Akademia Mrocznych Zaklęć. Noc cudów - K.F. Breene, Shannon Mayer - ebook

Akademia Mrocznych Zaklęć. Noc cudów ebook

Breene K.F., Shannon Mayer

4,3

Opis

Kiedy dowiesz się, kim jesteś, już nic nie będzie takie, jak wcześniej!

 

To już koniec. Czas zmierzyć się z ostatnią Próbą śmierci. Do jakiego Domu będę należeć? Czy wystarczy mi sił, żeby stawić czoła nekromantom, wypełzającym spod ziemi zombie i niecnej intrydze uknutej przez tajemniczych zabójców? Droga na szczyt będzie wyboista, ale nie poddam się bez walki!

 

Każda z prób była wyzwaniem, które sprawiło, że wśród moich potencjalnych wrogów znalazłam przyjaciół. Nie spodziewałam się, że zamiast mroku odnajdę prawdziwy dom, przyjaciela sprzed lat i nadzieję. A jednak! Tylko jest coś jeszcze – coś tajemniczego. Coś we mnie. Nie wiem, co to jest, ale czuję, że mam do odegrania rolę ważniejszą, niż mi się wydaje. Muszę znaleźć odpowiedź na jeszcze jedno pytanie: co to znaczy być prawdziwie wyjątkową?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (56 ocen)
30
19
4
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iCate0

Całkiem niezła

Zdecydowanie jest to najlepszy tom w trylogii, ale wciąż nie umiem o niej myśleć jako o czymś więcej niż o średniaczku :(. I chyba nie do końca kupuję rozwiązania fabularne + z przykrością stwierdzam, że po niecałych dwóch dniach cała fabuła już zaciera mi się w głowie, także to jej idealne podsumowanie.
10
Eayazja

Z braku laku…

Recenzja części 1-3 Powinnam chyba przestać nastawiać się pozytywnie do książek, bo gdy to robię, ciągle spotyka mnie rozczarowanie i bolesne spotkanie z ziemią. Więc co poszło tutaj nie tak? Łatwiej było powiedzieć, co było dobre. Odpowiedź brzmi: pomysł. Bo muszę przyznać, że pomysł sam w sobie był świetny. No bo proszę, akademia, która zabija swoich uczniów? A jeśli się do niej nie stawisz, zabije twoją rodzinę? A w dodatku dziewczyna, która ma udawać swojego brata, by go ratować? Fakt, motywy tego typu były już wykorzystywane, i to nie jeden raz, ale zapowiadało się na kilka przyjemnych godzin spędzonych na czytaniu. „Zapowiadało” jest słowem klucz. 🔮 Nie jestem w stanie powiedzieć nic dobrego o głównej bohaterce. Jest właściwie dorosła, a zachowuje się jak typowa nierozważna nastolatka. Wszystko robi impulsywnie, bez większego przemyślenia i oczywiście, zawsze jej wszystko wychodzi. Nawet jeśli nic nie wie o świecie magicznym, pierwszy raz z czegoś korzysta czy myli słowa. N...
10
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
anetag51

Dobrze spędzony czas

👍
00
Darex977

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Shadowspell Academy: The Culling Trials Book #3

 

Copyright © 2019 by K.F. Breene & Shannon Mayer

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Damian Pawłowski, Oliwia Żyłka

 

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Magdalena Owczarzak, Damian Pawłowski

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Martyna Wilner

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67054-13-3

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorek. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

Nie powinnam przejmować się tym, że Rory przyłapał mnie, jak całuję się z chłopakiem wśród drzew. W końcu widziałam, jak on migdalił się z Missy – farbowaną blondynką, która, wiedziałam to na pewno, wypychała sobie stanik skarpetkami – za barem szybkiej obsługi, i to dwa razy. Za pierwszym razem uciekłam stamtąd biegiem, z jakiegoś powodu czując wstyd. Za drugim Rory zauważył mnie, zanim zdążyłam zareagować. Zamiast przestać, odwrócił się do mnie tyłem i dalej całował ładną, dziewczęcą i zawsze idealną Missy, z doskonałym makijażem i wypchanymi cyckami.

Odsunęłam się od Colta, ale tylko na tyle, by odwrócić się i popatrzeć na Rory’ego z uniesionymi brwiami, chociaż moja twarz równie dobrze mogła zaraz dokonać samozapłonu, sądząc po tym, jak była rozpalona. Zanim zdążyłam wyartykułować cokolwiek mrowiącymi, nabrzmiałymi od pocałunku ustami, Colt zrobił coś bardzo głupiego i bardzo męskiego.

Stanął między mną a Rorym.

– A za kogo ty się…

I na tym zakończyła się jego wypowiedź.

Odeszłam na bok, żeby uciec przed ostrym prawym sierpowym, do którego zamach Rory wziął chyba z kilometra, i zaraz jego pięść zderzyła się ze skronią Colta. Chłopakowi oczy odpłynęły w tył czaszki, a ciało stało się wiotkie jak u marionetki, której odcięto wszystkie sznurki.

– Mówiłem, żebyś na siebie uważała. – Rory wyminął wciąż upadającego Colta i złapał mnie za nadgarstek.

Szczęka mi opadła i znowu zalał mnie gorąc, chociaż tym razem z gniewu.

– Przecież nic mi nie grozi, kretynie. Kazałeś nam chodzić grupami. Dwoje to już grupa. A przynajmniej było nas dwoje, dopóki go nie znokautowałeś. Powaliło cię?

Szarpnęłam ręką, jednak Rory był ode mnie silniejszy, dużo silniejszy. Jego palce nie ruszyły się nawet o milimetr, a ponure spojrzenie pogłębiło, aż w końcu nie byłam już pewna, czy patrzę na chłopaka, z którym spędziłam dzieciństwo, czy nieznajomego mężczyznę.

Niecierpliwe wyczekiwanie zatrzepotało mi w brzuchu, elektryczność zaskwierczała na powierzchni skóry, jednak nie miałam czasu, żeby zastanowić się nad tą nieoczekiwaną reakcją.

Rory nachylił się i zniżył głos, chrapliwy od ostrzeżenia:

– Nigdy nie byłaś głupią dziewuchą, Belle, więc nie zaczynaj teraz. Ten gość nie ochroni cię przed tym, który cię ściga. Dobrze o tym wiesz.

Przez moją głowę przetoczyło się wspomnienie tamtej nocy. Pod kołnierzykiem poczułam nieprzyjemne ciepło.

Otrząsnęłam się z niego. Pewnie, niebezpiecznie byłoby przychodzić tutaj samotnie, czy nawet z Coltem, w środku nocy. Ale był przecież dzień, a Rory zachowywał się jak nadopiekuńczy dupek. Ktoś powinien mu przypomnieć, gdzie leżą granice.

Wyprowadziłam cios czołem. Rory uskoczył. Wykręciłam rękę i szarpnęłam nadgarstkiem w najsłabszym miejscu jego uścisku, między kciukiem a pozostałymi palcami. Moja dłoń nieco się wyślizgnęła, lecz Rory utrzymał chwyt. Wykorzystałam moment jego nieuwagi, żeby szybko zrobić krok w bok i wyprowadzić silny cios drugą ręką, celując w jego szczękę.

Stęknął, głowa poleciała mu do tyłu. Przesunął mu się środek ciężkości, zachwiał się i zatoczył. Na chwilę ścisnął mnie mocniej, jakby chciał użyć mnie jako przeciwwagi. Z pewnością jego plan by zadziałał i pociągnąłby mnie za sobą, ale liczyłam na to, że tak naprawdę nie chce mnie skrzywdzić. I faktycznie, w końcu puścił i poddał się sile grawitacji. Najpierw zarył jednym butem w trawę, zaraz potem drugim. Nie udało mu się odzyskać równowagi i wylądował twardo tyłkiem na ziemi.

Stałam nad dwoma powalonymi chłopakami i nie próbowałam powstrzymać szerokiego uśmiechu. Rory podniósł na mnie wzrok, powoli, a w jego oczach błysnęły iskry. Znowu dopadło mnie to osobliwe skwierczenie sprzed kilku chwil.

Na usta Rory’ego zabłąkał się przelotny uśmiech, co nie dziwiło, zważywszy na naszą przeszłość.

– Widzę, że nic się nie zmieniłaś. Żar jak sprzed lat. I ten sam zakuty łeb.

Prychnęłam i przewróciłam oczami.

– Aleś ty wygadany. – Wyminęłam go, zostawiając Colta w trawie. Potrafił o siebie zadbać, zresztą już podnosił się z jękiem, gdy tylko ruszyłam z miejsca.

Otworzyłam podwójne drzwi rezydencji z takim impetem, że skrzydła uderzyły o mur. Kilkoro uczniów aż podskoczyło, wycofało się i uniosło defensywnie ręce oraz różdżki. Zignorowałam wszystkich i poszłam na schody prowadzące do naszego pokoju.

Wally i Pete wzdrygnęli się, kiedy weszłam. Pete siedział na swoim łóżku, a Wally opierała się o ścianę. Jej ciemne brązowe włosy rozsypały się na ramieniu, gdy przechyliła głowę.

– Gdzie są pozostali? Dowiedzieliście się czegoś?

Wyminęłam ją, zdyszana wchodzeniem po schodach, i ruszyłam prosto do łazienki.

– No cóż, czasami potrzeba jest naprawdę silna – stwierdziła Wally. – Szanse na uszkodzenie nerek wzrastają o półtora procent za każdym razem, kiedy się powstrzymujesz.

– Fujka – rzucił Pete.

Mówili jeszcze, ich głosy mieszały się ze sobą, kiedy pochyliłam się nad umywalką i spryskałam twarz wodą. Było mi głupio z powodu Colta. Nie miał szans w starciu z pięścią Rory’ego – nie znałam nikogo, kto byłby w stanie wytrzymać jego cios, jeśli użył całej siły. Tylko że serce biło mi jak oszalałe po tej dziwnej ekscytacji, którą poczułam w jego obecności. Byłam gotowa dać nura prosto w odmęty kłopotów. Albo zakraść się w niebezpieczne miejsce i znaleźć stamtąd drogę wyjścia.

Byłam gotowa wrócić do tego, co było.

Tylko że nie byliśmy już na farmie. Tutaj na szali znalazło się nasze życie. A to oznaczało, że musiałam zapanować nad tym uczuciem, bez względu na to, jakie było przyjemne.

Jeszcze kilka razy obmyłam twarz i ruszyłam do wyjścia.

– Wrócę. Pójdę tylko po coś do jedzenia! – zawołałam przez ramię. – Potem powiecie mi, czego się dowiedzieliście.

Wally mi zasalutowała, a Pete pokiwał głową. Wyszłam z pokoju. W stołówce załadowałam dwa pojemniki na wynos, prawie nie zwracając uwagi, po co sięgam. Wiedziałam tylko, że umierałam z głodu i potrzebowałam paliwa.

Gdy wróciłam do pokoju, Wally i Pete wyjaśnili, co udało im się ustalić w temacie zaginionej zmiennokształtnej.

– Lisa wspominała swoim koleżankom, że ktoś z góry zasugerował jej ominięcie pozostałych prób, bo tak dobrze jej szło – powiedziała Wally, zerkając na Pete’a. Wepchnęłam sobie do ust ziemniaka faszerowanego serem, bekonem i szczypiorkiem.

– Niech zgadnę. – Przełknęłam kęs i dopchnęłam pieczoną wołowiną. – Wcale jej tak dobrze nie szło, prawda?

Pete pokręcił głową.

– Koleżankom było głupio mówić źle na jej temat, ale w końcu przyznały, że na tle pozostałych była co najwyżej średnia. Nawet nie miała osobowości alfy. Nie zdziwiła ich jej decyzja, by skorzystać z oferty. Tylko w ten sposób mogła mieć pewność, że zostanie przyjęta.

Chwilę później do pokoju weszli Ethan z Orinem, popatrując na siebie z ukosa.

Ethan wypiął dumnie pierś.

– Zdobyliśmy cenne informacje. Ci, z którymi rozmawialiśmy…

– Powiedzieli, że chłopak miał zostać przepchnięty przez resztę prób? – dokończyłam za niego, wbijając widelec w kolejny kawałek ziemniaka, tym razem pokryty ciemnym sosem i kawałkami sera. Nie wszystko w tej szkole było super, ale jedzenie podawali wręcz spektakularne.

Ethan zmarszczył brwi, a my poinformowaliśmy go i Orina o naszych ustaleniach.

– Gdzie Colt? – Ethan rozejrzał się, jakby jego kolega mógł się ukrywać pod jednym z łóżek.

– Rozdzieliliśmy się – mruknęłam. Wyczyściłam oba pojemniki i powoli ogarniał mnie przyjemny poposiłkowy letarg. – Orin, chcesz iść ze mną po tę kartkę z biurka dyrektorki? Możemy to zrobić o północy. – Ziewnęłam i położyłam się do łóżka. Nie było jeszcze nawet południa, ale zdążyłam wyczerpać wszystkie siły i moje ciało się wyłączało. – Obudźcie mnie, gdy trzeba będzie ruszać.

Nawet nie byłam pewna, czy mi odpowiedział. Moja głowa znalazła się na poduszce i zgasłam jak świeczka. Niestety nie spałam spokojnie.

Moje sny były nielogiczne i naznaczone paniką. Goniły mnie cienie, a gdy się odwróciłam, by stawić im czoła, wchłonęły mnie – ręce i nogi mi odrętwiały, ciało osunęło się na ziemię. Byłam bezradna i nie mogłam tego znieść.

Mrugnięcie.

Stałam na progu naszej starej stodoły i patrzyłam, jak płonie. Wszędzie dokoła leżały martwe zwierzęta z powykręcanymi kończynami, a moje płuca wypełniał zapach śmierci, bardziej duszący niż sam dym. Te zwierzęta były pod moją pieczą, to ja miałam je chronić. Zawiodłam. Płomienie naparły na mnie, za szybko, żebym zdążyła przed nimi uciec. Wyrzuciłam ręce do góry…

Mrugnięcie.

Sam wołała z krawędzi klifu, wysoko nade mną, wysoko nad wartką rzeką u moich stóp.

– Wild! Ratuj!

Jej głos wrzynał się w moje ciało i pchał do przodu, chociaż nie miałam najmniejszych szans się do niej dostać. Rzuciłam się na gładką skałę, wpijałam się w nią palcami, ale się ześlizgiwałam.

– Już idę!

Skała rozpadała się w moich rękach jak łupek. Krzyki siostry wypełniły powietrze, coraz wyższe i wyższe, naznaczone paniką i bólem, a ja nie mogłam się do niej dostać, nie mogłam jej uratować…

Mrugnięcie.

Postać osnuta ciemnością stała naprzeciwko mnie w odległości niecałych trzech metrów, a ja nie mogłam dostrzec jej twarzy. Wszystko dokoła skrywały cienie. Było w tej postaci coś znajomego. Sposób, w jaki się poruszała, niczym płynna noc. Wyciągnęła rękę i przemówiła męskim głosem:

– Znam cię, Wild. Nie uciekniesz przede mną.

Mrugnięcie.

Byliśmy w lasku, przy tamtym drzewie, Rory przytrzymywał mnie rękami i nogami, jego palec wystukiwał rytm na mojej szyi. Groźny, był groźny. Ale też znałam go od zawsze. Ścisnął mnie mocniej i rozluźniłam się, wciągając jego zapach.

– Nie powinnaś mi ufać – wyszeptał i zacisnął ręce jeszcze bardziej, miażdżąc mnie, łamiąc mi żebra, które wbiły się w płuca i nie mogłam złapać oddechu…

– Obudź się – warknął ktoś do mojego ucha. Nie Rory, ktoś inny.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam tuż przed swoim nosem twarz Orina. Odepchnęłam go i wytoczyłam się z łóżka, czując, jak oblepiają mnie resztki snu. Pokręciłam głową i wstałam, wciąż ubrana.

Zakradliśmy się do drzwi, za którymi czekali na nas Wally i Pete, a także – szok, niedowierzanie – Ethan.

– Nie mogę pozwolić, żeby ominęła mnie cała zabawa – oznajmił.

Zerknęłam na Orina i Pete’a. Tylko wzruszyli ramionami.

Nie wiem, co takiego zrobili albo powiedzieli, ale najwyraźniej Ethan zgodził się dołączyć do naszej ekspedycji – albo został do tego zmuszony, chociaż w to akurat wątpiłam. Podjął taką decyzję z tego czy innego powodu, bo musiał uznać, że będzie to dla niego korzystne. Dałam im znak, żeby szli moim śladem, a oni ustawili się w luźnym szeregu za moimi plecami. Ruszyliśmy w dół korytarza i zaraz poczułam między łopatkami ostrzegawcze łaskotanie. Orin wyrwał do przodu i złapał mnie za rękę.

„Wampir” – powiedział bezgłośnie.

Rozproszyliśmy się tuż przed wejściem na schody. Dałam drużynie znak, żeby się ukryli, i wszyscy kucnęliśmy gdzieś w cieniu, chowając się najlepiej, jak potrafiliśmy. Orin oczywiście zupełnie wtopił się w ciemność, a inni… cóż, o ile nie patrzyło się zbyt uważnie, można było ich przegapić. Zakładając, że nie było się wyczulonym na zapachy wampirem, który nasłuchuje bicia serca.

Ze schodów poniosły się w naszym kierunku głosy, kroków nie dało się słyszeć.

– Pilnuj ich dobrze. Wydaje się, że noc wstrzymuje dzisiaj oddech. – To był głos… Przyjemniaczka. Niech to szlag!

Pete skulił się i zaczął drżeć, najwyraźniej też rozpoznał Sandmana. Położyłam mu dłoń na ustach. Niemal wyczuwałam pisk gotowy wydostać się z jego zdradzieckiego gardła.

– Właśnie miałem sprawdzić ich pokój. Wild nie potrafi usiedzieć na miejscu. Nie pozwolę jej się ruszyć.

Coś mnie ścisnęło w żołądku. Rory? Rory pilnował mnie na polecenie Sandmana? Ostatni sen wrócił ze zdwojoną siłą, przyprawiając mnie o mdłości. Musiałam walczyć z buntującym się żołądkiem.

– Świetnie. Daj znać, gdyby coś było nie tak – rzucił Sandman, jego głos był ledwo słyszalny.

Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu, aż Rory wejdzie na schody. Aż Bokobrody pójdzie za nim. Z pewnością nas zauważą. A przynajmniej Rory. Przed nim nigdy nie potrafiłam się ukryć.

Tylko że nikt nas nie minął. Nikt nie wyszedł na korytarz. Jak niby Rory planował zajrzeć do naszego pokoju?

Orin zesztywniał, więc ponownie się skupiłam.

Znajomy wampir zmaterializował się nagle na schodach, wchodząc na drugie piętro. Jeśli postawił stopę na naszym korytarzu, nie tak znowu daleko, nie widziałam tego. Wyglądało to tak, jakby szedł za Rorym i Przyjemniaczkiem, gdziekolwiek poszli. Kto tu kogo śledził?

Odliczyłam kolejne trzydzieści sekund.

– Teraz – wyszeptałam.

Popędziliśmy całą drużyną pod drzwi gabinetu dyrektorki. Wyciągnęłam rękę do gałki jej sanktuarium, jednak Ethan zatrzymał mnie ramieniem.

Podniósł różdżkę, zakręcił i wyskoczyły z niej jasnoniebieskie iskry, niczym fajerwerki, które puszczaliśmy razem z bliźniętami rok wcześniej z okazji Święta Niepodległości.

Ethan poczekał, aż iskry wnikną w metalową gałkę, potem przekręcił ją i w piątkę wślizgnęliśmy się do ciemnego pomieszczenia. Stuknięcie zamykających się za nami drzwi wydawało się niesamowicie głośne, chociaż wiedziałam, że było jak szept.

– Czysto – ogłosił Pete i było jasne, że ma na myśli asystenta. Nawet najbardziej oddani pracownicy musieli kiedyś spać.

– Szybko – rzucił Orin, wskazując drzwi. – Jeśli są jacyś strażnicy, nie minie wiele czasu, zanim ktoś przyjdzie to sprawdzić.

Ethan poprowadził drużynę, pędząc do wielkiego biurka dyrektorki. Pobiegłam za nim, wiedząc, że obecność strażników oznacza istnienie jakiegoś systemu ostrzegania.

– Gdzie są te papiery? – zapytał Ethan.

– Miała listę na wierzchu – odparłam. – Kartka leżała na jasnozielonym folderze. Były na niej nazwiska zaginionych uczniów, ale na pewno też jakieś inne informacje. – A przynajmniej na to liczyłam.

Ethan podniósł różdżkę, jej końcówka się rozżarzyła.

– No cóż, jeśli ma choć trochę oleju w głowie, na pewno ją gdzieś schowała.

Starałam się z całych sił niczego nie dotykać palcami. Wykorzystywałam mankiet bluzy, żeby wysunąć szuflady i zajrzeć do środka. Większość okazała się dziwnie pusta, jakby biurko służyło wyłącznie za element scenografii.

Wally dała nura w książki na regale, przeciągając palcem po grzbietach. Pete i Orin zostali przy drzwiach, przyciskając uszy do drewna.

Na blacie biurka leżał tylko jeden folder, tym razem ciemnoczerwony, a nie jasnozielony, jak zapamiętałam. Nachyliłam się, łapiąc Ethana za rękę, żeby przyświecić sobie jego różdżką. Odczytałam napis na okładce, a potem jeszcze raz, myśląc, że coś mi się pomyliło.

– To moje nazwisko – oznajmiłam w końcu. – Moje prawdziwe imię i nazwisko.

Maribel „Wild” Johnson.

Serce wybijało mi dziki rytm, gdy dotknęłam okładki palcem i otworzyłam folder. Na moich aktach widniała czerwona pieczątka z jednym słowem:

Zaginiona.

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Następny ranek nadszedł o wiele za szybko, przynajmniej dla mnie. Wróciliśmy do naszego pokoju bez dalszych incydentów i wszyscy w milczeniu położyli się do łóżek. Bo co tu właściwie było do powiedzenia? Według papierów z folderu zaginęłam.

Tylko że wcale nie.

Co tu się działo, do cholery? Czyżbym stała się kolejnym celem porywacza tamtych uczniów? Wampirów, przed którymi ostrzegł mnie Rory, i zwerbowanych przez nich czarodziejów? A może to miało coś wspólnego ze ścigającym mnie asasynem?

Wierciłam się i przewracałam z boku na bok, nie potrafiąc wyłączyć myślenia, aż w końcu światło w pokoju zaczęło się zmieniać. Zamknęłam oczy, gdy wstało słońce, a potem, zaledwie kilka sekund później, jak mi się zdawało, ktoś potrząsnął moim ramieniem i usłyszałam głos Wally.

– Wild, wstawaj, coś się dzieje.

Podniosłam się i zamrugałam, nie mogąc nic dojrzeć, tak było ciemno.

– Rozsuń zasłony.

– Są rozsunięte. Już po dziewiątej – odparła. – Ale ciągle jest noc.

Wytoczyłam się z łóżka, a Pete włączył światło. Wszyscy zmrużyli oczy, oślepieni nagłym blaskiem, a ja machnęłam do niego.

– Wyłącz, Pete.

Orin przemknął pod drzwi.

– Ktoś tu jest.

Drzwi się otworzyły i w progu stanął Jared, trzymając zapaloną pochodnię, w której migotliwym świetle nie dało się odczytać jego wyrazu twarzy.

– Jesteście gotowi, żeby stawić czoła Domu Nocy?

To było coś nowego. Myślałam, że w tym wszystkim chodziło o losowość?

– Dlaczego nie możemy sami dokonać wyboru? – rzuciłam prowokacyjnie.

Uśmiechnął się.

– Ponieważ w Domu Nocy akceptujemy to, co jest i na co nie mamy wpływu.

Nie podobało mi się, że dotychczasowy system podejmowania wyzwań uległ zmianie. Nie byłam pewna Jareda. Sam w sobie mnie nie niepokoił, za to fakt, że był wampirem, owszem. Do tego wampirem, którego poprzedniej nocy widzieliśmy, jak wałęsał się po korytarzach rezydencji.

– O ile żadne z nas nie zaginie, myślę, że damy radę.

Wzdrygnął się, jakbym go spoliczkowała, ale szybko się zreflektował.

– Chodźcie za mną.

Orin ruszył jako pierwszy, potem Ethan, Pete i Wally. Zawahałam się na progu. Praktycznie od razu przeszyło mnie ostrzeżenie, załaskotało między łopatkami. Przez noc coś się zmieniło w rezydencji, czterokrotnie zwiększając niebezpieczeństwo. Powtarzałam sobie, że to nie miało nic wspólnego z naszym włamaniem. Nie zabraliśmy nic z gabinetu dyrektorki i trzymaliśmy się z dala od wszystkiego, na czym moglibyśmy zostawić odciski palców.

Mimo to nie byłam głupia i nie zamierzałam się okłamywać. Uruchomiliśmy coś zeszłej nocy, tylko że wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Byłam o tym przekonana.

Podbiegłam, żeby dogonić pozostałych. Zajęłam miejsce obok Wally, a ta podniosła na mnie wzrok.

– Próba Domu Nocy będzie interesująca – stwierdziła.

Zmusiłam się do uśmiechu, chociaż moje ciało i umysł opanował niepokój, bulgocząc jak gotujący się sos.

– Cieszy cię to? To będzie twój dom.

– Nie, nie cieszy mnie – odparła cicho. – Kiepsko tam traktują nekromantów. Mam na myśli wampiry, oczywiście. Dlatego chociaż to dla mnie najlepszy wybór, nie cieszę się na myśl o nauce.

Zmarszczyłam brwi.

– Masz na myśli tamte trzy dziewczyny?

– Tak. – Westchnęła. – Gdybym mogła wślizgnąć się do któregoś z pozostałych domów, byłoby super. Ale wkrótce się przekonasz, co potrafię. Żaden inny dom mnie nie przyjmie. Moja magia nie może przybrać żadnej innej postaci. Bez względu na to, jak jest słaba.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Jared wyprowadził nas przez tylne drzwi rezydencji na podwórze, gdzie w ciemności czekały dwa autokary.

– Na pewno wystarczy miejsc? – zapytał Pete.

– Nie kwestionuj decyzji lepszych od siebie, chłopcze – odparł Jared. Jego wzrok spoczął po kolei na każdym z nas, jakby prowokując do ruchu. Wyprostowałam się, Wally też. Orin i Pete zamarli, a Ethan odwrócił wzrok. Czyli dziewczyny miały iść przodem, trudno.

Znowu. Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl. Bawił mnie fakt, że chłopakom w tej drużynie tak łatwo przychodziło pozwolić, by dziewczyny prowadziły.

Zapakowaliśmy się do autokaru, a tymczasem pojawiły się jeszcze dwie grupy dzieciaków – jedną z nich było wampirze trio, które dwa dni wcześniej pobiło Wally.

Zobaczyłam, jak zbliżają się i podchodzą do naszego autokaru. Czekałam, aż wejdą.

– Wszystkie miejsca zajęte. Zabierzcie się z innymi.

Jedna z nich syknęła na mnie – zjadliwie jak żmija – ale zrobiły, jak im kazałam, wycofując się i kierując do drugiego autokaru.

Kierowca zadrżał.

– Dzięki, mam przez nie dreszcze. Psiakrew, no nie! Kurczę pieczone, nie powinienem przeklinać przy dzieciakach, macie takie delikatne uszyska. Pewnie w życiu nie słyszałyście takich brzydkich słów. Mam rację czy nie mam racji? – Wyszczerzył zęby, uśmiechając się od ucha do ucha, oczy mu trochę wyszły na wierzch. Czyli goblin. Miał lekki akcent, który przywoływał wspomnienia.

Również się uśmiechnęłam.

– Jasne, całe życie nie usłyszałem ani jednego brzydkiego słowa. Sam nigdy żadnego nie użyję. Pana zdaniem dorośli naprawdę uważają, że jeśli nie będą przeklinać przy dzieciach, te nigdy nie podłapią takiego języka?

Goblin wzruszył ramionami, złapał za klamkę i zamknął drzwi autokaru.

– A kto tam wie, co sobie myślą dorośli? Mnie płacą tylko za prowadzenie autobusu.

Kucnęłam obok niego, gdy wyjechał z terenu rezydencji, i patrzyłam, dokąd zmierzamy, a on tymczasem opowiadał o różnych dzieciakach, które widział przez te wszystkie lata pracy dla akademii.

– Jedyny, który zrobił na mnie wrażenie, to taki wysoki chłopak, chyba Cień, ale ostatecznie okazał się kimś innym. – Gwizdnął cicho i tym zwrócił moją uwagę.

– Co ma pan na myśli? Jak to kimś innym?

– No, nie powinienem właściwie o tym mówić. To jak wspominać o Czarnym Ludzie przed położeniem dzieciaków spać. – Wyszczerzył zęby i puścił do mnie oko. – Ale jak wrócisz do mojego autokaru, wszystko ci o nim opowiem. – Zaczęliśmy zwalniać i dostrzegłam przed nami bramę, podświetloną w tej nienaturalnej ciemności. Kierowca skręcił w lewo, wioząc nas przez bramę, w której rozpoznałabym bramę Domu Nocy, nawet gdybym nie została o tym uprzedzona. Masywne kute żelazo, idealnie czarne, częściowo zarośnięte ciernistym bluszczem – rodem z horroru. U szczytu miała nawet czaszki powbijane na szpikulce. Godna podziwu dbałość o szczegóły.

Wyciągnęłam rękę.

– Nazywam się Wild.

Nie sądziłam, że może uśmiechnąć się jeszcze szerzej, ale tak się stało. Ścisnął moją dłoń.

– Strasznie miło cię poznać, Wild. Znajomi mówią do mnie Gory. – Zahamował gładko i stanęliśmy.

Pete naparł na mnie od tyłu, czekając, aż wyjdę.

– Goblin Gory? Jest pan spokrewniony z Gregorym? Słyszałem, że każdy klan nazywa swoich członków na tę samą literę. Na przykład wszystkie dzieci Luke’a muszą mieć imiona na „L”.

Gory się roześmiał.

– Prawda, zaiste prawda. Często kobiety po ślubie zmieniają imię, żeby litera się zgadzała. Więc tak, jestem spokrewniony z Greggym. Gdzie on się podziewa tak w ogóle? Jego mama prosiła, żebym dał znać, gdybym go zobaczył. Ładny z niego chłopaczek, ale za to ma głowę na karku.

Popatrzyłam na Pete’a, który zrobił wielkie oczy. Złapałam go i dosłownie zepchnęłam ze schodków.

– Dzięki za podwiezienie! – zawołałam do niego przez ramię.

– Pozdrów ode mnie Greggy’ego, jeśli go zobaczysz! Powiedz, żeby się nie łamał! – odkrzyknął Gory.

Jeżu słodki w kupie zgniłych liści, rodzina Gregory’ego nie została poinformowana o jego porwaniu? Zupełnie jak w przypadku śmierci Tommy’ego. Krew w moich żyłach zgęstniała, co nie było najlepsze tuż przed następną próbą. I to taką, która z pewnością okaże się gorsza od poprzednich. Jak mogło być inaczej, skoro organizowały ją wampiry do spółki z nekromantami i kto wie, kim jeszcze?

– Musimy iść. – Szłam przed siebie, zmuszając się do działania. – Do roboty. Miejmy to za sobą.

Ethan próbował przepchnąć się na przód, ale Orin zastąpił mu drogę.

– To nie jest twój dom, Ethan.

Wally pokiwała głową.

– Właśnie.

Chrząknął i zniżył głos, przywołując nas wszystkich.

– Pamiętam część swoich… zapisków.

Uniosłam wysoko brwi, ale dałam mu znak, żeby szedł dalej. Słuszna uwaga – skoro uważał, że może nas prowadzić, niech prowadzi. Orin i Wally przepuścili go przodem, ale widziałam, że zwłaszcza wampir zrobił to niechętnie.

– No i? – zapytałam Ethana. – Co dokładnie pamiętasz? – W głębi ducha zastanawiałam się, czy cokolwiek nam powie. Gdy znalazłam ściągawki, potwierdziłam tylko, że to faktycznie one, ale poza tym się im nie przyglądałam. Szczerze mówiąc, gdybym zeszłej nocy nie spała, właśnie tym bym się zajęła.

Nigdy nie twierdziłam, że jestem święta. Musiałam przetrwać te próby, żeby rodzeństwo nie ucierpiało, a dla nich mogłabym złamać każdą zasadę.

Ethan sięgnął do pasa, wyciągnął różdżkę i jeszcze bardziej obniżył ton głosu.

– Najpierw nekromanci. Potem duchy. Wampiry na koniec. Taka jest kolejność.

– W takim razie niech Wally idzie przodem razem z tobą – powiedziałam. – Naprawdę chcesz być pierwszym, który dostanie… Wally, co właściwie naślą na nas nekromanci?

– Zombie – odparła bez zastanowienia. – Całe mnóstwo zombie. Można im odciąć głowy, to je znacząco spowolni, ale nie da się ich zabić tak, jak to robią w filmach. Trzeba ich pozbawić przytomności albo zabić nekromantę, żeby całkiem ich powstrzymać. Inaczej różne części ciał nieumarłych będą podążać za tobą bez końca. A jeśli Ethan chce spróbować iść przodem, mi to nie przeszkadza.

To zdecydowanie ostudziło zapał Cudownego Buca, który zadarł głowę.

– Dobra. Masz rację, to w końcu twój dom.

Tego ranka u bram nie powitała nas piękna kobieta. Właściwie nie było tu nikogo prócz nas. Czyżby wszystkie inne dzieciaki zdążyły nas wyprzedzić? A może odeszły? Obejrzałam się i nie zobaczyłam za nami żadnego innego autokaru. Zostaliśmy sami.

Ostrzeżenie przeskoczyło mi po plecach. Coś tu nie grało.

Brama zaskrzypiała i otworzyła się, a my przeszliśmy dalej, czując, jak powietrze napełnia się napięciem i nagle ochładza, jakbyśmy nie tylko weszli na teren próby, ale też z lata w jesień. Zamrugałam i rozejrzałam się, by zorientować się, co nas czeka.

Wyglądało to jak sceneria rodem z podręcznika dla czarnego charakteru z baśni. Kamienny mur, w niektórych miejscach wysoki na grubo ponad cztery metry, otaczał teren, który po prostu musiał być cmentarzem – prowadziła do niego potężna metalowa brama z kłódką, czaszkami i krzyżami.

– Groby pięciu domów – wyszeptała Wally. – Są chronione, by martwi służący naszemu światu mogli spoczywać w pokoju.

– To nie może być prawda – stwierdził Ethan. – Przecież wiemy, że zamierzają wskrzesić umarłych, by nasłać ich na nas. Nie trzymaliby nas tutaj.

Ostrzegawcze łaskotanie między łopatkami się wzmogło.

– A może to iluzja? – zapytał Pete.

Ethan podniósł różdżkę i narysował nią zawijas w powietrzu, szepcząc coś pod nosem. Pojawiły się skwierczące iskry.

– Nie – stwierdził, kręcąc głową. – To nie iluzja.

– Ci zombie… Będą silniejsi niż wszystko, co nekromanta mógłby wskrzesić w prawdziwym świecie – odezwała się Wally. – Moce, którymi dysponowali za życia, będą dla nich dostępne także po śmierci. Właśnie dlatego są trzymani w tym miejscu. Mur miał nie pozwolić, by ich wskrzeszono. Wysłali nas tutaj wyłącznie po to, by sprawdzić, czy jesteśmy w stanie zmierzyć się z niemożliwym wyzwaniem… Albo chcą, żebyśmy przegrali.

Czworo członków mojej drużyny powoli odwróciło się i popatrzyło na mnie. Ethan wydawał się naprawdę przejęty. Pete wprost przerażony. A Wally miała łzy w oczach. Co tu się wyrabiało, do cholery?

Pokręciłam głową.

– No co? Dlaczego tak wszyscy na mnie patrzycie?

Orin uśmiechnął się powoli i ponuro.

– Rzekomo zaginęłaś – powiedział z więcej niż krztyną smutku w głosie. – Czy istnieje lepszy sposób, by do tego doprowadzić, niż pozwolić ci zniknąć w trakcie próby Domu Nocy?

Pokręciłam zdecydowanie głową.

– Nie, nie, nie. To nie ma najmniejszego sensu. Wszyscy inni zaginieni dostali propozycję.

– A co ty byś zrobiła, gdybyś ją otrzymała? – odparł Orin.

– Nic. Odmówiłaby i wszyscy o tym wiemy. Każdy, kto choć raz z nią rozmawiał, nie miałby wątpliwości – odpowiedziała Wally w moim imieniu. Nie myliła się.

Zwłaszcza teraz, gdy wiedziałam, jaki los czekał uczniów, którzy przystali na propozycję, by ominąć pozostałe próby. A raczej mniej więcej wiedziałam.

– Dobra, czyli co? To moja wina? Chcecie, żebym szła przodem? – Zrobiłam kilka kroków i Wally westchnęła.

– Chcę, żebyś to ty poszła ze mną przodem, nie Ethan. Twój system ostrzegania pomoże nam przez to przejść. Z tobą nasze szanse znacząco rosną, nawet jeśli wchodzimy w pułapkę. – Odwróciła się ode mnie i ruszyła do zamkniętej bramy. Ta otworzyła się sama, zapraszając nas.

– Mój system ostrzegania? – Dogoniłam Wally i powoli wyjęłam nóż z pochwy. W tej samej chwili rzeczony system odezwał się, wbijając mi niewidzialne igiełki wzdłuż kręgosłupa. Nie dość mocno, żeby bolało, ale wystarczająco, żebym zdawała sobie sprawę z nadchodzącego zdarzenia.

Wally wyrwała źdźbło wysokiej trawy, rozglądając się po terenie za murem.

– Czytałam trochę o Cieniach. Macie wbudowany system ostrzegania lepszy niż u tych z innych domów, ponieważ waszym przeznaczeniem jest przetrwać różnego rodzaju ataki. Nikt inny nie jest tak wyczulony na otoczenie. Oczywiście nie każdy Cień go posiada. U jakichś piętnastu procent Cieni system nie działa. Mniej niż pięć procent może się za to pochwalić wrażliwszą wersją.

Nie zaprzeczyłam jej słowom. Ten cały system ostrzegania, jak go nazwała, ratował mi tyłek przez większość życia, a odkąd pojawiłam się w tym świecie, wrzucił wyższy bieg.

Wally przeszła w prawo, przeciągając ręką po najbliższych nagrobkach. Westchnęła.

– Martwi są tacy cisi, tacy prości. Znacznie łatwiej się z nimi rozmawia niż z żywymi.

– Jak duży jest ten magiczny cmentarz? – zapytałam.

– Ciągnie się wiele mil, zajmuje wiele akrów – odparła.

Pete jęknął.

– Zmieniam się. Jeśli mamy dużo biegać, wolę to robić jako ratel.

Nie protestowałam – w zwierzęcej postaci był znacznie zwinniejszy i o wiele bardziej agresywny, co zdecydowanie działało na naszą korzyść. A fakt, że nie wspomniał ani słowem o swoich ubraniach, najdobitniej pokazywał, jak bardzo się niepokoił. Po prostu rozebrał się, rzucił ciuchy na bok i zmienił się w czworonożne zwierzę.

Wyciągnęłam rękę i dotknęłam Wally, dając jej znak, by zwolniła.

– Nie zapędzaj się. Nie chcemy walczyć ani biegać, chyba że będzie to nieuniknione.

– Zgoda – wyszeptała. – Jest tutaj jeszcze jeden nekromanta. Zaczyna przyzywać martwych. Ja próbowałam panować tylko nad dwoma albo trzema jednocześnie. Zombie, oczywiście.

– Szlag – wyszeptał Ethan, jego strach był niemal namacalny. Popatrzyłam na niego. Szli z Orinem obok siebie, Pete między nimi a nami, węsząc przy pomnikach. Oczy Orina błyszczały w ciemności i pierwszy raz martwiłam się o niego.

Nie o to, że nie przetrwa tej próby.

Martwiłam się, czy przypadkiem nas nie wystawi. Rory powiedział, że to wampiry stoją za porwaniami, więc może Orin też brał we wszystkim udział. Współlokator Masona również uważał, że w jego zniknięciu maczały palce wampiry. Czy to możliwe, by Orin od samego początku nas zwodził? Wampiry nienawidziły nekromantów, więc dlaczego bronił Wally? Myśli i pytania kłębiły się w mojej głowie, rozpalając się i gasnąc szybko jak maleńkie błyskawice.

Na twarzy Orina wykwitł powoli uśmiech i moje serce przyśpieszyło, pompując adrenalinę.

Co, jeśli wampirem, przed którym ostrzegał mnie Rory, wcale nie był Jared albo jakiś inny, bezimienny krwiopijca?

Co, jeśli to od początku był Orin?