Acer platanoides - Lilka Krajzel - ebook

Acer platanoides ebook

Krajzel Lilka

0,0

Opis

Dynamiczna, wciągająca akcja wypełniona licznymi żywymi dialogami prowadzi grupę jedenasto-, dwunastolatków przez łańcuch komplikujących się przygód na tropie ich prywatnego śledztwa. Labirynt pułapek, nieoczekiwanych zbiegów okoliczności, zaskakujących zwrotów akcji trzyma w napięciu zarówno bohaterów, jak i czytelników. Akcja osadzona w polskim miasteczku wprowadza w realia współczesnej szkoły, boiska sportowego, rodzinnych domów. Wykazując się sprytem i pomysłowością sympatyczni chłopcy - obdarzeni różnorodnymi zdolnościami - tworzą zgraną paczkę przyjaciół, której czytelnik sekunduje z zapartym tchem. Na finał czeka się z niecierpliwością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 726

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Lilka Krajzel, 2014

Skład: Zuzanna Sandomierska-Moroz

Okładka: Wojciech Tomaszewski

ISBN 978–83–935021–2-7

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji

zabronione bez pisemnej zgody autora.

ROZDZIAŁ 1

Nigdy nie wiadomo, co cię spotka

Po chłodnym tygodniu tego upalnego majowego dnia Edek wracał do domu nieco wcześniej niż zwykle. Pan Garbuś – nauczyciel wf-u nie przyszedł dziś do szkoły i chłopcy zostali zwolnieni z ostatniej lekcji. Szkoda, bo to ulubiona lekcja. Pogwizdując i wymachując torbą z trampkami Edek kolejnym podskokiem na jednej nodze mijał podwórkowy śmietnik, gdy jego uwagę zwróciły niedomknięte drzwi na klatkę schodową.

– To dziwne – powiedział do siebie.

Odkąd tata Edka na czele wszystkich sąsiadów zadbał o założenie domofonu, drzwi na klatkę schodową zawsze były starannie zamknięte. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby którykolwiek z mieszkańców o nich zapomniał.

– Może babcia spod piątki? – zastanowił się Edek.

Ale nie, to niemożliwe. Przecież babci spod piątki na tym domofonie zależało najbardziej. Mówiła, że chroni przed złodziejami. Edek z coraz większym zainteresowaniem zbliżał się do klatki schodowej. Zapomniał nawet o wymachiwaniu torbą z trampkami, a tym bardziej o podskakiwaniu na jednej nodze. Kiedy podszedł na pół kroku, zamarzył, by zamienić się w Apacza Cichą Stopę. Wślizgnąć się bezszelestnie i zbadać sytuację tak, by nikt go nie zauważył, gdy on będzie badać sytuację. Marzenie ściętej głowy! Tym bardziej głowy Edka, który czego jak czego, ale bezszelestnie wślizgiwać się nie potrafił. Mimo upomnień mamy zawsze a to trzaskał drzwiami, a to przewracał krzesło, a to z hukiem wypadało mu coś z rąk.

Wreszcie cienkie dziesięcioletnie nogi Edka zatrzymały się przed szparą w drzwiach, a dziesięcioletnia głowa Edka odważnie zawisła w środku tajemniczej szczeliny. I nagle lewym uchem… Nie! To niemożliwe! A jednak! Tak, Edek na własne lewe ucho usłyszał dziwny przeciągły szmer, jakby chrapnięcie czy coś takiego. Co to może być? – wszystkie myśli Edka zamieniły się w wielki znak zapytania.

Nie ruszając się z miejsca nasłuchiwał dalej. Szmer się nie tylko powtórzył, ale teraz był wyraźnie bliższy i wyraźniejszy. Serce Edka podskoczyło do góry. Zbliża się? A jeśli to potwór? Uciekać? Teraz czy za chwilę?

Kiedy Edek usłyszał tajemnicze chrapnięcie po raz trzeci, nie miał już wątpliwości, że uciekać trzeba natychmiast. Ale właśnie wtedy okazało się, że cienkie dziesięcioletnie nogi Edka wrosły w chodnik jak betonowe słupy i nie zamierzają się ruszyć. Tak sparaliżowany strachem Edek stał dłuższą chwilę wyobrażając sobie najgorsze. Może to jakiś groźny bandyta, który ukrywa się przed policją? Złodziej albo morderca? Złodziej to jeszcze, ale morderca? Żeby tylko nie morderca. Taki jak dopadnie, to zabije i tyle. A może to szczur? Szczur wielki jak pies? Uciekać? Tak, uciekać, ale przecież honor rycerza! Honor Zawiszy przecież. Jak wrócę do domu? I co powiem chłopakom? A jeśli to tylko pani Czesia zamiata pod słomianką? Kto i co to może być?

Ciekawość wzięła górę i Edek – sam nieco zaskoczony własną odwagą – wsunął głowę w głąb szpary. Nieartykułowane dźwięki wyraźnie ustały. Czas płynął w zupełnej ciszy. Nieco już zdrętwiały Edek postanowił zmienić niewygodną pozycję i ostrożnie, bezszelestnie (mama byłaby z niego dumna!) wsunął się do klatki schodowej całym ciałem. Stał jeszcze chwilę w bezruchu oswajając wzrok z mrokiem parteru, po czym ostrożnie na palcach zaczął pokonywać pierwsze schody prowadzące na piętra. Z bijącym sercem bohatersko dotarł do skrzynek na listy. Nic. Nikogo. Cisza. Edek pomyślał, że teraz nie ma już odwrotu. Pierwsze piętro ma już za sobą. Nawet udało mu się nie potknąć o wielką słomiankę pod drzwiami babci spod piątki. Idzie dalej. Aż tu nagle widzi. Do diabła! Czyjeś nogi! Zwisają wzdłuż schodów. O, znacznie dłuższe od nóg Edka. I wielkie. Tak, wielkie nogi w ciemnych nogawkach. Ale co to? Jak to? Na stopach mają te nogi sportowe buty pana… pana… tak, na pewno pana Garbusia. Pana Garbusia od wf-u. Jak to? Pan Garbuś tutaj? Na klatce schodowej Edka? Serce roztłukło mu się nie na żarty. Teraz nie było już o czym myśleć. Trzeba wiać, gdzie pieprz rośnie.

W nogi! – bez zastanowienia zdecydował Edek i dał nura w drogę powrotną z łomotem przeskakując po pięć schodów na raz. Dobrze, że nie wybił sobie zębów potykając się o róg wielkiej słomianki pod piątką.

Do Gutka. Czym prędzej do Gutka. Jak najprędzej opowiedzieć wszystko Gutkowi!

ROZDZIAŁ 2

Wszystko ma jakąś przyczynę

– Edek, ale zastanów się dobrze. Powiedz, jak był ubrany? Jak pan Garbuś? Co? Typowo dla pana Garbusia? Przypomnij sobie. No? – wypytuje podniecony Gutek.

Edek z wrażenia ledwie trzyma się na swoich cienkich dziesięcioletnich nogach.

– Czekaj, Gutek, czekaj – zadyszał Edek – nie mogę złapać powietrza. Czekaj. Jak był ubrany? No, nogi miał w nogawkach.

– No myślę, że w nogawkach. Pewnie, że tak. Przecież jest wiosna. To w slipach ludzie po klatkach schodowych nie chodzą, nawet w taki upał. Ale w jakich nogawkach?

– No w takich ciemnych jakichś. Ciemnobrązowych jakby.

– A widzisz! – powiedział Gutek wyraźnie usatysfakcjonowany.

Gutek był półtora roku starszy od Edka, więc i mądrzejszy. Liczyło się, co mówi. Edek wiedział, do kogo polecieć z wiadomością o butach, nogawkach i klatce schodowej.

– Co widzę, Gutek? Co widzę?

– No, widzisz! To proste. Nasz pan Garbuś przecież nie ma ciemnobrązowych spodni, więc wniosek jest prosty.

– Prosty, czyli jaki? – zapytał Edek.

– Prosty, czyli taki, że nogi z butami pana Garbusia nie były nogami pana Garbusia.

– Prosty, czyli taki, że nogi z butami pana Garbusia nie były nogami pana Garbusia? Tak myślisz, Gutek? Tak myślisz? To chyba niedobrze, co? Może ten w ciemnobrązowych nogawkach zamordował pana Garbusia? Potem ograbił go z butów sportowych…! Do diabła, wszystko się zgadza. Przecież właśnie dzisiaj pan Garbuś nie przyszedł do szkoły. Wszystko się zgadza. Na pewno jest zamordowany.

Ale Gutek nie był zadowolony z wniosków Edka. Rozmyślał dalej.

– Słuchaj, Edek, a jaką my mamy pewność, że pan Garbuś nie ma ciemnobrązowych spodni, co?

– No, ja nigdy nie widziałem go w ciemnobrązowych. Zawsze nosi przecież te niebieskie wytarte dżinsy albo dresowe – gimnastyczne. Nie tak?

– No tak, tak – potakuje Gutek – ale przecież po szkole może ubierać się jakoś inaczej, co? Do szkoły w dżinsach, a po szkole na przykład w ciemnobrązowych, co? Przecież to całkiem możliwe.

Edek sam nie wiedział, co o tym myśleć. I gdy zatopił się w przypuszczeniach, nagle usłyszał od Gutka pytanie, którego się obawiał.

– Edek, słuchaj, a właściwie dlaczego ty nie wiesz, jak on wyglądał dalej – nad tymi nogawkami. Co? Dlaczego nie wiesz?

– Ja?

– A kto, Edek? Nie widzę tu nikogo trzeciego.

– No bo… bo…

Na szczęście Gutek nie czekał zbyt długo na odpowiedź, bo właśnie zaświeciła mu w głowie odkrywcza myśl.

– Edek, słuchaj, Edek! A kiedy ty właściwie widziałeś tego w butach z nogawkami?

– No, jak to kiedy? Przed chwilą, przecież przed chwilą. Zobaczyłem i od razu przyleciałem do ciebie – natychmiast odpowiedział Edek, którego rycerski honor został tymczasem uratowany.

– No to lećmy tam! Oczywiście, że lećmy. Pewnie, że tak.

– Wrócić? Do tego mordercy? – przestraszył się Edek.

Ale Gutek już biegł do przedpokoju, już otwierał wyjściowe drzwi na klatkę. A Edek błyskawicznie poczuł, że z kim jak z kim, ale z Gutkiem nie boi się ponownego spotkania z mordercą. Nie minęły trzy minuty, kiedy biegli przez podwórko w kierunku klatki schodowej Edka. Wyglądało na to, że nic ich powstrzymać nie może, a jednak powstrzymały ich zamknięte drzwi, przed którymi nie sposób było się nie zatrzymać. Edka zatkało.

– Przecież jeszcze przed chwilą były otwarte – powiedział zdziwiony.

– Jesteś pewien? – Gutek spojrzał na przyjaciela z lekkim powątpiewaniem.

– Ja? – mało logicznie spytał Edek.

– A z kim ja, Edek, rozmawiam? – Gutek odpowiedział pytaniem.

– No jestem pewien na sto procent. Przecież od tego wszystko się zaczęło – tłumaczył Edek. – Od tych podejrzanie otwartych drzwi.

Gutek machnął głową na znak, że rozumie.

– Pewnie, że tak. No to wyciągaj klucz i otwieraj! – wydał polecenie Edkowi.

Gutek zwykle nie tracił zimnej krwi. A że Edkowi trzęsła się ręka, gdy usiłował trafić kluczem do domofonu w dziurkę zamka, Gutek wyręczył kolegę i wykonał własne polecenie osobiście. Już po chwili byli w środku.

– Cicho… – szepnął Edek. – Cicho, bo jeszcze nas usłyszy.

Na palcach, z zachowaniem wszelkiej ostrożności chłopcy minęli wielką słomiankę babci spod piątki i już wspinali się po schodach. Edek prowadził, Gutek prawie wisiał koledze na plecach. Obaj wyciągali szyje. I w ten sposób znaleźli się na pierwszym piętrze.

– I gdzie on jest? – szepnął Gutek Edkowi prosto w ucho.

– Nie ma go? – zdziwiony Edek zapytał sam siebie i sam sobie odpowiedział – Nie ma go!

– Sprawdźmy wyżej – wciąż szeptem zdecydował Gutek.

Sprawdzili wyżej i jeszcze wyżej. Ciemnobrązowe nogawki i sportowe buty pana Garbusia musiały wyparować. Chłopcy stanęli zdezorientowani.

– Ile czasu mogło minąć od kiedy go zobaczyłeś? – zastanawiał się dociekliwy Gutek. – To znaczy ile minęło od kiedy zobaczyłeś nogawki i buty?

– Czy ja wiem? Z dziesięć minut?

– Zdążył wyjść.

– Najwyraźniej.

I chłopcy schodząc na parter zamyślili się nad całą tą dziwną sytuacją.

– Nie dość, że zamordował i ograbił pana Garbusia, to jeszcze ulotnił się jak kamfora. Gdybym wtedy… – nie mógł sobie darować Edek.

Gutek podrapał się w głowę.

– Mam! – wystrzelił nagle. – Oczywiście, że mam – dodał.

– Co masz? – zapytał podniecony Edek.

– No mam! Słuchaj. Musimy iść tropem, rozumiesz?

– Nie rozumiem – szczerze przyznał Edek, który nie rozumiał.

– Musimy się koniecznie dowiedzieć, dlaczego pana Garbusia nie było dzisiaj w szkole. Co robił, gdy go nie było. Rozumiesz? I w ogóle, gdzie pan Garbuś mieszka? Bo przecież nie na twojej klatce schodowej, prawda? Pewnie, że tak!

– No jasne, że musimy się dowiedzieć. Masz rację, Gutek. Ty to masz łeb na karku. Jasne. Ale jak się dowiemy, co?

– Musimy jakoś podpytać dyrektora.

– Podpytać dyrektora? Ale jak to zrobić?

– W tym rzecz, że to niełatwe. Musimy coś wymyślić. No, rusz głową.

– Może… może napuścisz swojego tatę, żeby zadzwonił do dyrektora, co? Nam przecież dyrektor nie powie – to jasne jak słońce.

– Tatę? Nie da się namówić. A twój?

– Mój? Też nie. Nie ma szans. Oczywiście, że nie. Zaraz zacznie wypytywać: a co?, a kto?, a dlaczego?

Chłopcy zatopili się w rozmyślaniach. Jaki obmyślili plan?

ROZDZIAŁ 3

Jeśli kogoś nie ma, to przecież nie wyparował

Na drugi dzień w szkole przed lekcjami na korytarzach panował jak zwykle hałas. Część uczniów zgromadziła się tłumnie pod tablicą z informacjami na temat dzisiejszego planu lekcji. Edek i Gutek niecierpliwie poszukiwali wzrokiem ogłoszeń dotyczących ewentualnych dzisiejszych nieobecności nauczycieli.

– Zobacz! – Gutek wskazał Edkowi kartkę z poszukiwaną informacją i pobladł.

Edek z niedowierzaniem odczytał komunikat dyrekcji: „Pan Adam Garbuś – nauczyciel wf-u będzie dziś nieobecny. Lekcje z uczniami klas czwartych i piątych będą prowadzić zastępcy.”

– Gutek! Gutek! Widzisz to, co ja? Sprawa jest poważna!

– Pewnie, że jest poważna. Oczywiście, że tak. Już wczoraj wiedzieliśmy, że jest poważna. A jaka ma być?

– Ale co? Myślisz, że ten w nogawkach zamordował pana Garbusia?

– Na to wygląda. To fakt. Ta jego nieobecność dzisiaj i w ogóle.

– To co robimy?

– Właśnie! Musimy pogłówkować!

– Dzisiaj na długiej przerwie?

– Dobra! Pod klonem na boisku.

– Jasne, że pod klonem! Oczywiście. To tymczasem.

– Jasne, że tymczasem! To pod klonem.

Dzwonek na pierwszą lekcję rozdzielił przyjaciół. Udali się do swoich sal. Każdy zatopiony w rozmyślaniach nad losem pana Garbusia.

Przed umówionym spotkaniem pod klonem Edek postanowił zdobyć jakieś informacje na własną rękę. Po lekcji przyrody – ukrywając zmieszanie – podszedł do wychowawczyni, która właśnie przechodziła korytarzem.

– Coś się stało, Edku? – zapytała pani Siemaszkowa.

– Nie, nic. Nic się nie stało. Chciałem tylko zapytać, jak długo nie będzie pana Garbusia – wybąkał Edek gotowy na wszystko.

– Pana Garbusia? A co? Lubicie lekcje wf-u?

– Pewnie, że lubimy! – przyznał Edek i niecierpliwie powtórzył swoje pytanie – To jak długo nie będzie pana Garbusia?

– A wiesz. Edek, że nie wiem. Ale nie martw się, wcześniej czy później wróci. Doczekacie się na pewno.

– Aha, to dziękuję! – zakończył rozmowę Edek przekonany, że od nauczycieli nie wydobędzie żadnej informacji. Ukrywają coś – to pewne, ale co?

Najwyraźniej postanowili milczeć jak grób. Ale co to znaczy, że wcześniej czy później wróci? Że doczekamy się na pewno? Więc żyje? Więc to jego ciemnobrązowe nogawki w butach widziałem na klatce schodowej? Ale co on tam robił? Akurat w moim domu? Dlaczego? I po co?

Wybił dzwonek na dużą przerwę, którą ciepła wiosna pozwoliła już spędzać na boisku. Klon nie mógł się chyba doczekać Edka i Gutka, bo kiedy w końcu nadeszli, każdy z innej strony, wyraźnie zaszeleścił rozłożystymi konarami.

– Mam pomysł – bez namysłu zaczął Gutek.

Tak, rzeczywiście – na Gutka zawsze można było liczyć. Gutek zawsze miał pomysły.

– Mów! – Edka zżerała ciekawość.

– To proste. Musimy zdobyć numer telefonu do pana Garbusia.

– I co?

– Jak to co? Tu nie ma nad czym główkować. Zdobędziemy numer, zadzwonimy i zapytamy, co z panem Garbusiem. A może sam pan Garbuś odbierze…?

– Ale jak ten numer zdobyć? Jak zdobyć?

– No właśnie! Trzeba coś wymyślić. Bo kto może mieć numer do pana Garbusia? Co?

– Pewnie sekretarka szkoły, co?

– Dobrze, Edek, dobrze! Doskonale. Pewnie, że tak. Właśnie, numer ma sekretarka. Więc co? Trzeba zdobyć numer od sekretarki – triumfująco wykrzyknął Gutek i dodał – Pewnie, że tak.

– Łatwo powiedzieć. Przecież sekretarka siedzi w pokoju przy gabinecie dyrektora. A gdyby dyrektor zaczął coś podejrzewać, to koniec – zmartwił się Edek.

– Więc trzeba ten numer tak zdobyć, żeby dyrektor nie zaczął niczego podejrzewać, no nie?

– Ale jak?

No właśnie! Jak? Jak zdobyć numer telefonu do pana Garbusia, by ani dyrektor, ani sekretarka, ani nikt inny w szkole i w domu… aby nikt a nikt nie tylko nie zaczął czegoś podejrzewać, ale by nikt się nie dowiedział. Czy Edek i Gutek wymyślili dobry sposób?

ROZDZIAŁ 4

Szkoła uczy życia

Edek nie mógł skupić uwagi na lekcji przyrody. Jak skupić uwagę na lekcji przyrody i to w dodatku poświęconej różnicom – ulubionym różnicom pana Bańki? Jak skupić uwagę, skoro jeszcze dzisiaj mają z Gutkiem…

– No właśnie, no właśnie, kochane łobuziaki! Więc jaka jest różnica między gadem a płazem? – pan Bańka zawiesił wzrok i pytanie nad kochanymi łobuziakami.

Rozejrzał się po klasie i powtórzył:

– No właśnie! To jaka jest różnica między gadem a płazem?

I, swoim zwyczajem, dodał:

– Ale co tam różnica między gadem a płazem? Co tam różnica? Najważniejsze, byście umieli rozpoznać. Rozpoznać! To najważniejsze! No właśnie, no właśnie. Na przykład jaszczurkę. Gad to czy płaz? Albo takiego żółwia! Płaz czy gad, co?

Zatopiony w myślach Edek wyobraził sobie sekretarkę szkoły w postaci wielkiej jaszczurki, a dyrektora przemienionego w potwornych rozmiarów żółwia. Aż wzdrygnął się na ten widok, gdy pan Bańka skierował pytanie właśnie do niego.

– No właśnie, no właśnie! Edwardzie Dysiński! Taka jaszczurka na przykład – gad to czy płaz? Co?

– Ja? Ja? Ja myślę – wybełkotał nagle przebudzony z zamyślenia Edek.

– To bardzo dobrze, że myślisz – pochwalił Edka pan Bańka.

– Ja myślę – kontynuował Edek – że taka jaszczurka to musi być płazem.

– A dlaczego tak myślisz? – drążył pan Bańka swoim zwyczajem.

– Dlaczego tak myślę? Bo jeśli ktoś musi tu być gadem, to z pewnością dyr…, znaczy żółw. Jeśli już ktoś musi.

– No tak, Edwardzie Dysiński! Trzeba ćwiczyć umiejętność uzasadniania swoich sądów. No właśnie, no właśnie! A tu się okazuje, że zarówno jaszczurka, jak i żółw to gady są! Gady nie płazy, Edwardzie Dysiński!

Dyrektor gadem – to jeszcze jakoś się tłumaczy, ale żeby sekretarka? Jednak skoro tak, sprawy nie mają się dobrze. A więc dwa olbrzymie gady przeciw panu Garbusiowi? Jak się w razie czego ratować? Gady to przecież gady, a wiadomo, co im strzeli do gadziej głowy?

W tym samym czasie Gutek nie mógł skupić myśli na lekcji polskiego. Pani Marginalna kierowała właśnie uwagę uczniów na budowę zdania, kiedy Gutek krążył myślami wokół spotkania z Edkiem po lekcjach. I zaraz potem pójdą…

– Gustaw Zemła!

– Tak? – spytał wyrwany z rozmyślań Gutek.

– Nie „tak”, tylko do tablicy! Do tablicy, proszę!

– Do tablicy? Ach tak, do tablicy. Oczywiście, że tak. Już idę.

Wiadomo, pod tablicą jest jakoś inaczej. Pod tablicą przychodzą do głowy myśli, które nie przychodzą do głowy nie pod tablicą. I odwrotnie. Pod tablicą nie przychodzą do głowy myśli, które nie pod tablicą przychodzą do głowy. Tak! Szkolna tablica to rzecz zupełnie wyjątkowa. Na przykład teraz, gdy Gutek rozmyśla o tablicy. Czy rozmyślałby o tablicy nie stojąc pod tablicą?

– No, Gustawie Zemło, przyjrzyj się temu zdaniu na tablicy i nazwij kolejne części zdania. No, proszę!

Gutek przyjrzał się zdaniu na tablicy. Niemożliwe! Z niedowierzaniem przyjrzał się jeszcze raz. Teraz już wlepił oczy w zdanie i zachwycił się po prostu. Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Ale kto? Kto to zdanie napisał? Kto podpowiedział sposób?

– Kto? – wyrwało się Gutkowi.

– Co „kto”? – starała się uściślić pani Marginalna.

– Nie „co” tylko „kto”? – wydusił Gutek automatycznie, nagle zdawszy sobie sprawę z tego, że przecież stoi pod tablicą i pani Marginalna oczekuje od niego wykonania polecenia.

Ale zupełnie nie mógł skupić myśli na tych kolejnych częściach zdania. Zdanie w całości podpowiadało sposób na odnalezienie pana Garbusia, więc po co rozkładać je na wyrazy?

– Zatem „kto?”, Gustawie Zemło? Kto? Jaka część zdania odpowiada na to pytanie?

– Pan Gar… to znaczy najważniejsza część zdania oczywiście.

– Którą najważniejszą część zdania masz, Gustawie, na myśli, co?

Gutek gapił się w tablicę, z niedowierzaniem powtarzając sobie pod nosem to ważne zdanie, które może być… co tam może być! Jest! Jest na pewno kluczem do rozwiązania zagadki z panem Garbusiem. „Prawdziwy sportowiec nigdy nie zapomina o codziennej gimnastyce”. Tak! Pewnie, że tak. Oczywiście! Prawdziwy sportowiec nigdy nie zapomina o codziennej gimnastyce. Pan Garbuś to przecież prawdziwy sportowiec i z pewnością nigdy nie zapomina o codziennej gimnastyce. Oczywiście, że tak! Trzeba go szukać w salach gimnastycznych, na basenach, na siłowniach i na trasach rowerowych. Nieustępliwa pani Marginalna przerwała rozmyślania Gutka.

– Więc?

– Więc – odważnie zaczął Gutek – najważniejsza część tego zdania to oczywiście „sportowiec”. Tak! „Sportowiec”! I to nie byle jaki sportowiec, bo przecież „prawdziwy” – żywo dodał Gutek.

Równocześnie ze zdziwieniem pani Marginalnej, że Gutek niespodziewanie sformułował ciekawą odpowiedź, rozległ się dzwonek na przerwę i – być może uczniowie w jednej chwili zapomnieli o zdaniu zapisanym na tablicy, ale nie Gutek, który wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że zwykła lekcja polskiego stała się drogowskazem do dalszego działania.

Lekcje skończone. Teraz do boju! I to szybko! Nie ma na co czekać. Do roboty. Najważniejszy jest plan!

ROZDZIAŁ 5

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

– Dzień dobry, tu Gutek Zemła, czy mogę rozmawiać z Edkiem?

– Może wejdziesz? Otworzyć ci? – spytał pan Dysiński z drugiej strony domofonu.

– Nie, nie, ja tylko na chwilę. To znaczy chciałbym zapytać, czy Edek mógłby wyjść na podwórko?

– Czekaj, zaraz go zawołam!

Gutek czuje każdą upływającą sekundę. A tu trzeba się spieszyć. Nie tracić ani chwili. No, w końcu!

– Halo?

– Edek? Schodź szybko. Mam plan działania. Musimy oblecieć pół miasta. Nie mamy dużo czasu; zaraz będzie się ściemniać.

– Dobra! Poczekaj, zapytam tatę, na ile mogę wyjść.

– To poproś na długo. Pewnie, że na długo, Edek! Oczywiście, że tak.

– Dobra! Czekaj!

Znów to czekanie. I to w takiej chwili, kiedy prawdziwego sportowca trzeba jak najszybciej szukać w salach gimnastycznych, na trasach rowerowych. Ale jak? Jak? Rozdzielić się czy działać razem? Razem to zejdzie za dużo czasu. A znowu w rozdzieleniu to chyba niezbyt bezpiecznie. I jeszcze, jak się kontaktować? Bo jeśli telefonicznie, to zaraz mama będzie się dopytywać, dlaczego takie rachunki, że mówiła, żeby oszczędzać i – nie daj cię Boże – jakąś karę wymyślą, zabronią używać. A w takiej akcji z panem Garbusiem to przecież w razie czego trzeba mieć telefon pod ręką. Koniecznie pod ręką.

– No, w końcu jesteś – ucieszył się Gutek. – To co? Możesz na dłużej?

– Sam nie wiem. Chyba nie bardzo słyszeli, gdy mówiłem, że wychodzę do wieczora. Jakoś się wymknąłem. Ale to nieważne. Mów! Co robimy?

Gutek wziął głęboki oddech.

– No, Edwardzie Dysiński, rozluźnij mięśnie, bo zaraz będą ci potrzebne. Pani Marginalna na polskim oświeciła mnie, że…

– Pani Marginalna? Na polskim? Oświeciła cię? O czym ty mówisz, Gutek?

– No właśnie mówię o tym, że pani Marginalna na polskim oświeciła mnie. Chyba słyszysz? Chodzi o to, że prawdziwy sportowiec nigdy nie zapomina o codziennej gimnastyce. Rozumiesz?

Edek zamyślił się na chwilę. Z początku dziwiło go, co ma wspólnego pani Marginalna z prawdziwym sportowcem? Ale gdy zastanowił się nad treścią zdania, nagle tknięty jak czarodziejską różdżką wykrzyknął:

– Jasne! Jasne, że rozumiem. Pewnie, że rozumiem. Szukamy go?

Gutek zdrętwiał na widok pani Czesi, która właśnie w tym momencie mijała chłopców usiłując wejść do klatki schodowej.

– Dzień dobry! – nieco zaskoczeni chłopcy powiedzieli niemal chórem.

– A dzień dobry! Dzień dobry! – odpowiedziała sąsiadka Edka. – A co to? Jakieś tajne zebranie?

– Tajne zebranie? – zapytał przerażony Edek. – Skąd pani wie? To znaczy, dlaczego tak pani myśli?

– A co tu myśleć? Stoicie pod klatką, rozmawiacie ściszonymi głosami. To chyba sprawa jasna. Namawiacie się, co?

Ponieważ Edkowi odebrało mowę, Gutek przybył z pomocą. Tak, na Gutka zawsze można liczyć.

– My? Nie namawiamy się wcale. Pewnie, że nie. Po prostu zastanawiamy się, czy pograć w piłkę.

– A! No to dużo czasu wam nie zostało na to zastanawianie się. Zapowiadają burzę na dzisiejszy wieczór. Właśnie wracam z rynku. I tam już wyraźnie słyszałam grzmoty. Jeszcze daleko, ale jednak.

– Słyszysz Edek? Burza, błyskawice! Dziś wieczorem! To lecimy! Pewnie, że lecimy! Do widzenia pani.

– Do diabła! To znaczy do widzenia! – wykrzyknął Edek wciąż oszołomiony sytuacją i nowymi wiadomościami o burzy i w ogóle.

Chłopcy ruszyli biegiem.

– Ale dokąd? – między jednym a drugim susem rzucił Edek.

– Zaczynamy od stadionu. Oczywiście, że od stadionu – stanowczo zdecydował Gutek.

Co sił w płucach rzucili się w stronę rynku. Alejką na skos. Między budką z lodami a słupem ogłoszeniowym z wielkim portretem jakiegoś brodacza. Wzdłuż straganów. I na drogę za sklepem papierniczym. Teraz już prosto do celu.

– No, jesteśmy! – zawołał na tyle zadyszany, co zachwycony Gutek. – Wchodzimy przez bramę główną, czy od tyłu?

– Lepiej od tyłu, żeby nikt nas nie zauważył.

– Dobra! Oczywiście, że od tyłu. Pewnie, że tak.

Chłopcy dali nura w krzaki. Dobrze im znaną wydeptaną ścieżką między jałowcami pobiegli w stronę też dobrze im znanej dziury w płocie. Nieźle gorąco od tego biegu. Ale to nic, to nic. Najważniejszy jest teraz cel. Tajemna misja odnalezienia pana Garbusia. Gutek i Edek wyglądają zza krzaków na stadion. Mają tu doskonały punkt obserwacyjny. Wszystko widać jak na dłoni.

– Grają w piłę – stwierdził Gutek.

– No! Grają. Chłopaki zza rzeki – przytomnie skomentował Edek.

– Aha! Pewnie, że chłopaki zza rzeki. Może gra z nimi pan Garbuś?

– Bardzo śmieszne. Nasz trener z chłopakami zza rzeki, tak?

– Ale sprawdzić nie zaszkodzi – Gutek zacytował pana Liczyńskiego od matematyki.

– Patrz tam! Na bieżnię. Jest jeszcze jeden – wskazał palcem Edek.

– No, widzę! Ale stąd niewyraźnie. Niewyraź…

Nie zdążył dokończyć Gutek, bo nagle poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Przestraszony nie na żarty zadrżał. A więc nakryli ich, i to zaraz na początku poszukiwań. Co za pech!

– Cześć, chłopaki!

Edek, jeszcze bardziej zaskoczony od przyjaciela, nerwowo odwrócił głowę i wytrzeszczył oczy. Na widok kolegi z podwórka Gutek mimowolnie ugryzł się w wargę. Tadek tutaj? Akurat teraz? Akurat w takiej chwili, kiedy nie ma czasu do stracenia! Co za pech!

– Cześć, Tadek – niezręcznie pokrywając zaskoczenie wycedził Gutek.

Edek z przejęcia nie mógł wydusić słowa. Trudno było nie zauważyć, że jakoś nienaturalnie zesztywniał. Nie trzeba było być Tadkiem, by się zorientować, że chłopcy mają jakąś tajemnicę.

– Co tu robicie? – zapytał Tadek z nieukrywaną satysfakcją, że udało mu się nakryć kolegów na gorącym uczynku.

Gutek, jak to Gutek, postanowił zbić kolegę z tropu. Wziął głęboki oddech i siląc się na ton obojętny udawanym znudzonym głosem odpowiedział Tadkowi pytaniem na pytanie:

– Co tu robimy? A co tu można robić? Jak zwykle, no nie?

Ale Tadek nie dał się zbyć tak łatwo.

– No chyba mi nie powiecie, że przyszliście pooglądać trening kolesiów zza rzeki!?

– A dlaczego nie? – nie ustępował Gutek.

– Dlaczego nie? Bo, żeby popatrzeć na kolesiów zza rzeki, nie krylibyście się w krzakach.

Ten argument podziałał na Gutka piorunująco. Tadek miał przecież świętą rację. W czasie gdy zbity z tropu Gutek starał się pozbierać myśli, by dać koledze sensowną odpowiedź, na szczęście przyszedł z odsieczą Edek, który zdążył już trochę dojść do siebie:

– Tak myślisz? – wypalił śmiało patrząc w oczy Tadkowi. – To się mylisz. Właśnie stąd można ich dobrze obserwować. Właśnie z ukrycia, kiedy nie wiedzą, że się im przyglądamy. Dopiero stąd widać, co potrafią.

– A po co wam wiedzieć, co potrafią? – nie ustępował wścibski Tadek.

– Jak: po co? Domyśl się, po co! Zapomniałeś, że już za dwa tygodnie gramy z nimi mecz o mistrzostwo miasteczka? Nie zaszkodzi rozpracować przeciwnika, nie uważasz?

Tadek zawstydził się. O meczu, oczywiście, nie zapomniał. Kto jak kto, ale nie on – Tadek, jeden z najlepszych piłkarzy w szkole. Jak mógłby zapomnieć o meczu! Ale nie pomyślał o rozpracowaniu przeciwnika. I właśnie dlatego się zawstydził. Bo pomysł z tym rozpracowaniem wydał mu się bardzo dobry, żeby nie powiedzieć – podstawowy. Lepiej wiedzieć przed meczem: co?, jak?, gdzie?, czyli wiedzieć, co ich czeka. Zaimponowało mu to działanie kolegów na własną rękę; pan Garbuś im przecież tej metody nie podpowiedział. A więc kryją się w krzakach w interesie drużyny.

– Nooo... uważam, uważam... – wyjąkał Tadek.

Na co Gutek – gdy tylko zauważył, że Tadek wyraźnie przegrywa ten pojedynek na argumenty – postanowił wykorzystać okazję i zaatakować odwróceniem ról:

– Ale co ty, Tadek, tutaj robisz? Co?

I choć Tadek otworzył usta szeroko – bardziej z zaskoczenia niż z chęci odpowiedzi – nie zdążył już wyrzucić z siebie słowa, bo właśnie w tym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, długa jak wąż, srebrzysta błyskawica przeszyła niebo i uszy chłopców wypełnił towarzyszący jej grzmot, który zapowiadał nielichą burzę. Wszyscy trzej natychmiast porozumieli się wzrokiem. Gutek zdążył jeszcze krzyknąć: „Zeus w akcji!” i już jak jeden mąż dali nura w krzaki. Gdy niebo przeszywała druga błyskawica, ocierali się już o kłujące jałowce. Przy trzeciej burzowej zapowiedzi biegli co tchu wydeptaną ścieżką w kierunku rynku. Ale by uciec przed deszczem, było już za późno. Pierwsze grube krople wody zapowiadały odcięcie drogi od suchego schronienia przed ulewą. Chłopcy gnali teraz przed siebie na oślep. W powtarzających się grzmotach i ulewnej gęstniejącej ciemności zupełnie stracili kontrolę nad sytuacją. Edek przez chwilę widział jeszcze kątem oka lwie susy Gutka i plecy biegnącego przed nim Tadka. Ale już po chwili nie widział nic oprócz ściany deszczu. I wtedy... wtedy poślizgnął się niefortunnie. I wyciągnięty do przodu jak długi rozpłaszczył się na środku błotnistej kałuży. Do diabła! Jestem zgubiony! Stwierdzając bezradność Edek poddał się swojemu położeniu. Nie miało sensu podnosić się i przedzierać w tej ulewie przez groźny burzowy już bardzo horyzont. Przypomniawszy sobie upomnienia pana Bańki, który na lekcjach przyrody uczył, jak rozsądnie zachować się w czasie burzy, Edek przywarł do kałuży całym ciałem. Wyciągnął ręce i nogi i leżał teraz krzyżem na samym środku błotnistej ścieżki. Żeby tylko nie wystawać. Żeby piorun nie trzepnął. Przeleżeć tak i przeczekać. Ale co to? Co to? Edek wymacał pod palcami jakiś przedmiot. Twarz miał całą w błocie, oczy zamglone kroplami wody. Grzebiąc w ziemi coraz głębiej starał się odgadnąć swoje znalezisko tylko po dotyku. Portfel? Nie, na portfel za płaskie. Rakietka do ping ponga? Nie, rakietka ma większą powierzchnię. Ale to nie koniec, to ma jakiś dalszy ciąg. Edek szarpnął ręką, by wyciągnąć z błota znalezisko w całości. Daszek! Czapka! Tak, to czapka z daszkiem! Tak! Przysunął przedmiot do oczu, uchylił powieki, by upewnić się, że się nie myli. Nie mylił się, to była czapka z daszkiem. Zupełnie przemoczona i oblepiona gliną. Trudno było stwierdzić jej kolor. Ale ten jaskrawy zielony znaczek! Ten znaczek przeświecający przez bagniste mazy. Niemożliwe! Niemożliwe! Serce Edka zatłukło z emocji. Przecież to czapka... Niemożliwe! A jednak! Tak! Nie miał już wątpliwości. Tak, to była sławna czapka pana Garbusia.

ROZDZIAŁ 6

Główka pracuje

– I właśnie wtedy znalazłem tę czapkę, rozumiesz? – przyciskając do ucha słuchawkę telefonu, ściszonym głosem Edek skończył opowiadać Gutkowi swoją wczorajszą przygodę na wagę złota.

– Nie mów!? – wykrzyknął Gutek. – To mamy trop! To jednak mieliśmy nosa z tym stadionem! Kochana pani Marginalna. Nawet nie wie, co jej zawdzięczamy. Oczywiście, że nie wie.

– I burza! Burza jaka kochana. I pan Bańka, co każe leżeć i przeczekać, jaki kochany. Ale co dalej z tym tropem? – podniecony Edek wyszeptał do słuchawki w obawie, że usłyszy go mama.

– Co mówisz? Nie możesz trochę głośniej?

– Nie mogę głośniej. Mama sprząta w przedpokoju, akurat pod moimi drzwiami – ledwie słyszalnym szeptem zakomunikował Edek.

– Dobra, rozumiem – konspiracyjnie odpowiedział Gutek. – Przechodzimy na szyfr alarmowy! Tu Igrek. Tu Igrek. Iks, słyszysz mnie? Odbiór.

– Tu Iks. Słyszę cię, Igrek. Odbiór!

– Czekam na komunikat. Odbiór.

– Proponuję plan P.S.? Odbiór.

– Zgoda na plan P.S. Bez odbioru.

Plan P.S., czyli popołudniowe spotkanie chłopców, nie był jednak taki prosty do zrealizowania. Mama stanowczo sprzeciwiła się prośbie Edka o pozwolenie wyjścia na podwórko.

– Mało ci było wczorajszego przemoczenia? Masz szczęście, że dzisiaj sobota i możesz przez dwa dni nie iść do szkoły. Leż pod kocem i wygrzewaj się. Zaraz przyniosę ci drugi kubek mleka z miodem.

– Ale mamo, przecież nic mi nie jest. Wyjdę tylko na chwilkę spotkać się z Gutkiem. A potem cały dzień przeleżę pod kocem; obiecuję.

– Nic ci się nie stanie, jeśli raz nie spotkasz się z Gutkiem – nie ustępowała mama. – Widzieliście się wczoraj, zobaczycie się w poniedziałek. Nie wystarczy?

– W poniedziałek?! Mamo, pewnie że nie wystarczy. Mamy pilną sprawę. Mamo, proszę cię. Rozumiesz, że mamy pilną sprawę? Powiedz, że rozumiesz, proszę! Przecież wiesz, co to znaczy pilna sprawa, prawda?

I Edek popatrzył mamie głęboko w oczy, żeby zrozumiała, że sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Na szczęście mama Edka należała do tych mam, które rozumieją, co to znaczy pilna sprawa. W oczach syna zobaczyła, że sprawa jest naprawdę pilna. Na to właśnie liczył Edek. Wiedział też – bo przecież znał mamę nie od dziś – że zaraz każe mu zmierzyć temperaturę. I mama wręczyła Edkowi termometr:

– No dobrze, zmierz temperaturę. Jeśli nie masz gorączki, możesz wyjść na godzinkę.

Edek nie miał gorączki. Wybiegł z domu jak z procy. W progu usłyszał jeszcze:

– Tylko nie przemoknij, jak wczoraj! Bawcie się na podwórku. Wracaj, gdy tylko zacznie padać. Zgoda?

– Zgoda, zgoda! – krzyknął Edek frunąc po schodach na P.S. jak na skrzydłach.

Gutek czekał już na kamieniu przy trzepaku.

Chłopcy rozejrzeli się, czy w okolicy nie ma nikogo niepożądanego, a przede wszystkim, czy nie ma Tadka, którego okna wychodziły, na szczęście, na stronę ulicy.

– Co teraz robimy z tą czapką i w ogóle? – zapytał Edek za ich dwóch.

– Masz ją przy sobie? Może są na niej jakieś ślady?

Pewnie, że Edek miał przy sobie czapkę pana Garbusia. Wyciągnął ją natychmiast z kieszeni spodni, pozostawiając w niej bryłki zaschniętego błota. Wyglądała jak półtora nieszczęścia. Nie dość, że przeszła kąpiel w błotnistej kałuży, to jeszcze teraz to ciasne zgniecenie w kieszeni Edka. Gutek poznał zielony znaczek. Tak, nie ma żadnych wątpliwości. To z całą pewnością jest czapka pana Garbusia. Po solidnym otrzepaniu czapki z zaschniętego błota chłopcy zaczęli bacznie przyglądać się znalezisku.

– Edek, zobacz, ma wyraźnie poszarpany daszek. Widzisz?

– Aha! Jakby go ktoś pogryzł! Może pies napadł na pana Garbusia? Jak myślisz?

– Pies? Musiałby skoczyć bardzo wysoko.

– Może to był wielki pies, co?

– Jak ten wielki wilk pana Walerego? Oczywiście, że jak wilk.

– Aha, pana Walerego – tego spod trójki? Tego twojego sąsiada. Co, Gutek? Tego pana Walerego?

– No tego, tego. A którego jak nie tego? Pewnie, że tego. Przecież nie ma dwóch panów Walerych na świecie. A on chodzi z tym swoim wielkim wilkiem na spacery na stadion – stwierdził zamyślony Gutek. – Ale dlaczego Cezar miałby atakować pana Garbusia? Przecież pan Garbuś lubi zwierzaki, no nie?

– Ale wiesz, ten wilk pana Walerego nie wygląda na takiego, co wie, kto go lubi, a kto go nie lubi.

– Może i tak wygląda, ale wilk to wilk. Mądry jest! – powiedział Gutek.

– A jeśli wilk zaatakował na polecenie pana Walerego? Co? To możliwe? Co ty, Gutek, wiesz o tym panu Walerym, co?

– No czekaj, niech pomyślę! – I Gutek zamyślił się na dobrą chwilę. – Pan Walery to starszy pan. Często choruje. Przeciwieństwo twojej pani Czesi. Mieszka sam. A Cezar to jego przyjaciel i obrońca. Oczywiście, że tak. Chyba nie myślisz, że pan Garbuś chciał zaatakować pana Walerego i Cezar w obronie swego pana...? Nie, to niemożliwe. Dlaczego pan Garbuś miałby atakować pana Walerego?

– Albo w ogóle kogokolwiek, no nie? Tak, to niemożliwe. Pan Garbuś to pan Garbuś. Wiadomo! Potrafi kogoś obronić, a nie atakować!

– Pewnie, że tak! Ale słuchaj! Mam! Mam! – wystrzelił Gutek.

– Co masz? Mów szybko! – krzyknął podniecony Edek.

– Przecież Cezar to typowy wąchacz. Widziałeś go, jak biega bez przerwy z nosem przy ziemi?

– No i co? – nie rozumiał Edek.

– Jak to „co”? Jak to „co”? – zawołał Gutek – Przecież nikt inny tylko Cezar poprowadzi nas prosto do pana Garbusia. Wystarczy mu tę czapkę podstawić pod nos i tyle. Oczywiście, że tak.

– Aha! Ty masz łeb, Gutek. Ty masz prawdziwy łeb! – Edek zachwycił się pomysłem Gutka i dodał po chwili namysłu – Tylko jak wypożyczyć Cezara od pana Walerego? Oto jest pytanie, jakby powiedziała pani Marginalna.

– Jak? Zwyczajnie, Edek! Mam plan.

I chłopcy długo szeptali nachyleni ku sobie, by nikt ich nie podsłuchał. Wygląda na to, że P.S. okazało się wielce owocne. Ciekawe, jaki plan zaświtał w głowie Gutka.

ROZDZIAŁ 7

Można upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu

W poniedziałek pan Garbuś ponownie nie przyszedł do szkoły. Gutek i Edek nie byli przygotowani na nic innego. Pewnie, że pana Garbusia nie było w szkole. Jak miałby być w szkole, skoro został porwany i uwięziony? A może nawet głodzony i nie wiadomo, co jeszcze. Szkolne przedpołudnie dłużyło się chłopcom w nieskończoność. Ale ten czas nie okazał się czasem straconym. Gutkowi bardzo przydała się lekcja historii, na której pan Zawierucha z zapałem – jak to pan Zawierucha – opowiadał o królu Bolesławie Śmiałym. O tym, że król Bolesław w przebraniu uciekał przed wrogiem z Krakowa. I jeszcze pan Zawierucha nawiązał do przebrania rosyjskiego księcia Konstantego, który w stroju kobiety wymknął się powstańcom listopadowym z warszawskiego Belwederu.

– Tak, tak – snuł refleksję pan Zawierucha – historia podsuwa sposoby na uratowanie własnej skóry. Dlatego warto się jej uczyć, prawda?

Gutek pokiwał głową potakująco. Pewnie, że prawda. Pewnie. Przebranie. Właśnie, może pan Garbuś przebrał się za tego żebraka, co Edek go rozpoznał na klatce schodowej. Jasne, że mogło tak być. Tylko dlaczego się przebrał? Żeby uciec? Przed czym i dokąd? I dlaczego na klatce schodowej? I dlaczego za żebraka? Tyle pytań i żadnej jasnej odpowiedzi. A pan Garbuś wciąż wisiał znakiem zapytania nad głową Gutka.

Kiedy wreszcie rozległ się ostatni dzwonek, Gutek wyskoczył ze szkoły jak z procy i pognał do domu co sił w nogach. W mieszkaniu zaraz doskoczył do telefonu.

– Halo! Tata? Tato, czy mogę wyjść z Edkiem na lody?

– A nie jest na lody trochę za zimno? – zapytał tata Zemła.

– Za zimno? – Gutek spodziewał się tego pytania. – Wcale nie jest zimno. Zupełnie nie jest zimno. Pogoda w sam raz na lody. Rano, gdy wychodziłeś do pracy, było chłodno, ale teraz bardzo się ociepliło. Bardzo. Wyjątkowo ciepło jest teraz.

– No dobrze, skoro wyjątkowo... Idź, jeśli rodzice pozwolą Edkowi. Tylko nie bierz pięciu kulek, jak ostatnim razem.

– Pewnie, że nie pięć. Z kieszonkowego starczy mi tylko na cztery.

– Wystarczą trzy. No to smacznego, Gutek. Muszę kończyć.

Na dobry początek idzie gładko. A dobry początek zapowiada dobry dalszy ciąg. Uszczęśliwiony takim obrotem spraw Gutek rzucił plecak z zeszytami w kąt pokoju i pognał na podwórko.

– No i co, Edek? Możesz? Idziemy? – krzyknął w słuchawkę domofonu pod klatką schodową państwa Dysińskich.

– Mogę! Idziemy!

Już po chwili chłopcy stali na środku podwórka.

– To co? Razem czy ty sam? – z rumieńcami na twarzy dopytywał się Edek.

– Razem, pewnie że razem. Zawsze raźniej.

I chłopcy zniknęli za drzwiami klatki schodowej Gutka. Już po chwili na parterze z sercami bijącymi jak dzwony stukali do drzwi pana Walerego.

– Kto tam? Kto tam? Zaraz idę! – ledwie usłyszeli głos sąsiada Gutka tłumiony groźnym szczekaniem Cezara. – Kto tam? – powtórzył pana Walery podchodząc do drzwi.

– To ja – Gutek Zemła. Sąsiad z góry.

Pan Walery uchylił drzwi, tarasując nogą Cezara, by pies nie wyskoczył na nieoczekiwanych gości.

– No cicho, Cezar, cicho – uspokajając wilczura pan Walery zapytał – No co tam, Gutek? Coś się stało?

– Nie, nic się nie stało. Chciałem tylko... chciałem tylko przedstawić panu mojego przyjaciela Edka.

I Gutek wskazał na kolegę, po czym jednym tchem wyrecytował wcześniej przygotowaną kwestię:

– Pomyśleliśmy z Edkiem, że może nie czuje się pan dziś najlepiej i możemy w czymś pomóc. Na przykład wyjść z Cezarem na spacer?

– O! – zdziwił się pan Walery. – A co to? Jakąś akcję pomocy sąsiadom macie w szkole?

– Akcję pomocy sąsiadom? – wyjąkał zmieszany trochę tym pytaniem Gutek.

– Akcję pomocy sąsiadom! – przytomnie podchwycił Edek. Właśnie, wychowawczyni poprosiła nas, żeby się rozejrzeć, czy przypadkiem komuś w okolicy nie można pomóc i Gutek...

– Pewnie, że tak! I pomyślałem, że może pomożemy panu...? – oprzytomniał Gutek.

– A to ładna akcja. Tak, bardzo ładna. Pozdrówcie wychowawczynię ode mnie. Bardzo dobry pomysł i ładny gest! To wejdźcie, chłopcy. Proszę. Nie bójcie się. Cezar nie ugryzie, skoro was wpuszczam.

– To znaczy, że ugryzłby, gdyby... gdyby...? – Gutek nie wiedział, jak skończyć to pytanie, w którym z pewnością zdradziłby swoją ciekawością to, co tak bardzo chcieli przed panem Walerym ukryć.

Ale pan Walery jakby nie usłyszał Gutka. Gdy chłopcy weszli do mieszkania, zamknął drzwi na zasuwę i rozkazał zaciekawionemu Cezarowi siedzieć bez ruchu w przedpokoju. Tymczasem zaprosił chłopców do pokoju. Wskazał dwa krzesła przy stole. Sam usiadł naprzeciw skrępowanych Gutka i Edka.

– No cóż! Prawdę mówiąc chętnie skorzystam z waszej propozycji. Dzień rzeczywiście mi dzisiaj nie sprzyja. W kościach strzyka. Znowu na burzę idzie czy co? Ciebie, Gutek, znam. Porządny sąsiad jesteś, to i pewnie masz porządnego przyjaciela. A dwóm rozsądnym chłopcom mogę przecież zaufać. Cezar – jak wiadomo – uwielbia się wybiegać. To moglibyście pójść z nim na stadion. Niech się psina trochę wyszaleje. Co wy na to?

Chłopcy nie przypuszczali nawet przez chwilę, że ich plan pójdzie jak po maśle. Zachwyceni krzyknęli prawie chórem:

– Zgoda. Pewnie, że pójdziemy na stadion!

– Na stadion! Oczywiście, że na stadion! – dodał Gutek z wypiekami na twarzy.

– Dobrze, zatem umowa stoi – powiedział pan Walery. – Jest druga, spacer nie zajmie wam więcej niż dwie godziny, więc czekam na was mniej więcej o czwartej. O czwartej Cezar dostaje swoją michę. Jeśli nie macie zegarków, sam was przyprowadzi z powrotem. Ma swój zegar w głowie. To mądra psina. Gdyby ciągnął, wydajcie komendę „równaj!”. Na pewno będzie się słuchał, gdy zrozumie, że to wy się nim opiekujecie. A zrozumie w mig. Resztę komend Gutek znasz? Przecież mieliście tego waszego wyżła, to wiesz, jak się z psami postępuje. Na stadionie możecie go spuścić ze smyczy. Aha, i nie dajcie mu się przypadkiem namówić na lody, które na pewno wyczuje na rynku. Ma do nich prawdziwą słabość.

– Cezar lubi lody? – zdziwił się Gutek.

– Lubi? To mało powiedziane. On je po prostu uwielbia – uśmiechnął się pan Walery i spytał – To jak? Umowa stoi?

– Stoi! – chórem krzyknęli chłopcy.

Już po chwili dumnie przemierzali podwórze w stronę stadionu. A Cezar, merdając ogonem – niczego tak nie uwielbiał jak lodów i długich spacerów na stadion – nadawał Gutkowi i Edkowi szybkie tempo marszu.

– Edek, słyszałeś? Mamy tylko dwie godziny.

– Tylko dwie godziny – wydyszał Edek.

ROZDZIAŁ 8

Przyroda ma swoje prawa

W drodze na stadion przez rynek Cezar trzykrotnie okrążył budkę z lodami, ale po stanowczym przyspieszeniu chłopców na tym odcinku drogi szybko zrozumiał, że dzisiaj nie dostanie swojego przysmaku. Gdy chłopcy dotarli na miejsce, nagle zaniepokojony Gutek znienacka przystanął, szarpiąc Edka za rękaw.

– Edek, Edek, czekaj! A czapka pana Garbusia? Nie mów, że zapomniałeś!

– Jak mam nie mieć czapki pana Garbusia? Zastanów się, Gutek! Co ja jakiś nieprzytomny jestem czy co?

– No to kamień z serca! – odetchnął z ulgą uspokojony tą odpowiedzią Gutek. – To co? Zaczynamy akcję „Cezar”?

– Jasne, że zaczynamy. Uwaga, uwaga, ogłaszam początek akcji C.

I Edek podsadził Cezaremu pod nos wyjętą z kieszeni czapkę z zielonym znaczkiem – nadal zmiętą jak półtora nieszczęścia i wciąż jeszcze ze śladami zaschniętego błota. Ale Cezar co najmniej zadziwiony nieoczekiwanym dla niego obrotem spraw rwał się teraz do wyczekiwanego przez cały dzień hasania po zaroślach obrastających obrzeża stadionu. I tak przez dłuższą chwilę Edek podtykał Cezaremu czapkę pod nos, a Cezar wyrywał się do hasania.

– Do diabła! Nic z tego nie będzie – jęknął Edek.

– Czekaj, Edek, czekaj! Może pozwólmy mu się trochę wyhasać, a potem go przywołamy, co? Może będzie spokojniejszy taki trochę wyhasany i skupi się na czapce, co? – zaproponował Gutek.

– A jeśli się zmęczy i nie będzie mu się chciało wąchać i tropić? – powątpiewał Edek.

– Widziałeś kiedyś wilka, któremu nie chce się wąchać i tropić?

Pewna mina przyjaciela przekonała Edka i chłopcy spuścili Cezara ze smyczy, by się wybiegał. Teraz Cezar szalał po zaroślach, po jałowcach, po krzakach i plackach trawy, a chłopcy przebierając nogami wpatrzyli się w zegarek na telefonie komórkowym. Mają tylko dwie godziny. Dwie godziny? Dwie godziny mieli dwadzieścia minut temu. Teraz mają tylko godzinę i czterdzieści minut. I czas płynie, a Cezar hasa, a tropienie czeka. Przykucnięci na skrawku krawężnika Gutek i Edek ćwiczyli cierpliwość.

– Ile mu dajemy? Dziesięć minut wystarczy? – spytał Edek.

– Musi! Musi mu wystarczyć. Dziesięć minut to całe wieki, jakby to powiedział pan Zawierucha – wyszeptał Gutek i dodał – Nie mamy innego wyjścia.

Nie wiedzieć czemu pan Walery odczuwał bóle w kościach, bo tym razem pogoda była piękna. Słońce przeświecało przez kępę drzew, pod którą przycupnęli chłopcy. Edek wytracał czas wystawiając twarz ku ciepłym promieniom maja. Gutek ze spuszczoną głową w napięciu wpatrywał się w mrówki wędrujące w tę i z powrotem po żwirowej alejce.

– Wiesz, Edek, że pan Bańka ma chyba rację.

– Pan Bańka? Co nagle pan Bańka? – Edek zdziwił się nagłą refleksją kolegi.

– Pamiętasz, jak on zawsze powtarza, że trzeba obserwować przyrodę i wyciągać wnioski? Bo przyroda tłumaczy wszystkie tajemnice! – wyjaśnił Gutek.

– Chodzi ci o Cezara, że musi się wybiegać? Wielka mi tajemnica! – stwierdził rozczarowany Edek.

– Nie chodzi mi o Cezara. Chodzi mi o mrówki. Oczywiście, że o mrówki.

– O mrówki?

– O mrówki, o mrówki! Patrz, jak one świetnie wiedzą, którą drogą wrócić do mrowiska. Widzisz? Wychodzi taka mrówka z mrowiska. Idzie taka mrówka w wielki las. Oddala się i oddala. Chwyta swoją zdobycz i wraca do swojego domu, nie pytając nikogo o drogę. Po prostu wie.

– I co z tego wynika? – nie rozumiał Edek.

– Wynika z tego, że idąc za tropem Cezara nie możemy zgubić orientacji w przestrzeni. Musimy przecież wrócić do domu. Nie możemy zabłądzić. W razie czego zapamiętuj trasę. Chodzi o to, żeby nie stracić głowy! – planował Gutek.

– A co? Myślisz, że Cezar zaprowadzi nas gdzieś za miasto?

Ale Gutek nie odpowiedział Edkowi, co myśli. Spojrzał na ekran telefonu komórkowego. Stwierdził, że dziesięć minut minęło i zaczął przyzywać Cezara.

– Do nogi! Do nogi, Cezar! Równaj!

Gwizdnął przeciągle, a Gutek gwizdać przeciągle umiał. Oj, umiał. Że wszystkie chłopaki mu zazdrościły, łącznie z Edkiem.

Wbrew wcześniejszym obawom chłopców i ku ich wielkiej radości Cezar pojawił się tak nagle, jak się oddalił. Merdał teraz ogonem z zadowoleniem.

– Dobry pies! – Gutek i Edek niemal chórem pochwalili posłusznego Cezara.

– No, Edek, daj mu teraz powąchać czapkę pana Garbusia. Szybko! Nie mamy czasu do stracenia. No! – ponaglał Gutek.

Ale Edka nie trzeba było ponaglać. Stał już od dłuższej chwili z wyciągniętą z kieszeni zmiętą i wciąż obłoconą czapką pana Garbusia i tylko czekał aż Cezar będzie gotowy do akcji. Błyskawicznie podstawił czapkę psu pod nos i zaczął zachęcać:

– No, Cezar, wąchaj, wąchaj. Zapamiętuj ten zapach i szukaj go, szukaj pana Garbusia! Prowadź Cezar, prowadź!

– Szukaj! – dogadywał Gutek – Szukaj, Cezar!

Cezara nie trzeba było długo namawiać. Usiadł na tylnych łapach. Wsunął nos w sam środek czapki pana Garbusia. Pochłaniał zapach długo i wnikliwie. Chłopcy wybałuszyli oczy z nadzieją. A Cezar wąchał. Nagle zerwał się jak oparzony, że Gutek ledwie zdążył go dopaść, by zapiąć mu smycz na obroży. Gdy dopinał karabińczyk, Cezar niemal wystrzelił w powietrze. Gutek pognał za nim. Wyglądało to tak, jakby to on – Gutek był przypięty smyczą do Cezara. Za Gutkiem pognał Edek.

Biegli co sił w nogach!

– Cezar, wolniej, błagam, Cezar – wykrzykiwał zziajany Gutek.

Ale Cezar nie słuchał próśb. Pędził jak oszalały. Cała trójka dawno już opuściła teren stadionu. Chłopcy zdążyli jeszcze zauważyć, że mostek na rzece tylko śmignął im pod nogami. W pogoni za Cezarem chłopcy zapomnieli o bożym świecie i mądrym pouczeniu pana Bańki, że warto uczyć się choćby od mrówek. Teraz uważali tylko, żeby nadążyć za węchem Cezara, żeby się nie przewrócić. Nie myśleli o drodze, którą oddalali się od miasteczka w tempie fali świetlnej. Pan Garbuś byłby z nich dumny. To był najszybszy bieg w życiu Gutka i Edka. Wkrótce mieli się przekonać, dokąd zaprowadził ich Cezar.

ROZDZIAŁ 9

Czasem traci się węch

– Jeju! – jęknął wyczerpany biegiem Gutek hamując nagle przed ogonem Cezara, który tak gwałtownie zatrzymał się, jak gwałtownie ruszył w trop za zapachem czapki pana Garbusia.

– Fakt, że jeju! – wykrztusił Edek zatrzymując się na plecach kolegi.

Dyszeli z tego biegu, nie mogąc złapać głębszego oddechu. Tymczasem Cezar stał jakiś nastroszony i merdał ogonem. Nie wiadomo – z zadowolenia czy zaniepokojony?

– Rany, Gutek, rozejrzyj się! Patrz, gdzie my jesteśmy!

– Znasz to miejsce? – zdziwiony otoczeniem zapytał Gutek.

– Ja?

– A kto, Edek? Siebie raczej nie pytam.

– Czy znam to miejsce? – powtórzył za Gutkiem Edek.

Chłopców otaczał gęsty las. Żadnej tu drogi, ani choćby wydeptanej ścieżki. Tylko ciemnozielone rozłożyste paprocie, strzeliste liście dzikich konwalii i wysokie sosny. Wysokie sosny, a gdzieniegdzie cienkie brzozy połyskujące w zachodzącym słońcu białą korą.

– Czy znam to miejsce? – raz jeszcze zapytał Edek sam siebie.

Gutek z nadzieją wyczekiwał odpowiedzi twierdzącej. Edek okręcił się na pięcie wokół własnej osi i wyznał:

– Nie, Gutek, nie znam tego miejsca. Powiem więcej: nie mam pojęcia, gdzie my właściwie jesteśmy. Powiem jeszcze więcej: myślę, że się zgubiliśmy. Ja w każdym razie nigdy tu wcześniej nie byłem, a ty?

Zawiedziony odpowiedzią kolegi Gutek przeciągle gwizdnął, dodając sobie tą reakcją odwagi.

– Ja też nie. Pewnie, że nie – przyznał. – Oczywiście, że nie. W każdym razie jesteśmy za rzeką.

– No właśnie, za rzeką, Gutek. To nie jest nasz teren. Ale skoro Cezar nas tu przygnał, może nie warto się teraz zastanawiać, gdzie jesteśmy, tylko...

– ...tylko zastanawiać się nad czym? – przerwał koledze Gutek.

– Nad tym, co ma to miejsce wspólnego z panem Garbusiem! – Edek spojrzał na Gutka zdziwiony, że musi mu przypominać, jaki jest cel ich nieoczekiwanej wizyty w lesie.

– Właśnie się nad tym zastanawiam – spokojnie powiedział Gutek. – Pomyślmy logicznie. Skoro Cezar zatrzymał się akurat w tym miejscu, widać zrobił to z jakiegoś powodu, tak?

– No tak! Pewnie tu kończy się trop. Może pan Garbuś leży tu pod jakąś paprocią?

– I ty to, Edek, mówisz poważnie? Pan Garbuś pod paprocią? Metr dziewięćdziesiąt pod paprocią? Edek, zastanów się chwilę. Widziałeś kiedyś taką długą paproć?

– Nie widziałem, ale – Edek rozglądał się po okolicy – teraz widzę, że nie miałem pojęcia o długości paproci. Może leży tu gdzieś ukryty, z kneblem na ustach, z zawiązanymi nogami i rękami, bez butów i czapki? Schowany w tych paprociach. Porwany po prostu. – domyślał się Edek.

– Tak myślisz? – Gutek przestraszył się nie na żarty.

– Czy ja wiem? A ty? Jak myślisz? – wyraził niepewność Edek.

– Wiesz co? Dajmy Cezarowi jeszcze raz powąchać czapkę. Może nas naprowadzi na jakiś ślad?

Ale Cezar, któremu chłopcy podetknęli wymiętoszoną czapkę pod wilgotny wilczy nos, nie chciał wykonać żadnego ruchu. Przyjął pozycję siedzącą i zadowolony z siebie, z wywieszonym do kolan językiem patrzył obojętnie przed siebie.

– No to pasztet, Edek – wyjęczał Gutek. – Pewnie, że pasztet. Cezar wyraźnie daje nam do zrozumienia, że swoje zadanie wykonał. Teraz kolej na nas. Musimy przeczesać las.

– Dobra! – ochoczo krzyknął Edek. – Przeczesujemy. Ty na lewo, ja na prawo!

Gutek spuścił Cezara ze smyczy i chłopcy padli na kolana. Każdy przeczesywał swoją część podejrzanego terenu. Podnosili liście wielkich paproci, zaglądali w krzaki, odsuwali na bok całe garście szyszek. Zaglądali drzewom w gałęzie. Utarzani poszyciem leśnym, ze spodniami i rękami oblepionymi kolkami sosen, ocierając pot z czoła usiedli w końcu na skrawku trawy zrezygnowani.

– Tu nic nie ma, Gutek.

– Tak, Edek, zdążyłem się przekonać, że tu nic nie ma.

– Co teraz zrobimy? – zapytał zmęczony Edek.

– A która godzina? Czy nie musimy już wracać? Obiecaliśmy panu Waleremu punktualność. – przytomnie spostrzegł Gutek.

– Godzina godziną, ale jak tu wracać, kiedy nie wiadomo, gdzie właściwie jesteśmy.

– Przecież Cezar nas zaprowadzi – stwierdził Gutek i włożył rękę do kieszeni spodni w poszukiwaniu telefonu komórkowego.

A ponieważ telefonu w kieszeni nie znalazł, zaczął przeszukiwać inne kieszenie. Ale bezskutecznie. Gutek zdrętwiał.

– Edek, rany, Edek! – krzyknął wytrącony z równowagi. – Zgubiłem komórkę!

– Jak to? – przejął się Edek nie na żarty. – Jak to zgubiłeś komórkę? Sprawdź dobrze!

– Sprawdzałem. Nie ma jej.

– Czekaj, spokojnie – Edek starał się zachować zimną krew – na pewno gdzieś jest. Daj, ja sprawdzę.

I Edek zaczął szperać w kolejnych kieszeniach Gutka. W tylnych kieszeniach spodni nie ma. W przednich nie ma. W kieszonce koszulki nie ma. No chyba nie w skarpetkach? A może?

– Nie ma! – z niepokojem przekonał się Edek. – Musiała ci wypaść, kiedy biegliśmy za Cezarem. Więc nie wiemy, która godzina. Ja swoją zostawiłem w domu.

– No to nie wiemy! Pewnie, że nie.

– Może przejdźmy tę drogę, którą biegliśmy. Na pewno gdzieś leży w trawie.

– A wiesz którędy biegliśmy?

– No... nie wiem. Tak jakoś szybko... – szukał usprawiedliwienia Edek. – Gdyby te twoje mrówki biegły za Cezarem, też by się pewnie zgubiły.

– Oczywiście, że szybko! Pewnie, że mrówki – powiedział Gutek ze zrozumieniem.

– Co teraz? – spytał Edek.

– Jedyna nadzieja w Cezarze. Niech nas zaprowadzi z powrotem!

– Dobra myśl. Ty masz Gutek dobre pomysły – pochwalił przyjaciela Edek i zaczął rozglądać się za Cezarem.

Ale Cezara nie było ani blisko chłopców, ani na horyzoncie.

– Cezar! Cezar! Cezar! – Edek z Gutkiem krzyczeli coraz głośniej.

Ale bezskutecznie. Cezar ulotnił się jak kamfora. Chłopcy wystraszyli się nie na żarty. Do diabła! Co robić? W tym nieznanym lesie. Bez zegarka. Bez telefonu. Bez Cezara. A pan Walery tak im zaufał. Sytuacja nie była prosta.

– Gutek – szepnął zdenerwowany Edek – Gutek, wymyśl coś! Rusz głową, Gutek. Pan Bańka nie mówił, co robić w takiej sytuacji? Co? Przypomnij sobie, Gutek!

– Najważniejsze to nie tracić głowy! Usiądźmy i zastanówmy się na chłodno – zaproponował Gutek.

– Dobrze ci mówić: na chłodno. Jak tu zastanawiać się na chłodno, kiedy... jej, a tata? Co ja powiem tacie? Pewnie wrócił już z pracy!

– Nie panikuj, Edek. Właśnie o to chodzi, żeby nie panikować. Na chłodno to na chłodno!

– Nawet mi już całkiem chłodno, Gutek. Zobacz, słońce zachodzi, zaraz będzie się ściemniać.

– Edek, nie pękaj! Jesteśmy w końcu mężczyznami, tak?

– No... tak – niepewnie przyznał Edek.

Ale Gutek też miał strach w oczach. To prawda, że słońce zachodzi. To prawda, że zaraz będzie zmierzchać. A oni w tym lesie – nie wiadomo, gdzie. Nie wiadomo, jak daleko od domu. Ruszać w którymś kierunku? W stronę słońca? W odwrotną stronę? Jak długo tu biegli za Cezarem? Czy są daleko domu, czy blisko? Chyba nie blisko, skoro ten las widzą pierwszy raz w życiu na oczy, a przecież dobrze znają najbliższe okolice miasteczka. Który to może być las?

– Może to ten las przy drodze wyjazdowej? Co? Edek? Jak myślisz?

– Słabo myślę, Gutek. Właściwie w ogóle nie mogę myśli pozbierać.

– Ale – niestrudzenie kombinował Gutek – jeśli to ten las przy drodze wyjazdowej, to to jest bardzo duży las. Żeby nie powiedzieć ogromny.

– Masz rację, niestety – zadrżał Edek.

– W dodatku nie wiadomo, po której bylibyśmy stronie drogi, co?

– Nie wiadomo, Gutek.

Tymczasem słońce nieubłaganie chowało się coraz niżej za drzewami i powoli nastawał mrok. Chłopcy mimowolnie zaczęli drżeć z chłodu i lęku.

– Gutek, a może zacznijmy krzyczeć, co? Może ktoś nas usłyszy? Może uratuje?

– Pomysł nie jest najgorszy, ale i nie najlepszy. Pomyśl! Jeśli jesteśmy blisko miejsca porwania pana Garbusia, musimy się ukrywać. Rozumiesz? Porywacze nie mogą nas usłyszeć. Wyobrażasz sobie, co by z nami zrobili?

Edkowi łydki zaczęły się trząść ze strachu.

– To nie ma wyjścia, Gutek? Noc idzie!

– Pani Marginalna zawsze nam powtarza, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Czekaj, niech się skupię.

I Gutek zamilkł na dłuższą chwilę, podczas której Edek zaciskał kciuki z niecierpliwością oczekując efektów Gutkowego główkowania. Wreszcie Gutek odezwał się:

– Mam! Mam! Pewnie, że tak!

– Mów szybko!

– Słuchaj! Skoro zakładamy, że z każdej sytuacji jest wyjście, to chodźmy. Proste? Wyjście znaczy, że trzeba wyjść, tak? Wyjść z tego lasu i tyle.

– Ale jak?

– Obierzmy jakiś kierunek. Może najlepiej w stronę słońca? To będzie taki znak i cel. Innego nie mamy.

– Ale tego słońca prawie już nie widać, Gutek.

– No to spieszmy się.

Edek przytaknął. Pewnie, że lepiej coś robić niż czekać na zbawienie. I niewiele myśląc chłopcy ruszyli przed siebie. Z każdym ich krokiem robiło się coraz ciemniej i ciemniej.

ROZDZIAŁ 10

Po dniu przychodzi noc

Gutek, Gutek, stój! Widzisz? To potwór lasu! Zwierzak? Człowiek? Cicho! Rusza się! Widzisz? Widzisz? Złapie nas! Aha, rusza się! Edek, ja też się boję. Nie ściskaj mnie tak. Cicho! Nie ruszaj się, Edek. On się chyba zbliża... zbliża się. Co robić? Mamo kochana! Boję się. To drżenie całego ciała – jak zatrzymać? Jak powstrzymać to drżenie? Stać tak w bezruchu i pozwolić się zjeść? On się nie zbliża! Nie? Nie, to tylko gałęzie. W kształcie potwora, ale to tylko gałęzie. Tylko gałęzie! Och, jak to dobrze, że to tylko gałęzie. Widzisz? Strach ma wielkie oczy, co? No! Wielkie, wielkie, ale to dobrze, że to tylko gałęzie! Jak dobrze! Uff, a już myślałem. To idziemy? Tak, idźmy, idźmy. Będzie cieplej i w ogóle, no nie? No! I do przodu będzie, nie? No! O! Oj! Co? Coś jakby pełzło mi po plecach! Rany, Edek, znowu pełznęło. Co to? A jeśli to wąż? Wąż? Najwyżej zaskroniec. Pan Bańka mówił, że w polskich lasach są najwyżej zaskrońce. Zaskroniec! On gryzie przecież. Zwal mi go z pleców. Jak? Ręką. Jak ręką? Zwyczajnie! Dzięki, dzięki! Ty to jesteś prawdziwy przyjaciel. Ale tam nic nie było. Nie było zaskrońca. Nie było? To dobrze, ale że chciałeś strzepnąć, wiesz... odważny jesteś, Edek. No co ty? Przecież zaskrońce nie gryzą. Nie gryzą? A gryzą? Nie pamiętam tej lekcji! Jeju, nie pamiętam tej lekcji, a tu może być ich więcej. Nie pamiętam, czy gryzą czy nie gryzą. Ja też nie wiem, jeszcze nie przerabialiśmy. Nie przerabialiście zaskrońców? Jakoś zimno! Daj rękę, trzymajmy się razem. Tak, razem, ale jakoś zimno. Może idźmy szybciej? Ale ja nie mogę. Nie mogę już szybciej. W ogóle już nie mogę. Czekaj, pożyczę ci sweter to się rozgrzejesz. Czekaj. Dzięki, rozgrzeję się zaraz i ci oddam, dobra? Dobra! Pewnie, że dobra. Wkładaj. Ciasny jakiś! Ale nie łaskocz mnie. Bo wkładasz głowę przez rękaw. Aha! Faktycznie. Czekaj, gdzie ten otwór na głowę? Rany! Smyknęło mnie po twarzy. Gutek, co to? Ciebie też? Nie, mnie nie. Może ci się zdawało? Wielka sowa, co? Skrzydłem. Pazurem. Krew mi leci? Boję się! To jałowiec pewnie. Nie bój się. A ty się nie boisz? Boję się, pewnie, że się boję. Jeszcze jak! Gutek, Gutek! Czujesz? Czujesz to, co ja? Pod nogami, Gutek! Czujesz? Czuję, Edek. Hurrrra!! Cicho! Dlaczego „cicho”? Jeszcze ktoś usłyszy! To może lepiej! A jak dzik usłyszy? Dzik? To cicho, cicho. Ale przecież hura, prawda, że hura? Pewnie, że hura! Nareszcie droga! Droga! Tak, od razu jaśniej! Tak! Widać, widać drogę. Księżyc oświeca. Nie wiedziałem, że księżyc oświeca. Ja też nie wiedziałem. To w którą stronę teraz? Może się cofnijmy, co? Nie, lepiej już do przodu, w jednym kierunku. Dobra, ale ja już nie mogę, naprawdę nie mogę. Siądźmy chociaż na chwilkę, na małą chwilkę. Odpoczniemy trochę, co? Tylko trochę! Gutek, proszę cię, tylko na chwilkę. A jeśli zaśniemy? I zamarzniemy? Właśnie! Jeśli zaśniemy i zamarzniemy? Majowe noce bywają zimne; czujesz? Zależy co, nóg w ogóle nie czuję. Dobra, to siądźmy na chwilkę; chwilka nas nie zbawi. O, jaka ulga. Chyba zrywa się wiatr, co? No, chyba tak. Załóż kaptur, będzie ci cieplej. A ty? Że też musiałeś akurat dzisiaj nie założyć tej bluzy z kapturem! Nie pomyślałem. Przecież czegoś takiego nie planowałem, prawda? No pewnie, że prawda. Ale wiesz co? Mam pomysł. Załóż czapkę pana Garbusia; będzie ci cieplej w uszy. Aha! … No, rzeczywiście, że w uszy mi cieplej; zobacz – sięga mi do nosa. Bo pan Garbuś ma dużą głowę. No, co prawda, to prawda. A co głowa, to głowa. Pewnie, że tak, oczywiście! Dobrze, że mamy teraz dwie. Co dwie głowy, to nie jedna, no nie? No. Miękki ten mech, wstawać się nie chce. Aaaaa… Ziewasz? Trochę ziewałem. Zamknę oczy tylko na chwilkę, co? A jeśli zaśnieeemyyy…? Nie zaśnieee…

ROZDZIAŁ 11

Dobrze mieć przyjaciół

– Ojej! Co to? Co to? – krzyknął jak oparzony Edek, nagle wybudzony ze snu nieoczekiwanym kudźgnięciem w pachę.

Zaraz skoczył na równe nogi. Opadnięta na nos za duża czapka pana Garbusia skutecznie zasłoniła mu widok czegokolwiek. Przerażony i zdezorientowany Edek zaczął podskakiwać jak oszalały. Atakuje go jakiś leśny dziki potwór.

– Gutek, Gutek! Dziki! Gutek, w nogi!

Ledwie wyrwany ze snu Gutek zdążył otworzyć oczy, od razu trzeźwo ocenił sytuację.

– Edek! Edek! Jesteśmy uratowani. Edek, patrz! To nie dziki, to…

Na te słowa Edek na moment oprzytomniał. Błyskawicznym ruchem ściągnął z głowy czapkę pana Garbusia. Już po chwili przecierał oczy ze zdumienia zmieszanego z niewysłowioną radością. Wreszcie wyrzucił z siebie:

– Tak, Gutek, tak! Jesteśmy uratowani. A już myślałem… A tu, och, jak to dobrze, jak dobrze! Jesteśmy uratowani.

I rzeczywiście wyglądało na to, że chłopcy są uratowani. Dokoła nich biegał Cezar merdając ogonem i co chwila wpychając mokry nos a to pod kaptur Gutka, a to pod nogawkę Edka. Mądry wilczur!

– Wrócił. Widzisz – wrócił! – nie mógł się nacieszyć Gutek.

– Dobry piesek! Dobry i kochany. Nie zostawił. Wrócił – chwalił Cezara Edek zachwycony obrotem spraw.

Las pokrywał teraz z lekka poszarzały już mrok. Noc ustępowała miejsca budzącej się jasności, ale jeszcze trwała. Więc Cezar wrócił i zaraz chłopcom zrobiło się cieplej na duszy. A gdy zrobiło się cieplej na duszy, to i na ciele. Zerwani na równe nogi i rozbudzeni tą dobrą nowiną podskakiwali teraz w dzikich pląsach dokoła Cezara, a Cezar podskakiwał dookoła Edka i Gutka. Wszyscy trzej wyglądali jakby tańczyli indiański taniec radości wokół ogniska.

– Wrócił, ale gdzie podziewał się do tej pory? Jak myślisz, Edek?

– Właśnie! Może wytropił do końca miejsce, w którym uwięzili pana Garbusia, co?

W tej chwili ucieszony Cezar wskoczył na Gutka przednimi łapami i z zapałem przystąpił do intensywnego lizania chłopca po twarzy. Broniąc się przed tym atakiem sympatii Gutek zaczął wymachiwać rękami i cofać się ku kępie wystających na drogę jałowców. Zadowolony z tej zabawy Cezar napierał, a Gutek powoli tracił równowagę. Wreszcie przywalony ciężarem wilczura Gutek rąbnął jak długi na kępę kłujących krzaków. I wtedy…

– Edek, tu coś leży. Edek, zobacz! Coś twardego. Upadłem na coś twardego.