Amok - Stefan Zweig - ebook + audiobook

Amok ebook i audiobook

Stefan Zweig

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Głównym jego przedmiotem zainteresowania Stefana Zweiga jako pisarza była psychologia człowieka. Znajdował się on pod znacznym wpływem pracy Zygmunta Freuda. Ocenia się, że był dobrym znawcą ludzkiej psychiki, co znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości. Wyraźne ślady jego pasji życiowej noszą m.in. liczne opowiadania w tym i niniejsze - „Amok”. Amok to szał, stan niekontrolowanej emocji połączonej z żądzą mordu. Określenie to pochodzi od malajskiego/indonezyjskiego/filipińskiego słowa ‘amuk’, oznaczającego „oszalałego z gniewu”. (Za Wikipedią). Opowiadanie Zweiga zaczyna się bardzo intrygująco: „W marcu roku 1912 w porcie neapolitańskim, przy wyładowywaniu towarów z okrętu powracającego z Indii zdarzył się dziwny wypadek, o którym gazety przyniosły długie i bardzo fantastycznie zredagowane sprawozdania. Pomimo że znajdowałem się jako pasażer na „Oceanii”, nie mogłem tak samo, jak i inni być świadkiem tego osobliwego wypadku, bo stało się to nocą, podczas wyładowywania węgla, kiedy wszyscy wysiedliśmy na ląd, celem uniknięcia tego przykrego hałasu, i zabawialiśmy się tam w kawiarniach lub w teatrach.  W każdym razie ja osobiście myślę, że niektóre przypuszczenia, których wtedy nie wyjawiłem publicznie, mogłyby rzucić promyk światła na tę dziwaczną scenę, a czas, który odtąd upłynął, pozwala mi zużytkować pewną rozmowę, która bezpośrednio miała miejsce przed wzwyż wspomnianym epizodem”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 79

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 19 min

Lektor: Stefan Zweig

Oceny
3,9 (18 ocen)
7
6
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kamilakok

Dobrze spędzony czas

Elegancka proza, pełna dusznej atmosfery, gwałtownych uczuć i gorączkowych przeżyć. Opowiada o obsesji na punkcie kobiety, obsesji, która zaciera granice między tym co rozsądne a tym, co szalone. Króciutka nowela warta uwagi dla tych, którzy cenią literaturę piękną.
00
makalonka2000

Dobrze spędzony czas

Przede wszystkim świetne pióro.
00

Popularność




Stefan Zweig

 

 

 

Amok

 

 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji z roku 1933. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-224-0 

 

 

 

Amok

W marcu roku 1912 w porcie neapolitańskim, przy wyładowywaniu towarów z okrętu powracającego z Indji zdarzył się dziwny wypadek, o którym gazety przyniosły długie i bardzo fantastycznie zredagowane sprawozdania. Pomimo, że znajdowałem się jako pasażer na „Oceanji” nie mogłem tak samo jak i inni być świadkiem tego osobliwego wypadku, bo stało się to nocą, podczas wyładowywania węgla, kiedy wszyscy wysiedliśmy na ląd, celem uniknięcia tego przykrego hałasu, i zabawialiśmy się tam w kawiarniach lub w teatrach.

 W każdym razie ja osobiście myślę, że niektóre przypuszczenia, których wtedy nie wyjawiłem publicznie, mogłyby rzucić promyk światła na tę dziwaczną scenę, a czas, który odtąd upłynął, pozwala mi zużytkować pewną rozmowę, która bezpośrednio miała miejsce przed wzwyż wspomnianym epizodem.

* * *

 Kiedy chciałem w biurze okrętowem w Kalkucie zamówić sobie miejsce na „Oceanji” celem powrotu do Europy, clerk wzruszył ramionami z politowaniem i rzekł, że nie może powiedzieć na razie, czy będzie możliwe zapewnić mi osobną kabinę, bo okręt jest teraz tuż przed porą deszczową całkowicie wykupiony, ale że oczekują jeszcze w tej kwestji telegramu z Singapore.

 Następnego dnia oświadczył mi na wstępie, że na szczęście może mi zamówić miejsce, coprawda jest to bardzo podła kabina, pod pokładem, w samym środku okrętu. Ale że się już niecierpliwiłem i chciałem jaknajprędzej powrócić do domu, więc nie wahałem się długo i kazałem zamówić sobie to miejsce.

 Okazało się, że clerk miał zupełnie dokładne informacje. Okręt był przepełniony, a kabina rzeczywiście podła, mała, prostokątna dziura, wtłoczona w pobliże maszyny, oświetlona jedynie mętnym błyskiem okrągłej szyby okienka.

 W zgęstniałem, zduszonem powietrzu czuć było olej i pleśń; nawet na sekundę nie można było uciec przed elektrycznym wentylatorem, podobnym do stalowego nietoperza, który dostał wścieklizny i krążył, brzęcząc, człowiekowi nad głową. Zdołu jęczała i sapała maszyna, jak zdyszany tragarz, noszący węgle bezustannie po tych samych schodach, a zgóry słyszało się bez przerwy kroki przechadzających się po pokładzie. To też uciekłem stamtąd na powietrze po chwili, gdy tylko zdołałem wrzucić mój kuferek w ten stęchły grób z szarych belek: wchodząc na górę, jak ambrę wdychałem słodkawy miękki wiatr, który z lądu wiał ponad falami.

 Ale także i na pokładzie ciasnota była i niepokój: migało tylko i trzepotało w powietrzu od ludzi, którzy zdenerwowani wskutek zamknięcia i bezczynności paplali bezustannie i chodzili ciągle tam i napowrót. Rozszczebiotana kokieterja i żarty kobiet, nieustanne krążenie w kółko na ciasnem przejściu na pokładzie, wszystko to mnie, nie wiem dlaczego, bolało. Widziałem dopiero co nowy, przedziwny świat, wchłaniałem w siebie szybko po sobie w szalonem tempie zmieniające się obrazy — a teraz chciałem to wszystko przemyśleć, rozdzielić, uporządkować, naśladując pewien kształt, w myślach odwzorować to, co pochłonąłem wzrokiem, ale tu na tym ciasnym bulwarze nie było ani chwili spokoju i wytchnienia. Litery w książce rozpływały się przed nietrwałemi cieniami przechodzących. Niepodobieństwem było zostać samemu na tej wędrującej ulicy okrętowej, pozbawionej cienia. Próbowałem przez trzy dni — daremnie; patrzyłem z rezygnacją na ludzi, na morze, ale morze było ciągle to samo, niebieskie i puste: tylko podczas zachodu słońca naraz oblane wszystkiemi barwami. A ludzi znałem wszystkich na pamięć, kiedy minęło trzy razy po dwadzieścia cztery godziny. Każda twarz była mi znajoma aż do przesytu, ostry śmiech kobiet przestał mnie drażnić, hałaśliwe kłótnie dwóch sąsiadujących ze mną holenderskich oficerów nie gniewały mnie już. Pozostawała więc tylko ucieczka: ale kabina była gorąca i duszna, a w salonie produkowały się na fortepianie młode Angielki, rąbiąc niemiłosiernie walce. Nagle zdecydowany przewróciłem ustalony porządek, zaszyłem się w kajucie już popołudniu, odurzywszy się przedtem kilkoma szklankami piwa, żeby przespać kolację i nieodzowne tańce.

 Kiedy się przebudziłem, było całkiem ciemno i duszno w małej trumnie, która mi służyła za kabinę. Zatrzymałem wentylator — powietrze przylepiało mi się, tłuste i wilgotne, do skroni. Moje zmysły były odurzone, potrzebowałem kilku minut, żeby sobie przypomnieć, gdzie się znajduję. Musiało już być dobrze po północy, bo nie słyszałem ani muzyki ani nieustającego odgłosu kroków na pokładzie; tylko maszyna, to nigdy nie przestające oddychać serce lewiatana, pchało skrzypiące ciało okrętu w niewiadomą dal.

 Poomacku wydostałem się na pokład. Było pusto, a kiedy podniosłem wzrok ponad ziejący parą wierzchołek komina i fantastycznie błyszczące maszty, naraz magiczna jasność zalała mi oczy. Niebo promieniało, wydawało się, jakby aksamitna zasłona zakrywała tam w górze jakieś niebywałe światło, jakby te iskrzące się gwiazdy były tylko otworami i szparami, poprzez które błyszczała ta nieopisana jasność. Nigdy nie widziałem takiego nieba, jak tej nocy, tak jaśniejącego, tak twardego, stalowo niebieskiego, a jednak iskrzącego, kapiącego, szumiącego, tryskającego światłem, które szło z księżyca i z gwiazd, a które jednak zdawało się palić w tajemniczem wnętrzu. Biały lakier migotał jaskrawo w świetle księżyca, wszystkie brzegi okrętu na tle aksamitno - ciemnego morza, liny, reje, wszystkie kontury rozpływały się w tem falującem świetle; niejako w próżni zdawały się wisieć światła na masztach i ponad niemi okrągłe oko okrętu, ziemska, żółta gwiazda pomiędzy promieniejącemi gwiazdami nieba.

 Ponad moją głową zawisła czarodziejska konstelacja gwiazd, krzyż południa, błyszczącemi djamentowemi gwoździami przybity do niewidzialnej przestrzeni, unoszący się pozornie w powietrzu, gdy tymczasem tylko okręt ciężko oddychającą piersią wytwarzał ruch w dół i w górę, jak olbrzymi pływak, przez ciemne fale pchający kadłub. Stałem i patrzyłem w niebo: miałem uczucie, że jestem w kąpieli, gdzie gorąca woda płynie z góry, tylko że to była nie woda, lecz światło, białe i ciepłe, które mi zalewało ręce, ramiona i głowę. Odetchnąłem swobodnie, lekko — i nagle olśniony, poczułem na wargach orzeźwiający trunek: — powietrze, ciepłe, fermentujące, łatwo upajające powietrze, w którem był oddech owoców i woń dalekich wysp; i po raz pierwszy, odkąd się znalazłem na tych deskach, uczułem świętą rozkosz — marzenia, i to pragnienie zmysłowe, żeby ciało oddać jak kobieta tej otaczającej mnie miękkości. Chciałem się położyć i wznieść wzrok ku tym białym hieroglifom. Ale wszystkie leżaki i krzesła były usunięte, na całym pokładzie nie było gdzie usiąść. Poomacku dostałem się aż na dziób okrętu, oślepiony światłem, które coraz gwałtowniej przenikało mnie, wydzielając się z otaczających przedmiotów.

 To wapienno-białe, jaskrawo palące się światło bolało mnie prawie, pragnąłem gdzie zakopać się w cieniu, leżeć na jakiejś macie, nie czując tego blasku, odbijającego się w przedmiotach, tak, jak się widzi jakiś pejzaż z zaciemnionego pokoju. Poprzez żelazne zwoje, potykając się na linach, doszedłem nareszcie aż do dziobu, spojrzałem na dół, gdzie przednia część okrętu nurzała się w czarnej wodzie, a roztopione światło księżyca tryskało pianą po obu stronach. Pług ten podnosił się ciągle i opadał w czarne falujące skiby morza; odczuwałem wszystkie katusze zwyciężonego żywiołu, odczuwałem całą rozkosz ziemskiej siły w tej błyskotliwej grze fal. W zapatrzeniu się zapomniałem o czasie. Czy stałem tu już od godziny, czy tylko od kilku minut? W dół i w górę, w dół i w górę kołysała mnie olbrzymia kołyska okrętu. — Czułem tylko, że przychodzi na mnie zmęczenie, które było prawie rozkoszą. Chciałem spać i śnić, ale nie chciałem oddalać się z tego czarodziejskiego koła i wracać napowrót do mojej trumny. Mimowoli wyczułem pod nogami zwój lin. Usiadłem z zamkniętemi oczyma, ale nie pełnemi cienia, bo przed niemi, nad niemi płynął srebrny blask. W dole słyszałem cichy szum wody, a nad sobą, niedosłyszalnym dźwiękiem — biały prąd tego światła. Stopniowo wchodził mi ten szum w krew; nie czułem już, czy żyję i nie wiem, czy był to mój własny oddech, czy dalekie bicie serca okrętu; płynąc, rozpływałem się w tym niespokojnym szumie świata.

* * *

 Suchy cichy kaszel w pobliżu mnie sprawił, że się zerwałem. Przerażony przebudziłem się z upajających marzeń. Oczy moje, oślepłe od białego światła, które jaśniało ponad dotychczas zamkniętemi powiekami, chciały się czegoś doszukać w ciemności; tuż naprzeciw mnie w cieniu ściany okrętowej błysnęło coś, jakby refleks okularów, a teraz żarzyła się wielka krągła iskra — ognik fajki. Kiedy usiadłem tam, patrząc na pianą oblany dziób okrętu i w górę na krzyż południa, nie zauważyłem widocznie tego sąsiada, który tu musiał siedzieć cały czas bez ruchu. Jeszcze niezupełnie przytomny wyrzekłem po niemiecku:

 — Przepraszam.

 — O, proszę — odpowiedział głos z ciemności po niemiecku.

 Nie umiem opisać, jak dziwne i nieprzyjemne było to siedzenie w milczeniu blisko siebie w ciemnościach, jeden obok drugiego, nie widząc się nawzajem. Mimowoli miałem wrażenie, jakby ten człowiek patrzył na mnie ustawicznie tak samo, jak ja na niego patrzyłem. Ale tak silne było to białe błyszczące światło ponad nami, że jeden drugiego nie mógł widzieć, nic, tylko zarys konturów w cieniu. Zdawało mi się jedynie, że słyszę oddech i syczący szmer ssania fajki.

 To milczenie było ponad siły. Byłbym najchętniej odszedł, ale wydawało mi się, że byłoby to za gwałtowne, za nagłe. Zakłopotany wyjąłem papierosa. Zapałka syknęła i przez chwilę drgał promyk światła w ciasnej przestrzeni. Zobaczyłem poza okularami obcą twarz, której nigdy nie widziałem dotąd na okręcie, przy żadnym posiłku, w żadnym korytarzu; czy to nagłe światło było przykre dla oczu, czy też była to halucynacja, ale twarz ta wydawała mi się przerażająco wykrzywiona, ponura, djabelska. Ale zanim wyraźnie spostrzegłem pojedyńcze szczegóły, ciemność połknęła znowu śpiesznie oświetlone linje, widziałem jak przedtem tylko kontury jakiejś postaci ciemnej i wciśniętej w ciemność, i kiedy niekiedy krągły płomień ognistego pierścienia fajki w powietrzu. Żaden z nas nie mówił, a to milczenie było parne i duszące, jak podzwrotnikowe powietrze.

 Nareszcie, nie mogąc tego znieść dłużej, wstałem i powiedziałem grzecznie:

 — Dobranoc.

 — Dobranoc — odpowiedział z ciemności ochrypły, twardy, jakby zardzewiały głos.

 Potykając się, posuwałem się z trudem naprzód, poprzez liny okrętowe koło słupów. Nagle usłyszałem poza sobą odgłos szybkich, niepewnych kroków. Był to człowiek, który siedział ze mną przed chwilą. Mimowoli stanął, ale nie przybliżył się, w ciemności czułem tylko jakby strach i przygnębienie w odgłosie jego kroków.

 — Przepraszam — powiedział prędko — że ośmielę się zanieść do pana prośbę. Ja... ja... — jąkał się nie mógł mówić dalej z zakłopotania — ja... ja... mam osobiste... całkiem osobiste powody unikania ludzi... śmierć osoby... usuwam się od tego towarzystwa na okręcie... nie mówię tu o panu, nie... nie... Prosiłbym tylko... Pan by mnie zobowiązał ogromnie, gdyby pan nikomu na okręcie nie mówił, że mnie pan widział tutaj... Mam, jak powiedziałem osobiste powody, które mi wzbraniają szukać teraz towarzystwa ludzkiego... tak... Byłoby mi przykro, gdyby pan wspomniał, że mnie... że tu kto w nocy... że... ja...