Afrodyzjak zewnętrzny albo Traktat o biczyku - François-Amédée Doppet - ebook + książka

Afrodyzjak zewnętrzny albo Traktat o biczyku ebook

Doppet François-Amedee

2,5

Opis

Czytelnicy szlachetni i czuli! Wy, których ucho nigdy nie posłyszało ani słowa swawolnego, ani sprośnej frazy, miejcie odwagę mię wysłuchać! Miłość przypomina Marsa, w boju potrzeba osiłków. Wdzięk, dowcip i talenty się przydają, ale tylko moc miłość spełnić zdoła. Przeto wypełniając obowiązki gorliwego medyka, ku chwale Ojczyzny i Miłości za pióro chwytam, by najbardziej odpowiednie środki dla pobudzenia miłosnych wyczynów wykazać. Nie zamierzam zachęcać do rozpusty i libertyństwa. Odsłaniam sekrety sztuki wyłącznie dla wspomożenia zmrożonych mężów i małżonek wzdychających próżno w małżeńskim łożu. Ze wszystkich środków wywołujących miłosne podniecenie najskuteczniejszym jest biczyk – zatem skutkom jego zażywania główną część mego dzieła poświęcam.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Aph­ro­di­sia­que exter­ne ou Tra­ite du fo­uet et de ses ef­fets sur le phy­si­que et l’amo­ur * Pro­jekt: Sta­nisław Sa­lij * Re­dak­tor: Piotr Sit­kie­wicz * Łama­nie: Ma­ciej Gold­farth * © for the trans­la­tion by Krzysz­tof Rut­kow­ski * © wy­daw­nic­two słowo/ob­raz te­ry­to­ria, 2012 * wy­daw­nic­two słowo/ob­raz te­ry­to­ria sp. z o. o. w upadłości układo­wej * ul. Pniew­skie­go 4/1, 80-246 Gdańsk * tel.: (58) 341 44 13, 345 47 07 * fax: (58) 520 80 63 * e-mail: slo­wo-ob­raz@te­ry­to­ria.com.pl * www.te­ry­to­ria.com.pl

ISBN 978-83-7453-160-3

Wy­daw­ca dziękuje Panu Ma­cie­jo­wi Bu­sze­wi­czo­wi za nie­odpłatne udostępnie­nie za­pro­jek­to­wa­ne­go przez nie­go fon­tu Cho­pin.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Uwa­gi początko­we

Długo wahałem się z de­cyzją o pu­bli­ka­cji tego dziełka, lecz uznałem w końcu, że cho­ciaż wie­lu oso­bli­wym się ono wyda1, to jed­nak znacz­nie więcej do­bra przy­nie­sie niźli zła, a użycie kil­ku wyrażeń nie­co swa­wol­nych do przed­sta­wie­nia prawd do­niosłych wy­ba­czo­ne mi zo­sta­nie.

Cho­ciaż prze­ko­na­ny je­stem o pożytku płynącym z mych roztrząsań, uznałem wszakże za właściwe za­cho­wa­nie ano­ni­mo­wości. Wiem o wy­pa­cze­niach jakże trud­nych do na­pra­wy i wiem, że nie­bez­piecz­nie jest na­sta­wać na tych, którzy im ule­gają. Jeśli dziełko me potępią, tym łatwiej po­cie­sze­nie znajdę, im moc­niej je­stem prze­ko­na­ny, że kie­ro­wała mym pi­sa­niem je­dy­nie chęć służenia in­te­re­so­wi pu­blicz­ne­mu. Jeśli jed­nak ban­da kłam­li­wa, choć prze­można, nie za­do­wo­li się jeno spa­le­niem książek dru­ko­wa­nych i ze­chce ścigać ja­kie­goś nie­win­ne­go au­to­ra, świadczę na ho­nor, że bez wa­ha­nia wy­ja­wię swe imię. Zaręczam i po­wta­rzam: nie prze­mil­czam na­zwi­ska swe­go, żeby ktoś inny prze­ze mnie cier­piał.

Ma­te­ria, o której mówię, nie jest całkiem nowa. Jean-Hen­ri Me­ibo­mius po­zo­sta­wił wszak po so­bie trak­tat za­ty­tułowa­ny De fla­gro­rum usu in re ve­ne­ria2, ale jego dzieło po­padło w za­po­mnie­nie, au­tor zaś nie roz­ważył wszyst­kich szczegółów tyczących się przed­mio­tu, ze­chciał tyl­ko wyłożyć wpływ bi­czy­ka na fi­zykę miłości. Prze­stu­dio­wałem to dzieło, lecz nie szedłem za nim – i dodałem nowe uwa­gi do roz­ważań uczo­ne­go me­dy­ka.

Do za­pro­wa­dze­nia porządku w roz­ma­itości przed­miotów, które za­mie­rzam przed­sta­wić, ko­niecz­nym się oka­zało po­dzie­le­nie mej roz­pra­wy na odrębne roz­działy. Uprze­dzam wsze­la­ko czy­tel­ni­ka, że wi­nien za­po­znać się z całością książki. Jeśli za­do­wo­li się lek­turą tyl­ko par­tii wy­bra­nych, nie­chyb­nie uzna au­to­ra za zwykłego skan­da­listę. Kie­dy prze­czy­ta wszyst­ko, bez wątpie­nia rację przy­zna, iż je­den tyl­ko au­to­ro­wi cel przyświe­cał, mia­no­wi­cie użytecz­ność.

W pierw­szym roz­dzia­le opo­wiem o wpływie fla­gel­la­cji na fi­zykę miłości.

W dru­gim wyjaśnię, w jaki sposób i dla­cze­go bi­czyk skut­ki swo­je wywołuje.

Trze­ci roz­dział pokaże szczegółowo błędy popełnia­ne w sztu­ce fla­gel­la­cji.

W roz­dzia­le czwar­tym znajdą się bar­dzo poważne ar­gu­men­ty prze­ma­wiające za zmianą kar wy­mie­rza­nych dzie­ciom i młodzieży.

W pod­su­mo­wa­niu zbiorę zasię wszyst­ko, co wcześniej po­wie­działem, i wskażę sto­sow­ne me­to­dy apli­ka­cji, do­wodząc snad­nie, że nadużycia, same w so­bie nie­win­nie wyglądające, wpływają na zdro­wie i do­bre oby­cza­je.

Zdzi­wią się może po­niektórzy, jak me­dyk zaj­mo­wać się może roz­ważania­mi ta­kiej na­tu­ry?… Jakże to! Któż inny wi­nien krzyk pod­no­sić prze­ciw­ko wy­bo­cze­niom prze­ciw­ko na­tu­rze? Od kogo pu­bli­ka żądać może wskazówek, co do­bre jest dla zdro­wia, a co złe, jeśli nie od me­dyka?

Wy­rzu­cać mi po­czną bez wątpie­nia, że użyłem w mych roz­ważaniach wul­gar­nej mowy… Czyżby tak się przy­pad­kiem działo, że słowa ob­sce­nicz­ne się stają wte­dy, kie­dy po fran­cu­sku się je wy­po­wia­da? Gdy­by tak za­iste było, trze­ba nam wy­rzec się zupełnie tej mowy, która wszakże rychło cały świat ogar­nie, a na­wet wy­pad­nie świat przed fran­cu­skim języ­kiem bro­nić, sko­ro nie można w nim pew­nych rze­czy wy­po­wie­dzieć bez wy­sta­wie­nia się na nie­przy­zwo­itość. Bia­da nam wszyst­kim! Czyż w de­li­kat­ność uczuć i mowy nikt już wie­rzyć nie chce? Cze­muż by me­dyk mu­siał prośby za­no­sić, słod­kie miny stroić i byle wsty­dliw­ca pytać, czy do­brze język na­stroił? Oso­by du­chow­ne tyle skru­pułów nie ob­ja­wiają, kie­dy dziewczę ja­kie młode przyj­mują w kon­fe­sjo­na­le, o wszyst­ko za­ga­dują, o wszyst­ko py­tają, na wszyst­ko od­po­wiedź znaj­dują… To chy­ba je­dy­ne miej­sce, w którym język ob­sce­na­mi nie kłuje.

Uważam, że każdej rze­czy od­po­wied­nie dać słowo wy­pa­da, że można i że trze­ba o tym mówić tak, by się nikt nie czer­wie­nił ze wsty­du. Wi­działem w jed­nym z na­szych wiel­kich miast to­wa­rzy­stwo sa­wan­tek3. Roz­poczęły pomiędzy sobą stu­dio­wa­nie ana­to­mii… Kie­dy de­mon­stra­tor do­szedł do par­tii rod­nych, prze­rwały wykład i uciekły, za­kry­wając lica, po­nie­waż damy owe doszły do prze­ko­na­nia, że nie­przy­zwo­itością jest po­ka­zy­wa­nie i oma­wia­nie po­dob­nych głupstw na lek­cjach ana­to­mii. Zwal­niam prze­to oso­by owym da­mom po­dob­ne od kie­ro­wa­nia cno­tli­wych oczu na kar­ty mego dziełka.

Roz­dział pierw­szy O bi­czy­ku i jego wpływie na fi­zykę miłości

Miłość jest niezbędna do przedłużania ga­tun­ku. Mu­siała się prze­to ta namiętność głęboko za­ko­rze­nić w ser­cu człowie­ka, a na­tu­ra niezbędną po­trzebę z niej uczy­niła i powiązała z naj­większy­mi roz­ko­sza­mi. Miłosne przy­jem­ności najżyw­szy­mi są ze wszyst­kich, których za­kosz­to­wać można, więc zwie się je również świerz­biączką. Im więcej roz­ko­szy się do­zna­je, tym bar­dziej ich się szu­ka – co dzi­siaj było, ju­tra do­cze­kać się nie może. Wsze­la­ko choć uczu­cia miłosne do życia są niezbędne, szczęściu na­sze­mu służą wte­dy tyl­ko, gdy kosz­tu­je­my ich z umia­rem, bo osłabia ciało wszyst­ko, cze­go zażywa się po­nad po­trzebę – i z tej przy­czy­ny roz­ma­ite zła od­mia­ny w roz­ko­szy się skry­wają.

Siła namiętności pociąga bar­dziej lub mniej, w zależności od tem­pe­ra­men­tu; san­gwi­ni­cy bar­dziej są ogniści niźli fleg­ma­ty­cy. Dok­tor Ve­net­te opo­wie­dział o pew­nej ko­bie­cie z Ka­ta­lo­nii, która rzu­ciła się królowi do stóp, błagając o ra­tu­nek przed nad­mier­nie jur­nym mężem, który życia ją rychło po­zba­wi, jeśli do porządku przy­wie­dzio­ny nie zo­sta­nie. Król we­zwał tego męża, żeby po­znać prawdę, a mąż wy­znał szcze­rze, że każdej nocy za­szczy­ca żonę po dzie­sięć razy, więc król na­ka­zał usta­wo­wo, pod karą śmier­ci, by mąż nie do­pusz­czał się unie­sień więcej niż sześcio­krot­nie i z po­wo­du zbyt licz­nych obłapin nie za­gniótł małżonki do imen­tu. Na­kaz taki moc­no oso­bli­wy się wy­da­je, ale też mo­nar­cho­wie nieczęsto stają przed ko­niecz­nością po­dob­nych roz­strzy­gnięć.

Nie­za­leżnie od tem­pe­ra­men­tu da­ne­go od na­tu­ry długo praw­dzi­wie męskim po­zo­sta­wać ni­ko­mu się nie uda­je, jeśli służbę im­pe­rium namiętności za­czy­na od bla­de­go świtu. Z tego po­wo­du pa­ry­scy roz­pust­ni­cy sta­rzeją się w wie­ku lat trzy­dzie­stu, a z czwar­tym krzyżykiem zupełnie dzia­dzieją. Pół bie­dy, gdy­by tyl­ko nadużyli żywo­ta, a ich namiętności wy­gasły wraz z siłami, ale ci pa­dal­cy jesz­cze bar­dziej ciągną do przy­jem­ności, które ko­bie­ta spra­wić im może, cho­ciaż już żad­nej roz­ko­szy ko­bie­cie za­pew­nić nie zdołają; im­po­ten­cja drażni żądzę, lecz narządów nie udrażnia, a na­tu­ry nie da się oszu­kać.

Cho­ciaż akt we­ne­rycz­ny zbaw­czy jest sam w so­bie4, przy­nieść po­tra­fi też wie­le złego z po­wo­du nadużyć popełnia­nych przez niektóre ko­bie­ty i źródło życio­wych roz­ko­szy za­mie­nić w źródło boleści. Za­miast cze­kać na zew fi­zjo­lo­gii, sztucz­nie ciągną do pod­nie­ty. I do użycia ja­kichże sztu­czek po­py­cha je li­ber­tyństwo! Szu­kają po­traw naj­bar­dziej za­grze­wających ich zmysły, roz­wie­rają na oścież far­ma­ko­pee, by zażywać kor­diałów, swędników i afro­dy­zjaków, a niektórzy nie­uczci­wi me­dy­cy udzie­lają im na­wet po­rad w tej ma­te­rii5.

Ko­bie­ty ni­cze­go nie za­nie­dbują, by przy­ciągnąć wiel­bi­cie­li. Upiększają wszyst­ko, co mogą po­ka­zać bez nad­mier­ne­go zgor­sze­nia, i stroją się w taki sposób, że to, co się wi­dzi, ze­zwa­la wy­obrażać so­bie wdzięki przysłonięte. Sztu­ka roz­kosz­ne­go wy­sta­wia­nia roz­wi­ja się wszak co­raz bar­dziej.

Rychło poczęły służyć We­nus kapłanki całko­wi­cie od­da­ne w służbę miłości, ale opuściły świąty­nie, a służba miłości za­mie­niła się w płatną miłość. W miej­sce an­tycz­nych po­wstały nowe klasz­to­ry kur­ty­zan, uczęszcza­ne nie mniej chętnie niż nie­gdy­siej­sze świąty­nie, równie bo­ga­to stro­jo­ne. W nich sta­ry fi­nan­si­sta za złote lu­ido­ry przy­po­mnieć so­bie może świątynną at­mos­ferę, małżonek zmrożony mo­no­tonną grzecz­nością ślub­nej małżonki w nich szu­ka roz­ko­szy, których tu je­dy­nie zna­leźć się spo­dzie­wa, ka­wa­ler, który po­zo­ry ce­li­ba­tu wo­bec świa­ta za­cho­wy­wać musi, do świątyń ta­kich cich­cem się wśli­zgu­je i w nich po­zby­wa się ciążącego mu nad­mia­ru6, a w to­wa­rzy­stwie i w sza­cow­nych gro­nach nadal ucho­dzi za wzór czy­stości i po­mnik abs­ty­nen­cji.

Czy