Afrykańskie upały 2 - Renée Pascal - ebook

Afrykańskie upały 2 ebook

Renée Pascal

0,0

Opis

Monon leczy rany na Sycylii, próbując zacząć nowy etap życia. Każdą wolną chwilę poświęca malowaniu, rewidując sekrety i tajemnice sprzed lat. To ma uspokoić zarówno ją, jak i otoczenie. Jednak demony z przeszłości coraz głośniej pukają do jej drzwi, nie dając o sobie zapomnieć. Monon nagle staje się osobą, która może wiedzieć o nich zdecydowanie za dużo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Renée Pascal
Afrykańskie upały 2
© Copyright by Renée Pascal 2019Okładka:grafika – Egzemplifikacje, Renée Pascal, akwafortakoncepcja – Renée Pascal & EmilDisign5 str. 10 Egzemplifikacje, Renée Pascal, akwaforta - 63mmx 48mmstr. 237 Algorytmy fragment 1, Renée Pascal, technika mieszanastr. 238 Algorytmy fragment 2, Tattoos, Renée Pascal, technika mieszana
ISBN 978-83-7564-595-8
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

W palecie barw byłeś kolorem mieszanym – Błękicie.Fragment 7769.

Brak temperatury odczuwalnej

Po wypadku moją rehabilitacją zajął się ostatecznie Massimo. Jednak pobyt na Sycylii przypominał raczej „przystanek donikąd”, a pozorny święty spokój trwał tylko krótką chwilę. Sekrety z przeszłości Pierre’a, Massima, Claude’a i Jeana, motywowane dobrymi intencjami, stały się w konsekwencji tykającą bombą. Odzywały się stare rany, w których następstwie siedziałam bezczynnie niezliczone dnie i noce, udając, że coś robię, a potem zapadłam chyba na wszystkie choroby świata, i na takie też mnie leczono. Wyglądałam, jakby na niczym mi już nie zależało. Należało zweryfikować kolejną hipotezę Massima, na skutek której zahaczyłam o stację epidemiologiczną, sądząc, że pewnie za moje złe samopoczucie odpowiedzialna jest jakaś egzotyczna mucha. W procesie „orzeczenia prawdy” błądziłam na oślep pomiędzy dowodami a poszlakami, miałam też ruszyć z projektami, kiedy nabiorę sił. Jednak zamiast się tym zajmować, dałam się ostatecznie pochłonąć jego – aż w końcu mojej – hipochondrii. Z nadmiaru farmaceutyków wkrótce woziłabym pewnie na wózku inwalidzkim swój obolały mózg, straciwszy świadomość tego, do czego służy i w jakim celu go wożę.

Tuż przed moim powrotem do Paryża Massimo zaczął przemawiać w nieokreślonym, znanym mu tylko, zapomnianym języku. Te pierwotne były jego oczkiem w głowie. Uwielbiał je! Parę miesięcy wcześniej próbowałam rozgryźć wstawki z dialektu Tamaszek w wypowiedziach Pierre’a. To było męczące. Przy andamańskim Massima miałam już dość. Ten widocznie za bardzo przejął się obietnicą daną Pierre’owi, że będzie się mną opiekował. A może był geniuszem manipulacji? A może to był następny etap mojego szkolenia?

Z czasem przestałam ich od siebie odróżniać. Odnosiłam wrażenie, że widzę tę samą osobę w różnych ciałach. Jego opowieści brzmiały prawie tak samo, jak Pierre’a sprzed lat. Mieli ze sobą jeszcze więcej wspólnego, niż myślałam do tej pory. Algorytmy, kody, PIN-y… Nie wiedziałam już, jaki kod PUK mam wpisać, żeby pokonać zagadkę „Wieży Babel”. Kiedy nacisnąć enter… Będąc w takim amoku, miałam stworzyć jakieś arcydzieło?! Cóż, w lustrze widziałam tylko tatuaże na mojej twarzy i nie były one bynajmniej wynikiem artystycznego wyrazu. Nie mogłam już dłużej przebywać w takiej przestrzeni. Brakowało już sił i cierpliwości, by znów uspokajać i prowadzić studium psychologiczne kolejnej osoby, i do tego siebie samej w takim stanie też. Dziękując za gościnę i opiekę, życząc radosnego rozwiązywania algorytmów, wkrótce miałam pomachać białą chusteczką i wyjechać. Zamiast tego przyjechał Claude i „zdarzył się… wypadek”. Cholera! Grazie „Don Vito”, grazie Sicilia, grazie a tutti! Adam błyskawicznie zajął się wszystkimi formalnościami, zapewnił stałe miejsce w magazynach na miejscu i załatwił transport do domu. Ten był zajęty przez parę miesięcy. Zamieniłam więc Sycylię na Paryż w punkcie „zero”.

Mieszkanie małe, przy Rue de Lille. Raptem trzydzieści metrów kwadratowych, na których mieściła się kuchnia z łazienką, sypialnia i pokój dzienny, przedzielony ogromną półką na książki z niezliczoną ich ilością. Do niej przyssana była kanapa, na której spałam. Wróciłam do naszego dawnego miejsca, w którym mieszkałam z Pierre’em.

Musiałam tutaj być, znowu… W ten sposób próbowałam za wszelką cenę przedłużyć „wewnętrzną potrzebę wielkiego patosu”, bo może ten stan i to miejsce miały mi pomóc wytłumaczyć, a może w końcu połączyć przeszłość z przyszłością? Liczyłam na „nieadresowane źródła wiedzy” i powrót do zdrowia.

Dzięki nowej kolumnie w magazynie mogłam finansować projekty i utrzymać mieszkanie. Pisałam o sztuce. Dział polityki przejął, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Laurent. Teraz spędzałam większość dnia w Centrum Pompidou. Zaglądając na wystawy, odwiedzałam zapomniane miejsca z czasów studenckich. Pomagałam też przyjaciołom z organizacji, uważając jednak na to, by nie angażować przy tym całego swojego jestestwa, bo w planach miałam delikatnie „rewidować moje zagadki i tajemnice”. W ten sposób miałam nabierać „głębokich oddechów”.

Tymczasem zaczął się następny konflikt. Tym razem syryjski, który stał się problemem całego świata. Europa nie dawała sobie rady z problemami, jakie niosła ze sobą masowa emigracja. W Aleppo były potrzebne niezliczone ilości rąk do pomocy humanitarnej. Piętrzyły się problemy z zapewnieniem bezpieczeństwa. To nie był dobry czas na moje „przechodzenie na emeryturę”. Jean wykonał tylko jeden telefon, sprawdzając, czy aby na pewno to prawda, że wróciłam. W słuchawce usłyszał tylko kilka niecenzuralnych słów, oznaczających mniej więcej „odczep się”. Nikomu bym teraz nie pomogła i miałam nadzieję, że tym razem mi odpuści. W takim stanie do niczego bym mu się nie przydała, i o to mi chodziło. Ja miałam inne priorytety i ich powody, którymi musiałam się w końcu zająć. Układałam puzzle z wydarzeń w patchworki minionych historii. Wszystko miało znaczenie, a miało tak nie być. Błędne koło należało w końcu rozpędzić we właściwą stronę.

Zbliżał się termin wystawy, ja byłam w „ciemnym lesie” z pracami. Każdą wolną chwilę poświęcałam projektowaniu i malowaniu. Ta forma wyrazu uspokajała mnie i otoczenie. Była uzupełnieniem rehabilitacji, a co najważniejsze, stanowiła rodzaj kamuflażu.

Zaplanowany święty spokój i pierwszy miesiąc pozornej wolności trwały krócej, niż myślałam. Demony z przeszłości coraz głośniej pukały do moich drzwi…

25°C temperatury odczuwalnej

Właśnie odwiedził mnie Paul. Nie widzieliśmy się kilka dobrych miesięcy. Zasiadł przy małym drewnianym stoliku w kuchni, potem zdjął marynarkę i rzucił w kąt dwie ogromne walizy. Nie pisałam, nie odbierałam telefonów od nikogo z byłych „liczebników”. Przyleciał ze swojej „błękitnej wyspy” bez zapowiedzi. Uśmiechnęłam się do niego, podniosłam drewniane żaluzje i otworzyłam okno. Wpadło trochę światła.

– No, Monon, gratuluję! – wykrzyknął z otwartymi ramionami rozwalony na krześle Paul. – Ale się urządziłaś! Postanowiłaś tak trwać do końca świata! I bliżej od Hospital American of Paris nie udało się znaleźć mieszkania?! Mogłaś od razu położyć się na oddziale, który prowadził Pierre. Na piechotę stąd to jakieś piętnaście minut? Twoje poczucie humoru przeszło samą ciebie! Za dobrze cię znam, Monon, mów albo…

– Ech, zakończę za ciebie. Albo mnie wychłoszczesz? Wiesz, tym razem może ci nawet pozwolę.

– Tak? Okay! Tak cię zleję, że nie usiądziesz na tyłku przez tydzień! Przed tym jednak pokażesz mi wszystkie twoje projekty i prace, o których wspominałaś, bo zaszyłaś się tak głęboko w tym swoim bunkrze, że Luwr pewnie wkrótce będzie pękał w szwach, wypełniony po brzegi twoimi pracami! Bo, oczywiście, tym się zajmujesz, prawda? No i ta… dziura… co to ma być? Nowe centrum dowodzenia czy rodzaj jakiegoś… czekaj, jak ty byś to nazwała… „Château de la Pierre”?! Kiedy przestaniesz rozgrzebywać rany z przeszłości? Szukać kłopotów? Nie możesz bez nich żyć?! Pani szanowna, siedząca z pędzlem i z pistoletem! Spójrz na siebie!

Jaka cholernie trafna diagnoza! Nagle mnie oświeciło. Jestem aż tak transparentna? Niedobrze. Paul, pomimo że wszystkiego nie wiedział, to wiedział dostatecznie dużo. Znał mnie jak nikt inny. Hm, co mam ci odpowiedzieć, Paul? Chyba mnie to zaskoczyło, a już na pewno zdenerwowało, bo skoro Paul wyciągnął szybkie wnioski, to oznaczało, że już nie panuję nad sytuacją. Szlag trafił misternie opracowany plan? Oszukuję samą siebie, a na dodatek, żeby sobie to uzmysłowić, potrzebuję drugiej osoby?! Naprawdę jest ze mną aż tak źle?! Nie wiem. Jedno jest pewne, musiałam natychmiast to głośno skomentować… światu, jemu, a przede wszystkim samej sobie.

– Aleś ty bystry, naprawdę, WOW! A to porównanie, prawie w punkt, prawie mnie zdemaskowałeś! Słuchaj: tutaj, bo jak zapewne już wiesz, moje mieszkanie jest wolne dopiero za dwa miesiące i tutaj, bo właśnie bliżej się już nie dało. Musiałam dokończyć rehabilitację, by właśnie nie kłaść się na oddziałach szpitalnych, zwłaszcza na tym, który prowadził Pierre. Tutaj, bo mam blisko do redakcji i wszystko pod ręką. Tak, jest to moje stare, nowe i tymczasowe centrum dowodzenia! Z Luwrem to przesadziłeś, zrobiłeś się złośliwy. Myślę raczej o Beaubourg. Wiesz co? Jesteś naprawdę denerwujący z tym twoim „chłostaniem”. Kup sobie plastikową lalę i ją lej! Niech zaspokaja twoje fantazje seksualne. Wtedy może przestaniesz mnie męczyć! Na marginesie – dorabiasz teraz jako paparazzi? Czego się spodziewasz? Mam teraz wyjąć swoją wątrobę, pokroić i podać do zjedzenia, bo masz apetyt na wszystko?! Nie doszukuj się sensacji z moim udziałem! Na dodatek muszę cię zmartwić, bo oprócz wątróbki w menu są jeszcze tylko miód i croissanty, a ciasta nie upiekę! Wystarczy?!

– Jakie łagodne przejście z chłostania do jedzenia! Od czasów globalnego ekshibicjonizmu w social mediach paparazzi raczej głodują, moja droga. Natomiast, jeżeli chodzi o sensacje: powiedz mi, który moment twojego życia nią nie był? Pozwól, że nie będę komentował twojego o mnie zdania. Masz mnie za kretyna?! A odnośnie apetytu… Tak, masz rację, bardzo zgłodniałem! Coś bym zjadł po podróży. Co masz w lodówce? Niech zgadnę: mleko i dżem sprzed miesiąca oraz twoją „zamrożoną autokontrolę”? Sycylia tak ci dała w kość, że teraz tak gryziesz?! Za kogo mi się oberwało?! Szach mat, Monon. Za dobrze cię znam.

– Poczekaj, niech się chwilę zastanowię nad tym, za kogo. Ja bym cię kretynem nie nazwała, chyba że tak wolisz. I raczej nie chciej dalszego ruchu na szachownicy, bo możesz być zaskoczony. Po kolei: w lodówce faktycznie jest niewiele więcej, bo nie mam weny do czegokolwiek, a do gotowania zwłaszcza. Nie jest to też moja pasja. Nazywam to „dbaniem o linię”, przecież wiesz. A ponieważ cię lubię, to uchylę ci rąbka tajemnicy. Otóż, lubię kontemplować swoją przestrzeń taką, jaka jest. Więc miałam nadzieję, że będę się nią zachwycać jeszcze przez jakąś nieokreśloną, potrzebną mi chwilę! Nic z tego, prawda?! Jesteś!!!

Byłam wściekła i zmęczona jego ciągłymi powrotami, wtykaniem nosa w moje sprawy – też mi się znalazł obserwator! Paul był najmniej przeze mnie do tego upoważniony. Zresztą nikt nie był. Na jego szczęście, wystarczająco darzyłam go sympatią, by mu odpowiedzieć, chociaż najchętniej wyrzuciłabym go w tym momencie za drzwi.

– Widzisz, pochowałam Pierre’a drugi raz, ile razy można! Sama będąc w traumie, na granicy depresji, starałam się pomóc osobie, która miała zdiagnozowaną głęboką depresję. To było jak stąpanie po cienkim lodzie! Po powrocie z Libii długo razem rozmawialiśmy. Robiliśmy tylko to. Uważałam to za swój obowiązek! I to był mój błąd? Mam nadzieję, że był człowiekiem honoru, i bez wątpienia miał dobre intencje, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam, o co konkretnie chcesz mnie zapytać… O poszczególne motywy działania określonych osób czy konkretnie o moje, a może przejdziemy do twoich, co? Paul, nie znam odpowiedzi na to pytanie! Całe cmentarze są wypełnione ludźmi, którzy je mieli. Jedni dobre, inni złe. Dobre intencje nie wystarczą, by zbawić świat, ale złe, by go zniszczyć, już tak. Pierre nie powiedział mi niczego, z czym nie mogłabym sobie poradzić, ale też nic, co mogłoby cię interesować bądź zmienić historię ludzkości! Mam twarz i mózg wytatuowany zwierzeniami. Nie wiesz przypadkiem, jak je tylko teraz przelać na płótno? A muszę to zrobić. Ta forma przekazu wydaje się najbardziej bezpieczna. Różnica polega na tym, że te płótna można zmieniać, zamalować lub przemalować. Ale przeszłości – nie! Obawiam się, że samo płótno i farby nie wystarczą na dłuższą metę, żeby wyrazić to, co czuję. To jest moja tymczasowa strefa komfortu, której on nie miał. Powiem ci skrycie: nie wszystko się da, i nie wszystko można przelać na płótno! On nawet nie próbował jej poszukać dla siebie. Powinnam mu którąś zaproponować? Jak myślisz? Inaczej – a może to była moja porażka? Tkwiłam przy nim, żeby mu pomóc, próbując wielu metod leczenia. To on sobie nie poradził i przegrał, mając mnie obok siebie. Ja potem, żeby rozładować żal, smutek, rozczarowanie, napięcie, by w końcu nie zwariować, wdawałam się w niezliczoną ilość romansów. Rezultat marny, zachowania zawsze takie same i tak przewidywalne, że w pewnym momencie przestały mnie już po prostu bawić. A takie było ich przeznaczenie. Potem? A potem zajrzałam w kilka miejsc, wróciłam kolejny raz z Libii. Pojechałam na Sycylię, i co? To mi pomogło? Otóż nie! Co miało uspokoić? Nie do opanowania atmosfera ciągłej paniki, którą rozsiewał wokół siebie Massimo? Że coś mi się znowu stanie, spadnie cegłówka na głowę, wytropią nieznani barbarzyńcy, ukąsi komar i zachoruję na dengę! Prawie mi to wmówił! Zostałam przebadana wzdłuż i wszerz, tak że teraz pewnie świecę bardziej niż Wieża Eiffla nocą! No, a potem „zdarzył się wypadek!”. Przypadek?… Przez chwilę pomyślałam o nim: prorok, szaman? Dziwne, prawda? Ty, słuchaj, a może to coś w rodzaju „klątwy Pierre’a”? Wiesz, jak to jest, kiedy się chce do kogoś zadzwonić i powiedzieć: „Hej, już wystarczy!”, ale już nie można? Paul, ja to nie Pierre, ale lepiej trzymaj się ode mnie z daleka, bo mogę na ciebie nakasłać i się zarazisz! Coś jeszcze chcesz wiedzieć?!

Zapadła grobowa cisza. W głowie kołatały mi oderwane części historii opowiadanych przez Pierre’a.

…nie zastanawiałem się ani przez chwilę. Zbierano ochotników…Zostałem włączony do kontyngentu medycznego niosącego pomoc naBałkanach. Na przełomie marca i kwietnia 1992 dojechaliśmyciężarówkami na przedmieścia Sarajewa. Szczere pole, na którym stałydwie drewniane chaty i kilka namiotów. Byłem odpowiedzialny zawyposażenie medyczne. Miasto zostało odcięte od dostaw żywności orazleków, a także wody, energii elektrycznej i ogrzewania. Mieliśmyudzielić pierwszej pomocy i zabezpieczyć opiekę medyczną podczasewakuacji i transportu ludności cywilnej z terenów ogarniętych wojnądomową, zwaną skądinąd „drugą Jugosławią”. Dzieci i kobietydocierały do stacji w strasznym stanie. Nad bezpieczeństwem całejakcji czuwały jednostki ONZ i IFOR-u. Pociąg, którym mieliśmywyruszyć w drodze powrotnej, już czekał. Liczył dwadzieścia osiemwagonów. Na jego zapełnienie czekaliśmy dwie doby. Na każde dwawagony przypadał jeden lekarz, dwie pielęgniarki i dwóch wojskowych.Podawano nam wszystkim minimalną dawkę morfiny pod skórę. Togwarantowało nam„bezsenność” przez minimum dwanaście godzinw razie potrzeby.

…różniący się pod względem narodowościowym pasażerowie bylitotalnie wymieszani. To była ryzykowna krzyżówka „materiaługenetycznego”.

…zaczęły się kłopoty. Nie mogłem opatrzyć małego chłopca, którywłaśnie dostał nożem od kolegi siedzącego obok niego. Wyobrażasz tosobie, Monon? Dookoła słyszałem tylko krzyki dzieci. Nie rozumiałem,co do mnie mówią, byłem wtedy sam w przedziale. Brakowało tłumaczyi służb specjalnych. Zacząłem mówić po rosyjsku. Tylko niektórzyrozumieli. Pomogło tylko na chwilę, musieliśmy ich rozdzielić.Traciliśmy kontrolę nad zwalczającymi się etnicznie pasażerami. Tenpociąg zmienił już na zawsze moje życie. Kilkadziesiąt kilometrów zaSarajewem po prawej stronie okna pokazał się pierwszy przerażającywidok. Masowe groby, zmasakrowane ciała dzieci, mężczyzn i kobietw różnym wieku. Mijaliśmy boiska, które kiedyś służyły do gry w piłkę,a teraz były wypełnione poukładanymi stosami ciał… Jak to jestmożliwe! Transport był cały czas monitorowany przez zastępyuzbrojonych żołnierzy. Nie mogliśmy go zatrzymać, a musieliśmy, żebyoddzielić od siebie, przesadzić niektórych pasażerów! Dla własnegobezpieczeństwa wszyscy otrzymaliśmy broń, a nie miało jej tambyć…

…musieliśmy zatrzymać pociąg, chociaż na godzinę… Bałem się, żewejdą i zobaczą broń. Wtedy nie tylko nie pomoglibyśmy uciekinierom,ale żaden z nas nie dotarłby do granicy w całości. Pomimo żewszystkie drzwi były oznaczone pieczęcią, na górze powiewały naszeflagi narodowe, oni mogli zrobić, co im się podoba. Wejść, pozabijać,wyrzucić z pociągu. Nikt już nie panował nad narastającymi bójkami.Nie mogłem użyć broni, chociaż o mały włos bym to zrobił.W końcu zatrzymaliśmy ten pociąg. Na zewnątrz wypuściliśmy tylkoosoby starsze, by mogły przejść do innych wagonów. Dzieci byłyprzemieszczane w pociągu. Niektóre z wagonów ze względówbezpieczeństwa należało zamknąć. Odseparowaliśmy od siebie Serbów,Chorwatów i Bośniaków. Na nasze szczęście Serbowie lubili Polakówi Francuzów… może dlatego nie interweniowali…

…Monon, łączenie na siłę narodów różniących się od siebiediametralnie pod względem etnicznym, religijnym i kulturowymprowadzi tylko do jednego: do katastrofy! Jak efekt domina… Eskalacjakonfliktu… Wcześniej czy później… Najpierw zaczynają się wysiedlenia,potem masowe mordy i czystki etniczne… Potem już nikt niepamięta, jak się to zaczęło i dlaczego. Nikt nie jest w staniezapomnieć, a już na pewno – wybaczyć. To indolencja politykówi ich podstawowe narzędzia władzy w ich własnym biznesie… Podrugiej wojnie światowej żadna organizacja międzynarodowanie potrafiła skutecznie stłumić konfliktu w zarodku i zapobiecmasakrom i ludobójstwu, to źle wróży pokojowi w Europie i naświecie.

Ja cały czas miałam obraz Pierre’a przed oczyma. Siedział ze mną zmęczony na kanapie ze spuszczoną głową, próbując się przytulić. Płakał. Wyrzucał z siebie urwane historie sprzed lat. W uszach dźwięczały mi jego słowa i ten ton głosu… Taki smutny i ciężki. Nie do zniesienia. Nie wiem, dlaczego akurat teraz zaczęłam o nim myśleć.

Paul stał jak wryty z wykrzywioną twarzą, otwartymi ustami, wlepiając we mnie wzrok i wyglądał tak, jakby rzeczywiście miał ochotę mi przylać. W końcu wydusił:

– Monon, halo? Jesteś tu?! O czym ty mówisz?! Tak, każdemu z nas Afryka i Bliski Wschód dały w kość. Nie ukąsił cię żaden komar ani egzotyczna mucha, tylko Pierre! Boże, co ten wariat ci zrobił?! Tak jest, zapomniałam, on miał zawsze dobre intencje. Ale dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane, jego na pewno!

Co? Dotarł do mnie realny głos i obraz Paula. Tak, dobre intencje… To my to piekło brukujemy… bardziej lub mniej świadomie? Czy Pierre wybrukował je nimi dla mnie? A kto wybrukował je nimi dla niego? Zlokalizowałam strefę czasową czasu lokalnego, po czym wyrzuciłam z siebie:

– Popatrz na mnie jeszcze raz, inaczej. A potem zejdź mi z drogi. „Wracam z piekła!” Czy to jest dla ciebie jasny komunikat? Musi być! Masz ochotę na piekielną kawę, Paul?

– Przecież piję. Nalałem sobie. He?! Mam ci zejść z drogi? Której? Tej do kuchni? Jak mam na ciebie patrzeć? Dziwna jesteś… Gdzie byłaś, skąd wróciłaś? Byłaś przez chwilę tak daleko stąd, że miałem wątpliwości, czy w ogóle zauważyłaś, że tutaj jestem. Co miałaś na myśli? Przerażasz mnie, Monon. Słuchaj, pomogę ci ogarnąć mieszkanie i rozpakuję walizki. Nie uzupełnimy lodówki, tylko zjemy coś na mieście, w porządku?

– Dokładnie to. Tak zrobimy. To jeszcze zniosę, i w drodze wyjątku ciebie też. Na marginesie, mogłeś mnie uprzedzić, że przyjeżdżasz. Przygotowałabym się. Przecież wcale nie musiałeś mnie teraz zastać, prawda? Na pewno jesteś zmęczony po podróży. Ech, dziękuję, że przyleciałeś, mimo wszystko. Faszerowali mnie jakimś świństwem, dlatego chyba mam kłopoty z koncentracją. Swoją drogą, badania, które prowadził Pierre, nie były wcale takie głupie…

– Święty Franciszku! Czym oni cię faszerowali?! Rozumiem, że ta konkluzja jest wynikiem działania środków przeciwbólowych, nie innych? To on się zaplątał i stracił poczucie rzeczywistości! Jego badania… Szlag mnie trafia, jak słyszę o kodzie genetycznym, całym tym DNA i o nim! Jest niczym spam! Programem, do którego wdarł się wirus! Nie można się go pozbyć, tylko założyć blokadę. Ale ten się mutuje i wciąż powraca. To jest faktyczne, twoje pojmowanie DNA?! Jest częścią ciebie?

– Ech, uważaj, Paul, nie prowokuj, bo jeszcze mi trochę sił zostało… Sam zacząłeś! Co masz jemu czy genetyce do zarzucenia, konkretnie? Oczywiście, że Pierre jest częścią mnie i tkwi we mnie. To oczywiste! Nie nazwałabym go wirusem… Użyłeś bardzo niefortunnego określenia. A genetyka akurat wiele tłumaczy z ludzkich zachowań. Pomaga zrozumieć, kim jesteśmy i po co tutaj jesteśmy. Nie możemy zwalczać własnej biologii. Badania, które prowadził Pierre, może i były kontrowersyjne, dla niektórych irytujące, ale z pewnością ważne. Nigdy mnie to nie interesowało aż tak bardzo, chociaż może powinno było. Tak, właśnie sobie uświadomiłam, że powinno! Może teraz miałabym skuteczną szczepionkę na wirusa takiego jak ty! Poza tym wirusy szybką się rozprzestrzeniają, więc uważaj, bo ty nie posiadasz żadnej blokady!

– Serio? To jest dopiero temat rzeka, co, Monon?! Inaczej: może, zamiast skupiać się na mnie, przejdziemy od razu do omówienia lepszych przykładów ze studium badań w twoim układzie DNA. Na tej rzece nie postawiono odpowiedniej zapory. Oto następny z twojej listy wirusów… Paco z przerośniętym ego i inteligencją poniżej normy! To dlatego, w ramach „niezwalczania własnej biologii i ochrony przed wirusami”, wyszłaś za niego mąż? A następnie, zaskoczona, oczekiwałaś mądrości, empatii i zrozumienia z jego strony? Zdaję sobie z tego sprawę, że o tym przecież wiedziałaś. Przecież to jest imbecyl! Nie miałem zamiaru być aż tak bezpośredni, ale nie będę się z tobą patyczkował i spokojnie patrzył, jak ciągle lewitujesz! Mam zamiar postawić cię do pionu, a przynajmniej na chwilę wprowadzić w dobry nastrój. Reasumując, z całą pewnością, to ja jestem twoją szczepionką na całe zło. To nie kod genetyczny za nie odpowiada!

Co?! Na co?… Byłam w takim stanie, że te, odcięte od rzeczywistości, słowa Paula mogły tylko przestawić mnie na drugi tor autokontroli. Tak, adrenalina była mi potrzebna.

– Otóż właśnie przeskoczyłeś płotek za daleko. Nie znałeś dobrze Pierre’a, a Paco – wcale! Co mi tutaj imputujesz, panie fotopstryk?! Skadruj najpierw siebie i wyciągnij wnioski z twojego obrazka, zanim ktoś inny to za ciebie zrobi, a może ja mam to zrobić?! Boże! Płynąc do brzegu, nie zauważyłeś, że już jesteś na piachu i w tej chwili machając rękoma, się zakopujesz. Wiesz co, uwielbiam twoją bezinteresowną troskę pod tytułem: „dam ci kromkę, a ty mnie w zamian – cały bochen chleba!”. Pionizowanie mnie zostaw mnie samej i och! Jaka ulga, chcesz mnie wprowadzić w dobry nastrój! Uwierzyłam, dzięki!

– Do jasnej cholery, Monon! Jestem, bo najzwyczajniej w świecie się stęskniłem. Chciałem zapytać, co słychać. Bo martwić się i troszczyć o ciebie nie może nikt?! To wiem. Ale za Boga nie rozumiem dlaczego!

– Nie no, świetnie zacząłeś! Co ja mam ci powiedzieć? Popatrz. – Wskazałam na sztalugę, gdzie zawieszone było nowe płótno.

Metafory raczej zawsze do niego trafiały, a ja chciałam uciec od problematycznych (żeby ich nie nazwać, natrętnych) pytań i tematów.

– Posłuchaj, Paul, pogubiłam się trochę na swoim płótnie. Pojawiają się na nim chaotyczne linie i kolory – nie tworzą kształtów. Postrzępione i losowo wybrane barwy spływając po nim, brudzą mi ręce. Zbyt wiele zapamiętanych obrazów, wspomnień, anagramów i żadnej magicznej gumki do wymazywania ich z pamięci. Z Pierre’em nie byłam sobą, ale bez niego… też nie jestem. Zatem, szukam alternatyw. Uniwersalnej koncepcji Boga, nieba i piekła. Czym jest człowiek, przyjaźń, miłość i w końcu – co jest prawdą. Na drodze do poznania, wiem, może się zdarzyć, że nie znajdziemy odpowiedzi. Pojawiają się różne źródła wiedzy, które nie są drogowskazami. Nie prowadzą do prawdy. Na tej bazie tworzymy sobie wielki plan, lecz później pojawia się – życie. Wolność powinna być jego przewodnikiem. Zawsze mi towarzyszyła. Takie przynajmniej miałam przekonanie. Ale ta wolność jest obarczona brzemieniem odpowiedzialności. To reperkusje naszych i cudzych wyborów… Za te wybory albo się płaci, albo otrzymuje benefity. Ale nie to jest najważniejsze. Istotne jest to, żeby były one świadome i tylko nasze. Pytanie, czy tak jest i tak można? Ja nie jestem przekonana, czy to zachodzi w moim przypadku. Ot, dylemat – popraw mnie, jeśli się mylę, bo przecież nie jesteśmy sami na tym łez padole… Taka jest prawda! Ta z kolei czasami bywa szokiem. Takich szoków doznałam kilka w swoim życiu. Pytanie, dlaczego. I czy to mnie zahartowało? Otóż nie! I nie zmieniło też mojego podejścia do ludzi. Za to zaczęłam być bardziej ostrożna. No więc szkoda, bo łatwiej jest, gdy się ma wszystko w  „głębokiej dupie”. Z kolei wtedy można się znaleźć w „ciemnej dupie”. Ot, co… Wiesz co, może powinnam je malować, rzeźbić, opisywać? W końcu ten kod genetyczny, chcąc nie chcąc, zaczął się od niej, prawda? Więc naturalną koleją rzeczy, na drodze do poznania jest zdefiniować ich jak najwięcej? Też nie! One mi nie pomogły! Poskładane puzzle znowu się rozsypały. Widzisz, możesz zrobić wszystko jak należy, jeśli wiesz, jak umiejętnie pływać pomiędzy różnymi ludzkimi intencjami, tak aby nie utopić siebie i innych. By móc w stanie zastąpić banały takie jak miłość, uczciwość, wiara w ludzkość i szczęście chłodną logiką. Niektórzy robią to na odwrót. To ich nazywamy zwycięzcami? Może powinnam się wyzbyć wszystkich uczuć i wszelkiej empatii, przestać w ogóle czuć? Nie wiesz przypadkiem, jak to zrobić? Paul, muszę po prostu się pozbierać, fizycznie. Nie lewituję! Naprawdę uważasz, że trwanie w takim „układzie autoimmunologicznym, który traci orientację” mnie bawi? Znowu nie! Muszę po prostu więcej wiedzieć i zrozumieć, by znowu zacząć chcieć. Na przykład dokonywać kolejnych, bardziej właściwych wyborów. Tylko mi nie mów, że nie ma z tym nic wspólnego nasz kod DNA.

– Halo! Czy jest w pobliżu lekarz?! Zacznij mówić po japońsku, będzie mi prościej ciebie zrozumieć, Monon, mdli mnie już od twoich zawiłych wypowiedzi, metafor i skrótów myślowych. Co teraz konkretnie, do cholery, chcesz powiedzieć? Czego chcesz? To my decydujemy o wyborach, myślimy, gdy ich dokonujemy, bo nie jesteśmy krzyżówką bociana z żabą! Tutaj nie chodzi o kod DNA, nie szukaj w nim usprawiedliwienia dla durnych wyborów i zachowań! A, wiem, przecież ty zawsze wybierzesz tak, żeby nie było prosto. Potrzebujesz adrenaliny jak tlenu do oddychania, dlatego lokujesz uczucia w złych miejscach i osobach. Potem to rozpamiętujesz. To cię niszczy! Okay, podsumuję to najkrócej, jak mogę: wyżywaj się, na czym chcesz. To może być sztuka, nauka, cokolwiek innego, albo jedź na kolejną misję! Niech będzie to twoim rodzajem manifestu, buntu, obrony. To nie spowoduje oczywiście nagle, że wszystkie problemy i dylematy znikną, ale część z nich na pewno. Zajmij się czymś innym, skutecznie! Te twoje zagadki, tajemnice… weszłaś do labiryntu, który sama sobie wybrałaś. Nie kumam, chcesz z niego wyjść czy nie? Szybko się nudzisz, więc już dawno powinnaś! Nie płyń łódką wzdłuż rzeki, tylko po prostu przejdź po moście na drugą stronę. Tak jest szybciej i prościej! Będziesz szczęśliwsza!

– Kolejne WOW! Teraz to może być szach mat. Pięknie, Paul! To by oznaczało, że do tej pory byłam martwa… Chcesz, żebym „z martwych powstała?”. Dlaczego przez chwilę zapomniałam o tym, że tak dobrze mnie znasz! Gadałeś z wielorybami na mój temat? Może inaczej. Powiedz mi, mądralo, co zatem sprawia, że jesteśmy szczęśliwi, to może wyjdę z tego labiryntu. A potem mi odpowiedz na pytanie, dokąd i w jakim celu.

– Sama się zachowujesz jak wieloryb. One przynajmniej wiedzą, czego chcą. A odpowiedź na twoje pytanie jest prosta: miłość!

– Co?! One przynajmniej mówią w jednym języku, My – w różnych. Bo teraz albo ty, albo ja bredzę! Paul, zgłupiałeś do reszty? To twój nowy dowcip? Myślisz, że tego chcę i tego mi brakuje? Na pewno nie jest to miłość! Ten sposób na dobry nastrój już testowałam. Ale chwila… tobie teraz chodzi o ciebie?! To posłuchaj: miłość daje i odbiera wszystko! Nawet ta, która jest bez sensu, z góry skazana na porażkę, bo to też jest miłość! Zatem w kontekście „szczęścia” możemy powiedzieć, że szczęśliwy i nieszczęśliwy jest ten, kto kocha, a także ten, kto nie kocha. A do szczęścia potrzebujemy trochę więcej niż tak zwanych dobrych intencji i myślenia życzeniowego: „chcieć to móc”. Paul, do czego zmierzasz? Przecież dobrze wiesz, że zawsze można to powiedzieć w taki sposób i w takim momencie, aby przynieść na chwilę odpowiedni rezultat! A chwila to dużo i mało. Zatem? Do tego niektóre z nich są naprawdę długie, żeby nie określić ich – wkurwiająco: niewyobrażalnie długie. Nie obraź się, ale ja naprawdę nie mam ochoty ani czasu teraz rozbebeszać mojego czy twojego życia seksualnego, a zwłaszcza rozwijać banałów dotyczących miłości. Ja chcę po prostu zacząć swobodnie oddychać, rozumiesz? Wiesz co? Masz rację! Potrzebuję adrenaliny. Lepiej mi z nią niż z miłością!

– Przepraszam, serio się pogubiłem. Jednak nie zrozumiałem twojego przekazu, zrobił mi się budyń w mózgu. Dlaczego ciągle zakładasz, że zawsze się, kurwa, domyślę, o co ci chodzi?! Twoja miłość i recepta na szczęście? Posłuchaj, musisz po pierwsze zamknąć stary rozdział pod tytułem „wszyscy jesteśmy Pierre’ami…”, bo twój kod DNA jest okay, a potem zobaczyć świat na nowo. Ech! Kiedy to nastąpi, wtedy chcesz czy nie chcesz… wtedy cię dorwę i w końcu będziesz szczęśliwa! I to jest twoja najbliższa przyszłość! Jeszcze mnie będziesz prosić na kolanach, żebym „to” z tobą zrobił. Zobaczysz! Nie możemy zwalczać własnej biologii. Przed chwilą to powiedziałaś!

– Ha, ha! Nic nie zrozumiałeś… Jaśniej tego nie mogłeś wyrazić. Tak prosto to się chyba nie da. Paul, nie rozumiesz słowa „nie”? To między nami to nie jest biologia ani chemia, ani nawet alchemia! Natomiast, jeżeli jesteś pewien, że to właściwa gumka do wymazywania niechcianych barw z pamięci i pomoże to rozwiązać wszystkie moje problemy i dylematy, to tak zrobię. W końcu się na ciebie skuszę, bo się duszę! Udrożnisz moje drogi oddechowe, ale nie myśl sobie, że nabiorę za twoją przyczyną tak głębokiego oddechu, że w końcu odfrunę gdzieś z tobą niczym motylek na sterydach w obłokach beztroskiej niewiedzy, bo wiesz, że ona doprowadza mnie do szału. Motylka też mogę ci namalować, wyrzeźbić, narysować, opisać. Może nawet z tobą odlecę na kilka chwil, ale siebie dla nikogo nie zmienię drastycznie, i nie ciągnij tematu, bo z budyniu może się zrobić marmolada, a to znacznie gorsze, okay?! Odnośnie skrzydeł, te ostatnie, które kochałam, mnie nie uniosły. Były tylko tatuażem na czyiś ramionach…

– Ha, ha, mówisz znowu o Paco? Był blokadą, która ulżyła ci w cierpieniu na chwilę. Oczywiście „te” skrzydła zdecydowanie nie mogły! Pamiętam jego imponujący tatuaż. Latynoski szpaner, z kiepskim scenariuszem na życie w kieszeni. Ten był rozpisany tylko w celu zaspokajania jego potrzeb i realizacji jego celów. Prymitywny lanser. Prócz „skrzydełek na ramionach” nic więcej nie miał do zaoferowania.

– Ech, coś ty się tak uwziął dzisiaj na moich byłych facetów? Ha, ha! Czyli Lancelot! Dajesz, Paul. Udaje ci się czasami mnie zaskoczyć i rozbawić.

– Taaa, taki z Monty Pythona. Bo niektórzy z nich kompletnie na ciebie nie zasługiwali. W konsekwencji może stąd ten twój aktualny stan ciała i umysłu? Nie pęknij ze śmiechu, mała. To czysta prawda. Czym ci tak zaimponował, że straciłaś przez chwilę panowanie nad sobą dla niego? To był przecież idiota! Nie, poczekaj, wiem, „definiowałaś wtedy?”. Nie wiem, jak pozostali, ale ON był chyba „najgorszą definicją męskości!”. Powiedz szczerze, lubił seks analny, w ogóle ostry? „Bi-macho”?”. Nie cierpiałem go! Poza tym, Monon… Nie chciałem powiedzieć, że chcę być włączony do twojej grupy „zdefiniowanych tyłków”, i tym bardziej coś tajemniczego od ciebie wyciągnąć. Nie jestem ani Paco, ani Pierre’em. Jakiej wiedzy ci jeszcze brakuje do szczęścia? Nie jestem też cholernym Ikarem-komandosem, jak Massimo, na dodatek telepatą, żeby eksplorować przestworza w poszukiwaniu prawdy. Anioły, które spadły na ziemię, chodzą po ziemi i nie potrafią się już wznosić! Ale wiesz, co znowu unosi? Miłość! Ale ta skierowana do właściwej osoby. Nie mogę ciągle spadać i znowu przyklejać sobie nowych skrzydeł, żeby znów poszybować, by odnaleźć cię gdzieś, hasającą w chmurach! Wiesz co, Monon, po cichu liczyłem na to, że po tym „przypadku z macho” trochę ci przejdzie. Nawiasem mówiąc, ilu facetów musisz mieć, by zapomnieć o Pierze? Stu? Ja jak chcę o kimś zapomnieć, to się prześpię i mi przechodzi. A tobie nie przechodzi! Przed chwilą to powiedziałaś. Tym się od siebie różnimy. Wyjątkowo trudny z ciebie przypadek. Mam kupić młot pneumatyczny, odkurzacz, nie wiem co już, naprawdę, by go z ciebie wyssać? Nie… to też nie wystarczy! Tobie to raczej potrzeba otworzyć mózg wiertłem rodem z pól naftowych, żeby wydobyć tę ropę z mózgu!

– Ha, ha, zaczekaj chwilę! Niech złapię wątek. Tę wyjątkową chwilę szczerości i porównań. Przywalę ci dzisiaj, zobaczysz! Po kolei, chyba ja się teraz pogubiłam. Odnośnie Paco, do czego zmierzasz? Uważasz, że mnie wykorzystał, a nie ja jego? Poza tym „definiowałam”, jak to nazwałeś, po nim, więc… Żeby pociągnąć wątek zapominania… Może potrzebuję jeszcze dwustu „definicji”, a może tylko jednej, a być może żadnej, nie wiem! Słuchałeś, co mówiłam? Powinno zrobić mi się chyba przykro z tego powodu, ale nic z tego, umrę teraz przez ciebie ze śmiechu! Paco FuckO’Lancelot! Nie mogę, prawdziwy z ciebie mistrz ciętej riposty! Rozbawiłeś mnie do łez! Uwaga, w labiryncie Minotaura – która z wymienionych postaci jest ostatecznie aniołem?…

Nie potrafiłam się opanować przez dobre dziesięć minut. Taak, Paco, łatwy do rozgryzienia typ? A ja go tak analizowałam, tłumaczyłam. Chyba siebie przed innymi i samą sobą… Zanosząc się śmiechem, starałam się podjąć drugą część wątku:

– Przykro mi, nie pomoże tutaj żadne wiertło rodem z piekła, Paul. Nie porównuj, proszę, już nigdy więcej Pierre’a do ropy! Teraz to nie chodzi o miłość. A odnośnie twojej osoby… Wcale tego od ciebie nie oczekuję i w ogóle dlaczego myślisz, że tego chcę?! Od ciebie? Czekaj, pozwól mi ciebie zrozumieć… Ha, ha, tak sobie teraz myślę, otóż właśnie jesteś cholernym Ikarem, bo w przeciwnym wypadku nie byłoby cię tutaj, prawda? Poza tym w chmurach hasasz ty, nie ja! Spadłeś tutaj, bo znowu nawaliły skrzydła, na których leciałeś? Ledwo stanąłeś w drzwiach i już mnie denerwujesz. Przyleciałeś do mnie, to leć ze mną na tyle, na ile ci na to pozwolę. Ile mojej przestrzeni potrzebujesz? Aniołów w tym labiryncie nie ma. Teraz wyjaśniłam się jasno?

– Ludzie, Monon! W życiu płodowym musiałaś chyba otrzymać większą dawkę testosteronu. Z mitycznego ptactwa to przy tobie można być na serio tylko Feniksem. A przestrzeni, na razie trochę, w twojej szafie! Mogę gdzieś upchnąć zawartość bagażu?

– Jasne! Czuj się swobodnie. Natomiast wiedz o tym, że na pewno nie wskoczę ci do łóżka, bo: nie jestem zestresowana, samotna, z żadnego powodu, a już na pewno zagubiona! Co do przestrzeni… to wbrew pozorom dużo, wiesz? Ale proszę, wbijaj się teraz do niej śmiało, jak dasz radę. Zawsze tak robisz, zaproszony czy nie. Czuj się zatem jak u siebie. Weź prysznic, zjemy coś, a potem wyjdziemy na miasto. Na marginesie, jak długo chcesz zostać? Tylko mi tutaj nie zakładaj gniazda, jak Feniks…

– Super! Gościnnie to zabrzmiało… Na chwilę, może być?

– Tak… przepraszam, nie jestem w najlepszej formie. A teraz, póki co, jazda brać ten prysznic, bo nie wyjdziemy stąd do północy!

– Tak jest! – wykrzyczał, po czym przytulił mnie mocno do siebie.

Tak robił, kiedy stawałam się nieznośna. Zwykle pomagało. Oddalił się w stronę mikroskopijnej łazienki. Pośpiesznie chowając moje notatki dotyczące Pierre’a w sekretnym miejscu, postawiłam wodę na kolejną kawę. Zamknęłam komputer, ustawiłam płótna, dłuta i sztalugi do kąta, zaścieliłam kanapę, zrobiłam trochę miejsca w szafie, wytarłam podłogę i postawiłam na stole gotową już kawę.

Zajęło to, więcej niż chwilę. Zza drzwi słychać było tylko radosne pogwizdywanie i lejącą się hektolitrami wodę. Zdążyłam.

– Paul, masz zamiar wyjść z tej łazienki? Urządziłeś sobie wieczór spa, czy co?

– Już, już wychodzę! Jak się tak niecierpliwisz, możesz do mnie dołączyć, ha, ha!

– Wiesz, co zrobię, jak zaraz stamtąd nie wyjdziesz? Wyszarpię cię na golasa i wystawię za drzwi! A to nie jest najbezpieczniejsza dzielnica Paryża… dlatego też najtańsza.

Podziałało. Wyszedł, a raczej się wyłonił z gorących obłoków pary wodnej.

– Wreszcie! Tak, tak, piękny jesteś. Matko! Pachniesz jak perfumy Paco Rabanne w czystej, stuprocentowej postaci. Ludzie! Wylałeś na siebie całą butelkę? Bierz się za walizy, kawa i rogale są na stoliku. Teraz wymiana.

– Och, dzięki, a ty wyjmij jakąś szałową sukienkę i pończoszki. Pójdziemy poszaleć, upić się i potańczyć!

– Dobra, Paul, skończ już. Przepuść mnie, zaczynasz nudzić. Szybko się uwinę, rozgość się.

Otworzyłam szafę i wyjęłam pierwszą lepszą kieckę, która mi wpadła do rąk. Założyłam tę czerwoną z głębokim dekoltem i rozcięciem z tyłu, upięłam włosy, zrobiłam makijaż i założyłam wysokie szpilki. Naprawdę miałam ochotę zaszaleć tej nocy.

– Wow! Wyglądasz wreszcie jak Monon. No, będę musiał znowu odganiać napalonych zalotników.

– Nie patrz tak na mnie, bo będziesz musiał spać na ziemi albo na krześle.

– Okay, okay! Nie chcę, żeby mój odrąbany członek przepadł gdzieś na dnie Sekwany. Ale powiedziałaś to tak łagodnie… – wyszeptał. – Ludzie, Monon! Teraz budyń mam w kolanach, żołądku, wszędzie!

Pierwszy raz się speszył. Odwrócił głowę i nagle zmienił temat:

– Monon, czyje zdjęcie stoi na lodówce?

– Ha, ha! Nie będę ci go odcinać z błahego powodu, tylko w afekcie. Zresztą, to by nic nie dało, bo o męskości decyduje też między innymi to, co masz w głowie i w sercu. Musiałabym w twoim przypadku amputować głowę, a serce przeznaczyć do przeszczepu… trochę przemodeluję twój kod DNA… Rozbawiłeś mnie do łez. Dziękuję! A odnośnie fotografii, to szczerze nie mam pojęcia. Po prostu stała. W zasadzie dawno powinnam ją wyrzucić. Dlaczego pytasz?

– Monon, przerażasz mnie. Kto tutaj jest psychopatą? Ty po prostu wyobraziłaś sobie tę drastyczną scenę ze szczegółami! To cię rozbawiło?! Co ty, byłaś asystentką doktora Frankensteina?!

– Może, więc lepiej na mnie uważaj! – Nie mogłam przestać się śmiać. – Te twoje wstawki o chłostaniu, laniu, odcinaniu członka! Powiedz szczerze, chciałbyś być obiektem badań, prawda? Mam cię, rozgryzłam cię! Ty jesteś masochista marzyciel! Naprawdę wierzysz, że kiedyś będziesz twoje fantazje seksualne zaspokajał ze mną? Jeżeli nie zmienisz swojego podejścia do mnie, może się to naprawdę dla ciebie źle skończyć…

– Drzyj łacha ze mnie dalej… Nie rozwijaj się z tematem, bo pękniesz. Ja nie umrę ze strachu, bo w moim przypadku, może to dać przeciwny efekt do zamierzonego. Jestem uparty! Nie potrafię aż tak panować nad sobą, nawet jak mnie będziesz lała. Ech… tak, zdjęcie… Tak, po prostu pytam. Wyjdźmy stąd, bo nie wytrzymam. W dobrym humorze, czyli gotowa, jazda stąd!

– I kto tutaj jest obłąkany! Koniec tematu. Ta-a-ak… Tylko proszę, nie znowu do Maison les Cas, błagam,

– Koniec, obiecuję. Maison les Cas mamy za sobą. Czas na nowe, zaciszne miejsca zwierzeń, uciech i zabaw. Służę ramieniem, madame. Poszybujemy, gdzie trzeba. Nie martw się i daj się porwać!

Zaczęliśmy od La Bellevilloise przy rue Boyer, bo od spokojnych miejsc rozpoczyna się nocne wyprawy po Paryżu. Tam zjedliśmy kolację i wypiliśmy butelkę czerwonego wina. Zajrzeliśmy do Point Ephémère i Abracadabar, bo tam zwykle zbiera się artystyczna śmietanka. Musiałam skonsultować kilka szczegółów odnośnie realizowanego właśnie projektu. Paul z jakiegoś powodu stawał się nerwowy, więc musieliśmy szybko wyjść. Przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce, aż w końcu zakotwiczyliśmy w Café de la Danse. Wyprostował się i prężnym krokiem pomaszerował do managera klubu, który miał nas zaprowadzić do… naszej loży? Właśnie miał się zacząć koncert Bałkan Beat Box. Skubany, wiedział, jak ich uwielbiam! A im bardziej zbliżaliśmy się do stolika, tym bardziej uginały mi się nogi z radości. W oddali sali przy stoliku już czekali Michael i Peter! Nie wierzyłam własnym oczom.

– Wszystkiego najlepszego, Monon!

– Nie mogę, chłopaki, wy tutaj?! I jacy eleganccy! Już myślałam, że nic mnie nie zaskoczy. Podstępni wariaci! Ale żeby nic? Bez słowa zapowiedzi?

Popatrzyłam na Paula w akcie skruchy. Peter otworzył szampana, Michael dał znak kelnerowi, który przyniósł urodzinowy tort, a Paul wcisnął mój zaskoczony tyłek w krzesło.

– Wtedy nie byłaby to niespodzianka. Za twoją nową przyszłość, Monon! Za wystawy, projekty, za zdrowie! – Podnieśli kieliszki w toaście.

Tak, to były moje urodziny.

– …i uwolnienie się od komarów! – dorzucił Paul.

W sekundę rozbudował historię o rzekomych badaniach genetycznych i że teraz pewnie jestem w ciąży, bo niby dlaczego bardziej „zmierzła” niż zwykle. Wysnuł następną hipotezę o prawdopodobnym przeszczepie jednego z moich organów wewnętrznych, musiało nim być serce, dlatego jestem taka nieczuła na jego zaloty, i to dlatego tak długo trwa u mnie proces rehabilitacji. Zapewniając, że nie inkubuję w sobie żadnego insekta i nic mi nie wiadomo na temat wydania na świat przeze mnie nowego gatunku komara, przechyliliśmy toast.

Uświadomiłam sobie, że ostatnie nasze spotkanie w tym gronie odbyło się rok temu, właśnie w dniu moich urodzin. Mogłam się spodziewać, że coś wymyślą. Po jakimś czasie dołączyli do nas Adam i Laurent. Zadzwonił Kamil z życzeniami i zaproszeniem do siebie.

Na końcu pojawił się Paco i to było moje największe zaskoczenie! Paco nie widziałam parę dobrych lat. Po naszym rozwodzie nie mieliśmy żadnego kontaktu ze sobą. Przyleciał z Kuby na kilka tygodni do Paryża w „jakichś interesach”. Zobaczył moje artykuły w magazynie, więc postanowił sprawdzić, co u mnie słychać. Podobno. Taka była wersja Adama.

To, że się tutaj teraz znalazł, zawdzięczał oczywiście tylko jemu. Nikt inny by się nie odważył przyprowadzić go tutaj dzisiaj do mnie. Nie mogłam być zła tego wieczora na nikogo. To było po prostu miłe. Tym razem nie mogło być efektem złych intencji, tylko wynikiem autentycznej przyjaźni.

Po szampanie przyszedł czas na tańce. Miałam się bawić. Takie było przeznaczenie tej nocy. Trudno było znaleźć okazję, by w spokoju porozmawiać z każdym z nich z osobna. Tylko Paco przejął inicjatywę, zapraszając mnie do baru na specjalnego drinka.

– Hej, hej! Nie masz Monon na wyłączność! – zaprotestowali pozostali.

Paul tylko spojrzał na mnie wymownie, przypominając poranną rozmowę. Musiałam mocno nad sobą panować, by nie parsknąć śmiechem Paco prosto w twarz.

– Monon nie stanowi wyłączności dla nikogo! Uważajcie, bo komuś może się dzisiaj oberwać – usłyszeli w odpowiedzi. – Przestańcie marudzić, to tylko jeden drink… ha! A może więcej! Zobaczymy!

W tym gronie wiedza na temat mnie i Paco ograniczała się tylko do informacji o tym, że był on kiedyś, na krótko zresztą, moim drugim mężem. Nikt o nikim nic nie wiedział, ponad to, co było konieczne. Przy barze zaszyliśmy się w cichym kącie, zamawiając drinki.

– Podwójne mojito dla pani, a dla mnie rum bacardi z dużą ilością lodu.

– Pamiętałeś?!

– Oczywiście! Uwielbiałaś mojito, zwłaszcza nocą na plaży.

– Tak, było cudownie. Szkoda, że się tak skończyło między nami.

– Też żałuję. Przepraszam, że dopiero teraz, ale naprawdę nie mogłem wcześniej się skontaktować. Zresztą oboje byliśmy mocno zajęci. Nic się nie zmieniłaś. Zawsze piękna i elegancka. Ech, i zawsze obstawiona facetami.

– Ha, ha, dziękuję, cały ty. Nie ma za co, Paco. Ja też się izolowałam. Nie jestem obstawiona. To są moi przyjaciele. Wiesz o tym.

– Tak, to prawda. Myślisz, że żaden z nich nie myśli o tobie „inaczej”? Gwarantuję ci, że tak nie jest! Ci twoi „przyjaciele” zawsze mnie doprowadzali do szewskiej pasji. Nieważne. Dlaczego sprzedałaś mieszkanie w Tossie? To był mój prezent dla ciebie.

– Serio? O tym chcesz porozmawiać? Jesteś o nich zazdrosny? Ech, nie masz powodu… ani prawa, nawet gdyby… Tossa? Miała sens i cieszyła mnie tylko wtedy, kiedy byliśmy tam razem.

– Serio? W takim razie powiedz mi, dlaczego wróciłaś do mieszkania, w którym wszystko przypomina ci wspólne życie z Pierre’em? Co ty w nim widziałaś? Musi się teraz smażyć w piekle. Ja byłem może dupkiem, ale on był szują!

– Ale masz tupet, teraz przesadziłeś! To jakieś zapożyczenia od Jewgienija? Twoja latynoska krew nie tłumaczy cię z twojego zachowania i nie upoważnia do stosowania tego typu epitetów! Ani w pierwszym, ani w drugim wypadku to nie jest prawda. Może ominiemy te wysmakowane konwenanse i przejdziemy do sedna sprawy. Po co tutaj jesteś, generalnie i na czyje zlecenie, a nie udawaj mi tutaj zazdrosnego byłego męża.

– Wrrr, nic się nie zmieniłaś. Mówiłem, w interesach.

– Proszę cię, Paco. W co grasz teraz? Ostatnia wiadomość od ciebie sugerowała, że nigdy nie wrócisz do Europy. Kto cię ściągnął, bo Jean chyba nie miał w tym interesu?

– Nikt. Nie pracuję dla Jeana, tylko dla siebie. Ty też nie powinnaś. Nigdy! Chociaż, wtedy nigdy byśmy się nie poznali… Dobrze, że się odcięłaś od niego. Z Jewgienijem pracowałem tylko raz. Będziesz mi to wytykać do końca życia?!

– Czyli docelowo dla kogo? Znam cię za dobrze. Zmieniłeś się? Zawsze mieliśmy odmienne zdania na temat naszej pracy. Ja to robiłam z przekonania i powołania, ty tylko dla pieniędzy. W końcu dlatego się rozstaliśmy. Nie chcę szczególnie dociekać, z kim, dla kogo, gdzie i co robiłeś. Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz tym razem i „nie drążysz tematów”! Masz dla mnie coś szczególnego do przekazania na temat Jeana? Czy o co chodzi? Na marginesie, możesz mnie oświecić, jak przekonałeś Adama, żeby ostatecznie się dzisiaj tutaj znaleźć?

– Adamowi nie powiedziałam nic szczególnego. Po prostu chciałem cię zobaczyć i złożyć życzenia. Ale to dobre, co teraz powiedziałaś przed chwilą. Tak samo nie ciągnę wątków jak ty, Monon. Niewiele się różnimy od siebie, wbrew pozorom. Na temat Jewgienija nic ci nie powiem. Jean nie ma za grosz empatii, bez skrupułów osiąga cele. Wiesz, że jak