Ametysta 7 wymiar - Viktoria Armstrong - ebook

Ametysta 7 wymiar ebook

Viktoria Armstrong

3,0

Opis

Amestysta, mimo że drobna i dopiero co ukończyła szkołę magów, nie zdaje sobie sprawy, jaką rolę przyjdzie jej odegrać w przyszłości Kotaliny. Brenda, która od wieków służy Arymanowi, zostaje wplątana w zawiłości polityki między królem dnia a królem ciemności. Obie nie wiedzą, że łączy ich inkub, który jest w stanie uwieźć każdą kobietę, obie myślą, że są wyjątkowe i jedyne. Skracające się światło dnia zagraża równowadze świata oraz istnieniu na powierzchni. Demony zaczynają wymykać się spod kontroli. Wampiry tracą panowanie nad sobą. Nowe choroby powstają jak grzyby po deszczu i nie ma na nie lekarstwa. Czy świat przetrwa? Viktoria Armstrong – to pseudonim polsko-amerykańskiej pisarki. Z wykształcenia i zamiłowania socjolog, swoją wiedzę wykorzystuje w biznesie. Inspiruje się życiem i ludźmi, których spotyka na swojej drodze. Uważa, że marzenia to nic innego, jak plany, które trzeba zrealizować. Prywatnie matka dwóch nastolatek. Zdeklarowana kociara.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona redakcyjna

Projekt okładki

Kinga Konopko

Redakcja i korekta I

Katarzyna Wróbel

Korekta II

Iwona Stachowicz

Skład i łamanie

BC Projekt

© Copyright by Małgorzata Szczepaniak, 2013

ISBN 978-83-938126-0-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Druk i oprawa

Drukarnia Cyfrowa

OSDW Azymut sp. z o.o.

ul. Senatorska 31

93–192 Łódź

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl. Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

Kontakt

www.rozpisani.pl

[email protected]

Publikację elektroniczną przygotował:

To nie byłoby możliwe, gdyby nie ludzie pozwalający mi marzyć. Dzięki temu, że wspierali mój pomysł, mógł powstać pierwszy tom 7 wymiaru. Dziękuję pierwszym czytelnikom: Ani Jóźwik, Kindze Konopko oraz Tomkowi Szklarskiemu za przekazanie cennych uwag oraz dodawanie mi wiatru w żagle. Ponownie składam podziękowania Tobie, Kingo, za fantastyczną okładkę. Dziękuję Katarzynie Wróbel za pozytywną recenzję i korektę, Mariuszowi za pomoc w promocji, moim córkom, które dzielnie znosiły wieczory z mamą stukającą w klawiaturę. Na koniec dziękuję wszystkim, których nie wymieniłam, a pewnie powinnam. Obiecuję, że odwdzięczę się w kolejnych tomach.

I

Nie wiadomo dlaczego od jakiegoś czasu słońca szybciej chyliły się ku zachodowi. Mimo ciepłej pory roku dni były znacznie krótsze niż w ubiegłych stuleciach. Królestwo, głównie w związku z anomaliami pogodowymi, zaczynało popadać w problemy finansowe. Najważniejszym produktem eksportowym Kotaliny były meferie. Aby jednak mogły rosnąć i pozwolić królowi oraz reszcie żyć z ich uprawy, dni musiały pozostać odpowiednio długie. Niestety, dzień w Kotalinie trwał już tylko dziewięć godzin, noc zaś dziewiętnaście. Długość dnia była niezmiernie ważna nie tylko ze względu na rolnictwo, ale również na zachowanie równowagi między istotami dnia i nocy.

Z tego powodu na dworze po raz kolejny zebrała się Wielka Rada. Zasiadały w niej głowy wszystkich ras zamieszkujących Kotalinę: magowie, właściciele darów, metamorfomagowie, animagowie, driady, hobgoblini i niemagiczni. Atmosfera na sali obrad była bardzo ciężka, a opanowanie uczestników jedynie powierzchowne. Wszędzie dało się wyczuć zapach niepewności.

Komnata, w której zebrało się to gremium, chroniona licznymi zaklęciami najwyższego poziomu, była dostępna tylko dla powołanych do niej członków. Każdy z nich otrzymał dekret nadający mu prawo do uczestniczenia w radzie, do którego dołączono indywidualne hasło, stanowiące przepustkę do zasiadania w tym elitarnym gronie. Niestety, ostatnimi czasy musieli je wypowiadać nazbyt często. Największym problemem rady było to, że mimo usilnych poszukiwań sprawcy zamieszania związanego ze skracającymi się dniami winnego nadal nie znaleziono. Kolejnym problemem było to, że granica Kotaliny z Mekaliami ostatnio nieswojo wibrowała. Czarne diamenty na wielkiej mapie w sali obrad pulsowały szarym światłem. Nie wróżyło to nic dobrego.

Ametysta po raz pierwszy brała udział w spotkaniu rady. Siedziała spokojnie na jednym ze złocisto-szarych foteli, który, w momencie gdy znalazła się w pomieszczeniu, błysnął na niebiesko. Fotele rozpoznawały swoich gości, gdy tylko przekraczali próg komnaty. Tym samym wiedziała już, gdzie miała siedzieć. Mimo że przez lata studiowania w gildii i widziała już wiele pomieszczeń, to, które teraz obserwowała swoimi pełnymi blasku oczami, robiło na niej ogromne wrażenie.

Ściany zostały ozdobione kwiatami oraz malowidłami przedstawiającymi wszelakie stworzenia, jakie zamieszkiwały jej świat. Na porozwieszanych obrazach widniało też sporo wymarłych gatunków, które w przypływie dobrego nastroju opowiadały historie swojego ludu. Pozostałe obrazy żyły własnym życiem, niestety nie można było z nimi rozmawiać, dopóki przy życiu pozostawali ich potomkowie.

Podłoga w pomieszczeniu była przezroczysta, a chodząc po niej, miało się wrażenie, że stąpa się po najdelikatniejszym jedwabiu otulającym stopy. Po prawej stronie od obrazu, przez który dostała się do komnaty, stały stoły. Tak jak reszta mebli w pomieszczeniu miały magiczne właściwości. W chwili rozpoczęcia obrad ustawiały się w kole, jednocześnie dopasowując się do osób mających przy nich siedzieć. Właściwie każdy mebel optymalnie dostosowywał się wysokością, grubością lub szerokością do potrzeb użytkownika.

Ametysta każdym zmysłem chłonęła nawet najmniejsze nowe doznanie. Jej oczy połyskiwały w promieniach ogników wiszących naokoło sali. Złoto dobywające się ze światła sprawiało, że wyglądała tajemniczo, a jej spojrzenie zdawało się wibrować. Drobne i smukłe dłonie były pokryte magicznymi znamionami, których nieokreślone kształty dodawały im uroku, a wypielęgnowane, pokryte magiczną barwą kameleona paznokcie zawsze napawały ją dumą. Jej matka od najmłodszych lat powtarzała, że ręce — a w szczególności paznokcie — świadczą o kobiecie. Używanie powłoki kameleona miało oczywiście swoje wady, bo lakier odbierał jej emocje i zmieniał kolor w zależności od tego, co czuła. Na szczęście, dla nowo poznanych potencjalnych wrogów nie było to czytelne, każda kobieta bowiem miała inną barwę określającą to samo uczucie. Gdyby jednak ktoś poznał Ametystę bliżej i miałby zamiar wyrządzić jej krzywdę, dłonie mogłyby się stać przyczyną jej śmierci, ponieważ zdradziłyby jej prawdziwe uczucia. No, ale czego się nie robi dla urody.

Na środkowym palcu nosiła wielobarwny turmalin, który został jej nadany po ukończeniu gildii. Nie była wysoka jak na maga, lecz było to bez znaczenia, gdyż kamień ten dawał jej nie lada prestiż wśród innych przedstawicieli ras.

Przyglądając się zbierającym się członkom Wielkiej Rady, zauważyła właściciela daru, który przechadzał się wśród innych uczestników. Był wysoki, o bladej cerze oraz szafirowych oczach. Jego proste, zadbane, spływające na ramiona włosy mogły być przyczyną zazdrości niejednej niewiasty. Ich kolor pozostał jednak trudny do określenia, bo w zależności od miejsca, w którym się znajdował, zmieniał odcień.

Obdarzeni byli również pochodzenia ludzkiego. Ich magia była wrodzona i dawała możliwość władania tylko jedną kategorią umiejętności w przeciwieństwie na przykład do magów. Spośród nich w przeszłości z rzadka zdarzali się mający więcej niż jedną kategorię talentów. Jeśli jednak były one liczne, trafiali do gildii, gdzie zaczynali szkolić się na magów. Od lat trwały spory o wyższość obdarzonych nad magami i odwrotnie. Jak pokazała historia, niejednokrotnie wygrywał ten, który wykazał się większymi umiejętnościami zależnymi od kreatywności, a nie opanowanej magii.

Ten intrygujący mężczyzna stał oparty o ścianę i rozmawiał z przedstawicielką metamorfomagów. Członków animagów i metamorfomagów zawsze zdradzał złocisty kolor oczu, nie do pomylenia były również ich źrenice w kształcie półksiężyców. Ta rasa była jej szczególnie bliska, a do jej przedstawicieli miała bardzo osobisty stosunek. W trakcie swojej edukacji w gildii poznała Miatela, z którym zaprzyjaźniła się już od pierwszych dni. Jej przyjaciel miał właśnie takie oczy jak obecna na spotkaniu reprezentantka tej rasy.

W pewnym momencie rozległ się miło łaskoczący ucho dźwięk, który jednocześnie powodował skok adrenaliny. Jej fascynacja ustąpiła miejsca gotowości do pracy i entuzjazmowi. Te odczucia od razu odzwierciedliły się na jej paznokciach w postaci koralowych plamek o nieregularnych kształtach.

Dźwięk obwieszczający rozpoczęcie obrad umilkł tak samo nagle, jak się pojawił. Pozostali uczestnicy podeszli do wyznaczonych foteli, które niebieskimi światłami zapraszały swoich gości. Nie było mowy o pomyłce, światło bowiem dostrzegał tylko ten, kto miał zasiąść w danym fotelu. Krzesła ustawiły się w odpowiedniej kolejności, a stoły utworzyły okrąg i dopasowały się do swoich użytkowników. Dwa fotele pozostały puste.

Do sali wpłynął król. Vik rządził krajem i wywodził się z misternie aranżowanej linii przodków, która władała królestwem od pokoleń. Vikowie byli mieszańcami wszystkich ras zamieszkujących Kotalinę. Przez tysiące lat specjalna dywizja magów — Futura dbała o odpowiedni dobór ras i partnerów. Surogatki były pod opieką zakonu, który dbał o powodzenie poczęcia oraz o ich zdrowie w trakcie ciąży. Tylko oni też byli w stanie zorientować się w sukcesji oraz procencie krwi określonej rasy w danym osobniku. Na tronie mogli zasiąść jedynie odpowiednio „spreparowani” i dobrani Vikowie. Już w okresie początkowego rozwoju w łonie nosicielki byli badani pod względem procentowej zawartości ras w organizmie.

Po narodzeniu dziecka płci męskiej, w przypadku gdy nie spełniało ono odpowiednich norm zapisanych w księgach Futura, było wysyłane jeszcze przed ukończeniem roku w specjalne miejsce. Tam podobno usuwano z niego ponadstandardowe możliwości magiczne. Azyl, w którym dorastali niedoszli Vikowie, był — jak wieść niesie, bo nikt nie zna dokładnego położenia tego miejsca — pięknym ogrodem z rzadkimi stworzeniami. To właśnie one przez dziewięćdziesiąt lat określały, czy pretendent do tronu będzie mógł zasilić szeregi rady króla, czy też pozostanie jednym z setek magów, mających możliwości przekazywania energii królowi w razie zagrożenia. Dodatkowo wszystkich Vików wybranych na królów wychowywano i kształcono wedle tego samego schematu, zgodnie z którym rozpoczynali edukację przy swoich biologicznych rodzicach, a następnie kontynuowali ją kolejno w każdym rodzie i gatunku zamieszkującym królestwo. W ten sposób ich rozwój i przygotowanie do objęcia władzy trwało nieprzerwanie przez sto czterdzieści lat aż do momentu, w którym osiągali pełnoletność.

Król był postawnym mężczyzną. Miał umięśniony ogon, piękne turkusowe oczy oraz długie, kruczoczarne, lśniące włosy. Jego postawa emanowała pewnością siebie, zrozumieniem, ciepłem i mądrością. Jednak przenikliwość spojrzenia mówiła zebranym, że ma również cechy drapieżnika, które mogą się ujawnić w każdym momencie. Na dłoniach nosił zielone tatuaże, lekko tylko odznaczające się na tle jego zielonkawej skóry. Szpiczaste uszy wyraźnie strzygły w celu wychwycenia niepożądanych dźwięków lub zagrożenia. Ten dwuipółmetrowy władca zasiadł w swoim fotelu majestatycznie i z lekkością.

Zerkając na króla z zafascynowaniem, Ametysta dostrzegła, że okręcił swój ogon, przekładając go pomiędzy siedzeniem a podramiennikiem fotela, następnie zaś zawinął wokoło swych krótkich nóg, tworząc tym samym swoisty podnóżek. Po całej sali z wibrującym echem rozległ się jego silny i donośny głos.

— Vilja Viva They — powitał zebranych w tradycyjnym języku Kotaliny.

— Vilja Viva They — odpowiedzieli.

Siedmiu uczestników Wielkiej Rady było gotowych, aby zdać raport. Jednak Vik poprosił najpierw o wysłuchanie jego samego, a następnie o przedstawienie się kolejno wszystkich zgromadzonych. Ta rada była nietypowa, gdyż w tym dniu przybyło aż siedmiu nowych członków, dwa miejsca zaś pozostawały puste.

— Drodzy zebrani! — przemówił Vik doniosłym i dźwięcznym głosem, w którym z każdą samogłoską wibrowały igiełki raniące uszy.

Ametysta wzdrygnęła się i natychmiast podniosła magiczne wewnętrzne osłony, by ból stał się jak najbardziej znośny. Vik kontynuował:

— Dziś spotykamy się ponownie, jednak z przykrością stwierdzam, że będzie to najtrudniejsze spotkanie rady od setek lat. Jesteśmy w bardzo zmienionym gronie. Wielu z poprzednich uczestników odeszło do Azraela. Nie wiemy dlaczego, ale mamy pewność, że nie były to odejścia przypadkowe. W większości się nie znamy i nie zdążyło się zbudować między nami zaufanie. Nasze plony maleją, a nasze ludy dotyka głód. Magiczne kamienie na mapach pulsują, a w królestwach ościennych trwają przygotowania do starć. Królowa Pelista upadła, a rządy przejęli niemagiczni. Za Morzem Wód Samotnych rodzi się coraz więcej dzikich magów. Jak zapewne wiecie, magia tam jest zakazana. Kraina smoków opustoszała, tym samym równowaga Kotaliny jest zagrożona, a do naszej cywilizacji puka chaos. Niebo przez wiele lat było pięknym, dwusłonecznym sanktuarium radości, a tęczowe fale na nim pozwalały nam żyć ze sobą w symbiozie. Dni skracają się w zastraszającym tempie. Po raz pierwszy w historii — grzmiał król — dwa fotele pozostały puste. Kilka tygodni temu zmarł ostatni Prestot. Historię swojego rodu i gatunku może nam już opowiedzieć tylko z obrazu. Będzie tam istniał, by następne pokolenia nie zapomniały o naszym dziedzictwie. — Vik mówił spokojnie, jednak z jego głosu i oczu coraz bardziej bił niekontrolowany, dziki, zwierzęcy instynkt.

Na sali panowała niezręczna cisza. Wszyscy patrzyli po sobie z mocno bijącymi sercami. Nawet obrazy zamarły, a przodkowie przyglądali się całemu wydarzeniu z trwogą w oczach.

— Dzisiejsza rada ukonstytuuje się po rytuale posłuszeństwa i uczciwości. Jednak zanim do tego przejdziemy, oczekuję, abyście się przedstawili. Oczywiście znam wasze listy polecające, ale ta wiedza jest dana jedynie mnie.

Pierwszy odezwał się właściciel daru, któremu już wcześniej przyglądała się Ametysta. Z lekkością i gracją wstał z fotela. Jego szaty w kolorach ognia na przemian mieniły się złotem, czerwienią, nieprzeniknioną bielą i innymi odcieniami tańczących płomieni. Dłonie miał ciemne, co bardzo zaskoczyło Ametystę, gdyż wyraźnie kontrastowały ze skórą twarzy. Przez ciemnobrązową skórę prześwitywały tętniące krwią żyły, które przywoływały na myśl rwące strumienie i potoki górskie po oberwaniu chmury.

— Wielmożny królu! Szanowni zebrani! Pochodzę z rodu obdarowanych. Mój lud od wieków zasiada w radzie. Jestem najmłodszym synem Telomena. Zwą mnie Kalin. To zaszczyt służyć królestwu.

— Jaki masz talent? — odezwał się niespodziewanie król. Nie było to zgodne z protokołem, który Ametysta tak dokładnie przestudiowała przed tym spotkaniem. Król powinien wysłuchać mowy Kalina do końca.

— Panie, władam wszystkimi żywiołami planety — odrzekł z cynicznym uśmiechem Kalin.

Zapadła cisza, która zwisła jak topór nad ofiarą. Niemal słychać było pot występujący na czoła wszystkich zebranych. Ametysta poczuła, jak włosy jeżą się na jej ciele. Magia planety stanowiła ogromny dar. Właściwie każdy obdarowany takimi zdolnościami trafiał do szkoły magów, jednak z nieznanych przyczyn ten młodzieniec nie został tam wysłany. Wtedy zrozumiała natychmiast, dlaczego jego skóra była taka ciemna na dłoniach. Tak właśnie wyglądała u człowieka, który kanalizuje magię w nieumiejętny sposób. To było przerażające, mogło bowiem oznaczać, że ów obdarowany zagraża nie tylko sobie, ale również innym, nie mając pełnych umiejętności korzystania ze swojej ogromnej mocy. Dlaczego zatem znalazł się tu, wśród mistrzów swojej profesji? To było niezgodne z protokołem w przeszłości przestrzeganym z ogromną skrupulatnością. Dodatkowo był młody tak jak ona.

Nagle zauważyła, że poza królem cała rada składa się z młodych, świeżo upieczonych mistrzów. Ale czy na pewno? Kalin był przykładem nieokiełznanego maga — dzikiego, który ewidentnie nie potrafił właściwie korzystać ze swojej mocy. A teraz nadal uśmiechał się promiennie do zebranych.

Po chwili twarze uczestników już nie zdradzały niepokoju, a jedynie podekscytowanie, które dało się wyczuć od początku zebrania. W umyśle każdego do głosu doszła ufność i wiara w króla, które miały właściwości łagodzące jak balsam położony na suchą, spieczoną słońcem skórę, jak śpiew ptaków na skołatane nerwy.

Drugą z przemawiających była kobieta o złocistych oczach i płomiennie czerwonych włosach spływających prawie do pasa — ta sama kobieta, z którą wcześniej rozmawiał Kalin. Większość z zebranych nawet nie zauważyła, gdy wstała. Jej ruchy były jak muśnięcie nici magii. Ciało zlewało się w jedno z otaczającym ją światem. Złote oczy patrzyły po zebranych przenikliwie, świdrując na wylot każdego z osobna. Miała na sobie obcisły kombinezon, który do złudzenia przypominał skórę smoka. Jakież to zwierzę mogło się w niej czaić? Była dość niska, co dodatkowo, mimo całej jej tajemniczej aury, wyzwalało w Ametyście instynkt wręcz opiekuńczy. Ta mieszanka emocji przyprawiła ją o dreszcz niepokoju.

— Zwą mnie Satyna, mój panie... Szanowni zebrani! Reprezentuję ród metamorfomagów. — Miała aksamitny i kojący głos, a gdy przemawiała, jej oczy się zwęziły. Wydawało się, że z największą uwagą obserwuje reakcje rady na słowa, które płynęły ze zdradliwym, wręcz syrenim ciepłem z jej ust. — Moja umiejętność zmiennokształtności dotyczy wszelkich gadów. Posiadam również dar syreny, dlatego też wszyscy nieanimagowie są zobowiązani do wypicia fiolki z zielonym naparem. — W tym samym momencie na stołach pojawiły się migoczące zielone buteleczki z płynem.

Gdyby nie okoliczności, Ametysta pomyślałaby, że to perfumy. Flakonik skrzył się żółtymi iskrami, a woń wydobywająca się z pojemniczka łagodnie łaskotała zapachem kwiatów. Napar zmaterializował się przed każdym — poza królem. Jako władca, dzięki liniom krzyżowań, był odporny na wiele rodzajów magii, w tym magii animagów, nie musiał więc pić napoju. Skinął głową na znak, że zezwala i oczekuje od wszystkich wypicia trunku. Ametysta wzięła łyk, który miał opróżnić naczynie. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że smak daleko odbiega od zapachu kwiatów i tego, czego oczekiwała. Przypominał błoto zmieszane ze zgniłym mięsem oraz stęchłym jabłkiem. Oczy jej, jak i reszty uczestników, nagle zmieniły się w złote, zwężone szparki. Przez umysł Ametysty przebiegły obrazy jej własnej przemiany z syreny w obrzydliwego, obślizgłego gada z rozrojonym językiem i ostrymi łuskami. Ostatnim obrazem był smok. Wielki, potężny smok z oczami przypominającymi oczy Satyny. Jego spojrzenie nie tylko przenikało, ale również mogło zabić. W tej samej chwili urojenie zniknęło. Oczy odzyskały dawny wygląd. Mogła obserwować, jak jej towarzysze również wracają do stanu sprzed połknięcia płynu. Domyślała się, że ich miny były podobne do jej wyrazu twarzy: pełne niesmaku, zaskoczenia, strachu i obrzydzenia. Powoli umysły powróciły na własne tory.

— Szanowni państwo! — odezwała się Satyna. Jej głos nadal płynął ciepłą barwą, jednak nie działał już tak silnie jak wcześniej. — Od tej chwili będziecie mogli rozmawiać z każdym, kto włada mocą syreny. Nasz głos nie będzie miał już na was wpływu. Proszę, abyście pamiętali, że gdy spotkacie innych takich jak ja, nie wolno wam zdradzić, że spożyliście napar. Wiedzcie też, że tajemnicą jest jego skład, znają go tylko trzy osoby w królestwie. Pamiętajcie, że nie tylko animagowie posiadają moc syreny, musicie udawać, że jesteście pod wpływem przynajmniej częściowo. Zapytacie, dlaczego to takie ważne. Oczywiście jesteśmy szkoleni, by nie wykorzystywać tego daru przeciw naszemu ludowi, ale tak jak i wśród waszych pobratymców, my również mamy swoje, żądne władzy, zgniłe meferie.

Jak to? Dlaczego tej wiedzy nie ma w gildii? Ta moc stanowi ryzyko nie tylko dla nas. Ile ich jest? Jak tworzy się moc syreny? Czy to oznacza ubezwłasnowolnienie ludzi w otoczeniu? Czy ten dar można kontrolować? Liczne pytania przebiegły przez głowę Ametysty. Wiedziała jednak, że to ani miejsce, ani pora na ich zadanie. Być może odpowiedzi w ogóle się nie pojawią. Pozostawianie pytań bez reakcji nie leżało w jej naturze, jednak przez lata nauczyła się, że cierpliwość, wiedza i determinacja zazwyczaj z czasem przynoszą pożądane skutki.

Król tylko skinął głową, a jego dziki wzrok przesunął się na kolejnego uczestnika rady. Driada — na pierwszy rzut oka było widać, kim jest, jeśli tak jak Ametysta z zapałem przebrnęło się przez Historie ludów z ostatnich dwóch milionów lat. Dla zwykłego młodego maga była to katorga. Zawartość tego przedmiotu obejmowała dziewięć pięter biblioteki gildii. Na każdym piętrze w siedmiu rzędach tkwiły tomy, ustawione jeden obok drugiego, a każdy z nich o objętości ponad pięciu tysięcy stron.

— Awiiiiluuuu — wyszeptała driada. Dźwięki, które z siebie wydawała, z trudnością przypominały głos. Były to raczej odgłosy uschłego igliwia i szeleszczących liści pod stopami. Brzmienie to miało niepokojąco działanie usypiające.

Ametysta poczuła, jak ogarnia ją błogostan, a wszystko zaczyna biec naturalnym rytmem. Czuła każdą cząstkę powietrza, a ściany, mimo że magiczne i naturalne dla jej gatunku, zaczynały ją ograniczać. Miała nieodpartą chęć wybiegnięcia na zewnątrz i tańczenia wśród przeplatających się zjawisk pogodowych. Chciała poruszać się wśród osiadłych na drzewach kropel rosy, które następnie zrywałyby się w górę i tworzyły deszcz. W słońcu palącym jej nagie dłonie. Chciała wirować, gdy grzmoty rozrywałyby powietrze na strzępy, a światło cięłoby powietrze na pół w niezliczonych tęczowych błyskach. Ten grzmot... wyrwał ją z naturalnej szczęśliwości. Uświadomiła sobie, że nadal znajduje się w sali obrad, a z oczu króla płynie wir wściekłości. Powietrze w sali stało się ciężkie i mokre, a zapach agresji był tak przenikliwy, że miała wrażenie, iż potworny huk rozdziera jej ciało od środka, łamiąc każdą kość.

— Hessssssssssaaaa — wyrwało się z ust króla. I nagle wszystko, co czuła, zniknęło. Driada spuściła oczy, patrząc na blat stołu, który zmienił się w diamentowe lustro, pozwalające na obserwację odbicia w najmniejszym szczególe.

— Przepraszam — wyszeptała. Z jej ust wydobył się głos zrozumiały dla wszystkich, jednak niosący z sobą nutę bryzy.

— Nigdy więcej — powiedział lodowatymi słowami i ze spokojem król. — Kim jesteś i co czyni cię tak bezczelną, aby pokazywać nam swój dar pierwotnych pragnień natury. Słyszałaś zapewne, że jest z nami młody człowiek władający magią ziemi, a to znacznie silniejszy dar od twojego.

— Wybacz, panie, myślałam, że nie wyrządzę tym nikomu krzywdy. Nie myślałam, że będą wśród nas tacy, którzy nie otrzymali daru popiołu. Zanim się przedstawię, proszę o pozwolenie na przekazanie im go.

W tym samym momencie na stołach pojawiły się małe drewniane pojemniki wypełnione zielonoszarym popiołem.

— Proszę, nie dotykajcie jeszcze miseczek. Każdy z was, na którego zadziałało pierwsze słowo, niech weźmie część siebie i wrzuci do miski. Mogą być to włosy, łuski lub jakakolwiek część waszego ciała.

Ametysta uznała, że najprościej będzie po prostu wyrwać jedną z rzęs, gdyż, jako świeżo upieczona magini, nie miała włosów, a nie chciała kłuć się w palec czy też zeskrobywać naskórek albo, co gorsza, łamać choć jeden wypielęgnowany paznokieć. Wrzuciła więc rzęsę do drewnianego naczynia, które nagle zawirowało i zmieniło się w coś, co przypominało kamyczek wielkości jednego z jej opuszków. Gdy przed resztą uczestników pojawiły się kamienie, poproszono każdego o przyłożenie ich do swojej skóry w miejscu, które w ich ciele jest najmniej narażone na ekspozycję. Zebrani spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Król nadal milcząco, z lodowatym wzrokiem, przyglądał się rytuałowi. Jako że jego zadaniem było chronić wszystkie istnienia w królestwie, Ametysta i inni mieli pewność, że nic im się nie stanie. Władca znał ten rytuał i nie oponował, gdy driada zaczęła go przeprowadzać.

Wszyscy wzięli kamienie w dłonie. Niektórzy przykładali je do głowy, inni do podbrzusza. Ametysta postanowiła umiejscowić kamień pod swoją lewą piersią. Przez chwilę zastanawiała się, czy wypada włożyć sobie dłoń pod ubranie i dotknąć piersi w tak dostojnym gronie. Wszak jako pilna uczennica od zawsze wiedziała, że szczególnie jeśli chodzi o zaklęcia, należy bacznie słuchać i wykonywać wszystko jak najdokładniej. Po chwili namysłu postanowiła pozostać przy pomyśle umiejscowienia kamienia pod swą lewą piersią. Driada wtedy ponownie zaintonowała:

— Hisssaaa blueeee hisssa dellle hisssa fin.

Ametysta poczuła, jak kamień wtapia się pod jej lewą pierś, jak jednoczy się z ciałem. Miała wrażenie, że zapuszcza korzenie w głąb ziemi, że jej ciało staje się częścią lasu, a zwierzęta biegają po jej kończynach w poszukiwaniu pożywienia. I znowu wszystko zniknęło tak samo szybko, jak się pojawiło. Zdawała sobie sprawę, gdzie się znajduje i kto jej towarzyszy. Mimo to zaczynała wzbierać w niej złość. To już druga taka sytuacja w krótkim czasie, a ona nic na ten temat nie wiedziała. Nie znała tego rytuału. Przecież przeczytała wszystkie dostępne w gildii podręczniki, zaliczyła wszystkie oferowane zajęcia na najwyższe oceny i znowu ją coś zaskoczyło. Była zła, ale zaraz też uświadomiła sobie, że właśnie miała okazję doświadczyć najpilniej strzeżonej wiedzy. Gdyby wszyscy magowie o niej wiedzieli, mogłoby to mieć przerażające skutki dla państwa i ich planety. Tak... To że w tak młodym wieku trafiła tu jako członek rady, oznaczało, że jest wybranką. Ponad wszelką wątpliwość możliwość poznania tych wszystkich rytuałów była ogromnym zaszczytem.

— Szanowni zgromadzeni!... Zwą mnie Elna. Wybaczcie to, co wydarzyło się na początku. Nie miałam żadnych złych zamiarów. — Driada skinęła głową i usiadła, nie odzywając się już ani słowem.

Kolejny uczestnik powstał z małego tronu z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu. Podnosił się powoli i ociężale, opierając się o blat stołu. Z jego głowy wyrastał tylko jeden, cienki, srebrny warkoczyk, zaczynający się po prawej stronie na wysokości ucha. Ametysta zastanawiała się, czy przypadkiem nie hoduje go na wypadek, gdyby zamknięto go bez jego zgody w celi. Aby się z niej wydostać, mógłby odciąć swój warkocz, a następnie posłużyć się nim jak liną, po której zszedłby na dół. Choć legendy mówiły, że to zazwyczaj królewny u niemagicznych były zamykane w wieżach. Gdy pojawiał się wybranek, ona spuszczała warkocz, on natomiast się po nim wspinał, aby ją uratować. Dziwne i nielogiczne te bajki ludzi... Przecież ta królewna musiała strasznie cierpieć, a poza tym wybranek mógł jej urwać głowę, gdyby był za ciężki. A w ogóle jak mieliby się wydostać, skoro oboje byliby na górze w wieży?

Jej myśli powróciły do tego, co się działo na sali obrad.

Człowiek zwany niemagicznym był prawdopodobnie najstarszy z nich i miał około pięćdziesięciu pięciu ludzkich lat. Jego oczy były koloru bladożółtego, a źrenice, nietypowo jak na człowieka, ciemnobrązowe zamiast czarne. Miał spokojny, opanowany głos, w którym pobrzmiewała mądrość i inteligencja. Jego aura nie przyciągała tak jak aura właścicieli daru, lecz jego magnesem był niski, zniewalający głos. To, co się odczuwało, patrząc na niego, stanowiło wyraz podziwu, oczarowania i niezwykłego szacunku. Szaty, w których się poruszał, sprawiały, że wydawał się bardzo otyły. Jego postura i styl bycia przywodziły na myśl skojarzenia związane z wiarą ludzką i jej kapłanami.

— Szanowny królu! Szanowni zebrani! Mam na imię Artur. Od lat studiuję wiedzę historyczną, chemię, astrofizykę, strategie i inne nauki z każdej dziedziny. Moim darem jest wiedza i umiejętność generowania pomysłów i rozwiązań. Z przyjemnością będę służył radzie. Wasza Wysokość! — Ukłonił się nisko, spuszczając wzrok z takim skupieniem, jakby zobaczył coś niezwykłego na błyszczącym blacie.

Vik jedynie skinął głową, a Artur spokojnie, lecz z wysiłkiem usiadł na swoim miejscu. Pozostali uczestnicy kontynuowali rytuał, aż wreszcie nadeszła nieunikniona chwila. Ametysta miała niezliczone ilości motyli, żab i innych stworzeń w brzuchu. Mrówki atakowały jej każdą kończynę. Miała wrażenie, że mimo stałej temperatury w pomieszczeniu pogoda zmienia się z upalnej na chłodną. Jej zmysły szalały. Oddech zdawał się oderwany od reszty jej ciała. Wstała. Stało się, nadeszła jej kolej. Wzięła głęboki oddech. Udało się choć na chwilę ujarzmić targające nią emocje. Przywitała zebranych swoim spokojnym, kobiecym głosem.

— Szanowny królu! Szanowna rado!... Zwą mnie Ametysta, reprezentuję gildię...

Po sali przebiegły pomruki i westchnienia. W powietrzu dało się wyczuć podziw i zarazem napięcie. Oczy wszystkich zebranych skierowały się na jej dłonie, a ich wzrok skupił się na pierścieniu. Im dłużej mu się przyglądali, tym ich oczy stawały się coraz większe.

— Dziękuję — powiedziała i usiadła.

Zdziwiło ją, że nie uznała za stosowne rozwinąć swej wypowiedzi. Po tak wspaniałych przemówieniach jej własne wydawało się, delikatnie mówiąc, mało znaczące. A jednak tylko po jej wystąpieniu nastała niezręczna cisza.

— Ametysto, to