Aremil Iluzjonistów: opowieści - Alicja Makowska - ebook

Aremil Iluzjonistów: opowieści ebook

Alicja Makowska

5,0

Opis

Historia trwa tak długo jak jej bohaterowie…

 

Opowieści to krok wstecz, który pozwala przyjrzeć się bliżej bohaterom świata iluzjonistów, a także uzupełnić luki w ich historiach. Zbiór opowiadań otwiera przygoda młodego Yaxiela podążającego za widmami przeszłości. Gdy podczas ważnej misji na Wschodzie nadarza się okazja, by odkryć zagadkę własnego pochodzenia, chłopak podejmuje ryzyko, kładąc na szali nie tylko zaufanie mistrza, lecz i życie przyjaciółki…

Opowieści pokażą również, jak poradziła sobie Luv na służbie u Najimaru, co zmusiło młodego Oroshiego do ucieczki z kraju oraz czy Yaxiel odważył się spełnić marzenie o zostaniu liderem.

 

Dotychczas ukazały się dwie powieści ze świata iluzjonistów:

Aremil Iluzjonistów: Wschodnie Rubieże

Aremil Iluzjonistów: Uwikłani

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Alicja Makowska

Aremil Iluzjonistów

Opowieści Zbiór opowiadań

© Copyright by Alicja Makowska

Redakcja: Magdalena Maja Liskowacka

Korekta: Katarzyna Dziekan

projekt okładki: Dominika Makowska

projekt mapy: Alicja Makowska, 
Dominika Makowska

ISBN 978-83-949381-3-0

ISBN druk 978-83-949381-2-3

Alicja Makowska

„Aremil Iluzjonistów: Opowieści”

Wszelkie prawa zastrzeżone

Dystrybucja, skład i konwersja: Wydawnictwo Internetowe E-bookowo

Wydanie I 2019

SŁOWO WSTĘPNE

Drodzy Czytelnicy, Opowieści, które trzymacie w rękach powstawały wraz z trylogią o iluzjonistach. Mają na celu dopowiedzieć historię bohaterów pojawiających się na kartach dwóch wcześniejszych powieści (Wschodnie Rubieże, Uwikłani).

Część opowiadań to przysłowiowa ostatnia kropka, która ma zaspokoić Waszą ciekawość co do dalszych losów postaci. Do nich należy zaliczyć Powrót na Wschód rozgrywający się trzy lata po wydarzeniach ukazanych we Wschodnich Rubieżach i traktujący o wyprawie w głąb Asmary, której podjęła się Ellen. Wymienić tu także należy Honor odziedziczony po przodkach, którego akcja dzieje się de facto w podobnym przedziale czasowym; historia ta ukazuje dalsze losy Minaro Nakarde, jak również dylematy pokolenia, które poprzedziło Ellen, Yaxiela i Luv w kształtowaniu świata iluzjonistów. Późniejsze relacje Luv i Najimaru oraz przyszłość Arkadii poznajemy w opowiadaniu zatytułowanym Gwiazdy umierają w ciszy.

Innym typem opowieści są te rozgrywające się przed wydarzeniami ze Wschodnich Rubieży i prequelu. Powstały one, by poszerzyć wiedzę Czytelnika na temat bohaterów historii o Luv i ukazać wydarzania z przeszłości, które wpłynęły na osobowość i światopogląd poszczególnych postaci. Przykładami takich opowiadań są: sztandarowy w tym zbiorze Błędy Ognik – opowieść o dniu, w którym Yaxiel zdecydował, jakim chce być człowiekiem, a także Przez granice do Nieba, poświęcone historii Najimaru Oroshiego z czasów przed założeniem Orbity.

Historia, która łączy zarówno przyszłość jak i przeszłość bohaterów nosi tytuł Za głosem serca. Z tej krótkiej opowieści dowiecie się więcej o wojnach klanów, które ukształtowały Atermię znaną Wam ze Wschodnich Rubieży.

Nie każda postać „zapracowała” na własne opowiadanie, ale pragnę zapewnić, że znam losy wszystkich bohaterów i większą część tych historii pozostawię w mojej wyobraźni. Dla Was rozsiałam po tekście wiele tropów i „smaczków”, na które z pewnością natraficie podczas lektury. Mam nadzieję, że odpowiedzą one w pełni na pytania, jakie mogły pozostawić wcześniejsze książki.

Kłaniam się nisko i odsłaniam przed Wami po raz kolejny świat iluzjonistów.

Moim Przyjaciołom – jesteście pięknem,

którego nie odnalazłam, ale które mi się przytrafiło.

Dziękuję!

Błędny Ognik

(3) 402 r.

Stukot końskich kopyt doskonale wpasowywał się w hipnotyzującą muzykę i miarowy głos miejskiego barda intonującego pieśń, a wtórujące mu murmurando mieszkańców nadawało pieśni żałobny wygłos.

Luv instynktownie ściągnęła wodze, by zwolnić do stępa, nim jadący na czele zwiadowca dał im sygnał, by zrównała się z gniadoszem drugiego ze zwiadowców. Ulica, w którą wjechali, przyozdobiona była czerwonymi lampionami, a szkarłatne tkaniny przesłaniały okna kamieniczek.

– To tutaj – szepnął Sheldor. Jego siwek zatrzymał się, wstrząsając grzywą.

By na niego nie wpaść, Luv jeszcze bardziej przyciągnęła wodze.

– Ten bard jest kronikarzem? Kawał głosu jak na takiego staruszka – skomentował Gior, drugi ze zwiadowców. Mimo potężnej postury, żołnierz był lekkoduchem i Luv zdążyła już przyzwyczaić się do jego żartów.

– Wygląda to na jakiś rytuał – zauważyła cicho Luv.

– Musimy zaczekać, aż skończą – zdecydował Sheldor. – Nietaktem byłoby nie uszanować czyichś obyczajów.

Murmurando przeszło w jeszcze niższe tony, aż Luv poczuła ciarki na plecach. Próbowała wychwycić słowa zawodzących ludzi, lecz te deformowały i nakładały się na siebie, a dodatkowo dźwięki bębnów i piszczałek skutecznie jej to uniemożliwiały.

– Wiecie o czym śpiewają? – zapytała towarzyszy.

– O przeszłości – odpowiedział Gior poważnym tonem.

– Niewiele można zrozumieć – potwierdził jego przypuszczenia Sheldor. – Nigdy nie mogłem pojąć wschodnich obyczajów.

Zeskoczył z siodła i Luv poszła za jego przykładem.

– Gior, zabierz konie i znajdź karczmę. Niech się napiją. Rozpytaj też dyskretnie o Przedpole. Chcę poznać nastroje ludzi.

Rzucił mu sakiewkę, którą zwiadowca płynnie złapał. Luv zobaczyła, jak mężczyzna nakłada kaptur na głowę i znika, prowadząc ich wierzchowce.

– A co z nami? – spytała Sheldora.

– Zaczekamy na koniec pieśni.

Usiedli na podmurówce otaczającej najbliższą kamieniczkę z czerwonej cegły, tuż za grupą nucących ludzi. Luv miała ochotę wyjąć z torby jabłko i zjeść je, jednak miała świadomość, że swym zachowaniem mogłaby urazić śpiewających. Przymknęła więc oczy i wsłuchując się w pieśń, bezwiednie dopasowywała w myślach możliwe interpretacje.

Zauważyła, że niektóre wersy utworu się powtarzały. Wbrew ciężkiemu tonowi narzuconemu przez barda, pieśń była bardzo melodyjna, jednak smutna nuta siała niepewność w słuchaczach, bezwiednie podsuwając im obrazy tragedii i śmierci.

Po kwadransie Luv otworzyła oczy. Głos barda ucichł, a nucenie mieszkańców zaczęło zanikać, ustępując miejsca ciszy. Dziewczyna uświadomiła sobie, że kąciki oczu ma wilgotne. Otarła je szybko, zerkając na Sheldora, by upewnić się, że tego nie zauważył.

Była co prawda tylko uczennicą lidera, a nie w pełni iluzjonistką, ale nie chciała uchodzić za wrażliwą dziewczynę, którą łatwo wzruszyć.

Zwiadowca jednak bardziej zainteresowany był starcem. Bard wstał, wspierając się na kosturze. Uniósł rękę nad tłumem i wymamrotał błogosławieństwo.

– Dusze straceńców zostały wspomniane. Ich pamięć uczczona. Idźcie w pokoju – odprawił mieszkańców.

Luv wstała na znak Sheldora. Zaczęli przepychać się w stronę barda.

– Panie! – zawołał zwiadowca, gdy byli już w pobliżu. – Szukamy kronikarza Felshon.

Bard obejrzał się na nich i zatrzymał.

– Już go znaleźliście – rzekł, lekko się kłaniając. Zwiadowca i Luv odwzajemnili ów gest. – Z kim mam przyjemność i jak mogę wam pomóc? – zapytał.

Gdy mówił, jego głos nie był tak niski i czarujący, jak podczas śpiewu.

– Jestem kapitan Sheldor, przedstawiciel sił zbrojnych wielkiego sojuszu Atermia-Natamiru – powiedział mężczyzna. – A to moja towarzyszka, Luv Incerno – iluzjonerska uczennica.

Twarz starca wyraźnie stężała. Zerknął niepewnie na dziewczynę.

– Ludzie nie chcą tutaj iluzjonistów. Sprawiają za dużo kłopotów.

– Nie przyszliśmy tutaj, by przysporzyć jakiegokolwiek kłopotu.

– Sama wasza obecność może nam ściągnąć go na głowę – oznajmił kronikarz. – Wiecie, jaką rocznicę dzisiaj obchodzimy? Dwanaście lat temu te ziemie spłynęły krwią mieszkańców, bo stojący u władzy w Myrii i Sen’Izie nie mogli dojść do porozumienia przy użyciu słów i musieli wykorzystać armię. Z powodu ich kłótni o kształt linii granicznej, o spłachetek ziemi – zaakcentował – zginęli zwykli pastuszkowie, których jedyną zbrodnią było to, że pasali swoje trzody raz na łąkach należących do Sen’Izy, a innym razem na ziemiach Myrii. Pasali je na trawach rosnących przy ich wiosce!

Stuknął kosturem w ziemię, by wyrazić swoje zdenerwowanie. Luv widziała, jak jego spracowana dłoń zaciska się mocno na podpórce.

– A nazwano tę tragedię Wielką Rewolucją Graniczną! – wymruczał ze złością. – Graniczną! – podkreślił. – Ważne dla historii miało być to, o co się kłócili, a nie fakt, że przez ich małostkowość i głupotę zginęli niewinni! Moja córka… moja kochana… ona również…

Gardło mu się ścisnęło i zwarł usta. Luv poczuła przypływ współczucia dla starego barda. Zaraz jednak jej myśli podążyły w inną stronę. Ta nazwa coś jej mówiła. Wielka Rewolucja Graniczna… gdzie ona ją już słyszała?

– Kronikarzu, zapewniam cię, że rozumiemy tę tragedię i głęboko ci współczujemy – powiedział Sheldor. – Jesteśmy tu jednak, by powstrzymać spór, który może zakończyć się podobnie, jeśli nam nie pomożesz. Chodzi o Przedpole – doprecyzował. – Kolejny spór o ziemię.

Bard wypuścił ze świstem powietrze z płuc.

– Ludzie nigdy nie uczą się historii – zaczął narzekać. – Oczekują od nas, kronikarzy, spisywania wydarzeń, pilnowania dat i rachub, a nie wyciągają z nich żadnych wniosków, żadnych przemyśleń…

Pokręcił głową z politowaniem. Zwiadowca chciał się wtrącić, ale starzec uniósł dłoń.

– Wiem, wiem… wy młodzi zawsze chcecie wszystko szybko i natychmiast. Rozumiem.

– Nie mamy niestety wiele czasu.

– Wszystko rozumiem. W takim razie… – Wskazał kosturem pobliską chatę. – Wejdźmy do środka. Porozmawiamy na spokojnie.

*

Luv nigdy nie przepadała za długimi rozmowami. Ta miała być jedną z nich, więc od razu przysiadła przy wygasłym palenisku na lewo od wejścia do chaty. Po jakimś czasie napar w jej kubku ostygł, zaś do jej nóg przypałętał się kocur o mlecznej sierści i z pojedynczą czarną plamą wokół prawego oka.

Tego wieczoru został jej towarzyszem, który w zamian za machinalne głaskanie, ogrzewał jej uda.

Choć dziewczyna starała się śledzić wymianę zdań, po jakimś czasie się wyłączyła. Ile można było słuchać o polityce, królach i nieznanych jej ziemiach? Staruszkowie zawsze mają w sobie coś takiego, że ich chrypliwe głosy nastrajają do opowieści, lecz z reguły mówią powoli i rozwlekle. Zmęczony zaśpiewem bard mówił właśnie tak, wolno i chrypliwie.

Jeśli chodziło o ich misję, Luv mogła streścić jej zamierzenia w kilku słowach, znacznie szybciej niż wytłumaczył to Sheldor. Przebywali na ziemiach Myrii, tuż za górami w niewielkim pasie, który tutejsi nazywali Przedpolem lub Podgórzem. Ziemie te należały do zamieszkującej je od wieków rodziny Dersonów. Twierdzili oni, że otrzymali je od piętnastego lidera Atermii w zamian za złożony mu hołd posłuszeństwa. Teraz zaś chcieli, by dołączone zostały do Wielkiego Sojuszu. Skorzy byli płacić daninę Atermirańczykom w zamian za uznanie ich ziem za część Atermii, i zapewnienie im z tego tytułu ochrony.

Gromadzenie dowodów na autentyczność takiego hołdu i nadania, wymagała obecności lidera. Dzięki temu Luv, Ellen i Yaxiel mogli wziąć udział w tej misji. Musieli być tam, gdzie ich mistrz, by nie przerywać szkolenia.

Gdy bard opowiadał o przodkach Polańczyków i rodzie Dersonów, odkopując zakurzone tomiszcza kronik, Luv odpłynęła myślami do wspomnianej wcześniej krwawej rewolucji granicznej. Po chwili intensywnego skupienia przypomniała sobie, gdzie usłyszała tę nazwę. Mistrz o niej mówił, wspominając o pochodzeniu Yaxiela, na początku ich szkolenia. Dobre cztery wiosny temu. Samemu Yaxielowi też zdarzyło się niedawno o tym nadmienić. Mówił, że wiele by dał, by odkryć swoje korzenie.

Przypomniała sobie o tym i miała ochotę puknąć się w czoło. Jak mogła zapomnieć?

Kocur na jej kolanach uniósł głowę i spojrzał na nią, jakby pytał, dlaczego przerwała głaskanie. Luv uśmiechnęła się pod nosem. Postanowiła, że gdy będą wychodzić, spyta kronikarza o groby straceńców z tamtej wioski. Być może to będzie dla Yaxiela jakimś śladem.

*

– Mistrz się spóźnia – mruknęła Ellen.

Przystanęła, założyła ręce na piersi i utkwiła sceptyczne spojrzenie w powiewającym na tyczce proporcu, wskazującym na wzniesiony przy skarpie namiot. Właśnie tam przebywał teraz Minaro Nakarde. Opuścił swoich uczniów dobrą godzinę temu, gdy przybycie gońca przerwało im trening. Z twarzy Ellen można było z łatwością wyczytać, że nie liczyła na to, aby zjawił się przed końcem dnia.

– Marnujemy czas – zawtórowała jej Luv.

Stanęła przy kuzynce, wyraźnie oczekując jakiegoś działania.

– Wykorzystajmy go na odpoczynek. Nawet najsilniejsi tego potrzebują – odezwał się z dołu Yaxiel. Młody iluzjonista siedział na zboczu łagodnego pagórka. Czubkiem jednego z bliźniaczych sztyletów żłobił szlaczki w wystającym korzeniu. – A do najsilniejszych trochę nam brakuje.

– To prawda. – Luv odwróciła się w jego stronę. – Dlatego właśnie sugeruję, żebyśmy się nie obijali. Chyba, że sparing z mistrzem wyczerpał twoje siły? – spytała zaczepnie.

– Jestem pewna, że zachował jakieś rezerwy – wtrąciła przekornie Ellen, stając u boku kuzynki.

Yaxiel zmierzył je zaciekawionym spojrzeniem. Cztery lata spędzone w jednej drużynie, pozwoliły mu wyrobić sobie dosyć dobrą opinię o swoich kamratkach. Były intrygujące, prawie nierozłączne za przyczyną więzów krwi. W ich żyłach płynęła krew słynnego klanu Incerno. Różniły się jak dzień i noc, a jednocześnie stanowiły swoje idealne dopełnienie. Luv wyróżniały ostry charakter, cięte riposty i nadludzka pewność siebie. Ta mieszanka owocowała jednak otwartością i sympatycznością. Dziewczyna zawsze wykazywała się pogodą ducha, a poza tym była mistrzynią świadomej prowokacji ludzi, ale jeśli chciała, również przyjaciółką wierną ideałom swoich towarzyszy, a nade wszystko iluzjonistką pełną sprzeczności. Czasem nawet Yaxiel nie potrafił właściwie zinterpretować jej zamysłów.

Ellen była bardziej skryta. Zawsze stała murem za kuzynką. Potrafiła się śmiać nawet w chwilach smutku. Przed oczami nieustannie widziała nadzieję. Było w niej dużo łagodności, ale i zawziętości, która z reguły uwidaczniała się w walce. Choć ostatnio szła w ślady kuzynki. Nauczyła się od niej zaczepnych odzywek i wyciągania z ludzi tego, czego w danej chwili potrzebowała.

Yaxiel uśmiechnął się szelmowsko.

– Zaraz wam pokażę, ile jeszcze wam brakuje do najsilniejszych. – Łypnął na nie piwnymi oczami. Jego tęczówki za sprawą jednego mrugnięcia zmieniły kolor na płynny bursztynowy odcień. Świat dookoła nich delikatnie się rozmył, by po chwili przybrać te same kształty w rzeczywistości iluzyjnej. Konie, pasące się poza obrębem placu, odruchowo parsknęły, wyczuwając subtelną zmianę, gdy ich ciała przyoblekała niebieskawa mgiełka.

To samo przytrafiło się trojgu młodych iluzjonistów.

Niebieska aura wskazywała odnośniki – elementy należące do rzeczywistego świata. Materię potrafiącą ranić; materię, którą trzeba było uszkodzić, aby iluzja zniknęła. Yaxiel, Ellen i Luv potrafili ją dojrzeć. Oczy dziewczyn zachowały co prawda swoje naturalne zabarwienie – ale uśpiony głęboko iluzjonerski talent nadal zapewniał im tę przewagę. Tęczówki Yaxiela przybrały bursztynowy odcień pozwalający mu kreować iluzję. Chłopak miał prowadzenie, ale za sprawą zniszczenia odnośnika, mogło się to wkrótce zmienić.

Yaxiel podniósł się z ziemi.

– Ustalmy zasady – zaczął. – Gramy honorowo, bez nieczystych zagrań.

Luv wywróciła oczami; wyglądała jakby usilnie chciała to skomentować, jednak trzymała język za zębami.

– Zwycięstwo zależy od liczby prowadzeń – kontynuował chłopak. – W wyjątkowych sytuacjach weźmiemy pod uwagę czas trwania iluzji. Od razu wyłączam ze zmagań konie. To odnośniki poza grą.

– Za kogo ty nas masz? – mruknęła z niedowierzaniem Ellen. Jej prawa ręka powędrowała do głowicy miecza. – Myślisz, że poświęciłabym życie wierzchowca w czasie treningu?

Zapytany wzruszył ramionami.

– Wolałem zaznaczyć, aby potem uniknąć kłótni – wyjaśnił. – Coś jeszcze zanim zaczniemy?

– Przegrani robią kolację – dorzuciła Luv zniecierpliwiona. – Zaczynamy?

Nim Yaxiel skinął głową, omiótł spojrzeniem wokół. Plac, na którym rozbili namioty, znajdował się na skraju obozowiska. Miejsce nie było przypadkowe. Iluzjoniści potrzebowali przestrzeni do treningów tak, aby nie naprzykrzać się żołnierzom garnizonu. Ich pojedynki były widowiskowe i dalekosiężne, a iluzja mogłaby zaszkodzić przypadkowym przechodniom.

Jeśli ogranicza cię tylko zasięg wyobraźni, a jedynym warunkiem jest maksymalne skupienie umysłu na bieżących wypadkach, możesz tworzyć nieopisane rzeczy.

Tak właśnie walczyli iluzjoniści.

Gdy Yaxiel przytaknął, wszyscy troje nie znajdowali się już w obozowisku. Ustąpiło ono miejsca rozległym mokradłom, oplecionym kordonem gigantycznych ruin. Niektóre z głazów lewitowały w powietrzu. Niezbyt zachęcającą drogę w górę budowały sieci utkane z bluszczu. Słońce schowało się za chmurami, rzucając rozległy cień.

Nieznany wiatr rozwiał długie włosy Ellen, ziemia pod ich stopami nieznacznie się zapadła. Nie minęły nawet dwa uderzenia serca, a ich buty już ślizgały się po błocie. Yaxiel zniknął sprzed oczu dziewczyn przy kolejnym podmuchu powietrza.

Luv odruchowo wyszarpnęła miecz i bez ostrzeżenia zaatakowała kuzynkę.

W tej samej chwili Yaxiel pojawił się na stopniach wielkich ruin kilkanaście kroków dalej. Wyczarował klepsydrę i zaczął odmierzać czas. Wszystko potoczyło się tak, jak przewidział. Usuwając się ze stanowiska, mógł niczym sędzia nadzorować i w razie potrzeby ingerować w ich pojedynek. Znajdował się w bardzo korzystnym położeniu, zważywszy, że to on trzymał pałeczkę.

Zaskoczona Ellen cofnęła się, unikając ataku. Dobyła miecza i sparowała następny cios. Lada moment spodziewała się upadku, lecz, o dziwo, grunt pod jej nogami był dziwnie stabilny i…

…suchy!

Ponad ramieniem kuzynki ujrzała porozumiewawczy uśmieszek Yaxiela.

Wyprowadziła kontrę. Chłopak ją wykorzystywał, aby trwać przy prowadzeniu!

Pod jego opiekuńczym spojrzeniem miała tylko dwa wyjścia. Szybko przeniknąć obronę Luv, zranić ją i płynnie przejąć złamaną iluzję lub pozwolić się zranić, aby zachwiać iluzją i w osłabionym stanie próbować przejąć prowadzenie. W obydwu wypadkach czekał ją wyścig szczurów o pałeczkę w iluzji.

Yaxiel wiedział o tym. Zaaranżował to. Siedząc bezpiecznie, oddalony od walki, ciosów i konieczności natychmiastowego podejmowania decyzji, mógł w pełni skupić się na utrzymaniu złudzenia.

Co wybierzesz, Ellen? – zapytał sam siebie. Miał już gotowy scenariusz działań, który udaremniłby Incerno obie opcje.

Dziewczyny przez kilkadziesiąt uderzeń serca walczyły zaciekle. Próbowały się zadrasnąć. Luv cięła ostro powietrze swym pofalowanym mieczem. Widać liczyła, że jej ostrze w końcu rozetnie rękawy Ellen. Z kolei Ellen, próbowała przeniknąć przez centralny punkt tarczy kuzynki i rozciąć pasek przytrzymujący pochwę miecza Luv.

Yaxiel pomagał im co chwilę. Gdy któraś nieznacznie wysunęła się na prowadzenie, natychmiast spychał ją w dół. Tworzył w myślach dołki pod ich stopami, a one pojawiały się jak na zawołanie. Zmieniał kierunek wiatru, kierując go prosto w oczy którejś z kamratek. Spowalniał ich ruchy ciężkim, zastałym powietrzem lub przeciwnie – przyspieszał, usuwając przeszkody.

Patrzył głównie na Ellen. Czekał na jej decyzję i… popełnił błąd.

Luv udała chwilową słabość i wykorzystała lekki podmuch wiatru, który jej podarował, aby ominąć przeciwniczkę, wytrącić jej broń z ręki i unieruchomić. Miecz Luv znalazł się przy gardle Ellen, zaś zwyciężczyni tego pojedynku stanęła za kuzynką, wykręcając jej lewą rękę do tyłu. Ponad ramieniem pokonanej uśmiechnęła się z satysfakcją do Yaxiela.

– A ty co wybierzesz, Yaxiel? – zapytała. – Sam opuścisz iluzję, czy mam ci pomóc?

Młodzieniec natychmiast się wyprostował, oszołomiony nagłym obrotem sprawy. Zaraz jednak wrócił do pewnej pozycji, dodając sobie animuszu spokojnym wyrazem twarzy.

– Daj spokój! – Zaśmiał się. – Oboje wiemy, że jej nie zranisz.

– Miało być naprawdę – westchnęła ciężko Luv. – No, ale cóż…

W następnej chwili Yaxiel dostrzegł, jak Luv szepta coś na ucho kuzynce, po czym wydarzenia potoczyły się lawinowo. Ellen padła na ziemię, zaś miecz Luv przeszył powietrze tuż nad jej głową, przycinając końcówki opadających jasnobrązowych włosów.

Yaxiel zastanawiał się właśnie nad kolejnym krokiem, który pokrzyżowałby plany dziewcząt, a oto musiał patrzeć jak jego miraż rozpada się na kawałki, bowiem głaz, na którym stał, rozpłynął się w powietrzu i chłopak spadł na ziemię.

Gdy zerwał się na nogi, spoglądał wprost na Luv stojącą beztrosko dwadzieścia kroków dalej; ale to nie jej oczy wypełniał płynny bursztyn. Ellen podniosła się z ziemi i odskoczyła możliwie jak najdalej od kuzynki.

– Bez przesady, nie jestem taka wredna – zaoponowała Luv.

– Nie – przyznała – ale lubisz wykorzystywać okazję, siostrzyczko.

Luv wzruszyła ramionami dla kurażu, lecz jej uśmiech zdradzał, że w pełni się zgadzała z kuzynką.

Ellen potoczyła spojrzeniem po nowo wykreowanej rzeczywistości.

Świat znowu wypełzł ze swoich ram, dostosowując się do warunków dyktowanych przez Incerno. Z początku wyglądał całkiem normalnie, Yaxiel zaryzykowałby nawet określenie – przyjaźnie. Błękitne niebo jakby przybliżyło się ku trenującym. Promienie słońca grzały skórę, delikatny zefirek regulował temperaturę. W oddali widział zielone korony dębów, a chór ptaków wypełniał eter.

Nie odpowiadało mu tylko jedno. Stał na dość wąskim kapitelu kolumny, grubo ponad pięć metrów nad ziemią, świadomy, że ma przed sobą dwie możliwości ruchu. Przeskok na następną kolumnę lub krótki, boleśnie zakończony lot ku ziemi…

Przełknął ślinę.

– Co powiecie na trochę nieziemskie ćwiczenia? – spytała figlarskim tonem Ellen.

Malowniczy świat nabrał w oczach Yaxiela dosyć ponurych barw.

*

– Żeby było sprawiedliwie, zacznę liczyć od pierwszego przejęcia.

– Cóż za wielkoduszność…

– Ja zacząłem, następnie iluzja kreowała Ellen, ale to Luv przełamała moje złudzenie. Coś mi tu nie pasowało od samego początku… współpracowałyście… widziałem, jak coś jej szeptasz chwilę przed…

– Mówiła o pogodzie…

– Nie kłam w żywe oczy, Ellen.

– No dobra! – przyznała się Luv. – Współpracowałyśmy z Ellen. Mrugnęłam do niej. Wiesz, Yaxiel, czasem opłaca się nie stać tyłem do przeciwnika – docięła mu. – Policz to na jej konto, koniec końców się poświęciła.

– No to raz dla Ellen… następnie, no tak… – Puknął się w czoło. – W rewanżu Ellen oddała ci prowadzenie.

– Tak, tak, zmówiłyśmy się przeciwko tobie – oznajmiła Luv z nutą sarkazmu w głosie.

– Po prostu tak wyszło! – usprawiedliwiła się Ellen.

– Nie, po prostu wolałaś oddać prowadzenie swojej kochanej siostrzyczce niż mi.

– Jasne, że tak. Tobie trudniej jest je odebrać, a chciałam, żeby akcja toczyła się wartko…

To pochlebstwo sprawiło, że Yaxiel zepchnął na dalszy plan złość za nierówną walkę i liczył dalej.

Obóz powrócił już do swojej realnej postaci, a troje uczniów stało na ziemi, nad zgaszonym ogniskiem, łapiąc oddech prawdziwej rzeczywistości.

– Powinienem wam potrącić za te intrygi, ale…

– Ale zbytnio nas lubisz i tego nie zrobisz – weszła mu w słowo Luv.

Yaxiel postarał się, aby uśmiech, który odesłał w odpowiedzi, wyglądał na bardziej wymuszony, niż był naprawdę.

– Punktacja przedstawia się następująco – kontynuował. – Trzy prowadzenia dla Ellen, i po dwa dla mnie i Luv.

Ellen wydała z siebie triumfalny okrzyk, po czym odtańczyła coś w rodzaju zwycięskiego tańca.

– Czyli… ja pójdę sprawdzić, co zatrzymało mistrza. – Machnęła wymownie w stronę skręcanego przez wiatr proporca. – A wy w tym czasie skombinujcie coś do jedzenia.

Poklepała towarzyszy po plecach, po czym odeszła żwawym krokiem w stronę obozu, pogwizdując radośnie. Yaxiel i Luv wymienili znaczące spojrzenia i skierowali się ku niewielkiej polowej kuchni.

*

Niedługo później, gdy noc wzięła sobie niebo w posiadanie, Ellen wróciła z wiadomościami, że mistrza zatrzymał posłaniec od lidera Myrii i że o brzasku wyruszają na spotkanie do stolicy, by negocjować w sprawie Podgórza. Nie czekając już na nic, rozpalili ognisko, i zaspokoili głód.

– Czyli nie ma szans na żadną walkę? – jęknął Yaxiel z rozczarowaniem, kiedy Ellen skończyła mówić.

– Obawiam się, że wszystko rozejdzie się po kościach.

– I pomyśleć, że tak się ekscytowałem, jak usłyszałem, że mistrz zabiera nas na Wschód.

– Nie podsumowuj misji przed końcem– mruknęła Luv.

– Można z góry przewidzieć, jaki będzie finał – burknął.

Ellen pokręciła głową.

– Luv ma rację, Yaxiel. Mistrz zawsze mówi, że misje nie są „do przewidzenia”. Nawet jeśli wszystko masz z góry zaplanowane.

Przetarła oczy, wstała i położyła się spać. Luv i Yaxiel zostali, aby dopilnować ognia.

Zawieszeni pomiędzy kładącym się do snu obozem, a terenem dzikiej natury, nasłuchiwali dźwięków to z jednej, to z drugiej strony. Gdy Ellen przestała wiercić się w namiocie, przestrzeń wokół nich wypełniła głęboka cisza. Gdzieś w pobliżu obudziły się sowy i głośnym pohukiwaniem oznajmiły początek nocnych łowów. Cienka linia, poza którą kończył się zasięg światła buchającego od ognia, a rozpoczynała ciemność, drgała w rytm tanecznych ruchów płomieni. Odległe drzewa porastające równinę starały się ją naśladować, kołysząc chaotycznie swe liście. Wysoko ponad nimi tarcza księżyca odbijała cudze światło, a gwiazdy to pojawiały się, to znikały na czarnym jak atrament firmamencie.

Yaxiel, siedząc na spróchniałej kłodzie z twarzą zwróconą ku ognisku, rozmyślał. Cały dzień spędził w biegu i dopiero teraz miał szansę przystanąć i odpocząć. Spodziewał się, że ten błogostan nie potrwa długo, że lada moment padnie „życzliwa” uwaga, aby poszedł już spać, ale czas mijał i nic nie zakłócało ciszy.

Zerknął kątem oka na towarzyszkę. Luv od dłuższego czasu siedziała zamyślona. Jednak wyraz jej twarzy nie wskazywał na to, by były to spokojne przedsenne myśli tak, jak w jego przypadku. Wyglądała raczej, jakby próbowała rozwikłać jakąś zagadkę.

Co jak co, ale w odgadywaniu myśli, Yaxiel nie miał sobie równych.

– Hej, co jest grane? – zagaił.

Zapytana otrząsnęła się na moment z zadumy.

– Nic. Zamyśliłam się tylko.

– Kłamiesz lepiej od Ellen, ale jak dla mnie wciąż niewystarczająco – stwierdził. – Powiesz mi sama, co cię tak trapi, czy mam zgadnąć?

Luv odsunęła stopę od ognia i podkuliła pod siebie.

– Po czym poznałeś, że to kłamstwo, panie detektywie? – spytała kąśliwie.

Wzruszył ramionami.

– To łatwe. Odkąd wróciliśmy z kuchni, ani razu mi nie dogryzłaś. No, poza tym teraz. Ale to było w obronie własnej, nie? Żebym przestał się czepiać.

– Pewnie masz rację. – Uśmiechnęła się do niego.

Na moment zapadła cisza, lecz Yaxiel postanowił nie rezygnować i kontynuował, chcąc zaspokoić swoją ciekawość. Zawsze szukał dziury w całym, dopóki nie poznał całej prawdy, bo domysły mu nie wystarczały.

– Dopóki ognisko się nie wypali jesteś na mnie skazana, więc możesz albo mi powiedzieć, albo znosić przez cały czas moje natręctwo.

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Powinnam ci o czymś powiedzieć… – zaczęła szeptem. – Chodzi o to, że…

Czemu tak trudno przechodziło jej to przez gardło? Cóż, Yaxiel nigdy nie mówił wiele o przeszłości. Kilka razy zdarzyło mu się nadmienić, skąd pochodzi, jednak Luv wiedziała głównie tyle, ile przypadkiem podsłuchała Ellen lub powiedział mistrz, by zaspokoić ich, całkiem naturalną, ciekawość.

Yaxiel dał jej kilka uderzeń serca ciszy i dopiero wtedy ją ponaglił.

– No, wykrztuś to z siebie – zaśmiał się. – Mistrzyni ciętej riposty zabrakło słów?

– Poniekąd – odparła lekko zażenowana. – Chodzi o twoją przeszłość.

Yaxiel wyprostował się.

– Ach… – westchnął. – O to.

– Wiem od mistrza, że… w dniu wybuchu Wielkiej Rewolucji Granicznej porzucili cię rodzice.

Yaxiel zakręcił młynka palcami.

– Chcesz, żebym ubarwił tę opowieść?

Zaprzeczyła szybko ruchem głowy.

– Nie, nie o to chodzi – rzekła. – Po prostu ta rewolucja rozegrała się niedaleko stąd. Byłam dzisiaj ze zwiadowcami w Felshon – przeszła do faktów, bo te o wiele lepiej się przedstawiało. – Rozmawialiśmy z lokalnym kronikarzem. Wspominał rewolucję. Podpytałam go nieco przed samym wyjazdem. Niedaleko Felshon, tam, gdzie wcześniej była wioska, ta, od której wszystko się zaczęło, jest teraz cmentarz. Jeśli stamtąd pochodzisz, to mogą tam być pochowani twoi rodzice…

Yaxiel spuścił wzrok, marszcząc brwi.

– Naprawdę?

– Tak. To znaczy… – dodała szybko. – Jeśli cię to interesuje, to to mógłby być dobry trop, by zacząć szukać. Kronikarz powiedział mi też o archiwum, które znajduje się w wiosce. Nie byliśmy tam, bo wszelkie spisy, których potrzebowaliśmy, kronikarz miał pod ręką, ale w archiwum jest sporo innych kronik. Któreś z nich mogą zawierać jakiś trop.

Gdy Yaxiel uniósł wzrok, mogłaby przysiąc, że widziała błysk w jego oczach nie mający nic wspólnego z odbitym płomieniem dogasającego ogniska.

– Wiesz, gdzie jest to archiwum?

Kiwnęła głową.

– Narysujesz mi mapę?

Luv nie zdążyła odpowiedzieć, bo Yaxiel nagle poderwał się z miejsca. Poczuł kropelki zimnego potu na plecach. O świcie zwijali obóz. Był w połowie misji. Jego myśli wystrzeliły w szaleńczym pędzie. Zdążyłby gdyby pojechał teraz? Rano byłby znużony i śpiący, ale…

– Nie mogę – szepnął. – Jesteśmy w trakcie wykonywania zadania. Jutro jedziemy z mistrzem do lidera Myrii… cholera, będę mógł tam pojechać dopiero po powrocie.

Luv wykrzywiła usta.

– Jeśli tutaj wrócimy. Bo gdy mistrz i lider dojdą do porozumienia, to może być koniec misji. I już tutaj nie wrócimy.

– Więc według ciebie nie powinienem prosić mistrza o zgodę? – spytał. – Jechać szaleńczo i bez żadnego planu?

– A czy szaleńcza jazda sama w sobie nie jest planem? – odparła pytaniem, uśmiechając się przy tym łobuzersko. – Takie szanse nie pojawiają się często, więc gdy są, trzeba je wykorzystywać.

Rozmyślając intensywnie, co powinien teraz zrobić, Yaxiel nagle uświadomił sobie jedną rzecz.

– I tak nie zdołałbym teraz zasnąć. Nie po tym, co mi powiedziałaś. Mogę albo męczyć się tutaj całą noc, podczas której i tak nie zmrużę oka, albo… – spojrzał na nią z pasją w oczach – nie spać w ogóle i zdołać czegoś się o sobie dowiedzieć. Jeśli wyruszę zaraz, powinienem wrócić zanim zrobi się jasno.

Zerknął na konie w zagrodzie.

– Zdążę – przekonywał sam siebie.

– Minie sporo czasu, zanim go wyszykujesz, a poza tym jazda gościńcem o tej porze to nie najlepszy pomysł.

– Więc co proponujesz?

Luv podniosła się z koca i schyliła po wiaderko stojące nieopodal.

– Idę z tobą.

Pokręcił głową.

– Nie, jeśli mistrz by się dowiedział…

Zignorowała go, podeszła do koryta i nabrała wody.

– Wiesz jakie miałabym wyrzuty sumienia, gdyby coś ci się stało? – Ugasiła ognisko. – Ellen obdarłaby mnie ze skóry, jeśli puściłabym cię samego. Nie mówiąc już o mistrzu… Poza tym, ja też bym nie zasnęła. Dzisiejszy sparing w ogóle mnie nie zmęczył. Musisz się bardziej postarać – docięła mu.

Yaxiel poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Luv nieczęsto otwarcie mówiła, jak jej zależy na członkach drużyny. Skrywała uczucia, bo nie chciała okazać innym swojej słabości. Yaxiel jednak znał jej prawdziwą naturę. Pod maską złośliwości i docinek, kryła się troska o przyjaciół i trwałe więzi przyjaźni. Mimo iż sprzeczali się ze sobą niemal każdego dnia, Yaxiel ani przez chwilę nie wahałby się złożyć życia w jej ręce.

*

Zabrali broń, narzucili cieplejsze ubranie i bezzwłocznie wyruszyli. Luv prowadziła, trzymając w ręku lampion. Słaby blask świecy rzucał krąg światła pod ich stopy. Niewiele rozmawiali po drodze.

Yaxiel czuł narastające podniecenie na myśl, że może natrafić na trop swojej przeszłości. Dawno wygasła nadzieja powróciła. Nie chciał jednak zbytnio się nastawiać na pewne odkrycia, aby nie spotkało go potem rozczarowanie. Stłumił więc emocje i skupił się na tym, aby bezpiecznie dotrzeć do celu.

Luv odzywała się od czasu do czasu, korygując kierunek. Z początku szli udeptanym traktem, zaraz jednak skręcili bliżej linii lasów. Obóz szybko zniknął za ich plecami. Tej nocy księżyc świecił w pełni, więc gdy tylko wioska pojawiła się w zasięgu ich wzroku, Luv zgasiła lampion.

– To tam – szeptem poinformowała przyjaciela. Zakradli się od strony pastwiska. Towarzyszyło im jedynie dobiegające z obory porykiwanie krów, gdy przeskakiwali przez płot gospodarstwa. Podeszli bliżej, gdzieś niedaleko pies zaczął ujadać. Luv wystraszyła się, że może to obudzić pana domu, więc schylona w pół szybko przebiegła pastwisko.

W ciemności wioska wyglądała zupełnie inaczej niż za dnia i sporo czasu zajęło im odnalezienie archiwum. Mieściło się ono w budynku przypominającym kryptę. Stał on nieco za gospodarstwami, na rozstaju dróg. W przeciwieństwie do wioskowych, drewnianych chat podmurowanych tylko przy fundamentach, ten w całości zbudowany był z ociosanego kamienia. Musiał być więc o wiele starszy niż obecne Felshon.

Yaxiel pierwszy wbiegł po schodkach i zatrzymał się przed drzwiami. Gdy Luv do niego dołączyła, pokazał jej klamkę, z której zwisała otwarta kłódka.

– Jakie są szanse, że zapomnieli zamknąć? – spytał.

– Niewielkie – odparła szeptem. – Chyba ktoś jest w środku.

– Przekonajmy się – rzekł Yaxiel i delikatnie naparł na drzwi. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Chłopak wślizgnął się do środka najciszej jak umiał, a Luv tuż za nim. Znaleźli się w ciemnym korytarzu. Niemal natychmiast uderzyło ich w nozdrza zatęchłe powietrze.

Luv delikatnie pchnęła Yaxiela do przodu, ciekawa co znajdą dalej. Ich wzrok przyzwyczajony już do ciemności wyławiał pośród cieni znajome kształty. Korytarz zastawiony był skrzyniami, niekiedy piętrzącymi się od podłogi aż do sufitu. Luv wyciągnęła przed siebie lampion, by oświetlić im drogę. Nie chciała, by przypadkiem o coś zahaczyli i narobili hałasu. Ruszyli prosto, tak jak biegł korytarz. Pierwsze drzwi, które minęli, prowadziły do składziku. W środku stał jedynie regał do przechowywania na leżąco beczułek z winem i kilkanaście pustych drewnianych skrzyń.

W następnym pomieszczeniu także nie było niczego wartego uwagi, jednak gdy minęli blokującą połowę korytarza stertę skrzyń, zauważyli strugę światła wylewającą się zza ostatnich drzwi po prawej stronie.

Yaxiel zatrzymał się i oboje usłyszeli brzdęk metalu uderzającego o posadzkę. Z pomieszczenia rozległ się nieprzyjemny męski głos.

– Ten worek jest dziurawy. Ładuj do drugiego!

Podłoga zaskrzypiała i przez moment wystraszył się, że się zdradził. Dźwięk jednak dobiegał z sąsiedniego pomieszczenia. Co najmniej dwie osoby kręciły się po tamtym pokoju. Yaxiel cofnął się i ukrył za skrzyniami. Zerknął na przyjaciółkę.

– Nie powinno ich tu być – szepnął.

– Tak samo jak nas – syknęła cicho Luv. – Ale nie przyszliśmy po to, by wymierzać sprawiedliwość pospolitym rabusiom.

Chciał zaprotestować, ale wskazała na schody.

– Archiwum musi być tam.

– Puścimy im to płazem?

– Nawet nie wiemy kto to – skarciła go szeptem. Zamilkła szybko, gdy zorientowała się, że na moment w pomieszczeniu przed nimi zapadła cisza. Zaraz jednak dało się słyszeć kolejne stukoty i dźwięk przesypywanych monet.

– Nie ma nas tutaj, Yaxiel. Jesteśmy w obozie – przypomniała cicho, wyminęła go i ostrożnie ruszyła ku schodom. Zaklął pod nosem. Nie miał wyboru, musiał iść za nią. Zanim jednak wszedł, upewnił się, że schody nie zaskrzypią zbyt głośno pod jego ciężarem.

Powoli wspięli się na górę.

Znaleźli się na poddaszu, we właściwej części archiwum, gdzie składowano księgi, o których wspominał kronikarz. Luv upewniła się najpierw, że i tutaj nie ma niespodziewanych gości, po czym zapaliła lampion krótkim błyśnięciem, by rzucić nieco więcej światła na pomieszczenie.

Yaxiel nie zważał na jej poczynania. Podszedł do najbliższego regału, czując, jak żołądek zawiązuje mu się w supeł z nadmiaru emocji. Gdzieś tutaj mogła istnieć wskazówka, która naprowadzi go na właściwy trop i pozwoli odkryć, kim byli jego rodzice.

Litery na grzbiecie woluminu, na który patrzył, stały się jaśniejsze i wyraźniejsze, gdy Luv stanęła obok niego z zapalonym lampionem.

– Uwińmy się z tym szybko – odezwała się.

– Szybko? Widziałaś, ile tutaj jest ksiąg? – spytał z nutą irytacji w głosie.

– Zależy nam tylko na jednej. Na roczniku urodzeń. Poszukajmy go.

Zgodził się z nią. Zdjął ze ściany pochodnię i odpalił ją od lampionu. Po czym przeszedł wzdłuż dwóch pierwszych regałów, sprawdzając każdą półkę. Był już przy trzecim, gdy usłyszał szept Luv:

– Chyba mam.

Podbiegł do niej na palcach. Przyjaciółka wskazała mu trzy tomy. Odstawiła lampion i wyciągnęła pierwszy. Zdążyła go otworzyć, gdy nagle posłyszeli skrzypienie podłogi i czyjś ciężki oddech. Któryś z rabusi wspinał się po schodach. Luv i Yaxiel wymienili przerażone spojrzenia, po czym chłopak zamachnął pochodnią i zaraz zorientował się, że przecież w ten sposób jej nie zgasi. Spróbował się uspokoić, by przywołać iluzję, ale nie mógł. Luv go wyprzedziła, zdmuchnęła swój lampion i wyrwała mu pochodnię z ręki. Ugasiła ją pospiesznie błyśnięciem, w czasie, gdy Yaxiel odkładał szybko na miejsce wyciągnięty tom.

Klamka u drzwi opadła, ledwie zdążyli schować się we wnękach, po przeciwnych stronach przygórka. Yaxiel wstrzymał oddech, modląc się w duchu, aby rabuś zawrócił. W końcu nie było tutaj niczego, co mogło stanowić dla niego jakąś wartość. W cieniu widział bladą twarz Luv.

Jednak jego modlitwy okazały się daremne. Mężczyzna wszedł do środka, rozglądając się wkoło i oświetlając sobie drogę. Yaxiel spostrzegł, że lampion, który przynieśli ze sobą, został na pobliskiej skrzyni przy regale. Tam, gdzie jeszcze chwilę temu stali z Luv.

Cholera – pomyślał. Zaraz jednak spróbował się uspokoić. Rabusia przecież mogło wcześniej tu nie być, więc nie musiał wiedzieć, że ten przedmiot stoi na skrzyni od kilku uderzeń serca. Wstrzymał oddech, czując jak racjonalne argumenty wymykają się z jego głowy, zastępowane przez przerażone myśli.

Gdy plama światła dosięgła jego butów, Yaxiel nie wytrzymał i wyskoczył z wnęki, dobywając sztyletów. Miał zamiar zagrozić rabusiowi, ale przeciwnik był szybszy.

– Intruz! – wrzasnął w niebogłosy.

Yaxiel rozciągnął stworzoną naprędce iluzję, jednak dźwięk był szybszy i za nic nie zdołał go dogonić. Usłyszał, jak Luv stając za nim, tworzy nowe złudzenie. Jego zdołało już prysnąć w obliczu tylu skumulowanych negatywnych emocji.

Incerno rozjaśniła archiwum i zawiązała ręce strażnikowi iluzyjnym sznurem.

– Milcz! – rozkazała mu. – Nie zrobimy ci krzywdy, jeśli nas do tego nie zmusisz. Kto jest tam na dole, razem z tobą?

Jakby w odpowiedzi usłyszeli pospieszne kroki na schodach i za plecami mężczyzny zjawił się drugi z rabusiów. Ten w przeciwieństwie do kolegi był szczupły i dobrze zbudowany. Miał jednak na twarzy ten sam ohydny grymas, spotęgowany blizną znaczącą prawy policzek.

– Tak właśnie mi się wydawało – powiedział spokojnym głosem, który Yaxielowi w ogóle się nie spodobał. – Że słyszę jakieś szepty.

– Stój gdzie stoisz, inaczej czeka cię podobny los – zagroziła mu Luv.

– Radziłbym posłuchać – dodał Yaxiel. – Oboje jesteście teraz jej marionetkami.

Drugi rabuś zaśmiał się cicho, po czym odpiął od pasa krótki myśliwski nóż i przy jego pomocy demonstracyjne zerwał jeden z guzików rękawa swojej koszuli.

– Prawo obcego odnośnika, panie włamywaczu – wyjaśnił, świdrując chłopca spojrzeniem.

Oczy Yaxiela rozszerzyły się ze strachu.

– On jest iluzjonistą.

Miraż uległ załamaniu. Prawie niemożliwym było kontrolowanie odnośników, które z zewnątrz dostały się do iluzji. A ten mężczyzna wbiegł w złudzenie usłyszawszy krzyk kolegi. Gdy wchodzisz do iluzji z zewnątrz, od razu stajesz się odnośnikiem. Obcym odnośnikiem – uświadomił sobie Yaxiel.

Fakty nie przedstawiały się pomyślne. Zostali przyłapani przez niepospolitych złodziejaszków. Ich przeciwnik był wschodnim iluzjonistą. Zwykłym najemnikiem, któremu najwyraźniej zupełnie nie przeszkadzało dorobienie sobie na boku czyimś kosztem.

W walce z kimś takim Yaxiel nie mógł liczyć na respektowanie honorowych reguł pojedynku.

– Cofnij się, Raig – rzucił iluzjonista, wymijając kolegę. – Dowiedzmy się, kim są nasi intruzi i dlaczego tutaj myszkują. – Zmierzył ich krytycznym spojrzeniem. – Toż to jeszcze dzieciaki, młodzi smarkacze, popisujący się brawurą. Założę się, że nawet Kolegium nie skończyli! Mówcie szybko, kim jesteście?

Luv spojrzała na niego wyzywająco.

– Jeśli nie będziesz wścibiał nosa w nieswoje sprawy, złodziejaszku, to może ujdziesz bez szwanku.

Twarz mężczyzny przeszła widoczną metamorfozę, z lekkiego zniesmaczenia w powierzchowną złość. Wykrzywił wargi.

– Co powiedziałaś?! – warknął.

– Dwóch iluzjonistów na jednego z balastem… – dodała, jakby nie słyszała pytania. – Możesz sobie nie poradzić w tym star...

Nie dokończyła. Yaxiel poczuł, jak coś odrzuca go do tyłu. Zemdliło go, i uderzenie serca później leżał już na podłodze. Widząc nad sobą twarz Raiga, zerwał się na nogi i wyszarpnął broń szybciej od przeciwnika. Pchnął go na ścianę i ustawił oba sztylety, promieniujące lazurowym światłem, w kształt iksa, tuż przy gardle mężczyzny.

– Litości! – zaskomlał rabuś.

– Nie będzie ci potrzebna –z lewej strony dało się słyszeć głos iluzjonisty.

Yaxiel obejrzał się z triumfem na wroga, lecz zadowolenie z przechytrzenia go szybko znikło, kiedy ujrzał, co się dzieje. Luv stała przygwożdżona do ściany przy wnęce, w której chwilę temu się chowała. Przy jej tchawicy ostrze wrogiej szpady stykało się ze skórą.

Pomyślał o tym samym co ja, uświadomił sobie Yaxiel. Stali naprzeciw siebie, niczym dwa odbicia w dziwacznym lustrze.

– Sprawdzimy, kto będzie szybszy? Zapewniam cię, że nie chcesz znać odpowiedzi na to pytanie. Jeśli się ze mną zgadzasz, natychmiast opuść broń!

Ilekroć Yaxiel wracał później wspomnieniami do tego momentu, nigdy nie potrafił zapomnieć strachu, jakiego wtedy zaznał. Ta cząstka jego świadomości, którą nazwałby odwagą i odpornością na manipulacje, wydawała mu się wtedy garstką pyłu przyrównaną do ogromnej góry zbudowanej z jego własnej trwogi.

Po raz pierwszy uświadomił sobie, jak wielki i zgubny wpływ na decyzje ma strach.

Cofnął Bliźniacze Ostrza. Kątem oka dostrzegł rozbiegane oczy grubego rabusia. Był on zwykłym człowiekiem biorącym udział w pojedynku trojga iluzjonistów. Yaxiel zawsze podziwiał ludzi, którzy potrafili zachować zimną krew w takich sytuacjach. Gdy tylko niebezpieczeństwo minęło, Raig przekształcił własny strach w siłę nienawiści.

– Pieprzone iluzjonerskie bachory! Mogę go wykończyć?

– Wpierw jednak niech odda broń. – Wrogi iluzjonista wyciągnął zachęcająco wolną dłoń.

Yaxiel cofnął się o krok. Serce wygrywało mu skoczną pieśń na werblach, a strach oplatał gardło kolczastym pnączem.

– Radzę nie zwlekać – dodał wróg uprzejmym tonem.

Chłopak spojrzał współczująco na przyjaciółkę. Cóż innego mógł zrobić?

Wybacz.

Podszedł powolnym krokiem, niemal dławiąc się własnym upokorzeniem i wstydem. Złożył Bliźniacze Ostrza w obcej dłoni, po czym spuścił głowę, gorączkowo poszukując wyjścia z sytuacji, lecz żadnego nie znajdował.

Oczyma wyobraźni widział już zawiedzioną twarz mistrza oraz gorzkie wspomnienia sparingu, kiedy to zaślepiony zasadami symulacji, bezgranicznie w nie wierzył i nie wyciągnął nauki z przyjacielskiej rywalizacji, która przydałoby mu się w prawdziwej walce. Wyśmiał przecież Luv, gdy jeszcze wczoraj postawiła go w podobnej sytuacji.

– Tandeta. – Iluzjonista odrzucił miecze w głąb pokoju. Głuchy brzdęk zderzenia stali z kamieniem przemknął przez poddasze.

W tej samej chwili wydarzyły się dwie rzeczy jednocześnie: rabuś chwycił Yaxiela za ręce, blokując mu możliwość ruchu, a Luv wykorzystała chwilową nieuwagę swego napastnika i wyślizgnęła się spod ostrza. Potraktowała go mocnym kopniakiem w kolano, po czym wrzasnęła:

– Yaxiel, uciekaj!

Chłopak zobaczył tylko jak dopada do schodów. Jej oddalające się kroki mieszały się z krzykami i przekleństwami iluzjonisty.

Iluzja zanikła na moment, lecz Yaxiel przegapił okazję, zbyt skupiony na paraliżujących go odczuciach. Granice złudzenia powróciły ze zdwojoną mocą.

– Pilnuj smarkacza! – zawołał iluzjonista. – Jeśli poczujesz, że coś nie gra, obetnij mu jakąś część ciała.

Rabuś przytaknął, po czym pchnął intruza na ścianę, nakazał usiąść, wyszarpnął rapier i przyłożył go do policzka Yaxiela, wyraźnie celując w ucho. Chłopak, przygniatany poczuciem winy, wykonał polecenie bez oporów, lecz ani trochę nie było mu lżej na duszy. Iluzja opadła, a kroki jej twórcy ucichły w oddali.

Dłuższą chwilę Yaxiel męczył się z samym sobą. Emocje trochę opadły i krew przestała dudnić w uszach. Wydarzenia sprzed kilkudziesięciu uderzeń serca zdawały się irracjonalnym koszmarem, który za chwilę minie. Nowe myśli zaczęły układać się w zalążek planu działania.

Po kilku głębszych wdechach Yaxiel był już prawie gotowy.

Determinacja wzięła górę nad posłusznym poddaniem się. Przegrał batalię, lecz ciągle mógł wygrać wolność. Zebrał w jedno rozproszoną koncentrację i wprowadził iluzję.

Mężczyzna z pewnością poczuł subtelne falowanie – jego powieka drgnęła nerwowo, lecz kiedy spojrzał w dół, zobaczył tylko poturbowanego chłopca, który ze zmęczenia przymyka oczy.

Tak, Yaxiel pozwolił powiekom opaść, jednak z całkiem innego powodu. Musiał ukryć bursztynową barwę tęczówek. Zwykły człowiek tylko wtedy mógł zorientować się, że utknął w iluzji. Jedynie oczy obdarzonych talentem iluzjonistów widziały aurę odnośnika.

– Ej ty! – warknął. – Co to było to przed chwilą? Jeśli próbujesz jakiejś sztuczki… – Otarł czubkiem ostrza policzek więźnia w geście ostrzeżenia.

– Sztuczki? – mruknął niewyraźnie. – Masz na myśli takie kuglarskie triki? Takie jak zaklinanie węży? – Kiedy mówił, z szerokiej cholewy buta rabusia wysunęła się główka szmaragdowej żmii, która rozejrzała się z zainteresowaniem i poczęła pełznąć w górę. – Tak… to moja ulubiona sztuczka.

Podniósł głowę i łypnął na swojego strażnika iluzjonerskim okiem. W tej samej chwili wąż zasyczał, wysuwając długi, cienki języczek, rozdwojony u końca.

Rabuś zerknął w dół i wrzasnął, potrząsając odruchowo nogą. Chciał strącić gada, jednak osiągnął odwrotny skutek. Ciało żmii, które zdążyło już w połowie wypełznąć z buta, owinęło się ciasno wokół nogi swojej ofiary. Raig zamachnął się mieczem, lecz ku jego zdziwieniu ostrze zostało w ścianie, a on trzymał w ręku jedynie rękojeść.

Yaxiel odtoczył się w bok i zerwał na równe nogi.

Obserwował z rosnącym strachem, jak mężczyzna wykorzystuje ją, chcąc zamroczyć gada i odrzucić go daleko w bok.

Stali naprzeciw siebie tylko przez krótką chwilę. Raig zaraz oprzytomniał, wypuścił bezużyteczną część rapiera i ruszył w stronę Yaxiela.

– Ukręcę ci ten bezczelny łeb, a gdy będziesz już stygł, z rozkoszą wydłubię ci te kłamliwe oczyska.

Yaxiel nie tracił czasu na wyobrażanie sobie takiego losu. Podniósł myślą leżący odłogiem jelec i umieścił go na wysokości potylicy przeciwnika.

– Dam ci dobrą radę… – zaczął, cofając się powoli. – Ktoś powiedział mi ostatnio, że czasami opłaca się nie stać tyłem do przeciwnika.

Rabuś nie zdążył obrócić głowy, gdy okręcający się w powietrzu uchwyt miecza wystrzelił i z impetem uderzył go w skroń. Półprzytomny, zatoczył się, po czym upadł na klęczki.

Yaxiel podszedł bliżej i zwieńczył dzieło precyzyjnym prawym sierpowym. Niedoszły strażnik runął na ziemię znokautowany i chłopak mógł odetchnąć głęboko.

Opuścił iluzję i pobiegł do miejsca, w którym spodziewał się znaleźć swoje Bliźniacze Ostrza. Rozejrzał się. Musiały gdzieś tutaj upaść. Zajrzał pod dwa najbliższe regały, po czym wyprostował się i obrzucił podłogę rozbieganym spojrzeniem.

Zniknęły!

Poczuł jak nadzieja, którą rozpaczliwie chciał utrzymać przy sobie, przecieka mu przez palce. Strach wbił się szpilkami w sam środek serca. Jego ciężka, lodowata peleryna przylgnęła do ciała niczym niewygodne ubranie. Krople potu spłynęły po czole. Co robić? Po raz pierwszy miał w głowie totalną pustkę. Wiedział tylko jedno – Luv była gdzieś tam, walcząc lub uciekając przed wykwalifikowanym, wrogo nastawionym iluzjonistą, a on nie miał broni. Co miał zrobić?

Serce podpowiadało, że powinien biec za nią, a zdrowy rozsądek wskazywał przeciwny kierunek. Yaxiel obejrzał się ze strachem na nieprzytomnego mężczyznę. Zbir mógł w każdej chwili odzyskać przytomność.

Jak mam z nim walczyć bez broni?

Rapier przeciwnika do niczego się już nie nadawał. Chłopak zrozumiał także, co stało się z jego bronią. Iluzjonista podstępem przywłaszczył sobie sztylety, odsyłając w przestrzeń jedynie ich marne iluzyjne kopie. Dał się nabrać na sztuczkę, którą w Kolegium rozpracowałby w okamgnieniu. Jednak w szkole było bezpiecznie – nie walczono tam na śmierć i życie.

Mógłby dogonić wroga i odebrać swoje mienie. Nie był zupełnie bezbronny, miał iluzję. Problem tkwił w tym, że jego przeciwnik nie był zwykłym człowiekiem, jak ten leżący przy ścianie. Był iluzjonistą. Walka, jaką musiałby stoczyć, opierałaby się na zasadach „jak równy z równym”, albo i nie. W końcu Yaxiel nie miał jeszcze prawa zwać się iluzjonistą. Był tylko uczniem.

Nie mógł podołać takiemu wyzwaniu. Nie był mistrzem…

Co innego przyjacielski sparing służący doszlifowaniu umiejętności, a co innego prawdziwa walka…

Yaxiel już się o tym przekonał.

Przełknął wstyd i upokorzenie, podnosząc się z klęczek. Nie jestem mistrzem – powtórzył sobie dla pewności; po czym oddalił się od miejsca pojedynku, czując jak z każdym krokiem gubi cząstkę bezimiennego strachu.

*

Minaro niecierpliwym krokiem krążył po namiocie. Ellen przyglądała mu się ukradkiem. Pozorowała spokój, lecz jej również udzielał się niepokój mistrza. Z jakichś powodów nie mogła zapanować nad wyobraźnią, która podsuwała jej mgliste, niewyraźne obrazy możliwej przyszłości. Atmosfera oczekiwania zagęszczała powietrze, czyniąc je ciężkim i dusznym.

Nawet, gdy zamykała oczy, próbując przywołać miłe wspomnienie niewyśnionego w pełni snu, nie mogła ani na chwilę zapomnieć, gdzie się znajduje. Intensywny pomarańcz grubego płótna namiotu przenikał jej powieki.

– Powinni tu być już dawno.

Otworzyła oczy, słysząc słowa mistrza. Pół godziny temu poranny dzwon ogłosił pobudkę. Jego dźwięk niósł się echem do granic obozu. Niemożliwym było go nie usłyszeć. Jakby na potwierdzenie tych słów namioty Luv i Yaxiela świeciły pustką, gdy rano wstała. Dlaczego słysząc dzwon, zignorowali go? I gdzie się obecnie podziewali?

– O odprawie mówiłem wam już na wczorajszym treningu. Nie masz pojęcia, co mogło ich zatrzymać?

Ellen opuściła założone na piersiach ręce i pokręciła głową.

– Nie, mistrzu. – Widząc, że lider przypatruje się jej uważnie, jakby była mapą, z której można odczytać drogę do zakopanego skarbu, dodała: – Gdy wstałam, nie było ich w obozowisku. Pomyślałam, że poszli na śniadanie. Ale gdy pytałam o nich na zapleczu kuchennym, nikt ich tam nie widział.

– Kiedy widziałaś ich po raz ostatni?

– Wczoraj przy ognisku. Kładłam się spać, a oni jeszcze siedzieli, pilnując, aby się wypaliło.

Minaro oparł się o krawędź stołu i zwiesił głowę.

– A ich konie? – zapytał po chwili.

– Wszystkie trzy pasły się rano na polance – odpowiedziała sennym głosem.

Czas płynął powoli, mimo iż Ellen usilnie starała się nie liczyć w myślach kroków, które stawiała na małej przestrzeni namiotu. W końcu obróciła się przodem do wejścia, obserwując przez wąską lukę, co działo się w obozie. Czasami pole jej widzenia przecinał jakiś żołnierz. Większość wydawała się być gotowa do drogi. Nieliczni mieli zostać na tymczasowym posterunku i czekać ich powrotu z rozmów. Gwar na zewnątrz zderzał się z niecierpliwą ciszą panującą w namiocie dowodzenia. Ellen westchnęła ciężko, odgarniając włosy do tyłu.

Nie potrafiła tego zrozumieć. Yaxiel musiał mieć naprawdę ważny powód, aby kazać im czekać. Z natury był osobą bardzo odpowiedzialną i słowną. Gdy się czegoś podejmował, wkładał w to całe serce. Zawsze potrafił wywiązać się ze swoich obietnic i nigdy nie rzucał słów na wiatr. Szanował mistrza, świadomy, jak wielki spotkał go zaszczyt. Niewielu iluzjonistów mogło pochwalić się, że pobierają nauki u samego lidera.

Jak więc mógł dopuścić do tego, by osobę, którą szanował najbardziej na świecie, postawić w tak niekomfortowej sytuacji? Powinni byli już wyjeżdżać. Lider Myrii ich oczekiwał.

Gdy Ellen spotkała Yaxiela po raz pierwszy w Kolegium, wydał jej się chłopcem bardzo dojrzałym jak na swój wiek. Potem, kiedy trafili do jednej drużyny, cały czas robił wszystko, by utwierdzić ją w tym przekonaniu dając dowody swojej dojrzałości, ilekroć znaleźli się w trudnych położeniu. Jeśli się spóźniał, to nie mogła być to tylko i wyłącznie jego wina. Ellen przymknęła na moment oczy, ganiąc się w duchu.

Luv – pomyślała z naganą. Z pewnością to jej kochana siostrzyczka coś przeskrobała. Na co dzień Ellen podziwiała u kuzynki wewnętrzną dyscyplinę, ale tutaj, z dala od domu, Luv mogła zachłysnąć się swobodą. Westchnęła w duchu. Założyłaby się, że powodem spóźnienia tych dwojga była Luv. Pewnie dała się ponieść wolności, której jej brakowało w klanie.

Ellen przyszła również do głowy inna, głupia myśl, mogąca wyjaśnić zniknięcie przyjaciół. Zdążyła jednak ją odrzucić, zanim jeszcze uformowała się w pełni. Wykluczone, żadnych amorów między tą dwójką – zganiła samą siebie.

Wtem, gdy już odwróciła się, żeby poprosić mistrza, by pozwolił jej poszukać towarzyszy, do środka wpadł zdyszany Yaxiel. Jego strój podróżny był cały zakurzony; koszula na wysokości ramion lekko naddarta, jakby o coś zahaczył. Przy pasie brakowało mu broni.

– Spóźniony?

– I to bardzo! – zawołała z przerażaniem Ellen. – Gdzie jest Luv?!

Yaxiel złapał oddech i wyprostował się. Oczy rozszerzyły mu się ze strachu.

– Jak to, nie wróciła jeszcze?

– Skąd miała wrócić? – wtrącił Minaro, nim iluzjonistka zdążyła się odezwać. Opierał się o krawędź stołu, błękitnymi oczami taksując przybyłego.

Yaxiel rzucił przyjaciółce nerwowe spojrzenie.

– Nie… ja… Chodziło mi o to, że jeszcze nie przyszła – wyjąkał. – Z obozu – dodał w obawie, że został źle zrozumiany.

– Luv nie ma w obozie – powiedziała Ellen. Świdrowała go pytającym spojrzeniem. – Nikt nie widział jej od rana. Ciebie zresztą też.

Wzrok Yaxiela wędrował niespokojnie między nią a mistrzem.

– Odnoszę wrażenie, że chcesz nam coś powiedzieć, czyż nie? – odezwał się Minaro.

Powiedział to takim tonem, że chłopak nie miał wątpliwości, iż nie było to pytanie. Mimo to grał na zwłokę.

– Ja? Skąd!

Machnął ręką, aby rozproszyć wiszące nad nim podejrzenia.

– Yaxiel, o odprawie powiedziałem wam wczoraj. Wiele razy udowodniłeś, że masz wyśmienitą pamięć, choć niekoniecznie zapamiętujesz fakty, które chcę, żebyś przyswoił. Nie ma więc mowy, byś o tym zapomniał. Ponadto mam podstawy twierdzić, że ty i Luv oddaliliście się z obozu. I wiem też, że z pewnością nie jesteś głuchy i słyszałeś pobudkę. A jeśli jej nie słyszałeś, to musiałeś w nocy opuścić obóz. Podsumowując, nie spóźniłeś się z błahego powodu – powiedział chłodno lider. – Teraz powiedz mi, gdzie byliście.

Yaxiel przygryzł wargę i spuścił głowę.

– W Felshon – odparł zrezygnowany. – Chciałem coś sprawdzić.

Kątem oka uchwycił pełne niedowierzania spojrzenie Ellen.

– Mów dalej – dodał cichym tonem Nakarde.

Jednak Yaxiel zareagował gwałtownie. Jakby ktoś rzucił na niego oskarżenie.

– To Luv mi o tym powiedziała! Przysięgam, gdybym nie wiedział, nigdy bym jej nie namówił, byśmy tam poszli!

– Gdzie poszli?

– Do archiwum kronikarza – jęknął. – Wpadliśmy tam na dwójkę rabusiów. Jeden z nich był iluzjonistą…

Ellen zrobiła krok w jego stronę, ale lider był szybszy. Stanął przed nim, chwytając go za ramię.

– Gdzie teraz jest Luv?! – zapytał, kładąc nacisk na każde słowo.

– Na północ stąd. Gdzieś w pobliżu Felshon. To znaczy… tam się rozdzieliliśmy – mruknął niepewnie i Ellen wydawało się, że posłyszała kłamstwo w jego głosie.

Yaxiel nie odważył się podnieść głowy, ale nie musiał. Wyobrażał sobie wściekłą twarz mistrza: zaciśnięte usta, ściągnięte brwi oraz oczy ciskające błyskawice. Czuł żelazny uścisk jego dłoni na swoim przedramieniu.

– Dzień przed naszym odjazdem, opuszczacie samowolnie obóz, nie informując nikogo. Po prostu znikacie. A teraz zjawiasz się tutaj na chwilę przed wyjazdem do stolicy i to jeszcze bez Luv?! – zagrzmiał lider.

– Rozdzielono nas – jęknął. – Luv uciekała przed iluzjonistą! Byłem pewny, że jej się udało. Że jest już tutaj, w obozie!

– Zostawiłeś ją?! – spytała Ellen z niedowierzaniem.

– Yaxiel, co w ciebie wstąpiło?! – huknął Minaro.

Młody iluzjonista podniósł głowę i w zbolałym spojrzeniu zawarł wszystko to, czego nie miał odwagi powiedzieć głośno. Mistrz przypatrywał się swojemu uczniowi dłuższą chwilę. Jego gniew stopniowo stygł, aż w końcu stał się ledwo wyczuwalny. Wtedy to lider opuścił dłoń i zwrócił się do podopiecznych:

– Idźcie po konie. Pojedziemy we trójkę. – Obrzucił Yaxiela ostatnim przeciągłym spojrzeniem, po czym minął go i wyszedł z namiotu.

Ellen nie zaszczyciła przyjaciela ani jednym słowem pocieszenia, wychodząc zaraz za mistrzem.

*

Wyruszyli bezzwłocznie w drogę. Konie były już wyszykowane przez stajennych. Minaro wydał szybkie polecenia. Oddział miał czekać w gotowości na ich powrót.

Opuścili pędem obóz i znaleźli się gościńcu. Nie był on na tyle wąski, by musieli jechać gęsiego, mimo to Yaxiel wskazał kierunek i oddał mistrzowi prowadzenie. Chciał jechać ostatni, lecz Ellen na to nie pozwoliła. Ustawiła się za nim, tłumacząc, że woli mieć ich obu na oku. Chłopak podejrzewał jednak, że daje mu sygnał, by spróbował nawiązać rozmowę z mistrzem.

Yaxiel zdobył się tylko na przeprosiny. W głębi duszy dręczyło go przeświadczenie, jak bardzo go zawiódł. W myślach zastanawiał się, ile czasu minie, zanim odzyska zaufanie mentora.

Pędzili galopem nisko pochyleni nad kłębami wierzchowców, dopóki w oddali nie dostrzegli wioski. Kłusem wjechali pomiędzy chaty, płosząc ptactwo i rozganiając chłopów, stojących im na drodze.

– Powiadomimy kronikarza o włamaniu? – spytała Ellen, gdy zwalniali tuż przy starym archiwum.

– Później – zdecydował Minaro, rozglądając się. – Yaxiel, gdzie się rozstaliście?

– W samym archiwum – odpowiedział szybko, ściągając mocno wodze wierzchowca.

– Zeskakujcie i sprawdźcie, czy ktokolwiek jest w środku – polecił im, samemu również wyskakując z siodła, by zbadać ślady na ziemi.

Yaxiel popędził do środka. Nie miał przy sobie broni, za plecami stała jednak Ellen, a mistrz znajdował się w pobliżu. Ta świadomość sprawiała, że Yaxiel czuł wstyd na myśl, że tak łatwo dał się usidlić strachowi.

Drzwi do archiwum były uchylone. Jeśli rabusie się już ulotnili, to musieli uciekać stąd w pełnym biegu, skoro nie mieli nawet czasu, by zamaskować włamanie. Yaxiel razem z Ellen rozejrzeli się szybko w środku. Chłopak nawet nie spojrzał w stronę regału z rocznikami. Teraz prawie w ogóle go nie obchodziły. Liczyło się tylko i wyłącznie odnalezienie Luv.

Poczucie winy, że zostawił ją samą, nie dawało mu spokoju.

– Zwiali stąd – orzekła Ellen.

Yaxiel przyznał jej rację i zbiegł za nią po schodach.

– Nikogo nie ma – zaraportowali mistrzowi.

Minaro przyglądał się śladom na ziemi nakładającym się na siebie.

– Odjechali stąd. Na koń – zarządził. Gdy lider wskakiwał na siodło, jego uczniowie czekali gotowi do drogi. – Jedziemy ich tropem.

– A