Alison. Po drugiej stronie - Sebastian Buśk - ebook

Alison. Po drugiej stronie ebook

Sebastian Buśk

3,3

Opis

Czy zastanawialiście się, co czeka mężczyzn źle traktujących swoje żony, dziewczyny, narzeczone?
Kara po śmierci? I to jaka!
Świat, do którego zostają zesłani najgorsi przedstawiciele płci brzydkiej. Śmierdzące Miasto Potępionych. Według legendy przybędzie do niego kobieta, która osądzi i ukarze wszystkich mężczyzn, a jednego wybranego zabierze ze sobą na powrót do świata żywych.
Pewnego dnia w mieście pojawia się ta, która będzie musiała dokonać wyboru. Rozpoczyna się bój o Alison.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
1
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

I

1.

W mrokach czeluści, po raz pierwszy od wielu stuleci, pojawiła się srebrna gwiazda. Blaskiem swym oblała ogromny witraż znajdujący się w oknie twierdzy wyrastającej z gór Dangesus. Przedstawiał on olbrzymiego stwora, który swoją nogą zgniatał ludzkie czaszki, a w ręku dzierżył potężną broń przypominającą topór. Wokół wiły się ognie, które smagały ludzkie domostwa. Światło gwiazdy z minuty na minutę robiło się coraz jaśniejsze. Nagle obraz na witrażu ożył. Stwór poruszył się, a ognie zatańczyły wokół uciekających przed nimi ludzi. Srebrzyste promienie przepłynęły przez witraż i osiadły na wykonanym z ludzkich kości tronie.

Chwilę potem do pomieszczenia weszła okryta czarnym płaszczem i kapturem postać. Wydobywał się z niej dym i cień. Spojrzała na oświetlony tron i rzekła:

– Już niedługo, mój panie, powrócisz w majestacie. A wtedy wszyscy dostąpią ognistego odkupienia!

Po tych słowach stwór na witrażu mocno zacisnął palce na broni, a z jego płuc wydobył się ryk, od którego zatrzęsły się mury twierdzy.

 

 

II

2.

W porze wieczornej po jednym z dużych miast przechadzało się dwoje ludzi: mężczyzna i kobieta. On był ubrany dostojnie i elegancko – w garnitur najwyższej klasy, świecące lakierki, długi czarny płaszcz z drogiej skóry; ona równie starannie według obecnej mody – w jasnoczerwoną sukienkę za kolana, czerwone buty na obcasie, bluzeczkę w kolorze sukni i kremowy płaszczyk.

Wokół nich wszędzie stały domki jednorodzinne. W którymś momencie para stanęła przy furtce do jednego z nich. Mężczyzna patrzył na chwilę na budynek, po czym przeniósł wzrok na swoją towarzyszkę.

– Spędziłem z tobą niesamowity wieczór – rzekł i kłamał jak z nut.

– To tak jak ja – odpowiedziała kobieta, która mówiła szczerą prawdę.

– Życzę ci słodkich i ciepłych snów – mężczyzna tym razem mówił prawdę.

– Ja tobie też.

On przez chwilę dziwnie spoglądał na kobietę.

– Mhm. Mam nadzieję, że twoje stópki nie ucierpiały za bardzo na tych wysokich obcasach.

W odpowiedzi usłyszał:

– Mam nadzieję, że twoje też nie.

Teraz jeszcze dziwniej spojrzał. Robił wszystko, aby jak najszybciej zakończyć to spotkanie.

– Eee, no tak. Dobranoc!

Jeszcze nie zdążył się obrócić, a już usłyszał:

– Tobie też!

W tym momencie miał taką minę, jakby dostał kopa w krocze. Z tym wyrazem twarzy ruszył przed siebie.

Kobieta zrobiła piruet na palcach i radośnie machając na boki głową, weszła do domu. Zza barku wyłoniły się trzy kobiety z drinkami w ręku. Poczekały, aż uśmiechnięta pannica w czerwonej sukni powiesi swój płaszcz i dołączy do nich. Wtedy i ona otrzymała drinka w małej szklaneczce. Usiadła na sofie. Napiła się odrobinę przez rurkę, odchyliła głowę do tyłu i rozmarzona wyrzuciła z siebie:

– Aaaaach!

Koleżanki nie wytrzymały i z miejsca zapytały:

– No i jak? Opowiadaj!

Dziewczyna przeciągnęła się jak kotka.

– Och! Dziewczyny, było bosko!

 

W tym samym czasie mężczyzna wsiadał do zaparkowanego samochodu i pojechał do swojego ulubionego lokalu. Zasiadł przy barze, przy którym gawędziło trzech innych facetów. Gdy tylko go zobaczyli, podali mu piwo w wielkim kuflu. Poczęstowany mężczyzna wygodnie się rozsiadł, wziął potężny łyk, odstawił kufel, otarł pianę spod nosa i wystękał:

– Eeeeech

– No i jak? Opowiadaj!

Mężczyzna oparł łokcie o blat baru – wyglądał, jakby wrócił z pracy po kilkunastu godzinach. Potarł rękoma oczy i odparł:

– Ech! Chłopaki, nędza, aż oczy pieką!

 

W domku kobiety rozległo się pytanie koleżanek:

– Jaki był?

W odpowiedzi usłyszały:

– Przystojny, słodki, ciekawy i ciepły jak ciasto z piekarnika!

Koleżanki z ulgą popatrzyły po sobie.

 

W meczu oglądanym przez klientów baru nastąpiła przerwa. Jeden z kolegów mężczyzny zapytał:

– Jaka była?

Dwaj pozostali spojrzeli i czekali na odpowiedź.

– Brzydka, gorzka, nudna i zimna jak lód z zamrażarki!

Teraz wszyscy trzej popatrzyli na siebie i z trudem przełknęli piwo.

 

– Co teraz robić? Chyba zadzwonię do niego – podnieconym głosem powiedziała dziewczyna w czerwonej sukience.

– Nie! Co ty robisz, tylko go wystraszysz! Pomyśli sobie, że jesteś zabujana!

Wtrąciła się druga:

– Pamiętaj, jak któregoś dnia zadzwoni, to udawaj taką niedostępną, żeby nie myślał, że jesteś łatwa i lecisz na każde jego skinienie.

– No spokojnie, o to się nie bójcie – pewnie odparła zakochana dziewczyna.

 

Mecz oglądany w barze został wznowiony, a tym samym rozmowa.

– Co teraz robić? – zapytał zrezygnowany mężczyzna.

– Zadzwoń do niej jak najprędzej. Oby tylko nie było za późno – odpowiedział mu kolega.

– Za późno na co?

– Na to, że się w tobie zabuja – odezwał się drugi.

Mężczyzna szybko wystukał numer.

– Cześć, Alison. Z tej strony Gabriel!

– Aaaa, Gabriel! – w słuchawce usłyszał szemrania koleżanek. Alison je uspokoiła, wołając: – Cicho, cicho, laski – po czym wróciła do rozmowy. – Hej, Gabriel, co tam?

– Eee, masz jutro czas? Może razem pójdziemy do parku nad stawik?

– Aaaa, do parku! – odezwała się kobieta piskliwie. – No jasne, że… To znaczy – spojrzała na jedną z koleżanek i dokończyła: – Nie wiem, czy uda mi się jutro znaleźć chwilę na spotkanie z tobą – koleżanka podniosła kciuk do góry.

– Ja bardzo proszę, Alison – Gabriel stwierdził, że musi użyć swoich wrodzonych umiejętności. – Zależy mi na tym, żeby jak najszybciej ujrzeć twoją słodką buźkę. Tęsknię za nią, a jeszcze bardziej za tobą. Ta czerwona suknia będzie mi się dzisiaj śnić całą noc.

Dziewczyna po tych słowach mało się nie rozpłynęła z zachwytu, więc bez namysłu powiedziała:

– Dla ciebie mam zawsze czas! – co koleżanka skwitowała kciukiem skierowanym do dołu.

– Super, to jesteśmy umówieni. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Miłego wieczorku. Trzymaj się!

– Ja tobie też chcę coś powiedzieć. Pa, Gabriel!

Rozłączyli się.

 

– Ach, on jest boski – powiedziała rozmarzona Alison, wpatrując się w telefon.

– Nooo – potwierdziły koleżanki, choć niechętnie.

 

– Ech, ona jest beznadziejna… – skwitował Gabriel po skończonej rozmowie.

– Nooo – przytaknęli wszyscy trzej koledzy, jeden z nich zapytał:

– Jak zamierzasz pokazać, że nic do niej nie czujesz?

Gabriel przesunął palcem po oszronionym kuflu i z wielką energią odpowiedział:

– Wprost! Poczekam tylko na jej pierwszy gest.

 

W jednorodzinnym domku koleżanka zadała to samo pytanie Alison.

– Jak zamierzasz pokazać, że coś do niego czujesz?

Ta bawi się przez chwilę rurką od drinka i nagle wyrzuca z siebie:

– Wprost! Poczekam tylko na jego pierwszy gest. Zresztą wiecie, dziewczyny, rozumiemy się z Gabrielem bez słów.

Po godzinie przyjaciółki się rozstały. Alison, wykąpana, usiadła na pościelonym łóżku. Z szafki wyciągnęła ładnego misia. Na środku miał białą plakietkę. Dziewczyna sięgnęła po czarny marker i napisała na plakietce „Gabriel”. Zgasiła światło, wskoczyła pod kołdrę i mocno przytuliła misia do piersi.

W mroku można było dostrzec duży kosz, a w nim stertę takich samych misiów z plakietkami, na których widniały wypisane męskie imiona: George, Frank, Edward oraz wiele, wiele innych. Zdobiły brzuchy małych zapomnianych misiów.

 

3.

Następnego dnia Gabriel i Alison spotkali się w umówionym miejscu.

Oboje stali przed sobą, nie wydając ani jednego dźwięku. Kobieta trzymała torebkę i kołysała się to w lewo, to wprawo, wlepiając spojrzenie w swoje buty na obcasie. Nerwowo przygryzała wargi.

Mężczyzna trzymał ręce w kieszeni spodni, rozglądał się to na lewo, to na prawo, co raz rzucając wzrokiem na swoje wypolerowane lakierki.

Odezwał się pierwszy.

– Powiem wprost. Nie podobasz mi się ani trochę. Nie mam zamiaru się z tobą spotykać. Wczorajszy dzień to była tragedia! Mam nadzieję, że szybko o tym zapomnę – mówił szczerą prawdę. A po chwili milczenia dodał: – A ty co chciałaś mi wyznać?

Alison najpierw nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła się, jakby ktoś jej wbił kołek w serce. Zraniona, patrząc wciąż w ziemię, wymamrotała:

– To samo, co ty mi – ale kłamała jak z nut.

– W sumie to dobrze. Cieszę się, że się zgadzamy. Żadne z nas nie będzie cierpiało – bez współczucia podsumował Gabriel.

Po tych słowach kilka łez Alison kapnęło na ziemię.

– Tak… Żadne.

W tym samym dniu kolejny miś trafił do kosza; miał na plakietce imię Gabriel.

 

4.

Alison była w drodze do swoich rodzinnych stron, kiedy zadzwoniła jej komórka.

– Alison, gdzie ty jesteś?

– Gdzieś jadę. A co?

– Zostawiłaś torebkę w pracy. Jest w niej portfel, dokumenty i jeszcze…

Koleżanka nie dokończyła, gdyż Alison jej przerwała.

– Weź sobie coś, jeśli chcesz. Żadna z tych rzeczy nie będzie mi już potrzebna.

– Eeee… Że co?! Po co mi twoje dokumenty? Wyrabiasz nowe czy jak? Halo? Halo, Alison? Jesteś tam?!

Ale Alison już się rozłączyła. Właśnie dojechała do niewielkiej miejscowości. Zaparkowała w iglastym lasku na uboczu miasteczka. Wysiadając, mało nie wpadła na tabliczkę ze strzałką na północ i napisem „Jezioro Nigela – to dopiero początek Twojej wędrówki”. Pod nią widniała wskazówka dla turystów: „Podążaj ścieżką, a nie zbłądzisz”.

Dziewczyna szybkim krokiem powędrowała na północ. Nie minęło wiele czasu, a znalazła się u brzegów jeziora. Było dość spore i wciąż zarybiane, stało się więc rajem dla wędkarzy. Dziś nie było widać żadnego.

Alison kochała te jezioro. Dziadek ją tu zawsze zabierał, biegała wtedy na bosaka po plaży i nie sposób było ją zatrzymać. Westchnęła głośno i wyszeptała:

– Och, dziadku, tak bardzo mi cię teraz brakuje.

Spojrzała na wysoką skarpę, ulubione miejsce, gdzie przesiadywała, podziwiając wieczorami gwieździste niebo. Wdrapała się teraz na sam szczyt, na którym znajdowała się śliczna kapliczka. Przedstawiała małego anioła rozkładającego ręce w geście bezradności. Dziadek opowiadał jej kiedyś o przeszłości tego miejsca. Kapliczka została postawiona jeszcze przed tym, jak on się urodził. Dowiedział się o historii tego miejsca od tutejszego księdza.

Przed wieloma laty to jezioro było bardzo sławne. Nazywało się wtedy Niebiańskie Jezioro. Wszyscy zjeżdżali tutaj, aby się w nim wykąpać. Sądzono bowiem, że jego woda ma właściwości lecznicze. Ludzie po jednej kąpieli doznawali niewytłumaczalnego uzdrowienia. Jedni zostawali uleczeni z ciężkiej choroby, innym przechodziły nieustające bóle i różnego rodzaju dolegliwości. Pewnego dnia zjawiła się tu matka z synem. Chłopiec cierpiał z powodu strasznie zdeformowanej twarzy. Chciał wreszcie być taki jak inni. Ale po wielu kąpielach jego twarz pozostawała taka sama. Inne dzieci szydziły z niego. Zrozpaczony chłopiec uciekł przed nimi na szczyt tej skarpy. Matka ze łzami w oczach i strachem w sercu pobiegła za nim. Na szczycie dzieci przyparły chłopca do krawędzi, krzyczały i poszturchiwały go. I wtedy pod jednym z małych prześladowców osunęła się ziemia. Zleciałby w przepaść, gdyby nie refleks chłopaka o zdeformowanej twarzy, który chwycił spadającego, podciągnął go do góry, rozkołysał i postawił bezpiecznie na półce skalnej. Sam jednak stał na niestabilnym podłożu i skarpa nie wytrzymała jego ciężaru… Chłopiec zdążył jeszcze zobaczyć swoją matkę wbiegającą na szczyt i próbującą go złapać. Ich ręce nie zdążyły się złączyć. Biedak runął w przepaść i zginął. Wszyscy świadkowie widzieli jedynie ramiona matki rozłożone w geście rozpaczy i bezradności… I na pamiątkę tych wstrząsających wydarzeń postawiono tam później kapliczkę, na której widniał napis: „Ramiona anioła, które niegdyś obejmowały jedynego syna, Nigela. Teraz obejmują jedynie smutek i żal”.

Po tym wydarzeniu nazwę jeziora zmieniono na Jezioro Nigela. A chłopiec, którego życie ocalało dzięki bohaterskiemu poświęceniu, został księdzem i przekazał tę historię dziadkowi Alison. A teraz dziewczyna stała w tym miejscu i czuła, że dziadek jest jakoś obok. Łzy spłynęły jej po policzkach i musiała wyrzucić z serca cały ciężar i nagromadzony ból.

– Dziadku? W moim sercu nie ma już nic. Ostatnie marzenia i nadzieje pękły niczym szklany witraż. A wszystko przez głupiego faceta. Wcześniejsze również, i poprzednie, i poprzednie… Dziadku, jestem zwykłą dziewczyną, która chce mieć jednego chłopaka na zawsze! Nawet tego nie mogę mieć! Jednego chłopaka, który by mnie pokochał i nigdy nie zostawił. Czy to tak dużo?! Jeśli nie mogę tego dostać, to nie chcę już żyć. Wszyscy mnie skrzywdzili, każdy na inny sposób. Faceci to chamy! Powinni cierpieć za wszystko, co złego zrobili kobietom. Jedynie ty, dziadku, byłeś kochany. Zastąpiłeś mi ojca i zawsze mogłam na ciebie liczyć. Przepraszam za to, co teraz zrobię. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Alison podeszła na skraj skarpy, powoli obróciła się tyłem do przepaści, rozstawiła ręce na boki pod kątem prostym. Stała tak jeszcze przez chwilę, zapatrzona w niebo, po czym pozwoliła, aby przepaść ją porwała. Spadała powoli. Jej łzy leciały do góry; miała wrażenie, że chcą dolecieć do nieba, a było ono wtedy takie piękne! Nieskalane żadną chmurą – czyste i niewinne. W ostatnich chwilach dziewczyna ujrzała ogromne skrzydła anielskie, a spod nich dwoje ramion, rozsuniętych w geście bezradności…

 

 

III

5.

– Fizjonomia tego osobnika jest nieco osobliwa, różni się od tutejszych. Zwróć uwagę na kształt jej miednicy: jest całkiem inna od naszej. Nie kłóć się ze mną, przecież widzę, że jest inna. Daj mi popatrzeć na twoją, to zaraz porównamy i potwierdzisz, że mam rację.

Nagle Alison się budzi. Jej oczom ukazuje się kościotrup, który trzyma w rękach swoją głowę dokładnie na wprost własnego krocza.

– Widzisz, ty masz inaczej od tego stworzenia.

Po czymś takim dziewczyna mogła zareagować tylko w jeden sposób.

– Aaaaaaa!!!

Wystraszony szkielet rzucił głowę do góry, a ta odbiła się od sufitu i poleciała gdzieś w kąt. Sam zaś rzucił się i wdrapał na jakąś wielką szafę z książkami, wyraźnie równie przerażony jak dziewczyna.

– Aaaaaaa!!! – krzyczała nadal Alison. – Potwór! Zboczeniec!

– Zboczeniec? – odpowiedział jakiś głos dobiegający z kąta, do którego poleciała głowa szkieletu.

Dziewczyna podniosła się na rękach i podpełzła w przeciwległy kąt pomieszczenia. Podkurczyła nogi i przycisnęła je do reszty ciała. Cała dygotała ze strachu. Słyszała jedynie skrzypienie szafy. Gdy zebrała w sobie trochę odwagi, zapytała:

– Kim albo czym ty jesteś?

W odpowiedzi usłyszała:

– Chcieliśmy zadać tobie to samo pytanie. W zasadzie to zamierzaliśmy cię pociąć i zrobić ci sekcję zwłok, żeby się tego dowiedzieć.

– Co?!

– No, ale skoro żyjesz i potrafisz mówić, to cała nasza operacja jest zbędna, także nie masz się czego bać – odparła głowa. – Ach, gdzie są moje maniery. Nazywam się Albert, a ten drugi, co siedzi na szafie, to Darwik.

Szkielet zeskoczył z mebla, podbiegł do Alison i podał jej kościstą rękę. Dziewczyna z lekką odrazą ją uścisnęła i ku jej zdumieniu dłoń, o dziwo, była ciepła, a nie jak sądziła – lodowata.

– Miło mi. Jestem Alison – rozejrzała się po pomieszczeniu, do którego w niewyjaśnionych okolicznościach trafiła. Komnata – bo tak można było to miejsce nazwać – była niedużych rozmiarów. Każdy jej bok był nierówny i chylił się do zewnątrz. Na środku pomieszczenia znajdował się stół, a na nim pełno probówek, jakieś menzurki i szklane naczynia. Oprócz dużej szafy, na której do niedawna jeszcze siedział kościotrup, w pomieszczeniu stał regał na książki z dziesięciocentymetrową warstwą kurzu. Na jednej ze ścian wisiały szkice pocisków, armat i bomb, a na przeciwległej – ładny błyszczący order.

– Alison – powtórzyła głowa. – Dziwne imię, jeszcze takiego nie słyszałem. Darwik, pozwól tu na chwilę i daj mi rzucić okiem na naszego gościa. Niezręcznie jest tak rozmawiać, jak się nie widzi nawzajem.

Kościotrup podszedł do miejsca, gdzie leżała głowa, wziął ją pod pachę i z powrotem wrócił do dziewczyny, która wykorzystała ten moment, by im się lepiej przyjrzeć. Głowa była łysa z głębokimi oczodołami – typowa czaszka. Szkielet należał do mężczyzny. Był nagi z wyjątkiem starych żołnierskich butów bez podeszew. Na jednym z żeber miał przybity nieśmiertelnik – małą prostokątną blaszkę z numerami, dzięki którym można było zidentyfikować żołnierza.

– Z tą sekcja zwłok to był taki żart, prawda? – zapytała, lekko przestraszona.

– No pewnie, że tak! – gromko odpowiedział Albert, a po cichu zwrócił się do kolegi: – Darwik, schowaj skalpel!

Szkielet chwilę się zastanowił, po czym włożył skalpel do kieszeni spodni, tyle że już od wieków nie nosił spodni. Ostrze spadło, odbiło się od kamiennego podłoża i poleciało gdzieś na bok. Alison wszystko dokładnie widziała. Czaszka popatrzyła na Darwika, po chwili przeniosła wzrok na dziewczynę i szeroko się uśmiechnęła.

– Ach, te szczury, pojawiają się nie wiadomo skąd. No tak… To może odpowiesz na moje wcześniejsze pytanie? Oboje z Darwikiem jesteśmy bardzo ciekawi, jakim ty stworzeniem jesteś.

– No, człowiekiem. Tak jak… – dziewczyna popatrzyła na szkielet trzymający czaszkę i dokończyła: – …wy kiedyś.

Kościotrup Darwik wysunął na rękach głowę Alberta, tak że znajdowała się bardzo blisko Alison.

– Bzdura! Ludzie wyglądają całkiem inaczej. Są znacznie wyżsi od ciebie i bardziej zarośnięci. Ja to nawet kiedyś miałem piękną brodę. No i na pewno nie są tacy wąscy w talii. I te policzki, takie różowe i gładkie. I patrzcie na te małe stópki! Jak niby ty się utrzymujesz na nich? Do tego te chude i wątłe rączki. Jak tu takimi walczyć? Możesz sobie kłamać, ale na pewno nie uwierzę, że jesteś człowiekiem… Zaraz, zaraz! – czaszka wlepiła swoje oczodoły w klatkę piersiową Alison. – A to co takiego?

Dziewczyna spojrzała na swoje piersi i z wyższością odpowiedziała:

– To jest moja prywatna tajemnica!

Albert chwilę się zamyślił. Ręka kościotrupa podrapała go po głowie.

– Prywatna tajemnica, tak? Hm, coś mi tu nie gra… A, już wiem! Jesteś przebranym Serdem na przeszpiegach! – teraz wyprostowany palec szkieletu wskazał na dziewczynę. – Wszystko już ma sens! Ukryłeś tam jakieś bomby, które mają nas zniszczyć! I myślałeś, że nas przechytrzysz! Ha, ha! Dobre sobie. Na bombach to ja się znam jak nikt. To jedna z nich sprawiła, że została ze mnie tylko ta głowa. Straż! Brać go! Straż!

Nie minęła minuta, a do komnaty wbiegł trochę otyły żołnierz. W ręku trzymał halabardę – broń drzewcową zakończoną z jednej strony ostrym toporem, a z drugiej zagiętym rogiem. Wieńczył ją długi grot.

– To serdyjski konspirator! – zawołał Albert do strażnika. – Na klatce piersiowej ukrył niebezpieczne ładunki wybuchowe.

Mężczyzna z bronią podszedł do dziewczyny. Kiedy ją ujrzał w całej okazałości, był nieco oszołomiony. Alison patrzyła na niego w przerażeniu. Miała ręce skrzyżowane na klatce piersiowej, zakrywając swoje wdzięki. Strażnik nie wiedział, co robić, był zdezorientowany, tak jakby ujrzał coś niespotykanego.

Albert nie wytrzymał i poganiał strażnika.

– Co ty wyrabiasz? Pijany jesteś? Zabierz temu szpiegowi jego bomby, inaczej wysadzi nas tu wszystkich!

Mężczyzna zebrał się w sobie. Odłożył halabardę i złapał ręce dziewczyny, odsuwając je od klatki piersiowej. Kiedy zobaczył dwa wzgórki pod jej bluzką, mało nie upadł. Jego oczy zalśniły jak u małego dziecka, które stoi przed wystawą sklepu zabawkowego. Albert przyglądał się mu z żywym zainteresowaniem. Strażnik zachowywał się, jakby był zahipnotyzowany. Wyciągnął ręce do przodu, chcąc dotknąć tych pięknych wzgórz. Kiedy jego palce już prawie je muskały, Alison nie wytrzymała i spoliczkowała go.

– Nikt nie będzie mnie obmacywał! Łapy przy sobie!

W momencie, gdy jej dłoń dotknęła twarzy strażnika, rozległ się potężny grzmot. Alison zamknęła oczy, a kiedy je na powrót otworzyła, ujrzała ciało mężczyzny niemal wbite w ścianę. Ze strachem zerknęła na swoją dłoń. Emanował z niej jakiś srebrny promień, po czym zgasł. Przeniosła wzrok na Darwika, a ten był w takim szoku, że puścił głowę Alberta. Alison wystękała:

– Co… co się stało?

Ciało mężczyzny ruszało się, więc żył.

Albert z rozwartą szczęką wymówił trzy sylaby.

– Ko-bie-tą!

Wbity w ścianę strażnik powtórzył za nim:

– Ko-bie-tą!

Tak samo i Darwik, zginając nogi w stawach.

– A więc to prawda! – rzekł Albert.

– Jaka prawda? – zapytała dziewczyna.

Nie otrzymała odpowiedzi, gdyż nagle ziemia się zatrzęsła. Zza komnaty dobiegł jakiś hałas. W oddali było słychać szczęk broni. Albert obudził się z zadumy i zaczął działać.

– Alison, musimy stąd wiać i to szybko!

– A co tak nagle zachciało ci się mi pomagać? Jeszcze przed chwilą miałeś mnie za jakiegoś Pserda czy jakoś tam!

– Przepraszam za to, myliłem się. No wiesz, środków bezpieczeństwa nigdy nie za wiele. Mamy mało czasu, musimy wiać. Darwik!

Szkielet podniósł głowę i złapał dziewczynę za ramię, prowadząc ją do ściany, przy której znajdował się regał z książkami. Pociągnął za jedną z nich. Alison pomyślała: „Stary numer z tunelem za regałem z książkami”. Gdy tomik wrócił na swoje miejsce, podłoga pod nimi rozsunęła się i wszyscy troje wpadli do zsypu. Zaraz po tym do komnaty wbiegła straż, ale żaden z żołnierzy nie zauważył zamykającej się na powrót podłogi.

 

6.

Grupa strażników, prowadząc jeszcze do niedawna wbitego w ścianę mężczyznę, przedzierała się przez sieć tuneli. Na końcu jednego pojawiły się wielkie mosiężne wrota. Za nimi znajdowała się komnata, na środku której stał tron z kości. Strażnicy zostawili przed nim towarzysza. Po chwili zza tronu wyłoniła się mroczna postać. Podeszła do klęczącego żołnierza i zapytała:

 

 

– Doszły mnie wieści, że coś nadzwyczajnego wydarzyło się w laboratorium Alberta. Czy może się mylę?

Słowa te sprawiły, że strażnik się wzdrygnął. Głos czarnej postaci był przerażający! Język odmówił mężczyźnie posłuszeństwa.

– No dalej! Mów! – wykrzyczał cień w kapturze.

– Panie, ona tam była! – ze strachem odpowiedział strażnik.

– Jaka ona?!

– Ko-bie-ta! – wybełkotał mężczyzna.

Cień obrócił się tyłem. Zamyślił się i rzekł do siebie:

– A więc stało się! Czas nadszedł!

Po czym, nadal odwrócony, rzekł złowrogo do wciąż klęczącego mężczyzny:

– Cóż mówiłem wam wszystkim na temat tej kobiety?

Żołnierz wbił wzrok w ziemię.

– Jak… jak ktoś ją spotka, ma jak najprędzej przyprowadzić ją przed twoje oblicze, panie.

– Ty ją spotkałeś. Ale nie przyprowadziłeś jej do mnie.

Mężczyzna skulił się w sobie. Wyglądał jak pies, na którego zaraz spadną baty.

– Twoje usługi nie będą mi już potrzebne – dokończył mroczny cień.

Mężczyzna podniósł głowę, aby się jakoś wytłumaczyć. Nie zdążył wymówić nawet jednego słowa. Potężna paląca się srebrzystym ogniem kosa przecięła go wpół. Z rany wydobyła się ogromna struga ognia, która pochłonęła konające ciało.

Cień opuścił broń. Skierował oblicze w stronę witrażu. Spływała z niego krew w postaci gorącej lawy.

– Już niedługo, mój panie.

 

7.

Alison razem z Albertem i Darwikiem zjeżdżała w dół w sporych rozmiarów blaszanej rurze służącej za zrzut na odpady. Zazwyczaj wpychano do niej nieudane eksperymenty, zniszczone przedmioty albo zdechłe zwierzęta. Teraz stała się drogą ucieczki dla kobiety, trupiej czaszki i szkieletu bez głowy. Dziewczyna oprócz swego krzyku słyszała głośny brzdęk, jakby kamienie waliły o blachę. To Darwik miotał się w rurze.

Alison nie wiedziała, co ich czeka na końcu tej szaleńczej przejażdżki. W końcu ujrzała światło. Wszyscy troje wylecieli z blaszanej rury wprost do jakiegoś metalowego kadłuba. Dziewczyna przez chwilę leżała i tylko stękała. Kościotrup zebrał się szybko, widocznie nie czuł bólu. Podszedł na kraniec kadłuba i pociągnął wystającą stamtąd dźwignię. Alison poczuła, że się poruszają. Otworzyła oczy i ujrzała w górze jakieś liny, parę połączonych kółek, które wyglądały jak podwozie od wózka dziecięcego, oraz ostre kamienie wystające ze skalnego sufitu.

– Darwik, ustaw średnią moc – powiedział spoczywający pod nią Albert. – Alison, czy mogłabyś…?

– Co? Aaa! Już – usiadła i wzięła czaszkę na kolana. Teraz widziała już, w czym siedzi. Był to sporych rozmiarów pocisk, wyżłobiony w środku, z miękkimi siedzeniami. Przyczepiony został do liny, która ciągnęła się w dal. Można go było porównać do górskiej kolejki linowej.

– Darwik, utrzymaj tę prędkość – rozkazał Albert.

Alison spojrzała w tył i zobaczyła szkielet siedzący przy pulpicie pełnym kolorowych przycisków i dźwigni. Na samym końcu obracało się z dużą prędkością ogromne śmigło, które z pewnością napędzało ten powietrzny pocisk. Albert, widząc jej zainteresowanie, rozpoczął wywód.

– Widzę, droga Alison, że zaciekawiła cię nasza machina.

– Jest taka… niespotykana.

– Hm, dokładnie tak jak ty.

– Co to ma znaczyć? – żywo zapytała dziewczyna.

– Spokojnie, część ci zaraz wyjaśnię, a reszty dowiesz się sama.

Nagle pojazd zaczął zwalniać. Jechał coraz wolniej, aż całkiem się zatrzymał. Ale jak, skoro zjeżdżali w dół po linie, a śmigło pojazdu mogło się kręcić tylko w jedną stronę? Tak żeby pchać go do przodu. Więc jakim cudem ten dziwaczny wagonik zawisł? Albert domyślił się, co chodzi dziewczynie po głowie.

– Zastanawiasz się pewnie, jakim cudem stoimy w miejscu, pochyleni ku dołowi?

– Słyszysz to brzęczenie pod nami? – zapytała czaszka.

Alison przez chwilę nasłuchiwała i rzeczywiście usłyszała, jak coś pod nimi brzęczy.

– To drugie śmigło – mówił dalej Albert. – Jest pod nami. Skierowane przodem do jazdy. Dzięki temu możemy równoważyć naszą prędkość i sprawić, aby nasz pojazd zawisł.

– A po co się zatrzymaliśmy?

– Spójrz przed siebie, Alison.

Dziewczyna wytężyła wzrok i w oddali ujrzała linę rozchodzącą się w dwóch kierunkach.

– A teraz popatrz do góry – ponownie rzekł Albert.

Alison zrobiła, jak jej kazał. Ponad sobą ujrzała jakąś wajchę przymocowaną do dziwnego mechanizmu łączącego się z liną.

– Kurs na Miasto Potępionych – zwrócił się Albert do Darwika. Ten drugi podszedł i przestawił wajchę w prawą stronę. Daleko z przodu słychać było jakiś hałas.

– Ach, już rozumiem! – powiedziała dziewczyna. – To coś w rodzaju przekładni!

– Tak – potwierdził Albert. – Dzięki niej możemy sterować i jechać, dokąd chcemy.

– Jak daleko sięga ta linowa droga?

– Nawet nie udało nam się tego sprawdzić. Mamy wrażenie, jakby ciągnęła się bez końca.

Alison przez chwilę się zamyśliła, popatrzyła na trzymaną trupią czaszkę, zerknęła potem na szkielet, jak steruje dziwnym wagonem, w którym ona sama siedzi. I dotarło do niej wszystko.

– Zaraz! Chwila! Co tu się w ogóle wyrabia?! Co ja tu robię?! Budzę się i widzę jakiś szkielet, co trzyma głowę przed swoim przyrodzeniem. Potem zostaję oskarżona przez trupią czaszkę o bycie szpiegiem z ukrytymi bombami. Przybiega strażnik, który próbuje mnie obmacywać po piersiach i kończy wbity w ścianę, a z mojej dłoni wypływa jakieś srebrne światło. Słyszę biegnącą straż, a wy mnie zaciągacie do wielkiej rury, z której wpadamy do tej dziwnej kolejki. Co to w ogóle jest za cyrk? Albo to sen, albo jakiś porządny wkręt z ukrytą kamerą!

– Ehm, nie wydaje mi się – odpowiedział Albert. – Co pamiętasz, nim tu trafiłaś?

Dziewczyna milczała przez moment.

– Pamiętam randkę z Gabrielem oraz rozmowę z koleżankami. Pamiętam też następny dzień, kiedy Gabriel uroczyście oświadczył, że mnie nie lubi i nie ma zamiaru ze mną utrzymywać kontaktu.

– Pewnie niedługo tu trafi – wtrąciła się czaszka.

– Słucham?

– Nie, nic. Kontynuuj.

– Później pojechałam na chwilę do domu coś załatwić i przyjechałam nad jezioro. Weszłam na szczyt wzgórza a potem… potem… – Alison nie mogła dokończyć. Maleńka łza spłynęła jej po policzku. Nabrała powietrza i dokończyła: – A potem skróciłam swoje życie.

Albert nic nie mówił. Darwik się zgarbił, jak by mu się zrobiło smutno. Jechali teraz w milczeniu, aż dziewczyna ponownie zabrała głos.

– Ale co z sądem Bożym? Co z bramą do innego świata?

Albert miał już gotową odpowiedź.

– Wszystko to prawda i sąd Boży, który ważył twoje losy, się odbył.

– Jak to?! Czemu ja nic nie pamiętam?

– Z racji tego, że taki był ich werdykt. Celowo tu trafiłaś.

Alison nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

– Po co miałabym tu trafiać?

– Żeby wszystkich wybawić – ze spokojem odpowiedział Albert.

– Nie rozumiem – bezradnie powiedziała dziewczyna.

– Wyjaśnię ci to. Usiądź wygodnie i słuchaj. Jak do tej pory zdążyłaś zauważyć, ja i Darwik jesteśmy mężczyznami.

– Raczej byliście – wtrąciła się Alison.

– Mniejsza z tym – kontynuowała głowa. – Strażnik, którego wtedy zawołałem, coś mi uświadomił. W naszym świecie żyją sami mężczyźni. Nie widzieliśmy kobiet od lat czy wieków. Niektórzy zapomnieli już nawet, jak one wyglądają.

– Znam nawet takich dwóch – zgryźliwie przerwała dziewczyna.

– Gdybyś tyle lat tu siedziała, też byś zapomniała! Prawda, Darwik? – kościotrup przytaknął, pochylając szyję do przodu. – W naszym świecie występuje tylko płeć męska. Wszyscy mamy jedną wspólną cechę.

– Jaką? – z zainteresowaniem zapytała Alison.

– Taką, moja droga, że nie żyjemy.

Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, a Albert mówił dalej.

– Każdy trafił tu z jakiegoś powodu, ale co ciekawe, zawsze związanego z kobietą. Jedni bili swoje towarzyszki, drudzy je okłamywali, inni znowu, co jest najbardziej popularne, zdradzali na prawo i lewo. Kiedy przyszło im pożegnać się ze światem, zostali zesłani tutaj.

– Dlaczego? – zapytała Alison.

– W ramach pokuty oczywiście – odrzekła czaszka. – Nie ma tu tego, co faceci kochają. Samochodów, barów, imprez i wielu, wielu innych rzeczy, w których się gatunek męski lubuje. Jednak powstały pewne problemy. Mężczyźni, jak by to powiedzieć, za bardzo się rozbestwili. Robią, co chcą i wcale nie poczuwają się do popełnionych za życia win. Gdyby nie straż, to by tu nieźle namieszali. Tylko garstka z nich w spokoju cierpi za swoje grzechy. Reszta, jak wy to mówicie, robi zadymę.

– I co ja niby mam z tym wspólnego? – zapytała dziewczyna.

– Pamiętasz, co się stało ze strażnikiem, gdy chciał cię dotknąć?

– Pamiętam. Skończył… dosyć nieciekawie.

– Dokładnie. I wtedy wszystko zrozumiałem. Zostało wcześniej powiedziane, że któregoś dnia zesłany zostanie do nas sędzia w osobie kobiety. Ukarze on tych, którzy zamiast cierpieć, bawią się. Ten sędzia będzie posiadać wielką moc pochodzącą od srebrzystej gwiazdy.

– Od czego?

– Od srebrzystej gwiazdy. Jest to jedyna gwiazda, która świeci w naszym świecie. Ma potężną moc. Przez wielu uznawana jest tutaj za Boga. Ty dostałaś część jej mocy. To dlatego twoja dłoń świeciła srebrnym światłem, gdy uderzyłaś tego strażnika. Uwolniłaś wtedy swoją potęgę.

– Ale ja nie chciałam aż tak mocno go uderzyć!

– Wiem o tym. Nie rozumiem jeszcze, jak działa twoja moc. Popracujemy nad nią i spróbujemy ją okiełznać.

– Dlaczego mi pomagacie? Skoro wcześniej mieliście mnie za wroga?

– Jeszcze raz za tamto przepraszamy. Nie wiedzieliśmy, kim jesteś, dopóki nie pokazałaś swojej siły. Mamy powód, by ci pomagać.

– Jaki? – zapytała Alison

– Jest nim istota o imieniu Zerod. To potężna postać, obleczona w cień i popiół. Nosi czarny płaszcz i kaptur. Nikt nigdy nie widział jego twarzy. Przy ręku ma zawsze swoją śmiercionośną kosę. Tylko idiota by z nim zadarł. I widzisz… Zerod jakoś się dowiedział, że niedługo się tu zjawisz, i zapragnął cię mieć.

– Ale do czego ja mu jestem potrzebna?

– Sędzia posiada jeszcze jeden atut. Oprócz tego, że ma moc, aby karać, ma też moc, aby wybawiać. Ale tylko jedna dusza może zostać wybawiona. Ta, w której sędzia się zakocha i oficjalnie wybierze na swego towarzysza. Wtedy oboje, sędzia i wybraniec, wrócą do świata żywych. Zerod prawdopodobnie chce, abyś to jego wybrała. Wtedy pojawi się na Ziemi, niszcząc wszelkie życie, jakie na niej jest.

– A wy nie chcecie do tego dopuścić?

– Nie chcemy, Alison.

– Chwilka. Czegoś tu nie rozumiem. Jeśli ja pojawiłam się przy tobie i Darwiku, a po twoim krzyku straż od razu przybiegła i słuchała się ciebie, to znaczy, że obaj jesteście po stronie Zeroda!

– Byliśmy. Kiedyś przymuszono nas do pracy dla niego. Szykował się do pewnego oblężenia i dawał nam dużo zleceń.

– Jakich zleceń?

– Razem z Darwikiem konstruujemy różnego rodzaju bomby i pociski, którymi posługuje się później wojsko Zeroda. W jednym z nich właśnie siedzimy. Nie masz się czego bać, prochu w nim nie ma. To tylko metalowy odlew.

– To samo robiliście za życia?

– Jeśli chodzi o mnie, to tak. Byłem niegdyś inżynierem i tworzyłem coraz to nowe ładunki wybuchowe.

– A w jaki sposób tutaj trafiłeś?

– Podczas jednego eksperymentu coś poszło nie tak. Bomba wybuchła tuż przy mnie i mojej żonie. Prosiła mnie zawsze, żebym dał sobie z tym spokój. A ja, głupi, nie chciałem słuchać. Przeze mnie straciła życie. Teraz jestem tutaj, by cierpieć za to. Nigdy sobie nie wybaczę, że ją zabiłem – Albert chwilę milczał. Dziewczyna czule pogłaskała czaszkę. Nie sądziła, że coś tak smutnego spotkało jej towarzysza.

– Historia Darwika – mówił dalej Albert – jest równie tragiczna. Był świetnym żołnierzem i wspaniałym mężem. Kiedy wojna się kończyła, jego żona zmarła z powodu ciężkiej choroby. Darwik był zrozpaczony, ale miał dla kogo żyć, bo została mu czteroletnia córeczka. Piękna jasnooka Natalia. Obiecał jej w liście, że niedługo przyjedzie i będzie ją tulił godzinami. Przed wyjazdem dostał rozkaz poprowadzenia małego oddziału przez niestrzeżoną fortyfikację wroga. Mógł zrezygnować. Oddział przejąłby kto inny. Darwik był jednak zbyt honorowy, żeby odmówić. Poprowadził grupę zgodnie z wytycznymi. Fortyfikacja okazała się jednak strzeżona. Ślepy nabój trafił Darwika w głowę i urwał ją. Córeczka czekała latami na powrót taty. A on na Sądzie Ostatecznym sam wybrał sobie tę karę. – Albert westchnął smutno i zwrócił się do dziewczyny: – Jak widzisz, Alison, obaj sprawiliśmy, że kochane przez nas osoby ucierpiały. Dlatego tu jesteśmy. By cierpieć za naszą głupotę i pychę.

Alison bardzo im współczuła. Za życia nie byli wcale źli, po prostu popełnili błędy, za które teraz cierpią.

– To smutne… Może kiedyś nadejdzie czas, że odpokutujecie swoje winy i będziecie mogli trafić tam, gdzie są wszystkie dobre dusze.

Czaszka nic nie odpowiedziała. Dziewczyna, by rozładować smutną atmosferę, zaczęła zadawać pytania o świat, w którym się znalazła.

– A przeciwko komu ten Zerod tak się zbroi?

– Przeciwko Serdom – odpowiedział Albert.

– Już o nich mówiłeś wcześniej. Podobno jestem ich szpiegiem…

– Dobra, dobra, jeszcze raz przepraszam. Nie wiedziałem, kim jesteś.

– W porządku, wybaczam tobie i Darwikowi, ale oczekuję rekompensaty za to zhańbienie – Alison puściła oczko do Darwika.

– Jakoś ci to wynagrodzimy – rzekł Albert. – Wracając jednak do tematu, Serdowie to nasi wrogowie. Często robią wypady na sąsiednie krainy. Sądzę, że coś knują. Inteligencją nie grzeszą, ale jest ktoś, kto nimi steruje i ma w tym jakiś plan.

– Kto taki?

– Jeszcze nie wiem, ale się dowiem.

– Jeśli nazwałeś mnie wtedy ich szpiegiem, to znaczy, że było ich więcej?

– Tak, co jakiś czas wysyłają swoich tajniaków. Trudno jest ich rozpoznać. Nauczyli się jakieś sztuczki, dzięki której na określony czas przybierają czyjąś postać i łatwo przedostają się do nas.

Alison, zmęczona, oparła się o siedzenie.

– Ufff, sporo informacji i wrażeń jak na jeden dzień.

– Domyślam się. Przed nami jakieś dwie godziny podróży, więc jeśli masz ochotę, to zdrzemnij się trochę. Dobrze ci to zrobi.

Dziewczyna skorzystała z rady Alberta. Rozłożyła się wygodnie na miękkich siedzeniach i w parę chwil potem smacznie spała. Czaszka, położona obok, patrzyła przez jakiś czas na Alison. Dziewczyna była nawet ładna. Miała blond włosy sięgające za ramiona. Była ubrana w turkusową bluzkę i niebieskie spodnie, a na stopach nosiła białe sportowe buty. Do tego była dość młoda. Albert dał jej nieco ponad dwadzieścia pięć lat.

– Czeka nas dużo pracy, Darwik, a od tej dziewczyny zależy, czy nasz i ten prawdziwy świat przetrwają.

 

8.

Był ciepły i słoneczny dzień. Na terenie wokół jednego z małych domków kobieta wieszała pranie. Wrzucała właśnie suche rzeczy do kosza, gdy natknęła się na dziwną bieliznę.

– A od kiedy nosisz różowe majtki, Roger? – zapytała.

Przy małej altance klęczał postawny starszy pan. W ręku trzymał klucz nasadowy, a przed nim leżała odwrócona kosiarka do trawy. Kiedy usłyszał ten dziwaczny komentarz, wstał i podszedł do wieszającej pranie kobiety.

– Ja? Różowe majtki? O czym ty gadasz, Ewa?

– No sam zobacz!

Roger wziął do ręki różową bieliznę.

– Faktycznie! To moje gacie. Jakim cudem one zrobiły się różowe? Z czym ty je prałaś?

– Z białymi rzeczami oczywiście! Majtki też były wcześniej białe. Nie mam pojęcia, co się mogło stać.

Kiedy tak rozmawiali, z wywieszonych prześcieradeł dobył się jakiś chichot. Mężczyzna odgarnął materiał i nagle jak spod ziemi wyskoczyła mała dziewczynka o blond włosach. Zaczęła wołać na cały głos:

– Dziadek ma różowe gatki!

Starszy pan uśmiechnął się i pognał za dziewczynką. Złapał ją, kiedy ta próbowała się ukryć w altance.

– Aaa, mam cię, mały nicponiu! – krzyknął Roger

– Ha, ha, dziadek ma różowe gatki! – wesoło śpiewała dziewczynka.

Starsza pani zauważyła w rzeczach z białym praniem coś dziwnego. Podniosła to do góry, zaśmiała się i krzyknęła do męża:

– Roger! Spójrz tutaj. Znalazł się winowajca!

Mężczyzna, przytrzymując dziewczynkę, obrócił się i zobaczył małą różową sukieneczkę.

– A więc to tak! Ciekawe, jak ona tam się znalazła.

Dziewczynka wyjęła z kieszeni maskotkę przypominającą słonia.

– To pan słonik ją wrzucił! Naprawdę! Powiedział, że była brudna i ją włożył do kręcącej się czyściarki.

– Do kręcącej się czyściarki? – powtórzył rozbawiony dziadek. – A jak pan słonik wrzucił tam sukienkę, skoro on nie ma rąk, hę?

Dziewczynka otworzyła szeroko usta. Popatrzyła na maskotkę, chwilę pomyślała i zawołała:

– Trąbą! – po czym ze śmiechem pognała do domu.

Roger wstał, oparł się o altankę.

– Jak myślisz, Ewa, co z niej kiedyś będzie?

– Nie wiem, kochanie, ale na pewno nie praczka!

W dali jeszcze było słychać słodki dziecięcy śpiew.

– Dziadek ma różowe gatki!

 

* * *

 

– Dziadek ma różowe gatki – wystękała przez sen Alison.

– Ehm, nie znam twojego dziadka, ale jak nosi to, co mówisz, to będę się trzymał od niego z daleka.

Dziewczyna otworzyła oczy i ujrzała czaszkę szczerzącą zęby.

– I jak? Lepiej się teraz czujesz? – pytał Albert.

– Gdzie ja jestem?

– Na miejscu – odparła czaszka. – A mówiąc na miejscu, mam na myśli Miasto Potępionych.

Alison z lekkim przestrachem wstała i rozejrzała się dookoła.