśmy grupą rodzin, ale tak naprawdę nie stanowimy jednej rodziny. Mamy przywódcę, hierarchię. Rodzina nigdy nie patrzyłaby na ciebie, odliczając twoje kroki do momentu, aż się potkniesz. A w klanie tak się czasem dzieje. Niektóre rodziny za sobą nie przepadają, to normalne. Ale Incerno niekiedy ze sobą rywalizują. Nie jesteśmy jedną komórką. Łączą nas nie tylko więzy krwi, ale i polityka. Ta wewnętrzna, ale i ta skierowana na zewnątrz.

Spuściła wzrok.

– Najzabawniej jest, gdy, tak jak Luv, jesteś najstarszym dzieckiem przywódcy klanu – rzekła gorzkim tonem. – Klan zawsze coś ci narzuca. Nawet Incerno najbardziej otwarci, wydawałoby się sympatyczni, tolerancyjni, potrafią być wrogo nastawieni do obcych.

Yaxiel rozważył jej słowa. Nigdy nie był w dzielnicach klanu. Nie wpuszczano tam obcych. Incerno byli szczelni, odizolowani, a jednocześnie silnie zaznaczający swoją obecność w Rhuadzie. Byli reliktem przeszłości. Jedynym klanem ocalałym z wojen klanów, które trzy dekady temu wstrząsnęły Atermią. To wojny między wielkimi rodzinami doprowadziły do zmiany ustroju Atermii, która z państwa klanowego zmieniła się w kraj wojskowy.

– Wujek by mnie nieźle złoił, gdyby dowiedział się, że ci to powiedziałam – wyznała. – Szczerze mówiąc, nigdy nie lubił ani ciebie, ani mistrza.

– Niech zgadnę… Dlatego, że nie jesteśmy Incerno? – zażartował ponuro.

– Też – potwierdziła. – Ale przede wszystkim wujek strasznie nie cierpi naszego mistrza. Mają odmienne poglądy polityczne. I… wujek obwinia mistrza o to, że…

– O to, że Luv odeszła? – domyślił się, co Ellen potwierdziła ledwo słyszalnym „tak”.

– Wujek nie mógł ścierpieć myśli, że na czas wojny musiałby oddać liderowi swoją córkę i wychowankę do absolutnej dyspozycji.

– Co masz na myśli?

– Poza tym, że sami jesteśmy wewnętrznie powiązani politycznie, to pełnimy jeszcze rolę komórki politycznej na Zgromadzeniu – wyjaśniła pospiesznie. – Klan jest częścią państwa. W czasie wojny oddaje liderowi najlepszych żołnierzy i iluzjonistów do absolutnej dyspozycji – zaznaczyła. – To znaczy, że podlegamy liderowi, tylko i wyłącznie jemu. Przywódca klanu jest wyłączony z hierarchii i nie ma nad nami żadnej władzy. Wujkowi nigdy się to nie podobało. Chyba… miał wrażenie, że Minaro chce nastawić jego córki przeciwko niemu. Że Minaro jakoś tę sytuację wykorzysta.

– Mistrz nigdy by czegoś takiego nie zrobił – oburzył się Yaxiel.

Ellen nerwowo pocierała dłonie.

– Ja to wiem i ty to wiesz, Yaxiel – rzekła. – Ale jak wujek coś sobie ubzdura, ciężko mu udowodnić, że jest inaczej.

Na kilka długich chwil zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękiem liści kołysanych przez wiatr.

– Szkoda, że nie zainteresowałem się tym wcześniej – szepnął ze smutkiem Yaxiel, sięgając pamięcią do czasów szkolenia, kiedy to widywał się z Luv prawie codziennie.

Ellen spojrzała na niego pytająco.

– Co masz na myśli?

– Sam nie wiem… – Wzruszył ramionami. – Miałem w drużynie dwie członkinie słynnego klanu Incerno, a jakoś nigdy nie poruszyłem tego tematu. Ani razu nie zapytałem: „Co tam słychać w klanie?”… Jak tak teraz sobie to uświadamiam, to może Luv wiele razy chciała się komuś wygadać, a ja… stałem z boku i udawałem, że należę do innego świata.

– Hej, to nie tak! – Ellen, siedząca bokiem do niego, wychyliła się nieco i ujęła jego ciepłą dłoń, zaciskając na niej palce. – Luv nie była typem, który lubi się zwierzać. Zresztą sprawy klanu należy rozstrzygać we własnych kątach i ona doskonale o tym wiedziała! Wujek Nestor z pewnością by się wściekł, gdyby do jego uszu doszło, że jego córka porusza tematy związane z klanem z „kimś z zewnątrz”. – Spuściła wzrok, rozluźniając uścisk i na krótką chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach.

Yaxiel wykorzystał to, aby cofnąć rękę, a następnie owinąć palce wokół zimnej dłoni przyjaciółki i trochę ją ogrzać. Gdy Ellen nadal błądziła myślami w przeszłości, mocniej zacisnął palce, aby na niego spojrzała. Poskutkowało. Iluzjonistka przeniosła spojrzenie z ziemi na jego twarz.

– Jesteś mniej posłuszna niż Luv – zaśmiał się.

Roześmiała się na głos, gdy zrozumiała, o czym mówi. Rozmawiała o klanie z kimś obcym. W dodatku z iluzjonistą. Nestor nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że w ogóle porusza ten temat. A ona do tego przedstawiła klan w złym świetle.

Cóż, mówiła po prostu prawdę, bez upiększania.

– Znów się do niej upodabniam – westchnęła, gdy to sobie uświadomiła.

– Do Luv?

Kiwnęła głową, lecz nie pociągnęła tematu, mimo iż Yaxiel dał jej dłuższą chwilę ciszy. Kiedy nadal milczała, rzucił luźną uwagę:

– Luv zawsze była dla mnie zagadką.

Ellen zareagowała jednak inaczej, niż się spodziewał.

– Jeśli chcesz już kogoś obwiniać za to, że Luv nie miała towarzysza, któremu mogłaby się wygadać – rzekła ze smutkiem – to obwiniaj mnie. Cały czas obserwowałam, co się dzieje w domu, a jakoś wszystkie sygnały, które powinny mnie zaniepokoić, odbierałam jako nieszkodliwe.

Yaxiel odpowiedział, nie patrząc na nią:

– Nie powiedziałem, że potrzebuję kozła ofiarnego. Oboje nie jesteśmy bez winy, więc przestań obwiniać tylko siebie.

Ellen podkuliła pod siebie nogi i przymknęła oczy. Yaxiel jak zwykle miał rację. Żadne z nich nie było bez winny. Zamiast spróbować pomóc, zostawili Luv samej sobie. Oboje byli zajęci własnymi problemami i nie dostrzegali jej zmartwień. Sęk w tym, że w tamtym czasie zbyt wiele się działo. Przygotowania do egzaminu na klasę pierwszą, dzień w dzień treningi, nerwowe oczekiwanie na start. Ellen podejrzewała, że właśnie w tym czasie musiało się wydarzyć coś, co uruchomiło lawinę zdarzeń… w tym Aremil Cov.

– Wiem, że klan Incerno nie jest bez skazy – przyznała Ellen nieco usprawiedliwiający tonem. – Mogę to dostrzec właśnie dzięki tej perspektywie. Wielu wypowiada się o nim niepochlebnie i wielu ma rację, uważając go za relikt przeszłości, który trzeba uwspółcześnić, ale… to wszystko co mam – wyznała. – To cała moja przeszłość.

Yaxiel delikatnie przyciągnął ją do siebie i przytulił. To, co powiedziała, było niepokojące. Oznaczało, że mimo opuszczenia rodzinnego domu po ucieczce kuzynki, teraz za nim tęskni i nie chce go stracić.

Iluzjonista nigdy nie wtrącał się w sprawy klanu. Nawet po zdradzie Luv, przyszłej następczyni, nie miał odwagi spytać, co się dzieje wewnątrz instytucji. Nie chciał się wtrącać, nie chciał, aby postrzegali go jako wścibskiego człowieka. Ale teraz chodziło o coś więcej niż sprawy klanu.

Teraz chodziło o samopoczucie i przyszłość Ellen. A w tę sprawę miał prawo, a nawet obowiązek się wmieszać.

Zerknął na przyjaciółkę. Przy tobie nie popełnię tego samego błędu, co przy Luv – postanowił. Nie będę udawał, że należę do innego świata.

– Chciałabyś tam wrócić? – upewnił się.

– Częściowo – przyznała z głową opartą na jego ramieniu. – Nie mogę żyć samym wojskiem. Mam ciebie i mistrza, i przyszłość w armii, ale stamtąd się wywodzę i wiem, że powinnam to inaczej rozegrać.

Chyba zrozumiał, w czym problem. Bała się. Wiedziała, że popełniła błąd i sumienie jej to wyrzucało, ale nie potrafiła się przemóc. Potrzebowała impulsu. Potrzebowała, by ktoś ją popchnął ku działaniu i Yaxiel właśnie to chciał zrobić.

– Zrobiło się późno – zauważył po chwili milczenia. – Chodź.

Wstał bez pytania, chwytając Ellen pod ramię. Iluzjonistka pozwoliła się podnieść, choć wyraz twarzy miała nieco zdezorientowany.

U wylotu alei skręcili w lewo. Yaxiel miał nadzieję, że jego przyjaciółka będzie zbyt rozkojarzona, bądź na tyle zagadana, by nie spostrzec się, dokąd ją prowadzi. Dla pewności, że plan się powiedzie, podtrzymał rozmowę:

– A zatem? Miałaś mi jeszcze wyjaśnić, dlaczego uważasz, że zajmujesz miejsce Luv. Uważasz, że jesteś do niej podobna i…? I co właściwie w tym złego?

Westchnęła ciężko, jakby sama nie wiedziała, w czym tkwi problem. Yaxiel jednak przeczuwał, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę, zwłaszcza jeśli kilka ostatnich dni przeleżała bezczynnie, rozmyślając.

– Właśnie to. Właśnie to, że jestem za bardzo do niej podobna. Należałyśmy do tej samej drużyny, zapracowałyśmy na tę samą rangę, poziom naszych umiejętności jest mniej więcej wyrównany, nosimy to samo nazwisko, jesteśmy blisko spokrewnione… – wyliczyła. – Boję się, że cioci Namier przypominam trochę bardziej, niż bym chciała, jej córkę. Nie chcę zastępować im Luv. Nie chcę im o niej przypominać. A najbardziej z tego wszystkiego… – przełknęła ślinę – nie chcę się znaleźć w takiej samej sytuacji jak ona.

– Nie jesteś ich prawdziwą córką – zauważył najdelikatniej jak umiał. Ellen co prawda urodziła się jako Incerno, ale gdy miała osiem lat, jej ojciec zmarł, a ona została adoptowana przez rodzinę przywódcy i przyjęta na wychowanicę. Luv kiedyś mu o tym opowiadała. Na adopcję nalegała Namier, gdyż Luv była wtedy w tym samym wieku, co Ellen i obie kuzynki mogły wychowywać się razem pod dachem Nestora.

– Tak, jestem przyszywanym dzieckiem, ale to oni mnie wychowali – powiedziała. – W dodatku jestem iluzjonistką. Gdyby wujek Nestor sobie tego zażyczył, mógłby mi przekazać przywództwo.

Yaxiel poczuł jakiś zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Istotę konfliktu Luv z ojcem zrozumiał dopiero po Aremil Cov. Luv walczyła z ojcem o swoją przyszłość. On chciał ją wtłoczyć w rolę przywódczyni, ona wolała karierę w armii. Jako iluzjonistka.

– Jest jeszcze Den – zauważył. Choć spotkał chłopca zaledwie jeden raz, wiedział, że Luv ma młodszego brata. Jego kandydatura wydawała się naturalna. Ellen jednak szybko naprostowała jego interpretację.

– Wiem, ale przywództwo nie jest dziedziczne. Zostaje nim nie dziecko przywódcy, ale osoba najlepiej przygotowana do pełnienia tej roli – wyjaśniła ponuro. – Rozumiesz? Wychowywali mnie tak samo jak Luv. Tymi samymi naukami. Poza tym Den jest za młody. Nestor zaś nie będzie tyle czasu czekał z przekazaniem przywództwa. Wiem, że chciałby to zrobić w ciągu najbliższych dziesięciu lat, a potem wspierać osobę, którą wyznaczy.

– To skomplikowane – orzekł, zerkając na nią. Trzymała go pod ramię, co bardzo mu się podobało. – Czego właściwie chcesz, Ellen? Nie chcesz znaleźć się przed takim samym wyborem jak Luv, więc z góry wybierasz armię? Nie odpowiada ci przywództwo?

– Po prostu nie chcę znaleźć się w takiej sytuacji jak Luv – powtórzyła jak echo.

– Co na to twoja ciocia? – spróbował z innej strony.

Zerknęła na niego zdumiona.

– Co na to ciocia? Nie wiem.

– Otóż to – wytknął jej. – Przedstawiasz cały problem ze swojej strony. Wyniosłaś się z domu, chcąc patrzeć obiektywnie i z odpowiedniej odległości, ale nie bierzesz pod uwagę, że ktoś inny, na przykład twoja ciotka, może patrzeć na całą sprawę z zupełnie innego punktu widzenia.

– Nieprawda! – żachnęła się. – Przecież mówię, że cioci nie spodobałoby się to, że przypominam jej o marnotrawnej córce!

– A mi się wydaje, że ona myśli zupełnie co innego. – Dał jej sygnał, by mu nie przerywała. – Może myśli, że się na nich obraziłaś i dlatego wyniosłaś się z domu? Że nie uważasz tego miejsca za gniazdo rodzinne? Może czuje się zdradzona, bo to ona przygarnęła cię po śmierci twojego ojca… albo myśli, że obwiniasz ich za to, jak wychowali Luv…

Ellen mocniej zacisnęła rękę na jego przedramieniu podczas tej wyliczanki.

– Wyciągasz głupie wnioski.

– To nie słyszałaś samej siebie.

Ellen zawahała się, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale zaraz zamilkła. Oparła głowę na jego ramieniu. Przez jedno uderzenie serca Yaxiel myślał, że płacze, jednak tylko mu się zdawało.

Szli w milczeniu dłuższy czas. Rhuada powoli gasła; z ulic i deptaków znikali ostatni przechodnie. Gdy rozbrzmiał nocny gong na wieży, zwiastujący godzinę dziewiątą, gdzieś daleko przy bramach wjazdowych zmienili się wartownicy.

Yaxiel zdążył doprowadzić Ellen prawie do wejścia do dzielnic klanu Incerno, kiedy to iluzjonistka zorientowała się, dokąd idą. Szarpnęła i zatrzymała go.

– Hej! Co ty robisz?!

Yaxiel odsunął ją na długość swoich rąk.

– Pozwolisz, żeby wszystkie te zastrzeżenia cię niewoliły? Nawet nie wiesz, czy są prawdziwe. Chcesz, by cię ciągle męczyły? Odcinały cię od twoich własnych korzeni? Jeśli się z nimi nie zmierzysz, nigdy ich nie przełamiesz.

Pokręciła energicznie głową i odwróciła się w stronę, z której przyszli.

– Nic z tego. – Yaxiel przyciągnął ją stanowczo do siebie. – Wybacz mi szczerość, ale wymyślanie sobie irracjonalnych lęków nie pasuje do iluzjonistki z twoją rangą.

Wyszarpnęła się z tego niezbyt mocnego uścisku.

– Serio?! Skoro tak uważasz to, co tu jeszcze robisz?! – Przygryzła wargę, wyminęła przyjaciela i zaczęłaby się oddalać, gdyby Yaxiel nie chwycił ją ponownie za rękę.

– Ellen, zaufaj mi – poprosił ją. – Chcę ci pomóc.

– Yaxiel, wtrącasz się w sprawy, o których nie masz bladego pojęcia – warknęła. – Nie mogę tu po prostu wrócić. Mam powiedzieć durne „przepraszam” i myślisz, że wszystko wróci do normy?

– Myślisz, że „przepraszam” jest właściwym słowem? – Jego spojrzenie było co najmniej groźne.

– Nie – mruknęła. – Nie mam za co ich przepraszać. Nie zrobiłam nic złego.

– Skoro nie zrobiłaś nic złego, to co stoi na przeszkodzie, by tutaj wrócić?

Mącił jej w głowie. Ellen wzięła głęboki oddech, przywołując w pamięci swoje obawy.

– Nie wracam tam, by nie rozdrapywać starych ran.

Położył dłonie na jej ramionach.

– Ellen – odezwał się ciepłym tonem. – Nie uważasz, że jeśli tam nie wrócisz, to będzie to kolejna rana? Świeża rana? Nie chcesz rozgrzebywać przyszłości, ale jesteś gotowa dla tego celu poświęcić całą przyszłość w klanie? Unikać ich do końca życia? Nie dokładaj swojemu wujostwu zmartwień. Nie uważasz, że i bez tego mają ich mnóstwo? Ellen, jesteś iluzjonistką klasy pierwszej, nie uważasz, że takie zachowanie jest dziecinne?

Coś w niej drgnęło. Jakiś głosik z tyłu głowy podszepnął, że Yaxiel może mieć rację. Co jeśli faktycznie zachowywała się głupio i nieodpowiedzialnie?

– Więc co mam zrobić według ciebie? – spytała i spojrzała mu prosto w oczy. – Wrócić tam i udawać, że nic nie stało? Zrobić to, by ludzie nie gadali, że zachowuję się jak rozkapryszone dziecko?

Pokręcił głową.

– Ellen, nie rób tego dla innych. Zrób to sama dla siebie. Idź i powiedz im, o czym myślisz.

Gdy ciągle wyglądała na niezdecydowaną, dodał:

– Naprawdę warto dźwigać to jako kolejny ciężar? Nie sądzisz, że i bez niego jest ci ciężko?

– Chyba nie – mruknęła, spuszczając wzrok. – Masz rację, Yaxiel. Nie warto tego za sobą ciągnąć.

Uniosła głowę i spojrzała na wejście do dzielnic klanu. Bramy pilnował pojedynczy wartownik. Dzielnice klanu Incerno były jednymi z najmniej dostępnych terenów w Rhuadzie. Przynajmniej dla przeciętnego obywatela Atermii. Każdy, kto nie nosił nazwiska klanu, był dokładnie legitymowany i mógł wejść do środka tylko z naprawdę ważnym powodem.

– Więc? – zachęcił ją z iskierką radości w oczach.

Poddała się. Nie było sensu upierać się przy swoim zdaniu. Yaxiel potrafił zupełnie ją skołować. Kiwnęła głową.

– Będziesz ubezpieczał tyły? – spytała półżartem, półserio.

– Nie masz się o co martwić – zapewnił ją. – Twoim jedynym zmartwieniem jest wyspać się porządnie i jutro zacząć wypełniać swoje obowiązki. Dzieciaki chyba miały dość wolnego, prawda? Przyda im się dyscyplina.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo – mruknęła i zerknęła niepewnie w stronę bramy wejściowej. – Taki dzień jak dzisiaj chyba jest idealny, by się tu pojawić – dodała z obawą.

Uśmiechnął się krzepiąco.

– Myślę, że tak. Powodzenia, Ellen.

– Przyda się – mruknęła bardziej do siebie niż do niego, po czym ruszyła dziarskim krokiem środkiem alei. Gdy doszła do bramy, obejrzała się, by upewnić się, że nadal tam stoi. Yaxiel w odpowiedzi wykonał gest, jakby przepędzał zbłąkanego kota. „Ubezpieczam tyły” – wyczytała z ruchu jego warg.

Nawet nie wiedział, ile odwagi jej dodał tym zabawnym gestem.

Przez bramę przeszła, tylko podnosząc dłoń. Wartownik od razu ją rozpoznał. Gdy znalazła się po drugiej stronie, nie zwolniła kroku. Znała Yaxiela na tyle dobrze, by wyobrazić sobie jego zachowanie, jeśli okaże się, że od początku miał rację, a Ellen tylko niepotrzebnie wymyślała sobie problemy. Już słyszała w myślach jego zabawne docinki o „przespaniu kilku dni pracy” czy „rzucaniu sobie kłód pod nogi”. Yaxiel jak zawsze obróci całą sytuację w żart. O dziwo, Ellen postanowiła, że tym razem będzie się z tych żartów śmiać.

Jakimś cudem te myśli podniosły ją na duchu.

Gdy znalazła się za bramą, powitały ją puste uliczki, co było dobrym znakiem. Było za późno, by kręcił się tutaj ktokolwiek poza wartownikami. Z początku Ellen szła pewnie, bo motywowała ją chęć uświadomienia przyjacielowi, że sama da sobie radę. Jednak, gdy dom przywódcy klanu znalazł się w zasięgu wzorku, a Yaxiela nie było już widać, zwolniła.

Nie wiedziała, czego się spodziewać, gdy już przekroczy próg domu. Jak domownicy zareagują na jej widok? Czy powinna przychodzić tak późno, czy lepszym pomysłem byłoby czekanie do rana?

Przystanęła.

Uważała dom przywódcy za własny od czasu śmierci swojego ojca. Nawet po zdradzie Luv nie wyrzekła się azylu, jakim było oparcie w jej rodzinie. Cały czas, niezależnie od sytuacji w kraju czy w wojsku, było tam miejsce, które mogła nazwać swoim kątem i do którego zawsze mogła wracać.

Nie chcę z tego rezygnować – pomyślała. Yaxiel ma rację. Ciocia mogła poczuć się zdradzona, gdy po kryjomu spakowałam się i wyniosłam do Kwater. I nawet jeśli nie przyjmie mnie z powrotem, to należą się jej przeprosiny za moje zachowanie i chociaż to jedno marne „dziękuję” za te wszystkie lata. Zrobię to – postanowiła.

Gdy podjęła decyzję, nagle uleciały wszelkie wątpliwość a to, co miała zrobić, wydało jej się proste i jasne. Wprawnym ruchem otworzyła furtkę i przeszła krętą, wyłożoną ozdobnymi kamieniami ścieżką pod same drzwi. Zapukała.

W oknie jadalni i na piętrze wciąż paliły się światła, więc co najmniej dwie osoby jeszcze nie poszły spać. Na korytarzu rozległy się szybkie kroki. Kiedy drzwi się otworzyły, Ellen stanęła twarzą w twarz z Namier. Jej długie czarne włosy opadały luźno na przepasane szalem ramiona.

– Ellen? – zdziwiła się ciocia.

– Przepraszam, że nachodzę… – zaczęła niepewnie i nagle wylądowała w ciepłych objęciach Namier. Ciocia uścisnęła ją mocno, po czym odsunęła się, by móc dobrze się przyjrzeć przyszywanej córce. Na jej ustach błąkał się niepewny uśmieszek; Ellen wyczuła, że słowa, które chciała im powiedzieć, gdzieś ulatują. Poczuła się niezręcznie.

Namier wykonała gest zachęcający iluzjonistkę, by weszła do środka.

– Nie mogłam się doczekać, kiedy wrócisz. No, dalej… wchodź.

Spodziewała się żalu w głosie cioci, ale nic takiego nie wyczuła. Czy mogła aż tak się pomylić?

Nim ciotka skończyła mówić, u jej boku pojawiła się przeorana zmarszczkami i bliznami twarz Nestora. Jego wzrok, choć badawczy i pełen podejrzeń, miał też w sobie jakiś błysk nadziei.

– Ellen…? – zapytał zdziwiony. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.

Ellen wzięła głęboki oddech. Byłoby łatwiej przerwać jej tyradę wuja lub potok żalu cioci, a oni po prostu stali wpatrzeni w nią z lekkim niedowierzaniem.

– Muszę wam coś powiedzieć… ciociu, wujku… – Przeniosła spojrzenie z twarzy Namier na twarz Nestora. – Wiem, że nie spodziewaliście się mnie, więc postaram się zająć wam niewiele czasu. Nie miałam tych odwiedzin w planach i z pewnością nie byłoby mnie tutaj, gdyby ktoś mądry nie uświadomił mi, że mogę patrzeć na tę sytuację ze złej perspektywy. Chcę po prostu powiedzieć, że jest mi wstyd za to, jak się zachowałam. Stchórzyłam i chcę za to przeprosić.

Nie spodziewała się tego miłego powitania na początku ani tego wyrazu niezrozumienia na twarzy wuja teraz. Nastawiła się na to, jak na przykry obowiązek, który, chcąc nie chcąc, musiała wykonać. Teraz poczuła wyrzuty sumienia. Co jeśli właśnie rozdrapywała świeżo zagojone rany?

– Kochanie… to nie tak… – zaczęła Namier.

– Nie, dajcie mi skończyć. To dla mnie bardzo ważne – przerwała jej, błądząc spojrzeniem dookoła. – Przygarnęliście mnie, gdy zostałam sierotą. Kiedy legły w gruzach szanse na to, że się pozbieram, skończę Kolegium i dostanę mistrza… jak chciałby tata. Daliście mi wspaniałą szansę na rozwój, a ja nigdy wam nie podziękowałam. – Przygryzła wargę, nadal nie podnosząc wzroku. – Nie obchodzi mnie to, jak wychowaliście Luv, bo wychowaliście także mnie i zawsze powtarzaliście, że sami będziemy decydować o własnym losie i nie wolno nam krytykować decyzji innych. Luv niedawno zadecydowała, a ja, zgodnie z waszą nauką, nie skrytykuję jej. Dziękuję… Wiem, że nigdy tego nie powiedziałam.

Poczuła się lżej. Jakby nagle zrzuciła z barków balast, który niosła tyle czasu, że niemal przyrósł jej do skóry. Choć nie znała jeszcze wyroku wuja, wiedziała, że postąpiła słusznie. Uniosła niepewnie spojrzenie i ujrzała jak Namier odsunęła dłoń, którą zasłaniała usta. Ciocia niepewnie jeszcze raz ją przytuliła. Nie był to jednak ten chaotyczny, wesoły uścisk, którym ją przywitała. Teraz objęła ją spokojnie i o wiele delikatniej. Z pewnością była w niezłym szoku.

– Nie chciałam stracić drugiej córki – szepnęła Ellen do ucha. Po czym wyprostowała się i obejrzała przez ramię na męża.

Nestor nie był ani gadatliwy, ani skory do wzruszeń, w przeciwieństwie do cioci – nic więc dziwnego, że zamiast urządzić Ellen porządny dydaktyczny wykład, po prostu się odwrócił, gestem zachęcając, by iluzjonistka weszła do środka.

– Moja uczennica – mruknął zadowolony. – Namier, wstaw wodę na herbatę.

Rozdział IIMisja odroczona

Jak wyrwać się z iluzji?

Istnieją trzy sposoby przerwania złudzenia. Jeśli nigdy nie miałeś styczności z iluzją, pierwszy sposób (zniszczenia/zmiany kształtu odnośnika) od razu odpada.

Pozostaje Ci rozproszenie uwagi przeciwnika. Tu masz szerokie pole do popisu. Możesz zranić jego dumę, rozzłościć, zasiać niepewność (blefować), a nawet sypać pochlebstwami, by stał się nieostrożny.

Unikaj wszystkich ostrych rzeczy, gdyż mogą one być odnośnikami – to znaczy, że mogą naprawdę Cię zranić!

Trzeci sposób zastosuj w ostateczności. Jako że jesteś celem przeciwnika, jesteś również prawdziwym elementem iluzji (odnośnikiem). Możesz zranić samego siebie, by przerwać złudzenie. Jednakże nie możesz użyć żadnego elementu iluzji (to jest równoznaczne z bronią przeciwnika). Korzystasz jedynie z „samego siebie” (zębów, paznokci). Niekiedy wystarczy lekko się zadrapać.

Plakat zdjęty z murów Natarabii przez służby porządkowe

Stukot jej oficerek ginął we wrzawie poranka, gdy Ellen zdecydowanym krokiem zmierzała w stronę Kolegium. Poranny dzwon jeszcze nie zabrzmiał, a ulice Rhuady już zapełniły się ludźmi. Każdy spieszył w inną stronę. Pomiędzy przechodniami przemykali młodzi chłopcy, przepasani błękitnymi szarfami z naszywkami stopni czeladników, terminujący na posłańców. Z rozstawionych kramów napływały okrzyki zachwalające towary. Przy niektórych straganach głośno targowano się o ceny. Kupcy próbowali przekrzyczeć miejskich obwoływaczy stukających o tamburyna i wygłaszających najnowsze zarządzenia.

Zapachy serów, owoców i mięsa mieszały się w powietrzu z zapachem końskiego włosia, owczej wełny i dziegciu do natłuszczania garbowanych skór.

Ellen przekroczyła most nad rzeką Dale, przeszła kupiecką uliczkę i szybko skręciła w prawo, by nie czuć zapachu juchy z pobliskiej rzeźni. Skierowała się w stronę dzielnicy rzemieślniczej, by skrócić trasę. Powinna stawić się w Kolegium jeszcze przed porannym dzwonem. Brukowana alejka zaczęła opadać i iluzjonistka przyspieszyła kroku. Hałas dookoła zrobił się jeszcze bardziej nieznośny. Szczęk miecza o kowadło przebijał się dźwięcznie przez rozmowy, stukot końskich nóg i głośne śmiechy z wciśniętych pomiędzy manufaktury karczm. Gorące opary z pobliskiej kuźni buchnęły iluzjonistce w twarz, gdy skręciła w boczną uliczkę. Ta wyprowadziła ją na centralny plac dzielnicy, przy którym mieściły się główne zakłady cechów. Oparła dłoń na klindze tkwiącego w pochwie miecza i ruszyła na drugą stronę. Centrum rzemieślniczej dzielnicy tętniło życiem. Rymarze szyli ze skór, szewcy przyjmowali zamówienia na buty, folusznicy nawijali tkaniny na bele, bednarze przetaczali gotowe antałki, a pośród całej czeladzi biegali młodzi posłańcy. Wszystkiemu towarzyszyły rozmowy, śmiechy, nawoływania, gniewne okrzyki. Ellen przyspieszyła kroku. Ludzie rozstępowali się, gdy zauważali, że należy do armii.

Była już na obrzeżach placu, gdy usłyszała czyjś żarliwie podniesiony głos:

– Ludziska! Musicie się ocknąć, to nie iluzja, to rzeczywistość. Spójrzcie, co z nami wyrabiają! Tak samo zaczynało się w Natamiru!

Obejrzała się i zobaczyła starszego, tęgiego mężczyznę z siwiejącymi na skroniach włosami, ubranego w nieco przetarty już tabard. Przemawiał, stojąc trochę wyżej niż tłum.

– Większy podatek na wojsko, większy wymiar godzin pracy w cechach! Powołania do armii co pół roku! Dlaczego? Pytam się, dlaczego?! Po kiego czorta tak rośniemy w siłę?

Ktoś z tłumu krzyknął coś, czego Ellen nie usłyszała i przemawiający wskazał na niego.

– Tak, mości panie. Ekspansja, tym się tłumaczą! Powiększeniem kraju, stanem gotowości do wojny ze Wschodem. Tak, ale to łgarstwo!

Ellen zatrzymała się zainteresowana i podeszła nieco bliżej. Ludzie oglądający się za nią rozpoznali jej twarz i zaczęli się odsuwać, by zrobić jej miejsce. Krzykacz jednak nie wyłowił jej twarzy z tłumu, zbyt przejęty swoją przemową.

– To wszystko łgarstwa, ale mówię i radzę dobrze to zapamiętać, że to nie skończy się dobrze! Zgodziliśmy się na interwencję trzydzieści lat temu, gdy udowodniliśmy sobie, że rodzina, że obręb jednej krwi dba tylko o swoje interesy! Daliśmy wojskowym glejt do ręki, a oni to wykorzystali i przejęli władzę! Daliśmy im pozwolenie na siłę, na użycie siły, bo to było konieczne, mości państwo! Tak, to był koniecznie, bo ci u władzy postradali rozumy, wyżynali się nawzajem, przelewali krew! Tak, trzeba było narzucić pokój siłą, by się opamiętano! Ale każde działanie ma swoje konsekwencje. Nie sankcjonowaliśmy nowej władzy, uważaliśmy, że są zdyscyplinowani! A brak nadzoru może prowadzić tylko do jednego, mili państwo. Do bezkarności! Daleko nie trzeba szukać, wystarczy pojechać do naszego sojusznika, by to zobaczyć!

Obudźcie się, zanim z Atermią stanie się to, co z Natamiru! Zanim wykorzystają do wojny waszych synów i córki! Bo przynależność do armii, do klasy najwyższej, będzie ważniejsza niż więzy krwi! Zabiorą wam dzieci, które wychowywaliście, powołają do armii i przestawią na inne myślenie, niż im wpoiliście! Będziecie się bali gromadzić po trzy osoby, bo to będzie traktowane jak spiskowanie! Wojsko będzie was nachodzić, sprawdzać! Nie pozwólcie, by wasz głos zamilkł, bo czeka was to, co Natamiru! Zawieszone Zgromadzenie!

W tłumie rozległy się głośne rozmowy.

– Krzyczcie! – wołał podżegacz donośnym głosem. – Krzyczcie, póki możecie, bo gdy Tyran zaciśnie dłoń na waszych gardłach, nie będziecie mieli już sposobności, by się skarżyć! Zamkną Zgromadzenie, jak uczynił to Sebastian Costar! Odbiorą wam tę ułudę wolności, jaką macie teraz! Będzieta drżeć ze strachu i bać się mówić, bo wojsko wykorzysta swoją najlepszą broń, jak pokazało na Wschodzie!

Zrobił pauzę, by zbudować napięcie, a gdy słuchacze zaczęli się dopytywać, uniósł dłoń, każąc im zamilknąć. Z oddali napłynął dźwięczny gong porannego dzwonu. Ellen ledwo co zwróciła na niego uwagę.

– Nie domyślacie się? Użyją tych, przed którymi nie sposób się bronić. – Krzykacz mówił dalej ściszonym głosem: – Tych, którzy potrafią manipulować wami jak nikt inny. Strzeżcie się, ludzie. Wojsko wykorzysta przeciwko wam iluzjonistów!

Tłumek słuchaczy wstrzymał oddech, a Ellen drgnęła i uniosła wzrok. Ludzie dokoła niej rozstąpili się, jakby czekali na atak z jej strony. Podżegacz na podeście potrafił naprawdę oddziaływać na emocje. Ellen nie wątpiła, że taka umiejętność przemawiania była wyuczona. Gdy potoczyła spojrzeniem po tłumie, zobaczyła w ich oczach panikę.

– Wystarczy, obywatelu – odezwała się głośno i wyraźnie. Zachowała spokój. – Jestem pewna, że konfraternia minstrelów doceniłaby gładkość twojej wymowy. Jednak sianie paniki i odciągnie ludzi od zajęć nie jest dobrym wykorzystaniem twoich talentów.

Podżegacz wycelował w nią palec.

– Znam cię. Ty jesteś Ellen Incerno. Siostra tamtej morderczyni.

Oczy Ellen upodobniły się do dwóch kryształków lodu.

– Powiedziałam „wystarczy”, obywatelu – ostrzegła go.

Podjudzacz zwrócił się do słuchającej go gawiedzi.

– Widzita, obywatele? Sprawdza się to, com wam mówi! Głosowi ludu każe się zamilknąć! Iluzjoniści kryją się pośród was, stoją za waszymi plecami! Zapamiętują tych, którzy troszczą się o własną wolność. To nie obrońcy ludu, jak kazano wam wierzyć od kołyski! To jego gnębiciele, nadzorcy! Co mi zrobisz, iluzjonistko, za mówienie prawdy? – zwrócił się bezpośrednio do niej. – Użyjesz swoich sztuczek? A może już ich używasz, co?

Ellen bardzo chętnie uwolniłaby teraz iluzję i sprawiła, by krzykaczowi głos uwiązł w gardle. Wiedziała jednak, że byłoby to najgorsze rozwiązanie z możliwych. Zignorowała pytanie. Nie miała zamiaru dać się wciągnąć w kłótnię.

– Podaj mi swoje imię, nazwisko oraz przynależność do cechu – zażądała. – Za szerzenie paniki i manipulowanie tłumem odpowiesz przed odpowiedzialnym za to organem.

Najchętniej odwróciłaby się teraz i odeszła. Została jednak wplątana w tę sytuację i nie mogła pozostawić jej bez wysunięcia odpowiednich konsekwencji dla podjudzacza. Żałowała, że w pobliżu nie ma żadnego wojskowego niższego rangą, na którego mogłaby to scedować. Jako iluzjonistka nie powinna zajmować się takimi błahostkami. Znajdowała się jednak w samym sercu dzielnicy rzemieślniczej, nazywanej w żartach królestwem cywili. Dzielnica szczyciła się tym, że jej mieszkańcy sami dbali o zachowanie porządku. Spory rozstrzygali tutaj mistrzowie cechów, przestępstwa wyłapywano i przy poważniejszych sytuacjach zgłaszano do Sztabu. Dzielnica szczyciła się swoją odrębnością w całej Rhuadzie. Wojskowi nie mieli potrzeby się tutaj kręcić, chyba że w sprawach cywilnych. Ellen zakładała, że krzykacz specjalnie wybrał to miejsce na przemowę.

– Podam je, jeśli odpowiesz na jedno moje pytanie – zaproponował. Spojrzenia gapiów wędrowały od mężczyzny na byle jak skleconym podium z desek do Ellen. Iluzjonistka westchnęła ciężko.

– Nie mam obowiązku odpowiadać na żadne twoje pytania – rzekła. – Odpowiadasz przed przedstawicielem armii, więc podaj mi swoją przynależność. Dalsza odmowa przysporzy ci jedynie większych kłopotów – uświadomiła mu.

Słuchacze rozstąpili się, jakby spodziewali się tutaj rękoczynów. Ellen wolałaby się do nich nie posuwać, jednak jej rozmówca nie dawał jej wyboru.

– Boisz się mojego pytania, iluzjonistko?

– Ostatnie ostrzeżenie – odparła zmęczonym tonem. Nie cierpiała się powtarzać.

Słuchacze cofnęli się jeszcze kawałek, a Ellen miała wrażenie, jakby wszelki ruch na całym placu ustał. Podżegacz na podeście wypiął dumnie pierś.

– Rud Crafter – rzekł. – Konfraternia Minstrelów.

Ellen powtórzyła w myślach uzyskane dane, by je sobie utrwalić.

– Pójdziesz ze mną, Rudzie Crafter – oznajmiła, po czym wskazała dwie przypadkowe osoby z tłumu. – Wy również.

Para, którą wyznaczyła, kobieta i mężczyzna, popatrzyli po sobie ze strachem.

– My? My nic nie zrobiliśmy – zdenerwował się słuchacz.

– Pójdziecie w charakterze świadków – wyjaśniła chłodnym tonem. Była na siebie zła, że wybrała tę drogę na skróty. Gdyby się tutaj nie zatrzymała, nie zostałaby wplątana w tę kłopotliwą sytuację i już dawno byłaby w Kolegium. A tak znów jej się dostanie za niewypełnianie obowiązków.