Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Koniec świata może być początkiem czegoś pięknego…
Dwudziestosześciolatka próbuje zamknąć niezwykle bolesny rozdział swojego życia. Towarzyszące temu emocje są jednak zbyt przytłaczające i skomplikowane – właśnie dlatego postanawia je opisać. Tak właśnie powstają pełne uczuć listy, których adresatem jest M. On sam jednak nigdy nie będzie miał okazji ich przeczytać…
„Apocalypse” to opowieść o pięknych początkach i gorzkich zakończeniach, o nastoletniej łatwowierności i relacjach z góry skazanych na niepowodzenie. To historia, która nie tylko ostrzega przed toksycznymi relacjami, lecz także pokazuje Czytelnikom, jak trudne i wymagające może być dorastanie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marta Butyniec
Apocalypse
Dla każdej z nas…
Gorące promienie słońca padały na jej nagie ramiona, kiedy biegła za swoim psem po polanie. Dookoła nie było nikogo, a pies biegł przed siebie. Zatrzymał się przed rozległym jeziorem. Woda była cudowna, przejrzysta. Stanęła na brzegu i spojrzała w dal. Było pięknie.
Poczuła, że ktoś kładzie jej ręce na ramiona. Zalała ją błogość i spokój.
Odwróciła się. Był od niej młodszy, jeszcze niedawno był dzieckiem, teraz jego pełne pragnienia spojrzenie nie kojarzyło się już z licealistą. Nie znała go, nigdy go nie widziała. Zapamiętałaby przecież tę gęstą, czarną czuprynę, ten młodzieńczy błysk i przeszywające spojrzenie. Jego dłonie, nieskalane jeszcze pracą, powędrowały na jej talię. Przeszył ją dreszcz. Czuła w całym ciele, że pragnie tego dzieciaka.
Musnęła dłonią jego policzek, a on przyciągnął ją do siebie. Ich usta zaczęły zbliżać się do siebie, aby wreszcie złączyć się w najbardziej namiętnym pocałunku jej życia. Poczuła smak jego warg. Odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć w słońce. Przyjemnie ciepłe promienie oślepiły ją na moment.
Nie było go już.
Czy musiałam cię wyśnić na dwa miesiące przed tym, jak cię poznałam? Jednak nie przyszedłeś bez ostrzeżenia. Jednak wiedziałam, że cię spotkam. Jednak wiedziałam, że znikniesz, kiedy oślepią mnie promienie słońca.
Obrzydzenie. Czuję wstręt, kiedy wertując Tindera, faceci z zapałem piszą, że chętnie nauczą się ode mnie podstaw boksu. Mam alergię. Dlaczego do szału doprowadza mnie to, że mężczyźni chcą się ode mnie czegoś uczyć?
Opowiem ci piękną historię. Dla mnie jest piękna. Jedyna, jaką mam, i jedyna, jakiej nie chcę mieć.
Zima. Nienawidzę zimy. Wtedy wszystko kręci się wokół domu i pracy. A może zawsze się kręci wokół tego? Już od lat.
Na pewno znasz to uczucie. Wypalenie. Kiedy gaśniesz w oczach, a nikt tego nie dostrzega. Bo udajesz. Jesteś w tym już dobra. Doskonała. Dlaczego całą swoją siłę wkładasz w doskonalenie akurat tej umiejętności?
Zapominamy, ile barw może mieć życie, i nie chcemy pamiętać, jak szczęśliwi możemy być. Jest tu i teraz. Raz dane słowo staje się świętością i przekleństwem. Dla mnie tak było. Moja uczciwość i wręcz chorobliwa lojalność zabrały mi najlepsze lata życia. Zapomniałam smak waty cukrowej i namiętności.
Mieliśmy po osiemnaście lat. Poznaliśmy się na imprezie. Ja byłam zagubiona. Nie wiedziałam, czego chcę ani kim jestem i jak chcę żyć. Wiadomo, byłam już przecież dorosła. Wszystko wiedziałam. Gówno prawda. Nie wiedziałam nic. I jeszcze długo, długo nie będę wiedziała.
On był jeszcze bardziej zagubiony, ale wiedział jedno: chciał być kochany. Chciał do kogoś należeć. Postanowił, że chce należeć do mnie. Od początku czułam, że nie powinnam, że on nie jest dla mnie. Mimo to zdecydowałam się na ten związek. Wtedy miałam przeświadczenie, że skoro ja jestem nieszczęśliwa i nie mogę sobie wyobrazić, że kiedyś mogłabym być, dam szczęście komuś, kto wie, że chce je dostać ode mnie.
Błąd popełniłam wtedy. Nie później. Wtedy.
Za ten błąd przyszło mi zapłacić wysoką cenę osiem lat później.
Mam dwadzieścia pięć lat. Już nie jestem nastolatką, lecz zgorzkniałą młodą kobietą. Zbyt młodą na zgorzknienie i zbyt starą, żeby wyrwać się z tego wszystkiego. Pojawiły się zaręczyny, plany założenia rodziny i zakupu mieszkania. Podjęłam pracę, która odbiera mi wiarę w ludzi – tylko po to, by mieć umowę na stałe. Zamknęłam się w sobie. Jestem zmęczona.
Przez te lata stworzyłam pancerz. Bardzo szczelny.
Dlaczego? Okazało się, że młody chłopak, któremu chciałam dać szczęście, odbierał mi moje. Nie robił tego specjalnie. Zwyczajne niedopasowanie i brak inicjatywy z jego strony.
Mając dwadzieścia pięć lat, dotarło do mnie, że nigdy nie byłam na randce, nigdy nie czułam porywu serca, nigdy nie kąpałam się nago w jeziorze, nigdy nie leciałam samolotem, nigdy nie patrzyłam w oczy ukochanemu mężczyźnie na tarasie widokowym na starówce, a Carol of the Bells nie leciało w tle.
Czy coś mnie jeszcze spotka? – zastanawiałam się każdego dnia.
Znasz magię urodzinowego życzenia? Precyzuj je zawsze dokładnie, bo się sparzysz. Ja nie posłuchałam tej rady i los drugi raz w życiu wyciął mi numer.
Szesnaste urodziny spędzałam w gronie najbliższych.
Pochodzę z rodziny wielu kobiet, z których każda ma dużo do powiedzenia. Chociaż ja też odziedziczyłam tę cechę, czułam, że nie ma tam dla mnie miejsca. Nie byłam łatwą nastolatką. Potrzebowałam uwagi, zrozumienia i szacunku, czego w rodzinie artystów nie mogłam uświadczyć.
Ojciec – typ furiata, a matka całe życie patrzyła na mnie przez pryzmat własnych lęków. Rodzice nie potrafili do mnie dotrzeć, a trzech artystów na sześćdziesięciu metrach kwadratowych to przynajmniej o dwóch za dużo.
Tamtego dnia zamknęłam się w pokoju, byłam zawiedziona własną imprezą urodzinową. W salonie odbywały się dywagacje i nikt nawet nie zorientował się, że rzekomo głównej atrakcji wieczoru tam nie ma. Byłam smutna. Byłam samotna. Minęło dziesięć lat, a ja wciąż wyraźnie pamiętam ten zawód. Wtedy przestałam lubić urodziny, były mi obojętne, bo zrozumiałam, że świat nigdy nie będzie kręcił się wokół mnie. Stałam się statystą we własnym życiu.
– Nie. Nie tym razem – powiedziałam na głos w samotności i zapaliłam samej sobie świeczkę.
Chciałabym przeżyć coś szalonego – pomyślałam życzenie.
Nie chciałabyś. Kurwa, byś nie chciała, kretynko. Ale proszę bardzo. Masz coś szalonego.
W tej samej chwili (to serio nie fikcja literacka) napisał do mnie jeden z „szybkich chłopaków” z Żoliborza. Wiedziałam, że mu się podobam. Widziałam, że mnie wypatruje, ale pato nie leżało w kręgu moich zainteresowań. No ale co zrobić. Moje życzenie właśnie się spełnia.
Mimo trwającej za ścianą „doskonałej” imprezy bez większego zastanowienia umówiłam się z nim na spacer i wyszłam z domu. Trochę byłam podekscytowana, trochę zażenowana samą sobą – to jednak pato. Spacer przebiegł, jak przebiegł. Nawet nie pamiętam szczegółów. Chyba to wyparłam albo było to dla mnie kompletnie nieistotne.
Wracając ze spotkania, poznałam grupę chłopaków. Szli z dziewczyną, którą znałam ze szkoły. Spotykała się z jednym chłopakiem rasta – i to on właśnie zaproponował, żebym do nich dołączyła.
Dopiero kilka lat później zrozumiałam, że to wszystko stało się dlatego, że ten chłopak chciał wzbudzić zazdrość w swojej dziewczynie. Ich „związek” przeżywał wtedy kryzys. Dziewczyna pochodziła z Francji. Miała być w Polsce tylko przez jakiś czas i chyba właśnie zbliżał się moment powrotu do domu.
Tak czy inaczej, weszłam w grono sporo starszych chłopaków. Mieli po dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Szacun, nikt mi w szkole nie uwierzy, jaki ja teraz jestem kozak – myślałam.
Jako że zbliżał się sylwester, jak kretynka bez instynktu samozachowawczego byłam łaskawa zaprosić ich na organizowaną przeze mnie imprezę. Była to moja pierwsza samotna impreza, którą spierdoliłam w najwyższym możliwym stopniu. Naruszyłam wszystkie możliwe zasady BHP i zaufanie całej rodziny. O szacunku do samej siebie nie wspomnę.
Nadszedł ten dzień. Mój wielki dzień. Mój pierwszy sylwester. Przyszli znajomi. Co mnie obchodzi pół mojego gimnazjum – ja czekam na moich PRZYJACIÓŁ. Zadzwonili i zapytali, czy mogą przyjść z jeszcze jednym typem. Zgodziłam się.
Trzech wielkich chłopów stanęło w moich drzwiach. Jeden, najmłodszy, całkiem przystojny, taki „szybki chłopak” – ale widać, że z wyboru. Raczej z dobrej rodziny, miał na imię Łukasz. Drugi, rok starszy, nie mój typ kompletnie, pato. Widać, że w domu dobrze nie miał. To był Piotrek. Trzeci… Mój świat zawirował. Nie widziałam go wcześniej. Odcięło mi dopływ tlenu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Dziwne uczucie. Jakby twój świat nagle zaczął się kręcić, a ty z trudem łapiesz ostrość.
Dobra, ostrość złapana. Był inny niż reszta. Nigdy nie myślałam, że tak będzie wyglądał pierwszy facet, na widok którego zapomnę, jak się nazywam. Bardzo dobrze zrobione dredy przepasane zieloną bandamką, zielone soczewki, specyficzna uroda, która trafiła w mój ówczesny gust. Dlaczego on? Nie mam pojęcia… Całego sylwestra spędziłam z nim. Miał dwadzieścia jeden lat, był bardzo inteligentny, opiekuńczy i czuły. Do niczego między nami nie doszło, nie próbował mnie wykorzystać, mimo że byłam okrutnie pijana.
W pewnej chwili okazało się, że z portfela zginęły mi pieniądze. Moi przyjaciele w wyniku „dochodzenia” uznali, że zrobił to chłopak, który w moje urodziny zaprosił mnie na spacer. Wybuchłam płaczem, było mi wszystko jedno. Chłopaki wystawili nieszczęśnika za drzwi, a mój nowy obiekt zainteresowań siedział ze mną w pokoju. Byliśmy sami. Leżałam wtulona w niego, a on mnie pocieszał. Był u mnie do rana. Wszyscy już dawno wyszli, a on siedział ze mną do dziesiątej, aż przyszli moi rodzice. Na pożegnanie mnie przytulił. Kilka godzin później zadzwonił zapytać, czy wszystko okej.
Czułam, że jest mną zainteresowany. Zaczęliśmy wychodzić razem na osiedle. Zaczęliśmy być widywani, więc jego znajomi robili mu złośliwe przytyki, że jest pedofilem. Po tych komentarzach odsunął się ode mnie. Było to dla mnie bardzo bolesne i niezrozumiałe. Postanowiłam działać. Żeby w jakikolwiek sposób być bliżej niego, weszłam w środowisko, w którym wcale nie chciałam być. Przestałam chodzić do szkoły, a wolny czas spędzałam na piciu z żoliborską patologią w piwnicy. Piwo, wódka i trawa były moją codziennością. Nie chciałam tego, ale miałam dopiero szesnaście lat, nie byłam asertywna i zwyczajnie chciałam być bliżej niego. Chociaż nigdy z nami nie siedział, wystarczyło mi to, że byłam w jego otoczeniu.
Rodzice martwili się o mnie coraz bardziej. I tak się dziwię, że nie przywiązali mnie do krzesła. Teraz z perspektywy czasu, będąc dziesięć lat starsza, wiem, że utłukłabym tamtą siebie. Rodzice byli bezradni. Próbowali do mnie trafić, ale agresją i krzykami się to nie udało. Nie starali się mnie zrozumieć. Nie wyciągali wniosków.
Doskonale pamiętam dzień, w którym powiedziałam: dość. Trawa nigdy mi nie wchodziła. Nigdy mi się to nie podobało. Zawsze marzyłam, żeby ten stan już się skończył.
Pojechaliśmy na Bemowo do centrum handlowego. Staliśmy w kółku przy jakichś pawilonach. Odpalili blanta. Kiedy podali go mnie, powiedziałam, że nie chcę, że nie palę już, że nie kręci mnie to. Byłam z siebie dumna. Pierwszy raz postawiłam granicę. Czułam się wielka.
Myślę, że wtedy zrodził się ich głowach mroczny plan. Zrozumieli, że mnie stracili, że nie będę już ich utrzymywać.
Nasze ostatnie spotkanie pamiętam jak przez mgłę. Przyszli do mnie we trzech. Tych samych trzech, którzy w sylwestra stanęli w moich drzwiach. Przyszedł do mnie. Tak, on też przyszedł. Nic się nie liczyło. Siedzieliśmy we dwoje, a reszta była w drugim pokoju.
Jak to się potoczyło i dlaczego było to nasze ostatnie spotkanie?
On okazał się dziwką bajerującą ofiarę, kiedy reszta okradała całe mieszkanie. Zostałam ofiarą złodziei. Zabrali z mojego domu całą biżuterię i dwa aparaty o łącznej wartości dwudziestu pięciu tysięcy.
I masz, idiotko, coś szalonego.
Od tamtej pory co rok życzyłam sobie, żeby nic się nie zmieniało. I fakt, nic się nie zmieniało.
Dlaczego akurat w dwudzieste szóste urodziny, dokładnie dziesięć lat później, zapragnęłam być bogata? Pamiętaj: precyzuj! Nie wspomniałam, że chcę być bogata w pieniądze, więc dostałam bogactwo… DOŚWIADCZEŃ. Dziękuję bardzo. Nie o to prosiłam.
Dwudzieste szóste urodziny także spędzałam w gronie rodzinnym. Tym razem jednak w bardziej okrojonym – ja z narzeczonym i rodzicami. Od lat świętowałam w takim towarzystwie. Krótka wizyta u rodziców i jakiś prezent – bez szału, bo przecież dopiero były święta. Nic więcej.
Mój narzeczony nigdy nie zabierał mnie w urodziny w żadne fajne miejsca. Nie świętowaliśmy tego dnia w żaden sposób, co sprawiało, że moje urodziny stawały się dla mnie coroczną udręką. Ten dzień przypominał mi o przemijaniu, starzeniu się i braku perspektyw przed zbliżającą się trzydziestką, do której dobiegałam, nie mając nic.
Ileż to razy akurat tego dnia moi rodzice byli zapraszani do znajomych w ramach spotkania powigilijnego. Wtedy oprócz prezentu od narzeczonego, który sama sobie wybierałam, nie czekało mnie kompletnie nic. Bolało.
Ja taka nigdy nie byłam. Mam w sobie za dużo inicjatywy i empatii. Do tego na własną zgubę jestem kreatywna i radzę sobie w każdej sytuacji, zwłaszcza podbramkowej. Zrobić coś z niczego – to moja tajna supermoc.
W lutym, tuż przed wybuchem pandemii, planowałam urodzinową imprezę niespodziankę dla mojego narzeczonego, podświadomie licząc, że obudzę w nim chęć uszczęśliwiania mnie.
Współpracując z jego przyjaciółmi – nawet takimi, których nie znałam, a on sam dawno ich nie widział – opracowywaliśmy plan. Zarządziłam zrzutkę i kupiłam drogi głośnik bezprzewodowy z LED-ami. Nagromadziłam sporą ilość alkoholu i wszystko, co konieczne do zrealizowania mojego pomysłu. Szafki, do których nie zaglądał, wypchane były rzeczami i prezentami. Wydaje mi się, że nawet gdyby odkrył te zapasy, nie zorientowałby się. Przecież na bank szukałby tam kabla do pada.
W marcu wybuchła pandemia, a ludzie zaczęli się bać takich zgromadzeń. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie powinniśmy się spotykać. Ale ja się nie poddałam. Kiedy narzeczony wrócił do domu, czekałam na niego z pizzą z wbitymi świeczkami.
– Wiesz, miało być trochę inaczej. Mieli tu być wszyscy twoi przyjaciele, miała być duża impreza, ale przez to, co się dzieje, nie wyszło. Mimo wszystko mam coś dla ciebie…
Przyniosłam mu prezent. Na całym pakunku ponaklejane były karteczki z życzeniami i wspomnieniami, które przywołali jego przyjaciele, a ja je przepisałam i nakleiłam. Mój narzeczony był zachwycony. Mieliśmy zapas jedzenia, alkoholu, pizzę ze świeczkami, nowy głośnik i piękny wieczór, który udało mi się stworzyć mimo panującej pandemii i strachu.
Myślałam, że po tym wieczorze coś się zmieni, że narzeczony uświadomi sobie, że można inaczej spędzać czas. Byłam w błędzie. Nic się nie zmieniło. Prawie nic.
Postanowiłam się nie oglądać na nikogo i iść do przodu. Stałam się nieczuła – zawsze byłam harda, a moja przyjazna powłoka nie pasowała do wnętrza. Pewne wydarzenia, o których opowiem ci później, sprawiły, że w mojej głowie zaczął kiełkować bardzo prosty plan – w dniu moich urodzin zapisałam się na studia. Kryminologia. Chwilę wcześniej, po wielu latach marzeń, postanowiłam, że zapiszę się także na boks i treningi siłowe. Dałam sobie rok na pójście do policji.
– Ale wiesz, że najpierw będziesz musiała być w jakiejś patrolówce? – zamartwiali się moi bliscy.
– Doskonale! Marzę o tym! Moja obecna praca i tak w przynajmniej trzydziestu procentach na tym się właśnie opiera. I tak łażę po tych melinach, i tak przesłuchuję tę patologię jak jakiś esesman. Jest mi wszystko jedno. Będę psem, zobaczycie. Chcę być psem!
– Dobrze! Bardzo dobrze. Wczesna emerytura i trudno będzie cię wywalić. A ty sobie za biureczkiem będziesz profilować morderców – mówił ojciec.
– Nie, ojciec, żadne biureczko. Chcę czuć! Chcę być na ulicy! Chcę, kurwa, wreszcie żyć. Czuć to do szpiku kości. Jeździć na akcje, przesłuchiwać.
– Nie masz takiej psychiki – odrzekł ojciec.
Zaczęłam się szyderczo śmiać.
– Oj, ojciec. Niewiele o mnie wiesz. Nie jestem taka, jak myślicie. Przy tygodniowych zwłokach jestem w stanie zjeść śniadanie. Nie obrzydza mnie nic. Na wszystkie akcje w robocie wysyłają mnie, bo wiedzą, że nic na mnie nie robi wrażenia. Wiesz, jak na mnie mówią w pracy?
– No jak?
– Samobójca.
– Co?
– Samobójca. Bo nie liczę się z konsekwencjami i nie patrzę na ryzyko. Wchodzę tam, gdzie nie powinnam. Tam, gdzie każdy by się bał.
– Uważaj, bo w końcu jakiś ćpun nie będzie się liczył z twoim stanowiskiem i coś się stanie. Noż kurwa mać. Przestaje mi się podobać ta twoja robota.
Zawsze lubiłam podkręcać. Opowiadałam o swojej pracy tylko wtedy, kiedy rodzina zaczynała traktować mnie jak dziecko. Widziałam wiele, ale nie wszyscy o tym wiedzieli. Nie było się czym chwalić. Przeżyłam to i tyle. Kiedy jednak pojawiały się próby strofowania mnie, nie mogłam wytrzymać i opowiadałam o swojej brutalnej codzienności.
Tamtego dnia opowiedziałam ojcu historię pana B.
Akurat byłam w terenie na jednej z bardziej patologicznych ulic. Budynki, do których nikt normalny nie chciałby wejść, na mnie nie robiły już żadnego wrażenia. Wokół szarzy ludzie, przepici, niektórzy naćpani. Jakaś grupka dresiarzy po trzydziestce stała pod monopolowym.
– Ty, no i ja ją wtedy tak za pysk złapałem i mówię: „Słuchaj, kurwo, jeszcze raz!”.
– O stary, kurwa! Ja też z moją krótko!
– No a jak! Króciutko z kurwami, bo nam na łeb dziwki wejdą.
Tego typu dialogi słyszałam w każdej bramie. Były już normą, tak samo jak lubieżne spojrzenia i zaczepki, które torpedowałam, informując o moim stanowisku. Po tych słowach adorator wątpliwej jakości natychmiast wycofywał się w pokłonach.
Kiedy przechodziłam obok zdezelowanej, zardzewiałej bramy, zaczepiła mnie dozorczyni.
– Proszę pani! Pani kochana! Tam na pierwszym piętrze ktoś się dobija!
– Ta? No i co ja mam zrobić?
– Zdemolował klatkę, powybijał szyby. Boimy się wszyscy. Ludzie nie mogą wyjść do pracy. Co my mamy zrobić?
– Po psy zadzwonić.
– Boimy się. Ja tu pracuję, oni tu mieszkają. Będzie się mścił.
– A ja tu nie pracuję?
– Pani sobie z nimi zawsze radzi. Proszę, niech pani coś zrobi. Strasznie się boimy…
– Kurwa – sapnęłam pod nosem.
Nie tam szłam, nie to był mój cel. Naprawdę nie miałam czasu na zabawę w policjanta. Cóż, szybka akcja i lecę dalej. W bojowym nastroju, nucąc pod nosem Z buta wjeżdżam, wjechałam z buta. Otworzyłam kodem rozpadające się drzwi do klatki schodowej, dozorczyni na paluszkach weszła za mną, a ja paląc papierosa, z muzyką na ustach, pewnym krokiem udałam się na pierwsze piętro.
Na starej, zapuszczonej i śmierdzącej klatce schodowej oprócz śmieci i rozdeptanego robactwa leżały resztki rozbitej sztukaterii, połamane drewniane balustrady, na ścianach pojawiły się nowe bazgroły. Wokół było pełno szkła ze śladami krwi.
Faktycznie, pod brudnymi i zdewastowanymi już drzwiami do jednego z lokali stał młody chłopak w dresie. Był niewysoki, może sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, szczupły, blady i z obłędem w oczach. Jego dres był przesiąknięty krwią – jak się później okazało – własnej matki, którą bił przez całą noc. Na bluzie miał krwawe odciski rąk – nie wiem, czy swoich, czy swojej ofiary. Jego dłonie były całe zakrwawione, tak jak drzwi, do których się dobijał. W ręku trzymał kawałek drewnianej balustrady.
To nie był widok, którego się spodziewałam. Wywarł na mnie lekkie wrażenie, ale nie mogłam okazać strachu.
– Te! Co tu robisz? – rzuciłam zaczepnie.
Młody chłopak odwrócił się do mnie i spojrzał mi w oczy. Był naćpany. Z doświadczenia widziałam, że to mefedron. W jego oczach była pustka, szaleństwo i bezwzględność.
– Pukam do drzwi – powiedział jak prawdziwy psychopata.
– O kurwa, dobrze masz na bani – rzuciłam, odwracając się i schodząc po schodach.
Na parterze stała zatroskana dozorczyni.
– No i co? I co będzie?
– No jak co, jak wy nie możecie, to ja muszę zadzwonić po pały. Nie można było beze mnie?
– Ale zaczeka pani?
– No zaczekam – rzuciłam, wybierając numer alarmowy.
Wezwałam policję, która przyjechała po pięciu minutach. Kiedy wzywam służby jako instytucja, reakcja jest natychmiastowa. Dwóch rosłych mężczyzn, z którymi nie raz współpracowałam, weszło na podwórko.
– Co tam znowu?
– Kurwa, chłopaki, weźcie tego czuba, bo mnie popierdoli zaraz. Rękawiczki załóżcie, bo we krwi ujebany.
– Ja pierdolę, kolejny świr.
– Od razu do czubów go. Nie ma co się pierdolić.
– A który to? – zapytał policjant.
– Znowu B.
– Ty! To on jest fajny! Zawsze chce się napierdalać. Z tym to lubię!
– Naćpany jak chuj. Ty mi go tu nie napierdalaj, tylko zabieraj sprzed oczu, a ja muszę wracać do roboty. Trzeba nasmarować do prokuratury, bo mi rozjebał zabytek. Bierz se go w pizdu…
– Dobra, to do następnego!
– Ta, całkiem niedługo pewnie. Na razie!
Rozmowy w pracy zwykle przebiegały na właśnie takim, jakże wysokim poziomie intelektualnym. Musisz jednak zrozumieć, że pracując tak blisko kryminalistów, mierząc się na co dzień z takimi widokami, a z czasem się do nich przyzwyczajając, po części stajesz się taka jak oni. Agresywny i wulgarny język sprawia, że ludzie z marginesu nabierają do ciebie szacunku. Kiedy rozmawiasz z nimi jak urzędnik, nie wiedzą, o co ci chodzi, i stają się agresywni. Każde twoje starannie dobrane słowo napędza ich nienawiść, bo po prostu nie potrafią się w tym odnaleźć.
Z czasem po prostu przestajesz odróżniać, kiedy rozmawiasz z kryminalistą, a kiedy wracasz do domu.
Dlatego kiedy ktoś próbował mówić mi, jak mam żyć, brało mnie jedynie na szyderczy śmiech. Praca w policji była dla mnie idealna. Nie miałam miłości ani uwagi i nie byłam szczęśliwa. Twierdziłam, że takie akcje to jedyne, co potrafię. Nie byłam czuła, romantyczna ani kobieca. Zakopałam to wszystko głęboko i czerpałam radość z niebezpiecznej adrenaliny. Nie sądziłam, że ktoś kiedyś odkopie wszystkie uczucia, które świadomie żywcem pogrzebałam.
Zanim przejdę do tego, co najważniejsze, opowiem ci, jak w ogóle do tego doszło. Nie oceniaj mnie. Sama już to zrobiłam.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Apocalypse
ISBN: 978-83-8373-093-6
© Marta Butyniec i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Płotka
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Izbaela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek