Anarchiści - Grzegorz Bartos - ebook

Anarchiści ebook

Grzegorz Bartos

4,3

Opis

"Anarchiści" to opowieść snuta z więziennej celi przez uczestnika antyglobalistycznych wystąpień, mieszkańca skłotów, starego punkowca. To smutna, nihilistyczna spowiedź człowieka przegranego, który stracił juz młodzieńcze ideały, stracił też sens życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 68

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NewtonLocky

Nie oderwiesz się od lektury

Tytuł ukazuje nam młodych anarchistów, którzy nigdy nie chcieli znaleźć się w miejscu, w którym znaleźli się. O przygodzie z porwaniem, takim którego by nikt się nie spodziewał. O miłości która ginie gdzieś po drodze.
00

Popularność




Jirafa Roja

Warszawa 2007

© Copyright by Grzegorz Bartos, 2007 © Copyright by Jirafa Roja, 2007

Redakcja: Łukasz Gołębiewski Korekta: Paweł Waszczyk Projekt okładki: Iga Jeziorska Łamanie: Tatsu_

Druk i oprawa: Sowa – druk na życzenie, www.sowadruk.pl

ISBN 978-83-89143-85-3

Wydanie I Warszawa 2007

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Cela aresztu. Na pryczy leży młody człowiek w czarnych spodniach i czarnej bluzie, bosy, twarz niemal całą ma zakrytą zmrożonym opakowanym mięsem – to Peter. Obok, na podłodze, z rękami zwieszonymi na kolanach, siedzi Mikołaj, ubrany w jeansy, podartą koszulę, na nogach kokneje. Nadgarstek ma przewiązany bandaną. Również widać po nim ślady walki. Wygląda na zmęczonego, ale też niespokojnego, tak jakby koniec walki był jeszcze przed nim, mimo niekorzystnego werdyktu. Nie poddaje się, mimo że już przegrał, nie rzuca ręcznika, bo – nie sauna – też nie obchodzi go nic, poza obsesyjnie dręczącymi go wspomnieniami i tęsknotą. Przerywa ciszę i zwraca się do leżącego towarzysza, który nigdy mu nie odpowiada, nieprzytomny. Po jednym, dwóch zdaniach znów zapada cisza, ale Mikołaj czuje, że musi wytłumaczyć przed samym sobą to, co się wydarzyło. Po prostu musi, znów zaczyna mówić, z trudem, z częstymi pauzami, aż wreszcie łapie rytm i prowadzi płynnie swój monolog. Czasem traci wątek lub odpływa, siada w zamyśleniu, ze swoją winą, ale tak czy inaczej musi opowieść dopowiedzieć do końca. Bez spokoju, chodzi po celi, gestykuluje, siada obok Petera, zdaje się go cucić, wciągać w rozmowę, tak samo bezwiednie jak dalej trwa w swojej opowieści.

MIKOŁAJ

Teraz jestem łajdak, świnia. Gówno mnie obchodzi, czy nie musiało tak być. Pewnie, że nie. Nigdy nie chciałem trafić za kraty, a popatrz na mnie, na nas teraz. W pierdlu, z obitym ryjem. I co oni do kurwy nędzy położyli ci na twarzy? Mrożone mięso?

Zeby śladów nie było…

Tak naprawdę nie chodziło nam o anarchię, Peter, rozumiesz, absolutnie nie o to. O młodość, chodziło, to pewne. I o Amsterdam.

Nie byliśmy żadnymi anarchistami tak naprawdę.

Zycie było ułożone, na tyle, na ile mogło być (och, kurwa), na tyle, na ile życie w ogóle może być ułożone.

Można powiedzieć, że byłem z tych, co to wzięli na poważnie teksty punkowych piosenek, choć nikt inny nie wziął. Zaczęło się, kiedy miałem szesnaście lat, od koncertu Concrete Sox w pracowniczym Domu Kultury „Mewa” przy Zakładach Tytoniowych.

W dużej mierze to chodziło o muzykę chyba. Tak teraz myślę, Peter, o muzykę i młodość, o anegdoty, o dziewczyny. „Nagle Lucjan zdał sobie sprawę, że zadarł jej spódnicę do góry i już od pewnego czasu ją chędoży; pomyślał sobie: »Ale ze mnie zdolny chłopak!«”.

(Sartre)

O nic więcej w istocie nie chodziło.

Nawet próbowaliśmy liznąć trochę teorii, ale nie było warto – za szybko to minęło (lawina). Najwięcej o anarchistach powiedziała mi powieść pod tytułem bodajże „Biały Bim czarne ucho” (a może odwrotnie), gdzie główny bohater przez pewien czas przestaje z anarchistami, co to na wiecach plują w niebo i obrażają Boga.

Podejrzewam, że mając siedemnaście, osiemnaście lat z poglądami jest tak, że człowiek coś sobie powie i tak już zostaje. Stwierdziłem, że moją ulubioną marką samochodową jest BMW i było BMW. Stwierdziłem, ze jestem wierzący i byłem wierzący. Stwierdziłem, że jestem niewierzący i przestałem wierzyć. Ze jestem kibicem Realu Madryt, bo Karol Barcelony i byłem kibicem Realu. Ze lubię Picassa i lubiłem Picassa. Ze nie lubię pop music i nienawidziłem pop music. Tak samo we wszystkich dziedzinach życia. Tylko może kobiety się oparły. Powtarzałem sobie do znudzenia, że ona nie jest moim aniołem, a nadal zdawała się nim być. I pozostała do dzisiaj.

Z czasem to przechodzi, choć może nie do końca, choć może staje się tak ustalone, że traci te znamiona śmieszności, pozorności. Stwierdziłem, że jestem przeciwko wojnie w Iraku i byłem przeciwko. Ze jeśli kiedykolwiek spędzę noc w Amsterdamie, spędzę ją z czarnoskórą dziwką i nadal pozostaje to moim marzeniem. Ze z Zidanem, Beckhamem i Figo Real to chuj nie klub, bo liczą się tylko Raul, Guti i Morientes, tak też jest w istocie do tej pory.

Ale wtedy powiedziałem sobie, że jestem anarchistą. W istocie byłem nikim, jak teraz, jak dziś. Jak teraz, w celi. Myśląc o Natalii. Tęsknię do niej, wiesz.

To były takie czasy, że nasze ulubione dywagacje sprowadzały się do tego, kim byłby Chrystus, gdyby ponownie zszedł na ziemię (z księżyca). Niczym na starym rysunku z undergroundowego anarchistycznego pisma (co prawda z Kielc): musiałby spotkać się z faryzeuszami, szefami koncernów paliwowych zakutymi w zbroje eleganckich garniturów i telefonów komórkowych podłączonych bezpośrednio do ucha, musiałby zasiąść przy kilometrowym stole konferencyjnym i spacerować za nimi po polach golfowych, a wieczorami patrzeć jak siedzą z rodziną we wzorzystych swetrach i smakują ananasy z puszki, co mógłby im powiedzieć? Co powiedzieć? Jachty, panowie, jachty poszły w górę!

A gdybyż to był nasz Chrystus z karabinem, nasz Che, czy nasz Zack de la Rocca, czy uczestniczyłby w konspiracyjnych spotkaniach na stadionie Broni po nocach kwietniowych, gdzie piliśmy wino ohydne, gdzie straciłem zęby aż dwukrotnie, skąd przeganiał nas stróż bezsennych nocy, czy ustawiłby nas w kręgu i powiedział nam szeptem, jaka tajemnica czyha za rogiem? Ilu będzie kominiarzy, ilu pielęgniarzy, czy armatki wodne, czy gumowe pociski, czy wyroki wysokie, czy w ogóle warto? Bo czy warto w ogóle?

Pamiętam, że chodziłem po mieście w koszulce z papieżem – modne wówczas były. Szczególnie tuż po upadku komunizmu (och, jak źle to brzmi). Jakiż spór dotyczył ich jakości, dzieliły się na dwa rodzaje: dobre i tandetne. Papież znajdował się w głównej roli w bawełnianym sporze. Możesz w to nie uwierzyć, ale ja chodziłem w jednej z tych dobrych. Brat jednego z moich przyjaciół produkował je setkami w garażu.

Tak, anarchia i punk rock – moja pierwsza miłość. Czas symboli. Takich jak fala nowych paszportów, aut ściąganych masowo z zagranicy, sklepów wreszcie pootwieranych w święta i niedziele, wolności parkowych agresywnych bandytów, pijaństwa wśród dzieci, nieletnich prostytutek, czy opowieści o wyjeździe za granicę, gdzie był raj, co nareszcie było prostsze. Pojawiła się wreszcie jakaś egzystencjalna swoboda samobójstw, dla przykładu siedemdziesięcioczteroletnia babcia dokonała samospalenia w beczce z lepikiem. Wtedy też zaczęła się telewizja kablowa, a nade wszystko popularne stały się wypożyczalnie kaset wideo i seanse, długie filmowe seanse, gdzie oglądało się najgorsze amerykańskie i azjatyckie gówno. Kontrola policji wykazała, że z sześćdziesięciu wypożyczalni w mieście, aż czterdzieści siedem oferowało pirackie kasety.

Charakter bazarów zmienił się na postkomunistyczny, ale nazwiska z tamtego czasu, polityków, radnych wszelkiej maści, grabarzy nadziei, najgorszych szumowin kosmosu, przetrwały i wciąż powracają w innych konfiguracjach.

Zeby wytrwać w tamtych czasach, trzeba było być anarchistą! W naszym stylu, żeby móc kochać źle ubrane dziewczyny.

Teraz mam to gdzieś, Peter, chciałbym mężatki, pięknej, bogatej, prosto z salonu urody, prosto z solarium, prosto z przyciężkich zakupów, z własnym kontem, z samochodem, och, chciałbym twardej kurwy (całe Peru się skurwiło). Ale one też się… zakochują. Wybierają sobie śmierdzieli z własnej kasty i boją się ich zdradzać z byle kim. Do dupy z tym.

Pocałunki z językiem, obmacywanie cycków i seks w kinie zaczął się ze zmierzchem anarchistów. Już mnie to nie bawiło, już miałem za sobą rendez vouz w kinie, szepty i dłonie szukające piersi i nie tylko. Zapach Natalii, który nosiłem długimi godzinami. Nie bez racji mógłbym powiedzieć, że kobiety zabijają anarchię. Seks budzi kapitalizm.

Co