Antyczna sztuka wojenna. Tom III. Cesarstwo Rzymskie i Germanie - Hans Delbruck - ebook

Antyczna sztuka wojenna. Tom III. Cesarstwo Rzymskie i Germanie ebook

Hans Delbruck

4,5

Opis

Kolejna część czterotomowej historii sztuki wojennej. W tym tomie opisane zostały wojny, jakie toczyło Cesarstwo Rzymskie z Germanami. Sporo miejsca poświecono także charakterystyce obu armii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 464

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł orginału:

Geschichte der Kriegskunst im Rahmen der politischen Geschichte

© Copyright

Hans Delbrück

© Copyright for Polish edition

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2013

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Paweł Grysztar

Redakcja:

Dariusz Marszałek

Mapy:

Paweł Grysztar

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-65855-77-0

Skład wersji elektronicznej:Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

PRZEDMOWA DO WYDANIA TRZECIEGO

Niniejsze, trzecie wydanie różni się od drugiego, które ukazało się w roku 1909, jedynie pewnymi pomniejszymi dodatkami i poprawkami, takimi jak na przykład instytucje militarne Wizygotów. Ogólny zamysł pozostał niezmieniony. Nie tylko nie znalazłem podstaw do modyfikacji treści jeśli chodzi o szczegóły, które usiłowali podważyć krytycy, lecz przeciwnie, udało mi się je poprzeć nowymi argumentami. Odnosi się to na przykład do mojej koncepcji germańskiego szyku klina oraz ulokowania fortu Aliso na wzgórzu, gdzie obecnie stoi katedra Paderborn.

W międzyczasie (1920) ukazał się czwarty i ostatni tom niniejszej pracy, który traktuje o okresie sięgającym Napoleona i Clausewitza. Obecnie, wobec twierdzeń austriackiego krytyka, że najbardziej podstawowymi kwestiami jakie ustaliłem są: redukcja liczebności ogromnych armii oraz wyjaśnienie różnicy między strategią obliczoną na zniszczenie, a tą na wyczerpanie przeciwnika, można by dojść do wniosku, iż najważniejszymi tomami są pierwszy i czwarty. W moim odczuciu to właśnie drugi jest najważniejszy. Tom niniejszy w sposób najbardziej dogłębny dotyka wszystkich czterech odziedziczonych koncepcji na temat historii świata, poprzez wyeliminowanie legendarnych poglądów na temat upadku świata antycznego, Wędrówek Ludów oraz ich wpływu, zwłaszcza na ustalenie sojuszu między Konstantynem i Kościołem Chrześcijańskim, jako postulatu w zmienionym systemie oraz instytucjach wojskowych, a także na wyklarowanie się instytucji feudalnych oraz rycerstwa. Podstawą całości jest dwubiegunowość pomiędzy walczącymi indywidualnie wojownikami, a jednostkami taktycznymi w systemie wojskowym, których rozwój stanowi treść tomu trzeciego.

Grunewald, 29 czerwca 1921 r.

Hans Delbruck

KSIĘGA IKONFLIKT RZYMIAN Z GERMANAMI

ROZDZIAŁ IWCZESNA LUDNOŚĆ GERMANII

W celu zrozumienia instytucji wojskowych oraz dokonań Germanów musimy wpierw zapoznać się ze strukturą społeczno-polityczną tych ludów.

Germanie, podobnie jak Galowie nie byli zjednoczeni pod względem politycznym. Dzielili się na plemiona, z których każde zajmowało obszar ok. 5000 km2. Ze względu na niebezpieczeństwo wrogich najazdów tereny pograniczne pozostawały niezamieszkane, tak więc można było w ciągu jednego dnia dotrzeć od najdalszych, zamieszkanych osad, do centralnego miejsca zgromadzeń.

Ponieważ bardzo znaczna część ziemi pokryta była lasami i bagnami, zaś mieszkańcy uprawiali jedynie niewielki obszar, żywiąc się głównie mlekiem, serem i mięsem, średnie zaludnienie nie mogło wynosić więcej niż 4 lub 5 osób na km2. Plemię liczyło zatem normalnie jakieś 25 000 dusz, przy czym większe z nich mogły osiągać liczebność 35 lub 40 tys. To daje od 6 do 10 tys. mężczyzn, czyli liczbę, która nawet przy tej górnej granicy, po odliczeniu 1000 lub 2000 nieobecnych, mogła słuchać przemawiającego, a tym samym tworzyć obradujące zgromadzenie. Najwyższą władzę sprawowało to ogólne zgromadzenie plemienne.

Plemiona składały się z klanów lub też „secin”1. Nazywano je klanami, bowiem nie były tworzone arbitralnie, lecz utrzymywały je razem naturalne więzy rodzinne. Nie istniały miasta, do których mogłaby się udać część młodszego pokolenia, by tam stworzyć nowe społeczności. Każda osoba pozostawała w tej grupie, w której się urodziła. O klanach mówi się również jako o secinach, bowiem liczyły w przybliżeniu 100 domostw lub wojowników2, która to liczba w praktyce mogła oczywiście zostać znacznie przekroczona, gdyż Germanie używali słowa „secina” w sensie okrągłej, znacznej liczby, czyli w znaczeniu ogólnym. Rozróżnienie liczebne współistniało z patriarchalnym, bowiem faktyczne powiązania rodzinne między członkami klanu były bardzo luźne. Klany nie mogły powstać w ten sposób, że pierwotnie żyjąca blisko siebie pewna liczba par przekształciła się z biegiem stuleci w klan. Raczej działo się to w ten sposób, że klany, które stały się zbyt duże by wyżywić się w jednym miejscu rozdzielały się. Tym samym pewna liczba, mniej więcej 100, stanowiła element konstytuujący grupę oraz była podstawą jej utworzenia. Klan oraz secina są tożsame znaczeniowo.

Klan czy też secina, którego liczebność można tym samym przyjąć na poziomie od 400 do 1000 osób, być może czasami nawet 2000, zajmował obszar mniej więcej 50 km lub ewentualnie kilkakrotnie większy okręg i zamieszkiwał jedną osadę. Germanie nie budowali chat jedna przy drugiej, tak że stykały się ścianami, lecz tam gdzie jakieś szczególne miejsce, las czy strumień, przypadły do gustu danemu człowiekowi. Niemniej nie należy tego rozumieć w sensie pojedynczych farm, jakie dziś znajdujemy w wielu częściach Westfalii, lecz po prostu jako pozbawioną dbałości o zwartość, luźną osadę. Uprawa ziemi, która była obowiązkiem głównie kobiet i tych z mężczyzn, którzy byli niezdatni do polowania i walki, stała na bardzo niskim poziomie. Aby móc uprawiać świeżą, żyzną glebę, dość często zmieniano lokalizację osady w ramach okręgu. Nawet w późniejszym okresie prawo niemieckie nie postrzegało domu jako prawdziwego majątku, lecz bardziej jako część dóbr ruchomych. Jak widzieliśmy na każdy kilometr przypadało średnio 4 lub 5 osób, a więc wiosce liczącej 750 dusz odpowiadał obszar około 150 km23. Tym samym nie było możliwe użytkowanie większych ilości ziemi uprawnej w inny sposób niż poprzez okresowe przemieszczanie się. Mimo że nie byli nomadami, Germanie mieli dość luźne poczucie przywiązania do ziemi.

Członkowie klanu, którzy zamieszkiwali tę samą osadę, tworzyli jednocześnie w czasie wojny pojedynczy oddział. Stąd nawet dzisiaj w Norwegii oddział wojskowy nazywa się thorp, zaś w Szwajcarii słowo Dorf używa się dla oznaczenia grupy, zaś dorfen znaczy „zwoływać zgromadzenie”. W zasadzie nasze niemieckie słowo Truppe (oddział) jest tego samego pochodzenia i przeszczepione przez Franków na grunt łaciński, a następnie z powrotem do naszego języka, zachowało brzmienie słów używanych przez naszych przodków w czasach, których nie sięga żaden tekst pisany. Grupa zamieszkująca osadę i grupa wyruszająca razem na wojnę jako oddział były ze sobą tożsame. Z tego też powodu od tego samego słowa pochodzi nazwa miejsca zamieszkiwania, czyli wioska (Dorf) i miejsca pochodzenia żołnierzy, oddział (Truppe)4.

Tak więc dawna germańska wspólnota była wioską, gdy rozpatrujemy ją na gruncie osadnictwa, okręgiem, jeśli mówimy o obszarze przez nią zajmowanym, seciną gdy mówimy o jej rozmiarach oraz klanem, gdy chcemy ją ująć wśród wzajemnych zależności. Ziemia nie była własnością prywatną, lecz była wspólną własnością tej zwartej społeczności. Tworzyła, zgodnie z wyrażeniem używanym w późniejszym okresie komunę.

Rzymianie nie mieli słów, które oddawałyby całość tego fenomenu i musieli opisać go używając omówień. Rzymski gens, słowo które było najbliższe pod względem zakresu znaczeniowego, stało się niemal pustą formą i w łacinie nie miało żadnego prawdziwego znaczenia. Tak więc Cezar nazwał germańskie klany „gentes cognationesque hominum, qui una colerunt” (rodziny i rody, które żyją razem), tym samym oddając fakt, że między mieszkańcami tych osad istniały prawdziwe związki krwi. Tacyt pisze iż „familiae et propinquitates” (domownicy i krewni) stawali w polu ramię w ramię, zaś „wspólnoty” (universi) były posiadaczami ziemi uprawnej. Paweł Diakon również miał poczucie, że stanu rzeczy wśród Germanów nie da się wyrazić słowem łacińskim, zaś w swojej księdze napisanej po łacinie zachował germańskie słowo fara, „rodzina” (mające ten sam źródłosłów co pario i peperi), a jednocześnie dodał trzy jego tłumaczenia: generationes, lineas i prosapias5. Podobny problem był ze słowem oznaczającym wioskę. Rzymskie vicus było niewielkie, ale zbudowane w sposób zwarty, jak miasto. Aby oddać rzeczywistość mniej zwartej zabudowy i rozproszonych osad Germanów Tacyt użył wyrażenia „vici pagique” (osada i obszary wiejskie).

Na czele każdej wspólnoty stał obieralny urzędnik, którego zwano albo Altermann (starszy), albohunno, dokładnie tak jak wspólnotę nazywano zarówno klanem, jak i seciną. Ulfiasz6 nazywa w Ewangelii centuriona „Hundafaths”. U Anglosasów widzimy słowo Ealdorman, w Norwegii Herredskönige lubHersen. W Niemczech słowo hunno na wielu obszarach zachowało swoje znaczenie w ciągu Wieków Średnich jako nazwa sędziego wioski w nazwach Hunne, Hun i Hundt, a nawet dzisiaj istnieje w Siebenbürgen w formie Hon.

Starsi, czy też hunni byli rządcami i przywódcami społeczności w czasie pokoju, zaś dowódcami w czasie wojny. Niemniej żyli razem wśród ludu. Społecznie byli to normalni obywatele, tak jak wszyscy pozostali. Nie posiadali dostatecznego autorytetu by pokojowo rozstrzygnąć poważne spory lub osądzić przestępstwa. Nie piastowali dostatecznie wysokiej funkcji, ani też nie mieli wystarczająco szerokiej perspektywy by być w stanie uzyskać przewodnictwo lub przywództwo polityczne. W każdym z plemion wyróżniały się spośród prostego ludu jedna lub kilka rodzin szlacheckich, które cieszyły się specjalnym statusem i wywodziły swoich przodków od bóstw. Spośród nich zgromadzenie ogólne wybierało kilku „książąt” czy też „wybitnych mężów” (principes), którzy podróżowali przez okręgi (per pagos vicosque; przez osady i obszary wiejskie) sprawując sądy, rozmawiali z przedstawicielami krajów ościennych, rozprawiali o sprawach publicznych, być może w porozumieniu z hunni, tak by przeforsować swoje propozycje na zgromadzeniu ogólnym. Jeden z nich w czasie wojny sprawował naczelne dowództwo jako książę.

To co w oczach Germanów przedstawiało wielką wartość pozostawało w rękach rodów książęcych w rezultacie podziału łupów, danin, podarunków, jeńców wojennych, którzy dla nich pracowali oraz odpowiednich małżeństw7. To bogactwo pozwalało im utrzymać świtę złożoną z wolnych mężczyzn, najdzielniejszych wojów, którzy poprzysięgali wierność swemu panu, nawet w obliczu śmierci. Jako jego towarzysze żyli w jego otoczeniu zapewniając reprezentacyjność w okresie pokoju i ochronę w czasie wojny (in pace decus, in bello praesidium). Gdziekolwiek pojawił się książę, mężowie z jego świty zapewniali autorytet i siłę wykonania jego słowu.

Z pewnością nie istniało jakieś jednoznaczne prawo, mówiące że jedynie potomek jednej z rodzin szlacheckich może zostać obrany księciem. W praktyce jednak rody te były stały się tak wyraźnie oddzielone od mas, że zwykłemu człowiekowi nie było łatwo przeniknąć do tego elitarnego kręgu. Dlaczego zgromadzenie miałoby obrać księciem człowieka z ludu, który nie był bardziej znaczącym niż każdy inny? Mimo to możliwe, że nie było rzadkim przypadkiem by hunni, których ród piastował ten urząd przez kilka pokoleń, a przez to zyskał spory prestiż, a nawet bogactwo, został włączony do klasy książąt. W zasadzie prawdopodobnie to właśnie w ten sposób kształtowały się rody szlacheckie. Naturalna przewaga jaką cieszyli się w czasie wyborów urzędników synowie wybitnych ojców stopniowo przekształcała się w zwyczaj obierania w miejsce zmarłego jego syna, zakładając posiadanie przezeń kwalifikacji do pełnienia stanowiska ojca. Z kolei przewaga jaką dawał urząd wynosiła rodzinę tak wysoko ponad ludowe masy, że coraz trudniej było innym z nią konkurować. Jeśli obecnie dostrzegamy raczej słabe strony tego psychologiczno-społecznego procesu w życiu publicznym, to dzieje się tak dlatego, że inne siły mocno działają przeciwko takiemu naturalnemu rozwojowi prestiżowej klasy. Nie ma wątpliwości, że wśród dawnych Germanów dziedziczny status rozwinął się w oparciu o wybieranych urzędników. Na terenach podbitej Brytanii przedstawiciele starych rodów książęcych stawali się królami oraz erlami, członkami rady. W okresie o jakim tu mówimy zależności te dopiero się kształtowały. Bez wątpienia klasa książąt wybiła się już ponad masy, lecz hunni nadal należeli do ludu i na kontynencie nigdy nie osiągnęli statusu osobnej klasy społecznej.

Zgromadzenie germańskich książąt i hunni zostało, jak się wydaje, określone przez Rzymian jako odpowiednik Senatu. Synowie najwybitniejszych rodów byli podnoszeni do godności książęcej, gdy byli jeszcze w dość młodym wieku i dopuszczano ich do dyskusji w ramach senatu. W innych przypadkach świta księcia była szkołą dla tych młodzieńców, których interesowało coś bardziej niezwykłego niż codzienne życie wolnego człowieka.

Rządy książąt przekształcały się w monarchię zawsze, gdy w społeczności był tylko jeden książę, lub też jeden z nich wyeliminował lub zdominował pozostałych. Podstawy i duch systemu sam w sobie nie uległ z tego powodu zmianie, bowiem najwyższa, ostateczna władza sądownicza pozostawała, jak uprzednio w rękach zgromadzenia ogólnego wojowników. Różnica między księstwem a królestwem była tak nikła, że Rzymianie w jednym przypadku użyli tytułu króla, gdy chodziło nie o jednego, lecz o dwóch książąt8. Pozycja króla, podobnie jak książęca nie przechodziła dziedzicznie z jednego beneficjenta na kolejnego, lecz najbardziej uzdolnieni mężczyźni byli oceniani, a następnie głosowanie i wola ludu wynosiły ich do tej pozycji. W wyniku tego procesu fizycznie lub mentalnie niezdatny następca dziedziczny mógł i na pewno zostałby pominięty przy wyborach na stanowisko. Jeśli zatem królestwo i księstwo na pierwszy rzut oka różniły się jedynie co do ilości osób, to naturalnie widać było ogromną różnicę między społecznościami, gdzie przywództwo i kierownictwo znajdowało się w rękach jednej osoby, a tymi gdzie sprawowało je kilku ludzi. Możliwość utworzenia się opozycji, ważenia różnych planów na zgromadzeniu ogólnym i składanie różnorodnych propozycji była, ze wszystkich praktycznych punktów widzenia, całkowicie wyeliminowana w przypadku królestwa. Władza zwierzchnia zgromadzenia ogólnego stopniowo zmieniała się i wreszcie jego rola sprowadzała się do aklamacji. Niemniej aklamacja ta była warunkiem koniecznym, nawet dla planów króla. Nawet w obecności króla Germanie zachowali dumę i ducha sporu, które są właściwe dla ludzi wolnych. Tacyt pisze (13. 54) „Byli królami w takim stopniu, do jakiego Germanie pozwalali im się rządzić” („in quantum Germani regnantur”).

Związek okręgu z całym krajem był raczej luźny. Mogło się zdarzyć, że przenosząc osadę nieco dalej okręg taki stopniowo oddzieliłby się od kraju, do którego dotychczas należał. Uczęszczanie w zgromadzeniach ogólnych stałoby się trudniejsze i coraz rzadsze. Obie grupy zatraciłyby poczucie wspólnoty interesów. Pod tym względem okręg był związany z resztą kraju jedynie poprzez rodzaj przymierza i z czasem, gdy klan się powiększał, tworzył swój własny kraj. Rodzina, która uprzednio pełniła funkcje hunno stawała się rodziną książęcą. W innych przypadkach działo się tak, że okręgi przydzielone różnym książętom jako obszary administracyjne były przez nich jednoczone i tym samym stawały się królestwami pod ich władzą, jednocześnie odrywając się od kraju macierzystego. Nie jest to rzecz dowiedziona bezpośrednio, ale odzwierciedla ten stan rzeczy niepewność terminologii w źródłach jakimi dysponujemy. Cheruskowie i Chattowie, którzy pojawiają się jako plemiona w sensie narodów (civitates) zajmowały tak znaczny obszar, że w zasadzie możemy je postrzegać jako przymierze państw. W przypadku nazw wielu plemion można mieć wątpliwości, czy nie są one po prostu nazwami okręgów. Z kolei nazwa „Gau” (pagus; okręg) mogła często być używana nie w odniesieniu do seciny, lecz do obszaru rządzonego przez księcia, który tworzyło kilka secin. Najbardziej trwały związek tworzyła sama secina, czyli klan, który żył razem, na poły w komunie i trudno go było rozwiązać czy to w wyniku wewnętrznych, czy zewnętrznych czynników.

DYGRESJE

Moją koncepcję na temat społeczno-politycznej organizacji ludów germańskich, która faktycznie znacząco różni się od poglądów ogólnie przyjętych, po raz pierwszy opisałem i gruntownie uzasadniłem w 81 tomie Preussische Jahrbücher 3 (1895). Niech mi wolno będzie przedstawić najważniejsze elementy mojej argumentacji.

Decydującym punktem jest utożsamienie klanu z seciną.

W mojej opinii fakt, że secina jest jednocześnie okręgiem zostało już w satysfakcjonujący sposób zaprezentowane przez Waitza. Bardziej współcześni naukowcy, tacy jak Sybel, Sickel, Erhardt, Brunner, Schröder, przyjęli zamiast tego poglądu inny, zgodnie z którym okręg jest obszarem wystawiającym co najmniej 2000 wojowników. Nie jest to jednakże koncepcja uzasadniona. Słowo pagus, stanowiące sedno tej kwestii, jest zgodnie z jego rzymskim sensem dość powszechnie stosowane na oznaczenie obszaru ziemi, części kraju lub regionu, o nieokreślonym rozmiarze. Cezar pisze, że Helweci zajmowali cztery pagi. Jasnym jest, że owe pagi nie były secinami, lecz również musiały być znacznie liczniejsze niż tysiąc. Musimy założyć, że Helweci, którzy stawali się zbyt liczni, by rządzić się w oparciu o pojedyncze zgromadzenie ogólne, podzielili się na cztery wspólnoty połączone więzami lojalności. Ponieważ te cztery wspólnoty nadal działały jak jedna w sprawach zewnętrznych, Rzymianie mówili o nich jako o pagi ludu zwanego Helwetami. W naszym konkretnym przypadku tego rodzaju pagi można z miejsca odrzucić, podobnie jak pagi Wieków Średnich, które miały nieco wspólnych cech z dawnymi plemionami.

Największym bytem jaki można by utożsamiać z germańskim pagi z najwcześniejszego okresu jest tysiąc. Moglibyśmy rozważać tę właśnie możliwość, póki nie mielibyśmy jednoznacznego poglądu na temat poziomu zaludnienia i liczby członków germańskiego plemienia. Jeśli jednak prawdą jest, że przy uwarunkowaniach kulturalnych i agrarnych, jakie panowały w starożytnej Germanii na kilometrze kwadratowym, średnio rzecz biorąc, nie mogło żyć więcej niż 4 lub 5 osób, to jesteśmy zmuszeni zarzucić koncepcję tysiąca. Możemy niewątpliwie wyobrażać sobie, że plemię, mające trzech czy czterech książąt, przydzieliłoby każdemu z nich na potrzeby sprawowania władzy sądowniczej region liczący jakieś 1200 do 2000 wojowników i możliwe jest, że czasami taki region również nazywano pagus9. Jeśli jednak wpierw uzyskaliśmy jasny wgląd w naturę seciny i wyglądu zajmowanej przezeń osady, to nie pozostają żadne wątpliwości, iż Rzymianie mówiąc o pagi mieli na myśli głównie owe setki. Ponieważ Sasi używali słowa Go w tym właśnie sensie do późnych Wieków Średnich, to możemy w uzasadniony sposób używać tego słowa w technicznym sensie na oznaczenie seciny, nawet w najwcześniejszym okresie, a jednocześnie nie przecząc, że jest możliwość iż Germanie mogli używać go również w sensie bardziej ogólnym, tak jak by obecnie mówimy „Bezirk” (okręg).

Mamy tu zatem do czynienia z seciną. Ostatnia hipoteza Brunnera, którą zaakceptował również Richard Schröder, mówi że secina była oddziałem, częścią armii pod dowództwem wodza, która z pewnością nie zawsze liczyła dokładnie 100 wojowników, bowiem całe klany podobno trzymały się razem, niemniej dostosowywano ją do takiej liczebności raz na jakiś czas ze względów wojskowych.

Następujące rozumowanie przeczy się tej hipotezie. Jednoznacznie ustalono, że Germanie ruszali do boju pogrupowani według klanów. Nie było sensu by sztucznie łączyć klany w setki (zakładając, że były one mniejsze niż ta liczba). Miasto-państwo takie jak Rzym musiało arbitralnie organizować swoich wojowników w „centurie” celem utrzymania porządku, bowiem nie istniały żadne użyteczne jednostki naturalne. Jednakże klany, które w ostatecznym rozrachunku nie mogły być takie znów małe, a jeśli te były zbyt nieliczne, to w każdym razie osady, dawały Germanom tak doskonałe jednostki podziału armii, iż trudno byłoby zrozumieć dlaczego stałą i ogólną zasadą, dotyczącą wszystkich plemion i trwającą przez stulecia, byłoby sztuczne i przesadnie wymyślne dzielenie wojów na setki, ani też w jaki sposób by się wykształciła i była utrzymywana.

Jest to tym bardziej nieprawdopodobne, że widzimy iż właśnie przywódca tej grupy, hunno, był człowiekiem, z którym spotykamy się stale i wciąż jako z kimś, kto najwyraźniej był dowódcą niższego szczebla, zaś jego pozycja pochodziła z najdawniejszych czasów. Jak mógł się wykształcić taki stan rzeczy, jeśli stałby on na czele zwykłego oddziału, którego skład stale się zmieniał, jeśli sama secina nie byłaby niezwykle stałym tworem i jeśli prawdziwie wspólnotowe życie nie obejmowałoby całej jednostki, lecz twory jeszcze mniejsze, czyli rody?

Wreszcie argument absolutnie decydujący: pomysł, że kilka klanów tworzyło secinę jest niepodobieństwem, bowiem klan był o wiele na to za duży. Kasjusz Dion (71. 11) podaje, iż Germanie podpisali pokój z Markiem Aureliuszem częściowo według klanów, częściowo według plemion. Klany te nie mogły być niewielkimi grupami dziesięciu lub dwudziestu pojedynczych rodzin. Podobny problem pojawia się gdy czytamy przekaz Pawła Diakona (2. 9) przytoczony powyżej. Jeśli mamy wyobrażać sobie same klany jako jednostki złożone ze 100 wojowników, a często z kilku setek, to znów naturalnie z tego wynika, iż secina nie mogła być jednostką składającą się na klan i że klan oraz secina były ze sobą tożsame. Właśnie dzięki tej koncepcji i tylko w oparciu o nią, możemy wyjaśnić szeroko rozpowszechnioną i stałą pozycję hunno wśród plemion germańskich, czyli przywódcy klanu, starszego.

Wychodząc od uwarunkowań ekonomicznych dochodzimy do tych samych rezultatów. Jasnym jest, że to klan zajmował wspólnie określony obszar ziemi i wydzielał poszczególnym członkom określone działki, co jednak nie prowadziło do własności prywatnej. Nawet zostawiając na boku świadectwa podane przez Kasjusza Diona i Pawła Diakona oczywiste jest, że nie byłoby możliwe zamieszkiwanie pojedynczej osady przez kilka klanów. To by czyniło je nie tylko zbędną jednostką pośrednią między poszczególnymi rodami a wioską, lecz również niemożliwą do zaakceptowania. Dość późno we wczesnych dokumentach, jakimi dysponujemy, znajdujemy słowo genealogiae w odniesieniu do wiosek10. W staroniemieckim11tribus tłumaczy się jakochuni, zaś contribules jakochunilinga (krewni, członkowie rodziny)12. Wśród Anglosasów słowo maegd (równoważnik gens) ma dokładnie znaczenie territorium, provincia, patria. Zatem klan i wioska były ze sobą tożsame, co nie wyklucza możliwości, że najwyraźniej od czasu do czasu kilka osad było położonych w pewnym oddaleniu od siebie. Ze względów praktycznych nawet to miało miejsce rzadko, bowiem z punktu widzenia wzajemnego wsparcia osiedla takie nie mogły być zbyt małe. W każdym razie na gruncie politycznym istniała tylko jedna jednostka administracyjna, czyli ta, która postrzegała siebie jako pana obszaru i dzieliła go między poszczególne osoby.

Ta jednostka, osada, musiała posiadać naczelnika na potrzeby kierownictwa ekonomicznego, wodza, który był znaczącą, posiadającą autorytet osobistością, ponieważ publiczne pola, pastwiska, lasy, wypasanie i ochrona zwierząt, zasiew i zbiory, ochrona przed pożarami oraz wzajemna pomoc stale wymagały jego uwagi. Nie tylko nie ma nigdzie dowodu, by istniało stanowisko poniżej hunno, lecz jest wręcz w pełni jasne iż przywódca wioski, która jednocześnie była klanem, był daleko zbyt znaczącą osobistością by mieć bezpośrednio nad sobą hunno, który jeszcze wówczas nie zajmował zbyt wysokiego szczebla na drabinie społecznej. Patriarcha klanu oraz wódz wioski z konieczności ograniczyliby pozycję hunno. Obie pozycje znajdowałyby się zbyt blisko siebie by starczyło dla nich przestrzeni i jasnym jest, że to hunno byłby na słabszej. Podział taki jest zatem niemożliwy. Przywódca wojskowy, który od czasu do czasu rozciągnąłby władzę nad kilkoma wioskami lub klanami jest możliwy do wyobrażenia, lecz hunno, będący w ciągu stuleci powszechnym wśród Germanów fenomenem, który stale się pojawia, nie był kimś o charakterze przejściowym, lecz musiał pozostawać w stałym związku z trwałym bytem. Tym samym nie mógł istnieć jako dodatek do wodza wioski i patriarchy klanu, który był przywódcą jednostki ekonomicznej, lecz był z nimi identyczny. Tożsamość tych stanowisk prowadzi nas do charakteru tworów zbiorowych: klan jest wioską, zaś wioska jest seciną.

ROZKŁAD ZALUDNIENIA W GERMANII

Obecnie nie mamy wątpliwości, że liczby podane przez Rzymian jeśli chodzi o ludy Germanii, które do niedawna były bezrefleksyjnie powtarzane, są bezwartościowe. Jak niezwykle trudne jest, odkładając na bok wszelkie tendencyjne wyolbrzymienia, obliczenie liczby ludności plemion, przekonaliśmy się na podstawie relacji z tych krajów, które dopiero teraz znalazły się w sferze świadomości cywilizowanego świata.

Na obszarze Urundi Stanley oszacował zagęszczenie ludności na poziomie 75 osób na km2. Później Baumann obliczył je na 7 osób. W przypadku Ugandy Reclus czuł się uprawniony by stwierdzić zaludnienie na 230 dusz na milę kwadratową (ok./90 na km2), czyli znacznie gęściej niż we Francji. Ratzel zredukował je z 230 na 31, zaś Jannasch stwierdził w pewnym momencie, że mimo szczerych wysiłków nie ma możliwości by dojść do jakichkolwiek wiarygodnych wyliczeń jeśli chodzi o zaludnienie obszarów Afryki. Jeśli mimo to Vierkandt szacuje zagęszczenie ludności zachodnich obszarów Afryki Centralnej na od 0,85 do 6,5 osoby na km2, zaś średnio przy obszarze 5 010 000 km2 zaludnienie 4,74 km2, to jest on w stanie tego dokonać tylko przy pomocy bardzo licznych i wzajemnie potwierdzających się liczb i aktualnych, wiarygodnych obrachunków13. Jak to możliwe byśmy doszli do nawet z grubsza wiarygodnych wyliczeń jeśli chodzi o starożytną Germanię, co do której nie dysponujemy nawet pojedynczym, wiarygodnym rachunkiem, który można by zinterpretować stojąc na pewnych podstawach?

Takie wyliczenia są jednak możliwe, bowiem obecnie dysponujemy czymś, czego świadomość nie istniała jeszcze pokolenie wcześniej, czyli miary produkcji żywności wszystkich krajów, znajdujących się na różnych poziomach rozwoju kulturalnego. Miary te dają nam bardzo solidne punkty odniesienia w przypadku wielu miejsc, nawet jeśli nie wszystkich. Nie pozostawiają one wątpliwości, że Germanie, którzy jeszcze nie tworzyli miast, w nikłym stopniu uprawiali ziemię i żywili się głównie mlekiem, serem, mięsem oraz owocami myślistwa i rybactwa, w kraju pokrytym w większości lasami i mokradłami musieli być bardzo mocno rozproszeni.

F. Mor. Arndt w Zeitschrift für Geschichtliche Wissenschaft Schmidta, 3, 244 w jednym miejscu obliczył zaludnienie Germanii na 37 do 46 osób na milę kwadratową (14 do 18 na km2), niemniej w oparciu o założenie, że rzymskie przekazy na temat ograniczonego rozwoju germańskiej kultury agrarnej są nieprawdziwe. Obecnie naukowcy zgadzają się co do tego, że opisy germańskiego rolnictwa u Cezara i Tacyta oddają stan rzeczywisty, a wraz z tą podstawą, przy pełnym szacunku dla zdrowej, naturalnej spostrzegawczości doświadczonego autora, o którym tu mówimy, upada również wynikająca stąd konkluzja o znacznym zaludnieniu i o wielkiej liczbie ludności, o której Rzymianie tak uwielbiali pisać. Na podstawie porównań z liczbami podanymi przez Belocha dla Galii obliczyłem, w podanym wcześniej artykule w Preussische Jahrbücher, zaludnienie na poziomie 4 do 5 osób na km2. Od tamtej pory zachwiały się nieco podstawy, na których opierałem te liczby, o tyle, że w międzyczasie zarzuciłem moją wiarę w liczby, jakie Cezar podaje w przypadku Helwetów, a które z kolei były punktem wyjścia dla Belocha. Niemniej jednak same wyliczenia możemy utrzymać.

Liczby będące punktami odniesienia, które da się użyć do uzyskania nasamprzód przybliżonej podstawy, możemy obecnie znaleźć w Schmollera wśród znakomicie zebranych danych w Grundriss der Allgemeinen Volkswirtschaftslehre, 1, 158 i kolejne, zwłaszcza str. 183. Schmoller uzyskuje liczby dla Germanii w czasach narodzin Chrystusa na poziomie 5 do 6 osób na km2. W innym miejscu w jego pracy (s. 169) wyraża przekonanie iż moje wyliczenia, czyli 25 000 dusz na plemię (4-5 na km2) wydają mu się raczej za wysokie, niż za niskie. Nie ma tu tak naprawdę sprzeczności, bowiem tutaj ostatecznie możemy mówić o bardzo ogólnych wyliczeniach. Bez względu na to, czy było to 4 czy 6 osób na km2, liczba Germanów między Renem a Łabą oscylowała na poziomie nie większym niż milion. Możemy jeszcze bardziej zawęzić te obrachunki za pomocą danych dotyczących zasięgu i składu poszczególnych plemion.

Znamy geografię północno-zachodniej Germanii dostatecznie dokładnie by stwierdzić, że rejon między Renem, Morzem Północnym, Łabą i linią poprowadzoną od Menu w pobliżu Hanau do miejsca, gdzie Soława wpada do Łaby, zamieszkiwało 23 germańskie plemiona: dwa Fryzów, Kanninefatowie, Batawowie, Chamawiowie, Ampsiwariowie, Angriwariowie, Tubantowie, dwa Chauków, Uzypetowie, Tenkterowie, dwa Brukterów, Marsowie, Chasuariowie, Dulgubinerowie, Lombardowie, Cheruskowie, Chattowie, Chattuariowie, Innerionowie, Intwergowie i Kalukunowie14. Cały region miał około 128 000 km2, a więc średnio każde z plemion zajmowało obszar około 5560 km2. Władza zwierzchnia w każdym z tych plemion należała do zgromadzenia ogólnego ludzi czy też wojowników. Tak było również w Atenach i Rzymie, lecz w tych rozwiniętych państwach ludność w wieku produkcyjnym odgrywała jedynie pomniejszą rolę na zgromadzeniach ludowych. Możemy zakładać, że w przypadku Germanów bardzo często praktycznie wszyscy wojownicy byli rzeczywiście obecni. Z tego też powodu ich kraje nie zajmowały wielkich obszarów, gdyż jeśli dystans do co bardziej odległych osad do punktu centralnego był dłuższy niż jeden dzień marszu, to nie byłoby możliwości utrzymać faktycznej powszechności takich zgromadzeń i tak jak obszar mniej więcej 5600 km2 dokładnie odpowiada powyższej koncepcji, tak również zgromadzenie co najwyżej od 6 do 8 tys. mężczyzn daje się prowadzić przy jako takim porządku. Jeśli takie było maksimum, to średnia nie mogła przekraczać 5000, a to prowadzi nas do populacji ok. 25 000 ludzi na plemię, czyli 4 do 5 na km2. Przede wszystkim należy zaznaczyć, że jest to maksimum, górna granica. Niemniej znaczące obniżenie tej liczby nie jest możliwe z innej przyczyny, bardziej wojskowej. Militarne dokonania Germanów w walkach z Cesarstwem Rzymskim i jego zaprawionymi w bojach legionami były tak znaczne, że byłyby nie do pomyślenia bez pewnej masy wojowników. Wobec tych osiągnięć nawet liczba 5000 wojów na plemię wydaje się tak niewielka, że nikt nie będzie skłonny obniżać jej jeszcze bardziej.

Tak więc mamy tu do czynienia z przypadkiem, gdzie mimo braku użytecznych, jednoznacznych informacji jesteśmy mimo wszystko w stanie ustalić ściśle określone liczby przy znacznym poziomie pewności. Zależności są tak proste, a ekonomiczne i militarne, geograficzne i polityczne fakty tak blisko splecione z dzisiejszymi, udoskonalonymi metodami badań naukowych, że jesteśmy w stanie uzupełnić brakujące elementy przekazów źródłowych i oszacować liczebność Germanów lepiej, niż Rzymianie mający ich przed oczami, obcujący z nimi na co dzień.

Sering szacuje, że gęstość zaludnienia w okręgach na wschód od Łaby wynosiła jedynie 4 osoby na km2.

KSIĄŻĘTA I HUNNI

Fakt, że germański system dostojników dzielił się na dwie osobne klasy można wywnioskować zarówno z samej natury rzeczy, organizacji politycznej oraz składu plemienia, jakim je bezpośrednio podają źródła.

Cezar (Bell. Gall. 4. 13) podaje iż przybyli do niego „książęta i starsi” („principes majoresque natu”) Uzytepów i Tenktrów. U Ubiów, obok książąt, pisze o (4. 11) senacie („principes ac senatus”) i podaje, że senat Nerwiów, którzy mimo iż nie byli Germanami, na pewno miał organizację bardzo podobną do germańskiej i obejmował 600 członków. Pomijając wyolbrzymione liczby jasnym jest, że Rzymianie mogli użyć słowa „senat” jedynie mówiąc o dość dużej radzie. Nie mogła się ona składać z samych książąt, lecz miała większe rozmiary. Tak więc wśród Germanów, obok książąt, istniała jeszcze jedna kategoria dostojników publicznych.

Również jeśli chodzi o organizację agrarną Germanów Cezar pisze nie tylko o książętach, lecz pisze także iż „magistratus et principes” (dostojnicy i książęta) rozdzielali ziemię uprawną. Rozumienie dodatkowego słowa magistratus jako zwykły pleonazm raczej nie jest uzasadnione wobec dość zwięzłego i treściwego języka Cezara. Byłoby to bardzo niezwykłe, gdyby Cezar raz za razem dodawał to słowo zwyczajnie po to by dopełnić wyraz oznaczający jasne i proste pojęcie „książąt”.

Dwie kategorie dostojników nie pojawiają się w tak jasny sposób u Tacyta, jak u Cezara pod tym względem, że Tacyt, zwłaszcza co do koncepcji seciny, został zwiedziony przez fatalne nieporozumienie, które nastręczyło naukowcom wiele kłopotu. Jednak w ostatecznej analizie jesteśmy w stanie uzyskać ten dyskusyjny fakt nawet w oparciu o Tacyta. Jeśli była tylko jedna kategoria dostojników wśród Germanów, to musiałaby ona być dość liczna. Z kolei raz za razem czytamy, że w każdym z plemion pojedyncze rody wybijały się ponad ogół i to w takim stopniu, iż żadna inna rodzina nie mogła się z nimi równać i jednoznacznie mówiono o nich jako o „stirps regia” (rodzina królewska; Tacyt Ann. 11. 16, Hist. 4. 13). Współcześnie naukowcy zgadzają się co do tego, że wśród pierwotnych Germanów nie było pomniejszej szlachty. Nobilitas o której stale czytamy obejmowała arystokrację książęcą. Rody te wywodziły swoje pochodzenie od bóstw, „reges ex nobilitate sumunt” (Wybierają królów spośród arystokracji;Germania 7)15. Cheruskowie zapytali cesarza Klaudiusza o bratanka Arminiusza jako o jedyną osobę szlacheckiego pochodzenia (Ann. 11. 16). Wśród ludów północnych nie było rodów szlacheckich poza królewskimi. Tak mocno zarysowane rozróżnienie między rodzinami szlacheckimi i ludem nie mogło zaistnieć, gdyby na każdą secinę przypadała rodzina książęca. Nie wystarczy założyć, że wśród tych licznych wiodących rodów kilka cieszyło się wyjątkowym prestiżem. Gdyby nie chodziło o nic więcej jak tylko o poziom poważania, wówczas pozycję zajmowaną przez wygasłe rody natychmiast przejmowałyby inne. Również nie byłoby tak, iż jedynie nielicznych określano by jako „stirps regia”, a ogólna ich liczba nie byłaby tak mała. Rozróżnienie oczywiście nie było tak absolutne. Stare rody piastujące godność hunno mogły w pewnych okolicznościach awansować w poczet książąt. Niemniej różnica na tym polu nie była stopniowalna, a raczej wyraźnie zarysowana: rody książęce tworzyły arystokrację, wśród której koncepcja oficjalnej pozycji była sprawą drugorzędną. Hunni należeli do wolnego ludu, lecz godność stanowiska silne wzmacniała ich pozycję, która w zasadzie również posiadała pewne cechy dziedziczności. Tak więc to co Tacyt mówi nam o germańskich rodach książęcych implikuje ich niewielką liczebność, a to z kolei wskazuje, iż poniżej książąt znajdowali się dostojnicy niższego szczebla.

Z wojskowego punktu widzenia również w oczywisty sposób konieczne jest, by większa armia dzieliła się na mniejsze oddziały liczące co najwyżej od 200 do 300 wojowników pod osobnym dowództwem. Germańskie pospolite ruszenie złożone z 5000 wojów musiało dysponować również co najmniej 20, a prawdopodobnie raczej około 50 dowódcami niższego szczebla. Liczba principes nie mogła być aż tak znaczna.

Rozważania na temat życia ekonomicznego prowadzą do tych samych wniosków. Każda wioska musiała mieć własnego przywódcę. To właśnie rolna komunalność i wiele środków ostrożności, jakie trzeba było podjąć w celu wypasania i ochrony trzód sprawiały, że taki stan rzeczy był nieunikniony. Jako wspólnota osada musiała być przygotowana na natychmiastowe działanie i nie mogła czekać na nadejście rozkazów princepsa żyjącego w dość sporej odległości. Nawet jeśli jesteśmy zmuszeni wyobrażać sobie wioski mające spore rozmiary, to i tak naczelnik każdej takiej osady był jedynie pomniejszym dostojnikiem. Rodziny mające rodowód postrzegany jako królewski musiały dysponować szerzej pojętym autorytetem, a jednocześnie być znacznie mniej liczne. Musimy zatem rozróżniać między książętami a naczelnikami wiosek, bowiem funkcjonowali oni na kompletnie różnych poziomach rzeczywistości.

ROTACJA OSAD I ZIEMI UPRAWNEJ

Uważam twierdzenie Cezara, mówiące iż Germanie corocznie przenosili swoje pola uprawne oraz osady za ogólnie dyskusyjne, bowiem trudno znaleźć powód, dla którego ktoś zmieniałby co roku miejsce zamieszkania. Nawet gdyby chatę wraz z wyposażeniem, żywnością i inwentarzem dało się łatwo przenieść, to i tak zbudowanie nowej osady zawsze wymaga niejakiego wysiłku, a wobec niewielkiej liczby i kiepskiego wykonania łopat, jakimi dysponowali Germanie, kopanie fundamentów musiało być szczególnie uciążliwe. Zatem nie ma wątpliwości, że „coroczne” przenoszenie miejsc zamieszkania, jak je Cezarowi opisali Galowie i Germanie, było albo mocną przesadą, albo nieporozumieniem.

Tacyt ze swej strony nie wzmiankuje bezpośrednio rotacji miejsc zamieszkania, lecz pisze tylko o przenoszeniu uprawianej ziemi (Germania 26). Istniała tendencja by interpretować tę rozbieżność, jako wskazującą na wyższy poziom rozwoju. Uważam to za niemożliwe. Bez wątpienia możliwe jest, a nawet prawdopodobne, że w czasach Tacyta, a w zasadzie nawet w czasach Cezara, było wiele stałych, germańskich osad, czyli takich, które dysponowały zwartym i żyznym obszarem. W ich przypadku wystarczyło zamienić uprawiany grunt z ugorem każdego roku. Niemniej te okręgi, gdzie znajdowały się głównie lasy i mokradła lub gdzie gleba była mało żyzna, nie mogły postępować w ten sposób. Musiały jedne po drugim wykorzystywać poszczególne nadające się do użytku obszary na szerokiej przestrzeni, a w tym celu musiały przenosić swoje osady od czasu do czasu. Jak zasadnie zauważył Thudichum, opisy Tacyta w żaden sposób nie eliminują tego rodzaju przemieszczania osad, a nawet jeśli nie mówią o tym jednoznacznie, to wydaje mi się dość pewne, że to musiał mieć na myśli, gdy pisał swoje dzieła. Pisze tak (Germania 26): „agri pro numero cultorum ab universis in vices occupantur, quos mox inter se secundum signationem partiuntur; facilitatem partiendi camporum spatia praebent, arva per annos mutant et superest ager” (Stosownie do liczby ludzi zdolnych do uprawy gruntu wszyscy na przemian zajmują obszary rolne, które potem według godności pomiędzy siebie dzielą; rozległość pól ułatwia podział. Niwy corocznie zmieniają, a roli jest zawsze pod dostatkiem). Najbardziej znaczącym faktem z tego opisu jest podwójna zmiana. Najpierw podaje, że agri (ziemie) są uprawiane po kolei, a następnie arva (pola uprawne) zmienia się co roku. Gdyby chodziło jedynie o to, że osada naprzemiennie rozdziela dość znaczną część okręgu jako ziemie orne, a w ramach tego obszaru co roku zmieniano by tylko ziemie uprawne i ugór, to opis ten byłby dość wyszukany jak na styl Tacyta, który w innych miejscach jest tak lapidarny, zaś sam sposób postępowania, że tak się wyrażę, zbyt nieistotny, by opisywać go tak wielu słowami. Rzecz przedstawia się jednak nieco inaczej, jeśli Rzymianin miał na myśli fakt, iż społeczność, która naprzemiennie zajmowała całe obszary, a następnie dzieliła je między swoich członków, przenosiła również lokalizację swojej osady wraz ze zmianą wspomnianego obszaru aktualnie uprawianej ziemi. Nie mówi nam tego jasno i wyraźnie, niemniej zważywszy na jego zwięzły styl nie jest to tak zaskakujące. Co więcej w żadnym razie nie możemy zakładać, że wszystkie wioski postępowały w ten sam sposób. Te, które posiadały niewielkie, za to żyzne obszary nie musiały się przenosić.

Tym samym nie mam wątpliwości co do tego, że Tacyt (Germania 26) rozróżniając między „agri in vices occupantur” i „arva per annos mutant”, nie tyle opisuje postęp w poziomie germańskiej gospodarki, co raczej mimochodem wprowadza poprawkę względem Cezara. Jeśli uświadomimy sobie, że germańska osada złożona z 750 dusz zajmowała okręg o powierzchni 164 km2, to wówczas myśl Tacyta staje się całkowicie jasna. Wobec mało wydajnej metody uprawiania ziemi konieczne było pozostawienie każdego roku określonej części ziemi odłogiem, a jeśli pola wokół osady uległy wyjałowieniu, wówczas prościej było przenieść całą osadę w inną część okręgu, niż pozostać w starym miejscu zamieszkania i uprawiać oraz strzec nowych pól znacznie od niej oddalonych. Po wielu latach i być może kilku przeprowadzkach, powracali znów na te same ziemie i mogli również wykorzystać stare fundamenty.

ROZMIARY OSAD

Istotnym punktem mojej koncepcji jest to, że musimy wyobrażać sobie osady Germanów jako dość spore. Ktoś może chcieć postrzegać secinę (okręg) jako twór złożony z kilku dość niewielkich wiosek. Jest to pogląd, który niewątpliwie był do tej pory powszechnie akceptowany. Niemniej nie trudno go zanegować, zarówno w oparciu o źródła, jak i z obiektywnego punktu widzenia.

1. W księdze II, rozdział 9, Grzegorz z Tours podaje iż według Sulpicjusza Aleksandra gdy armia rzymska przeprowadziła ekspedycję na ziemie Franków w roku 388 znalazła tam „ingentes vicos” (rozległe osady).

2. Nie można mieć wątpliwości, że wioska i klan były ze sobą tożsame i jasno zostało dowiedzione, iż klany były dość duże (zob. s. 17 powyżej).

3. Na potwierdzenie tego poglądu: Kiekebusch (zob. s. 12, przyp. 3), na podstawia zasobów prehistorii, oszacował rozmiar osady germańskiej w pierwszych dwóch wiekach po Chrystusie na co najmniej 800 mieszkańców. Cmentarzysko w rejonie Darzau zawierało jakieś 4000 urn i wykorzystywano je przez 200 lat. To oznacza mniej więcej 20 zgonów na rok, a to prowadzi do populacji wynoszącej co najmniej 800 dusz.

4. Informacja o przenoszeniu pól i osad, nawet jeśli przekazano nam tę informację z pewnym stopniem przesady, nie może być pozbawiona ziarna prawdy. Translokacja całych obszarów upraw a nawet miejsc zamieszkania jest logiczna tylko w przypadku wielkich wiosek, które zajmowały bardzo znaczne obszary. Małe osady, których ziemie uprawne nie rozciągały się zbyt daleko nie miały potrzeby przenosić ich w inny sposób niż zamiana oraniny i ugoru. Duże osady nie dysponują w swoim pobliżu dostateczną ilością ziem by móc sobie na to pozwolić i muszą przenosić się do bardziej odległych rejonów swojego terytorium, stosując najwygodniejszą formę i przenosząc całe wioski. Hettner podaje w „Das europäische Russland”, Geographische Zeitschrift, 10, II, 671, że wioski na stepach Rosji mają bardzo rozległe, wspólne pola uprawne i z tego powodu w okresie prac w polu ludność opuszcza wioski i żyje w pobliżu pól w naprędce skonstruowanych chatach.

5. Każda wioska musiała mieć naczelnika. Komunalne użytkowanie ziemi, przepędzanie i opieka nad wspólnymi stadami, stałe zagrożenie ze strony wrogów i dzikich zwierząt sprawiało, że posiadanie uznanej władzy na miejscu było niezastąpione. Nie ma możliwości by wzywać przywódcę z innego miejsca, gdy chodziło o obronę przed watahą wilków lub też ich ściganie, odpieranie nieprzyjacielskiego ataku do czasu aż rodziny wraz z bydłem przeniosą się w chronione miejsce, tamowanie wzbierającego potoku lub gaszenie rozprzestrzeniającego się ognia, rozstrzyganie pomniejszych, codziennych sprzeczek, rozpoczęcie zasiewu lub zbiorów, zwłaszcza tego drugiego, gdzie wobec wspólnej własności ziemi ważne było by zacząć je równocześnie. Jeśli wszystko to jest prawdą, to osada musiała mieć przywódcę wspólnoty, a ponieważ wioska była też klanem, przywódca ten był również patriarchą. Lecz, jak już widzieliśmy musiał on być tożsamy z hunno. A zatem wioska musiała być seciną, obejmowała stu lub więcej wojowników i tym samym nie mogła być zbyt mała.

6. Mniejsze wioski mają tę zaletę, że łatwiej mogą pozyskiwać żywność. Niemniej wielkie osady, choć muszą radzić sobie z niedogodnościami dość częstego przemieszczania się, bardziej odpowiadały potrzebom Germanów ze względu na stały stan zagrożenia, w którym żyli. Bez względu na to jaka groźba nadeszła ze strony dzikich zwierząt lub jeszcze dzikszych ludzi zawsze można było liczyć na znaczną liczbę mężczyzn gotowych do stawienia czoła przeciwnikowi. Jeśli w przypadku innych ludów barbarzyńskich, na przykład u późniejszych Słowian, mamy do czynienia z małymi wioskami, to mimo wszystko nie umniejsza to siły wspomnianych wyżej dowodów i argumentów. Słowianie bowiem nie są Germanami i obecność wielu podobnych aspektów w ich otoczeniu nie implikuje podobieństwa we wszystkim. Co więcej nasze dane na temat Słowian pochodzą z tak dalece późniejszego okresu, że odnoszą się do innego stopnia rozwoju. Oczywiście również germańska osada rozpadała się na kilka mniejszych wiosek gdy zwiększała się liczba ludności, uprawa ziemi stawała się bardziej intensywna a przenoszenie się z miejsca na miejsce skończyło się.

TUNGINUS

Mój pogląd na temat charakteru hunno znajduje potwierdzenie w czasach Franków. Będziemy musieli wrócić do tej kwestii, gdy dostrzeżemy rozpad pierwotnej organizacji Germanów wraz z Wędrówkami Ludów, niemniej poczyńmy tu kilka uwag na temat godności hunno w późniejszym okresie. W ten sposób uzyskamy ważne potwierdzenie w ciągłości, podczas gdy późniejsze odkrycie uprzednio niewymienionych sprzeczności w charakterystyce i różnicach wśród frankijskich dostojników z konieczności niekorzystnie odbije się na wiarygodności naszej rekonstrukcji początkowego okresu.

Jeśli mój pogląd na temat hunno jest poprawny, to bezpośrednio wynika stąd, iż centenarius, którego tak często wymienia prawo ludowe, jest nikim innym jak hunno, na co wskazuje jego miano, a więc tam gdzie pojawia się forma „tunginus aut centenarius” obie nazwy oznaczają to samo, a jedna objaśnia drugą. Hrabia jest urzędnikiem królewskim. Centenarius czy też tunginus był dostojnikiem ludowym, nie posiadał prerogatyw potrójnego wergeld i nie był ani mianowany, ani też odwoływany przez hrabiego. Do czasów Karolingów nie podlegał on hrabiemu. Hrabia spełniał ważne funkcje dawnego princeps, lecz nie pełni ich w zgodzie ze starożytnymi koncepcjami prawnymi, lecz jako urzędnik działający w imieniu i służbie nowej władzy królewskiej. Król przejął godność dawnych rodów książęcych. Tylko on pozostał ze starożytnych principes, a pod jego władzę stopniowo dostawało się coraz to więcej plemion lub też same podporządkowywały się władzy hrabiów, których ustanawiał nad nimi król. Jednak dawni przywódcy wspólnot, czyli hunni nadal istnieli przez wiele pokoleń jako urzędnicy z ramienia ludu, jednak podporządkowani hrabiom, tak jak wcześniej książętom. Na obszarach zromanizowanych, gdzie nie było germańskich, zamkniętych społeczności klanowych, centenarius od początku był, pod mianem vicarius człowiekiem podległym hrabiemu, czyli kimś kim centenarius w regionach germańskich stał się dopiero potem.

Brunner i Richard Schröder sądzą, że istniał okres przejściowy w czasie którego hrabia był wyłącznie urzędnikiem administracji, zaś władza sądownicza nad hunni była sprawowana przez tunginus. Według tej koncepcji zatem w tym okresie tunginus, jako sędzia, byłby dawnym princepsem, który wybrany przez lud sprawowałby władzę nad dość dużym okręgiem. Dopiero później hrabia włączył jego obowiązki we własny zakres.

Brunner usiłuje znaleźć potwierdzenie tej koncepcji dzięki kilku zapisom lex Salica (Prawa Salickiego). Amira sprzeciwił się temu wyjaśnieniu w Göttingische Gelehrte Anzeigen 1896, 200. Richarrd Schröder stanął w Historische Zeitschrift, (78, 196-198) po stronie Brunnera.

Nie mam możliwości zajmowania stanowiska co do ściśle prawnych aspektów historii, niemniej wydaje się jasne, że pogląd Amira’y nie został podważony przez argumentację Schrödera. On sam dochodzi jedynie do prawdopodobieństwa „iż mallus publicus legitimus (zgromadzenie sądownicze wspólnoty) tunginus, które uważano za odpowiednik Curia Regis, nie pokrywa się z … mallus (zgromadzenie sądownicze), które tunginus aut centenarius (tunginus lub naczelnik seciny) miał pod swoją jurysdykcją. Tak więc nie ma tu faktycznego kontrargumentu wobec Amira’y.

Nadal jednak pozostaje argument Brunnera, że jeśli tunginus nie był sędzią dość dużego okręgu, to oprócz króla istnieliby jedynie sędziowie secin. Argument ten jednak traci na sile, jeśli przyjrzymy się bliżej chronologii.

W Historische Zeitschrift 78, 200 sam Schröder pisze, że „nawet pierwsze Prawo Salickie, które z największym prawdopodobieństwem należy przypisywać samemu Chlodwigowi, nie uwzględnia tunginus, lecz hrabiów jako regularnych sędziów okręgowych”. Skoro to sam Chlodwig jako pierwszy ustanowił władzę królewską na tak szeroką skalę, nie mógł osobiście sprawować sądów wędrując po kraju, lecz nie ma absolutnie żadnego powodu by do tego czasu istniało stanowisko sędziego między królem (jako następcą poprzedniej władzy książęcej) a hunno. W zasadzie wydaje się niemożliwe by właśnie w tym okresie wzrastająca w siłę monarchia zobowiązywała ludzi, a nawet zezwalała im, by sami wybierali wyższych urzędników, którzy byliby w hrabstwie naturalnymi i nieuchronnymi rywalami ludzi mianowanych przez króla. Obecnie wiemy jak Chlodwig tępił i eliminował rywali względem swojej władzy. Wydaje mi się jasne, że chwila, gdy hrabiowie zostali regularnymi sędziami na terenie okręgu, była tożsama z momentem kiedy Chlodwig ustanowił prawdziwą, frankijską monarchię, co sprawiło, że dalsze sprawowanie podróżnych sądów wyższego szczebla przez samego króla było niemożliwością. Skoro nie tylko potrzeba, ale nawet możliwość istnienia obieralnych wyższych sędziów okręgowych zanika, to tunginus o którym mówi Prawo Salickie nie może być nikim innym jak centenariusem, a więc dawnymhunno. Dwaj naukowcy popełnili błąd pod tym względem, że nie przypisali odpowiedniej wagi tej godności w okresie wcześniejszym i zapatrzeni w koncepcję okręgu liczącym tysiąc nie docenili znaczenia, organizacji i funkcji secin.

Dobrze znanym faktem jest to, że nie odkryto etymologicznej definicji tunginus. W tym kontekście zob. świeżo opublikowaną pracę van Heltena Beiträge zur Geschichte der deutschen Sprache und Literatur, pub. Sieversa, 15, 456 (par. 145). Równolegle ze znaczeniem „wybitny”, „wysoce szanowany” van Helten dochodzi do „zwierzchni”, lecz wobec tego ostatniego wywodu ma praktyczne obiekcje rodzące się z dotychczasowych poglądów opartych o historię prawa. Jeśli koncepcja przeze mnie zaprezentowana jest poprawna, to obiekcje te znikają.

NAJNOWSZE OPRACOWANIA

W roku 1906 pojawiło się drugie wydanie Deutsche Rechtsgeschichte, T. 1. Książka ta wykazuje rozbieżności z moją koncepcją uwarunkowań germańskiej organizacji jedynie w kilku peryferyjnych punktach, tak że ich pełne znaczenie nie zostaje wyartykułowane.

Wobec fundamentalnego znaczenia tych różnic dla poglądów i zrozumienia europejskiej historii na najróżniejszych polach, chciałbym tu zebrać, w charakterze dodatku, całościową panoramę tych najważniejszych kwestii.

Brunner podzielił ludy germańskie na okręgi tysięczne (s. 158). Okręgi te obejmowały pewną liczbę wiosek. Równolegle do tej organizacji istniało proste grupowanie ludzi w setki dla celów wojskowych i sądowniczych (s. 159). Wreszcie zbiór kilku rodzin tworzył bardzo ważny element organizacji, czyli klan, którego członkowie wywodzą swoje korzenie w linii męskiej od tego samego przodka (s. 111). Na czele okręgów stali książęta, zaś na czele secin wodzowie, których być może zwano hunni we wczesnym okresie (s. 163). Nie ma ani słowa o naczelnikach wiosek, którzy z pewnością musieli istnieć, jako że osady tworzyły ekonomiczne jednostki agrarne. Podobnie niewiele jest powiedziane na temat starszych klanu, choć oni również wobec licznych funkcji jakie pełnił klan, nie mogli być nieobecni, a których istnienie sam Brunner w pewnym momencie przyjął za pewnik (s. 119, wnioski do części pierwszej).

Zamiast tej skomplikowanej organizacji, z licznymi pośrednimi stopniami w podziałach przestrzeni i ludności, wysunąłem propozycję podziału na okręgi secin. Każdy z takich okręgów posiada jedno duże osiedle, zaś mieszkańcy wywodzą swoje pochodzenie od jednego przodka i w związku z tym zwą się klanem lub Sippe. Przywódca tegoż klanu, który jest równocześnie wioską, okręgiem i seciną, jest hunno czyli starszy (Ealdorman).

Znajduje dowód na poparcie mojej koncepcji w fakcie, że po pierwsze i przede wszystkim osada i klan były bez wątpienia ze sobą tożsame. Sam Brunner ustalił fakt (ss. 90, 117), że był czas gdy klan był właścicielem ziemi uprawnej, ale jednocześnie wioska także była jej właścicielem. A zatem w końcu które z nich? Klan czy wioska? Źródła są liczne i klarowne zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku. Brunner nie czyni próby by wyjaśnić tę sprzeczność. Nie ma innego rozwiązania jak tylko to, że wioska i klan są ze sobą tożsame.

Mamy jasne informacje, że wioski były bardzo duże (zob. powyżej ss. 24-26). O czym można było również się przekonać, jak pokazano wcześniej, na podstawie zwyczaju przenoszenia osady od czasu do czasu. Byłoby to bezcelowe w przypadku małych wiosek uprawiających niewielki areał.

Jeśli zatem osada była znacznych rozmiarów, to na pewno liczyła co najmniej 100 rodzin i tym samym musiała być tożsama z seciną. Wobec tej konkluzji możemy wyeliminować sztuczną budowę jednostki, która nie współgra z osadnictwem.

Pojawia się pytanie czy miała miejsce praktyka grupowania secin w okręgi tysięczne. Grupowanie takie mogło mieć miejsce w pojedynczych przypadkach, czyli tam gdzie książęta panujący wspólnie nad całym krajem dzielili się administracją, a zwłaszcza sądownictwem, czyniąc to w taki sposób, że każdy z nich miał pod sobą kilka secin, a wówczas z takiej grupy formował się nowy twór. Jednak faktyczny podział plemienia nie wyglądał w sposób, w jaki go postrzega Brunner, zaś we wczesnym okresie nazwa „tysiąc” nawet nie była używana.

W kwestii zależności między klanem a seciną na potrzeby wojny, Brunner wchodzi w taką samą sprzeczność jak w przypadku kwestii kto był właścicielem ziemi: wioska czy klan? Dla niego secina jest oddziałem ludzi, zorganizowaną grupą 100 (lub 120) wojowników pod wodzą naczelnika seciny (s. 162). Jednak w innym miejscu wojskowe znaczenie klanu, nawet w odniesieniu do ostatniego okresu, jest udokumentowane całym wachlarzem imponujących cytatów i na tej podstawie zostaje wyciągnięty wniosek „iż były pewne momenty i pewne okoliczności, gdy klan walczył jako jednostka w armii pod wspólnym dowództwem”. Nie byłoby w tym jednak sprzeczności, lecz pasowałoby świetnie do obrazu, gdyby klany były częściami składającymi się na secinę. Jednak Brunner wcale nie postrzega zagadnienia w ten sposób, lecz utrzymuje jedynie że (s. 118) „organizacja armii uwzględniała jedynie jednostki klanowe” lub (s. 163) że seciny nie były jednostkami o jednolitej sile, ponieważ nie można było naruszać jednostek klanowych. Autor, o którym mowa musi ująć zagadnienie w te niejednoznaczne wyrażenia, gdyż wyartykułowanie zdania iż klany były częściami składowymi secin nadałoby tymże secinom kompletnie inne znaczenie, niż było to jego zamiarem. Nie mogłoby wówczas być mowy o „jednolitej sile”. Trzeba by całkowicie zarzucić albo pogląd na liczebność seciny, albo wysnuć konkluzję, że seciny zawsze uważnie montowano jedynie z takich klanów, by ich liczebność w polu zawsze w przybliżeniu wynosiła razem 100 wojowników. Również tutaj daje się zauważyć niemożliwość, jaką już wcześniej zaznaczyłem, postrzegania klanów jako elementów secin.

W obronie tej koncepcji Brunner pisze (s. 195):

„Ktokolwiek by twierdził, celem potwierdzenia teorii okręgów-secin, iż są one jednoznaczne z pagus musi z konieczności odrzucić jako niewiarygodne twierdzenia Cezara, które wskazują na bardziej rozległy obszar jeśli chodzi o germańskie pagi, określić informacje Tacyta na temat secin jako nieporozumienie oraz zanegować wnioski wypływające z porównań z pagus celtyckim”.

Na to wszystko mam tylko jedną odpowiedź: dlaczego nie? W celu ratowania koncepcji 2000 wojowników, których, według Cezara, mógł wystawić każdy okręg Swebów, Brunner musiałby wpierw odrzucić moje wyjaśnienie odnośnie zagęszczenia ludności na terenie wczesnej Germanii. Niemniej nie poczynił w tym kierunku ani jednej próby. Oczywistym jest, że mamy tu do czynienia z wyolbrzymieniem Cezara i w żadnym razie nie jest ono najbardziej rażące spośród pozostałych, być może jedynie dziesięciokrotne, podczas gdy w wielu miejscach w jego pracy widzimy dowiedzione stukrotne!

Co więcej fakt, iż przekazy Tacyta o centeni opierają się na nieporozumieniu został udowodniony przez nie mniej znaczącą osobę jak Waitz, a wielu naukowców przyjęło, że prawdopodobnie nie zostały one a priori uznane za absurd.

Wreszcie analogia z pagus celtyckim niczego nie dowodzi, bowiem Rzymianie mogli używać tego słowa bardzo elastycznie, podobnie jak my używamy słowa okręg, region (niem. Bezirk).

Brunner polemizuje w następujący sposób z moim poglądem, że co do charakteru secina, okręg, klan i wioska były identyczne (s. 160, przyp. dolny.): „W tym przypadku te nazwy i pojęcia poza jednym byłyby niepotrzebne. Sam fakt ich istnienia przemawia za rozróżnieniem”. Nie mogę się zgodzić z tym wnioskowaniem. Jeśli o człowieku w jednej chwili mówimy że ma syna, w innej młodzieńca, przy trzeciej że ma dziecko, zaś przy czwartej że ma chłopca, to czy znaczy to iż ma czterech potomków płci męskiej?

Zasadniczym błędem jaki popełnia Brunner jest rozpatrywanie form politycznych, społecznych i ekonomicznych bez oglądania się na ich faktyczne rozmiary. Gdy uświadamiamy sobie jak wiele osób, jak wielu mężczyzn i jak wiele kilometrów kwadratowych da się maksymalnie przypisać germańskiemu plemieniu, to rozstrzygnięcie co do przyjęcia okręgów tysięcznych i setnych szybko staje się jasne.

Kolejnym błędem Brunnera jest to, że nie rozróżnia on między klanem w czasach gdy był on nadal jednostką ekonomiczną (wspólnota ziemi), a późniejszym klanem, który był tylko instytucją prawną. W tym drugim przypadku klan mógł zostać ograniczony w zależności od konkretnej sprawy zgodnie ze stopniem pokrewieństwa, tak że granica przebiegała między ojcem i synem16. Jeśli chodzi o wypłatę lub otrzymanie odszkodowania za uszkodzenia, to ustalano stopień pokrewieństwa celem określenia kogo należy uwzględnić, a kogo nie. Taka metoda była niemożliwa w przypadku klanu posiadającego wspólną ziemię. Załóżmy, że [prawnie, dop. tłum.] pokrewieństwo członków klanu sięgało siódmego stopnia. Co się zatem dzieje gdy mamy do czynienia z sytuacją, gdzie jego członkowie są ze sobą spokrewnieni dopiero w ósmym stopniu. Czy dzieci z tego pokolenia nie należą już do klanu? Czy nie będą już miały praw do wspólnej własności gdy dorosną i będą chciały założyć własne domostwo? Wystarczy zadać to pytanie, by odpowiedź stała się jasna: klan posiadający wspólną ziemię nigdy nie mógł być ograniczony konkretnym poziomem pokrewieństwa.

Klan posiadający wspólną ziemię nie może zostać podzielony w jakikolwiek inny sposób niż tak, by rodziny, ojcowie i synowie, pozostawali razem. Tak więc klan składający się z sześciu czy siedmiu odgałęzień jest zatem czymś nieco odmiennym niż klan pierwotny, który istniał jeszcze za czasów Cezara i Tacyta. Brunner przeoczył fakt iż miał w tej kwestii miejsce rozwój i należy dokonać rozróżnienia między poszczególnymi okresami jeśli chodzi o pojmowanie klanu.

Ów rozwój da się obecnie zdefiniować w ten sposób, że ograniczenie dawnego klanu nie było natury genealogicznej, lecz dyktowała je aktualna sytuacja w jakiej znajdowali się żyjący razem ludzie. Innymi słowy pierwotny klan był tożsamy z osadą.

Rachfahl w Jahrbuch für Gesetzgebung Shmollera omówił pracę Brunnera i na str. 1751 tego samego opracowania bronił wobec niego poglądu o okręgach-secinach korzystając z tej samej argumentacji co ja.

Nie mają realnej wartości argumenty jakie Krammer w Neues Archiv der älteren Geschichtskunde (32, 1907, 538) wytacza na poparcie tysięcznych okręgów.

W piątym wydaniu Lehrbuchs der deutschen Rechtsgeschichte (1907) Richard Schröder przyjmuje trójstopniową organizację: tysiąc, secina oraz klan (równający się wiosce). Mimo że klan jest dlań równoznaczny z osadą, to mimo wszystko sądzi, że to secina była najmniejszą wspólnotą w zakresie prawa publicznego. Jako taka nie miała ona tworzyć okręgu, lecz jednostkę odnoszącą się wyłącznie do ludności, zaś hunno był jej naczelnikiem. Tworzyła ona jednocześnie jednostkę wojskową i niezależny sąd o określonej jurysdykcji. Dopiero potem owe seciny stały się również okręgami w sensie fizycznym. Na czele każdego tysiąca stał książę.

Pogląd ten jest zbliżony do mojego bardziej niż to się może wydawać na pierwszy rzut oka, mianowicie: 1) utożsamia klan z osadą, 2) rozróżnia między dwoma kategoriami: hunni i książętami (principes)17, 3) zakłada iż książę stał na czele pewnej liczby secin, której to kwestii co prawda nie postrzegam jako podstawowe i znaczące zjawisko, nie nazywam go też tysiącem, ale uznaję iż miał on miejsce dość często (zob. s. 17). W celu pogodzenia poglądu Schrödera z moim wystarczy wyobrazić sobie osadę złożoną nie z 10 do 30 chat, lecz mniej więcej 100 do 200. Wówczas „jednostka ludności” zwana seciną, która pod innymi względami jest tak niejasna i trudna do zrozumienia, staje się zbędna. Osada jest seciną. Jest naturalnym, pierwotnym osiedlem. Z koncepcji tysiąca pozostaje jedynie obszar sądownictwa księcia, który jest różny w zależności od okoliczności.

Pisząc do Savigny-Zeitschrift 27, 234 i 28, 342 Siegfried Rietschel raz jeszcze przyjrzał się tysiącom i secinom w oparciu o najszersze możliwe podstawy, jakich dostarczają nam źródła. On również doszedł do wniosku, że tysiąca nie należy postrzegać jako pierwotnej germańskiej instytucji, za to secinę trzeba uznać za instytucję początkową, powszechną wśród Germanów. Śledzi on również anglosaskie seciny aż do okresu migracji.

Pogląd Rietschela na temat natury klanu pozostaje niejasny, choć mimo wszystko znajduje się daleko przed innymi naukowcami, przynajmniej pod względem stawiania czoła kwestiom dyskusyjnym. Zauważył, że zgodnie z zazwyczaj przyjmowanym poglądem, który definiuje klan w sposób prosty, czyli jako potomków pojedynczego przodka, nie powstają jednolite twory lecz w zależności od tego, którego przodka weźmie się jako punkt wyjścia, mniejsze lub większe (ss. 423, 430). Ta możliwość ograniczania rozmiarów klanu na różne sposoby służy mu jako pomoc przy wciskaniu klanów w schemat liczbowy regularnych setek. Nie uświadomił sobie jednak, że postępując w ten sposób neguje charakterystykę klanu jako instytucji prawnej. Organizacja, która w jednym przypadku obejmuje jedynie braci, w innym kuzynów, w jeszcze innym kuzynów drugiego, trzeciego, czwartego, piątego stopnia, nie może być uznawana za tę samą instytucję.

Jeśli zgodzić się z koncepcją Rietschela postrzegającą osadę jako coś, co określają konkretne liczby, to wówczas idea klanu z konieczności ulega zanegowaniu i pozostaje alternatywa by, tam gdzie to możliwe, w chwili przydziału ziemi, pozostawiać krewnych w linii męskiej razem. Praktyka ta nie miałaby jakiejkolwiek organicznej podstawy prawnej. Z punktu widzenia klanu taka osada (secina) mogłaby zyskać podstawę prawną jedynie jeśli całą wioskę postrzegano by jako jeden klan i niewątpliwie tak właśnie było.

W czasie gdy pisał Rietschel Claudius, baron von Schwerin, także publikował swoją obronę secin opartą na źródłach: „Die altgermanische Hundertschaft”, Untersuchungen herausgegeben von Gierke, 90. 1907. Schwerin kładzie szczególny nacisk na fakt, że seciny nie miały nic wspólnego z liczbą 100, lecz zwyczajnie oznaczały wielką liczbę. Jego podstawy etymologiczne mogą być błędne, jak utrzymuje Rietschel na str. 420 swojej pracy, lecz równie dobrze może mieć w swoich konkluzjach rację (zob. str. 11-12), oprócz tego, że nie miał racji pozostawiając liczebność tej grupy całkowicie nieokreśloną, tak że mogła równie dobrze oznaczać 20 jak 10 000. Raczej możemy, a nawet jesteśmy zobligowani stwierdzić iż w rzeczywistości grupy te da się pogodzić z liczbą 100, bez względu na to czy chodziło o 100 rodzin, czy też 100 wojowników, bowiem w obu przypadkach, jak to wyjaśniono na str. 11-12, byłoby to w przybliżeniu to samo.

Błędy w studium Schwerina (oprócz faktu, że on również nie rozumie w jasny sposób pojęcia klanu) wynikają z tego, że nie dostrzega wzajemnego związku wielkości. Bez jakiejkolwiek próby sprawdzenia mojego studium odrzuca moje wysiłki zmierzające do oszacowania liczebności germańskiego plemienia i seciny. Zaryzykuję odwrotne twierdzenie, że określenie populacji dokonane w oparciu o wszystkie cegły, jakie możemy użyć do zbudowania obrazu wczesnogermańskiej organizacji jest najbardziej konkretne i wiarygodne. Każdy pojedynczy fragment informacji u jednego z autorów starożytnych lub w prawach wczesnego średniowiecza jest niepewny i podatny na wiele interpretacji. Ktoś może się zgodzić z Cezarem piszącym o 2000 wojowników w każdym okręgu Swebów, zaś ktoś inny go odrzuci. Ktoś uzna informację podaną przez Tacyta na temat centeni za nieporozumienie, zaś ktoś inny nie itd. Całkowicie jednak poza dyskusją jest, że obszar między Renem i Łabą, który opisałem na str. 20-21 liczący mniej więcej 128 000 km2 zajmowało go jakieś 20 plemion i był bardzo słabo zaludniony.

Jeśli Schwerin brał pod uwagę wymienione fakty wraz ze wszystkimi ich implikacjami, to nie mógł postawić znaku równości między hunno czy też „starszym” (s. 109) z princeps, tym bardziej że on również, podobnie jak ja sam, doszedł do wniosku (s. 128), że hunno, czyli frankijski centenarius i tunginus są tymi samymi osobami.

Schwerin mocno opowiada się przeciwko pomysłowi by nazwać secinę okręgiem. Utrzymuje on, iż to tylko zagmatwa sprawę (s. 109, przyp. 4). Niemniej ponieważ on sam dowodzi, że saksońskie Go jest seciną, podobnie jak pagus, który raczej nie da się przetłumaczyć inaczej jak „okręg”, to trudno jest w tym kontekście sprzeciwiać się użyciu słowa „okręg” wobec seciny. Co prawda słowo „okręg” (Gau) oznacza później obszar lub region (Bezirk) tej samej wielkości jak wcześniejsze civitas, a zatem zastosowanie tego samego słowa na oznaczenie tworów tak różnych rozmiarów może i w zasadzie spowodowało zamieszanie. Niemniej to samo odnosi się do pagus (zob. s. 16) i jesteśmy zmuszeni zaakceptować fakt, że nie przekazano nam lepszego rozróżnienia terminologicznego. W jednym przypadku (przyp. 4. 45) Tacyt używa nawet pagus w taki sposób, że zgodnie z kontekstem trudno go przetłumaczyć inaczej jak „wioska” (por. Gerber, Lexicon Taciteum s. 1049).

Pierwszym naukowcem, który przyjął moją koncepcję na temat liczebności plemion germańskich w całości był Ludwig Schmidt w swojej „Geschichte der deutschen Stämme bis zum Ausgange der Völkerwanderung”, Quellen und Forschungen zur alten Geschichte und Geographie, wyd. W. Sieglin. Zob. również w tym kontekście recenzję Geschichte der Kriegskunst w Historischen Vierteljahrsschrift, 1904. s. 66. Jednakże Schmidt sprzeciwia się mojemu utożsamianiu klanu z seciną i podtrzymuje pogląd o tysiącu jako pierwotnej germańskiej instytucji. Wydaje mi się, że tym samym staje się niekonsekwentny. Jeśli prawdą jest, że germańskie plemię, średnio rzecz biorąc, liczyło nie więcej niż 5-6 tys. wojowników, zaś mniejsze i najmniejsze tym samym jedynie 3000 lub nawet mniej, to również poza dyskusją jest iż ludność nie mogła być zorganizowana w podstawowe jednostki liczące 1000 wojowników, czyli ilości, które same przez się już byłyby duże i nieporęczne oraz byłyby bardzo podobne liczebnie do całości sił. Co więcej tym samym podstawowy argument przemawiający za tysiącami, czyli fragment z Cezara mówiący o 100 okręgach Swebów, z których każdy liczył 2000 wojowników, zostałby podważony.

Schmidt zgadza się również z tym, że klan i osada były tym samym, jednak utrzymuje, że klany (wioski) były niewielkie i składały się z dziesięciu do dwudziestu rodzin. Nie wchodzi on w kwestię dlaczego, skoro wioski, a zatem i odpowiadające im ziemie były tak małe, konieczne było przenoszenie osad. Choć usiłuje podważyć jednoznaczne materiały źródłowe, zgodnie z którymi wioski Germanów miały znaczne rozmiary, czyni to w sposób niedostateczny. Sądzi on, że wobec rozległych obszarów, jakie zajmowała wioska (Historischen Vierteljahrsschrift, s. 68) nawet wioski obejmujące dziesięć do dwudziestu chat wydawały się Rzymianom „znacznych rozmiarów”, zaś klany (γένη), według których, zgodnie z tym co pisze Kasjusz Dion, Germanie zawierali pokój z Markiem Aureliuszem, są czym innym niż klany znane skądinąd. Według Schmidta były one zbyt małe, by negocjować z nimi pokój. Musimy zatem przyjąć, że termin ten oznaczał na przykład niezależne części większych rodów lub szlacheckich rodów z liczną świtą towarzyszy i sług. Jak liczne miałyby być takie drużyny szlachty? Ostatecznie co najwyżej z pewnością nie więcej niż kilkuset wojowników. To by zatem było tyle samo, na ile ja określiłem germański klan. Według samego Schmidta zatem niewielkie rozmiary nie przemawiają przeciw literalnej interpretacji fragmentu, a ponieważ we wszystkich dostępnych źródłach nie ma zdań, które wskazywałyby na małe wioski lub małe klany, to jest całkowicie niemetodologiczną fanaberią odrzucanie wyraźnego twierdzenia Diona, potwierdzonego przez Sulpicjusza Aleksandra18.

Spoglądając dalej