Ameno III - Krzysztof Bonk - ebook

Ameno III ebook

Krzysztof Bonk

3,4

Opis

O bogowie! Czy za sprawą energii piramid to właśnie oni odradzają się w egipskich zaświatach, gdzieś w gwiazdozbiorze Oriona, czy może to zaawansowana wirtualna gra, w której stawką jest samo przetrwanie? Faktem jest jedynie, że ósemka wybrańców budzi się w zupełnie nowej rzeczywistości i odtąd mnożą się pytania, na które nikt nie zna ostatecznej odpowiedzi. Zaś każdy z bohaterów będzie się musiał zmierzyć nie tylko z zagadkami, zewnętrznymi demonami, ale i mrokiem w sobie.
W rolach głównych występują: Egipcjanka archeolog Zahira, pan Takashi oraz pani Sakura jako japońska para z jakuzy, hinduska córka magnata sojowego Devi i jej krajan Kavi, żołnierz i kosmonauta kapitan Henen, jazydzka uciekinierka Nadia oraz dżihadysta Abdul.
Role drugoplanowe: bogini Bastet, starzec Re, Anubis, królowe: Kleopatra, Hatszepsut, Meritation, faraon Ramzes, król Sargon i inni.
Ameno – podróż do zaświatów czas zacząć – niech się stanie, a oko Horusa wskaże drogę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (12 ocen)
2
3
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Krzysztof Bonk

Ameno III

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

ISBN wydania elektronicznego: 978-83-8166-015-0

Wydawnictwo: self-publishing

e-wydanie pierwsze 2019

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Konwersja do epub i mobi A3M Agencja Internetowa

I. NEFTYDA I PANI ARCHEOLOG

W pewnym momencie wszyscy bogowie zgromadzeni w punkcie astralnym będącym początkiem ozyrysowej strzały w gwiazdozbiorze Oriona, zostali jakby wystrzeleni z czasoprzestrzennego łuku i przekroczyli zwykły wymiar istnienia. Dzięki temu w jednej chwili znaleźli się w otoczeniu Apopa szarżującego wprost na planetę Hatszepsut. Zaś demon chaosu już prowadził tu zwycięską walkę z potężnymi piramidalnymi okrętami wojennymi, na których widniały hieroglify odnoszące się do egipskich królowych oraz faraonów.

Pojazd Kleopatry dryfował bezwładnie w kosmicznej przestrzeni z potężną wyrwą w jednej z ośmiu trójkątnych ścian, ciągnąc za sobą warkocz kosmicznego gruzu. Podobnie poważnie uszkodzone zostały okręty Cheopsa oraz Meritation, które utrzymywały nierówny lot z widocznymi ubytkami w strukturach swych pojazdów. Jedynie połączone podstawami piramidy, jako kosmiczne statki wojenne Hatszepsut oraz Ramzesa stawiały jeszcze czynny opór.

Wspomniana królowa skutecznie kluczyła tuż przed głową demona, starając się robić za przynętę i odwieść go od obranego kursu. Analogicznie czynił towarzyszący jej faraon w piramidalnym pojeździe pomalowanym w złowrogie trupie czaszki ze wściekle migającymi, czerwonymi ślepiami. Lecz teraz na arenę kosmicznych działań wkraczali sami potężni staroegipscy bogowie, a co za tym szło, sytuacja na polu bitwy ulegała błyskawicznej zmianie.

Bóstwa opiekuńcze, jak Apis, Benu czy Chenti-Lment stworzyły wokół pojazdów królowych, faraonów i boskich sojuszników pola siłowe, aby ochronić ich przed atakami Apopa. Zaś bogowie wojownicy ruszyli do bezpardonowego szturmu.

Na czoło wysunął się Imachuemanach – istota o postaci człowieka z głową Ibisa. Podobnie jak pozostali bogowie niebotycznie zwiększył on swoje rozmiary i posiadanymi nożami dźgał zawzięcie kark demonicznego węża. Ten został pochwycony i unieruchomiony przez Sobka, boga krokodyla, zaciskającego na demonie swe masywne szczęki. Neith Straszliwa atakowała z dystansu, szyjąc w Apopa z łuku, a Pachet – bogini o postaci lwicy, strzelały z oczu ogniste płonie, do tego ostre kły i pazury zatapiała w poranionym odwłoku demonicznego węża.

Pod wpływem potężnego ataku słabł on z każdą chwilą. Aż na jego czoło natarli wspólnie Ozyrys z Izydą. Boska kobieta rozłożyła złociste skrzydła, a jej małżonek objął ją mocno i tak, wspólnie połączeni, niczym boski pocisk całą siłą uderzyli w głowę kosmicznego potwora.

Pod wpływem tego zdarzenia boska para zniknęła w otchłani łba mrocznego gada. Natomiast on sam odrzucony został daleko w tył i padł bez życia na jeden z księżyców orbitujących wokół planety Hatszepsut.

W tym momencie bóstwa wojownicy, jak i opiekuńczy bogowie ruszyli, aby potężnymi łańcuchami spętać demona, przytwierdzając go trwale do ciała niebieskiego. Przyświecał im taki oto cel, by Apop stał się po wsze czasy zniewolony. Nie pragnęli go zgładzić, umożliwiając mu tym samym w dalekiej przyszłości odrodzenie się potężnym i znowu śmiertelnie groźnym.

Wkrótce ciało demonicznego węża chaosu zostało dokładnie oplecione magicznymi okowami z wyrytymi na nich świętymi inskrypcjami sprowadzającymi na Apopa słabość. Jednakże ostatkiem sił zdołał on jeszcze skupić resztę posiadanej przez siebie energii i wierzgnąć ogonem. Jego końcówka dosięgła przyglądającej się starciu Neftydy, której ciało, niczym rozbite lustro, rozsypało się raptem na nieskończoną ilość drobnych kawałków.

*

Zahira raptownie otworzyła oczy i gwałtownie usiadła na łóżku. Otarła pot z czoła, po czym skrzyżowała dłonie na swym monstrualnym biuście, aby odruchowo chronić bijące jak szalone serce. Tylko tego jej brakowało, aby podczas wymarzonych wakacji na Hawajach dostała zawału – pomyślała zdegustowana, wspominając swe senne majaki. Były to egipskie koszmary z udziałem samych bogów, które praktycznie co noc nawiedzały ją we snach. Tym bardziej rada była z powodu otrzymania zupełnie niespodziewanego urlopu. Powinna wreszcie trochę więcej wypocząć i chyba nieco wziąć się za siebie. Siedząc na łóżku, popatrzyła na swe mocno otyłe ciało i masywne fałdy skóry oraz tłuszczu na brzuchu. Włożyła pomiędzy te wypukłości rękę i stamtąd także otarła obfity pot. Zorientowała się, że w pokoju hotelowym było duszno i gorąco. Widocznie zapomniała włączyć klimatyzację.

Następnie sięgnęła do stolika przy łóżku po buteleczkę z pastylkami nasennymi. Jednak zaraz zrezygnowana odstawiła ją na stolik. Zauważyła, iż zza nasuniętych na okna zasłon z fikuśnym wzorem palm kokosowych nieśmiało wyzierały promienie słońca. A skoro już świtało, to wiedziała, że i tak nie dane jej będzie zasnąć. Wobec tego ociężale wstała z posłania i zabrała się za poranną toaletę.

Po kwadransie, w klapkach i zwiewnej żółtej sukni w białe lilie, była już na zewnątrz hotelu usytuowanego tuż nad piaszczystą plażą. Zaciągnęła się jeszcze w miarę chłodnym porannym powietrzem i znaczącym wysiłkiem woli zmusiła, aby poprawić swoje krążenie. To jest, zamiast zamówić taksówkę, udała się do niezbyt odległej restauracji pieszo.

Stawiała niespieszne ciężkie kroki po miękkim, plażowym piasku i co raz rozglądała się po egzotycznej dla siebie okolicy. Początkowo podziwiała głównie kłęby szarego dymu unoszące się leniwie w przestrzeni z głębi lądu z przebudzonego tam nie tak dawno wulkanu. Potem kręciła głową osadzoną na niskim karku, czyniąc to na wszystkie strony, aby chłonąć jak gąbka atrakcje wizualne w postaci oceanicznych widoków, czy zagajników tropikalnej roślinności.

Ponadto pora była bardzo wczesna, a w konsekwencji towarzyszyło jej niezbyt wielu plażowiczów, przez co mocno rzucał się w oczy Zahirze kroczący za nią mężczyzna w czarnym garniturze i z gazetą w ręku. Jak ostatni kretyn brnął on po kostki w piasku w lakierkach. A gdy pani archeolog zatrzymywała się po złapaniu zadyszki, żeby nabrać tchu i wyrównać oddech, on również robił sobie przystanek, dodatkowo zasłaniając się gazetą.

Tak, jak pomyślała, kretyn. A może egzotyczny zboczeniec? Spojrzała spode łba na wspomnianego mężczyznę nieco uważniej, a zaraz na samą siebie. Szybko doszła do wniosku, że jeżeli rzeczywiście był to zboczeniec, to wyjątkowo zdesperowany, ponieważ Egipcjanka, mimo swojego dość niskiego wzrostu, miała problem ze zbiciem wagi poniżej stu dwudziestu kilogramów. Właściwie to takie zadanie wydawało jej się wręcz niewykonalne i dlatego wyznaczyła sobie inne – więcej nie przytyć albo przynajmniej czynić to wolniej.

W końcu, po przemierzeniu w trudzie niespełna trzech kilometrów w nieustannej asyście mężczyzny w garniturze kroczącego kilkanaście kroków za jej plecami, dotarła do znanej sobie restauracji. Większość stolików osłonięto parasolkami i usytuowano na będącym na podwyższeniu obszernym tarasie otoczonym drewnianą barierką. Pani archeolog była pierwszą klientką, więc mogła wybrać dogodne miejsce, aby w spokoju spożyć pierwsze z trzech konsumowanych zwykle przed południem śniadań. Wybrała taki stolik, aby być jak najbliżej morza, czuć jego ożywczą bryzę, a jednocześnie mieć dobry widok na cały taras. Zgadza się, chodziło o to, żeby mieć baczne oko na mężczyznę w garniturze, który również skusił się tutaj na posiłek.

Następnie Zahira wzięła do ręki kartę dań. Długo ją studiowała, staczając ze swoim podniebieniem doprawdy heroiczną walkę. A kiedy wreszcie zjawił się zaspany kelner, nie zamówiła na śniadanie ukochanych lodów owocowych ani słodkiego tortu do kawy. Zamiast tego z nieskrywanym obrzydzeniem na twarzy pokazała w menu na duszone tofu i gotowane na parze kiełki sojowe.

To było jej wielkie poświęcenie, ale ostatnia wizyta u kardiologa nie pozostawiała złudzeń. Cierpiała między innymi na hipercholesterolemię i jeżeli pragnęła dożyć przynajmniej pięćdziesiątki, wypadało choć trochę zmienić kulinarne przyzwyczajenia. Zaś Zahira jak najbardziej chciała jeszcze na tym świecie trochę po egzystować. W końcu stała twardo na stanowisku, że to i owo miała tu ciągle do wykopania i odkrycia rzecz jasna.

Po skończonym śniadaniu stwierdziła jednak, że przecież jest na zasłużonych wakacjach. Dlatego poszła ze sobą na swoisty kompromis i za poprzednie wyrzeczenia już za moment pałaszowała zamówiony dodatkowo deser. Podwójną porcję tortu czekoladowego z marcepanem i wiórkami kokosowymi.

Kobieta musiała przyznać, że dopiero teraz, czując słodycz pełną gębą i to dosłownie, mogła docenić wszystkie uroki spędzanych na Hawajach egzotycznych wakacji. Przez to nawet kwaśno uśmiechnęła się do mężczyzny w garniturze, siorbiącego herbatę. Kto wie, może nawet coś z tego będzie? – pomyślała figlarnie o miłosnej, wakacyjnej przygodzie ukojona słodyczami i poprawiła sięgające jej do ramion proste, czarne włosy. Jak domniemała jedyny autentyczny atut jej urody.

Jednak ów mężczyzna nie raczył nawet spojrzeć na czyniącą nieśmiałe zaloty panią archeologów, tylko odebrał telefon. Nic nie powiedział do rozmówcy, a jedynie nieznacznie skinął głową. Potem przykleił coś pod blat stolika. Czyżby gumę do żucia? – pomyślała z niechęcią Zahira i obserwowała, jak jej niedoszły amant miarowym krokiem odchodził z restauracyjnego tarasu.

Wobec tego nieco rozczarowana degustatorka deserów tylko obojętnie wzruszyła ramionami z myślą, aby szukać pocieszenia w następnych łakociach. Choć zaraz zauważyła, że zamiast eleganckiego mężczyzny już miała kolejnego adoratora. Był to czarny kot, który silnie ocierał się o jej masywną łydkę i łaskotał krótkim futrem stopę w gumowym klapku. Egipcjanka drugą nogą starała się odepchnąć natrętne zwierzę. Wszak ono raptem zjeżyło złowrogo sierść i podejrzanie łypało zielonymi oczyma w kierunku wyjścia z tarasu.

Zahira popatrzyła zdziwiona na futrzaka, który nie dawał za wygraną. Lecz ona także, ponieważ nie dokończyła jeszcze deseru! Chwila wzajemnej wrogości narastała i jeszcze się wzmagała, aż kociak zaczął wydawać groźne prychnięcia.

W tym momencie już wyraźnie zirytowana pani archeolog rozejrzała się za obsługą restauracji, by złożyć zażalenie. A wobec braku widocznych pracowników, wepchała sobie do ust resztę toru i zbulwersowana, nie zostawiając nawet napiwku, ruszyła ociężale w kierunku plaży. Ale natrętny kociak podążał za nią, jakby ją poganiając, po czym skoczył na swoją ofiarę i dziabnął ją ząbkami w łydkę.

– W mordę! – zawyła jak dzika zraniona Zahira i zgięła się wpół pod jeden z mijanych stolików, żeby pochwycić i zemścić się na futrzanym napastniku. Gdy wtem doszło do potężnej eksplozji. W górę wzbił się słup ognia, a na boki rozeszła chmura drzazg i desek z rozerwanych krzeseł, stolików i sterczących nad nimi parasoli. Siła wybuchu wyrzuciła Egipcjankę aż na plażę, ale dzięki temu, że akurat zanurkowała pod stolik za kotem, jej masywna sylwetka uniknęła ataku odłamkami. Zaś upadek na tyłek zamortyzowała miękkość kobiecego zadka.

Oszołomiona pani archeolog, siedząc na piasku, ze zgrozą popatrzyła w ślad za centrum wyspy, gdzie unosiły się kłęby szarego dymu z przebudzonego wulkanu. Tak, obawiała się zaraz jego kolejnej, destrukcyjnej erupcji. Jednakże zaraz przeniosła spojrzenie na środek tarasu restauracyjnego, gdzie dopiero co pałaszowała lody. Obecnie znajdował się tam pokaźnych rozmiarów krater. Z kolei w jego pobliżu przeciągał się beztrosko czarny kot i jakby spoglądał na Egipcjankę z wyższością. Zatem niepokojący wniosek był taki, że za eksplozję chyba raczej nie był odpowiedzialny wulkan. Więc co, czy też kto?

Tak czy inaczej, zdenerwowanej Zahirze wszystko podpowiadało, że wypadałoby się z tego miejsca czym prędzej oddalić. Szczególnie kiedy naraz przypomniała sobie dyskretny ruch mężczyzny w garniturze, przyklejającego coś pod blatem stolika. Dość już miała bowiem chaosu i zniszczenia płynącego nieustannie niczym wzbierająca rzeka z telewizyjnych kanałów trąbiących o kolejnych zamachach terrorystycznych, wojnach i rozruchach. Zaś ostatnim, czego na ten czas chciała, to znaleźć się w centrum podobnych zdarzeń i zniszczyć sobie wymarzone wakacje, zastępując je prawdziwym koszmarem. Dlatego roztrzęsiona, jakby nigdy nic poszła żwawo z powrotem w kierunku hotelu, aby ponownie znaleźć się bezpiecznie wśród ludzi.

Za plecami usłyszała wkrótce policyjne syreny, ale nie wstrzymała kroku. Uczyniła to dopiero przed wspomnianym hotelem. Lecz tutaj, ku jej dojmującej konsternacji, przed wejściem stało dwóch mężczyzn w czarnych garniturach i nie inaczej, zasłaniających się gazetami.

Kto w tych czasach czytał jeszcze papierowe gazety?! – wzdrygnęła się zdenerwowana Zahira. Czy ci ludzie, kimkolwiek by nie byli, nie powinni się gapić raczej w elektroniczne ekrany? To pytanie zostało bez odpowiedzi, za to wspomniane osoby solidarnie ruszyły w kierunku Egipcjanki. Z tą chwilą kobieta zrozumiała, że sytuacja stawała się coraz bardziej niesprzyjająca, a wręcz być może zagrażająca jej życiu!

Wobec powyższego spocona jak mysz od dotychczasowego wysiłku poszła energicznym krokiem w kierunku centrum niskich zabudowań nadmorskiego kurortu. Starała się oddalić od prześladowców i kiedy tylko dobrnęła do ulicy, co raz tęsknie wyglądała za taksówką. Niestety ruch miejski o tak wczesnej godzinie prawie nie istniał, a napastnicy byli tuż za nią.

Aż raptem tuż koło Zahiry zahamował z piskiem czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Otworzyły się w nim tylne drzwi i w środku ukazała się postać mężczyzny, o zgrozo, w czarnym garniturze i przyciemnianych okularach. Doskonale panując nad mimiką twarzy, gdzie nie drgnął mu nawet jeden mięsień, ów podejrzany jegomość wskazał pulchnej kobiecie miejsce tuż koło siebie.

Ona przełknęła ślinę i spojrzała z ukosa za plecy. Para jej prześladowców była już naprawdę blisko. Natomiast w rękach trzymali złożone w rulon gazety, które raptem wycelowali wprost w panią archeolog niczym lufy pistoletów.

Wstrząśnięta Egipcjanka ponownie zerknęła do wnętrza samochodu. Tym razem na kolanach mężczyzny dostrzegła znanego już sobie czarnego kota, jakby nie patrzeć jej włochatego wybawcę. W odruchu desperacji to ją przekonało i wtoczyła się do pojazdu, po drodze uderzając głową w krawędź dachu.

– Szlag by to… – syknęła, a samochód ruszył z piskiem opon. Następnie roztrzęsiona od nadmiaru wrażeń kobieta rozmasowywała sobie na sklepieniu czaszki guza. Równocześnie kątem oka spoglądała nieufnie na mężczyznę z kotem na kolanach. Męski osobnik w końcu zdjął przyciemniane okulary i popatrzył na Zahirę niemal równie zielonymi oczyma, jakimi szczycił się jego kot, po czym grobowym tonem po angielsku przemówił:

– Agent Ibis, witam.

– Ibis? Jak ten ptak…? – mruknęła podejrzliwie Egipcjanka.

– W rzeczy samej – potwierdził mężczyzna i uprzejmie w sztywnym, urzędniczym tonie, dodał: – Miło mi zakomunikować, że znalazła się pani pod kuratelą FAM.

– F… A… M…? – przeliterowała pytająco Egipcjanka i nerwowo obejrzała się za siebie, ale z powodu przyciemnianych szyb samochodu niewiele dostrzegła.

– FAM to skrót od Federalnej Agencji Mitologicznej. – Oświadczył z kolei z powagą mężczyzna o dźwięcznym pseudonimie Ibis. Na co Zahira burknęła:

– Świetnie i… co dalej?

– Jedziemy na lotnisko – padła oschła odpowiedź.

– Ale… ja spędzam tu wakacje, wakacje mojego życia… – zauważyła z pewnym wyrzutem kobieta.

– Czy aby nie stają się zbyt wybuchowe? – ripostował agent.

– Nieco… – ucięła już na dobre naburmuszona pani archeolog.

– Właśnie. Choć zapewniam, że to nie nasza agencja odpowiada za te niedogodności. Zaś ja sam zostałem tu oddelegowany, żeby otoczyć panią należytą opieką.

– Dobrze wiedzieć. – Zahira krzywo się uśmiechając, obnażyła zęby po jednej stronie ust, zupełnie jakby zamierzała ugryźć rozmówcę, po czym warknęła: – A dokąd to mamy lecieć, hę?

Niezrażony agent Ibis udzielił opanowanej odpowiedzi:

– Udamy się do ściśle strzeżonej Strefy 53 w Nevadzie, gdzie w znacznym stopniu zrekonstruowaliśmy Wielką Piramidę.

– Że jak…? – Kobieta, marszcząc się paskudnie na nalanej twarzy, nastawiła ucho, pewna, że musiała się przesłyszeć.

– Wielka Piramida, zrekonstruowaliśmy ją – powtórzył bez mrugnięcia zielonym okiem agent.

– To jakieś piramidalne brednie… – zbyła lekceważąco te rewelacje pani archeolog i z drwiną dodała: – A macie też w tej Nevadzie może Wielki Mur, hę?

Najwyraźniej nieposiadający wysublimowanego poczucia humoru mężczyzna w czerni, poważnie odparł.

– Pracujemy nad tym i czynimy stosowne postępy.

– Aha… – mruknęła niby ze zrozumieniem Zahira i gwałtownie szarpnęła za klamkę drzwi, aby wyskoczyć z jadącego samochodu. Nagle bowiem wydało jej się to mniejszym zagrożeniem niż dalsza jazda z szaleńcem.

– Ponadto w postaci wspomnianej piramidy posiadamy unikatowy obiekt, który jako jedyny oparł się fluktuacjom czasoprzestrzennym – dotarło do uszu szamoczącej się z zamkniętymi drzwiami kobiety. A po ostatniej deklaracji dała ona na moment za wygraną.

– Fluktu co…? – zapytała, wybałuszając na agenta oczy.

– Proszę zapoznać się z tymi oto danymi. – Mężczyzna wręczył Egipcjance otwarty laptop. – Do czasu wylądowania w Strefie 53 powinna pani należycie zaznajomić się ze wszystkimi szczegółami sprawy. W razie wątpliwości jestem do dyspozycji: – Ibis zakwitł przesadnie sztucznym i szerokim uśmiechem. Dla odmiany jego kot tylko leniwie mruknął, zwijając się w kłębek i nakrywając ogonem. Natomiast Zahira wzięła w pulchne dłonie niemal płaskie jak liść palmowy elektroniczne urządzenie i pogrążyła się w wielce dla niej absurdalnej lekturze.

II. OZYRYS I IZYDA

Henen spojrzał na swoją dłoń. Nie trzymał już za rękę Horusa. Lecz pomiędzy palcami drugiej dłoni, wciąż czuł wyraźnie znany sobie dziewczęcy uścisk. Popatrzył w kierunku, gdzie spodziewał się zobaczyć Nadię i odczuł niewymowną ulgę. Tak, to była ona, Nadia. Jednak co znamienne w ciele, jakie pierwotnie otrzymała w egipskich zaświatach – mianowicie prezentowała się w niezwykle witalnej postaci z wielobarwnymi rurkami pod skórą. Podobnie sprawa miała się z nim samym i już za moment wiedział, co było tego przyczyną.

Oto przebywali wspólnie na bezkresnej pustyni, gdzie na niebie górowały dwa złociste słońca, a w dali widniał zarys monumentalnej piramidy. Aczkolwiek wokół nich było coś jeszcze. To nieprzeliczona liczba przysypanych po części piaskiem sarkofagów. Przy czym dwa z nich, leżące najbliżej Henena i jego partnerki były otwarte. Wewnątrz znajdowała się przezroczysta, galaretowata substancja mieniąca się wielobarwnym światłem i wiły liczne, cienkie przewody.

– Odrodziliśmy się w zaświatach – przemówiła spokojnie Nadia i mocniej ścisnęła kapitana za dłoń.

– Tak, chyba tak – potwierdził i nieco zafrasowany dodał: – Ale gdzie jest Horus? Widziałaś go gdzieś tutaj…?

– Nie ma go tu i nigdy nie było – padło równie opanowane, co przedtem stwierdzenie. Na co Henen popatrzył zaskoczony na Jazydkę. Ona wymownie skrzyżowała ręce na sercu i łagodnie się uśmiechnęła.

– Rozumiem – powiedział kapitan. – Jesteś jego matką i czujesz to.

– To prawda, bracie i mężu… – Para popatrzyła sobie głęboko w oczy, gdy naraz na horyzoncie pojawił się potężny statek kosmiczny złożony z połączonych ze sobą podstawami piramid. Zawisł on w powietrzu w pobliżu dwójki osób na pustyni, po czym łagodnie wylądował, wzniecając nieco suchego piasku. Następnie na linii gruntu, w miejscu styku podstawy ostrosłupów, otworzyło się świetliste przejście.

Na zewnątrz najpierw wyszła grupa kilkunastu strażników, którzy stanęli przodem do siebie po dwóch stronach wrót. Potem dołączyły do nich kobiety-koty, zajmując miejsca za ich plecami. Na koniec dumnie ukazała swe oblicze bogini Bastet – czarnoskóra kobieta z głową czarnego kota w skąpej, złocistej sukni i licznych złotych ozdobach na kociej twarzy.

– Miau… – Ukłoniła się lekko ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, kiedy stanęła przed Henenem i Nadią. Uśmiechnęła się przymilnie i uprzejmie oświadczyła: – Ozyrysie, Izydo. Cieszy mnie niezmiernie, że ponownie zaszczyciliście swoją obecnością zaświaty. Wiedźcie, że Apopa został ostatecznie pokonany i zgodnie z wolą wszystkich bogów uwięziony. Jednakże inne sprawy wymagają waszej niezwłocznej interwencji. Otóż niedługi czas po poskromieniu demonicznego węża chaosu najechali egipskie zaświaty wojownicy obcych bogów i uprowadzili całą rzeszę naszych ludzi, w tym porwali waszego syna, Horusa.

– Ale… widzieliśmy go w ziemskim świecie i to on nas tu ściągnął… – zauważył nieco zbity z tropu Henen.

– To naturalne… – Uśmiechnęła się szerzej Bastet, ukazując w kocim pyszczku dwa długie, białe kły i wyjaśniła: – Wiecznie młodzieńczy bóg Horus w potrzebie wezwał na pomoc swoich rodziców, aby uwolnili jego samego i lud Egiptu. Użył zatem swej boskie mocy, żeby sprowadzić was tutaj. Jednakże teraz wy musicie użyć własnej i czynić swoją boską powinność opiekunów egipskich zaświatów.

– Jak nas znalazłaś? – zaciekawił się kapitan.

– Poznaliśmy się już, więc wasze indywidualne sygnatury energetyczne nie są mi obce. Odebrałam stosowną lokalizację Izydy i Ozyrysa już w momencie, kiedy zaczęliście się tu odradzać: – Pokazała ręką na dwa otwarte sarkofagi. Następnie rozpostarła szeroko ramiona, witając podchodzącą do niej Nadię. Obie kobiece postacie przytuliły się mocno do siebie i trwały tak dłuższy czas. Do Henena zaś dopiero w tym momencie dotarło, że w pewnym sensie obserwował we wzajemnym uścisku ponowne spotkanie matki i córki. Natomiast ojcem Bastet miał być podobno sam najwyższy bóg Re. Tak w każdym razie twierdziła Zahira.

– Zahira? – zapytał odruchowo kapitan, na wspomnienie aroganckiej pani archeolog. – Wiesz, co się z nią stało? – Wobec tego pytania kocia bogini rozplotła ramiona z objęć Nadii i z powagą powiedziała:

– Neftyda została śmiertelnie ugodzona przez Apopa w kulminacyjnej fazie walki. Od dawna spoczywa w sarkofagu regeneracyjnym, jednak jej ciało jest silnie zatrute i zniekształcone złem demona. Dlatego jej dalszy los jest niepewny, podobnie, jak jej syna, Anubisa, którego nosiła w łonie.

– Zmówię nad nią modlitwę wyganiającą demoniczne zło. – Po raz pierwszy głos zabrała Nadia, co charakterystyczne, dobierając słowa, jak na prawdziwą boginię Izydę przystało. Henen przyjął taką postawę z przyjemnością.

– Bardzo na to liczymy, na pomoc – oznajmiła do dziewczyny i matki zarazem Bastet. – Tymczasem wskażę wam jeden z trzech potencjalnych gwiazdozbiorów, gdzie uprowadzono Horusa. I zaznaczam, że musicie się spieszyć z interwencją, aby jego oprawcy nie złożyli go wcześniej w krwawej ofierze – zaznaczyła bogini. Na co kapitan zmarszczył brwi i nieco gniewnie warknął:

– Krwawa ofiara?!

– Tak – potwierdziła grobowym tonem kobieta z kocią głową. – Waszego syna uprowadzili Inkowie, Majowie bądź Aztekowie, tyle wiem, ponieważ ich wracające do macierzy pojazdy, zostawiły w przestrzeni ślad do ich siedzib. I w te rejony będziecie musieli się udać. Lecz uważajcie tam na siebie, albowiem wspomniane ludy posiadają nad wyraz potężnych i okrutnych bogów, silnych szczególnie pomiędzy światłem poświęconych im gwiazd. Zaś konfrontacja z nimi będzie prawdopodobnie nieunikniona. Ponadto ku pokrzepieniu wspomnę, że w swym działaniu nie będziecie osamotnieni. Bóg mądrości Thot wespół z boginią sprawiedliwości Maat już tam wyruszyli, obierając kurs na gwiazdozbiór zamieszkiwany przez Inków.

– Sojusznicy mile widziani – stwierdził kapitan, mając w pamięci sylwetki wspomnianych bogów, przypominających znacząco pana Takashi oraz panią Sakurę. A zaraz zdecydowanie zapytał: – W jaki sposób się tam dostaniemy, do tych nowych układów planetarnych?

– Niestety osobiście nie będę mogła wam towarzyszyć. Nie mogę zostawić bez opieki moich kotów… – Bastet uśmiechnęła się ujmująco. – Jednak mam dla was nowego kosmicznego skarabeusza. Do złudzenia przypomina wasz poprzedni pojazd i gwiezdnym szlakiem do wspomnianych ludów dotrzecie zaledwie w kilkanaście ziemskich dni.

– To dobre wieści – skwitował kapitan, a Nadia podsumowała:

– Zatem zaprowadź nas, proszę, do Neftydy. A gdy tylko odprawię nad jej istotą należny, święty rytuał, z Ozyrysem niezwłocznie udamy się w drogę po Horusa i innych uprowadzonych Egipcjan.

– Dobra matko Izydo… – Bastet usunęła się na bok i wykonała uprzejmy gest dłonią, wskazując jaśniejące, otwarte przejście do wnętrza piramidalnego statku. Henen i Nadia wspólnie ruszyli w tamtą stronę.

III. THOT I MAAT

Bóg mądrości Thot i bogini sprawiedliwości Maat. W pewnym zakresie również bóstwa wiatru i nocy, Szu oraz Nut. Lecz jednocześnie istniał w nich także zalążek osobowości pana Takashi oraz pani Skaury, pary Japończyków z jakuzy. Wszystkie te niezależne uprzednio byty wkomponowały się obecnie w jedną, boską parę, która zachowywała się teraz niczym monolit. Na gruncie dawnych istot powstała jedność, nowa jakość, a jej przedstawiciele działali zgodnie ze swym przewodnim posłannictwem.

Dlatego też Thot i Maat podjęli bez wahania wspólną decyzję o wyruszeniu do części zaświatów zamieszkiwanych przez Inków, a mianowicie do gwiazdozbioru Tukana. Było to jedno z miejsc, gdzie prawdopodobnie uprowadzono wielu Egipcjan, w tym boskie istoty, jak Horusa czy Tefnut.

Thot i Maat byli jednoznacznie zdeterminowani, aby pojmanym zanieść wolność, a na swoich usługach mieli jeszcze Ammit – pożeraczkę dusz – demona z głową krokodyla, tułowiem lwa i zadem hipopotama. Istota ta budziła powszechny respekt i strach, oni zaś nie zawahają się użyć jej mocy, by ziścić swoją powinność.

Podczas międzygwiezdnej drogi kosmicznym skarabeuszem Ammit, posłuszna niczym pies, nieustannie siedziała koło centralnie usytuowanego w pojeździe sarkofagu regeneracyjnego. Z kolei boska para zajmowała przynależne im fotele z przodu. Lecz co znamienne, podczas trwającej kilkanaście ziemskich dni podróży, nie zamienili oni ze sobą ani słowa. Jedynie wymienili telepatycznie kilka myśli.

Działo się tak poniekąd, ponieważ mądrość i sprawiedliwość szły ze sobą zgodnie w parze i podróżujący razem bogowie nie byli dla siebie przez to obcy, nie istniał między nimi żaden rozdźwięk. Zaś w ich jestestwie pobrzmiewały jeszcze przemieszane ze sobą osobowości pana Takashi i pani Sakury, czy bóstw Szu oraz Nut. Powiązanych ze sobą istot, które swego czasu łączyła silna więź i także działały od zawsze zgodnie.

Po wylądowaniu na planecie Inków w zielonej dolinie pomiędzy zaśnieżonymi szczytami boska para wysłała w teren krwiożerczą Ammit. Wkrótce powróciła ona z okolic inkaskiego miasta z jeszcze żywym tubylcem w swej krokodylej paszczy. Nieszczęśnik odniósł liczne rany od zębów, ale wciąż był na tyle przytomny, aby przed śmiercią wyjawić, że Inkowie rzeczywiście dokonali zbrojnego najazdu na egipskie zaświaty.

Ponoć uczynili to w porozumieniu i razem z Aztekami oraz Majami. Albowiem w ich części kosmosu nastała tragiczna klęska urodzaju, gdzie jednych dotykały katastrofalne powodzie, a innych niszczycielskie susze. Dlatego najeźdźcy postanowili zaopatrzyć się w obcych układach gwiezdnych w niewolników, aby złożyć z nich krwawe ofiary ku czci swych bogów, którzy ich opuścili bądź zsyłali na nich przekleństwo. Na koniec poraniony mężczyzna wspomniał, że Inkowie rzeczywiście przetrzymują boginię wilgoci Tefnut, ale nic mu nie wiadomo o niejakim Horusie.

Wraz z tym wyznaniem, na wskazanie bogini Maat, Indianin został pożarty przez krwiożerczą Ammit. Wydarzyło się to za przyzwoleniem boga Thota, gdzie mądrość podpowiadała, żeby pozbyć się świadka ich obecności tutaj. Natomiast sprawiedliwość kazała pomścić lud egipski za uprowadzenie go do inkaskiej niewoli.

Następnie boska para nie traciła czasu. Wraz z kroczącą za nimi demoniczną Ammit udali się wprost do położonego w pobliżu inkaskiego miasta. Prowadziła do niego wąska, bita droga pomiędzy skalnymi nawisami, a samo kamienne miasto wznosiło się kolejnymi, coraz wyższymi kondygnacjami na półkach skalnych. Na samym szczycie usytuowana była Świątynia Słońca, gdzie składano ofiary i tam też docelowo zmierzali przybyli z egipskich zaświatów bogowie.

Jednakże w trakcie swego przemarszu zostali przez tubylców jednoznacznie zaklasyfikowani, jako obcy i wrogowie. W konsekwencji w ich stronę poleciały kamienie wystrzeliwane z procy, jak również strzały z łuku, oszczepy i włócznie. Ale żaden z pocisków nie mógł ich dosięgnąć, ponieważ Thot, mocą boskiego Szu, stworzył wir powietrza, który działał niczym tarcza, zatrzymując wszelkie ataki. Natomiast Maat, za sprawą zdolności Nut, co raz spowijała trójkę przybyszy w mroku, utrudniając celne oddawanie strzałów. Jeżeli zaś któryś z obrońców zbliżył sią zanadto do pary bogów i ich demona, wtedy krwiożercza Ammit za pomocą ciała lwa wykonywała potężny sus i uśmiercała wojownika w swych mocarnych szczękach krokodyla. Tym sposobem pochód w górę znaczyły mrok, wicher oraz śmierć. I w ten sposób, niepowstrzymana, boska para dotarła aż do podnóża inkaskiej piramidy ze ściętym czubkiem.

Tutaj trwała akurat uroczystość ofiarna. Pospolici egipscy jeńcy byli prowadzeni na szczyt i pozbawiani tam życia uderzeniem pałką w głowę. Następnie zwłoki z roztrzaskanymi czaszkami spychano z piramidy i turlając się, spadały one aż do podstawy budowli.

Wszak jedna z więźniarek została zdecydowanie wywyższona i nie czekała jej śmierć, a niewola. Na płaskim szczycie świątyni ofiarnej stała ona zakuta w złote łańcuchy, niemal naga z zawieszonymi na karku wielobarwnymi girlandami kwiatów, przykrywających częściowo jej obfity biust. Zaś dwóch dostojnie ubranych kapłanów nieustannie trzymało za jej powieki, aby nie zamykała oczu i spoglądała na okrutną kaźń innych osób.

Zniewolona kobieta krzywiła się boleściwie na twarzy i krzyżowała nogi, a z przerażenia, co pewien czas oddawała mocz, zaledwie niewielki strumień. Ale to wystarczało, aby po opuszczeniu kobiecego ciała wydalona z niego wilgoć przeistaczała się w prawdziwą rzekę czystej wody, która przez moment płynęła w dół piramidy wartkim prądem. Zaś zgromadzeni u podstawy budowli wymizerowani mieszkańcy tłumnie nastawiali naczynia i gromadnie czerpali w ten sposób życiodajny płyn.

Jednak na widok kroczących wspólnie Thota, Maat oraz Ammit pospolici Inkowie się rozstąpili, a egzekucja jeńców została wstrzymana. Żywioł wiatru i potęga mroku towarzyszyły boskiej parze, podobnie jak ich gotowy do ataku demon. I tak dotarli oni niepowstrzymywani aż na sam szczyt budowli wzniesionej ongiś na cześć boga słońca.

Stąd rozciągał się widok na miasto i okolicę, która tonęła w kolorze jasnej żółci. Wszędzie bowiem widać było wyraźne oznaki dojmującej suszy. Natomiast na piramidzie głębokim ukłonem przywitał przybyszy władca-kapłan, odrodzony inkaski król. Przedstawił się on jako Huyana Capac, a wyróżniał niezwykle wielobarwnym strojem, w którym długie ptasie pióra były gęsto przeplatane syntetycznymi przewodami o różnorodnej barwie.

Władca wyraził zrozumienie wobec gniewu egipskich bóstw i ich interwencji na ziemiach Inków. Ale zwrócił też uwagę na niedolę własnego ludu. Zasugerował, że geneza inkaskiego dramatu wynikała prawdopodobnie z kradzieży z tej świątyni złotego dysku, emanacji boga słońca Inti. Zaś dokonać miał tego okrutny majański Pan Śmierci – Ah Puch.

Zatem powołując się na mądrość i sprawiedliwość boskich przybyszy, ich nieodzowne przymioty, władca poprosił uniżenie o pomoc w odzyskaniu złotego dysku. W zamian obiecał wstrzymać egzekucję egipskich więźniów, a po sukcesie misji uwolnić Devi, czyli boginię wilgoci Tefnut, oraz wskazać miejsce przebywania zniewolonego Horusa.

Thota i Maat, Szu i Nut, pana Takashi oraz pani Sakura – wszyscy oni, jako fizyczny przejaw dwóch istot, wyrazili zgodę na zaproponowany układ. Z kolei inkaski król wybłagał ich jeszcze, aby do ich powrotu pozostawili na jego usługach krwiożerczą Ammit. Wszystko po to, żeby pomogła ochraniać miasto przed pomniejszymi majańskimi i azteckimi demonami, które w obliczu osłabienia imperium Inków coraz śmielej zaczęły tu sobie poczynać.

IV. KAVI I GEB

Mężczyzna hinduskiego pochodzenia stanął na szczycie pisakowego kopca. Ostatnio kazał go usypać jako punkt widokowy. Zaś uczynili to jego nowi niewolnicy. Osoby, które za swe przewiny srogo osądziła bogini sprawiedliwości Maat i w konsekwencji zakuła w łańcuchy. W ten sposób w tkance tutejszej rolniczej społeczności przysłowiowe ziarno oddzielone zostało od plew. Wolni ludzie o czystych intencjach dalej pracowali harmonijnie na roli, a część wolnego czasu otrzymywali do zagospodarowania na własność. Natomiast niewolnicy nie cieszyli się praktycznie żadnymi przywilejami i całą okazaną im łaską było to, że za nadludzką pracę mogli zachować własne życie, które pierwotnie na rozkaz bogini Maat niemal utracili. Jednak Kavi, we własnym interesie oraz wspaniałomyślnie rzecz jasna, wstawił się za nimi i tak uzyskał nowy rodzaj siły roboczej.

Z kolei samej pracy ciągle było na rolniczej planecie od groma. Choć ostatnio pewne dramatyczne wydarzenia sprawiły, że obecny bóg ziemi Geb musiał znacząco skorygować swe dalekosiężne plany agrarne. Zasadniczy problem stanowiła bowiem woda, a ściślej jej niedostatek, zaś jeszcze konkretniej to dramatycznie brakowało tu na ten czas bogini wilgoci Tefnut, czyli żony Kaviego, Devi.

Co się mianowicie wydarzyło? Otóż niedługo po sądzie dokonanym przez Maat wylądował na rolniczej planecie bóg mądrości Thot przypominający niepokojąco pana Takashi i zabrał on ze sobą boginię sprawiedliwości, notabene ciut nie Sakurę. Lecz w ich miejsce przybył wkrótce ktoś inny. Byli to żądni niewolników najeźdźcy, którzy znienacka spadli z nieba w statkach powietrznych pod postacią jaguarów. Potem niewolili na potęgę zatrzymanych ludzi i w czasie, gdy Kavi niezbyt bohatersko zakopał się dla niepoznaki w piasku, uprowadzili oni także Devi.

Od tej pory słuch po partnerce boga Geba zaginął. Niestrudzenie wypatrywał on swej kochanki i właśnie w tym celu kazał usypać wielki piaskowy kopiec. Z jego szczytu co raz rozglądał się na cztery strony pół-pustynnego świata w nadziei, że gdzieś, kiedyś dostrzeże swą tak bardzo użyteczną ukochaną.

Niestety widział jedynie stworzone za jej sprawą jezioro oraz rzekę. Mógł też podziwiać bujny ogród wyrastający ze znacznych połaci czarnoziemu, który wspólnie z Devi użyźnili, kochając się tam namiętnie raz za razem. Ponadto w zasięgu widoku miał jeszcze rolniczą wioskę, postawione naprędce baraki dla niewolników oraz kilka pól jęczmienia oraz pszenicy. Dalej rozciągała się tylko bezkresna, złocista pustynia, tonąca w świetle wiecznie widocznych na niebie dwóch słońc.

Dlatego zdesperowany Kavi stracił w końcu cierpliwość i zdecydował się udać na poszukiwania bogini wilgoci Tefnut. Wsiadł do swego uszkodzonego skarabeusza, którym ciągle mógł przemierzać przestrzeń, wyłącznie szorując podwoziem po piasku i wyruszył na żmudne poszukiwania.

Na tej planecie nie istniał cykl dnia i nocy, więc szybko stracił rachubę czasu, którą do tej pory wyznaczał cykl pracy rolników oraz niewolników. Podobnie, gdyby nie urządzenia nawigacyjne w skarabeuszu straciłby również orientację w terenie, podczas swej podróży nigdzie bowiem nie dostrzegał żadnych wyróżniających się punktów.

Jednak dzięki wyświetlanym, wirtualnym mapom w pojeździe, wiedział, że zdołał już przebyć szmat drogi w rozlicznych kierunkach. Natomiast nie dość, że nie odnalazł najmniejszych śladów porywaczy Devi, czy jej samej, to nie odnalazł też jakichkolwiek śladów czegokolwiek innego poza piaskiem.

Aż kiedy tracił już całkiem nadzieję w sens dalszych poszukiwań, objawiła mu się częściowo przysypana budowla. Składała się ona z ciemnego kamienia i posiadała kształt olbrzymiego prostokąta, a w każdej ścianie umiejscowione były kamienne drzwi, choć tylko jedne nie zostały znacząco wchłonięte przez pustynię.

W związku z tym Kavi udał się do jedynych wrót, które potencjalnie mógł sforsować. Napotkał na framudze hieroglify odnoszące się do boga Geba, a przedstawiające siedzącą, ludzką postać, ptaka – chyba gęś oraz coś jakby motykę. Ponadto zauważył miejsce na odcisk dłoni. Sam w pierwszym momencie się zdziwił, że rozumie pismo obrazkowe. Zaraz jednak uśmiechnął się do siebie triumfująco na wspomnienie, że w tym nowym świecie został przecież poliglotą i bez trudu nawiązywał komunikację dziwnym językiem z tubylcami, czy staroegipskimi bogami.

Pokrzepiony tą myślą przyłożył dłoń w aż proszące się do tego miejsce, czyli na poczyniony już tu odcisk i spokojnie czekał. Lecz nie musiał tego czynić zbyt długo, bo kamienne drzwi raptem zaskrzypiały, wydając nieprzyjemny dźwięk niczym zjeżdżanie paznokciami po tablicy, po czym w chmurze pyłu rozsunęły się na boki i objawiły przestronne przejście.

Wewnątrz automatycznie zapaliło się światło, którego źródła Kavi nie był w stanie zlokalizować. Ale złocista poświata w środku wręcz zapraszała go do spenetrowania tajemniczej budowli. Dlatego głęboko się zaciągnął gorącymi, suchy powietrzem, a następnie, niczym prawdziwy odkrywca, ruszył w nieznane.

Przemierzył kamienny korytarz, gdzie po dwóch stronach symetrycznie rozmieszczony były kolejne drzwi z ciemnego kamienia. Aż u zwieńczenia drogi samoistnie otworzyły się przed nim na wprost ustawione wrota. W tym momencie Kavi odniósł wrażenie jakby z antycznego świata wkroczył do ultra nowoczesnego laboratorium. Znalazł się w niezwykle obszernej hali, która poprzedzielana była licznymi rzędami metalowych stołów, na których piętrzyły się w stojakach szklane probówki w otoczeniu rozlicznych urządzeń i instrumentów pomiarowych. Niektóre przywodziły na myśl mikrofalówki, inne stanowiły zaawansowane wirniki, suszarnie czy naszpikowane elektroniką akwaria. Do tego wszystkie te przyrządy posiadały bardzo wymowne oznaczenia w postaci pisma obrazkowego rozumianego obecnie przez Kaviego. Dzięki temu w mgnieniu oka doszedł on do tego, gdzie tak naprawdę zbłądził. Ponieważ dodatkowo już zdążył skojarzyć to otoczenie z fotografiami laboratoriów wielkich korporacji agrarnych prezentowanych mu przez przedstawicieli organizacji humanitarnych na pograniczu indyjsko-pakistańskim.

Zatem zawitał on do najprawdziwszego w świecie kompleksu laboratoryjnego jakiejś transmutacji genetycznej. A skoro tak, to pomny swego dotychczasowego doświadczenia z modyfikowaną żywnością, doszedł do wniosku, że było to ostatnie miejsce, gdzie powinien przebywać. I już miał czym prędzej zawrócić, gdy naraz w progu pomieszczenia rozjarzyło się jaśniejsze światło, a z umieszczonego tam mikrofonu popłynął nieco jadowity, kobiecy głos:

– Jest tam kto? Czy ktoś mnie słyszy?! Poprzedni bóg ziemi, Geb, poinstruował mnie, że kiedyś ktoś uaktywni na pustyni pewne miejsce, a wówczas będę mogła na tym wielce skorzystać. No dalej, odezwij się do mnie, tajemnicza istoto, kimkolwiek jesteś. Obiecuję ci, że nie pożałujesz. Rozkazuje ci to uczynić sama królowa, wielka i nieśmiertelna Kleopatra. Nie zwlekaj, a nagroda cię nie ominie.

V. SPOTKANIE ZE STARCEM RE

Na lotnisku w Honolulu czarny samochód zatrzymał się tuż przed niewielkim odrzutowcem pasażerskim. Grożąc zasłabnięciem z niedocukrzenia, Zahira wymusiła jeszcze na agencie Ibisie dostawę do powietrznego środka transportu dwóch kartonów świeżych pączków. Tak zaopatrzona dała się wreszcie wprowadzić na pokład i niebawem już leciała w kierunku kontynentu Ameryki Północnej, przemierzając przestrzeń powietrzną nad Oceanem Spokojnym.

Lecz sama Egipcjanka wcale nie była spokojna. Po drodze nieustannie pałaszowała łakocie i strzepywała okruszki sypiące się na klawiaturę laptopa, a wzrok miała nieustannie wbity w monitor, gdzie odczytywała coraz bardziej absurdalne treści. Kilka razy przemknęło jej nawet przez myśl, że być może właśnie śniła jeden ze swych staroegipskich snów, to jest koszmarów. Jednak wokół miała tylko agenta Ibisa i kilku smutnych, podobnie ubranych panów, a żadnych egipskich bogów. Dlatego zakładając, że mimo wszystko doświadczała rzeczywistości, wytężała uwagę głównie nad poskładaniem wszystkich zebranych informacji do kupy. Z tym zaś miała nie lada problem.

Otóż dowiadywała się na wstępie, że genezy Federalnej Agencji Mitologicznej należało upatrywać w początkach obecnego wieku. Wówczas wokół ziemskiego globu zaobserwowano anomalię, która się stale powiększała, transformowała i wypromieniowywała coraz bardziej złożone i niezidentyfikowane fale. Jednocześnie wespół z tym procesem zainicjowane zostało pasmo niepokojących zmian dotyczących samej planety. Zasklepiająca się od pewnego czasu dziura ozonowa, ponownie powiększała swoje rozmiary. Efekt cieplarniany, który raczkował, nagle gwałtownie przyspieszył. W kartotekach policyjnych na całym świecie odnotowywało się o wiele więcej zabójstw, gwałtów i kradzieży. Do niedawna wygaszone konflikty zbrojne odżywały z nową siłą. Ponadto drastycznie spadała wydajność gleby, a powietrze i woda wykazywały w swoim składzie coraz więcej zanieczyszczeń i mniej tlenu. Zaś co najgorsze, wszystkie te negatywne tendencje miały przyspieszać w wykładni geometrycznej. Obliczono, że jeżeli nic się w tym względzie nie zmieni, to ludzkości nie dane będzie powitać nawet nowego dziesięciolecia – wyginie ona niczym dinozaury.

W oparciu o zebrane informacje szybko też postawiono solidną hipotezę, że zaistniała skala katastrofalnych zmian mogła mieć ponadnaturalny rodowód. Dlatego poszukiwania potencjalnego wyjścia z arcykryzysowej sytuacji zaczęto szukać również na płaszczyźnie dawnych podań i starożytnych mitów. Ponieważ to w nich znajdowały się wręcz niezliczone odwołania do nagłych katastrof ściąganych na ludzkość za sprawą sił wyższych.

W konsekwencji okazało się, że najprawdopodobniej był to właściwy trop. Albowiem grupa naukowców z otwartymi umysłami z historykami o szerokich poglądach, archeologami i najwybitniejszym medium tych czasów przedstawiła wspólnie szereg silnych dowodów, że za nadchodzącą hekatombę odpowiadało budzące się, prastare zło.

Absolutny przełom dokonał się jednak przed kilkoma miesiącami, kiedy w Układzie Słonecznym nastąpił spontanicznie rozbłysk energetyczny nieznanego pochodzenia. Był on niczym manifestacja pioruna, który przeszył kilka punktów zlokalizowanych na Ziemi oraz w samym kosmosie. Mianowice wspomniany promień przeszedł przez asteroidę, gdzie swoją akcję przeprowadzał znany wszystkim kapitan Henen. A niezwykła energia dosięgła również przedmieść Kairu, ośrodka medycznego na wyspie Kiusiu, obozu biedoty na pograniczu pakistańsko-indyjskim oraz paryskiego Luwru.

We wszystkie te miejsca rozwijająca się dynamicznie Agencja Mitologiczna, na której działalność nie szczędzono funduszy, wysłała swoje wyspecjalizowane jednostki. W wyniku ich działań zabezpieczono ciała w sumie ośmiu osób znajdujących się w śpiączce po uprzednim stanie śmierci klinicznej. I wszystkie te osoby przetransportowano do Nevady wprost do wnętrza budowanej olbrzymim nakładem sił i środków piramidy z zewnątrz będącej wierną kopią Wielkiej Piramidy w Gizie.

Początkowo, ze względu na swój unikatowy kształt i rozmiary, budowla ta miała służyć przede wszystkim zaawansowanym badaniom nad nowymi rodzajami odkrywanych energii. Lecz ze względu na to, iż sama stanowiła specyficzne energetyczne źródło, zdecydowano, że tam właśnie umieszczone zostaną postacie w śpiączce naznaczone obecnie specyficznymi energetycznymi stygmatami. Tomografia komputerowa bowiem potwierdziła jednoznacznie, że ich mózgi weszły w stan absolutnie niezwykłej aktywności, której nie dało się powiązać z żadnymi znanymi wzorcami.

Wtedy jednakże dokonała się rzecz całkowicie przekraczająca jakiekolwiek pojęcie, która zatrzęsła fundamentami znanej nauki. Otóż pracownicy rekonstruowanej piramidy w Nevadzie doświadczyli autentycznego przeskoku w czasie. Ten nagle zaczął płynąć ponownie od chwili tuż sprzed rozbłysku tajemniczego promienia energetycznego. Co więcej, wydarzenia zaistniałe w nowym cyklu czasu nie stanowiły kopii uprzednich. Świat uległ lekkiej odmianie, wspomniany promień energetyczny ponownie nie został wyemitowany, a sam proces zachodzących na Ziemi katastrofalnych zmian spowolnił. Ale niestety tylko na moment, aby zaraz jeszcze przyspieszyć.

Aczkolwiek Agencja Mitologiczna uzyskała silne przesłanki, że jeżeli istniało jakieś wyjście z rysującej się dramatycznej sytuacji, to odpowiedź powiązana była zapewne z ośmioma sarkofagami w piramidzie i przebywających tam w śpiączce osobami. Działo się tak, ponieważ wyłącznie one zostały w świecie niejako zdublowane. Natomiast pracownicy piramidy, którzy jako jedyni świadomie doświadczyli przeskoku w czasie, nie odnaleźli w nowej linii czasowej swych kopii.

Do tego, co pewien czas czynność fal mózgowych osób w sarkofagach ulegała istotnej zmianie. Obecnie inne były u niejakiego Abdula, zmieniły się znacząco u pary Japończyków; pana Takashi oraz pani Sakury. Kavi i Devi, osoby hinduskiego pochodzenia, także wykazywali odmienne aberracje fal mózgowych, podobnie jak wspólnie kapitan Henen oraz Nadia. Lecz poza wymienionymi postaciami był tam ktoś jeszcze.

Czytając ostatni akapit, kawałek pączka z wrażenia stanął Zahirze w gardle i ta zaczęła się gwałtownie dusić. W sukurs przyszedł jej niezawodny agent Ibis, a ściślej jego pięść tłukąca ją po szerokich, owalnych plecach. Aż Egipcjanka gwałtownie wypluła na klawiaturę kawałek zaślinionej, mącznej pulpy i jednocześnie przerażona ostatnim przeczytanym akapitem spojrzała na mężczyznę w czerni.

Ten, z kamiennym wyrazem twarzy, twierdząco pokiwał jej głową, dając do zrozumienia, że była obecnie drugą kopią samej siebie, która jakby nigdy nic pojawiła się nagle po cofnięciu czasu w nowej jego linii. Zaś pierwotna Zahira bynajmniej nie dostała niespodzianki w postaci wycieczki na Hawaje. Tamta pani archeolog została przygnieciona granitową płytą podczas wykopalisk i na ten czas ciągle dogorywała w Nevadzie w postawionej tam monumentalnej piramidzie.

Egipcjanka z trzaskiem zamknęła laptop i zrezygnowana próbowała poukładać sobie w głowie wszystkie wchłonięte wiadomości, to jest w jej mniemaniu raczej niedorzeczności. Niestety mętlik w jej umyśle tylko narastał. I w takim stanie pewnego otępienia po wyjściu z samolotu przywitała jasny, słoneczny dzień doświadczany na bezkresnej pustyni Nevady, gdzie w dali wznosiła się niebotyczna piramida.

Widok tej strzelistej budowli szybko się przybliżał, gdy Zahira z nieodstępującym jej Ibisem, jechała podstawionym na lotnisku wojskowym jeepem we wschodnim kierunku. Samochód zaparkował tuż przy jednej z trójkątnych ścian, a agent wskazał otyłej kobiecie, aby towarzyszyła mu do wnętrza piramidalnego przybytku.

W środku, ku zadowoleniu pani archeolog, wykończenie tego molocha znacząco odbiegało od oryginału. Zamiast absurdalnie ciasnych, kamiennych korytarzy trafiła tu bowiem na nowoczesne centrum naukowo-badawcze. Całość konstrukcji tonęła w połyskującym, srebrzystym metalu i przezroczystym szkle. Wnętrze pełne było obszernych hal, tarasów oraz rozlicznych wind i ruchomych schodów łączących zgrabnie liczne kondygnacje. Dało się tu również zauważyć na czarno ubraną ochronę, a także mrowie naukowców w białych kitlach. Wszyscy demonstrowali na sobie identyfikatory w postaci plakietek ze zdjęciem przyklejonych na klatkach piersiowych. Tuż za wejściem podobny kawałek plastiku otrzymała Zahira, którą ponadto poddano przeskanowaniu siatkówki oka. Ona zaś przyjęła z zadowoleniem to, że nie ważeniu – z pewnym wyrzutem, skierowanym we własną osobę, wspomniała kaloryczność pochłoniętych tego dnia łakoci.

Następnie, cały czas w towarzystwie znanego sobie agenta, pojechała ruchomymi schodami do centralnej części piramidy. Tutaj wspólnie przekroczyli pilnowane, przeszklone drzwi i weszli do pomieszczenia pełnego zaawansowanej aparatury medycznej. Ale nie tyko jej. Stało tu w równym rzędzie osiem przeszklonych sarkofagów z taką samą ilością osób w środku. Zahira zogniskowała uwagę na tuszy najtęższej pacjentki i żałośnie jęknęła:

– Po co… mnie tu przyprowadziliście…?

Odpowiedzi udzielił niezawodny agent Ibis:

– Żeby przedstawić naoczny dowód na prawdziwość naszych słów i aby skoncentrowała pani wszystkie wysiłki na współpracy. Nie zaś domysłach, czy przypadkiem ktoś raczy tu sobie robić, za przeproszeniem, staroegipskie jaja.

– Aha… – stęknęła Egipcjanka i z wolna podeszła do zamkniętej w szklanej gablocie bliźniaczo podobnej do siebie postaci. Przyjrzała się tak dobrze znanemu sobie obliczu otyłej kobiety dobrze po czterdziestce, tutaj spoczywającej z zamkniętymi oczyma i w białej tunice. Gdy raptem bliźniacza postać otworzyła gwałtownie oczy, a okoliczna aparatura medyczna wydała z siebie alarmowy dźwięk. – Co jest…? – warknęła zdezorientowana Zahira, patrząc w twarz innej osoby niczym w lustrzane odbicie. Nagle zaroiło się wokół niej od naukowców, a ona sama odczuła nieprzyjemny ucisk w skroniach. Do tego cisnęły się do jej głowy obrazy stanowiące przebłyski ze śnionych przez nią ostatnio tajemniczych, staroegipskich obrazów. Zaraz jednak wszystko się uspokoiło, wizje odeszły, a kobieta w sarkofagu na powrót zamknęła powieki.

– Świetna robota – odezwał się lodowato Ibis.

– Że niby jak…? – syknęła zdenerwowana Zahira. Na co agent, wskazując na krzątających się naukowców, wyjaśnił:

– Niektórzy pesymiści krakali, że konfrontacja dwóch bliźniaczych postaci z odmiennych linii czasowych doprowadzi do paradoksu czasoprzestrzennego i wszechświat przestanie istnieć. Ale jak widać, otrzymaliśmy jedynie kolejną pulę danych do wnikliwej analizy. Zaznaczę też, że pozostałe ludzkie duplikaty, poza Nadią oraz Henenem, których straciliśmy w niewyjaśnionych okolicznościach, zostały fizycznie wyeliminowane przez niezidentyfikowanego wroga. Więc była pani ostatnim obiektem, który mogliśmy skutecznie skonfrontować ze swoją uprzednią wersją.

– Ostatnim obiektem… – Egipcjanka z trudem przełknęła ślinę.

– Tak właśnie mówię – potwierdził agent.

– I mam może jeszcze temu przyklasnąć, zatańczyć z radości…? – Siląc się na sarkazm, zazgrzytała zębami Zahira, która po początkowym stanie swoistego otępienia spowodowanego natłokiem absurdalnych wydarzeń coraz bardziej powracała do swej zwykłej, zadziornej natury. – Macie tu jeszcze jakieś atrakcje? Chętnie rzucę okiem, skoro już łaskawie przytaszczyłam tutaj swoje tłuste dupsko: – mówiąc to, Egipcjanka z pewną odrazą popatrzyła do sarkofagu podpisanego Nadia, gdzie podłączona do respiratora postać bez rąk i nóg została szczelnie przykryty białym całunem. Potem kobieta przeniosła spojrzenie na pojemnik z imieniem Henen i dostrzegła zaintubowanego mężczyznę z maską na twarzy oraz dziwnie zdeformowanym korpusem, z którego, niczym rogi wystawały wypchnięte od wewnątrz żebra. Po tych makabrycznych obrazach pani archeolog ponownie spojrzała na Ibisa, a ten spokojnie oznajmił:

– Już czas na specjalną konferencję w Wielkiej Galerii, zapraszam.

– A teraz przebywaliśmy wy…?

– Sali z sarkofagami, czyli komnacie faraona, rzecz jasna – stwierdził tradycyjnie formalnym tonem Ibis.

– No jasne… – Zahira klepnęła go silnie w plecy i ochoczo rzuciła: – To prowadź mnie, Anubisie, po tych zacnych zaświatach.

– Ibisie – poprawił agent, wskazując na swój identyfikator.

– Dla mnie będziesz Anubisem, przyzwyczajaj się, jeżeli mamy razem współpracować. – Egipcjanka uśmiechnęła się z pewną wyższością. A już wkrótce zjechała przeszkloną windą poziom niżej i wraz z agentem weszła do sali przywodzącej na myśl konferencyjną. Znajdowało się tu bowiem kilka rzędów zajętych już foteli. Natomiast naprzeciw stał starszy mężczyzna w białym garniturze oraz z siwymi włosami i brodą w tym samym kolorze, mający za plecami duży ekran. Postać ta przyszpiliła agenta wzrokiem i wyniośle chrapliwym głosem do niego oświadczyła:

– W samą porę, Anubisie.

– Jestem… Ibis. – Na twarzy mężczyzny w czerni po raz pierwszy drgnął nerwowo mięsień, zdradzający pewne zakłopotanie jego właściciela. Z kolei starszy mężczyzna pokiwał z dezaprobatą głową i wyjaśnił:

– Z racji udanego przebiegu twojej misji właśnie awansowałeś w trybie natychmiastowym i obecnie będziesz głównym koordynatorem prac w terenie, jaki przeprowadzi pani archeolog Zahira, gratuluję. Dlatego nie możesz mieć ksywki zwykłego ptaszyska. Od teraz jesteś więc Anubisem do pary z Neftydą. – Wskazał na Egipcjankę. Ona dumnie wydęła swe usta w reakcji na wyróżnienie jej imieniem samej bogini i arogancko rzuciła:

– A kim ty jesteś, drogi siwulku?

– Kim…? – Starzec zmierzył kobietę wzrokiem i z ciężkością w głosie przemówił: – W świecie tej piramidy jestem samym bogiem Re, kochana i oczekuję dla siebie należnego szacunku oraz posłuchu…

– To nasze główne medium i szef całej Agencji Mitologicznej – szepnął do Zahiry nad wyraz dyskretnie agent tytułowany już jako Anubis. Zaś Egipcjanka z ciekawością zauważyła, że aby przekazać jej tę wieść, mężczyzna w czerni nie otworzył nawet ust.

– Jesteś brzuchomówcą, spryciarzu? – zapytała zaskoczona. Lecz zamiast odpowiedzi ze strony agenta, doczekała się jedynie reprymendy starca Re: