AlekSandra - Anna Bożena Zaniewska - ebook + audiobook

AlekSandra ebook i audiobook

Anna Bożena Zaniewska

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Piotr ma prawie wszystko, czego człowiek może oczekiwać od życia.

Jest jeszcze młody i przystojny, a już bardzo sławny i ceniony jako wybitny specjalista w dziedzinie transplantologii. Do pełni szczęścia brakuje mu jedynie własnej rodziny, ale i to zdaje się być już tylko kwestią jednej poważnej rozmowy.

W dniu, w którym ma do niej dojść, następuje nieoczekiwana seria wydarzeń, zmieniających wszystko. Piotr staje przed wyborem, w którym żadne z rozwiązań nie jest do końca dobre.

Jakąkolwiek decyzję podejmie, skomplikuje ona jego życie osobiste w sposób trudny do opisania. Pod znakiem zapytania może również stanąć kariera Piotra, ponieważ swoim wyborem najprawdopodobniej wywoła burzę w świecie medycyny, etyki i filozofii.

Jaką decyzję podejmie młody lekarz i co z tego wyniknie?

Anna Bożena Zaniewska od wielu lat zajmuje się zagadnieniem natury człowieka i jego relacji ze światem zewnętrznym. Swoją wiedzę i doświadczenie miała możliwość zdobywać, studiując psychologię i filozofię, pracując zawodowo oraz podróżując. Szczególnym zainteresowaniem autorki, co ma odzwierciedlenie w niniejszej publikacji, jest tożsamość człowieka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 87

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 56 min

Lektor: Tomasz Sobczak

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Do wydania tej książki przyczyniło się… kilkaset osób.

Jak to możliwe?

Z egzemplarzem „AlekSandry” w ręku wyszłam nieśmiało do ludzi.

A oni nie tylko pięknie zdefiniowali to, co robię,

ale też wsparli mnie najlepiej, jak mogli.

 

Tym wszystkim,

których miałam okazję i przyjemność spotkać na swej drodze,

składam dziś, na stronach pierwszego wydania „AlekSandry”

głęboki ukłon i szczere podziękowanie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Słońce zajrzało w okno, kładąc się złocistym prostokątem na jasnych deskach podłogi. Piotr przetarł oczy i swoim zwyczajem przeczesał palcami niesforne włosy. Ziewnął głośno, a po chwili usiadł i lekko nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła.

Jego własny pokój, w którym zwykle spędzał nad książkami całe godziny, dziś wydał mu się inny niż zwykle, jakiś taki ciepły i przytulny. „Odrobina zdrowego odpoczynku i już świat wydaje się człowiekowi piękniejszy” – pomyślał Piotr, uświadamiając sobie jednocześnie, że chyba wieki minęły od czasów, kiedy zdarzyło mu się tak po prostu zasnąć w ciągu dnia.

Przeciągnął się leniwie, wciągnął głęboko powietrze i szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. „Tak jak dawniej. Jak za najlepszych czasów” – pomyślał, wdychając z lubością zapachy ulubionych potraw, dochodzące z dołu.

Piotr nie potrafił ukryć, nawet sam przed sobą, jak bardzo się cieszy, że pani Maria zgodziła się ponownie poprowadzić mu gospodarstwo. Podjął nawet parę prób zatrudnienia kobiet z ogłoszenia, ale jakoś nie miał do nich szczęścia. Przychodziły i odchodziły. Zrezygnowany Piotr starał się sam sobie radzić, ale czynności domowe wydawały mu się trudniejsze do przeprowadzenia niż nawet najcięższa operacja. A pani Maria w ciągu kilku miesięcy nadrobiła zaległości z ostatnich pięciu lat jego samodzielnych rządów.

Dopiero teraz Piotr uświadomił sobie, że te pięć lat, które pani Maria poświęciła własnym wnukom, były jedynymi, w których nie było jej w jego życiu. Od wczesnego dzieciństwa, od kiedy tylko pamiętał, to ona była jego nianią, gosposią w domu i tym wszystkim, co zwykle kojarzy się człowiekowi ze szczęśliwym dzieciństwem. To ona wnosiła do tego domu coś takiego, co pozwalało Piotrowi czuć się w nim bezpiecznie, niezależnie od tego, jak ciemne chmury kłębiły się nad jego głową. Rodzice kochali go bardzo, ale na swój specyficzny sposób. A kiedy obydwoje zginęli w katastrofie lotniczej, to pani Maria po prostu została w domu, do którego Piotr się ponownie wprowadził po ukończeniu studiów.

Zapominając na chwilę o tym, że nie jest już małym chłopcem, Piotr zbiegł prędko po schodach.

– A cóż to za niebiańskie zapachy? – zawołał i korzystając z tego, że gosposia zajęta była przy kuchni, chwycił ze stołu kawałek ciasta.

Pani Maria, udając oburzenie, zmarszczyła srogo brwi. Spojrzała na Piotra groźnie – w jej mniemaniu – i zawołała:

– Nie wolno. Ja nie pozwalam. Jest jeszcze ciepłe.

– A jedzenie ciepłego ciasta szkodzi na żołądek – dokończyli już zgodnym chórem, któremu towarzyszył wybuch beztroskiego śmiechu.

– I lekarz ma w to uwierzyć? – Piotr, śmiejąc się i oblizując palce, popatrzył spod zmrużonych powiek na panią Marię.

– Lekarz, nie lekarz, a prawda jest jedna. – Gosposia udawała obrażoną. Ale tak naprawdę to pozwoliłaby mu na wszelkie „przestępstwa”, nawet takie, na które nie pozwalała swoim własnym dzieciom czy wnukom. Kochała tego chłopca całym sercem i cieszyła się ogromnie, że może być mu pomocna. W swej pamięci pieczołowicie przechowywała wspomnienie sprzed wielu już lat, a tak przecież żywe.

Jak dziś pamięta ten dzień, kiedy jako jedna z wielu kandydatek odpowiedziała na ogłoszenie z prasy. Państwo Kaweccy szukali gosposi i niani dla maleńkiego synka. A Maria szukała kąta dla siebie i mającego się wkrótce urodzić dziecka. Sama jeszcze wtedy nie wiedziała, że nie jednego, a dwojga dzieci – identycznych bliźniaków. Zdesperowana i bez najmniejszych nadziei poszła wtedy do nich na rozmowę. Pani Kawecka, jak i wiele innych pań przed nią, nie chciała nawet słyszeć o takiej gosposi. Zdenerwowana krzyczała coś o tupecie tych współczesnych dziewuch. I kiedy tak krzyczała, do pokoju wsunął się malutki chłopczyk i stanął za jej plecami. Pani Kawecka, nie widząc synka, wzburzona do głębi chciała wybiec z pokoju. I wtedy go dostrzegła. Stał w drzwiach i swoim drobnym ciałkiem próbował zagrodzić matce drogę.

Pani Maria nigdy mu nie zapomni tego, że swoim dziecięcym instynktem wyczuł, jak bardzo właśnie wtedy potrzebowała bezpieczeństwa. I dzięki niemu je miała, właściwie przez całe swoje dorosłe życie. Na to wspomnienie pani Maria jak zwykle otarła łzy fartuchem i z wigorem zaczęła mieszać potrawy stojące na kuchni.

– Pani Mario. – Usłyszała za plecami głos Piotra. – Garnki pani pozrzuca na podłogę.

Piotr znał ją dobrze. Wiedział, że za żadne skarby świata nie przyznałaby się, dlaczego płacze. Udawał więc w takich chwilach, że niczego nie widzi i próbował skierować jej uwagę na jakieś konkretne szczegóły.

– Czy dowiem się, z jakiej okazji te przygotowania? – zapytał rzeczowo.

– Miała być uroczysta kolacja – wyszeptała pani Maria jeszcze zachrypniętym głosem, ale już gotowa do walki.

– A tak, kolacja… – odparł Piotr, udając roztargnienie.

– O takich rzeczach się nie zapomina – upomniała go pani Maria z groźbą w głosie.

– Nie, ja nie zapomniałem. – Piotr próbował się wykręcić. – Ale nie myślałem, że to będzie aż tak uroczyście – dodał z pewnym zakłopotaniem.

– No a jakże miałoby być! – wykrzyknęła pani Maria z wigorem, biorąc się pod boki.

– Tak zwyczajnie – próbował się bronić Piotr.

– Nie może być tak zwyczajnie, bo to już za długo trwa. – Pani Maria postanowiła wykorzystać moment i wypowiedzieć własne zdanie na temat sprawy, która już od dawna ją dręczyła. Martwiło ją ogromnie, że Piotr wciąż jest kawalerem bez własnej rodziny. Nikt lepiej od niej nie wiedział, jak bardzo mu tej rodziny brakuje.

– Czas już najwyższy, żeby było uroczyście – powiedziała z determinacją w głosie, a Piotr z rezerwą odpowiedział:

– Może i tak. – I zmieszany jak nastolatek zaczerwienił się po uszy.

– Nie może, tylko na pewno – stwierdziła kategorycznie pani Maria. Zmieszanie Piotra ucieszyło ją ogromnie, ale nie dała tego po sobie poznać. Żeby go nie krępować, zajęła się krojeniem wędlin, i nie patrząc nawet w jego stronę, oświadczyła jedynie, że wszystko będzie jak najpiękniej.

– Już ja o to zadbam – zapewniła, dodając jednocześnie: – ale ja mogę zadbać tylko o stół. Za inne sprawy nie mogę odpowiadać.

– Tak, wiem… – powiedział w zadumie Piotr – już sobie postanowiłem.

Widząc pytające spojrzenie kobiety, uspokajającym tonem wyjaśnił:

– Postanowiłem, że to właśnie dziś przeprowadzimy ostateczną rozmowę.

– No i chwała Bogu – westchnęła z ulgą pani Maria, a po chwili tonem znawczyni dodała: – proszę mi zaufać. Takich rozmów nie prowadzi się ot tak sobie. To musi być uroczyście. Szampan już się chłodzi.

– Pani o wszystkim pamięta. – Piotr spojrzał na nią z wdzięcznością.

– No a kto ma tu pamiętać. Rodziców już nie ma. A pan Piotr – bo tak się do niego zwracała od dnia, w którym przyniósł dyplom ukończenia studiów medycznych – wyrósł na mądrego człowieka, dobrego lekarza, ale życiowo to taki niezaradny.

– Czy rzeczywiście jest ze mną tak źle? – zapytał Piotr, widząc, jak kobieta z nieukrywanym smutkiem kiwa swoją siwą głową.

– Nie, to nie znaczy, że źle – odparła zmieszana. A po chwili namysłu dodała z nieukrywanym wyrzutem: – No pewnie, że źle. Kto to widział, tak sobie życie marnować.

– No dobrze już, dobrze. – Zakłopotany Piotr próbował zakończyć rozmowę.

– A jakie tam dobrze. – Pani Maria tym razem nie dała za wygraną. – Toć po tym domu już dawno powinny biegać dzieci. A nie tylko klinika i klinika.

– To moja praca… – Piotr chciał jej przerwać, ale mu nie pozwoliła, mówiąc:

– Nie można żyć tylko pracą. Ani pan Piotr, ani ona nie możecie przecież tak żyć. Lata lecą i do czego to doprowadzi?

– Pani Mario, to wszystko nie jest takie proste – szepnął Piotr.

– Wiem, gdyby to było proste, to by się komu innemu przydarzyło – wygłosiła z namaszczeniem zdanie, które kiedyś usłyszała w telewizji. Przywłaszczyła je sobie na okoliczności rozmów podobnych do dzisiejszej. Ale dziś nie wywołało ono śmiechu. Zapadła niezręczna cisza, którą pani Maria przerwała, mówiąc:

– Wiem jedno, żadna kobieta nie zniesie długo takiej udręki.

Piotr udawał, że nie słyszy ostatnich słów gosposi. Właściwie powinien być na nią zły, że tak ingeruje w jego życie osobiste. Nie jest już przecież małym chłopcem, którego wychowywała razem ze swoimi bliźniętami. Ale kiedy był tym małym chłopcem, to właśnie ona wyczarowała im świat, do którego Piotr nie miałby nigdy dostępu. A i teraz, choć już przecież starsza o tyle lat, to właśnie ona trzyma cały ten jego bałagan w jako takim porządku. Chyba tylko dzięki jej zabiegom nie odczuwa zbyt dotkliwie niedogodności samotnego życia. Zawsze niezawodna i niezastąpiona. Pewnie dlatego Piotr ma do pani Marii wyraźną słabość i pozwala jej mówić rzeczy, których nie pozwoliłby powiedzieć nikomu innemu.

Teraz też tylko szepnął:

– Do kolacji jest jeszcze trochę czasu. Pójdę wziąć prysznic, a później popracuję – mówiąc to, skierował się w stronę schodów.

*

Ciszę niedzielnego popołudnia przerwał ostry dźwięk telefonu. Piotr, zatopiony jeszcze w swoich myślach, podniósł leniwie słuchawkę.

– Słucham, Kawecki.

– Panie doktorze. – Usłyszał w słuchawce. – Tu siostra dyżurna Barbara Ożarska. Ordynator wzywa wszystkich specjalistów natychmiast do kliniki. Był straszny wypadek na autostradzie.

– Przyjąłem wiadomość – odparł Piotr, przybierając służbowy ton. – Czy są ofiary śmiertelne?

– Na razie nic nie wiadomo – padła odpowiedź. – Wysłaliśmy już karetki.

– Czy szpital miejski też powiadomiono? – zainteresował się Piotr.

– Myślę, że tak. – Kobieta zawahała się, ale natychmiast dodała służbowym tonem: – Na pewno tak. W radio mówili, że kilkanaście samochodów płonie.

– Miejmy nadzieję, że jak zwykle szukają sensacji i przesadzają. – Piotr nie poddawał się emocjom zbyt łatwo. Lata pracy w klinice zrobiły swoje.

– Też mam taką nadzieję, ale to nigdy nie wiadomo – powiedziała cicho pielęgniarka.

– Tak, to prawda – potwierdził Piotr, a potem już tonem zwierzchnika dodał: – Zanim wyjechali, czy zdążyła siostra przypomnieć o tym, że wszystkie ofiary śmiertelne muszą trafić do naszej kliniki?

– Tak, znam zasady – odpowiedziała, a po krótkiej chwili dorzuciła: – Na pewno zrobią, co będzie możliwe.

– Dobrze, za piętnaście minut będę w klinice. Proszę powiadomić cały mój zespół.

– Już nadałam wiadomość do wszystkich. – Usłyszał w słuchawce odpowiedź.

– Proszę też przygotować listę wszystkich oczekujących na organy do transplantacji. – Piotr automatycznie werbalizował swoje rutynowe już zwroty. Tyle razy to powtarzał, że wyrwany z najgłębszego snu pewnie by mówił dokładnie tak samo.

– Tak, już wszystko jest gotowe – odpowiedziała pielęgniarka spokojnym głosem.

– A teraz proszę jeszcze poinformować dyżurnego, żeby mieli w pogotowiu helikopter.

– Przyjęłam polecenie. Za chwilę nadam wiadomość – podawała kolejne informacje tym samym spokojnym i ciepłym głosem.

– Ach, siostro – przypomniał sobie Piotr.

– Tak, słucham, panie doktorze? – zawiesiła głos w oczekiwaniu na kolejne dyspozycje.

– Proszę też jak najprędzej poinformować członków Komisji Etyki, bo bez nich – dodał z westchnieniem – nie mamy prawa rozpocząć żadnej operacji.

– Tak, są już powiadomieni – odparła ze spokojem.