Anara - Marcin Zajdler - ebook + książka

Anara ebook

Marcin Zajdler

4,4

Opis


Anara” Marcina Zajdlera to opowieść z cyklu fantasy.

Książka przedstawia losy osiemnastoletniego Aleksa, który nie ma łatwego życia. Wychowywany przez przyjaciela rodziny – barmana, stara się zapomnieć o przeszłości. Nie znał swoich rodziców, a dziadek porzucił go w dzieciństwie zostawiając na pamiątek srebrny wisiorek, skrywający pewną tajemnicę. Chłopak cierpi nie tylko z powodu braku kontaktu z najbliższymi, ale również z powodu dręczących go sennych koszmarów i tajemniczych szeptów. To właśnie dzięki nim przypadkowo odkrywa przejście do innego świata. Po drugiej stronie głównemu bohaterowi przyjdzie się zmierzyć nie tylko ze śmiertelnym zagrożeniem ze strony Ar-khanu – królestwa znajdującego się w rękach samego Boga, ale będzie musiał stoczyć wewnętrzną walkę z samym sobą i dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest i czy w ogóle różni się czymś od swoich wrogów.

Piękna, zaskakująca i zapierająca dech w piersiach opowieść, zawierająca elementy grozy, spleciona epickim romansem dwóch młodych osób, co powoduje, iż każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 537

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marcin Zajdler

Marcin Zajdler „Anara”

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Marcin Zajdler, 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok

Projekt okładki: Marcin Zajdler; Wydawnictwo Psychoskok

Zdjęcie okładki © Fotolia - isoga; Fotolia - Andrey_Arkusha

Korekta: Paulina Jóźwiak

ISBN: 978-83-7900-433-1

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-500 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:[email protected]

Prolog

Potworny wrzask przeszył ciemność, porywając pierzaste stwory do lotu. W górze rozpętała się straszliwa burza, ale była ona niczym w porównaniu z przerażającym głosem mężczyzny, który wstrząsnął murami zamku.

‒ Spróbujcie wrócić bez żadnych wieści, a poznacie mój gniew!

Samotna kula jaskrawego światła wyleciała przez mroczne okno wieży, godząc prosto w pierzastego gada. Na chwilę ciemność rozjaśnił blask żółto-pomarańczowego ognia, a poprzez dźwięk ryków błyskawic przedarł się straszliwy jęk cierpienia, natychmiast stłumiony przez powiew lodowatego wiatru.

Potwory przyspieszyły lot, nie śmiąc obejrzeć się za siebie.

Na strzelistej wieży mrocznego zamku przycupnął wysoki mężczyzna. Z rozgniewaną miną wpatrywał się w ciemność. Ta długa chwila ciszy i wyczekiwania stawała się dla niego trudna do zniesienia. Im bliżej znajdował się celu, tym więcej przeszkód stawało mu na drodze. A teraz jeszcze to niepokojące milczenie. Minęły dwa długie tygodnie, a z południa nie dotarły do niego żadne wieści. Czyżby Mrok go zdradził? Jego najwierniejszy przyjaciel i sługa, na którego zawsze mógł liczyć? To było raczej nieprawdopodobne. Istniała jednak możliwość, że jego stary druh już nie żyje.

Zacisnął ze złością pięści, nie zwracając najmniejszej uwagi na lodowate powiewy wiatru i błyskawice rozbijające się u jego stóp. Nie był już tym samym człowiekiem, którym był niegdyś. Nie czuł strachu i nie obawiał się śmierci. Po wszystkich wydarzeniach z przeszłości, teraz po prostu nie mógł się jej bać. Ogień, który pochłonął jego ciało, uczynił go istotą, jaką zawsze pragnął być – niezwykłym tworem pozbawionym słabości, obdarzonym fascynującą mocą, która wyniosła go ponad innych. Ale pomimo swej potęgi, wciąż brakowało mu dość siły, by osiągnąć cel. Cel, który miał sprawić, że po wielu latach oczekiwania wreszcie będzie mógł dokonać zemsty...

Nagle wyrwał się ze swych myśli, słysząc w oddali zbliżający się tętent kopyt. Zmrużył wypełnione ogniem źrenice, a na jego krwistoczerwonej, pokrytej długimi bliznami twarzy, wykwitł triumfalny uśmiech.

Nareszcie jesteś!– krzyknął w myślach, czując jak jego słowa odpływają w dal, jakby niesione wiatrem. Spojrzał w dół na odległy o kilkadziesiąt metrów plac opustoszałego dziedzińca. Chociaż zewsząd otaczała go ciemność, doskonale widział każdy szczegół. Oczy, które od lat nie oglądały blasku światła, z czasem przyzwyczaiły się do mroku. Od kiedy zamiast prawdziwych kolorów zaczął widzieć czerwień, która przesycała i przygasała wszelkie inne barwy, wiedział, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Ale pogodził się ze swym nowym życiem, wiedząc, że prędzej czy później nadarzy się okazja do zemsty, a wtedy zapłacą wszyscy, którzy przyczynili się do jego losu.

Wyprostował się, widząc, jak poprzez rozwarte bramy zamczyska przejeżdża samotny jeździec i zatrzymuje się u stóp olbrzymiej wieży. Bez chwili wahania podszedł nad sam skraj strzelistego dachu, skacząc w przepaść. Uwielbiał robić rzeczy, na które nie odważyłby się nikt inny. Kiedy jego stopy z niewiarygodną prędkością uderzyły o powierzchnię dziedzińca, poczuł jak kruszą się pod nim kamienie. Wstrząs i wzniecone obłoki kurzu sprawiły, że na jego twarzy wykwitł potworny uśmiech.

Wyprostował się i w blasku rozdzierających niebo błyskawic, ujrzał znajomą twarz.

‒ Długo kazałeś na siebie czekać! – warknął, patrząc w skryte pod kapturem blade oblicze.

Przybysz skłonił lekko głowę i zacisnął ze złością pięści.

‒ Nie spodziewałem się ciebie w tym plugawym miejscu – szepnął lodowatym głosem, kopiąc leżące obok spalone truchło strażnika.

‒ Twój wrodzony instynkt tropiciela ostatnio często cię zawodzi – zaśmiał się, ale jego oczy pozostały niewzruszone. – Powiedz mi, jakież to wieści z sobą przynosisz? Widzę, że wracasz z pustymi rękami, więc nie zrobiłeś tego, o co cię prosiłem!

Przybysz prychnął, zaciskając nerwowo dłoń na klindze wąskiego miecza.

‒ Niby jak miałem to zrobić? Samo dotarcie do Iliadiru było niesamowicie trudne, bo Ar-khan wszędzie sieje popłoch, a poza tym księżniczkę zawsze pilnują straże!

Mężczyzna uśmiechnął się z pogardą.

‒ Na co ci miecz, który tak nerwowo ściskasz w ręku? Nie potrafisz zabić kilku strażników, a sądzisz, że dałbyś radę mnie pokonać? Ar-khan nie stanowi dla nas zagrożenia. Dopóki nie wie o naszym istnieniu, nie będzie nas szukał.

Nieznajomy rozluźnił uścisk, ale jego oczy zapłonęły złowrogim blaskiem.

‒ Czemu sam tego nie zrobisz? Uważasz mnie za tchórza, a sam skrywasz się w cieniu.

Mężczyzna warknął i zrobił gwałtowny ruch w jego stronę. Wyciągnął rękę z rozmachem, jakby chciał go uderzyć. Jego szara, postrzępiona szata załopotała na wietrze, a w źrenicach zapłonął krwisty płomień.

‒ Jestem jedynie Duchem, przyjacielu – wyszeptał, a wyciągniętą dłoń położył na jego ramieniu i mocno zacisnął. – Duchem człowieka, który dawno temu zmarł.

Przybysz prychnął.

‒ Duch nie zdołałby zabić w ten sposób człowieka – rzekł, patrząc z niesmakiem na trupa pod stopami.

‒ Niezwykłe, prawda? Duchy potrafią zachowywać się w sposób osobliwy i bardzo nieprzewidywalny – westchnął i spojrzał w jego twarz. – Tarcza księżyca znów zaczyna ubywać, a me serce wciąż zżera płomień. Jak długo jeszcze będę musiał czekać?!

Rzucił gniewne spojrzenie w stronę swojego rozmówcy i przywołał stojącego w ciemnym zaułku konia. Jednym zręcznym ruchem wskoczył mu na grzbiet.

‒ Czekaj tu na mnie! – warknął, zakładając na głowę szary kaptur.

‒ Ale...

Duch zignorował go zupełnie i bez słowa ruszył w stronę stalowej bramy. Ciemna zasłona nocy w końcu okryła jego postać, a oddalający się tętent kopyt utonął w strugach padającego deszczu.

„Przebudzenie”

Aleks poderwał się z łóżka zlany zimnym potem. Napięcie, które nie towarzyszyło mu już od dawna, teraz powróciło ze zdwojoną siłą. Usiadł, z westchnieniem ocierając spocone czoło. Za każdym razem, gdy w jego snach pojawiał się ten koszmar, działo się z nim coś niewytłumaczalnego. Dziwna, nagła, paraliżująca niemoc w całym ciele sprawiała, że z trudem przychodziło mu oddychanie, które jeszcze sekundy przed obudzeniem zupełnie nie było możliwe. Przed oczami wciąż tańczyły mu absurdalne obrazy ze snu, a w głowie rozchodził się przeraźliwy, narastający dźwięk. Zacisnął ze złości pieści, próbując uspokoić kołatające głośno serce. Przetarł mocno oczy z nadzieją, że w ten sposób przegoni uciążliwe obrazy.

‒ Nie mogę im pomóc! – warknął, nie zważając na to, że mówi zbyt głośno. Z dołu dobiegł go jakiś dźwięk, ale nie dbał teraz o to. Oddałby wszystko, byle tylko nie musieć znosić wciąż tego uciążliwego koszmaru.

Wstał z łóżka, z przekleństwem spoglądając na zegarek. Była trzecia w nocy. Rozejrzał się ze złością po pokoju, czekając aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. Powieki strasznie ciążyły mu nad oczami, z trudem opanował chęć ich zamknięcia. Wiedział, że i tak by nic to nie dało. Gdyby tylko zamknął oczy, sen by powrócił, jak złośliwa mara, która nigdy nie daje mu spokoju. Miał wrażenie, jakby granica wieku osiemnastu lat, którą niedawno przekroczył, zerwała niewidzialne zasłony z jego zmysłów i pozwoliła mu dostrzec zupełnie inny, obcy świat.

Rozgoryczony podszedł do okna, patrząc na otaczającą wszystko ciemność. Noc w Ciragan – miasteczku, w którym urodził się i wychował – była naprawdę niezwykła. Na niebie, niezależnie od pory roku czy dnia tygodnia, niepodzielnie królował księżyc, przez cały czas w pełni pokazując swe oblicze, a ulice za dnia pełne ludzi, po zmroku zawsze były puste. Przycupnięte blisko siebie maleńkie budynki wyglądały, jakby kuliły się na sam widok olbrzymiego lasu wyrastającego z prawej strony ich domu. Potężne, masywne pnie omszałych drzew rzucały długie cienie na miasteczko, które nawet za dnia pozostawało ukryte w cieniu...

* * *

Nagłe, ciche skrzypienie otwieranych drzwi sprawiło, że poruszył się niespokojnie. Z domu po przeciwnej stronie ulicy wylała się fala światła, gdy przygarbiona postać, skradając się, wyszła na zewnątrz, z trzymaną w ręku latarką. Aleks zmrużył oczy i ze skrzywioną miną spojrzał na sylwetkę człowieka, którego od dawna bardzo dobrze znał. Balmor – miejscowy włóczęga, stary pijak i łotr na dobre zapisał się w jego pamięci. Nieokrzesane zachowanie i kąśliwe uwagi, którymi cechował się starzec, nieraz dały mu się we znaki. Trudno było uniknąć jego obecności, szczególnie dlatego, że był on częstym gościem miejscowych barów, z których jego ulubiony znajdował się tuż pod pokojem chłopaka. Wiele razy prosił Stana, by zabronił mężczyźnie wstępu do lokalu, lecz on za każdym razem z lekkim uśmiechem kręcił głową. Zupełnie nie obchodziło go to, że za każdym razem jest on przez starego prowokowany. Aleks, trzęsąc się ze złości i bezradności, brał jedynie wodę w usta, pilnując się, by nie powiedzieć jednego słowa za dużo. Nie miał jednak żalu do Stana. Był on poczciwym człowiekiem, wobec którego miał niespłacalny dług wdzięczności.

Rozdrażniony chłopak pospiesznie założył na siebie spodnie i kurtkę, ani na moment nie spuszczając oczu z mężczyzny. Chciał wreszcie odkryć, gdzie nieznośny staruch co noc znika.

Balmor, świecąc latarką trzymaną w drżącej ręce, rozejrzał się uważnie po opustoszałym miasteczku, jakby sprawdzając, czy jest na ulicy zupełnie sam. Jego mroczne, tajemnicze i pozbawione wyrazu oczy zwęziły się niebezpiecznie, szukając jakiegoś podstępu. Na ułamek sekundy ukryta pod czarnym kapturem twarz zwróciła się w kierunku okna po przeciwnej stronie ulicy, jakby doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ktoś się w nią wpatruje, po czym momentalnie obróciła się w stronę lasu. Długa peleryna, sięgająca krańcem ziemi, nagle załopotała na wietrze, kiedy starzec ruszył przed siebie, tonąc w gęstej mgle, otaczającej pobliskie drzewa.

Aleks wychylił się przez okno, próbując dostrzec w oddali profil mężczyzny, lecz nieprzenikniona ciemność pochłaniała wszelkie światło. Czując rodzące się w głębi duszy podniecenie, pospiesznie wybiegł z pokoju. Wytężył wzrok, chcąc jak najszybciej minąć mroczny korytarz. Ostrożnie zszedł po skrzypiących, drewnianych stopniach na dół. Pusty lokal po zmroku wyglądał ponuro. Bladoniebieskie światełka sączące się znad lady, rzucały długie cienie na poukładane na stołach krzesła. Minął je w pośpiechu i zatrzymał się przed wejściowymi drzwiami. Poprzez ściany przelewał się tłumiony dźwięk głośnego chrapania. Aleks uśmiechnął się i przekręcił zamek w drzwiach, wydostając się na zewnątrz.

Zewsząd otaczał go mrok. Jedyne światło sączyło się z ulicznych latarni, których nikły blask nie był w stanie się przebić przez ciemną zasłonę nocy. Chłodne powietrze przyjemnie muskało mu skórę, ale każdy silniejszy powiew wiatru sprawiał, że po jego plecach rozchodziły się zimne dreszcze. Wszechogarniająca pustka i niczym nie przerwana cisza budziły w nim lęk, lecz rodząca się w duszy determinacja nie pozwalała mu się zatrzymać.

Po pewnym czasie zszedł z brukowanego chodnika i ze wzrokiem wlepionym w gęstą mgłę, kłębiącą się wokół pni omszałych drzew, podążył dalej szlakiem zawiłej i wyboistej ścieżki. Podeszwy jego butów strasznie kleiły się do nasiąkniętego podłoża, ale pomimo tego, że kilkukrotnie nachylił się, by zbadać przed sobą glebę, nie dostrzegł żadnych śladów. Balmor w jakiś niewyjaśniony sposób zadbał o to, by nikt go nie śledził. Kiedy w oddali utonęły ostatnie promyki światła, jedynie wiszący wysoko na bezchmurnym niebie Księżyc przyświecał mu drogę. Wraz ze zbliżaniem się do granicy okalającego miasteczko lasu, powietrze stawało się coraz chłodniejsze, a powiewy silnego wiatru zelżały, by po pewnym czasie zupełnie zniknąć. Wyglądało na to, że nie tylko światło gubiło w nim swą drogę. Wydychane z ust powietrze szybko zamieniało się w parę, a lodowaty dotyk mrozu sprawił, że na policzkach wystąpiły mu dwie czerwone plamy.

Przez cały ten czas wędrował ze wzrokiem wlepionym w dróżkę, bezskutecznie szukając jakichś śladów. Gdy wreszcie zatrzymał się tuż przed granicą rosnących drzew, jego spojrzenie spoczęło na zalegającej wokół nich mgle, a przez bladą twarz przemknął cień strachu.

Bezlistne gałęzie falowały groźnie, pomimo tego, że nie powiewał już nawet najlżejszy wiatr. Znad olbrzymich kłębów mgły wystawały nagie, poskręcane pnie drzew, których nieprzyjemna, zmurszała woń docierała do jego nozdrzy, wypełniając swoim odorem płuca. Z trudem zwalczył mdłości, gdy smród wywołał nagły atak kaszlu. Starał się odwrócić głowę i zasłonić usta dłonią, ale upiorny widok przyciągał jego spojrzenie. Zdumiony ze zmrużonymi oczami wpatrywał się w las i zastanawiał się, dlaczego tak na niego reaguje. Coś było z nim nie tak. Uśpiona w jego sercu za dnia groza, w nocy budziła się do życia. Niewątpliwie nie był on zwyczajnym lasem. Zawsze wydawał się być niesamowity, lecz w świetle słońca zdawał się ukrywać swe prawdziwe oblicze, a po zmroku odsłaniał wszelkie skrywane wcześniej potworne cechy.

Wysokie sklepienie lasu utworzone jedynie z długich nitkowatych gałęzi, nie przepuszczało żadnego promienia księżycowego światła, ale pomimo tego nie było tu zupełnie mrocznie i ciemno. W powietrzu unosiła się niesamowita, delikatna poświata, która w kontraście z szarymi konarami drzew sprawiała, że wszystko wokół wyglądało jak na starym, czarno-białym filmie.

Było również znacznie zimniej niż w mieście. Jego oddech zamieniał się w parę, a na ciemnych, skalistych pniach osiadł biały, błyszczący szron. Ziemię przecinała siatka popękanych żyłek, która rozpaczliwie domagała się choćby kilku kropel wody. Wyglądała na twardą jak kamień, a w niektórych miejscach spękalina ukazywała szczątki i szkielety dawnych roślin. Las ogarniała przejmująca cisza, której nawet wzmagający się wiatr nie mógł przemóc. Jego kroki, chociaż starał się iść jak najciszej, zdawały się być słyszalne w oddali, a ślady stóp, zostawiane w zlodowaciałej ziemi, przybierały białą, błyszczącą barwę.

Wraz z upływem czasu las zaczął się zmieniać. Kościste drzewa z każdym kolejnym krokiem rosły coraz bliżej siebie, znacznie ograniczając mu drogę, po której mógłby swobodnie chodzić. Powietrze stało się nieznośnie suche i duszne, z trudem przychodziło mu normalne oddychanie. Narastający z każdą chwilą mróz, stawał się trudny do zniesienia. Naciągnął na głowę kaptur, żałując, że nie wziął czegoś cieplejszego. Bardziej jednak niż przejmujące zimno, martwiła go wyłaniająca się przed nim pustka. Pewność, z jaką wchodził do lasu, zupełnie go już opuściła. Wiedział, że jest w nim zupełnie sam.

W pewnym momencie został zmuszony, by ponownie się zatrzymać. Drzewa rosły tak blisko siebie, że z trudem przeciskał się pomiędzy ich grubymi pniami. Coraz częściej także wyrastały przed nim zlodowaciałe krzewy, których gałęzie kruszyły się pod wpływem jego dotyku. Na zmarzniętych palcach wystąpiły mu kropelki wody, błyszczące w płaszczu mroku.

Wytężył wzrok, próbując dostrzec, co dalej skrywa przed nim las. Uschłe konary drzew rzucały jednak długie cienie, zręcznie maskując znajdującą się przed nim ścieżkę. Z rozpaczą spojrzał w mrok, wiedząc, że nie może iść dalej. Drżące, zgrabiałe dłonie schował do kieszeni i niechętnie z westchnieniem i zawiedzioną miną obrócił się na pięcie. Robiło się coraz zimnej, a dłuższą wędrówkę z pewnością przypłaciłby zdrowiem. Poza tym nigdy wcześniej tak daleko nie zagłębił się w las, a tej nocy wszystko było w nim przerażające i jakieś inne. Gdziekolwiek podział się Balmor, jego dalsze poszukiwania musiały zaczekać do rana, choć Aleks wątpił, że kiedykolwiek uda się go odnaleźć. Jeśli starzec z własnej woli nie postanowi odkryć swoich tajemnic, nikt inny tego nie zrobi.

W chwili, gdy opuściła go wszelka nadzieja, wydarzyło się coś niezwykłego i zupełnie niespodziewanego, co wzbudziło w nim przejmujący strach, którego nic nie było w stanie stłumić. Nagle mrok i przenikliwy mróz stały się jedynie zwykłą błahostką, a wszystkie jego myśli skupiły się na jednej, przerażającej rzeczy. Wraz z powiewem lodowatego wiatru do jego uszu dotarł potworny pisk, który dopiero po chwili ułożył się w zrozumiałe, błagające słowo: „Nie odchodź!”

Kołatające głośno serce, mówiło mu, że wciąż żyje, ale śmiertelny szok sprawiał, iż bał się, że zaraz postrada zmysły. Z rosnącym przerażeniem poruszył się ostrożnie, próbując zlokalizować źródło głosu. Był niewyraźny, bulgoczący, jakby wydobywał się z olbrzymich głębin, ale niósł w sobie zapierającą dech w piersiach moc, która sprawiała, że czuł się tak, jak gdyby ktoś właśnie krzyknął mu do ucha.

Rozejrzał się z lękiem dookoła siebie, czując na sobie spojrzenie kogoś, kto stał poza zasięgiem jego wzroku, z dala od niego. Było to niezwykłe uczucie, którego nie można było porównać z czymkolwiek innym. W jednej chwili miał wrażenie, że doświadcza obecności czegoś obcego, niematerialnego, rzeczy, której nie można dotknąć i zobaczyć, a jedynie usłyszeć. Coś na miarę ducha, tyle że było to znacznie głębsze odczucie, które w niewyjaśniony sposób wpływało na jego umysł. Spojrzał na rozrastającą się przed sobą ciemność, zastanawiając się, czy iść dalej. Wiedział, że tam daleko, w głębi drzew znajduje się jakaś prawda, która błagalnie wzywa go do siebie, ale bał się ją poznać. Była tak fascynująca i jednocześnie przerażająca, że poznanie jej na zawsze mogło odmienić jego życie. Wiedział to, czuł to całym sobą, ale nie był z tego powodu szczęśliwy. Las skrywał wiele niewyjaśnionych tajemnic. Od lat nie widywano w nim żadnych żywych zwierząt, lecz za każdym drzewem mogło czaić się coś gorszego, o wiele bardziej niebezpiecznego. Podpowiadały mu to zmysły, ale ciekawość, która rodziła się w jego umyśle, zaślepiała wszelkie inne odczucia, łagodząc nawet przerażający lęk.

Powoli, niepewnie ruszył przed siebie, wkraczając w ciemność, w której nawet światło gubiło swą drogę. Przez moment czuł się jak zawieszony w eterze duch. Znajdował się w nicości, która wypełniała sobą wszystko. Nie czuł nic, zupełnie jakby ciemność wyłączyła wszelkie jego doznania, zarówno te negatywne, jak i pozytywne. Zamknął oczy, próbując przystosować umysł do nowej rzeczywistości. Zamiast jednak znaleźć spokój i opanowanie, odkrył coś zupełnie innego, niedorzecznego. Pod powiekami pojawiła się czerwona, jaskrawa wiązka światła, której blask powoli narastał i zaczął rozświetlać ciemność. W jakiś niewytłumaczalny sposób znów zaczął widzieć, choć był absolutnie pewny, że jego oczy przez cały czas pozostają zamknięte.

Polegając wyłącznie na własnym umyśle, ruszył dalej przed siebie, czując jak narasta w nim potęgujące się z każdą chwilą podniecenie. Miał wrażenie, że unosi się w niekończącej się przestrzeni, płynąc przez morze niezliczonej liczby drzew. Czerwień mieszała się z czernią, pozwalając z łatwością odróżnić wszelkie kształty. Po długiej chwili do mieszaniny barw dołączyła biel, która narastała z każdym kolejnym krokiem, chłonąc słabnący odcień czerwieni.

Aleks zatrzymał się, widząc przed sobą czystą biel, która wypełniając całą rozciągającą się przed nim przestrzeń, nieznośnie piekła go w oczy. Wyciągnął ostrożnie rękę, sprawdzając, co znajduje się dalej. Jego dłoń trafiła na niezwykle ostrą, kłującą powierzchnię, która po sekundzie zagłębiła się w jego palcu. Syknął z bólu, otwierając oczy. Serce tłukło mu się w piersiach, jakby nagle z niekontrolowanego uśpienia zerwało się do intensywnej pracy. Do jego ciała powracało czucie, a zmysły znacznie wyostrzyły się. Wrócił do życia z czegoś, czego w żaden logiczny sposób nie mógł wytłumaczyć. Jakby nagle przebudził się z głębokiego snu, który otworzył mu drzwi na niedostrzegalne nigdy wcześniej obrazy. Teraz jednak z powrotem był tylko sobą.

Spojrzał przed siebie, z lekkim zdziwieniem zauważając, że znów ze wszystkich stron otacza go ciemność. Uniósł do góry zraniony palec, czując jak po dłoni spływa mu gęsta, czerwona ciecz. Przeraźliwe zimno zapiekło go w ranę. Z rozdrażnieniem schował rękę do kieszeni kurtki, patrząc na delikatny blask dziwnej rośliny, która rosła tuż przed nim. Długie i bardzo cienkie, porośnięte kolcami gałęzie wychodziły ze wszystkich stron olbrzymiego krzewu, oplatając każde drzewo, które znajdowało się w zasięgu jego wzroku. Pomiędzy maleńkimi, niezliczonymi przerwami jaśniał bladoniebieski lód, a po powierzchni rośliny płynęły kropelki lodowatej wody. Najeżony kolcami krzew był niczym olbrzymi, szczelny mur postawiony przez samą naturę, która z nikim nie chciała dzielić swych sekretów. Spojrzał do góry i ujrzał w powietrzu złowieszczą, rozciągającą się na całą szerokość lasu, kolczastą sieć. Niepewnie spróbował wykonać krok do przodu, próbując podejść jeszcze bliżej, lecz, gdy zrobił pierwszy ruch, poczuł jak jego noga zawisa w powietrzu. Natrafił nogą na pustą przestrzeń, która zaledwie na metr oddzielała go od pnączy olbrzymiej rośliny. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy siła przyciągania porwała go nagle w dół. Staczając się w środek nierównego zagłębienia, trafił łokciem na wystający z prawej strony kamień, boleśnie zdzierając sobie z ciała skórę. Po chwili wylądował na płaskiej, kamienistej ziemi. Ciemnością wstrząsnął niespodziewany wybuch śmiechu, który przedzierając się przez morze drzew, rozniósł się na całą długość lasu. Aleks spojrzał z lękiem w głąb ciemnego tunelu, zdając sobie sprawę z tego, że to właśnie z tej strony wydobył się ów dźwięk.

‒ Kto tu jest? – zapytał, słysząc jak echo śmiechu milknie i znika wśród głuchych ścian, utworzonych z ziemi.

Odpowiedziało mu milczenie. W oddali posłyszał jednak zupełnie inny ton, który nie mógł być śmiechem człowieka, ani głosem żadnego stworzenia. Wtem jego uszy wypełniły się delikatnym szumem, który docierał do niego wraz z lekkim powiewem wiatru. Miał wrażenie, że skądś zna ów dźwięk. Był dla niego dziwnie bliski, jak głos dawno niesłyszanej osoby, a jednocześnie zupełnie mu obcy. Niósł ze sobą moc, która paraliżowała go, niezauważalnie, bardzo powoli hipnotyzując.

Powoli wstał z ziemi, uważając by nie zawadzić głową o niskie sklepienie tunelu, z którego wystawały poskręcane i obrzydliwie oślizgłe korzenie rośliny. Nie widział przed sobą nic i z każdym krokiem tonął coraz bardziej w niekończącym się mroku, ale na twarzy czuł świeże powietrze, które delikatnie chłostało go w skórę. Wiedział, że musi znajdować się bardzo blisko wyjścia z tunelu. Mocno przycisnął zranioną rękę do boku, czując jak drętwieją mu palce. Straszliwe zimno znów nieznośnie zapiekło go w skórę, ale starał się o nim nie myśleć. Teraz liczył się tylko cel i prawda, której był tak blisko. Czuł ją całym sobą, choć nadal nie mógł jej dostrzec. Był pewien, że tajemnica starca znajduje się tuż u jego stóp. Oślizgły i mroczny tunel skończył się równie niespodziewanie, jak się pojawił, lecz Aleks dopiero po pewnym czasie zdał sobie sprawę z tego, że znów znajduje się na otwartej przestrzeni. W oddali, po obu stronach dostrzegł delikatny zarys wielu drzew, ale przed sobą widział jedynie rozciągającą się na setki metrów pustkę. Ciemna zasłona nocy przysłaniała sobą wszystko, ale coś pośród niej nie pasowało do ponurej i mrocznej przestrzeni. Tajemniczy szum wypełniał jego uszy, narastając z każdą kolejną chwilą, a nad jego głową, choć nie dostrzegalna gołym okiem, rozciągała się olbrzymia aura mocy, którą przesiąknięte było niesamowicie świeże i przyjemne powietrze wędrujące do jego płuc. Gdzieś pośród niezmierzonej równiny, w sercu lasu, zapłonął nagle dziwny, biały płomień. Aleks zmrużył oczy, rażony niespodziewanym pojawieniem się światła i spróbował zrozumieć, na co patrzy. Gwałtownie mroczna zasłona nocy przestała istnieć, odsłaniając swe ukryte sekrety. Przed sobą dostrzegł setki małych światełek wyrastających prosto z ziemi. Wyglądały, jakby świeciły własnym, samoistnym światłem, promieniując w mroku nocy. Ale czym one były? Zrobił kilka kolejnych kroków, patrząc ze zdumieniem jak pośród małych promieni wyrasta olbrzymia tarcza światła. Była niczym wielka kula ognia, która spadając z nieba, rozlała się na ziemi. Uniósł przed siebie ręce, zauważając, że las rozświetla nikłe, blade światło. Powróciły dziwne, czarno-białe barwy, które choć wyglądały dość nieprzyjaźnie i złowieszczo, pozwalały dostrzegać każdy, nawet najbardziej ukryty szczegół.

Zatrzymał się sparaliżowany strachem, gdy poczuł jak lodowata, przeraźliwie zimna woda wlewa mu się do butów. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Odskoczył do tyłu, z trudem odrywając nogi od nasiąkniętego podłoża. Ze wstrętem otrząsnął się z nieprzyjemnej fali zimna i z otwartymi ustami spojrzał na rozciągający się tuż przed nim widok. Daleko, sięgając aż po horyzont, do miejsca, w którym chłonął je mrok, rozrastało się gigantyczne jezioro. Spojrzał w górę, dostrzegając, że bezlistne gałęzie drzew rozproszyły się, niknąc w oddali. Las otworzył swe wrota na niebo, pozwalając, by blask księżyca i gwiazd wypełnił ukryte w jego sercu i niedostępne dla innych sekrety.

Stał sparaliżowany, nie mogąc oderwać wzroku od magicznego zwierciadła wody, które odbijało wszystko, a nawet więcej niż chciałoby się ujrzeć. Znów nawiedziło go wrażenie, że do jego umysłu napływa niedostępna mu nigdy wcześniej wiedza. Jezioro nie było jedynie zwykłym zwierciadłem wody. Doskonale to wiedział, choć nie był do końca pewny, czym właściwie ono jest.

Usiadł nad brzegiem wody, wpatrując się w lustro – niczym niezmącone odbicie własnej osoby. I gdy tak siedział, pogrążony we własnych myślach, znów nawiedziło go nieprzyjemne wrażenie, że ktoś go bacznie obserwuje, i tym razem, kiedy dłużej się nad tym zastanowił, zdał sobie sprawę z tego, że to jezioro się w niego wpatruje. Poderwał się z miejsca, znowu słysząc jakieś szepty. Tym razem głos był bardzo niewyraźny, bulgoczący, dochodzący z głębi jeziora. Nachylił się nad własnym odbiciem, wciąż uważnie nasłuchując, a głos brzmiał jak magiczne zaklęcie, powoli wprowadzając go w hipnotyczny trans, z którego nie mógł się obudzić...

* * *

Nie miał pojęcia, ile czasu spędził nad jeziorem, pogrążony w głębokim letargu. Wyrwał się z magicznych sieci głosu dopiero wtedy, gdy rażący blask wschodzącego słońca, odbity od lustra wody, oślepił mu na chwilę oczy, przywracając go do rzeczywistości. Ocknął się, spostrzegając, że nad lasem panuje już światłość, a zwierciadło wody odbija długie, rdzawoczerwone promienie. Z głową pełną myśli niechętnie ruszył w stronę domu, wiedząc, że ten dzień zmieni go na zawsze.

„Podarunek”

W ciemności zapłonęło jasne światło. Poprzez tunel niekończącego się mroku przedzierał się zamglony obraz, który był coraz bliżej i bliżej, aż w końcu wypełnił sobą wszystko. Ciemność przestała istnieć, zamieniając się w mieszaninę barw, które tworzyły kontury wyłaniających się z nicości przedmiotów. Jasny promień światła skierował swój strumień na powstały obraz, przenosząc go do świata marzeń.

Z cienia wyłoniła się olbrzymia komnata, skąpana w blasku wschodzącego słońca. Dwa szeregi równomiernie rozstawionych kolumn wspierały monstrualne sklepienie, utworzone z masywnych, przezroczystych belek, zawieszonych w poziomie. Posadzka wyłożona była miriadami lazurowych kamieni, ułożonymi w kształt brukowanej kostki. Ściany, przyozdobione długimi paskami złocistych nici, sprawiały wrażenie, jakby zbudowane były jedynie z gęstej, białej mgły. W odstępie kilkudziesięciu metrów od siebie stały gigantyczne rzeźby z alabastrowego marmuru, których wierzchołki sięgały samego sklepienia.

Pośrodku komnaty zmaterializował się samotny mężczyzna. Jego zamglona twarz pozbawiona była rysów, ale w oczach czaił się głęboki strach i smutek. Miał na sobie długą, szkarłatną szatę, która sięgała samej ziemi. U jego pasa widoczna była hebanowa klinga wąskiego miecza, która chłonęła wszelkie padające na nią światło. Wzrok mężczyzny spoczął na oddalającej się sylwetce kobiety. Usta drżały mu lekko, ze zdenerwowaniem zacisnął mocniej pięści. Wiedział, że sprawił jej wielki ból, ale być może był to jedyny sposób, by bez obaw mógł wypełnić swą misję. Błękitna szata kobiety, oblamowana perłowymi nićmi, delikatnie powiewała na wpadającym z zewnątrz wietrze. Jej równomiernie stawiane kroki odbijały się głośnym echem. Na głowę miała naciągnięty kaptur, ale nawet z daleka było widać, że jej twarz lśni od płynących łez.

Obraz się zmienił. Rozświetloną w blasku światła komnatę okryła ciemność. Czarne chmury zawisły nad światem, przysłaniając sobą słońce. Dusząca woń unosiła się na wietrze, przynosząc ze sobą śmierć. Po przesiąkniętej krwią powierzchni ziemi płynęły szkarłatne strumyczki, a nieustanne jęki cierpienia, przypominające szloch i wycie stada wygłodniałych wilków, mieszały się z nieprzerwaną serią wstrząsających wybuchów. W oddali wyrastał las olbrzymich grzybów, których pył i kurz zalewał wszystko, co znalazło się na ich drodze. Raz po raz, poprzez mrok przedzierała się niszczycielska fala, która zbierała swe żniwo tam, gdzie jeszcze pozostało życie.

W ciemności zabłysło żółto-pomarańczowe światło. Poprzez głębokie rany zadane Ziemi wypełzły długie jęzory ognia, które pełznąc niczym oślizgłe węże, rozeszły się na cztery strony świata. Z oddali napływał cichy, monotonny śpiew, przerywany co chwila szaleńczym śmiechem. Brzmiał jak złowrogie zaklęcie, które wtapiało się w umysły tych, którzy jeszcze żyli...

* * *

Aleks poruszył się niespokojnie, a na jego czole zaperlił się pot. Zacisnął z całej siły pięści, próbując otworzyć oczy. Do jego umysłu w pełni powróciła świadomość, ale coś nie pozwalało mu się wyrwać z macek głębokiego snu. Jakaś nieznana siła zamykała go wewnątrz własnego ciała. Czyjeś żelazne, niewidzialne ręce powoli zaciskały się na jego szyi, pozbawiając go tchu. Brakowało mu powietrza, ale choć ze wszystkich sił próbował walczyć z niewidocznym wrogiem, nie mógł się obudzić. Jego ciałem zawładnął dziwny paraliż. Czuł się jak zamknięty w ciemnej celi więzień, którego właśnie skazano na śmierć. Po chwili w jego głowie rozległ się bardzo wysoki dźwięk, który narastał z każdą kolejną sekundą. Ciemność i czas przestały istnieć, tonąc w potwornym pisku, który stopniowo zaciskał niewidzialną pętlę na jego umyśle. Niewidoczny sznur powoli ciągnął go w niezmierzoną otchłań, gwałtownie wyrywając z ciała. W jego świadomości zrodził się lęk. Paniczny strach uzmysławiał mu, że jeśli tego nie powstrzyma, zaraz z pewnością umrze. Walcząc z nim, skoncentrował się na jednej, zbliżającej się chwili. Skumulował w sobie pozostałe resztki sił i z pełną mocą naparł na żelazny uścisk wroga. Uczucie dotyku chłodnych dłoni nagle znikło z jego szyi. W ciemności pojawiły się jasnożółte plamy, które powoli kształtowały się w obraz. Blask światła wdzierał się do oczu przez szparę na pół otwartych powiek. Do zapadłych płuc wędrowało świeże powietrze, które jeszcze nigdy wcześniej nie było tak kojące i błogie. Poczuł niesamowitą ulgę, jakby w jednej chwili zrzucił ze swych piersi cały ciężar otaczającego go świata. Potworny dźwięk, który wcześniej rozchodził się w jego głowie, był teraz tylko delikatnym, pustym echem, jedynie wspomnieniem minionej przed chwilą trwogi. Wsparł się na łokciach, próbując usiąść na łóżku, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Był słaby, jakby obudził się ze śpiączki po bardzo długiej chorobie. Dotknął palcami ust, czując, że w wielu miejscach popękała mu warga. Zbliżył dłoń do czoła, rozcierając sobie skórę. Pod koniuszkami palców czuł bijącą od niego falę ciepła.

Z wysiłkiem w końcu wstał z łóżka i z trudem opanował niespodziewane dygotanie kolan. Zaskoczyło go to, jak bardzo jest słaby. Każde pojawienie się koszmarnego snu odciskało niedostrzegalne piętno na jego ciele. Był on niczym obrzydliwa pijawka, która powoli wysysała z niego życie.

Na wpół oślepiony światłem słońca wdzierającego się przez otwarte okno do wnętrza pokoju, podszedł do zawieszonego po przeciwnej stronie ściany lustra. Nigdy specjalnie nie dbał o swój wygląd. Codzienne mycie i czesanie należało do rutyny, lecz nie przejmował się za bardzo, gdy na jego twarzy widniał kilkudniowy zarost, a włosy na głowie rozrzucone były w największym nieładzie. Ostatni rok niepokojąco go zmienił. Nieprzespane noce odcisnęły się piętnem na jego twarzy. W przekrwionych, niebieskich oczach widoczne było zmęczenie. Blada skóra, z której znikły wszelkie kolory, stanowiła cień jego dawnej osoby. Pod zaokrąglonymi policzkami uwydatniły się kości policzkowe, które nadawały jego twarzy groźny wyraz i dodawały mu lat. Patrząc na siebie oczami drugiego człowieka, dostrzegłby jednak tylko niewyraźny zarys swojej prawdziwej osoby. Jedynie wizerunek chłopca, który z dziecka przemienił się w dorosłego mężczyznę. Nie dostrzegłby tego, co najważniejsze – swoich uczuć, które teraz wyraźnie odbijały się w lustrze.

Drżącą ręką dotknął swojej twarzy. Gładką niegdyś skórę pokrywał szorstki zarost. W oczach czaił się strach, który pogłębił się, gdy czubki jego palców zbliżyły się do ust. Miał wrażenie jakby dotykał ciała kogoś obcego. W swoim odbiciu dostrzegał tylko siebie, ale nie był pewien, czy rzeczywiście jest zupełnie sam. Odwrócił się tyłem do lustra, próbując opanować nerwy. Pod skórą czuł napinające się mięśnie, które były gotowe do wykonania ruchu, ale jego ciałem znów pokierował ktoś inny. Zacisnął ze złością pięści, starając się nie zwracać na to uwagi. Wziął parę głębokich oddechów i z ulgą stwierdził, że powoli wszystko zaczyna wracać do normy. Jego świadomość znów złączyła się z ciałem. Wrażenie obecności drugiej osoby nagle znikło.

Spojrzał niepewnie w stronę okna, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że nadszedł nowy dzień. Wysoko na niebie, spomiędzy morza kłębiących się chmur, wyłaniało się słońce, które swym blaskiem zalewało wszystko, co znajdowało się w dole.

Aleks zmrużył brwi, czując jak jego głowę przeszywa iskra ostrego bólu. Gdzieś w zakamarkach jego umysłu odbił się echem cichy dźwięk. Chwiejąc się lekko, złapał się oparcia krzesła i uważnie rozejrzał się po swoim pokoju, w końcu zatrzymując wzrok na stojącym w rogu łóżku. Po plecach przeszły mu zimne dreszcze. Kiedyś mógł przespać cały dzień, nawet na chwilę nie wstając z łóżka, ale teraz każda spędzona w nim godzina przynosiła ze sobą nieustannie rosnący niepokój i napięcie. Wokół niego rozchodziła się aura mocy. Powietrze wewnątrz pokoju było ciężkie i duszne. Pachniało czymś niezdrowym i zepsutym, co z każdym kolejnym oddechem wędrowało do jego płuc. Rozdygotany szybko nałożył na siebie ubranie. Drżące dłonie z trudem zapięły guziki brunatnej koszuli. W żołądku poczuł nagły skurcz. Zakręciło mu się w głowie, ale zdołał utrzymać równowagę. Spojrzał ze skrzywioną miną na zegarek, mając nadzieję, że Stan nie będzie mu robił wyrzutów. Dochodziło południe. Ręką przeczesał roztargane włosy i pośpiesznie zszedł na dół.

Kiedy przekroczył próg jasno oświetlonego baru, dotarła do niego ostra woń mieszaniny różnych alkoholi. Kuszący zapach niezwykle wpływał na jego umysł. Był kojący, błogi, niepostrzeżenie przyciągał go do siebie. Ciężko było mu się oprzeć, widząc w jaki sposób magiczne trunki Stana wpływały na przybyłych gości. Dwie młode kobiety, zajmujące miejsca przy ladzie, prowadziły ożywioną rozmowę, a uśmiechnięty Stan co chwilę uzupełniał braki w opróżnianych przez nie kieliszkach. Pod ścianą drzemał stary, brodaty pijaczek, w jego ręku kołysała się niebezpiecznie butelka najtańszego wina. Na środku pomieszczenia siedziało trzech mężczyzn, grających w karty, a z prawej strony dwóch, chłopców młodszych od niego siłowało się na rękę...

‒ No proszę, nasza królewna wreszcie wstała – odparł drwiący głos zza jego pleców.

Aleks obrócił się niechętnie i spojrzał w czarne jak węgiel oczy Balmora. Długie, siwe włosy przysłaniały jego twarz, ale nie zdołały ukryć pogardliwego uśmiechu. Siatka głębokich zmarszczek przecinała bladą jak ściana skórę, a powieki strasznie ciążyły nad zmęczoną parą oczu. Stał zaledwie parę kroków przed nim, ukazując pożółkłe pieńki zębów.

‒ Może łaskawie ruszysz tyłek i podasz mi coś do picia? – ściągnął parę skórzanych rękawic, rzucając je na blat najbliższego stołu.

Aleks zacisnął mocno pięści i nie ruszył się z miejsca.

‒ Słyszałeś, co powiedziałem?! – warknął ochryple, niebezpiecznie zbliżając się do jego twarzy. Strasznie cuchnęło od niego tytoniem.

‒ Aleks! – zawołał Stan zza jego pleców. – Co ty wyprawiasz?

Balmor zaśmiał się okropnie i usiadł z jękiem na skrzypiącym krześle. Wyciągnął przed siebie nogi i położył parę ubłoconych, skórzanych butów na stole. Spojrzał z ironicznym uśmieszkiem na Aleksa, czekając na jego reakcję. W końcu rzekł:

‒ To co zawsze, chłopcze i pośpiesz się! – wyciągnął zza pazuchy opasłą książkę i zmrużonymi oczami spojrzał na wyblakły tekst.

Aleks prychnął i obrócił się na pięcie, walcząc z pokusą, by pacnąć starucha w jego siwą łepetynę. Podszedł do lady i skrzywił się, gdy głośno zaburczało mu w brzuchu. Od wczorajszego obiadu nie miał nic w ustach.

Barman rzucił na niego krytyczne spojrzenie. W jego brunatnych oczach malowała się troska. Na pulchnej twarzy widniała niepewna mina. Zacmokał, drapiąc się w łysinę. W drugiej ręce trzymał szmatkę, którą przecierał stojące przed nim kufle.

‒ Marnie wyglądasz – stwierdził, uważnie się w niego wpatrując.

‒ Miałem ciężką noc – odparł sucho Aleks.

‒ Chyba nie pierwszą w ostatnim czasie – odparł i schyliwszy się, wyjął zza lady butelkę wina. – Słuchaj, Aleks. Wiem, że nie jestem najlepszym opiekunem i nie wszystko układa się tak, jak byś chciał, ale staram się ze wszystkich sił, by jak najlepiej zastąpić ci dziadka.

Aleks zaskoczony otworzył usta. Nie spodziewał się, że Stan poruszy ten temat. Od czasu podobnej rozmowy minęło kilka lat i raczej niechętnie do niej wracali. Przez jego myśli przebiegły dawne wspomnienia. Doskonale pamiętał wydarzenie, które wstrząsnęło jego małym światem. Wspomnienia dni tęsknoty i wyczekiwania na nigdy niemający nastąpić powrót, do dziś odbijały się piętnem na jego twarzy. Pozostawiły niewidoczne rany na sercu, które miały mu doskwierać do końca jego dni. Widmo przeszłości powróciło do niego, zadając ból. Poczuł, jak do oczu napływają mu łzy.

Stan zająknął się zmieszany.

‒ Przepraszam... nie powinienem...

‒ Długo mam jeszcze czekać?! – warknął Balmor, który od dłuższego czasu wpatrywał się w nich z rosnącym gniewem.

Stan urwał i wrócił do czyszczenia kufli, ale podminowany Aleks nie wytrzymał. Kipiąc ze złości, nim zdążył ugryźć się w język, krzyknął:

‒ Zamknij się!

W lokalu momentalnie zapadła cisza. Aleks poczuł na sobie spojrzenia wszystkich gości. Nerwowo spuścił głowę i zapiekły go policzki. Jedna z kobiet siedzących przy ladzie pokręciła z dezaprobatą głową. Śpiący w rogu pijaczek, zbudzony nagłym krzykiem, ze wzburzeniem spojrzał kątem oka w puste dno trzymanej butelki. Natomiast sam Balmor siedział ze zdumioną miną, wpatrzony w niego jakby się przesłyszał.

‒ Coś ty powiedział? – zapytał w końcu prawie szeptem.

Stan, przeczuwając kłopoty, szybko wyszedł zza lady. Złapał kieliszek z winem i podał go starcowi. Balmor odtrącił go ręką. Po blacie stołu popłynęły czerwone strużki. Barman ze skrzywioną miną otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zamilkł, gdy tamten podniósł rękę.

‒ Radzę ci go wychować, w przeciwnym razie nabawi się kłopotów – odparł ochryple.

Zamknął z hukiem książkę, nie spuszczając z Aleksa wzroku. W jego czarnych oczach malowało się zdziwienie. Wstał z cichym jękiem z krzesła, położył garść monet na stole i bez słowa pokuśtykał do drzwi. Obrócił głowę, a jego usta wykrzywił pogardliwy grymas.

‒ Do zobaczenia.

Drzwi zamknęły się z hukiem. Zgromadzeni wewnątrz lokalu zszokowani ludzie dopiero po chwili wrócili do swoich zajęć. Oszołomiony Aleks stał ze wzrokiem wlepionym w drzwi i z trudem opanowywał tłumione w sobie złości. Nawet nie poczuł, gdy ktoś położył rękę na jego ramieniu.

‒ Nie przejmuj się nim – szepnął Stan do jego ucha. – Możesz tu posprzątać? – wskazał ręką zalany winem stolik.

Aleks skrzywił się i skinął niechętnie głową. Barman mrugnął do niego przyjaźnie.

‒ Pogadamy później.

Wyjątkowo o zmroku, gdy pierwsza fala księżycowego światła zalała miasteczko, zamknęli lokal. Pożegnali ostatnich klientów, w tym zalanego pijaczka, który na „do widzenia” zażyczył sobie kolejną butelkę wina i z ich pomocą chwiejnie opuścił bar. Podczas gdy Stan czyścił kieliszki i wyrzucał puste butelki do kosza, Aleks umył brudną od kurzu posadzkę i na przetarte ścierką stoły poukładał krzesła. Zmęczony wrócił do pokoju. Usiadł w rogu łóżka i zapatrzył się na wschodzące na granatowo-szarym niebie pierwsze gwiazdy. Objął rękami kolana, opierając na nich brodę.

Dzisiaj mijało dziesięć lat od dnia, w którym został sam. Ta smutna prawda uderzyła go nagle w głowę niczym grom. Pamiętał ową feralną noc ze szczegółami, zupełnie jakby była wczoraj. Zamknął oczy i pozwolił, by jego myśli powędrowały do tamtych wspomnień.

Ujrzał twarz, która powoli wyłoniła się z głębin jego umysłu. Ukazały mu się siwe, krzaczaste brwi, krótko ścięte włosy i pogodny uśmiech, jakim darzył go dziadek. Patrzył na niego. Po dziesięciu latach znów widział tę ukochaną twarz, rozpromienione oblicze i oczy, oczy, w których zawsze czaił się nieodgadniony smutek, który tak usilnie próbował ukryć przed swoim wnukiem. Teraz widział go wyraźnie. Chociaż miał osiem lat, niemal dorównywał dziadkowi wzrostem. Zawsze śmiał się, że gdy dorośnie, będzie mógł go niczym małe dziecko nosić na własnych barkach.

Dziadek mrugnął do niego łobuzersko.

‒ Byłeś dzisiaj grzeczny? – zapytał swoim miłym, ciepłym głosem, wlepiając w niego parę błękitnych oczu.

Ośmioletni Aleks spuścił wzrok i zaszurał butami z miną, która odpowiedziała za niego. Dziadek roześmiał się, dłonią rozczochrując wnukowi włosy.

‒ Mam coś dla ciebie, Aleksie – jego mina na chwilę stężała, gdy sięgał do dużej kieszeni swego brunatnego płaszcza.

Aleks rozpromienił się. Dziadek nigdy na niego nie krzyczał, za to często dawał prezenty. Najczęściej była to jedynie czekolada i słodycze, ale Aleks był pewny, że pod połami tego dużego, dziadkowego płaszcza kryją się prawdziwe skarby.

‒ Zamknij oczy i nie podglądaj!

Uśmiechnięty posłusznie ukrył twarz w maleńkich dłoniach. Wzdrygnął się, gdy dziadek dotknął palcami jego skóry i zapiął coś zimnego na jego szyi. Kiedy cofnął się dwa kroki w tył, polecił mu otworzyć oczy.

Aleks opuścił głowę i ze zdziwieniem wpatrzył się w srebrny naszyjnik. Dostrzegł na nim maleńki wisiorek, który wziął szybko do ręki, przyglądając mu się bliżej.

‒ Co to? – zapytał, patrząc z otwartymi ustami na skuloną postać.

‒ To talizman – rzekł dziadek tajemniczo, zakładając na siebie szal. – Noś go przy sobie, a zawsze będzie dopisywało ci szczęście.

Mrugnął do niego, teraz już jednak bez uśmiechu. Wyraźnie było widać, że czymś jest mocno spięty. Rozejrzał się szybko po pokoju i westchnął.

‒ Co się stało, dziadku? – zapytał Aleks, wlepiony w niego parą wielkich, wilgotnych oczu.

‒ Nic, wnusiu – odparł i pogładził jego policzek. – Obiecaj mi, że będziesz grzeczny.

Uśmiechnięty Aleks szybko przytaknął głową.

‒ Obiecuję.

Dziadek przytulił go mocno, po czym bez słowa podszedł do drzwi.

‒ Dokąd idziesz, dziadku? – zapytał zaskoczony.

‒ Na spacer. Niedługo wrócę – odwrócił na chwilę twarz i spojrzał w jego oczy. Po policzku spłynęła mu samotna łza. Drzwi otwarły się i po chwili zamknęły z trzaskiem...

* * *

Miesiąc, tyle czasu Aleks potrzebował, by otrząsnąć się z nadziei, że jego dziadek jednak wróci. Pamiętał, jak zasmucony stał w oknie, a płonący płomyk miłości w jego sercu gasł. Pozostał po nim jedynie żal i pełne frustracji niezrozumienie. Zastanawiał się, w jaki sposób skrzywdził dziadka. Może nie był dla niego wystarczająco dobry? Wciąż oczekiwał prezentów, a nie dawał od siebie nic w zamian. Musiał być jakiś powód!

Roztrzęsiony wytarł mokrą od łez twarz. Nie mógł zrozumieć, w czym zawinił. Wszyscy go opuścili. Nie miał rodziny, nie pamiętał nawet własnych rodziców. Gdy pytał dziadka, co się z nimi stało, zawsze odpowiadał krótko, że zginęli, kiedy się narodził. Chciał się dowiedzieć czegoś więcej, ale on szybko przerywał rozmowę, mówiąc, że dowie się wszystkiego, jak będzie starszy. Pragnął krzyknąć na głos: „Dorosłem, dziadku, lecz nadal nic nie wiem!” i wylać z siebie całą złość kumulowaną przez te wszystkie lata.

W końcu opanował się jednak, przeganiając z głowy dołujące obrazy. Podszedł chwiejnym krokiem do dębowej komody, skrytej za szafką z jego ubraniami. Po dziesięciu dniach od straty ostatniego członka swojej rodziny, zdjął z szyi srebrny naszyjnik i włożył go do cedrowej szkatułki, kryjąc głęboko między starymi pamiątkami. Nie chciał go nigdy więcej widzieć na oczy. Talizman, który miał mu przynosić szczęście, stał się jego największym przekleństwem. W najniższej szufladzie jego małej komódki było pełno starych, pomiętych papierków po słodyczach, które kolekcjonował, będąc dzieckiem. Miał do nich sentyment, lecz teraz wydały mu się głupie. Odrzucił je szybko na bok i spod małego stosiku wyblakłych kapsli wyciągnął drewnianą szkatułkę. Na cedrowym, od lat nieużywanym wieku zaległa cienka warstwa kurzu. Jednym dmuchnięciem pozbył się jej, ścierając dłonią ostatnie ślady brudu. Ostrożnie położył puzderko na nocnym stoliku i palcami przekręcił maleńki zamek.

Serce zabiło mu mocniej.

Wyjął powoli ze środka srebrny wisiorek i ostrożnie położył go sobie na dłoni. Koniuszkami palców musnął niezwykły przedmiot, zawieszony na cieniutkim łańcuszku. Chłodna, wypolerowana powierzchnia błyszczała w blasku sztucznych promieni, bijących z lampki. Nachylił się nad nim i ze zmrużonymi oczami wpatrzył się w każdy, nawet najmniejszy szczegół. Niewidziany od lat wisiorek budził w nim jeszcze większą fascynację niż kiedyś. Obracał go w dłoniach, szukając elementu lub wskazówki, którą mógł przegapić, będąc małym dzieckiem. Wytężył wzrok i w końcu na ramieniu postaci dostrzegł coś, czego nie zauważył nigdy wcześniej. Na srebrzystej powierzchni, wydawałoby się idealnego wytworu, odkrył bardzo niewielką skazę. Po dokładnym jej obejrzeniu zdał sobie sprawę z tego, że wytrawiono w niej jakieś symbole. Zbliżył wisiorek do światła sączącego się z nocnej lampki i zdziwiony dostrzegł na nim dwa znaki wyryte niechlujnie w srebrze za pomocą prostego narzędzia: „KI”. Zmarszczył czoło, zastanawiając się, co może znaczyć ów skrót. Zacisnął dłoń na wisiorku i usiadł z nim w rogu łóżka. Zawsze był przekonany, że naszyjnik jest jedynie zwykłym darem, który ofiarował mu dziadek w dniu jego odejścia. Nigdy nie przypuszczał, że może on dla niego znaczyć coś więcej. Zapatrzył się na trzymany w ręku wisiorek, przypominając sobie samotną łzę, spływającą po policzku dziadka. Musiało minąć wiele lat, by zrozumiał w końcu niepojęty smutek na jego twarzy. Kiedyś był pewny, że opuścił go z własnej woli, być może miała to być kara za to, że często był niesforny i niegrzeczny. Lecz później wydało mu się to zbyt okrutne, by mogło być prawdziwe. Jego dziadek nie był tyranem i z pewnością bez ważnego powodu nie opuściłby wnuka. Coś zmusiło go do odejścia, tylko co?

Sfrustrowany uderzył pięścią o blat stolika wściekły na samego siebie. Rozgniewany na dziadka, samotny, opuszczony i zbuntowany na cały świat, nie chciał dopuścić do siebie myśli, że został on do tego zmuszony. Za wszystko obwiniał jego i siebie, odrzucając oczywistą prawdę. I pomimo tego, że teraz ze wszystkich sił próbował do niej dotrzeć, sam nie był w stanie jej zrozumieć. Być może było już za późno na to, by czegokolwiek się dowiedzieć. „KI” – odczytał ponownie i głęboko westchnął. Zrezygnowany w końcu położył wisiorek na drewnianym stoliczku. Oparł podbródek na dłoniach i z twarzą skierowaną w stronę blatu, wpatrzył się w tajemniczą, skuloną postać. Dziesięć lat temu nie dostrzegł w niej zbyt wiele. Będąc małym dzieckiem, bardziej fascynowały go zabawki i słodycze niż tajemniczy wisiorek, który mimo wszystko był ostatnią i z pewnością najcenniejszą pamiątką po jego krewnym.

W tej chwili był w stanie zaobserwować dużo więcej. Widział, że istota, kimkolwiek była, jest niezwykle drobnej i smukłej budowy. Na głowie cienką linią zaznaczono krawędź włosów, które kończyły się w połowie obnażonych pleców. Postać była zupełnie naga i wydawało mu się, że jest niesamowicie piękna. Skulona obejmowała rękami kolana, a tuż nad nimi znajdowała się maleńka głowa o harmonijnych rysach, w której można było dostrzec parę oczu w kształcie kropel lub łez. Najprawdopodobniej postać płakała, próbując ukryć swój smutek. Jej ciało jaśniało w sztucznych promieniach lampki, sprawiając, że wyglądała nieziemsko. Nie był jednak w stanie stwierdzić, czy przedstawia ona kobietę, czy mężczyznę.

Im głębiej zatapiał się w jego analizę, tym mniej rozumiał, dlaczego naszyjnik trafił w jego ręce. Jeśli dziadek myślał, że jako ośmiolatek mały Aleks odszyfruje jego znaczenie, to dalece przeceniał ówczesne możliwości swego wnuka. Nawet teraz wykraczało to poza jego zdolności.

W końcu poddał się i zapiął chłodny wisiorek na szyi. Postanowił go nosić, nieważne, że kojarzył mu się z tym jednym, okropnym dniem, który wstrząsnął jego życiem. Zimna powierzchnia zmroziła mu skórę. Przycisnął go dłonią do piersi i położył się na łóżku. Zamknął oczy, czekając na nadejście niepewnego snu. Oddychał głęboko, bojąc się przebudzenia, które zawsze kończyło się koszmarnie. Nim jednak jego umysł opanowała senna błogość, usłyszał ciche pukanie do drewnianych drzwi. Usiadł zaskoczony, patrząc jak do środka wchodzi Stan.

Zasapany barman wdychał głęboko powietrze, jakby wspinaczka po schodach kosztowała go wiele wysiłku. Usiadł ociężale na jedynym wolnym krześle, przyciągając je pod samą krawędź łóżka.

‒ Coś się stało? – zapytał Aleks, mierząc go niepewnym spojrzeniem. Dotąd zwykle widywali się tylko w barze.

Stan podrapał się po łysinie, otwierając usta.

‒ Nic się nie stało – wysapał w końcu. – Po prostu... pomyślałem, że dobrze byłoby od czasu do czasu ze sobą normalnie pogadać – zająknął się na chwilę, po czym kontynuował dalej. – Brakuje ci tu czegoś? Może chciałbyś dostać coś, co sobie wymarzyłeś?

Tak, rodzinę, pomyślał Aleks, ale nie wypowiedział na głos swoich słów.

‒ Bardzo mi pomagasz w barze i bez ciebie byłoby naprawdę ciężko. Zauważyłem jednak, że większość czasu spędzasz w domu. Dlaczego nie poszukasz sobie przyjaciół?

‒ Póki co, nie mam na to ochoty – odparł krótko. Niezbyt go pociągała perspektywa szukania nowych znajomych. Jakoś nie widział siebie wśród grona przyjaciół, balujących nocą na imprezie.

Stan uśmiechnął się blado.

‒ Jesteś samotnikiem jak ja. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale mnie także jest najlepiej wśród własnych myśli. Cieszę się jednak, że tu mieszkasz, bo głupio byłoby gadać do pustych ścian... Zastanawiałem się ostatnio, czy kiedy mnie zabraknie, dalej będziesz prowadził bar...

‒ Prędzej ja pożegnam się z tym światem niż ty, ale nie martw się, zajmę się wszystkim.

Stan się rozpromienił.

‒ Zrób sobie jutro wolne – rzekł, krzywiąc się na widok jego bladej twarzy.

Aleks zaprotestował, ale barman szybko mu przerwał.

‒ Wyglądasz tak marnie, że aż płakać się chce. Doprowadź się do porządku, bo odstraszasz klientów! – zażartował, sięgając po coś do kieszeni. – A propos jednego z nich – machnął mu przed nosem parą skórzanych rękawic. – Zdaje się, że nasz kłótliwy staruszek zgubił coś rano.

‒ Skąd one się wzięły? – zapytał zaskoczony. Był pewny, że dokładnie wysprzątał cały lokal.

‒ Sam nie wiem. Trudno przeoczyć rękawice, leżące na stole. Ale mniejsza o to. Chcę żebyś jutro, gdy już porządnie się wyśpisz, mu je odniósł.

Aleks z dezaprobatą pokręcił głową.

‒ Może sam zauważy, że je zgubił i po nie wróci – odparł. Odwiedziny w domu szalonego starca były ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę.

‒ Wątpię, żeby po tym wszystkim pojawił się w barze. Przy okazji możesz spróbować go przeprosić... chociaż wiem, że to nie była twoja wina – dodał szybko, wstając z wysiłkiem z krzesła.

Aleks westchnął i przytaknął niechętnie głową.

‒ To tego... – wydusił z siebie Stan jakby zmieszany – ja już pójdę. Dobranoc.

Wyszedł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.

„Druga twarz”

Budzik na nocnym stoliku wskazał południe, gdy Aleks otworzył oczy, wyspany jak nigdy wcześniej. Po raz pierwszy od niepamiętnych już czasów spędził spokojną noc, wolną od koszmarnych snów i dręczących go mar. Przeciągnął się na łóżku i ziewnął, nie mając najmniejszej ochoty wstawać. Oparł policzek na poduszce, obserwując płynące po niebie pierzaste chmurki. Fantastyczne białe obłoczki co chwilę zmieniały swe kształty i przybierały formy puszystych króliczków, patrzących na niego z góry. Uśmiechnął się na to wyobrażenie i przez pewien czas wpatrywał się w nie, póki nie znikły za horyzontem. Wówczas niechętnie uniósł się na łokciach, ogarnął spojrzeniem pokój i skrzywił się, gdy dostrzegł leżącą na krześle parę skórzanych rękawic. Westchnął i pomyślał, że wolałby je wyrzucić lub spalić, niż odnieść właścicielowi.

Złapał zawieszony na szyi wisiorek i przycisnął go do serca. „Mam nadzieję, że naprawdę przynosisz szczęście, bo niedługo będzie mi ono bardzo potrzebne” – rzekł w myślał, niechętnie opuszczając wygodne łóżko. Szybko założył na siebie świeże ubranie i schował parę rękawic do swojej kieszeni.

Kiedy kilkanaście minut później opuszczał dom, gorąca fala ciepła uderzyła go w twarz. Było nieznośnie parno. Górujące wysoko ponad szczytami drzew słońce, ogrzewało swoimi długimi ramionami całą okolicę. Na szczęście pojawiające się co jakiś czas delikatne powiewy wiatru, przyjemnie muskały mu skórę. Tuż nad biegnącą pod jego stopami brukowaną dróżką unosiły kłęby parującej ziemi. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Zadyszany wytarł je rąbkiem rękawa. Towarzyszące mu napięcie wydłużał i tak płynący coraz wolniej czas. Przyśpieszył kroku, prawie w biegu mijając ostatnie metry.

* * *

Przycupnięta na skraju miasteczka chatka tylko z pozoru wydawała się być normalna. Długi cień rzucany przez otulający ją las, zakrywał niesamowicie spiczastą czapę, którą stanowił drewniany dach. Z daleka chatka przypominała skromny, lecz zupełnie zwyczajny, maleńki domek, który niczym szczególnym nie wyróżniał się spośród innych. Wraz ze zbliżaniem się do granicy otaczającego ją lasu, zza zasłony cienia wyłaniał się jej prawdziwy, ponury obraz. Z wyblakłych na pół wyłamanych z zardzewiałych zawiasów drzwi zupełnie już zeszła farba, a zabite długimi dechami okna nie przepuszczały choćby maleńkiego promienia światła. W powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń zmurszałego drewna. Zamszone, ciemnozielone ściany wyglądały, jakby zupełnie już opanowała je natura.

Mając przed oczami ten ponury widok, Aleks chwiejniepostawił stopę na skrzypiącym progu ze świadomością, że teraz już nie może się wycofać. Wszystkie ostatnie wydarzenia sprowadziły go do tej chwili. W całym ciele czuł niezwykłe napięcie, które jedynie podsycała rodząca się w nim niepewność. Wziął głęboki oddech i uniesioną w górze pięścią parę razy uderzył w gnijące drewno.

Chociaż nie spodziewał się czegoś szczególnego, mimowolnie poczuł lekki zawód, gdy odpowiedziała mu jedynie pusta cisza. Spróbował ponownie, lecz żaden dźwięk nie przebił się przez stojące przed nim drzwi. Nie usłyszał głosu, ani nawet najcichszego szmeru, mogącego zdradzić czyjąś obecność. Niespokojną ciszę wypełniał jedynie lekki  powiew wiatru, zmieszany ze złowrogim szumem, wydobywającym się z głębi lasu. Za każdym razem, gdy ów chłodny powiew docierał do jego ciała, czuł niesamowite dreszcze. Upiorna magia drzew wyciągała swe macki poza granicę lasu, próbując przyciągnąć go do siebie. Z trudem zwalczył pokusę, by spojrzeć w tę niesamowitą paszczę mroku i mgły, która nawet za dnia zasłaniała sobą wszystko. Jednak wspomnienie jaśniejącej w blasku księżyca wody, która rozciągała się aż po horyzont, sprawiało, że ponownie chciałby się tam znaleźć. Być z dala od ludzi, w samotności zjednać się z dziką, nieujarzmioną naturą, która pomimo panującego w niej zła, przyciągała go do siebie pozornym poczuciem spokoju i magicznym szumem żywiołu, fantastycznie pieszczącym jego zmysły.

Nagle do jego uszu dotarł także inny dźwięk. Wracając myślami do rzeczywistości, odkrył z nieukrywanym lękiem, że przez ciszę i delikatne powiewy wiatru przedziera się głośny, coraz bliższy tupot ciężkich butów, stawianych tuż za jego plecami. Serce w nim zamarło, gdy obrócił się na pięcie, patrząc prosto w srogą twarz mężczyzny, skrytą za czarnym kapturem. Mroczne, nieodgadnione oczy Balmora zwęziły się niebezpiecznie, a ukryta w pelerynie ręka powędrowała do pasa.

‒ Wejdź do środka! – warknął, nie spuszczając z niego wzroku.

Jakby na niewypowiedzianą słowami komendę spróchniałe drzwi otwarły się do środka, ukazując puste wnętrze.

Aleks, sparaliżowany strachem, nie mógł wydusić ani słowa. Nim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, żelazny uścisk dłoni zacisnął się na jego przegubach, wpychając go do środka. Kiedy druga z jego nóg znalazła się poza granicą wejścia, drzwi z potężnym hukiem zamknęły się za nim.

Ze wszystkich stron otoczyła go ciemność. Zabite okna szczelnie oddzielały pokój od dostępu do światła. Zamknięte drzwi zostały zaryglowane, uniemożliwiając mu ucieczkę. Z zewnątrz wyglądające na kruche i bardzo łatwe do wyłamania, teraz dzielnie stawiały opór. Jego wzrok nie był w stanie przedrzeć się przez ciemną zasłonę mroku i ogarnąć wnętrza pokoju. W pobliżu jednak nie wyczuwało się obecności kogoś więcej. Był sam i chociaż w pierwszej chwili miał wrażenie, że starzec również znajduje się w środku własnej chatki, żelazny uścisk dłoni, który wcześniej zaciskał się na jego przegubach, momentalnie zelżał i zupełnie zniknął. Na nic zdały się wysiłki, kiedy ze wszystkich sił próbował wydostać się na zewnątrz. Wyglądało na to, że rozkładające się drewno podtrzymywała jakaś dodatkowa energia, która ratowała chatkę przed nieuchronnym zawaleniem.

Wezbrała w nim wściekłość. Sfrustrowany zacisnął ze złością pięści, z całej siły uderzając nimi o głuche drewno.

‒ Wypuść mnie, głupi starcze! – krzyknął i kopnął w drzwi.

Przed sobą usłyszał cichy szmer, a potem chrapliwy głos rzekł:

‒ Zasłużyłeś na karę.

Aleks zatrzymał uniesioną w powietrzu pięść, zaskoczonynagłą odpowiedzią.

‒ Czego ode mnie chcesz? – zapytał, poskramiając nowy przypływ gniewu.

Po dłuższej chwili milczenia Balmor odpowiedział:

‒ Zapanuj nad swoją złością... Dopóki tego nie zrobisz, nie będę z tobą rozmawiał.

Ciężki tupot skórzanych butów oddalił się od drzwi, pozostawiając go samego.

‒ Wracaj! – warknął, wiedząc, że nie usłyszy odpowiedzi.

Z impetem uderzył pięścią w wilgotną framugę i usiadł na zimnej podłodze wzburzony jak nigdy wcześniej. Kolana dygotały mu ze złości. Syknął cicho, czując piekący ból w dłoniach. Ostrożnie dotknął koniuszkami palców jedną z nich. Po zewnętrznej stronie dłoni biegły długie zadrapania, a ze skaleczonych miejsc wypływała krew. Zaklął głośno, postanawiając, że kiedy starzec wróci, spierze go na kwaśne jabłko. Nie obchodziło go, że jest on słabym mężczyzną w podeszłym wieku. Zawsze miał cięty język, a tego dnia posunął się za daleko.

Wstał z zakurzonej podłogi i otrzepał z brudu spodnie. Z niecierpliwością czekał, aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. Niepewnie po omacku przemierzył pokój, uważając, by przypadkiem nie wpaść na niewidoczną w mroku przeszkodę. Z rękami uniesionymi przed siebie spenetrował wnętrze pomieszczenia i odkrył ze zdziwieniem, że jest ono zupełnie puste. Nie było w nim krzeseł, łóżka, szafek ani żadnego przedmiotu, który mógłby świadczyć o tym, że ktoś tu mieszka. Kiedy znalazł się po przeciwległej stronie drzwi, podłoga pod jego stopami wydała dziwny dźwięk. Nie było to znajome, charakterystyczne dla starych domostw, skrzypienie rozchodzonych, obluzowanych desek, lecz głuche echo, świadczące o tym, że poniżej musi znajdować się jakaś pusta przestrzeń. Zaciekawiony uderzył o nie mocniej butem, chcąc sprawdzić czy się nie mylił. Odpowiedział mu ten sam, donośny dźwięk, który zmieszał się z okropnym trzeszczeniem protestujących desek. Szybko cofnął się dwa kroki, gdy poczuł, jak jedna z nich głośno pod nim pęka. Zafascynowany nachylił się nad tajemniczym fragmentem podłogi, lekko rozdrażniony faktem, że nadal nic przed sobą nie widzi. Położył dłonie na zakurzonej posadzce i skrzywił się, gdy dotknęły grubej warstwy kurzu. Ostrożnie koniuszkami palców podążył wzdłuż wąskiej linii łączącej sąsiadujące ze sobą deski. Ich powierzchnia, o dziwo, nie była chropowata i pełna kłujących, wchodzących w skórę drzazg, lecz niezwykle gładka, jakby sprasowana przez lata mnogością ludzkich stóp. Ciekawe ile czasu potrzebował starzec, by w ten sposób wygładzić rozpadające się deski. Być może w mrocznym, opustoszałym domu kręcenie się w kółko bez celu należało do jego ulubionej rozrywki.

Zamyślony Aleks dopiero po chwili poczuł, jak skóra jego palców ociera się o coś chłodnego, niedostrzegalnego w ciemnym pokoju. Żelazny, owalny kształt unosił się cal nad zakurzoną podłogą. Dwie zakrzywione krawędzie metalu wtapiały się w leżącą pod nim deskę, która unieruchamiała go w miejscu. Niepewnie chwycił go palcami i spróbował przyciągnąć do siebie. Żelazo ani drgnęło, ale posadzka pod jego nogami zaskrzypiała i poruszyła się lekko. Chłopak szybko usunął się w bok i ponownie pociągnął za uchwyt, a ukryta w podłodze drewniana klapa powoli, z oporem uniosła się do góry. Upewniwszy się, że zmurszałe deski znikły, z wahaniem włożył w ciemną przepaść nogę. Podeszwa jego buta zahaczyła o krawędź skrzypiącego stopnia. Postawił na nim stopę i powoli opuścił się w dół, na siedząco pokonując kolejne schodki.

Po chwili z zaskoczeniem ujrzał przed sobą blady pasek żółtawego światła. Kiedy zbliżał się do niego, niewyraźna łuna zamieniła się w intensywny, roztańczony blask, który wydobywał się spod niewielkiej, podłużnej szczeliny. Po kilku kolejnych krokach jego stopy uderzyły o coś twardego. Dłońmi wyczuł przed sobą nierówną, zakurzoną powierzchnię, utworzoną z tych samych desek co reszta domu. Wyprostował się ostrożnie i spojrzał ze zmrużonymi oczami na sączące się światło, które łączyło niewidoczną posadzkę z wyrastającą przed nim ścianą. Palcami obu rąk zbadał wygładzone drewno i odkrył, że z prawej strony znajduje się bardzo wąska szczelina, która biegnie pionowo od podłogi aż do samego sklepienia, widocznego cal nad jego głową. Kiedy prostował zgarbione plecy, kołtun jego rozczochranych włosów zahaczył o sufit. Roztrzęsiony skulił się, gdy poczuł jak skórę głowy dotyka wilgoć. Przebiegł palcami wzdłuż szczeliny i mniej więcej w połowie jej długości natrafił na niewielkie zagłębienie, idealnie pasujące rozmiarami do szerokości jego dłoni. Wsunął do środka rękę i koniuszkami palców dotknął maleńkiej, metalowej konstrukcji. Niepewnie chwycił mechanizm w dłoń i delikatnie pociągnął do siebie. Gdzieś w górze usłyszał ciche zgrzytanie, a później metalowe zapadki, których wcześniej nie zauważył, schowały się szybko w zmurszałym drewnie. Z cichym skrzypieniem, powoli uchyliły się przed nim drzwi, rozświetlając tańczącymi płomykami wejście.

Oniemiały Aleks długą chwilę stał w wejściu, zanim zdecydował się zajrzeć do środka. Widok, który ujrzał, zaskoczył go zupełnie i wydał mu się nadzwyczaj frapujący. Skaliste wnętrze pomieszczenia wyłożono miriadami drobnych kamieni, z których po obu stronach sterczały szczapy buchających ogniem pochodni. Tuzin tańczących płomieni sprawiał, że żółto-pomarańczowe światło rzucało upiorne cienie. Pomiędzy nimi na metalowych hakach i stołach umieszczono najbardziej szokujący i niezwykły zbiór, jaki Aleks kiedykolwiek w życiu widział. To, co ujrzał przed sobą, wstrząsnęło nim do głębi i zmusiło do zmiany swojej mentalności. Dotąd uważał Balmora za gburowatego, stukniętego staruszka, który mimo wszystko nie potrafiłby skrzywdzić nawet muchy.

Przełknął głośno ślinę.

Teraz widział, jak bardzo się mylił. Znalazł się w pułapce groźnego szaleńca, który nie cofnie się przed niczym.

Serce zabiło mu mocniej, kiedy ruszył przed siebie, podziwiając ze strachem upiorną kolekcję.

Ze wszystkich stron otaczał go zbiór przeróżnych broni. Miecze, topory i niedużej wielkości obuchy wisiały na zaimprowizowanych dłutach, zakończonych ostrymi hakami tuż nad jego głową. Misternie wykonane oręża błyszczały w blasku pochodni. Na metalowych, pokrytych rdzą stołach leżały przedmioty, których rozmiar nie pozwalał umieścić ich na ścianie. Były wśród nich kunsztownej roboty dwuręczne miecze, nierzadko których rękojeść wysadzana była brylantami, topory pokryte drobinkami złota i ciężkie obuchy najeżone dziesiątkami różnych długości kolców i wypustków, mających za zadanie miażdżyć kości i tkanki, niosąc ze sobą niewyobrażalny ból i śmierć.

Dreszcze przeszły mu po plecach, gdy ujrzał, że wiele ostrzy pokrywa świeża, zaschnięta krew. W głowie aż zakotłowało mu się od różnych, przerażających myśli. Pełen obaw zastanawiał się, czy znalazł się w kryjówce mordercy, czy tylko złodzieja. Niewątpliwie człowiek magazynujący ową broń, nie dbał o jej wygląd, fascynowało go jedynie jej okrutne przeznaczenie.

Pomiędzy wielkim, obusiecznym mieczem dostrzegł kilkanaście złotych, numizmatycznych monet, pokrytych brudem i naznaczonych nieubłaganym upływem czasu. Podniósł jedną z nich i przyjrzał jej się bliżej. Zmatowiała powierzchnia przedstawiała wizerunek jakiegoś monarchy. Gładka, wypukła twarz postaci wyraźnie oddzielała się od chropowatego tła. Na odwrocie monety wygrawerowano literki „AK”, które otoczono pierścieniem dwunastu gwiazd. Zafascynowany schował znalezisko do kieszeni, mając nadzieję, że starzec nie zliczył wszystkich swoich precjozów.

Kiedy podniósł głowę i odwrócił wzrok od stołów, jegouwagę przykuło centrum upiornego arsenału. Dokładnie pośrodku zbiegających się w owalnej komnacie stołów, znajdowała się kamienna płyta, nad którą umieszczono misternie wykonany burgundowy gobelin. Przeplatany złotymi nićmi haft przedstawiał osobliwy herb. Masywna tarcza wypełniała większą część dzieła, lecz to nie ona stanowiła główny element obrazu. W samym centrum gobelinu znajdowała się naga, ludzka czaszka, przez której głowę i dolną część żuchwy przechodziło czarne, płonące ostrze potężnego miecza. Wysadzana czerwonym rubinem złota rękojeść opierała się o wierzchołek tarczy, na której również był widoczny podobny, ale kilka razy większy klejnot. Sam czubek lśniącego, hebanowego ostrza niknął, zatopiony w spękanej powierzchni ziemi. Natomiast po przeciwległych stronach zarówno tarczy jak i rękojeści miecza widniały wygrawerowane te same symbole, które znajdowały się na rewersach znalezionych przez niego monet.

Wpatrzony w dzieło, zastanawiał się, do jakiego monarchy mógł przynależeć ów herb. Przebiegł myślami wszystkie znane mu kraje, lecz nie był w stanie sobie tego przypomnieć. W końcu stwierdził, że jego wiedza jest zbyt uboga i wzruszył ramionami, patrząc na kamienną płytę, ustawioną przy płaszczyźnie ściany.

Na alabastrowym marmurze, owinięty niechlujnie brudnąpłachtą, leżał długi miecz. Spod sterty szmat wystawała jedynie jego zdobiona, złota rękojeść.

Zaciekawiony Aleks szybko rozwinął skurzoną płachtę i zdumiony spojrzał na wierną kopię czarnego ostrza. Wzdłuż półtorametrowej klingi biegły długie, inkrustowane żłobienia, które kształtem przypominały dwa wijące się węże. W pozłacanej rękojeści lśnił wielki jak kurze jajko krwistoczerwony rubin, który podobnie jak ostrze pochłaniał wszelkie padające na niego światło. Potworny oręż był najwspanialszą bronią, jaką kiedykolwiek widział, insygnium godnym prawdziwego króla. Gdy zastanawiał się nad tym czy fantastyczny miecz pełni jedynie funkcję reprezentacyjną, czy też równie skutecznie sprawdza się w walce, za jego plecami rozległ się cichy, chrapliwy szept.

‒ O tak, to wspaniały oręż, lecz radziłbym ci go nie dotykać.

W wejściu komnaty stał Balmor. Jak zwykle odziany w swój czarny płaszcz, sprawiał wrażenie rozgniewanego na cały świat. Spod siwych, krzaczastych brwi łypała na niego para szaleńczych oczu. Pod skórą pomarszczonego czoła pulsowała groźnie żyłka. W trzęsącej się dłoni lśnił krótki, srebrny rapier.

‒ Czemu? – wydusił z siebie Aleks, próbując ukryć swoje przerażenie. Serce biło mu jak oszalałe. Nie odwrócił się do swojego rozmówcy, starając się jak najdłużej unikać wzroku szaleńca.

‒ Cóż, z dwóch powodów – rzekł spokojnie starzec i podszedł do niego. W prawej dłoni wciąż nerwowo ściskał rapier. – Po pierwsze, gdyby twoje delikatne rączki dotknęły powierzchni miecza, najprawdopodobniej wypaliłby ci on skórę. Tylko zrodzeni z czystej krwi mogą dzierżyć broń z Ar-khanu. Po drugie, nie życzę sobie, żebyś go dotykał. Jak pewnie zdążyłeś zauważyć, stanowi on dla mnie szczególną wartość. Wolałbym, aby twoje brudne łapska go nie skaziły.

Koniuszkami palców musnął rękojeść miecza z taką czułością, jakby dotykał ukochanej. Szybkim ruchem pociągnął za skórzaną płachtę i otulił go delikatnie, niczym niemowlę kładąc do snu. Odwrócił się i spojrzał na Aleksa, a jego twarz przybrała dawny, srogi wyraz.

‒ Powinienem się domyślić, że nie usiedzisz spokojnie w miejscu i zaczniesz węszyć. Nie po raz pierwszy zachodzisz mi za skórę. Mówiłem ci, że się kiedyś doigrasz i narobisz sobie kłopotów. Ludzie tacy jak ty zwykle żyją bardzo krótko. Wścibstwo to najgorsza cecha, której będę musiał cię oduczyć.

Aleks wysłuchał tej wiązanki gróźb, ale nie przejął się nią za bardzo. W jego głowie rodziły się dziesiątki pytań, a dawny strach zupełnie już się ulotnił.

Stoicki spokój musiał odbić się echem na jego twarzy, bo Balmor poczuł się strasznie zirytowany. Broń w jego ręku zawibrowała, ale powstrzymał się przed jej użyciem. Chłopak nie zwrócił na nią uwagi.

‒ Czym jest Ar-khan? – zapytał, ignorując minę mężczyzny.

‒ Tym, czym taki szczeniak jak ty nie powinien się interesować! – uciął krótko i wlepił w niego parę rozgniewanych oczu. – Ale dobrze, jeśli chcesz rozmawiać, to sobie porozmawiamy – wyciągnął ze ściany pochodnię i bez słowa ruszył w kierunku wyjścia z komnaty. Po chwili pozostało po nim jedynie ciche echo oddalających się kroków.

Aleks ruszył za nim podekscytowany jak nigdy wcześniej. Nie obchodziło go to, że Balmor jest nieznośnym, starym szaleńcem, z którym obcowanie było równie bezpieczne jak drażnienie śpiącego lwa. Choćby najmniejsza szansa dowiedzenia się czegoś więcej o tym tajemniczym, ekscentrycznym człowieku, warta była ryzyka.

* * *

Wrócili na górę. Mdłe światło z pochodni zalewało pokój, przynajmniej częściowo go rozświetlając. Balmor umieścił szczapę drewna pośrodku metalowego uchwytu, wystającego ze ściany. W głębi pomieszczenia znajdował się niewielki kominek, ale najwyraźniej właściciel nie miał zamiaru go rozpalać. Zamiast tego spod pował długiego płaszcza wyjął jakiś wyświechtany, puszysty materiał, który ułożył na nagiej podłodze, po czym z jękiem na nim usiadł.

Aleks z trudem powstrzymał złośliwy uśmiech. Z lekkim zakłopotaniem wybrał sobie najmiększy kawałek podłogi, na którym próbował się w miarę wygodnie usadowić. Gdy mu się to nie udało, westchnął i odchylił głowę tak, by nie padało na nią światło sączące się z pochodni. Wolał unikać nieprzyjemnego wzroku starca.

‒ Wspaniale urządzony dom – rzekł Aleks, naśladując jego drwiący ton.

‒ Zachowaj swoje ironiczne uwagi dla siebie – warknął Balmor. W jego mrocznych oczach tańczyły odbite płomyki ognia. – A teraz powiedz mi, czego ode mnie chcesz?

Aleks zmarszczył czoło.

‒ Niczego od ciebie nie chcę... Miałem zamiar ci odnieść rękawice, które wczoraj zgubiłeś.

‒ Które zostawiłem – poprawił go starzec. – Miałem nadzieję, że mi je odniesiesz i jak widać, nie myliłem się.

Zdumiony chłopak spojrzał w pooraną zmarszczkami twarz swego rozmówcy i dostrzegł na niej lekki uśmieszek.

‒ Jak mucha złapałeś się w lep – ciągnął dalej – lecz twoja wścibskość pomieszała moje plany. Zobaczyłeś coś, czego nigdy nie powinieneś ujrzeć...

‒ Tak, ale skoro już to ujrzałem, należy mi się wyjaśnienie.

Balmor zaśmiał się okropnie.

‒ Wyjaśnienie powiadasz? Mógłbym cię zabić i nikt by się o tym nie dowiedział. Żądasz prawdy z nieukrywaną bezczelnością... Najpierw ja zadam ci pytania, na które radzę szczerze odpowiedzieć. A potem, gdy już usłyszę zadowalające odpowiedzi, wyjaśnię ci, dlaczego wciąż żyjesz.

Palcem lewej dłoni przejechał po srebrnym ostrzu trzymanej broni. Na jego twarzy pojawił się wyraz ekscytacji, a w oczach zapłonęła szaleńcza żądza i dziwny głód, gdy z przeciętej skóry kciuka spłynęła kropla krwi. Wytarł ją pospiesznie rąbkiem rękawa i skupił swój wzrok na tańczących cieniach płonącej pochodni. Aleks z trudem zwalczył mdłości.

‒ Już od dłuższego czasu cię obserwuję i muszę z przykrością stwierdzić, że jesteś równie wścibski jak twój dziadek. Przez to, że mieszasz się w nie swoje sprawy, nieomalże wpędziłeś mnie i siebie w nie lada kłopoty... Swoją drogą, masz tupet, żeby w środku nocy błąkać się samotnie po lesie.

‒ Znałeś mojego dziadka?! – zapytał z niedowierzaniem Aleks, zrywając się z miejsca.

‒ Czemu wcześniej mi tego nie powiedziałeś?

‒ Siadaj na miejscu, bo niczego się nie dowiesz! – warknął i spojrzał na niego z gniewem. Wąski rapier w jego dłoni niebezpiecznie zadrżał.