Antylopa z Podbeskidzia - Artur Andrus - ebook + audiobook + książka

Antylopa z Podbeskidzia ebook i audiobook

Artur Andrus

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Podczas swoich występów Artur Andrus odwiedził wiele zakątków Polski. Z tych wyjazdów przywiózł nie tylko wspomnienia, lecz także lokalne gazety, które skrzętnie przechowuje w czarnym pudełku. Te zbiory posłużyły mu jako inspiracja do tworzenia skrzących się absurdalnym humorem „Ballad dziadowskich”, stylizowanych na pieśni podwórzowe. W książce zebraliśmy sporą porcję tych ballad, opatrzonych barwnymi opowieściami zdradzającymi kulisy ich powstania.

„Nie wiem, kiedy i dlaczego zacząłem je systematycznie pisać. Pewnie po sukcesie »Ballady o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie«, którą zaśpiewałem przy okazji 1500. wydania Listy Przebojów Trójki. Zaśpiewałem to jako żartobliwy prezent dla moich radiowych kolegów, a żart tak się rozwinął, że przez dłuższy czas był na pierwszym miejscu Listy. Zapisałem sobie, z kim wtedy tą balladą wygrywałem: Stingiem, Madonną, Erikiem Claptonen, Philem Collinsem... (...)

Każda była wykonywana tylko raz. Zdarzało się, że udało się je nagrać podczas występu i potem zamieścić w lokalnym portalu informacyjnym albo na stronie internetowej domu kultury. Ale w zdecydowanej większości przypadków słyszeli je tylko ci, którzy byli wtedy na moim występie”.

Dziś wszyscy mamy okazję poznać te ulotne dotąd utwory. Tekstom towarzyszą satyryczne rysunki Daniela de Latoura.

Artur Andrus – dziennikarz (w latach 1994–2017 pracował w Programie Trzecim Polskiego Radia, od 2018 w RMF Classic, a od 2005 jest gościem „Szkła kontaktowego” w TVN24), poeta, autor tekstów piosenek, piosenkarz, artysta kabaretowy i konferansjer. Niezastąpiony Jonathan Owens w serialu kabaretowym „Spadkobiercy”. Autor książek: „Popisuchy”, „Każdy szczyt ma swój Czubaszek” (z Marią Czubaszek), „Boks na ptaku, czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak”, „Blog osławiony między niewiastami”, „Vietato fumare, czyli reszta z bloga i coś jeszcze” oraz przeznaczonego (nie tylko) dla dzieci zbioru oryginalnych baśni „Bzdurki, czyli bajki dla dzieci(i)innych”.

W 2010 roku zdobył tytuł Mistrza Mowy Polskiej. Nagrał kilka płyt, m.in. „Myśliwiecka”, „Cyniczne córy Zurychu” czy „Sokratesa 18”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Artur Andrus

Oceny
4,2 (28 ocen)
12
11
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IwonaHC

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta.Nieustający zachwyt nad humorem i talentem autora😀Coś na dobry początek dnia,południową przerwę i wieczorny relaks.
00
AmeliaKotkowa

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna.
00

Popularność




Artur Andrus

ANTYLOPA Z PODBESKIDZIA Fragment

Wersja elektroniczna książki nie zawiera ilustracji

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

Zajrzyj na strony:

Zajrzyj na strony:

www.nk.com.pl

Znajdź nas na Facebookuwww.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

30 marca 2020 WARSZAWA, CZYLI DLACZEGO WŁAŚNIE DZISIAJ?

Czy kiedyś już ktoś zaczynał pisać ze strachu przed kwietniem? Zajrzałem do wyszukiwarki internetowej, bo być może w psychologii jest takie pojęcie. Aprilofobia. I nie chodzi o to, żeby to miał być jakiś specjalny kwiecień (chociaż ten akurat chyba będzie), ale po prostu człowiek budzi się w nocy i myśli: „Jak nie zacznę w marcu, to w ogóle nie zacznę”. I nie dlatego, że ma się coś nieprzyjemnego wydarzyć. Taka myśl nie ma żadnego sensownego uzasadnienia. Bo przecież mogłem zacząć w lutym, nic się nie stanie, jak zacznę w maju. Tylko po prostu wiem, bo już siebie trochę znam. Ileż to ja marców przegapiłem i czegoś nie zacząłem! Ile kwietniów, majów, czerwców, lipców. Nie chodzi o konkretny miesiąc. Tylko o przekonanie, że już albo nie już. I już. Albo nie. No to ze strachu przed kwietniem wstaję, zażywam tabletkę na nadciśnienie, robię kawę i piszę.

Ten kwiecień może być jednak specjalny. Po raz pierwszy od ładnych paru lat prawdopodobnie nigdzie się nie ruszę. Nie pojadę, nie wystąpię, a może nawet nie wyjdę z domu. Walka z koronawirusem. Nie mam pojęcia, jak rozważania na temat tego akurat kwietnia będzie się czytało za jakiś czas. Z uczuciem ulgi, zdziwienia, trwogi czy może lekkiego niesmaku? Bo jak można żartobliwie wspominać taki czas? Nieważne. Nie o kwiecień tu chodzi. On jest tylko po to, żeby się go wystraszyć i zacząć pisać jeszcze w marcu. I to nie w ramach walki z koronawirusem. Ale ciekawe, czy kiedyś naukowcy odpowiednich dziedzin wyodrębnią coś w stylu „literatura epidemiczna” albo „poezja kwarantannowa”. Ludzie siedzą w domach, to piszą książki. Bo co mają robić?

Przeróżni fachowcy wieszczą koniec prasy drukowanej. Podają różne terminy. Najczęściej pojawia się rok 2040. Nie wiem, jak długo będę pisał tę książkę, ale mam nadzieję, że jak skończę, to jeszcze klasyczne, papierowe gazety znajdę. Ale jeżeli ktoś tu zajrzy w roku 2060? Może nie wiedzieć, o czym piszę. Na szczęście fachowcy czasem się mylą. Twierdzili, że jak się pojawi telewizja, to zniknie kino albo radio. I co? A poza tym, jeśli już nawet dojdzie do takiej sytuacji, że informacje będą się pojawiały tylko w formie elektronicznej, mam nadzieję, że gazety da się zobaczyć w muzeach. Może takie pożółkłe płachty zadrukowanego papieru będą leżały w skansenach, w sekcji „Mieszkanie z przełomu XX i XXI wieku, Europa Środkowa”. Obok telefonu stacjonarnego? A może zaistnieją jako atrakcje turystyczne? Na przykład dorożkarz, za dodatkową dopłatą, wręczy gazetę do poczytania podczas przejażdżki po Krakowie.

Na razie są. Ale nie można wykluczyć, że to jedna z ostatnich książek o gazetach.

Od dawna zwożę je do domu. Kupuję po przyjeździe do każdego miasta, miasteczka, wsi, w których mam wystąpić. Kupuję albo dostaję od organizatorów moich występów. Wolę dostawać. Bo teraz, kiedy patrzę na stertę gazet uzbieraną przez te lata, mogę powiedzieć to samo, co kiedyś mama mówiła ojcu, przymuszając do rzucenia palenia: „Za te wszystkie papierosy przez dziesięć lat mógłbyś na samochód odłożyć!”. Nie policzyłem dokładnie, ale jak widzę ten stos, myślę, że za te wszystkie gazety mógłbym dużo papierosów kupić, a za te papierosy na kawałek samochodu by się uzbierało. A jeszcze jest kwestia czarnego pudełka. Kiedy postanowiłem odkładać gazety, kupiłem czarne pudełko. I już się w nim nie mieszczą. Mógłbym co prawda dokupić kolejne czarne pudełko, ale boję się, że zacznie się przeliczanie pudełek na gazety, gazet na papierosy, papierosów na samochody. Chyba lepiej zrobić z tym porządek.

Większość tych gazet służyła mi jako materiał wyjściowy do pisania Ballad dziadowskich. Chodziło o takie stylizowane na pieśni podwórzowe. Czyli nawiązanie do folkloru miejskiego sprzed lat. To „dziadostwo” w nazwie było mi potrzebne do uzasadnienia nie najwyższego poziomu ballady. Jak powiem że „dziadowska”, to nikomu nie będą przeszkadzały słabe rymy, kiepski rytm.

Działało to tak: przyjeżdżamy na występ, wchodzimy do garderoby, w mojej już czekają najświeższe wydania lokalnych gazet. Jeśli nie czekają, idę do najbliższego kiosku i kupuję. Siadam, przeglądam, wybieram najbardziej intrygujące tytuły, hasła, czytam fragmenty, czasem spojrzę na reklamy i ogłoszenia drobne, a nawet horoskop. Muzycy rozstawiają instrumenty na scenie, zaczynają próbę, ja piszę. Daję sobie na to jakieś pół godziny. Nie dłużej, bo będzie za dobre. A „dziadostwo” zobowiązuje. Poza tym kiedy powiem publiczności, że to powstało dziś (mają dowód w postaci najświeższego wydania gazety), zaledwie w pół godziny – wpadną w zachwyt. Odrobina wazeliny i prosta zasada estradowa: „Nie należy podnosić sobie poprzeczki wymagań, wystarczy obniżyć poziom oczekiwań publiczności” – zawsze działa.

Nie wiem, kiedy i dlaczego zacząłem je systematycznie pisać. Pewnie po sukcesie Ballady o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie, którą zaśpiewałem przy okazji 1500. wydania Listy Przebojów Trójki. Zaśpiewałem to jako żartobliwy prezent dla moich radiowych kolegów, a żart tak się rozwinął, że przez dłuższy czas był na pierwszym miejscu Listy. Zapisałem sobie, z kim wtedy tą balladą wygrywałem: Stingiem, Madonną, Erikiem Claptonem, Philem Collinsem….

Piosenkę zamieściłem też na płycie Myśliwiecka, która była najlepiej sprzedającą się płytą w Polsce w roku 2012. Zapisałem sobie, czyje płyty sprzedawały się wtedy gorzej. Wszystkich. Na przykład: Stinga, Madonny, Erica Claptona, Phila Collinsa.

Czyli początek tej zabawy musiał mieć miejsce gdzieś w roku 2010 (wtedy była ta jubileuszowa Lista). Na pewno takie lokalne ballady dziadowskie pisałem regularnie w roku 2013, bo kilka już zachowałem. Ale dosłownie kilka. Z 2014 też mało zostało. Większość wyrzuciłem, zgubiłem albo zostawiłem na pamiątkę w miejscach, w których powstawały. Dopiero po jakimś czasie wpadłem na pomysł, żeby zbierać je do czarnego pudełka. I teraz, po wyjęciu, okazało się, że mam ich 250. Tych z gazetami, na podstawie których powstały. I znalazłem jeszcze 60 bez gazet. Czyli na pewno powstało ich dużo ponad 300.

Zyskały sobie pewną popularność. Każda była wykonywana tylko raz. Zdarzało się, że udało się je nagrać podczas występu i potem zamieścić w lokalnym portalu informacyjnym albo na stronie internetowej domu kultury. Ale w zdecydowanej większości przypadków słyszeli je tylko ci, którzy byli wtedy na moim występie. Bywało, że w jednym miejscu występowałem kilka razy, ale zawsze ballada była świeża, aktualna, jednorazowa. W pewnym momencie pojawiło się oczekiwanie, że koniecznie napiszę o mieście, w którym występuję. Zdarzało się, że ktoś delikatnie próbował zasugerować, o czym pisać, a o czym nie („Wie pan, bo burmistrz będzie dzisiaj na widowni”, „O tym pan zaśpiewa, należy im się”). Wątki polityki – tak na poziomie lokalnym, jak i ogólnokrajowym – pojawiały się w balladach dziadowskich sporadycznie. Chociaż niewątpliwie nieraz podnosiłyby poziom „dziadostwa” tekstu. Wychodziłem jednak z założenia, że w pół godziny i tak się nie dowiem całej prawdy, nie mam ochoty włączać się w polityczne rozgrywki, a poza tym – płomienne uczucie, które wybuchło między dwojgiem studentów Uniwersytetu Trzeciego Wieku ma dla świata znacznie większe znaczenie niż aktualny układ sił w radzie miasta.

Ale próby wpływania się zdarzały. W pewnym domu kultury dostałem lokalną gazetę. Zobaczyłem, że to numer sprzed miesiąca, a napisane, że tygodnik. Zapytałem, czy nie ma najświeższego. Wyczuwam jakąś niezręczność („Pani księgowa chyba wzięła do domu. Sprawdzę. Ale może nie być”). Proponuję, że sam podejdę do kiosku i kupię („Nie! Nie! Kiosk zamknięty! Poszukam”). W końcu dostaję najświeższe wydanie. Przeglądam, ale coś jest nie tak. Brakuje jednej strony. Idę do kiosku (był otwarty), kupuję całość i widzę, że chodzi o opis jakiejś drobnej afery, której bohaterem jest prezes miejskiej spółki oczyszczania miasta. I tak bym o tym nie napisał. Gdyby tą (podobno niezgodnie z przepisami prawa zakupioną) nową limuzyną uciekł z dyrektorką miejscowego przedszkola na Słowację i tam, mieszkając w szałasie, zacząłby pisać piosenki, a ona śpiewałaby je podczas wypasu owiec – to co innego, to jest temat! Ale takie banalne ustawienie przetargu?

A skąd u mnie zamiłowanie do ballad podwórzowych? Nie wiem. Ale pamiętam, że już w dzieciństwie bardzo mnie bawiła zasłyszana w radiu opowieść o tym, że:

Żyli w pałacu hrabia z hrabiną,

On zwał się Rodryg, ona Franczeska,

A w drugiem domu za ich meliną

Mieszkała sobie jedna Wiśniewska…

A szczególnie pozytywnie na rozwój mojej dziecięcej wrażliwości wpływał fragment:

On zaś, będący pod ankoholem,

Czyli – jak mówią – zalany w pestkę,

Wyrżnął hrabinę łbem w antresolę

I dawaj gazu do tej Wiśniewskiej…

Może nie była to piosenka pisana z myślą o dziecięcym odbiorcy, ale działała. Wyobrażenie hrabiny uderzanej łbem w antresolę – prześmieszne. Mimo że na pewno nie wiedziałem wtedy, co to jest antresola. Wystarczył sam fakt wyrżnięcia hrabiną w cokolwiek. Bawiło mnie też określenie „pitigrylił się z tą Wiśniewską”. Niewinne dziecko nie mogło sobie wyobrazić, jak akt „pitigrylenia” może wyglądać. A wstydziło się zapytać starszych. Zresztą co by mu mogli odpowiedzieć nawet najbardziej postępowi starsi? Że „pitigrylenie” wzięło się od pseudonimu Pitigrilli, włoskiego autora skandalizujących, a może nawet pornograficznych książek? Musieliby wtedy wytłumaczyć, co to znaczy „pornograficznych”. Tak czy inaczej nie rozumiałem. Ale brzmienie mnie bawiło.

Żeby piosenka pojawiła się w radiu, musi ją najpierw ktoś napisać – o tym też nie miałem pojęcia. A nawet gdybym wiedział, że napisał ją Jerzy Jurandot, nie wiedziałbym, kto to. I nawet przez myśl by mi nie przeszło, że wiele lat później poznam Stefanię Grodzieńską, która była żoną Jurandota. Stefania gdzieś opisała początek swojej fascynacji balladami podwórzowymi, kilka razy rozmawialiśmy też o tym. Leżała w szpitalu. W tej samej sali wracała do zdrowia kobieta, która pobyt w lecznicy umilała sobie śpiewaniem właśnie takich prawdziwych warszawskich pieśni. Stefania jedną z nich zapamiętała (przepraszam, jeśli tekst niedokładny, nie mam tego fragmentu w notatkach, to jest moje wspomnienie jednej z naszych rozmów):

Nad brzegiem rzeki matka siedziała

Z maleńkiem synkiem za rękie,

Mały syn płakał, matka płakała,

Żal było patrzeć na mękie.

Przyniosła ją do domu, zachwyciła męża cytatem, a ten napisał potem wiele utrzymanych w podobnym stylu.

Jurandot w wydanej w 1959 roku książce Dzieje śmiechu pisze: „Te ballady, od czasu do czasu spotykane w kabarecie jeszcze i dziś, wywodzą się z autentycznej piosenki podwórzowej. Dziś nie ma już podwórzowych śpiewaków, nawet podwórza »jako takie« zaczynają z wolna zanikać, dziś więc forma podwórzowej ballady jest już tylko formą tradycyjną, przejętą z przedwojennego teatrzyku. Tymczasem wtedy, przed wojną, na każdym podwórzu obok handlarzy starzyzną, blacharzy (Lutuję! Reperuję!) i takich, co ostrzyli noże na wprawianej w ruch nogą osełce, pojawiali się obdarci trubadurzy, produkujący swój dramatyczny repertuar przeważnie z profesjonalną obojętnością. Treścią ballad bywały najczęściej sławne zbrodnie lub głośne romanse, ubrane przez nieznanych wierszokletów w rymy i podłożone pod monotonną, zawszę tę samą melodię. Zdarzały się tu prawdziwe perły niezamierzonego humoru, trafiały się wyrażenia i zwroty, na jakie zawodowy humorysta nie wpadłby nigdy w życiu. Aż do wojny zbierałem te podwórzowe autentyki namiętnie. Niektóre drukowane były w książeczkach sprzedawanych pod Ogrodem Saskim i przed »Cyrkiem« (słynny dom noclegowy), inne za drobną opłatą pozwalali spisać wykonawcy. Chlubą mojej kolekcji była piosenka o Stachu, który zamordował »kochankę swoją Hankę, co na rogu sprzedawała ciało swe«. W piosence tej, która stała się swego rodzaju podwórzowym szlagierem, był jeden passus wręcz niezapomniany:

W spelunce tam, gdzie granda wódkę piła,

I Stasiek pił, choć serce z bólu łka,

A gdy dowiedział się, że Hanka go zdradziła,

No to się zaśmiał swym okrutnym ha, ha, ha!

Balladę podwórzową jako formę piosenki pierwszy na scenę kabaretu wprowadził Hemar, ja – śmiem twierdzić – spopularyzowałem ją”.

Potwierdza tę opinię (o spopularyzowaniu) i wysoko ocenia jakość ballad Jurandota („dowcipem i zgrabnością wyróżniały się”) badacz gwary warszawskiej – profesor Bronisław Wieczorkiewicz w książce Warszawskie ballady podwórzowe. Cytuje najpopularniejsze z nich, m.in: Balladę o jednej Wiśniewskiej, Balladę o królu Edwardzie i pani Simpson, O Franciszku Pestce i urzędzie skarbowym. Sięga po utwory innych autorów, na przykład Balladę średniowieczną Emanuela Szlechtera:

W wysokiem zamku dawnemy laty,

Gdzieś za siedmioma góramy,

Mieszkał, ach, mieszkał Rodryg bogaty

Z żonom Otyliom i psamy.

Co dzień Otylia w pałacu pustem

Marzy o wielkiej miłości,

Wzdycha, falując obfitem biustem,

Dwadzieścia kilo bez kości…

A przede wszystkim zbiera profesor Wieczorkiewicz te autentyczne, śpiewane na warszawskich podwórkach, mrożące krew w żyłach pieśni:

Nie miała ojca, nie miała matki,

Ciotka ją z łaski zrodziła,

A na wyprawę, a na wyprawę

Jej prześcieradło uszyła.

Zaraz po napisaniu tej książki wrócę do pracy profesora Wieczorkiewicza. Ileż tu spraw do przemyślenia! Na przykład jak ciotka może kogoś z łaski zrodzić? W niektórych balladach trafiłem na kwestie szczególnie mnie interesujące, na przykład:

Czemuś nie wystawiał,

Andrusie ubogi?

Dał ci Pan Bóg ręce,

Dał ci Pan Bóg nogi.

Przyjdzie czas na dogłębną analizę tych tekstów. A na razie ruszam szlakiem moich ballad. Jak to określił Jerzy Jurandot? Jako „obdarty trubadur, produkujący swój dramatyczny repertuar przeważnie z profesjonalną obojętnością”? Wybiorę część z tych ładnych paru lat. Albo w całości, albo fragmentami. Z tych, których nie zgubiłem albo nie rozdałem, ułożę w miarę chronologicznie coś na kształt pamiętniko-przewodniko-albumo-śpiewnika. Dzięki temu każdy z czytelników będzie mógł się dowiedzieć, co się działo na przykład w Wałbrzychu 1 grudnia 2018 roku czy w Cieszynie 25 października roku 2013. Inaczej by się nie dowiedział albo by zapomniał.

Ważne! Wszystkie fragmenty prasowych publikacji cytuję w ich oryginalnym brzmieniu. Niczego nie poprawiałem, nie zmieniałem. Czasem inspirująca była dla mnie jakaś zbitka słów, bawiło zestawienie nazw, czasem jakiś błąd, jakaś literówka wywoływały zachwyt. No to niech zachwycają na zawsze.

I jeszcze jedno – w każdej z ballad pojawiają się imiona bohaterów. Zazwyczaj zmyślone. Raczej klasyczne – Halina, Hanka, Henryk, Tadeusz, Stefan, Staszek, Irena, Barbara. Po prostu staram się nawiązywać do tamtych ballad sprzed lat kilkudziesięciu, a wtedy znacznie mniej było Samant, Wanes, Brajanów i Xavierów. Zatem niech nikt się nie obraża, że jego imię jest zbyt często używane albo że używane nie jest. Tylko względy historyczne i literackie miały tu znaczenie. Do niektórych imion łatwiej się rymowało. Żadne imię nie powinno być kojarzone z cechami charakteru bohatera. Każdy człowiek może być Haliną dobrą albo Haliną złą, nawet tak naprawdę Haliną nie będąc.

25 października 2013, CIESZYN

„Głos Ziemi Cieszyńskiej” na pierwszej stronie ostrzega: Nowy intruz z Czech. Żarłoczny kornik. I następuje opis dramatycznej sytuacji: „Leśnicy robią, co mogą, by uratować świerki przed całkowitą zagładą. Jest to ciężka walka, bo żarłoczność szkodników dosłownie nie zna granic. Niedawno zagościł w ustrońskich lasach nowy przybysz z Czech, którego nie tak łatwo wykurzyć. Świerki atakowane przez korniki i grzyby w dramatycznym tempie znikają z górskich zboczy”.

Zdjęcia kornika nie ma, ale obok jest inny artykuł, a przy nim fotografia wiaduktu. Pod wiaduktem stoi grupka ludzi. To mieszkańcy ulicy Ładnej, którzy skarżą się na uciążliwości życia niedaleko drogi ekspresowej: „Przeklęty wiadukt. Wstrząsy i huk dają w kość!”.

Na stronie tytułowej „Głosu” jest jeszcze zapowiedź artykułu o kontrolach przewodów kominowych: „Weź protokół od kominiarza, bo ubezpieczenie pójdzie z dymem. Czyt. Czas na kominiarza str. 12”.

Na stronie piątej czytelnik dowiaduje się, że nie tylko mieszkańcy ulicy Ładnej mają w Cieszynie niełatwo. „Spór o przejazd. Mieszkańcy ulicy Lipowej i Zaleskiego w Cieszynie mają żal do dyrekcji Szpitala Śląskiego o to, w jaki sposób zarządza parkingiem. Narzekają na problemy z przejechaniem i przejściem przez jego teren”. Artykuł ze zdjęciem, a pod zdjęciem podpis: „Mieszkańcy złorzeczą na wiecznie zastawiony chodnik”.

Od czasu do czasu w poszukiwaniu inspiracji do tekstu ballady przeglądam nawet reklamy i ogłoszenia. Poniżej informacji o pretensjach do dyrekcji szpitala trafiłem na reklamę zniczy z kuponem rabatowym na pięć procent zniżki. Każdy znicz podpisany jest właściwie kryptonimem: LA 58 po 1,98 zł, LA 212 SAT po 2,98 zł, najdroższe są LA 127 – po 2,99 zł. Nazwy jak z filmów szpiegowskich: „J23 zapalił LA36P na mogile W46”.

Ale nie wydaje mi się, żeby w Cieszynie w najbliższym czasie miała rosnąć sprzedaż zniczy, bo oto na następnej stronie: Pierwsza pomoc w małym palcu. Małym, bo zasady udzielania pierwszej pomocy poznawali uczniowie Szkoły Podstawowej nr 4 w Cieszynie: „Włączyli się w obchody Europejskiego Dnia Przywracania Czynności Serca. Bili rekord w prowadzeniu resuscytacji krążeniowo-oddechowej. (…) Sala gimnastyczna szczelnie wypełniła się uczniami. Czterdzieścioro z nich podzieliło się na dwa zespoły, by przez pół godziny na zmianę prowadzić resuscytację. Jeden uczeń miał za zadanie wykonać na fantomie dwa wdechy, a drugi 30 uciśnięć”.

Uwielbiam długie nazwy różnych akcji. Gdybym to ja miał wymyślić jakąś dla tej opisanej w artykule, zaproponowałbym „Europejski Dzień Przywracania Prawidłowych Czynności Serca, To Znaczy Przedsionków, Zastawek, Komór i Przegrody Międzykomorowej”. Nie dane mi było wpłynąć na kształt tej nazwy, natomiast ballada wyszła tak:

Porządny jestem, nie klnę, nie kradnę,

Mówią, że zacny ze mnie gość,

Mieszkam na skraju ulicy Ładnej,

Wstrząsy i huk mi dają w kość.

Mam dwie córeczki – Madzię i Lidzię,

Ostatnio nie widuję Madzi,

Bo Madzia w szkole już drugi tydzień

Resuscytację prowadzi.

A żona ma na imię Barbara,

Pochodzi aż ze Skoczowa

I choć pod samym domem ma garaż,

Jeździ pod szpital parkować.

Mój teść miał wykształcenie prawnicze,

Zmarł temu osiemnaście lat,

Teraz teściowa kupuje znicze

LA 212 SAT.

Jakżem w sobotę z małżonką leżał

Na łóżku ze świerkowych dech,

To mi to łóżko bezczelnie zeżarł

Żarłoczny kornik, intruz z Czech.

Małżonka wniosła powód sądowy,

Błagam: – Spróbujmy jeszcze raz!

A ona na to, że: – Nie ma mowy!

Teraz na kominiarza czas!

I jak tu budować dobrosąsiedzkie kontakty z różnymi krajami, jeśli atmosferę konfliktu potrafimy podgrzać nawet na poziomie kornika? A skąd wiadomo, że to czeski kornik? Bo jak żre drzewo, to słychać takie: „Hrrradec Králové, Hrrradec Králové, Hrrradec Králové?”.

A może do Czech też skądś przyszedł? Przez Austrię z Węgier. Po co te oskarżenia?

A tak na marginesie: naprawdę imponuje mi poziom wykształcenia młodego pokolenia. Gdybym, czterdzieści lat temu, ja – uczeń trzeciej czy czwartej klasy szkoły podstawowej w Bóbrce, wrócił po lekcjach do domu i powiedział: „Babciu, dzisiaj z kolegami prowadziliśmy resuscytację”, babcia natychmiast pobiegłaby po księdza, a ksiądz wezwałby egzorcystę. Dziadek zareagowałby inaczej. Przyciszyłby na chwilę Radio Wolna Europa i powiedział: „Dziecko, resuscytację to oni prowadzą u nas od czasu tej cholernej konferencji w Jałcie. Ale to się niedługo skończy”.

24 listopada 2013, KIELCE

W Pałacyku Zielińskiego w Kielcach odbywa się Festiwal Kąśliwości. Prowadzę tę imprezę od lat, zastanawiając się, dlaczego do roli konferansjera zatrudniono najłagodniejszego człowieka świata, jakiego znam, czyli mnie? Doszedłem do wniosku, że tytułowa „kąśliwość” to jednak pewna forma życzliwości. Taka złośliwość, ale w dobrej wierze. Na każdej edycji festiwalu śpiewam balladę zainspirowaną najświeższymi wiadomościami.

Tym razem „Kieleckie Echo Dnia” informuje o Nocy płonących samochodów: „Najpierw na ulicy Świerczyńskiej ktoś prawdopodobnie podpalił dwa auta, a kilka godzin później na przyblokowym parkingu przy ulicy Dąbrowskiej w Kielcach ogień doszczętnie strawił jeden samochód i uszkodził kolejny. Policjanci na razie nie łączą tych dwóch spraw”.

Nie łączą też z trzecią, na którą trafiłem w kronice policyjnej: „38-latek z kilkunastodniowym opóźnieniem zgłosił policjantom, że został okradziony na szkolnym boisku w centrum Kielc. Jak relacjonował, ktoś wyciągnął mu z kieszeni spodni komórkę wartą 700 złotych”. Siedem lat temu 38-latek przez kilkanaście dni nie zauważył, że nie ma telefonu komórkowego! Dzisiejsi 38-latkowie tygodnia bez smartfonu nie wytrzymają… Znaczy dnia… Czy godziny?

Jest jeszcze relacja z wojewódzkiego finału Przeglądu Małych Form Teatralnych o charakterze satyrycznym Jestem zdrowy – odrzucam dym papierosowy. To konkurs zorganizowany przez świętokrzyskiego inspektora sanitarnego. Pod zdjęciem, na którym dzieci przy papierowej choince trzymają transparent z napisem „A papieros to nasz wróg”, informacja: „Czerwony Kapturek inaczej, czyli bajka o babci-palaczce w wykonaniu uczniów ze Szkoły Podstawowej w Kłucku koło Smykowa”. Obszerna relacja nosi tytuł Śmiechem w nikotynowy dym. I co się działo? „Papierosy to jest ściema – rapowały diabełki i aniołki ze Skarżyska-Kamiennej. (…) Szczególnie barwną kreację stworzyła 9-letnia Oliwia w roli diabełka Smolimordy, który kaszlał, chrypiał. (…) Natalia nauczyła się bronić, kiedy dorośli palą w jej towarzystwie: – Ja kiedyś do jednej pani powiedziałam: proszę pani, palenie powoduje raka płuc, oddech ogra, astmę. I uwierzyła. (…) Laureaci drugiego miejsca – uczniowie Szkoły Podstawowej nr 2 w Sędziszowie w »Bajce o Nikotynie« przedstawili królewnę, której nikt nie chciał za żonę, bo od palenia papierosów wyglądała tak okropnie jakby »skończyła się jej data ważności«. Mimo że królewna (9-letnia Kinga) zapewniała, że jest jeszcze na gwarancji”. Przewodnicząca jury z kieleckiego sanepidu stwierdziła, że poziom był wysoki i „to zachwyca, że dzieci pokazują to, co byśmy chcieli, czyli że nie warto palić”.

Idziemy sobie z małżonką Alą

W nocnym sklepie kupić mleko,

A na Świerczyńskiej auta się palą,

Choć do sylwestra daleko.

Z podziwem patrzy moja Alicja,

Ludzie strażakom nie szczędzą braw,

W miejscu pożaru stoi policja,

Ale nie łączy tych dwóch spraw.

W stronę osiedla idzie Andrzejek,

Brat mojej matki Brygidki,

Andrzejek jest z zawodu złodziejem,

Któren okrada zabytki.

Koszul nie zmienia, nie zmienia spodni,

(Choć na kolanie ma dziurkę),

Nie zauważył od trzech tygodni,

Że mu ukradli komórkę.

Kupiłem mleka dwa sześciopaki,

Chipsy i karton paluszków,

Przed snem poczytam bajkę o takim

Kopciuszku, co palił w łóżku.

Nauczył tego się od macochy,

Co też paliła niestety,

I jednej nocy, przez papierochy,

Zjarała cztery karety.

Muszę sprawdzić, czy konkurs Jestem zdrowy – odrzucam dym papierosowy jeszcze się odbywa. Jeśli tak, mam pomysł na bajkę Mam zdrowe płuca, bo mnie dym odrzuca. Jej bohaterem będzie 38-latek, który aż tak bardzo rzucił palenie, że za zaoszczędzone 700 złotych kupił sobie nową komórkę, ale mu ją ukradli razem z samochodem, kupionym za pieniądze niewydane wcześniej na papierosy. Kradzież samochodu z komórką też zauważył z dużym opóźnieniem.

1 grudnia 2013, WARSZAWA, DOKŁADNIE URSYNÓW

W „Tygodniku Sąsiadów PASSA” duże zdjęcie z podpisem „Turniej nadziei”. Uśmiechnięci młodzi ludzie z transparentem „KS SEMP WARSZAWA”. To promocja wydarzenia sportowego: „Arcyciekawie zapowiada się międzynarodowy turniej dziecięcego futbolu organizowany przez SEMP-a na Ursynowie”.

Na stronie tytułowej zwracam uwagę na dwie reklamy: „Fryzjer. Najtaniej na Ursynowie. Piątki: studenci 17 zł, studentki 32 zł” i „Zajęcia edukacyjne dla niemowląt od 6 miesiąca. Fitness dla mam z maluchami. Fitness dla dzieci od 3 do 6 lat. Zabawy z pomponami” (to propozycja domu kultury).

Jest informacja o tym, że „Burmistrz Ursynowa walczy z lotniskiem o ograniczenie hałasu”. Gospodarz dzielnicy opisał skargi mieszkańców w liście do szefa przedsiębiorstwa Porty Lotnicze i zaapelował o ograniczenie ruchu powietrznego w godzinach nocnych. „W odpowiedzi od P.P. Porty Lotnicze dyrektor Michał Marzec poinformował, że »Oddziaływanie hałasu lotniczego na terenie Ursynowa związane jest przede wszystkim z wykonywaniem operacji lądowań na progu 29 oraz startów z progu 11 drogi startowej nr 1. (…) Operacje startów i lądowań na ww. kierunku wykonywane są w ostatniej kolejności«”. I już. Myślę, że sama świadomość, że chodzi o lądowania na progu 29 i starty z progu 11 drogi startowej numer jeden, wpłynęła na uspokojenie sytuacji i znacznie zmniejszyła się liczba skarg na hałas. Wypadałoby jednak, żeby burmistrz Ursynowa podziękował za rozwiązanie problemu chociażby krótkim: „A, no chyba że tak. Jeżeli z progów 29. i 11, to całkowicie zmienia postać rzeczy”. Informacji o jakiejkolwiek odpowiedzi na odpowiedź już nie znalazłem.

I jeszcze informacja kryminalna: „Strzelali na ulicy Rosoła! Na Ursynowie przy skrzyżowaniu ul. Rosoła i Gandhi było słychać odgłosy strzałów. Do zdarzenia doszło ok. godz. 13.00 przy skrzyżowaniu Rosoła i Gandhi. W trakcie zdarzenia zatrzymane zostały trzy osoby. Policjanci prawdopodobnie ścigali mężczyzn podejrzanych o włamanie do mieszkań. Dwukrotnie strzelano do samochodu audi, który prawdopodobnie został skradziony”.

Żeby nie było żadnych wątpliwości, przypomnę tylko, że wszystko działo się przy skrzyżowaniu Rosoła i Gandhi. A skrzyżowanie Rosoła i Gandhi jest prawdopodobnie jakieś 500 metrów od Multikina Ursynów, które 3 grudnia zapraszało na „Kino na obcasach”. Jest miniaturka plakatu filmu Ani słowa więcej, informacja „Seans tylko dla Pań!”, ale najbardziej rzuca się w oczy zdjęcie trzech przystojnych młodych mężczyzn, rozebranych do połowy. To BadBoys Polish Chippendales. Wystąpią w ramach seansu kinowego? Często na tego typu propozycje trafia się w okolicy Dnia Kobiet. Ale dlaczego 3 grudnia? I jak to wygląda? Zamiast reklam? Walki półnagich mężczyzn w świeżo wyprażonym popcornie? I w rytm słynnego sygnału Polskiej Kroniki Filmowej?

Ja mam rodzinę raczej ciekawą,

Dwie córki: Basię i Hanię,

Hania dlatego studiuje prawo,

Że u fryzjera ma taniej.

Martwię się z moją małżonką Wiesią,

Bo wnuk się ledwo urodził,

Jeszcze nie stuknął mu szósty miesiąc,

A na angielski już chodzi.

Jeszcze nie minął wiek niemowlęcy,

A to dopiero męki wstęp,

Bo jak mu stuknie osiem miesięcy,

Zapiszą go do klubu SEMP.

Od urodzenia wnuk ma kłopoty,

Niełatwe życie ma nasz wnuk,

Bo w nocy budzą go samoloty,

A zwłaszcza jedenasty próg.

Spaliśmy długo, bo to niedziela,

W niedzielę taka tradycja,

Prawdopodobnie zaczęła strzelać

Prawdopodobnie policja.

Więc córka Basia kołysze syna,

Chociaż powoli traci chęć,

Idzie wieczorem do Multikina,

Gdzie striptizerem jest nasz zięć.

Zięć jak najlepiej tańczyć się stara,

Zięć ma smykałkę do tego,

Pradziadek zięcia tańczył za cara

W epoce kina niemego.

Mam dylemat. Czy w tekście, który w założeniu ma być lekki, zabawny i przyjemny, może się pojawić coś o śmierci? Właściwie nie o śmierci, tylko o czymś, co jej często towarzyszy. O patosie. Zazwyczaj trudno nad nim zapanować. I jeżeli jest autentyczny – wzrusza mnie. Natomiast nie robi na mnie wrażenia patos w słowach wypowiadanych przez polityków. Czuję jakieś wyrachowanie. Ale, w sytuacjach pozapolitycznych, zdarza się patos szczery. W tym wydaniu gazety znalazłem na przykład wspomnienie o zmarłym niedawno prezesie spółdzielni mieszkaniowej. Ślad autentycznego patosu pojawił się już w tytule – Zastał wielką płytę, zostawił cegłę – i wrócił na końcu: „Na mszy świętej w kościele Wniebowstąpienia Pańskiego zgromadziło się liczne grono przyjaciół, całkowicie pewnych, że śp. Krzysztof również wstąpił prosto do Nieba”. To emocje. Na pogrzebie mojego kolegi Bogusia, żegnający go komendant Ochotniczej Straży Pożarnej (Boguś był strażakiem) z przejęcia złożył rodzinie gratulacje zamiast kondolencji. No więc można o takich sprawach? Odwołuję się przecież do ballad podwórzowych, a przynajmniej co druga z nich opierała się na schemacie: miłość – balanga – awantura – zgon. Autentyczne przykłady:

Bo na libacji raz

Gdy bawił się wesoło,

Otoczono go wkoło

I nadszedł śmierci czas.

W kochanki wpadł ramiona

Bez życia zimny trup,

A ręka okrwawiona

Tuliła się do stóp.

Równocześnie twórcy tych pieśni przekazywali słuchaczom jedynie słuszne podejście do śmierci – za bardzo się nią nie przejmować:

Młoda Felusiowa już w grobie spoczywa,

A my na to konto gruchniem sobie piwa!

albo

Na Czerniakowskiej, Górnej, na Woli,

Pośród spelunek dziś cicho tam.

Hej, czyj to pogrzeb sunie powoli?

To Czarnej Mańki, jednej z tych „dam”.

Wśród kwiatów leży blada i cicha,

I płynie z wolna tam, gdzie nasz kres…

Psiakrew! To życia historia licha.

Ach, cóż tam! – zresztą nie trzeba łez1.

Wynika z tego, że taka tematyka nie tylko może, ale nawet powinna się pojawiać w opowieściach o prawdziwym życiu. To dobrze, bo…

12 grudnia 2013, ZAMOŚĆ

Jedną z ważniejszych wiadomości ze strony tytułowej „Tygodnika Zamojskiego” jest: „Cmentarny deweloper. Jeden z tomaszowskich zakładów pogrzebowych chciał kupić miejsca na cmentarzu. Zakład Usług Komunalnych, zarządzający nim, odmówił. Bo miejsce może kupić tylko prywatny obywatel. Na pochówek, nie na handel”. I dalej: „Na cmentarzach – zwłaszcza tam, gdzie jest ciasno – toczą się boje o każdą piędź ziemi. (…) Prosiliśmy o komentarz współwłaściciela firmy starającej się o wykup miejsc na cmentarzu. Odmówił, być może w myśl znanego powiedzenia: ciszej nad tą trumną”.

To na szczęście niejedyny temat w tym wydaniu tygodnika. Jest jeszcze taka wiadomość: „Zamość. Niecodzienny przebieg reklamacji. Groził bronią i gryzł. 81-letni zamościanin, klient serwisu AGD, miał grozić przedsiębiorcy śmiercią. Gdy mężczyzna się z nim szarpał, dziarski staruszek podobno ugryzł go w rękę”. Starszy pan (Ryszard H.) przyszedł do punktu AGD i stwierdził, że pracownik zakładu wziął od niego 40 zł za naprawę, której nie dokonał. Akcja jak z filmu sensacyjnego rozegrała się przed zakładem: „Na dworze klient ponoć znów zaczął ubliżać właścicielowi, mówiąc do niego: »Ty, ch… napraw mi lodówkę«, po czym wyjął pistolet gazowy i zaczął z niego mierzyć, a potem ugryzł broniącego się mężczyznę. Starszy pan wszystkiemu zaprzeczył. Sprawa trafiła do sądu, 81-latkowi grozi od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności”.

Znalazłem jeszcze artykuł ze zdjęciem – „Tramwaj w Zamościu. Mieszkańcy, którzy 9 grudnia przejeżdżali ulicą Piłsudskiego, przecierali oczy ze zdumienia. W mieście pojawił się… tramwaj. Niebieski, z żółtymi pasami wagonik, przegubowiec, podróżował na naczepie… Tych, którzy oczyma wyobraźni widzieli już tramwaje sunące po szynach zamojskich ulic, uspokajamy. Wagonik przyjechał do Zamościa tranzytem, zatrzymał się w jednej z baz transportowych na dwa dni w drodze do stolicy Bułgarii – Sofii”.

W tym wydaniu gazety znalazłem aż dziewięć reklam punktów skupu fasoli.

W każdą niedzielę małżonka jedzie

Do swojej siostry Marioli,

Mariola ze swym kochankiem Edziem

Prowadzą skupy fasoli.

Edek to bardzo w porządku gościu,

Choć czasem szajby dostaje,

I po pijaku, nawet w Zamościu,

Edek widuje tramwaje.

W domu ma flintę, sztucer i kuszę,

Chodzi na dziki i sarny,

Na polowania jeździ z Januszem,

Deweloperem cmentarnym.

A dziadek Rysiek miał dwie rozprawy,

Ponieważ wyszło na jaw, że

Chodzi po mieście i dla zabawy

Gryzie w serwisach AGieDe2.

A że go nie stać na adwokata,

To pewnie pójdzie w niewolę

I będzie dziadek przez cztery lata

Za karę łuskał fasolę.

Kino nigdy nie prześcignie życia. Najzdolniejszy scenarzysta czy autor dialogów nie wymyśli czegoś takiego, co zdarza się naprawdę. Proszę sobie wyobrazić, jaką moc miałaby słynna scena z drugiej części Terminatora, gdyby Arnold Schwarzenegger zamiast subtelnego „Hasta la vista, baby” powiedział: „Ty, ch… Napraw mi lodówkę”.

9 lutego 2014, ŁOWICZ 18 października 2014, ŻARY 9 września 2019, Warszawa

9 lutego 2014, ŁOWICZ 18 października 2014, ŻARY 9 września 2019, WARSZAWA

Pomysły na scenariusze filmowe pojawiają się w gazetach nierzadko. Tylko potem, oglądając coś takiego na kinowym ekranie, ludzie mówiliby, że przekombinowane, że scenarzystę za bardzo poniosła fantazja, że to niemożliwe. A jednak. Scenariusz w dwóch odcinkach trafił mi się na początku i pod koniec roku 2014.

„Nowy Łowiczanin” z 30 stycznia na stronie 14, w prawym górnym rogu informuje: „Zwierzęta. Nie odleciał do Afryki. Uratowali bociana, bo zrobiło im się go żal”. I poniżej relacja jednego z bohaterów zdarzenia: „Jechaliśmy z kolegą przez Bobrowniki i nagle mijamy stojącego w śniegu bociana. Kolega cofnął się, złapaliśmy go i wnieśliśmy do samochodu, aby się ogrzał. Żal nam się go zrobiło, bo przecież gdyby nikt mu nie pomógł, to pewnie by zginął na mrozie – opowiada nam pan P., mieszkaniec Bełchowa, który chce zachować anonimowość. Ptak został znaleziony w środę 22 stycznia około godz. 13.00. Po zabraniu go siedział z mężczyznami w szoferce samochodu dostawczego, którym jechali, ogrzał się, zjadł bułkę (…)”. Szybko uspokoję czytelników: wszystko skończyło się dobrze, bocian trafił do schroniska dla zwierząt, gdzie się nim zaopiekowano. Czytelników może uspokoiłem, ale sam siebie długo nie mogłem uspokoić. Bo wyobraziłem sobie, co by było, gdybym był przypadkowym świadkiem tego zdarzenia? Co bym o sobie pomyślał, gdybym jadąc, zauważył ciężarówkę, w której siedzi dwóch mężczyzn i bocian jedzący bułkę? Co by pomyślała o mnie rodzina, której bym to opowiedział? Jak widać, nie tylko ja miałem tego typu obawy. Bo niby dlaczego „pan P., mieszkaniec Bełchowa”, chciał pozostać anonimowy? Na pewno ma rodzinę, jest poważanym obywatelem, a tu nagle zaczyna się go łączyć z bocianem jedzącym bułki w szoferkach samochodów dostawczych. Zniszczona reputacja!

Mija kilka miesięcy. Jestem w Żarach, przeglądam „Gazetę Regionalną” z 17 października. Na stronie 38 bogato ilustrowany zdjęciami artykuł pod tytułem Uratowali dzika. Matko! Może to ci sami?! Czyli pan P. i jego kolega? To co prawda ponad 400 kilometrów od Bełchowa, ale może musieli się przenieść? Może nie mieli już spokojnego życia? Poinformowane przez bociana ptaki chmarami zlatywały się do ich szoferki, kłapiąc dziobami: „Buuułkęęę! Chcę buuułkęęę!”.

Czytam artykuł z Żar: „Mały dzik wpadł do dołu po wapnie. Ludzie dobrego serca, zamiast zrobić z niego kiełbasę, uratowali mu życie”. To zapowiedź tekstu, a dalej rozwinięcie: „Mały dzik wpadł do dołu po wapnie na terenie dawnego zakładu budowlanego w Mielnie. – Prowadzimy prace nad zabezpieczeniem tego obiektu przed kradzieżami. Dzisiaj poszedłem na mały spacer do pobliskiego lasu i w dole zobaczyłem małego dzika. Widać, że jakiś czas tu był (…)”. Swoją drogą – po czym można rozpoznać, że dzik jakiś czas już tu był? Miał sierść z czwartku? Ale to dygresja, czytam dalej: „Próbował wyskoczyć, ale prawie dwumetrowe ściany silosu po wapnie to dla niego za wysoko – relacjonuje właściciel żarskiej firmy montującej alarmy, Andrzej Chicheł. Na miejscu pojawili się ochotnicy z OSP w Piotrowie. Pierwszy pomysł polegał na wstawieniu starych drzwi do silosu. Dzik nawet się nimi zainteresował. Kolejny pomysł to złapanie dzika na lasso utworzone ze strażackiej liny. Zwierzak znalazł się na powierzchni. Wypłoszony dzik wyrwał do przodu na tyle pechowo, że wpadł do kolejnego dołu. Z drugiej pułapki też został wyciągnięty na linie. Przed ratownikami stanęło kolejne zadanie. Jak bezpiecznie zdjąć pętlę z dzika, nie narażając się przy tym na kontakt z ostrymi kłami. Odwagą wykazał się druh Dariusz Kokosza, który nie bał się trzymać dzika za ryj. Po zdjęciu pętli, zwierzę wróciło do lasu”. Koniec tekstu. Ale są jeszcze ciekawe zdjęcia. Na jednym pięciu strażaków przytrzymujących drzwi, jeden trzyma lasso. Podpis: „Do ratowania dzika używano starych drzwi i grubej liny”. A na drugim uwieczniono moment zdejmowania liny z twarzy dzika. Podpis: „Druh Dariusz Kokosza nie bał się dzika trzymać za ryj”. I czy to nie wystarczy na film, a nawet kilka? Nie umiem pisać scenariuszy, postanowiłem utrwalić ten dramat tak, jak umiem. Ale tym razem nie jakąś dziadowską balladą. Napisałem patetyczny wiersz wprowadzający i tekst wzruszającej pieśni do bardzo znanej melodii.

Wiersz:

Kiedy z gardła wyrywa się kwik,

Kiedy ktoś kopnie, kiedy coś drapnie,

I czujesz się jak mały dzik

W dużym silosie po wapnie,

Zanim pochłonie cię jesień

I duszy zabraknie karmy,

Może wyjdzie na spacer po lesie

Ktoś, kto zakłada alarmy?!

Nim sponiewiera ci serce

Jakaś śmiertelna choroba,

Może ktoś jeszcze w szoferce

Włoży ci bułkę do dzioba?!

A jeśli smutki nie miną

I nie odejdzie strach,

Zrób sobie zdjęcie ze starą liną

Przy równie starych drzwiach.

Kiedy kolejny trudny egzamin

Zły los ci znowu zgotował,

Pamiętaj, że tymi drzwiami

Dzik się interesował!

Pieśń (na melodię We Are The Champions zespołu Queen):

Gdy łut szczęścia masz,

Pojawi się straż,

I choć trudne są czasy,

Ludzie dobrego serca nie zrobią z ciebie kiełbasy…

Wielki strach szybko znika,

Bóg powie ci: – Żyj!

I nie bój się małego dzika

Brać za ryyyyj!

Wyrwać się ciężko, my friends!

Bo z losu silosu, z jego pęt,

Wyrwać się ciężko!

Wyrwać się ciężko!

I nie ciesz się, no bo

Już czeka tuż obok…

Drugi dół.

Myślałem, że to koniec. Że więcej się wydarzyć nie może. Tymczasem 9 września 2019 roku stacje radiowe, portale internetowe i telewizje podały wiadomość (cytuję za RMF24.pl): „Niezwykły gość w warszawskim mieszkaniu. Papuga z nogą w gipsie wleciała przez okno. Do jednego z mieszkań stołecznego Mokotowa przez otwarte okno wleciała zielona papuga. Właścicielka mieszkania zauważyła, że papuga ma jedną nóżkę w gipsie. Kobieta zawiadomiła Ekopatrol warszawskiej straży miejskiej. Funkcjonariusze, którzy przybyli na miejsce, delikatnie umieścili papugę w specjalistycznym transporterze i odwieźli do Ptasiego Azylu w warszawskim zoo”. I jak tu nie zareagować na taką wiadomość? Szczęśliwie był to moment, w którym dla stacji RMF Classic, razem z kompozytorem Łukaszem Borowieckim, pisaliśmy „Piosenki z prawdziwego zdarzenia”. Ta stała się jedną z popularniejszych. Piosenkę Zwłaszcza jesień wrzesień spłaszcza zaśpiewały artystki Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”.

Udeszczona i zamglona

Krąży ziemia po elipsie,

Ej, przeleciał dzisiaj do nas

Ptaszek z nóżką w gipsie.

Jak się coś takiego zdarza,

Trzeba wiedzieć wtedy,

Czy iść do weterynarza,

Czy do ortopedy?

Ref.:

Słońca dużo, wiatru mało,

Zwłaszcza wrzesień jesień spłaszcza,

Powiedzże nam, co się stało,

Papużko hulaszcza.

Czy wypadek to czy napad?

Ptaszek zdrową nóżką grzebie,

Czy to jakaś cwana gapa

Nie pobiła ciebie?

Czy cię jeszcze nóżka boli

I czy do przychodni

Masz się zgłosić do kontroli

Za kilka tygodni?

Ref.:

Słońca dużo, wiatru mało,

Zwłaszcza wrzesień jesień spłaszcza,

Powiedzże nam, co się stało,

Papużko hulaszcza.

Jarzębina mokra cała,

Płyną z nieba deszczu strużki,

Gdyby kózka nie skakała…

Wróćmy do papużki.

Wyjaśniło się, oj dana,

Oj di ri di dina,

Że to jest papużka znana

Z filmów Tarantina.

10 lutego 2014, POZNAŃ

Sprawdzam, co robi konkurencja. Kto i gdzie gra, czy przypadkiem nie ma w pobliżu za dużo atrakcji. Bo to może mieć bezpośredni wpływ na liczbę widzów na moim występie. A jeszcze jak się zdarzy nieuczciwa konkurencja?

Prowadziłem kiedyś koncert plenerowy w jakimś niedużym mieście. Kilkadziesiąt metrów od sceny było wesołe miasteczko. To, że do słuchaczy koncertu piosenki poetyckiej docierały reakcje z pobliskiej komnaty strachu, to nic. Reakcje publiczności na niektóre piosenki były zresztą podobne. Wiedziałem, że mam dłuższą przerwę w zapowiedziach, więc dyskretnie przeszedłem się do wesołego miasteczka. Na kasie wisiała kartka, która była dowodem nieuczciwej konkurencji i bezlitosnych zasad obowiązujących w show-biznesie: „W czasie występu artystów karuzela gratis”. Nie wspomniałem o tym kolegom, którzy przygotowywali się do występu. Lepiej, żeby myśleli, że ktoś odchodzi w czasie ich recitalu, bo wezwano go do pożaru albo musi zażyć tabletki.

W Poznaniu zawsze jest konkurencja. Tam się zawsze coś dzieje. 10 lutego 2014, w poniedziałek, „Głos Wielkopolski” relacjonował imprezy, które odbyły się w weekend:

„Prawdziwe pierzaste piękności na MTP. Ponad 1400 gołębi należących do kilkudziesięciu różnych ras, 140 królików i drób ozdobny. Takie cuda natury można było oglądać w miniony weekend na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich”.

A jak ktoś już obejrzał gołębie i króliki na wystawie, mógł się inaczej zabawić, bo „Disco polo kiedyś i dziś, czyli tysiące fanów gatunku w Arenie. Wczoraj wieczorem w poznańskiej Arenie setki miłośników muzyki disco bawiło się przy największych przebojach zespołów Weekend, Boys i Akcent”. Ciekawe, że w tytule „fanów” było tysiące, a w treści notatki – „miłośników” już tylko setki. Wiem, ktoś powie, że się czepiam, bo przecież jak było dwadzieścia setek, to przecież były tysiące. Ale czepiam się, bo to poznańska gazeta. A w Poznaniu zawsze precyzyjnie wszystko policzone. Porządnie. No, chyba że „fani” to kto inny niż „miłośnicy”? Mam nadzieję, że przynajmniej liczba gołębi i królików na Międzynarodowych Targach Poznańskich nie pozostawia żadnych wątpliwości.

Jeszcze jedna relacja: „Wikingowie, Fenicjanie i barwne kramy, czyli weekend kupiecki w Muzeum Archeologicznym. W sobotę, na dziedzińcu Pałacu Górków bawiły się całe rodziny. Wszystko za sprawą jarmarku, jaki zorganizowało Muzeum Archeologiczne. Były wykłady, pokaz rzemiosła i rękodzieła, koncert na lirze korbowej i kramy ze słodkościami, biżuterią, świecami, serami i przetworami”.

To nie ostatnia atrakcja, bo w piątek odbył się w Poznaniu Bal Sportowca: „Futbolową gwiazdą wieczoru był piłkarz stulecia w naszym regionie, czyli Mirosław Okoński. Zdjęcie z »Okoniem« to bezcenna pamiątka. W piątek marzenie wielu osób zostało spełnione…”.

Przy takiej masie propozycji trudno było się przebić z czymś jeszcze. Myślę, że wielu organizatorów weekendowych imprez w Poznaniu odetchnęło przynajmniej na wieść, że zamknięta jest biblioteka uniwersytecka. To znaczy, że jest w remoncie. O czym informowała „Gazeta Wyborcza”: „Mikrofala w bibliotece. Biblioteka Uniwersytecka się zmienia. W miejscu dawnej czytelni niemieckiej powstanie pokój spotkań, w którym studenci będą mogli odpocząć od nauki i podgrzać sobie posiłek. W przyszłości w podziemiach mogłyby powstać kawiarnie, a na dziedzińcu czytelnia letnia”.

Jeszcze na wargach zimowa skarga,

Bo jeszcze luty nad miastem,

A tu tymczasem w weekend na targach

Same piękności pierzaste.

Wiatr na ulicach przechodniów ziębi,

A tu atrakcji bez liku:

Tysiąc czterysta z górą gołębi

I sto czterdzieści królików.

Poszliśmy na tę wystawę z Jolą

I choć robiła wrażenie,

Wyszliśmy szybko, bo disco polo

Grało w poznańskiej Arenie.

Potem w muzeum kupiłem szklanki,

Na imieniny zaś żonie:

Brodę Wikinga, strój Fenicjanki

I zdjęcie szwagra z Okoniem.

Kupiłem piwo, schab i koperek,

Wszystko dla syna Kamila,

Syn idzie w piątek na uniwerek,

Do biblioteki na grilla.

Kiedyśmy z Jolą wracali rano

I koło targów żeśmy szli,

Zauważyliśmy, że ktoś na noc

Zostawił uchylone drzwi.

Jola stwierdziła, wchodząc na hale,

Że zwierz z okazji zawsze skorzysta:

Gołębi w halach nie było wcale,

Królików było już trzysta.

Ależ się czasy zmieniają! Gdybym ja, będąc studentem, przyszedł do biblioteki uniwersyteckiej i powiedział: „Dzień dobry, chciałbym wypożyczyć Wstęp do badań historycznych Benona Miśkiewicza i proszę mi podgrzać bigos”, wyleciałbym na zbity pysk z czerwoną kartą biblioteczną (zakaz wypożyczania na wynos, zbliżania się do kserokopiarki i brak miejsca siedzącego w czytelni do końca semestru).

8 marca 2015, KLESZCZÓW

Dzień Kobiet zawsze będzie mi się kojarzył z akademiami II Liceum Ogólnokształcącego w Sanoku. Kilka razy prowadziłem te uroczystości jako dyżurny szkolny konferansjer. Została mi w pamięci fraza wymyślona przez polonistę, profesora Pawliszewskiego, autora tekstu konferansjerki: „Przyjmijcie, drogie Panie, bukiet najserdeczniejszych życzeń, przewiązanych czerwoną wstążeczką naszej męskiej wdzięczności”. Na akademii z okazji Dnia Nauczyciela mówiłem: „Przyjmijcie, drodzy Nauczyciele, bukiet najserdeczniejszych życzeń, przewiązanych czerwoną wstążeczką naszej uczniowskiej wdzięczności”. Profesor miał poczucie humoru i zmysł niemarnowania dobrych życzeń. Nie pamiętam, czy odbywały się akademie z okazji Dnia Matki, ale jeśli, to wiem, jaki bukiet i czym przewiązany miały przyjąć drogie Mamy jako dowód naszej dziecięcej wdzięczności. A babcie i dziadkowie? Czerwoną wstążeczką naszej wnuczej?… wnukowej? wdzięczności. A żołnierze – naszej cywilnej? Czerwona wstążeczka wdzięczności nie pojawiała się jedynie na akademiach z okazji rocznicy wybuchu Rewolucji Październikowej. Bo to mogłoby być uznane za polityczną prowokację.

Zapowiedź mojego występu z okazji Dnia Kobiet w Gminnym Ośrodku Kultury w Kleszczowie pojawiła się na łamach „Informatora Kleszczowskiego” obok informacji o przenosinach gniazda bocianiego, sprawozdaniu z działań Ochotniczej Straży Pożarnej i reklamy firmy budowlanej oferującej m.in. kompleksowe wykończenia poddaszy. Materiału do ballady poszukiwałem również w tygodniku regionalnym „Fakty” z 4 marca. Być może charakter uroczystości, w czasie której miałem piosenkę zaśpiewać, spowodował, że w ogóle nie zainteresowały mnie sensacje, wypadki i polityczne zawiłości. Po raz pierwszy w przypadku tej zabawy sięgnąłem po horoskop. Postanowiłem napisać balladę, inspirując się tym, co różnym znakom zodiaku przepowiadają gwiazdy – przynajmniej te na niebie nad Kleszczowem. Oto wybrane fragmenty:

„Lew – Zamężne Lwy nie pozwolą partnerowi się nudzić”.

„Panna – Jeśli w Twój związek wtargnęła nuda, to najwyższy czas porobić coś razem, nawet wyjść na spacer z psem. To zbliża”.

„Skorpion – Samotne Skorpiony będą zajęte rozwijaniem kariery, ale też odczują potrzebę bezpieczeństwa i czułości”.

„Koziorożec – Jeśli na Twojej drodze stanie energiczna Ryba albo namiętny Rak, daj się porwać na randkę”.

„Baran – Będziesz się podobać, ale zamiast namiętnych randek wybierzesz drzemkę na kanapie. Partner zacznie narzekać, że nie masz dla niego czasu albo w ogóle go nie słuchasz. Single też na początku tygodnia będą wybredne i nieufne”.

„Byk – Pod koniec tygodnia samotne Byki zapragną przeżyć przygodę, a pewien Skorpion zechce im w tym towarzyszyć. Niekiedy trzeba zaryzykować”.

„Bliźnięta – Flirt z Baranem lub Strzelcem poprawi Ci humor. Rozmowy przez internet też przyniosą wiele radości, poczujesz się seksowny”.

„Rak – Single także dopiero od soboty będą miały najlepszy czas na randki i flirty. Możesz poznać kogoś w kinie albo na siłowni”.

Siódmego marca w wiosennem deszczu,

Dwuosobowem rowerem,

Jechali sobie przez gmine Kleszczów

Ryba ze swojem partnerem.

I nagle zbiegło sie mnóstwo ludzi,

I wkrótce sie polała krew,

Bo partnerowi nie dał sie nudzić

Dwukrotnie już zamężny Lew.

Z OSP Kleszczów wyszli strażacy,

W mundurach jakby z Paryża,

A Panna z pieskiem wyszła na spacer,

Bo taki spacer to zbliża.

Panna Bliźnięta ma podchowane,

W sumie ma dzieci ósemke,

Bliźnięta liczą na flirt z Baranem,

A Baran wybiera drzemke.

Baran jest dość przystojnem chłopakiem,

Niegłupi jest i niebiedny,

Wpierw bronił sie przed namiętnym Rakiem,

W środe już nie był wybredny.

Panna, choć starsza – dobrze zrobiona,

Ma bardzo zadbanom cere,

Od lat przystawia sie do Skorpiona,

A ten rozwija kariere.

Pannie nie tylko nie brak urody,

Dobrze też widzi i słyszy,

Z samotnem Bykiem miewa przygody,

A Skorpion im towarzyszy.

Ten Lew to łajdak i pijaczyna,

Każda kobieta tu zna go,

Prosto z siłowni chodzi do kina

I tam pracuje nad Wagom.

Wódki spożywa tylko koszerne,

Prowadzi sklep i hurtownie,

A w nocy włącza sobie internet,

Żeby sie poczuć seksownie.

23 października 2015, RADOMSKO

Zauważyłem, że mniej więcej w tym czasie zacząłem bardziej stylizować ballady. Używać słów pozornie gwarowych, wplatać celowo błędy językowe, ortograficzne, przenosić akcent w słowach, końcówki „ą” zamieniałem na „om”, „ę” na „e” albo na „em”. Tak, żeby jeszcze bardziej podkreślić ich dziadowski charakter.

Bywało, że do napisania wystarczył horoskop, zdarzało się, że inspiracji dostarczyły same tytuły artykułów. Sztuka zanęcania tytułem przeniosła się ostatnio do internetu. Na wszelkiego rodzaju portalach roi się od tekstów typu „Czy radna ukradła pół budżetu miasta?”. Wystarczy kliknąć w taką wiadomość, żeby się dowiedzieć, że nie. Że radna jest porządna i niczego nie ukradła. W tradycyjnej prasie coraz mniej uwagi poświęca się tytułom, ale są wyjątki.

W „Gazecie Radomszczańskiej” znalazłem reklamę wyjazdów na operacje zaćmy w czeskich klinikach i relację z akcji Młodzi przeciw dopalaczom. W jej ramach „Uczniowie I LO zorganizowali panel dyskusyjny. (…) Po panelu rozpoczęła się część organizacyjno-warsztatowa z zakresu topografii i orientacji w terenie leśnym. Drugi etap to bieg na orientację, który odbył się 16 października (…)”. Skojarzenie dopalaczy z biegami na orientację… Hmmm. Może chodzi o to, że jak zażyjesz, to nie trafisz, jak rzucisz, to się od razu zorientujesz, jak bardzo byłeś w lesie. Nie wiem, lepiej nie będę kombinował.

A teraz trzy tytuły bardzo pobudzające wyobraźnię. Podam tylko ogólnie, czego dotyczyły teksty, proszę sobie przyporządkować. Było o młodych, którzy narzekają, że w Radomsku za dużo starości i trudno coś zdziałać, o nieprawdziwych pogłoskach na temat likwidacji oddziału pediatrycznego i trudnej sytuacji osób prowadzących szkolne sklepiki, w związku z nowymi przepisami dietetycznymi. A tytuły: Zgredy i reszta, Pediatra działa po remoncie i W poszukiwaniu drożdżówki. Przecież każdy z nich to gotowy tytuł książki!

Trzeba mieć w życiu marzenia, plany!

Gdy masz w portfelu dwie stówki,

Ruszaj za morza i oceany

W poszukiwaniu drożdżówki!

Niech cie usłyszom, niech cie zobaczom

W sportowych butach i w dresie,

Jak w ramach akcji „Stop dopalaczom”

Biegasz z kompasem po lesie!

Popatrz, kobieto! Jak dumnie kroczy,

Mimo że młodzież go beszta!

Zęby ma nowe, nowe ma oczy,

Jak z filmu Zgredy i reszta.

Oczy mu błyszczom ogniem jak watra,

A z piersi sie wyrywa śmiech,

To po remoncie stary pediatra

Właśnie do pracy wraca z Czech!

7 listopada 2015, JASTRZĘBIE-ZDRÓJ

„Halloween w Jastrzębiu-Zdroju cieszyło się dużą popularnością” – informuje „Dziennik Zachodni”. „Na wyjątkowo upiornej ślizgawce na lodowisku Jastor pojawiły się prawdziwe tłumy mieszkańców. Wampiry, wiedźmy, zombie – do wyboru, do koloru. Jastrzębianie chętnie przebierali się za straszydła”.

To z aktualności, ale czytelnik w tym wydaniu gazety mógł też trafić na ciekawe archiwalia i dowiedzieć czegoś z historii miasta: „Wiedzieliście, że 13 lipca 1929 roku odbyły się wybory Miss Jastrzębia-Zdroju? Miało to miejsce w sali kasyna, gdzie zorganizowano wyjątkowy bal. Wśród licznych, pięknych i pomysłowych atrakcji miał też miejsce właśnie wybór miss Jastrzębia-Zdroju. Wybór padł na znaną ze swej urody w katowickich kołach towarzyskich panią porucznikową Marię Stojowską. Zabawa trwała do białego rana”. A już sześć lat później…

„Mieszkańcy Moszczenicy fałszowali pieniądze. W czerwcu 1935 roku czeska policja aresztowała braci Dominika i Rafała M. oraz Jana R. (…) Zatrzymanie nastąpiło podczas próby zapłaty fałszywymi monetami w restauracjach i różnych sklepach. Sąd w Morawskiej Ostrawie skazał oskarżonych na 18 miesięcy więzienia”. Po odbyciu kary w czeskim więzieniu fałszerze stanęli jeszcze przed polskim wymiarem sprawiedliwości. „Głównym oskarżonym był Dominik M., który zeznał, że jadąc do Czechosłowacji, w rurze kanalizacyjnej, gdzie wcześniej ukrył dzwonek, znalazł paczkę zawierającą 65 złotych oraz różne formy i metale”. Jeśli ktoś czegoś nie rozumie – proszę się nie martwić, sąd w Rybniku też w taką absurdalną historię nie uwierzył i skazał oskarżonych na ponowną odsiadkę, tym razem w Polsce. Materiał na klasyczną balladę podwórzową: piękna kobieta, przestępcy, straszydła.

Wnuczka w niedziele poszła na miasto,

Cała ubrana na biało,

Gdzieś w okolicy ślizgawki Jastor

Jakieś jom zombi porwało.

Wnuczka zwierzyła sie babci Gieni,

A babcia biegnie do Mirki:

– To zombi z wnuczkom chce sie ożenić,

Żeby mieć małe wampirki!

Wybiegła babcia z domu w szlafroku,

Babcia ma troszkie krzywy zgryz,

Przez co w dwudziestym dziewiątym roku,

Została drugom Vicemiss.

Każdy tu babcie zna w okolicy,

Nie powie nikt złego słowa,

Jej mąż Dominik był z Moszczenicy

I tam pieniądze fałszował.

Babcia myślała, że dla kobiety

Opuścił jom jej małżonek,

A on po prostu znalazł monety

W rurze, gdzie wcześniej był dzwonek.

Monety, dzwonek i rura trochę mi przypominają pewną towarzyską sytuację, w której sam się znalazłem parę lat temu. Przyszedłem w odwiedziny do przyjaciół. Przyniosłem trunek. Ale Pawła nie było. Ustaliliśmy więc z Beatą, że trunek przyda się na następną okazję, jak już będziemy w komplecie. Postanowiła tylko schować gdzieś butelkę, bo obawialiśmy się, że Paweł może nie zachować się tak szlachetnie jak my i może nie czekać do momentu, kiedy będziemy w komplecie. Na chwilę Beata schowała butelkę do pralki, bo to miejsce, do którego jej mąż na pewno nie zajrzy. Przed pierwszym praniem przełożyła butelkę do biblioteczki. Tutaj już zaglądał częściej, ale wiedziała, po które książki na pewno nie sięga. I oto, pewnego dnia, Paweł wraca z pracy, idzie prosto do biblioteczki i wyjmuje książkę, po którą miał na pewno nie sięgnąć. Za nią zauważa jakiś dziwny przedmiot. Więc pyta:

– Beata, skąd tu się wzięła żubrówka?

– Z pralki.

21 listopada 2015, SZCZECIN

To miasto odwiedzam bardzo często. Od kilku lat związany jestem z kabaretem Czarny Kot Rudy działającym w Teatrze Polskim. Świetny klimat, znakomici artyści. Chce się tam być. To tutaj zaczęło się pisanie lokalnych wersji piosenki Miała matka syna, syna jedynego. To taki cykl, w którym staram się wychwalać zabytki albo ciekawostki architektoniczne miejsca, do którego przyjechałem. Ta szczecińska brzmiała tak:

Miała matka syna, syna jedynego,

A syn miał dziewczynę jak Wały Chrobrego.

Ciągle by leżała, nigdzie się nie ruszy,

Matka ją restaurowała z unijnych funduszy.

Tym razem z „Kuriera Szczecińskiego” dowiedziałem się, że w mieście zaczęły się już pojawiać bożonarodzeniowe iluminacje. „Zostanie zamontowanych około 340 ozdób nasłupowych, blisko 650 kurtyn świetlnych. Na Rynku Siennym umieszczona zostanie choinka, a na pl. Zwycięstwa i rondzie Giedroycia ażurowe anioły”.

Zapowiadano też Weekend ze skrzydłami. „Od garłaczy i motyli warszawskich przez karzełki łapciate po olbrzymy belgijskie, papugi, nawet modliszki i patyczaki – to i jeszcze więcej podczas wielkiej imprezy w halach Międzynarodowych Targów Szczecińskich”. Z plakatu wynikało, że impreza pod nazwą Wystawa Krajowa Młodych Gołębi Rasowych, Drobiu Ozdobnego, Królików i Ptaków Egzotycznych organizowana jest przez Szczeciński Związek Gołębi Rasowych, Drobiu Ozdobnego i Królików. Wychodzi mi z tego, że ptaki egzotyczne do związku nie należą. I zastanawia, dlaczego wystawia się młode gołębie? A drób i króliki mogą być już stare?

W „Kurierze” jest też ślad lokalnej afery wyborczej: „Prokurator z Prokuratury Rejonowej w Gryfinie złożył w sądzie akt oskarżenia przeciwko osobom podejrzanym o to, że brały udział w korupcji wyborczej podczas wyborów samorządowych w Trzcińsku-Zdroju. Głównym oskarżonym jest Franciszek K. (…) Oskarżony zaprzeczył, że kupował głosy w zamian za piwo. Trzej inni podejrzani przyznali, że przyjęli alkohol w zamian za głos na wskazanego przez Franciszka K. kandydata”.

W ramach porad terapeuty pojawił się artykuł pod tytułem: „Małżeństwo albo śmierć?”. Ale nie przeczytałem. Bałem się.

Gazeta zapowiada akcję społeczną: „Pod hasłem »Rzuć palenie razem z nami« na ulicach Łobza będzie dziś manifestować młodzież. Zbiórka uczniów o godz. 10.00 przed Zespołem Szkół im. Tadeusza Kościuszki”.

I jest jeszcze wywiad z trenerem Pogoni Szczecin pod jakże intrygującym tytułem: Nowy Zorro w Pogoni. Tajemnica tytułu wyjaśnia się w części rozmowy poświęconej sprawom kadrowym. Na pytanie, czy do treningów wrócił już któryś z zawodników wcześniej kontuzjowanych, trener odpowiada: „Mamy do dyspozycji Danielaka, trenuje z nami Rudol, który ma specjalną maskę ochronną. Dziś to on jest naszym Zorro”.

Stasiek miał w nocy sen niecodzienny

I chodzi cały wesoły,

Przyśniły mu się na Rynku Siennym

Dwa ażurowe anioły.

Oba obsiadły miejskie latarnie,

Jeden z nich w ręku trzymał żerdź

I do przechodniów, bardzo wulgarnie,

Krzyczał: – Małżeństwo albo śmierć!

Stasiek się we śnie skulił ze strachu,

Bo kto go teraz obroni?

A anioł mówi: – Nie bój się, Stachu,

Jest nowy Zorro w Pogoni!

Ale nie zazna Stasiek spokoju,

Znosi udrękę prawdziwą,

Ktoś przyuważył, że w Trzcińsku-Zdroju

Kupował głosy za piwo.

Wywołał straszną tym awanturę

I teraz ma przechlapane,

Idąc kupować na drugą turę,

Butelki wziął na wymianę.

A żona Staśka już trzecią dobę

Kaszle i mało ma siły,

– W gazecie piszą, że w gminie Łobez

Dzieci palenie rzuciły.

Żona gołębie lubi i króle,

Stasiek jej zrobił herbaty,

A ona mówi do niego czule:

– Ty mój karzełku łapciaty.

9 stycznia 2016, POZNAŃ

Z pobieżnych obserwacji wnoszę, że mniej więcej do połowy stycznia gazety starają się podawać raczej dobre wiadomości, przedłużając okres noworocznej euforii. Może to nieprawda, może wcale tak nie jest, ale taka teoria, z której mogę się już za chwilę wycofać, jest mi potrzebna do wprowadzenia kolejnej opowieści.

„Głos Wielkopolski” na pierwszej stronie informuje, że „Rząd nie odbierze dzieciom darmowych podręczników”. Nie doczytałem, czy im je wcześniej dał, ale przynajmniej dobrze, że nie odbierze. Wyobrażam sobie te dramatyczne akcje pod szkołami – zamaskowani agenci ministerstwa edukacji wyrywający zaskoczonym uczniom darmowe podręczniki. To wiadomość jak na początek stycznia bardzo dobra.

Dalej też optymistycznie: „Klimatyzowane tramwaje i ładowarki do telefonów. Już wiosną na poznańskie tory mogą wyjechać nowe tramwaje. (…) Zgodnie z zapowiedziami cały pojazd ma być klimatyzowany. Oprócz tego zamontowanych zostanie sześć portów USB do ładowania telefonów komórkowych (po dwa w każdym członie tramwaju). Pasażerowie będą mogli śledzić trasę na tablicy LCD”.

Gazeta zaprasza też na „Wyjątkowy spacer po Ratajach”. „W trakcie turystycznej wyprawy będzie można zobaczyć jeden z ostatnich działających neonów na Ratajach, który znajduje się na osiedlu Jagiellońskim (blok nr 1-2). Przewodnicy odpowiedzą również na takie pytania jak: co w tej części Poznania robił szachinszach Iranu, a co bułgarscy i niemieccy osadnicy?”. Z tekstu dowiedziałem się, że poznańskie Rataje były kiedyś wsią. Może to ze względu na moje korzenie (cała rodzina ze wsi), może tęsknota za wiejskim folklorem, w każdym razie nie powstała tym razem miejska ballada podwórzowa, tylko coś zbliżonego do ludowej pieśni. Zresztą od czasu, kiedy w świecie popularność zdobyła Kapela ze Wsi Warszawa, uważam, że należy te dwa światy łączyć w sensie symbolicznym i formalnym. Na przykład każde miasto, w którym zameldowanych jest więcej niż 100 tysięcy mieszkańców, powinno mieć prezydenta, ale już wiceprezydent powinien nosić tytuł „hipersołtysa”. Sołtysi z kolei, w zależności od stosunku liczby mieszkańców wsi, którą zarządzają, do liczby zamieszkujących najbliższe miasto powiatowe, nosiliby tytuły „miliburmistrza” czy „mikroprezydenta”.

Interesujący jest też motyw ostatnich działających neonów na Ratajach. Przy najbliższej okazji sprawdzę, czy dalej działają. I dlaczego inne już nie? Swoją drogą, jeśli pod blok nr 1-2 przychodzą tłumy turystów, żeby zobaczyć neon, nie zdziwiłbym się, gdyby mieszkańcy bloku i ten swój starali się jakoś wygasić. Samo wyobrażenie tej sytuacji przypomniało mi piosenkę Jacka Kleyffa z czasów Salonu Niezależnych o dziadu Kaczorowskim:

Społeczeństwo obok biegnie,

A dziad siedzi, czyta neon,

Każdy chętnie się pociesza,

Że ten dziad to jeszcze nie on.

I niech to będzie wprowadzenie do mojego Wiersza o tym, że nigdzie nie będzie lepiej niż w Poznaniu na wiosnę, a zwłaszcza w maju.

Hen po świecie jeździć nie trza,

Bo w Poznaniu już od maja

Świeżego powietrza

Powdychasz w tramwajach.

Może to i są namiastki,

Ale taka moja żona

Wsiądzie sobie do „trzynastki”,

Podładuje se smartfona,

Jedzie, z koleżanką gada,

O odżywkach, o szamponie,

I ładuje też ajpada3,

Z tym, że w drugim członie.

Jedzie sobie, je kiełbasę,

Bo ostatnio dużo je,

Obserwuje sobie trasę

Na ekranie eLCeDe4.

Nasz kochany wujek Leon,

Też w Poznaniu, w środku maja,

Zwiedzał sobie stary neon,

Który wisi na Ratajach.

Spacer wuja potrwał dwa dni,

Aż przyniosło go dwóch panów:

Bułgarski osadnik

Oraz szachinszach Iranu.

Wuj bełkoce: – Flaszszkom szesiom

Pokonaem szszesiwnikuf!

Y rzont nie obiesze ziesiom

Arowanych podre sznikuf!5

16 stycznia 2016, WROCŁAW

Bałem się, że te moje ballady mogą się okazać monotematyczne. Że będzie ciągle o piciu alkoholu, zdradach, złamanych sercach, tragediach. Że będzie za dużo wątków erotycznych i opowieści o nieudanych małżeństwach. Tak jak w tamtych oryginalnych sprzed kilkudziesięciu lat. Naprawdę się staram. Jeżeli tylko się da, próbuję takie tematy pomijać. Ale teraz się nie da.

Bardzo często na początku roku można znaleźć poradniki, jak nie przesadzić z alkoholem, a jeśli się przesadzi, to jak sobie z tą przesadą poradzić. Zazwyczaj tego typu teksty zamieszczane są w noworocznym numerze. Dlaczego „Gazeta Wrocławska” zajmuje się tą kwestią dopiero dwa tygodnie po sylwestrze? Czy we Wrocławiu później? Czy dłużej?

„Magazyn Rodzinny” ostrzega: „Pić trzeba umieć – najlepiej tak, by na drugi dzień nie bolała nas głowa. Zobaczmy więc, jakie rady ma dla nas profesor Iwona Wawer z Wydziału Farmaceutycznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego”. Tematowi poświęcona zostaje cała strona. Oprócz pani profesor wypowiadają się: pani doktor psycholog, specjalistka dietetyczka, Paweł – student z Grudziądza i Agnieszka z Włocławka. Co do osób zawodowo zajmujących się badaniem sposobów walki z kacem – rozumiem. Student też stereotypowo może się kojarzyć z tym zjawiskiem. Ale dlaczego Agnieszka z Włocławka? Żeby jeszcze była informacja, że imiona wypowiadających się i nazwy miast zostały zmienione – a tu nic. Przecież taka drobna wzmianka może nadszarpnąć reputację wszystkich Agnieszek z Włocławka! Jak trudno może im być od tej chwili nawiązywać kontakty towarzyskie! A może właśnie łatwiej? Bo jeżeli utrwali się stereotyp, że każda Agnieszka z Włocławka wie, jak sobie radzić z kacem, to będą zapraszane na każdą imprezę w kraju jako konsultantki? A może to efekt współpracy gazet w ramach grupy medialnej? I chodzi o to, żeby nie kalać kobiet z własnego miasta? I we Włocławku na temat walki z kacem wypowiada się Grażyna z Wrocławia? Ale wracając do meritum, obszerny artykuł zawiera kilkanaście pomysłów na „syndrom dnia następnego”, wśród nich: „szklanka soku pomidorowego, sucha kromka chleba i do tego herbata z cytryną, prysznic z gorącą i zimną wodą na przemian, szybsze bieganie na świeżym powietrzu, pobyt w saunie”. Oczywiście do wyboru, nie wszystko naraz.

Chociaż przedstawiony najobszerniej, nie jest to jedyny temat tego wydania „Gazety Wrocławskiej”. Jest również wiadomość o Weekendzie Otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury 2016 opatrzona tytułem: Wrocławianie obudzą Europę dzwonkami. Cztery pochody wyruszające z różnych stron miasta miały się spotkać na Rynku. Organizatorzy prosili o przyniesienie dzwonków i zapowiadali: „Rozgrzejemy się przy płonących instalacjach »Wrocław Rozgrzewa«”.

Jak się okazuje, Wrocław był wtedy nie tylko europejską stolicą kultury, ale i medycyny, bo „Kardiolodzy z całej Europy we Wrocławiu uczyli się poszerzania naczyń wieńcowych… wiertarką”. Warsztaty (swoją drogą „wiertarka” do „warsztatów” idealnie pasuje) zorganizowali kardiolodzy ze szpitala wojskowego. Od razu wyjaśnię – nie chodzi o domową czy garażową wiertarkę – i proszę nie próbować samodzielnie w ten sposób walczyć ze zmianami miażdżycowymi dziadka czy babci. Przeprowadzić taki zabieg trzeba umieć jeszcze bardziej niż pić, że nawiążę do wcześniejszego tematu.

I jeszcze Cietrzew dusi Świeradów – brzmi jak tytuł powieści kryminalnej. A to opowieść o sporze władz Świeradowa-Zdroju i inwestorów, którzy planowali budowę drugiej nitki nartostrady na Stogu Izerskim, z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. Dyrekcja stwierdziła, że przebieg planowanej trasy może źle wpływać na cietrzewia i bory świerkowe. Burmistrz i inwestor chcieli się zgodzić na wszelkie propozycje, na przykład: „Zmieniliśmy przebieg nartostrady, by ominąć ostoje cietrzewia”, żeby tylko móc budować. Jak to się skończyło? Proszę sprawdzić w Świeradowie-Zdroju. Mam nadzieję, że jakoś udało się pogodzić cietrzewia z narciarzami.

Stefan jest drugim małżonkiem Hanki,

Hanka ma ksywę „Tsunami”,

A ich córeczki, dwie wrocławianki,

Europę budzą dzwonkami.

Stefan kolegów ma tylko paru,

Najbardziej ceni Zbigniewa,

Wczoraj wieczorem poszli do baru

Na akcję „Wrocław Rozgrzewa”.

Stefan się zawsze wyróżniał w tłumie,

Stefan od innych jest inny,

Stefan powiada: – Pić trzeba umieć!

Czytaj „Magazyn Rodzinny”!

Ale to nie są wyłącznie słowa,

To jego pasja i praca,

Stefan się nawet habilitował

W Katedrze Prawa do Kaca.

Wiedzę zdobywa dzięki praktyce

I zawsze gdy go boli łeb,

Wchodzi pod prysznic i pod prysznicem

Gryzie powoli suchy chleb.

Stefan zdobywa w świecie uznanie,

A w ramach cyklu wykładów

Nauczył Niemców powtarzać zdanie:

„Gdyż cietrzew dusi Świeradów”.

Stefan ma siostrę i siostrzenicę,

Siostra ma męża żołnierza,

Gdy mąż zasypia, to mu tętnice

Wiertarką siostra poszerza.

Szkołę kończyła siostra w Belgradzie,

A w Amsterdamie miała staż,

Jak przyłapała męża na zdradzie,

Żelazkiem mu zwęziła twarz.

Zaintrygował mnie ten cietrzew. Zajrzałem do książki Ptaki Europy i dowiedziałem się o nim różnych ciekawych rzeczy. Na przykład, że kiedy tokuje, wydaje z siebie serię „bulgoczących dźwięków, przerywanych nieregularnie nagłym, wybuchowym »czuu - szczszszyyy«”. Jednak rację miał „Magazyn Rodzinny”. Pić trzeba umieć.

17 stycznia 2016, DZIERŻONIÓW

To naprawdę optymistyczny styczeń. Wystarczy spojrzeć na tytuły z „Tygodnika Dzierżoniowskiego”. Dobro pokonało zło oraz Miłość. Pokój. Przebaczenie. To relacje z dwóch Orszaków Trzech Króli. Pierwsza z Bielawy, w której „Mimo padającego śniegu przybyło wielu mieszkańców i to całymi rodzinami. Tuż przed placem Wolności Orszak zaatakowała grupa diabłów, która postanowiła rozgonić pochód. Na pomoc zebranym przybyła armia aniołów i oto na oczach widzów rozegrała się walka dobra ze złem. Kto zwyciężył? Nie było wątpliwości, że anielskie miecze będą silniejsze od diabelskich wideł”.

Ten drugi tytuł dotyczy opisu Orszaku w Piławie Górnej: „Uformował się pochód: na jego czele ustawiły się przebrane za postacie ewangeliczne dzieci, następnie kroczyli Trzej Królowie, nad którymi powiewały sztandary, kolejno szli księża oraz licznie zgromadzeni mieszkańcy miasta. Nad bezpieczeństwem uczestników uroczystości podczas przejścia głównymi ulicami Piławy Górnej czuwała policja”.

Nawet sprawozdania z akcji dzierżoniowskich strażaków, mimo wstępnego niepokoju, kończą się dobrze. Na przykład: „5.01.2016, godz. 13.01 – W Dzierżoniowie przy ulicy Wrocławskiej doszło do zadymienia w mieszkaniu. Przebywająca w mieszkaniu matka z dzieckiem wskazała strażakom kratkę wentylacyjną, z której wydobywał się dym. Po sprawdzeniu okazało się, że przyczyną musi być wada działania przewodu kominowego. Zalecono niekorzystanie z przewodu do czasu jego sprawdzenia. Dziecko otrzymało misia ratownika”. „7.01.2016, godz. 7.18 – W Dzierżoniowie przy ul. Krasickiego 2-letnie dziecko zatrzasnęło się w mieszkaniu. Strażacy po przyjeździe na miejsce zastali matkę i babcię dziecka. Po konsultacji z kobietami strażacy weszli przez okno do mieszkania, które znajdowało się na drugim piętrze i otworzyli mieszkanie od środka. Dziecko otrzymało misia ratownika”.

Znalazłem też sympatyczną wiadomość o tym, gdzie można kupić tygodnik. Komunikat o treści: „Mieszkańców Pieszyc zapraszamy do kupna »Tygodnika Dzierżoniowskiego« w sklepie Bzyk przy ulicy Zamkowej 12B. Na klientów czeka (…)” – i tutaj pada imię i nazwisko pani ekspedientki, której zdjęcie na tle półek sklepowych uzupełnia informację.

Zmącić nastrój błogiego początku roku mogła właściwie tylko notatka Zimno w autobusach: „Podczas silnych mrozów w naszej redakcji interweniował pan Józef. (…) Poinformował, że autobusy na linii Dzierżoniów–Przerzeczyn-Zdrój jeżdżą nieogrzewane. Jechał na tej trasie tam i z powrotem w sobotę 2 stycznia i w niedzielę 3 stycznia. – Kiedy zwróciłem uwagę panu kierowcy, że w autobusie jest zimno, bardzo niegrzecznie się odezwał, że jemu też zimno – relacjonuje pan Józef”.

Ale ogólnie jest bardzo optymistycznie.

W niedzielę była pełnia księżyca

I nocnom cisze rozdarł krzyk,

A w poniedziałek Józek w Pieszycach

Kupił gazete w sklepie Bzyk.

A że na Józka czeka dziewczyna,

Już słychać dźwięk miłosnych tromb,

Wskoczył w autobus do Przerzeczyna,

A w autobusie straszny ziomb.

Nie da sie czytać, nie da sie kimnąć,

Mróz szczypie w uszy, usta, skroń,

Kierowca westchnął: – Mnie też jest zimno,

Więc Józek sie przytulił doń.

Rano sie zbudził w nocnej koszuli,

A obok jego Alicja,

Mówi: – W Piławie Orszak Trzech Króli

Ekskortowała policja!

Ale wiadomość jest jeszcze gorsza! – Alicja kipi ze złości

– W Bielawie diabły napadły orszak

Zaraz przed placem Wolności!

Lecz dzięki księżom i policjantom,

Których w orszaku paru szło,

Anioły diabłom spuściły manto

I dobro pokonało zło.

Józek sie szczyci rodzinom własnom

– Na przykład Krzysio, wnuczek nasz,

Jak sie w mieszkaniu kiedyś zatrzasnął,

To mu pluszaka dała straż.

Krzysio jest sprytny, szybko kojarzy,

Seria zatrzaśnięć, parę spięć,

I takich misiów Krzysio od straży

Wysępił siedemdziesiąt pięć.

Napisałem, że w gazecie znalazły się relacje z dwóch Orszaków Trzech Króli. Nawet liczebniki używane są w celu wywołania zainteresowania czytelnika. W internecie trafiłem na wiadomość z życia pewnego polskiego piosenkarza. Piosenkarz miał kilka żon. To znaczy zawsze miał jedną, teraz też ma, ale wcześniej było jeszcze kilka. Tylko pierwsza była pierwsza, żadna następna już pierwszą nie była. Kiedy w internecie pisano o duchowych przeżyciach jednej z nich, poinformowano świat, że „Trzecia żona dwukrotnie się nawróciła”. Pierwsze słyszę.

18 stycznia 2016, JELENIA GÓRA

A może wcale tych optymistycznych nie ma więcej? Może po prostu zwracam uwagę na lepsze wiadomości? W „Nowinach Jeleniogórskich” od razu rzucam się na tekst Szczęście stulatki. Jest duży rysunek starszej pani z dzieckiem na ręku, są statystyki: „W rejonie jeleniogórskim jest dwudziestu stulatków”. I przybywa. Jest informacja, że każdy, kto ukończył sto lat, otrzymuje świadczenie honorowe w wysokości 3308,33 zł.

Z dobrych wiadomości znalazłem jeszcze taką, że Piłkarki KPR-u mają przebłyski. To relacja z Superligi kobiet w piłce ręcznej. Wprawdzie oba mecze panie przegrały, ale „kibiców mogą cieszyć momenty dobrej, równej gry z drużynami czołówki”. Dziennikarze sportowi mają jakąś magiczną umiejętność używania eufemizmów, które mają dać kibicom nadzieję na przyszłość. Oglądałem w telewizji mecz piłki nożnej. Przegraliśmy. Podsumowanie spotkania komentator zaczął od słów: „Nie dominowaliśmy”. Od razu człowiekowi lepiej. Przecież taki zwrot, dla lepszego samopoczucia narodu, należałoby możliwie najszerzej upowszechnić. Polityk, który sromotnie przegrywa wybory, dziękuje ludziom pracującym w sztabie słowami: „Nie zdominowałem”. Facet, który wraca po bójce w dyskotece z zakrwawioną twarzą, bez trzech zębów, telefonu komórkowego i portfela, też „nie dominował”.