Abrakadabra… Mamy problem! - Katarzyna Majgier - ebook

Abrakadabra… Mamy problem! ebook

Katarzyna Majgier

4,3

Opis

Książka wyróżniona w V Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren na współczesną książkę dla dzieci i młodzieży.

Lampa Aladyna na osiedlowym śmietniku równa się KŁOPOTY. I to jakie! Kamilowi, Patrykowi i Antkowi nauczyciele przestają stawiać (zasłużone) jedynki, oczywiście ku niezadowoleniu całej klasy. Mała Misia dostaje od dżina cudzego pieska. Tata Misi dostaje dziesięć milionów na konto... oraz wezwanie na policję. Wygląda na to, że tylko Daria, która ma w szkole opinię szarej myszki, wie, jak uratować sytuację... a także antykwariat i pewnego smutnego chłopca.

Katarzyna Majgier zaczęła pisać książki w pierwszej klasie szkoły podstawowej. W czwartej – wspólnie z koleżanką – założyła dwuosobowe wydawnictwo. To była świetna zabawa, ale później trzeba było zająć się nauką i pracą…

Jednak nadal lubiła książki i już jako dorosła osoba znowu zaczęła je pisać. Jest autorką utworów dla dzieci („Ula i Urwisy”, „Amelka” i „Misiek, co ty opowiadasz?”), młodzieżowej serii dzienników Ani Szuch („Trzynastka na karku” i dalsze tomy) oraz innych książek dla młodszych i starszych czytelników (np. serii „Tajemnice starego pałacu”).

Lubi też czytać, fotografować i podróżować.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 159

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (39 ocen)
21
10
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Peema69

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Uśmiech nie schodził nam z twarzy. Książka z morałem. Książkę czyta się z zaciekawieniem. Każda strona wzbudzą chęć przeczytania kolejnej... Przeczytana w dwa dni. Zainteresowała 12-latka i 8-latkę. Polecam. Pozycja obowiązkowa w biblioteczce młodego czytelnika.
10
Kasiazawi

Nie oderwiesz się od lektury

fajna polecam💯💯💯
10
Olhad

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra!
10
Audrey_

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna i pouczająca opowieść o Alladynie :)
10
molekksiazkowyy

Z braku laku…

.
00

Popularność




Katarzyna Majgier

ABRAKADABRA… MAMY PROBLEM! Fragment

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

Zajrzyj na strony:

Zajrzyj na strony:

www.nk.com.pl

Znajdź nas na Facebookuwww.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

Kamil

W życiu nigdy nic nie wiadomo. Nigdy nie wiesz, co cię spotka. Nie wiesz nawet, czy to, co wydaje się dobre, naprawdę jest dobre, a to, co wydaje się złe, naprawdę jest złe.

Czasem bardzo się na coś cieszysz, bo myślisz, że to coś będzie fantastyczne, a potem okazuje się, że wcale nie jest. Na dodatek wynikają z tego problemy i w końcu żałujesz, że to się w ogóle zdarzyło. A czasem jest odwrotnie: bardzo nie chcesz czegoś zrobić i starasz się z tego wykręcić, ale potem się cieszysz, że jednak ci się nie udało, bo to okazało się wspaniałe.

Gdybym tylko wiedział, że kiedy pójdę wyrzucić te śmieci, przeżyję taką niesamowitą przygodę, poszedłbym bez gadania. Ale nie wiedziałem, więc próbowałem się wykręcić. Rozgrywałem właśnie mecz Barcelony z Realem na komputerze, ale mama tego nie rozumiała. Kilka razy wysyłała mnie do śmietnika, aż w końcu się zniecierpliwiła i zrobiła to, co zawsze mówią rodzice, kiedy chcą zepsuć zabawę dzieciom.

– Lekcje odrobione? – spytała.

To mi przypomniało, że lepiej, żeby mama nie interesowała się moją nauką, bo właśnie dostałem jedynkę z matmy. Tydzień temu, gdy przyniosłem poprzednią jedynkę z matmy, rodzice zapowiedzieli mi, że jeśli zgarnę jeszcze jedną, nie będę grać w piłkę, dopóki nie odrobię wszystkich lekcji, a oni już tego dopilnują. Dopiero zaczął się maj, więc nie mógłbym porządnie trenować prawie przez dwa miesiące i spadłaby mi forma.

Postraszyli mnie jeszcze, że jeśli nie zacznę się lepiej uczyć, może nawet wypiszą mnie z klubu, a to dopiero byłby problem. Cieszę się, że się tam dostałem, bo to nie jest łatwe, a ja chcę zostać zawodowym piłkarzem. Najlepiej w FC Barcelonie. Moi najlepsi koledzy, Antek i Patryk, też grają w klubie, i kiedy tylko możemy, trenujemy na boisku przed domem. Uwielbiamy to!

Postanowiłem więc, że nie dostanę już więcej jedynek w tym roku, ale skąd miałem wiedzieć, że Cyfra zrobi niezapowiedzianą kartkówkę tydzień po poprzedniej?

Wolałem nie ryzykować, że mama pociągnie temat mojej nauki i zajrzy do dziennika elektronicznego. Wyłączyłem grę, wziąłem te nieszczęsne śmieci i powlokłem się do przedpokoju.

– Idę, chociaż może zacząć padać – powiedziałem mamie, żeby doceniła moje poświęcenie.

– Nie będzie padać, a ty nie jesteś z cukru. – Uśmiechnęła się.

Nie miałem pojęcia, że dzięki tym śmieciom przeżyję największą przygodę w życiu. Gdyby częściej zdarzały mi się takie rzeczy, kiedy wykonuję nielubiane obowiązki, to chętniej bym je wykonywał. Może nawet zacząłbym je lubić, przez to oczekiwanie, czy i tym razem spotka mnie coś ciekawego?

Przeszedłem przez podwórko i zobaczyłem, że przed altanką śmietnikową piętrzą się stare meble, które ktoś musiał właśnie wyrzucić. Wszedłem do środka i natknąłem się na stertę starych książek. Pomyślałem, że ktoś robi remont w mieszkaniu w stylu babci i dziadka. Oni mieli takie wyposażenie.

I wtedy wśród książek ujrzałem tę lampę…

Najpierw myślałem, że to stary dzbanek. Przyszło mi do głowy, że wygląda jak rupiecie, które w programach telewizyjnych okazują się warte dużo pieniędzy, bo są zabytkowe i pochodzą sprzed wojny albo jeszcze dawniejszych czasów.

Podniosłem go, żeby się lepiej przyjrzeć, i dopiero wtedy zobaczyłem, że wygląda zupełnie jak lampa Aladyna z serialu, który kiedyś oglądałem w telewizji. Z lampy wychodził dżin i spełniał życzenia.

Oczywiście nie wierzyłem, że takie rzeczy mogą dziać się naprawdę, i wcale nie po to potarłem lampę, żeby wyszedł z niej dżin. Zrobiłem to przypadkowo…

Chciałem ją wytrzeć z kurzu i zastanowić się, czy nie można byłoby oddać jej do jednego z tych sklepów, w których przyjmują takie rupiecie i płacą za nie, a potem wystawiają je na aukcjach, gdzie bogaci ludzie wydają na to dużo kasy, bo akurat takie stare graty zbierają.

Ale kiedy potarłem lampę, stało się to, co w tym serialu: pojawił się dżin.

W ogóle nie wyglądał na dżina! Tam dżin był olbrzymem – miał chyba z pięć metrów wzrostu, niebieską skórę i przypominał ducha. Ten, który pojawił się w śmietniku, wyglądał jak starszy ode mnie chłopak z czarnymi włosami, ubrany w jakieś stare łachy.

– Oto jestem na twoje rozkazy, panie – powiedział i ukłonił mi się.

Właśnie dlatego przyszło mi do głowy, że to dżin. W serialu dżin mówił takie rzeczy i spełniał jedno życzenie każdego, kto go wywołał z lampy. Gdy to oglądałem, dobrze wiedziałem, jak wykorzystałbym swoje, ale to było w zeszłym roku, kiedy złamałem nogę i nie mogłem grać w piłkę. Teraz wiele się zmieniło i nie miałem pojęcia, na co się zdecydować.

No i kiedy wyrzucałem śmieci, ciągle myślałem o tej jedynce z matmy. Obawiałem się, że mama zajrzy w końcu do dziennika elektronicznego. Często to robiła. Cyfra od razu wpisuje tam oceny, więc mama jeszcze dziś mogła zobaczyć jedynkę, a wtedy… żegnajcie, treningi, na prawie dwa miesiące. A to może zniszczyć moją piłkarską karierę!

Dżin zupełnie mnie zaskoczył, ale to nikogo chyba nie dziwi. Spodziewalibyście się dżina spełniającego życzenia w śmietniku? Na takim zwykłym, normalnym osiedlu i w prawdziwym życiu? Na pewno nie. Ja też się nie spodziewałem.

Dlatego zamiast poprosić o parę milionów złotych, własną wyspę z luksusową willą albo o to, żebym został lepszym piłkarzem niż Ronaldo i Messi razem wzięci, poprosiłem o pierwsze, co przyszło mi do głowy.

– Chciałbym, żeby znikła moja dzisiejsza jedynka z matmy – powiedziałem.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, panie. – Chłopak-dżin znowu się ukłonił z poważną miną. Powiedział jeszcze coś w obcym języku, co brzmiało podobnie do: „Abrakadabra”, po czym zapadł się pod ziemię.

Sam nie wiedziałem, czy to się naprawdę zdarzyło, czy tylko tak mi się wydawało. Strasznie dziwne to było…

Przyjrzałem się lampie i zacząłem żałować, że nie poprosiłem o coś lepszego…

Wtedy do śmietnika weszła Daria – starsza ode mnie dziewczyna z sąsiedniej klatki – i od razu stanęła jak wryta. Aż się obejrzałem, czy nadal nie tkwi tam dżin albo nie ma tam jeszcze czegoś magicznego, ale zobaczyłam, że ona patrzy na te stare książki.

Wrzuciła worek ze śmieciami do kontenera i zaczęła grzebać w książkach, co wydało mi się dziwne. Zabrałem lampę i wyszedłem.

Zastanawiałem się, czy mama nie będzie się złościć, że przyniosłem coś ze śmietnika, i nie każe mi się pozbyć tej lampy, ale nawet jej nie zauważyła. Siedziała przed komputerem i wyglądało na to, że sprawdza moje oceny w tym koszmarnym dzienniku elektronicznym. Kiedy ona i tato byli w moim wieku, nie było takich wynalazków. Rodzice nie wiedzieli o ocenach dzieci, dopóki nie poszli na wywiadówkę. Zazdroszczę im tego.

– Kamil, chodź no tu! – zawołała.

Struchlałem. Na pewno zobaczyła nową jedynkę z matmy.

– Za co ta trója z polskiego? – spytała mama.

Ani słowa o jedynce!

– Trójka plus – poprawiłem.

Mama popatrzyła spod oka.

– Niewielka różnica – powiedziała. – Stać cię na same piątki, gdybyś tylko wziął się do nauki. Straszny z ciebie leń.

– Uczę się – zapewniłem. – Tylko w naszej szkole jest bardzo wysoki poziom. No i dostałem piątkę z plastyki – przypomniałem jej, ciągle zdenerwowany, że zauważy tę jedynkę. – I jeszcze szóstkę z wuefu.

– A z matematyki? Nie poprawiłeś tej jedynki z zeszłego tygodnia? – spytała.

Ani słowa o nowej!

Zajrzałem mamie przez ramię i zobaczyłem, że tej jedynki w ogóle nie ma w dzienniku. Jest tylko ta poprzednia.

A to oznaczało jedną z dwóch rzeczy: albo Cyfra jeszcze nie wpisała mi oceny do dziennika elektronicznego, albo to naprawdę był dżin i spełnił moje życzenie.

Nie wiem, jak długo nie byłbym pewien, co się właściwie stało, gdyby nie zadzwonił Antek. Pytał o zadanie z matmy.

– Zaraz sprawdzę – mruknąłem, szukając zeszytu.

Nie miałem tam zapisanego żadnego zadania.

– Chyba nic nie było – powiedziałem, choć aż mi się to dziwne wydało, bo Cyfra zawsze coś zadaje.

– Niemożliwe – stwierdził Antek. – Cyfra zawsze coś zadaje. Ale skoro obaj nie mamy nic zapisanego, to może zapomniała?

– Może? – zastanowiłem się.

– Zadzwonię jeszcze do Patryka – zdecydował Antek. – Muszę mieć pewność, bo wykorzystałem już „brak zadania”, a rodzice właśnie zobaczyli w dzienniku elektronicznym dzisiejszą jedynkę z kartkówki…

– Masz jedynkę w dzienniku? – zdziwiłem się.

– Mam. A ty nie?

– Chyba nie… – Trudno było mi w to uwierzyć.

– To masz fuksa, gościu – westchnął Antek.

Potem się okazało, że Patryk też nie ma zapisanego żadnego zadania na jutro, a jego rodzice też już wiedzieli o jedynce. Wszyscy trzej dostaliśmy jedynki, bo kartkówka była niezapowiedziana i tylko tydzień po poprzedniej. Skąd mieliśmy wiedzieć, że będzie? Zaskoczyła nas, jak wiele rzeczy w życiu.

Mnie jednak dodatkowo zaskoczył brak jedynki w dzienniku i ta sytuacja z dżinem. Wyglądało na to, że to naprawdę mógł być dżin. I że to zadziałało – spełnił moje życzenie. Jedynka znikła. Nie było jej w dzienniku.

Oczywiście mogło jeszcze być tak, że Cyfra przez pomyłkę jej nie wpisała, ale to wydawało się do niej niepodobne. Ona jest skrupulatna. I wredna. Piątkę może i zapomniałaby wpisać, ale jedynkę – nigdy.

Do wieczora nie byłem w stanie się na niczym skupić, bo bez przerwy o tym myślałem. Że chyba znalazłem czarodziejską lampę i wywołałem dżina. A on spełnił moje życzenie.

Ale skoro tak, to głupek ze mnie. Bo jeśli to był dżin i mógł spełnić każde moje życzenie, dać mi wszystko, czego bym sobie zażyczył, to zawaliłem sprawę. Wybrałem taką głupotę jak zniknięcie jedynki!

A przecież dostałbym, co tylko bym chciał… Wielki dom dla mojej rodziny. Mnóstwo pieniędzy, za które kupilibyśmy nawet kilka takich domów. Albo własną wyspę, jak facet z tego serialu o dżinie. Najbardziej chciałbym taką wyspę, tylko rodzice pewnie nie pozwoliliby mi tam samemu mieszkać…

Przypominałem sobie kolejne odcinki serialu. Prawie w każdym z nich ktoś chciał coś, co potem sprawiało mu problemy. I w końcu żałował, że nie wybrał czegoś innego. Niektórzy żałowali, że w ogóle wywołali dżina…

Ja tego nie żałowałem, ale rozumiałem tych, co żałowali życzeń. Też żałowałem.

Zmarnowałem swoje na bzdurę…

Szkoda, że miałem tylko jedno…

Nocą długo nie mogłem zasnąć, bo ciągle myślałem o tym, jaki ze mnie głupek.

Ale potem przypominało mi się, że dżin z lampy Aladyna mógł codziennie spełnić jakieś życzenie. I że chociaż ja już swoje wykorzystałem, bo każdy może to zrobić tylko raz, to przecież są jeszcze inni. Na przykład Antek i Patryk.

Ich było dwóch, więc mieliśmy jeszcze dwa życzenia.

Niełatwo było opowiedzieć chłopakom o lampie. Wiedziałem, że mi nie uwierzą i będą się śmiać. Przez całą pierwszą lekcję o tym myślałem i dopiero na przerwie powiedziałem im, że przydarzyło mi się coś, w co może nie uwierzą, ale udowodnię im, że to prawda.

Oczywiście od razu przyszło mi do głowy, że jeśli dżin więcej się nie pokaże, to wyjdę na głupka. Ale wtedy mógłbym udać, że to był tylko taki żart. Że ich wkręcałem.

Poszliśmy z Antkiem i Patrykiem na półpiętro, żeby nikt nas nie podsłuchał, i opowiedziałem im wszystko. Nie chcieli uwierzyć.

– Mam tę lampę – przyznałem. – Po lekcjach chodźmy do mnie, to się przekonacie. Któryś z was wywoła dżina i wypowie życzenie.

– No tak, można tylko jedno. – Patryk przypomniał sobie serial.

– A jeśli Cyfra po prostu zapomniała ci wpisać tę jedynkę? – zastanawiał się Antek.

Patryk się z nim zgodził.

– Ona by zapomniała wpisać jedynkę? – spytałem. – Przecież ona uwielbia wpisywać jedynki.

– Rzeczywiście – zgodzili się.

– Piątkę mogłaby zapomnieć wpisać, ale jedynkę… nigdy! – westchnął Antek.

Ale i tak mi nie wierzyli. Mimo to zaczęliśmy wymyślać życzenia. Chłopcy przyznali, że moje było głupie.

– Tylko jedną jedynkę kazałeś sobie skasować? – dziwił się Patryk. – Ja bym skasował wszystkie. I wszystkie mierne. Albo nie… ze dwa mierne bym zostawił, dla niepoznaki.

– Ja też – zgodził się Antek. – I jeszcze chciałbym, żeby mi dopisał trochę piątek i szóstek.

– No i konsolę do gier! – dodał Patryk.

– Nie mógłbyś chcieć w jednym życzeniu ocen i konsoli – przypomniałem mu. – Pamiętasz, w serialu każdemu wolno było prosić tylko o jedną rzecz!

– Pewnie nawet w jednym życzeniu nie poprosiłbyś o skasowanie jedynek i dopisanie szóstek – dodał Antek. – Musiałbyś coś wybrać.

– Sam nie wiem… – zastanawiał się Patryk. – Chyba wolałbym konsolę…

– A może lepiej kasę? – zaproponowałem im. – Dużo kasy, a wtedy moglibyśmy sobie kupować najlepsze buty na treningi, nowe konsole, gry, rolki i co tylko zechcemy!

– O tak! – Chłopakom aż się oczy zaświeciły. – Najlepiej, żeby tej kasy było tyle, żeby nam wystarczyło na parę lat.

Na kolejnych przerwach liczyliśmy, ile kasy potrzebowalibyśmy na co najmniej piętnaście lat. Bo za piętnaście lat będziemy mieli po dwadzieścia pięć i sami sobie zarobimy na swoje rzeczy.

Zastanawialiśmy się też nad drugim życzeniem. Kusiło nas, żeby zrobić coś z ocenami. Rodzice chcą, żebyśmy się dobrze uczyli, a to wcale nie jest takie proste. Choćby przez te niezapowiedziane klasówki albo wywołania do tablicy.

Na ostatniej lekcji był wuef i wtedy życie zaskoczyło Antka.

Dostał jedynkę.

Tak, z wuefu.

Skakaliśmy wzwyż, a on jest najniższy w klasie i ta poprzeczka, przez którą musieliśmy przeskoczyć, żeby dostać choćby mierny, była dla niego za wysoko i ciągle ją zrzucał.

Antek

Kiedy Kamil opowiedział mnie i Patrykowi, że znalazł na śmietniku lampę Aladyna i wywołał dżina, który spełnił jego życzenie, nie uwierzyłem mu. Patryk też mu nie uwierzył. Ale bardzo chciałem, żeby to była prawda, i Patryk chyba też bardzo tego chciał.

Czarodziejska lampa z dżinem, który spełni nasze życzenia – to byłoby genialne!

Przez cały dzień świetnie się bawiliśmy w szkole, wymyślając te życzenia, ale na ostatniej lekcji skończyła się dobra zabawa. Dostałem jedynkę z wuefu.

Jedynka z wuefu to porażka dla każdego, a dla mnie jeszcze większa, bo pochodzę z rodziny sportowców.

Moi rodzice startowali w igrzyskach olimpijskich. Prawdziwych, międzynarodowych. Co prawda nie zdobyli medali i nie są sławni, ale brali udział w tych zawodach, a to się mało komu udaje. Nie było mnie wtedy na świecie, rodzice nawet się nie znali, spotkali się właśnie wtedy.

Teraz oboje są trenerami w klubach sportowych. Oczywiście ja też od małego zajmuję się sportem. Podobnie jak moja siostra.

Szybko biegam, gram w piłkę w klubie i chcę zostać napastnikiem w FC Barcelonie. Normalnie bardzo lubię wuef, ale ta jedynka była niesprawiedliwa, bo dostałem ją przez swój wzrost. Jestem najniższy w klasie i niektórzy (na przykład ten głąb Kulfon) ciągle mi dokuczają z tego powodu. Kulfon mówi na mnie Konus, więc ja nazywam go Kulfon, a wtedy on chce mnie stłuc, ale ja zawsze mu ucieknę, bo jestem szybki, a jemu się plączą te długie nogi…

To nie moja wina, że mam taki wzrost, tylko moich genów. Co na to poradzę?

Ta poprzeczka sięgała mi niemal do pasa, a na przykład Kulfon, który jest najwyższy w klasie (i najstarszy, bo powtarza rok), miał ją poniżej tyłka, więc dostał szóstkę. Puszył się jak paw, bo on rzadko dostaje szóstki, i zaczął się ze mnie wyśmiewać. Mówił takie wredne rzeczy, że nie wytrzymałem i go kopnąłem. To było głupie, pan od wuefu też tak uważał i wstawił mi jedynkę.

– Kiedy moi rodzice się dowiedzą, że ich dziecko dostało jedynkę z wuefu, to się załamią – powiedziałem Patrykowi i Kamilowi, gdy wracaliśmy do domu.

– Nie muszą się dowiedzieć, jeśli zrobisz to, co Kamil – próbował mnie pocieszyć Patryk. – Wywołasz tego dżina z lampy i on spełni twoje życzenie.

– Wierzysz w tego dżina? – mruknąłem i Patryk powiedział, że nie, a Kamil jakby się zawstydził i obiecał, że przyniesie mi lampę i sami zobaczymy.

Naprawdę bardzo chciałem, żeby ta lampa działała.

Nie wyobrażałem sobie, co będzie, jak rodzice się dowiedzą, że dostałem jedynkę z wuefu. Choć miałem nadzieję, że zrozumieją, że to nie moja wina. To bardziej ich wina, że mam taki wzrost, bo od nich mam te geny, choć to też nie ich wina, bo mają je po różnych starodawnych przodkach i nic się na to nie poradzi.

Tylko jak znam moich rodziców, na pewno stwierdzą, że mogę się nauczyć skakać tak, żeby mieć przynajmniej czwórkę, i będę musiał ćwiczyć te głupie skoki, zamiast grać w piłkę. I jeszcze Miśka będzie się ze mnie wyśmiewać…

W domu była mama i oczywiście Miśka.

Mama spytała, jak było w szkole, ale wolałem nie poruszać tego tematu.

– Przyjdą dziś do mnie Kamil i Patryk – powiedziałem.

– No to posprzątaj swój pokój! – Mama zawsze tak mówi, kiedy ma do mnie przyjść jakiś kolega. Chyba myśli, że oni sami mają posprzątane pokoje.

Wracając ze szkoły, ustaliliśmy, jak będą brzmiały nasze dwa życzenia. Jedno wypowiem ja, a drugie Patryk, bo Kamil swoje już wykorzystał (i zmarnował).

Nasze życzenia wyglądały tak:

1. Żeby znikły wszystkie nasze jedynki i żebyśmy nigdy nie dostali nowych.

Trochę się baliśmy, że dżin może to uznać za dwa życzenia. No ale wtedy spełniłby tylko jedno, bo tak robił dżin w telewizji. Patryk chciał też poprosić, żeby przybyło nam trochę piątek i szóstek, ale my z Kamilem baliśmy się, że to już będzie jakby trzecie życzenie i dżin może się na nas zdenerwować, jak ten w ostatnim odcinku serialu, i przestać spełniać kolejne. To byłoby kompletnie beznadziejne: mieć lampę z dżinem i ją zepsuć.

2. Milion złotych.

Mamy nadzieję, że to nam wystarczy do czasu, aż dorośniemy i sami zaczniemy dobrze zarabiać, i kupimy wszystko, co chcemy. Próbowaliśmy ustalić, ile dokładnie potrzebujemy, ale nie da się tego wyliczyć, bo nie wiadomo, ile co będzie kosztować za kilka lat. I czy nie pojawi się wtedy jeszcze coś, co też zechcemy mieć. Uznaliśmy, że poprosimy o milion. Podzielimy ten milion i pochowamy w różnych miejscach, żeby dorośli się nie zorientowali, że mamy tyle kasy, i będziemy sobie brać po trochu na różne nasze potrzeby i drobne wydatki.

Po obiedzie przyszły chłopaki i zamknęliśmy się w moim pokoju. Kamil przyniósł lampę, a my z Patrykiem nie mogliśmy się doczekać, kiedy ją zobaczymy i przekonamy się, czy naprawdę działa. Trochę to trwało, bo Miśka się nudziła i chciała się z nami bawić, więc musieliśmy się jej pozbyć, a to nigdy nie jest łatwe, bo ona jest jak bumerang – wyrzucasz ją, a ona zaraz wraca.

W końcu powiedzieliśmy jej, że mamy swoje sprawy, na które jest za mała i nic nie zrozumie. Obraziła się i sobie poszła.

Kamil wyciągnął lampę i już miałem wywołać dżina, ale przypomniało nam się, że chyba trzeba być wtedy samemu, tak jak w serialu. Nie pamiętaliśmy, co się działo, kiedy ktoś wywoływał dżina przy innych osobach, ale woleliśmy nie ryzykować.

Dlatego Kamil zostawił mi lampę i ustaliliśmy, co dokładnie powiem. Na wszelki wypadek zapisałem to sobie na kartce, żeby czegoś nie pomieszać.

Następnego dnia miałem przynieść lampę do szkoły i dać Patrykowi. Gdyby lampa zadziałała, to Patryk po szkole miał wziąć ją do siebie i wyczarować nam milion złotych.

Potem zmieniliśmy zdanie, bo w szkole lampa mogła wpaść w niewłaściwe ręce. I ten ktoś wykorzystałby życzenie albo, co gorsza, zabrałby lampę i nie mielibyśmy naszego miliona.

– Przyjdź z nią do mnie po lekcjach! – powiedział Patryk. – Jutro moja siostra wcześnie kończy szkołę i potem będzie chciała iść do centrum handlowego. Zostawi mnie samego w domu i będziemy mieli spokój.

– Super! – ucieszył się Kamil, który też chciał być u Patryka po wyczarowaniu miliona.

Takie duże sumy najlepiej od razu podzielić, na wypadek gdyby miały zostać ukradzione, zgubione albo znalezione przez dorosłych.

– Dobra, jutro po lekcjach! – zgodziłem się. – A teraz schowam lampę tak, żeby nikt jej nie znalazł. W skarpetach! – dodałem ciszej.

Wszystko chowam w skarpetach, bo tylko tam Miśka mi nie szpera. Mówi, że się brzydzi.

Patryk i Kamil poszli do domu, a ja zamknąłem się sam w pokoju (co nie było łatwe, bo Miśka się tam pchała) i wywołałem dżina.

Nie do końca wierzyłem, że naprawdę się pojawi, więc kiedy go zobaczyłem, aż mnie zatkało. Kamil mnie uprzedzał, że nie jest niebieskim olbrzymem jak w telewizji, tylko chłopakiem w dziwnych ciuchach.

– Oto jestem na twoje rozkazy, panie – powiedział, kłaniając się.

– Eee… dzień dobry, dżinie – wykrztusiłem zdziwiony. – Mam życzenie i… zaraz ci przeczytam… – Sięgnąłem po karteczkę i przeczytałem, uważając, żeby nic nie pomylić. Strasznie się denerwowałem, że coś pomieszam, a przez to stresowałem się jeszcze bardziej. Myślałem, że mi serce wyskoczy. – Żeby mnie, Kamilowi i Patrykowi znikły wszystkie jedynki i żebyśmy nigdy nie dostali nowych.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, panie. – Dżin skinął głową, a potem jeszcze rzucił coś w rodzaju: „Abrakadabra”, po czym ukłonił się i znikł.

Schowałem lampę w szufladzie ze skarpetami i szybko otworzyłem drzwi, bo słyszałem sapanie Miśki, która oczywiście tam stała.

– Tato, Miśka mnie szpieguje! – zawołałem.

– Tato, Antek mi dokucza! – wrzasnęła Miśka.

– Uspokójcie się! – odkrzyknął tato z kuchni. – Odróbcie lekcje!

– Ja już odrobiłam – pochwaliła się Miśka.

– No to… posprzątaj swój pokój! – Tato miał głos, jakby wszystko mu się znudziło.

– Już posprzątałam!

– No to nie przeszkadzaj Antkowi, żeby też odrobił lekcje i posprzątał u siebie.

– On nie odrabia lekcji ani nie sprząta – naskarżyła ta jędza.

Następnego dnia w szkole od razu opowiedziałem to wszystko chłopakom. Kamil się cieszył, że lampa działa i że teraz mu wierzymy. Patryk też uwierzył, choć może nie do końca, ale nie mógł się doczekać, aż weźmie lampę do siebie i załatwi nam ten milion.

Potem mieliśmy polski i okazało się, że trzeba było przeczytać lekturę, ale zupełnie o tym zapomniałem. Była zadana już dawno, a wczoraj pani o tym przypominała, tylko my jej za bardzo nie słuchaliśmy, bo zajmowaliśmy się wymyślaniem życzeń dla dżina.

Ale nie tylko my nie przeczytaliśmy tej książki. Pani zadawała pytania, a większość klasy jakby nie wiedziała, o co chodzi, więc pani się zdenerwowała i zaczęła pytać na oceny. Najpierw zapytała Kubę i dostał jedynkę. Potem padło na mnie. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, więc powiedziałem, że zapomniałem zgłosić nieprzygotowanie.

Pani zajrzała do dziennika.

– Wykorzystałeś już wszystkie nieprzygotowania.

Myślałem, że wstawi mi jedynkę, ale ona tylko kazała mi siadać.

Zapytała jeszcze dwie osoby i obie dostały jedynki.

A ja nie.

– To działa! Widzisz? – cieszył się Kamil.

– To rzeczywiście działa – przyznał Patryk.

Reszta klasy też się dziwiła.

– Nie dostałeś pały? To dziwne – nie rozumieli.

– Może zapomniała mi wstawić? – Wzruszyłem ramionami.

– Ale miałeś fuksa!

Cieszyłem się z tego, bo gdyby rodzice się dowiedzieli o wczorajszej jedynce z wuefu, dzisiejszej z polskiego i poniedziałkowej z matmy i że dostałem je dzień po dniu, to nie byłoby dobrze.

Ale życzenie działało i zadziałało też na matmie. Na której znowu była niezapowiedziana kartkówka. Tak, dwa dni po poprzedniej! To już przesada ze strony Cyfry.

Nikt normalny nie jest przygotowany na coś takiego, a teraz jeszcze dała takie trudne zadanie, że nie zrobiły go nawet największe kujony.

– Nikt się nie nauczył – powiedziała Cyfra, przeglądając nasze kartkówki. – Cała klasa dostaje jedynki… – Jedna kujonka zaczęła płakać. – Oprócz Kamila, Antka i Patryka.

– A co oni dostają? – zapytał ktoś z niezadowolonych kujonów.

– Nic – odparła Cyfra.

No i teraz też nie rozumieli.

– Zrobiliście to zadanie? – pytali.

– Nie? To czemu nie dostaliście jedynek?

Po lekcjach przyszedł do nas Kulfon.

– Macie na nią haka, co? – spytał z przebiegłym uśmiechem.

– Na kogo? – Nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi.

– Nie udawajcie! – Zmarszczył brwi. – Macie haka na Cyfrę. Dlatego nie wpisała wam jedynek. Coś na nią macie…

– Na tę od polskiego chyba też – dołączył do niego Słoma. – Nie wpisała jedynki Antkowi.

– Zapomniała – powiedziałem szybko.

– Nagle wszystkie nauczycielki zapominają wpisać wam jedynki? – Kulfon przyglądał nam się podejrzliwie.

– Coś tu nie gra – mruknął Krystian, który też do nas podszedł.

Tłumaczyliśmy im, że nie mamy pojęcia, o co chodzi nauczycielkom. Bo co mieliśmy im powiedzieć?

Wracając ze szkoły, zastanawialiśmy się, czy to moje życzenie to na pewno był dobry pomysł. Wygodnie jest nie dostawać jedynek, ale to podejrzanie wyglądało i cała klasa dziwnie teraz na nas patrzyła, a Kulfon i jego banda zaczęli się domagać, żeby im powiedzieć, jakiego haka mamy na nauczycielki.

– Może powinniśmy to odkręcić? – zastanowiłem się.

– Zamiast miliona? – upewnił się Patryk. – Nie, szkoda miliona.

Kamil go poparł i ja właściwie też się z tym zgadzałem.

Szkoda nam było tych pieniędzy. Zdążyliśmy się już do nich przyzwyczaić, choć jeszcze ich nie mieliśmy. Część moglibyśmy wydać od razu, ale nie jesteśmy głupi. Postanowiliśmy wydawać po trochu, żeby dorośli się nie zorientowali.

– Jakby co, to powiemy, że wygraliśmy te rzeczy w konkursie – wymyślił Kamil.

– Albo że to pożyczone – dodał Patryk. – Na przykład jak rodzice spytają, skąd coś mam, to powiem, że pożyczyłem od ciebie – zwrócił się do mnie. – A ty możesz powiedzieć, że pożyczyłeś od Kamila albo ode mnie.

– Dobry pomysł! – przyznałem. – A co z jedynkami? – przypomniałem chłopakom. – Cała klasa uważa, że to podejrzane.

– Gdyby nie dżin, to wszyscy mielibyśmy jedynki z matmy, a ty jeszcze tę z polskiego – zauważył Patryk. – A tak ominęły nas już w sumie cztery jedynki… A… i jeszcze ta pierwsza, Kamila.

– Ale to jest podejrzane! – Nie dawało mi to spokoju. – Może poprosić dżina, żeby to jakoś zmienić?

– Wtedy zużyjemy życzenie Patryka i nie będzie skąd wziąć naszego miliona – zdenerwował się Kamil.

Zanim doszliśmy do parku, skąd każdy z nas idzie w swoją stronę, wpadłem na pomysł.

– Możemy wciągnąć do tego jeszcze kogoś. I ten ktoś poprosi o milion.

– Kogo? – zastanowił się Patryk.

– Michała? – zaproponowałem. – Albo Franka?

– Wciągniemy ich, jak będzie problem z jedynkami – zgodził się Kamil. – Wtedy któryś z nich coś z tym zrobi. Wymyślimy co. Ale o milion musi poprosić Patryk.

Miał rację, Franek i Michał nie przyjaźnią się z nami zbyt blisko i mogą się komuś wygadać, poza tym będzie więcej osób do podziału kasy, więc mniej wyjdzie na każdego. Lepiej podzielić ten milion na trzy osoby, a jak kogoś wciągniemy, to możemy mu trochę odpalić, ale lepiej, żeby nie rozpowiadał, że mamy milion.

Wróciłem do domu i od razu poszedłem po lampę, ale jej nie było.

Za to z pokoju mojej siostry dobiegało popiskiwanie i już wiedziałem, co się stało.

Miśka!

Misia

Antek myślał, że nikt nie znajdzie tej lampy w jego śmierdzących skarpetach. Co za głupek! Przecież on wszystko tam chowa, bo sądzi, że nikt nie odważy się tam grzebać. Poza tym słyszałam, jak wczoraj mówił do chłopaków, że schowa lampę w skarpetach, bo nikt jej tam nie znajdzie.

Nie grzebię mu w nich, bo… bleee! Ale tym razem to nie były jakieś głupie skarby chłopaków, tylko prawdziwa lampa Aladyna!

Najpierw opowiadał o niej Kamil, a potem Antek zamknął się z nią w pokoju. Nie pozwolił mi wejść, więc zajrzałam przez dziurkę od klucza, żeby zobaczyć, co tam ukrywa, i wszystko widziałam.

Co prawda nie zobaczyłam dżina, bo przez tę dziurkę niewiele widać, ale słyszałam, jak Antek z nim rozmawia i jakie ma życzenie.

Było głupie. Żeby jemu, Kamilowi i Patrykowi poznikały jedynki. Chłopaki to jednak nie mają rozumu. Nie lepiej się uczyć i nie dostawać jedynek, a życzenie wykorzystać na coś ważniejszego?

Ja za nic nie zużyłabym życzenia na taką głupotę. Dobrze wiedziałam, jak je wykorzystam!

Moje największe marzenie to piesek rasy york. Rodzice mówią, że nie mają czasu zajmować się pieskiem, a ja jestem za mała i sobie nie poradzę, ale to nieprawda. Skończyłam siedem lat i jak na swój wiek jestem bardzo dorosła. Pani w szkole mówi, że zachowuję się, jakbym miała osiem lat. Powtórzyłam to rodzicom, ale oni i tak nie zgodzili się na psa. Antek powiedział wtedy, że yorki dużo kosztują i rodzice na pewno mi nie kupią takiego drogiego zwierzaka..

Pomyślałam, że może się nie zgadzają, bo jesteśmy za biedni, i zaczęłam sama zbierać pieniądze. Antek sprawdził w internecie i pokazał mi ceny yorków.

Takie, jak najbardziej chciałam – z długimi włosami i niebieskimi oczkami – kosztują cztery tysiące. To bardzo dużo! Więcej, niż rodzice zapłacili za samochód. A najtańsze yorki, jakie znaleźliśmy, kosztowały dwa tysiące pięćset. To więcej, niż zarabia moja mama, i możliwe, że więcej, niż zarabia też tata, ale on nie chciał mi powiedzieć, ile zarabia. Możliwe, że tak mało, że się wstydzi…

Kiedyś dostałam pięćdziesiąt złotych od babci i schowałam do skarbonki. Potem mama mi dała trzydzieści złotych, kiedy jechaliśmy z klasą na wycieczkę. Nic z tego nie wydałam! Wróciłam głodna, ale było warto, bo miałam już osiemdziesiąt złotych. Ale jak policzyłam na kalkulatorze, nadal brakowało mi dwóch tysięcy czterystu dwudziestu złotych na najtańszego yorka. To strasznie dużo. Skąd ja tyle wezmę? Za mała jestem, żeby zarobić.

Nie miałam wyjścia. Musiałam użyć lampy Aladyna.

Pomyślałam, że nie stanie się nic złego, jeśli Patryk z tym swoim życzeniem poczeka jeszcze jeden dzień. Przecież chłopaki wcale nie potrzebują tego miliona już dzisiaj. No i wiedziałam, że gdy Patryk weźmie lampę, ja już nie będę mogła wywołać dżina, a zanim uzbieram na yorka, będę dorosła.

Następnego dnia jak zwykle wróciłam ze szkoły wcześniej niż Antek. Poszłam do jego pokoju, znalazłam tę lampę pomiędzy jego skarpetami (biedna lampa!) i ją stamtąd wyciągnęłam. Zabrałam ją do swojego pokoju i poczekałam, aż mama się czymś zajmie, bo wolałam, żeby mi nie przeszkadzała w rozmowie z dżinem.

Niestety ona ciągle mnie wołała i czegoś ode mnie chciała, a nawet przyszła do mojego pokoju.

W końcu tato wrócił z pracy i mama powiedziała mu, żeby dokończył gotować obiad, a sama zaczęła się wybierać do swojej pracy. Rozmawiali ze sobą i miałam chwilę spokoju.

Potarłam lampę i wyszedł z niej dżin, który tak naprawdę wcale nie wygląda jak ten w telewizji. W ogóle nie jest niebieski! Wygląda jak zwykły chłopak, tylko dziwnie ubrany. Jakby występował w jakimś przedstawieniu.

– Oto jestem na twoje rozkazy, pani – przywitał się ze mną jak z jakąś księżniczką.

– Dzień dobry, panie dżinie z lampy – odpowiedziałam bardzo grzecznie. – Moje życzenie to pies york. Najlepiej z tych z długimi włosami i niebieskimi oczkami. I najlepiej szczeniaczek! I żeby był dziewczynką!

Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć, że gdyby tak się nie dało, to może być starszy york i z tych tańszych, a nawet może być chłopakiem. Ale zanim to zrobiłam, dżin się ukłonił i zniknął, a w moim pokoju pojawił się śliczny szczeniaczek.

To był najpiękniejszy dzień w moim życiu!

Miałam prawdziwego, żywego pieska! Takiego, jakiego sobie wymarzyłam.

Patrzył na mnie niebieskimi oczkami i merdał ogonkiem.

– Ale jesteś słodka! – cieszyłam się. – Nazwę cię Księżniczka! Albo nie: Szarotka! Albo Bella! A może Puchatka?

Sama nie wiedziałam, jak ją nazwać, chociaż często wymyślałam imiona dla wymarzonego pieska. Tylko te pomysły mi się zmieniały, a teraz musiałam się zdecydować, żeby szczeniak przyzwyczaił się do imienia.

Głaskałam go i bawiłam się z nim, aż zrobił kałużę. Wtedy szybko ją wytarłam mopem, żeby rodzice się nie przyczepili, i zaczęłam się zastanawiać, jak im powiedzieć o piesku. Trochę piszczał, więc mogli to usłyszeć, ale nie przyszło im do głowy, że mogę mieć w pokoju yorka.

Wtedy wrócił ze szkoły Antek.

Poszedł do siebie i chyba od razu zajrzał do swoich śmierdzących skarpet, czy nikt mu nie zabrał lampy. No i zobaczył, że jej nie ma.

Wpadł do mojego pokoju, a szczeniaczek omal nie uciekł. Antek ledwie zdążył zamknąć drzwi.

– Miśka! Tego ci nie daruję! – powiedział wrednym głosem, ale cicho, żeby rodzice nie słyszeli. – Ukradłaś lampę!

– Tylko wypożyczyłam – poprawiłam. – Potrzebowałam jednego życzenia. Ten milion może…

– I jeszcze podsłuchiwałaś! – rozzłościł się Antek.

Wtedy sunia znowu zrobiła kałużę.

– No pięknie – powiedział Antek. – Rodzice będą zachwyceni… – Pokręcił głową.

– Będą! – zawołałam, choć chciało mi się płakać. – Pokochają ją, bo jest słodka!

– Przez ciebie dowiedzą się o dżinie – westchnął Antek.

– No to co?

– Jak to: co? – oburzył się. – Dorośli nie mogą wiedzieć o lampie, bo… bo wszystko, co dżin wyczarował, może zniknąć.

Przestraszył mnie. Szczeniaczek mógł zniknąć!

– Naprawdę?!

– Nie oglądałaś serialu?

– Oglądałam. Ale nie pamiętam, żeby…

– Bo byłaś mała – przerwał mi Antek. – Oddawaj lampę! I nie mów o niej żadnym dorosłym.

Nie pamiętałam niczego takiego i myślę, że Antek mnie okłamał, ale bałam się, że może naprawdę tak jest i szczeniaczek zniknie. Więc nie powiedziałam rodzicom o dżinie. Mój szczeniaczek nie mógł zniknąć.

Tato Antka i Misi

Nie mam pojęcia, jak oni przemycili tego psa do domu. Żadne nie chce powiedzieć, co jest niezwykłe, bo do tej pory moje dzieci skarżyły na siebie, co nawet trochę mnie niepokoiło.

Antek miewa dziwne pomysły, ale Misia jest grzeczna i za mała, żeby zorganizować coś takiego. Tylko że w tym przypadku podejrzewałbym właśnie ją. Ma obsesję na punkcie yorków. Ciągle o nich mówi, rysuje je, a kiedy zobaczy takiego psa na ulicy, gotowa jest wpaść pod samochód, żeby tylko podejść i pogłaskać zwierzę.

Ale jak siedmioletnia dziewczynka miałaby niepostrzeżenie przemycić do domu psa? Zwłaszcza że ze szkoły przyprowadziła ją mama… Myślę, że musiał wejść razem z Antkiem, który już wraca do domu sam.

Słyszeliśmy z żoną popiskiwanie z pokoju Misi, jeszcze zanim Antek wrócił, ale myśleliśmy, że córka gra w coś na laptopie. Nie przyszłoby nam do głowy, że mogłaby mieć w pokoju psa. Skąd by się tam wziął?

Potem wrócił Antek, a żona wychodziła do pracy, więc zrobiło się zamieszanie. Dlatego zauważyłem tego psa, dopiero kiedy wyszła, a ja pozmywałem po obiedzie i poszedłem sprawdzić, czemu dzieci zachowują się tak cicho. To zawsze jest niepokojące… Było słychać tylko to popiskiwanie.

– Co tam masz, Misiu? – spytałem, przekonany, że zastanę córkę przy laptopie z jakąś grą o zwierzątkach.

Ale ona aż podskoczyła i zdenerwowana zaczęła coś upychać za łóżko, po czym wybiegł stamtąd szczeniak. York.

Nie wierzyłem własnym oczom.

– Co to za pies? – spytałem. – Skąd się tu wziął?

Misia zasznurowała usta, a szczeniak nasikał na podłogę.

– Pięknie… – westchnąłem. – Widzisz teraz, jakie są problemy ze szczeniakami?

– To jeszcze małe dziecko, tato! – Misia była bliska płaczu. – Każdy tak robi, jak jest mały!

Pobiegła do łazienki i wróciła z mopem, ale wytłumaczyłem jej, że lepiej użyć papierowych ręczników, żeby nie trzeba było prać mopa. Przecież zaraz mieliśmy oddać tego psa właścicielom.

– Misiu, powiedz, skąd się wziął ten pies – poprosiłem spokojnie.

– To jest suczka, tato – poprawiła Misia, a wtedy włączył się Antek.

– Znaleźliśmy ją – powiedział. – Błąkała się na klatce schodowej.

Misia potaknęła.

– Była całkiem sama, a to jeszcze dziecko, tato. Mogłaby wpaść pod samochód albo…

– Jeśli błąkała się na klatce schodowej, to mieszka u kogoś z sąsiadów – przerwałem jej. – Trzeba spytać, czyj to pies, i oddać go.

Misia zaczęła płakać.

– Misiu, ten szczeniak ma dom. Ktoś go szuka i bardzo się denerwuje – tłumaczyłem. – Jak ty byś się czuła, gdyby twój pies zaginął?

– Ona jest moja… – szlochała Misia.

– Nie jest twoja – westchnąłem. – Ona tęskni za domem, może za swoją mamą…

– Nie tęskni! Ona lubi mnieee… – zawodziła.

Zwariować można z tymi dziećmi!

– Posłuchajcie – zaproponowałem. – Przejdziemy się po klatce schodowej, zapukamy do sąsiadów i spytamy, czyj to pies.

– A jak kogoś nie będzie w domu? – spytał Antek.

– Powiesimy ogłoszenie na drzwiach wejściowych. Do wieczora pies wróci do domu.

– Już jest w domuuu… – zawyła Misia.

– Misiu, przestań! – przerwałem jej. – Jesteś już za duża na takie zachowanie. Nie możemy zabrać komuś psa, naprawdę tego nie rozumiesz?

– To moja sunia!

I tak w koło Macieju!

Powiesiliśmy ogłoszenie na drzwiach wejściowych i postanowiliśmy, że wieczorem, gdy większość sąsiadów wróci już z pracy, zapukamy do nich i spytamy, czyj to pies. Choć w głowie mi się nie mieściło, żeby ktoś wypuścił szczeniaka na klatkę i tego nie zauważył.

– A jeśli właściciel się nie znajdzie? – spytał Antek.

– Wtedy zawieziemy suczkę do schroniska – powiedziałem, a Misia znowu uderzyła w płacz. – Na pewno się znajdzie – pocieszyłem ją.

– Właśnie – poparł mnie Antek. – To rasowy pies. I to z tych drogich, za cztery tysiące. Sprawdzaliśmy w internecie – wyjaśnił. – Jak ktoś dał za niego tyle kasy, to na pewno się zgłosi.

Misia nadal szlochała i upierała się, że suczka jest jej.

Sąsiadka z dołu, która zawsze jest zorientowana, co się dzieje w innych mieszkaniach, nic nie wiedziała o szczeniaku. Na szczęście ma małego psa i pożyczyła nam smycz i pasującą obróżkę. Wyprowadziliśmy yorka na spacer i podeszliśmy do sklepu zoologicznego po karmę.

Misia promieniała. Napotkanym dzieciom chwaliła się, że ma psa, i znowu musiałem jej tłumaczyć, że to nie jej pies.

– Chyba że jednak polubisz Stokrotkę i ona u nas zostanie… – powiedziała z chytrą minką.

W sklepie zoologicznym wyciągnęła pieniądze, mówiąc, że sama zapłaci za karmę i że chce kupić smycz i inne potrzebne rzeczy. Po raz kolejny musiałem jej tłumaczyć, że to czyjś pies i musimy go oddać. Myślałem, że osiwieję przez to dziecko, zanim ktoś się wreszcie zlituje i zgłosi po szczeniaka.

Po osiemnastej zapukaliśmy do sąsiadów, pytając o psa, ale nikt nic nie wiedział. W wielu mieszkaniach nikogo nie było, więc miałem nadzieję, że ktoś, wracając, zauważy ogłoszenie (i brak psa) i przyjdzie, ale choć siedzieliśmy z żoną do późna, nikt się nie zgłosił.

Nie wiedzieliśmy, co robić. Szkoda było zawozić szczeniaka do schroniska, ale już po jednym popołudniu zrozumieliśmy, że pies w naszym domu to nie jest dobry pomysł. No i Misia… Oboje byliśmy wykończeni tym, co wyprawiała.

W nocy nie dało się spać. Szczeniak się budził i biegał po domu. Pogryzł buty i obsikał podłogi.

Przed piątą byłem na nogach, niewyspany i wykończony.

Zanim jednak wyprawiliśmy dzieci do szkoły, pies spał w łóżku Misi, która przykryła go kołderką i śpiewała mu kołysanki.

– Zobacz, tatusiu, jak Perełka słodko śpi!

– Perełka? – powtórzyłem, bo od wczoraj ten pies miał ze dwieście innych imion.

– Chyba tak, choć może jednak lepsza byłaby Miranda? – zastanowiła się Misia.

– Misiu, ona już ma imię. I dom – przypomniałem jej, ale puściła to mimo uszu.

– Ale Zuzia się zdziwi, jak jej powiem, że mam yorka! – cieszyła się, wychodząc do szkoły.

Ja wybierałem się do pracy, a żona, która pracuje popołudniami, umówiła się na wizytę u lekarza.

Zastanawiała się, czy jej nie odwołać, bo jak tu zostawić bez opieki szczeniaka, który wszędzie sika, gryzie wszystko, na co trafi, a kiedy próbuje się go gdzieś zamknąć, jazgocze na cały blok? Ale to była wizyta u specjalisty, na którą żona czekała niemal rok.

– Możesz zabrać psinkę ze sobą, mamo – wymyśliła Misia. – Albo ja nie pójdę do szkoły, tylko z nią posiedzę.

– Przestań już! – przerwała jej żona. – Wkładaj buty, bo się spóźnisz.

Misia jednak zwlekała.

– Tato, proszę, nie oddawaj suni do schroniska – prosiła. – Niech zostanie jeszcze chociaż jeden dzień!

Ile razy można tłumaczyć dziecku, że pies ma dom i ktoś go szuka? Misia wbiła sobie do głowy, że szczeniak jest jej, i nic do niej nie docierało.

– Rodzice Kamila chcieli psa, to ja może zapytam w szkole, czy go nie wezmą – odezwał się Antek i ręce mi opadły.

– Ten szczeniak ma dom – powtórzyłem po raz nie wiem który. – Ktoś go szuka i pewnie bardzo się denerwuje.

– Nie, tato! Nikt nie szuka! Jest moja – upierała się Misia.

Przed wyjściem zamknęliśmy go w łazience. Nie zdziwiłoby nas, gdyby straż miejska, policja czy też inne służby sprowadzone przez sąsiadów obawiających się, że psu dzieje się krzywda, wyłamały drzwi pod naszą nieobecność.

To, co zastała żona po dwuipółgodzinnej nieobecności, sprawiło, że zadzwoniła do mnie z pytaniem, kiedy będę mógł zawieźć szczeniaka do schroniska. Oboje zamieściliśmy informacje w internecie, gdzie tylko się dało. Nasi znajomi też je udostępniali, ale nikt się nie zgłosił, a nazajutrz przez pół dnia nikogo miało nie być. W weekend wybieraliśmy się z wizytą do teściów. Nie mieliśmy odpowiednich warunków dla szczeniaka…

Kiedy wróciłem z pracy, gotów zabrać suczkę do schroniska, które mi polecono, Misia była już w domu.

– Tato, proszę, nie zabieraj jej do schroniska! – prosiła. – To ją wykończy nerwowo.

– Jeśli zostanie tu sama, też się wykończy nerwowo – tłumaczyliśmy jej.

Jeszcze bardziej obawialiśmy się, że nerwowo wykończy się nasza córka, jeśli jeszcze mocniej przywiąże się do psa.

Zanim udało mi się wybrać do schroniska, żona wyszła do pracy, więc Misia musiałaby pojechać ze mną, a to nie wchodziło w grę. Ciągle płakała, a kiedy po raz kolejny tłumaczyłem jej, że ktoś poszukuje tego szczeniaka, oświadczyła:

– Dobrze, powiem ci prawdę, tato!

– Słucham…

– Pchełka nikomu nie uciekła – powiedziała konspiracyjnie. – I nie ma żadnego innego domu. Jest nasza. Wyczarował ją dla mnie dżin z lampy Aladyna.

Ręce mi opadły.

– Misiu, oboje dobrze wiemy, że czarów nie ma… – zacząłem. – Ani żadnych dżinów…

– Są! – Uśmiechnęła się przez łzy. – Nawet mamy jednego w domu! To znaczy w lampie.

– W lampie? – Sądziłem, że wyrosła z etapu czarów, wróżek i jednorożców. Zwłaszcza że nigdy nie była dzieckiem o wybujałej fantazji. Nie w tym stopniu co Antek.

– W lampie Aladyna. Poczekaj, tato! Zaraz ją przyniosę i sam zobaczysz!

Pobiegła do pokoju Antka.

– Misiu! Nie szperaj w rzeczach Antka – upomniałem ją.

Misia szybko wróciła, niosąc coś, co wyglądało jak stary dzbanek.

– Antek to dostał od Kamila – oświadczyła. – To prawdziwa lampa Aladyna. Taka jak w tym serialu, co kiedyś oglądaliśmy. Trzeba ją pogłaskać i wtedy wychodzi dżin i spełnia życzenia…

– Spełnia życzenia… – Westchnąłem. – Muszę zmyć głowę twojemu bratu. Nie dość, że nie chce się uczyć, to jeszcze wmawia ci takie bzdury.

– Możesz, tato, wyrazić życzenie, żebyśmy mieli dom z ogrodem! – ekscytowała się Misia. – Wtedy piesek będzie miał gdzie biegać! Proszę cię! Albo… możesz powiedzieć, że chcesz, żebyśmy zostali milionerami! To oprócz tego domu kupisz dużo różnych innych rzeczy!

Zadzwonił domofon. Antek wracał ze szkoły.

Misia poderwała się na równe nogi.

– Szybko, tato! – zawołała. – Idź do pokoju, wywołaj dżina i wypowiedz życzenie! Zanim Antek wróci…

Zwariować można z tymi dziećmi!

Wziąłem tę „lampę Aladyna”, żeby udowodnić córce, że nie ma tam żadnego dżina, ale ona uparła się, że muszę się zamknąć sam w pokoju, bo inaczej to nie zadziała.

Antek wbiegał po schodach i chciałem jeszcze mu otworzyć, ale Misia niemal wpychała mnie do pokoju, więc zrozumiałem, że oboje znowu coś kombinują.

Postanowiłem ich na tym przyłapać i wybić im z głowy głupie pomysły.

Wszedłem do pokoju i potarłem lampę.

Dżin się nie pojawił, za to nie wiadomo skąd w pokoju znalazł się chłopak, na oko czternasto- albo piętnastoletni. Za duży, by być kolegą Antka. Miał na sobie jakieś niedorzeczne przebranie. Pasowało do dżina jak pięść do nosa. Dżin powinien być ubrany bogato, a ten odziany był w coś, co wyglądało jak łachmany z filmu o nędzarzach w średniowieczu.

Ale najbardziej zaintrygowała mnie jego twarz. Zbyt dorosła jak na nastolatka. Dałbym mu co najmniej osiemnaście lat. Miał całkiem dorosłe spojrzenie.

Nie podobał mi się.

Zrozumiałem, że pewnie to on wciągnął w coś Antka. Tak to bywa z takimi cwaniaczkami, pakującymi w problemy wpatrzonych w nich młodszych chłopców.

Chcąc udawać dżina, powiedział coś w stylu: „Jestem, panie, na twoje rozkazy”, ale nie zamierzałem się w to bawić. Miałem dwoje dzieci, które ledwie od ziemi odrosły, a już zaczynały sprawiać problemy, i szczeniaka, z którym musiałem coś zrobić.

– A ty to kto? – spytałem. – Kombinujesz coś z moim synem? Przestańcie się wygłupiać i weźcie się do nauki!

Nie zbiło go to z tropu i powtórzył, że spełni moje życzenie.

– Życzenie? – Podniosłem się z krzesła. – Proszę bardzo! Chcę, żeby na moim koncie pojawiło się dziesięć milionów…

Zamierzałem jeszcze zażyczyć sobie, żeby trzymał się z dala od mojego syna, ale chłopak wymamrotał coś pod nosem, ukłonił się i zniknął.

Otworzyłem drzwi, ale w przedpokoju też go nie było. Przeszukałem mieszkanie, ale musiał jakoś się wydostać, w czym zapewne pomógł mu Antek, któremu Misia otworzyła drzwi.

– I co? I co? – dopytywała się podekscytowana Misia. – Powiedziałeś życzenie, tatusiu? Będziemy milionerami? Wyczarowałeś nowy dom?

– Misiu… – Starałem się mówić spokojnie. – Nie podobają mi się takie zabawy. Nie daj się wciągać chłopakom w takie rzeczy, bo wynikną z tego tylko problemy.

Antek trzymał lampę i był bardzo zdenerwowany. Miał ku temu powody…

– Co to ma być? – spytałem. – I co to za jeden?

Antek tylko patrzył na swoje buty. Chyba w końcu zrozumiał, że jego kawały wcale nie są zabawne.

– Masz się nie zadawać z tym chłopakiem! – nakazałem. – Trzymaj się z daleka od tego cwaniaczka i jemu podobnych. Tacy jak on wciągają młodsze dzieci w kłopoty – tłumaczyłem. – Potem ty będziesz mieć problemy, a on się wykaraska.

– To naprawdę był dżin – wtrąciła Misia.

– I nie rób siostrze wody z mózgu – powiedziałem do Antka. – Dżin… – Westchnąłem. – Nie jesteście już maluszkami, żeby gadać takie rzeczy.

Wieczorem spojrzałem w lustro i aż się zdziwiłem, że jeszcze nie osiwiałem całkowicie przez te dzieci. I przez szczeniaka, który nadal tu był…

Już ledwie patrzyłem na oczy, a zapowiadała się kolejna ciężka noc. A od rana praca…

Przypomniało mi się, że muszę jeszcze zapłacić rachunki, i włączyłem komputer.

Zalogowałem się na konto w banku i zobaczyłem, że mam na nim ponad dziesięć milionów. W pierwszej chwili pomyślałem, że się pomyliłem i w jakiś sposób wszedłem na konto szczęśliwca, który nie musi się martwić kredytami, rachunkami i pracą. Ale to było moje konto.

Patryk

No i milion musi poczekać, bo jeszcze tato Antka zużył życzenie. Ciekawe, o co poprosił… Nic nie mówi, ale wiemy, że wywołał dżina, bo zabronił Antkowi się z nim zadawać. Pewnie nie wie, że to dżin, i uznał go za chłopaka, który wciąga nas w jakieś przekręty.

Antek obiecał tacie, że nie będzie się już zadawał z dżinem. Nie zależało mu, bo i tak nie będzie. Dżina można wywołać tylko raz. Dobrze o tym wiemy, bo oglądaliśmy ten serial.

Miałem dostać lampę dwa dni temu, ale najpierw dorwała się do niej siostra Antka i poprosiła o psa za cztery tysiące, który w ogóle nie przypomina psa. Wygląda bardziej jak świnka morska. A potem jeszcze wszystko wypaplała tacie i dała mu lampę.

Teraz zastanawiamy się z chłopakami, jakie mogło być jego życzenie. W serialu dorośli zwykle chcieli kasę, więc może tata Antka wyczarował sobie milion albo nawet kilka? A jeśli tak, to może my już nie potrzebujemy od dżina kasy, bo Antek powinien dostać tak ze sto tysięcy kieszonkowego i podzielić się z nami, a moje życzenie poszłoby na coś lepszego?

Gorzej, jeśli rodzice Antka uznają, że to za dużo dla dzieciaka. Albo jeśli wyprowadzą się do jakiejś willi z basenem i Antek już nie będzie chodzić do klasy ze mną i z Kamilem.

Rozmawialiśmy o tym, siedząc w pokoju Antka z nim i Kamilem. Mała siostra Antka oczywiście nam przeszkadzała, prosząc, żeby jeszcze raz dać jej lampę.

– Tłumaczyłem ci już, że dżina można wywołać tylko raz – zniecierpliwił się Antek.

– Wiem przecież! – warknęła ta mała. – Ale teraz dam lampę Zuzi. Ona jest moją najlepszą przyjaciółką i też lubi pieski. Obiecała, że wyczaruje dżina z lampy i poprosi go, żeby nasi rodzice pokochali Brzoskwinkę i nigdy jej nie oddali.

– Nazywasz psa Brzoskwinia? – roześmiałem się.

– Jeszcze się nie zdecydowałam – odparła. – Wypróbowuję różne imiona.

– Ten pies wygląda bardziej jak szczur niż jak pies – zauważył Kamil.

Roześmialiśmy się z Antkiem, a Miśka się zdenerwowała.

– To jest pies myśliwski! – zawołała, a nas to jeszcze bardziej rozbawiło.

– Myśliwski! – chichotał Kamil. – Zabiera się go na polowanie, wypuszcza na niedźwiedzia, a ten zdycha ze śmiechu.

Miśka zmarszczyła brwi.

– Dajcie mi lampę! – warknęła.

– Już ją miałaś! – zdenerwował się Antek. – W dodatku ją ukradłaś. Idź stąd, Miśka!

– Wcale jej nie ukradłam – obruszyła się. – Uratowałam ją, bo była uwięziona w twoich śmierdzących skarpetach! Zaraz wszystko powiem mamie…

Wyszła obrażona.

– Zaraz wypapla mamie, więc lepiej ją zabierz – powiedział Antek i dał mi lampę.

Schowałem ją do plecaka.

Lepiej, żeby rodzina Antka nie ruszała już tej lampy. Trzymali ją przez trzy dni, a w tym czasie w szkole zrobiło się nieciekawie.

Nauczyciele nie wstawiają nam jedynek i cała klasa uważa, że to podejrzane. Na dodatek poznikały wszystkie te, które już mieliśmy. Klasa o tym nie wie, ale nauczyciele tak, i to też uważają za podejrzane. Na szczęście nikt nam nie wpisał tych jedynek z powrotem, ale i tak robi się dziwnie.

Na angielskim pani, która jest też naszą wychowawczynią, przyglądała nam się badawczo.

– Ona wie, że coś kombinowaliśmy z ocenami – mruknąłem do Antka.

– Patryk, możesz powtórzyć to, co powiedziałeś? – spytała wychowawczyni.

Oczywiście, że nie mogłem.

– Eee… nic… – wykrztusiłem.

– Czyżbyś zgłaszał się do odpowiedzi?

– Nie, proszę pani.

– No to pokaż zadanie!

Nie przypominałem sobie, żeby było jakieś zadanie z angielskiego, ale zerknąłem do zeszytu i odkryłem, że jednak było.

– Nooo… właśnie… bo jaaa… chciałem zgłosić brak zadania – wyjąkałem.

Pani zajrzała do dziennika i powiedziała, że wykorzystałem już brak zadania.

– Tak? – zdziwiłem się. – To chyba jakaś pomyłka…

– Wykorzystałeś wszystko zaraz na początku semestru. Nie masz zadania?

– Nie – przyznałem.

I co?

I nic.

Nie dostałem jedynki.

Cała klasa patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

Wychowawczyni nie wpisała mi jedynki, ale po lekcji zatrzymała mnie, Kamila i Antka.

Spojrzała na nas świdrującym wzrokiem i powiedziała, że do dziennika wkradły się chyba jakieś błędy. Tak na nas patrzyła, że choć mówiliśmy, że nie wiemy, o co chodzi, musiała zauważyć, że nas to zdenerwowało.

– Chciałabym porozmawiać z waszymi rodzicami – oznajmiła, a my wyszliśmy i na wszystkich przerwach zastanawialiśmy się, co zrobić.

Nikt z nauczycieli na pewno nie uwierzy w dżina z lampy Aladyna, bo to dorośli. Już w naszym wieku nikt normalny nie wierzy w takie rzeczy, chyba że naprawdę znajdzie taką lampę jak my.

Ale wyglądało na to, że brak naszych jedynek rzuca się w oczy. Nauczyciele na pewno to zauważyli i domyślili się, że coś tu nie gra.

– Może myślą, że wykradliśmy dziennik i jakoś wymazaliśmy te jedynki? – zastanawiał się Antek.

– A w elektronicznym? – spytał Kamil.

– Moglibyśmy się tam włamać – powiedział Antek.

– Za mali jesteśmy na hakerów i takich sprawnych oszustów – przypomniałem im. – Gdybyśmy mieli jakieś czternaście lat, mogliby tak pomyśleć, ale mamy dopiero po dziesięć.

– Mogą uznać, że wynajęliśmy hakerów… – podsunął nam Antek.

– Hakerzy są drodzy – zauważył Kamil. – Nie stać nas.

– Byłoby nas stać, gdybyśmy byli złodziejami! – stwierdziłem. – Wtedy moglibyśmy zdobyć dostęp do dziennika, żeby tam wymazać oceny, i ukraść kasę, za którą wynajęlibyśmy hakerów…

– Rzeczywiście – zgodzili się ze mną.

Nie wyglądało to dobrze.

Wracaliśmy ze szkoły powoli, zastanawiając się, co tu zrobić.

Przynieśliśmy lampę do mnie. Myślałem, że będziemy sami, bo moja siostra Wiktoria wyjdzie, kiedy tylko wpuści mnie do domu, ale niestety siedziała przed telewizorem.

Zamknęliśmy się z chłopakami w moim pokoju i zastanawialiśmy się, czy nie wykorzystać życzenia na to, żeby jakoś rozwiązać tę sytuację, ale nie wiedzieliśmy jak. Poza tym w czasie, kiedy rodzina Antka trzymała lampę, doszliśmy do wniosku, że lepiej byłoby poprosić dżina o trzy miliony. Po jednym dla każdego.

Podzielilibyśmy tę kasę na mniejsze części i pochowalibyśmy je w różnych miejscach, na wypadek znalezienia przez dorosłych albo przestępców. Trzy miliony wystarczą na dłużej niż jeden i zawsze to większy zapas, na wypadek gdyby ktoś nam zabrał część pieniędzy.

Przygotowałem karteczkę, na której zapisałem, co powiedzieć, żeby się nie pomylić, choć ciągle mieliśmy wątpliwości. Przez tę naszą wychowawczynię…

Ale miliony kusiły i stanęło na tym, że o nie właśnie poproszę. Sytuacją z jedynkami mieliśmy się martwić później.

Miałem nadzieję, że siostra wkrótce sobie pójdzie, korzystając z tego, że nie ma rodziców. Wtedy ja w spokoju wywołam dżina, wyczaruję kasę i dobrze ją schowam.

Z tym ostatnim mógł być problem, bo trzy miliony to strasznie dużo banknotów, a ja mam nieduży pokój i bardzo małą szafkę. Bez przerwy się zastanawiałem, gdzie upchnąć całą tę kasę, żeby nikt jej nie znalazł. Na razie musiałem schować lampę. Antek nie przypilnował jej przed rodziną, ale mnie powinno się to udać. Postanowiłem ją schować w ubraniach. I kasę też poupychać tam i w tapczanie, gdzie wciśnie się więcej. Sam ścielę łóżko, więc nikt nie powinien tam zajrzeć.

Antek i Kamil poszli do domu. Odprowadziłem ich do drzwi, wróciłem do pokoju, ale lampy nie było.

– Wiktoria! – zawołałem i pobiegłem do pokoju tej jędzy, ale nie mogłem tam wejść, bo zamknęła drzwi i przysunęła krzesło pod klamkę, tak że nie dało się jej nacisnąć.

Od dawna tak robi, kiedy nie chce, żebym wszedł do jej pokoju, a ja namawiam rodziców, żeby kupili mi takie samo krzesło, bo moim nie da się zablokować drzwi.

– Oddawaj, co nie twoje, złodziejko! – krzyknąłem pod jej drzwiami, ale nie otworzyła.

Wiktoria

Mój brat wrócił ze szkoły z tymi swoimi śmiesznymi ziomkami, którzy zdziwili się na mój widok. Popatrzyli po sobie, po czym zamknęli się w pokoju Patryka i zaczęli szeptać. Wiadomo było, że coś kombinują.

Oglądałam Kendriss Rebelię, więc miałam ich w nosie, ale w przerwie na reklamy z nudów podeszłam pod ich drzwi i usłyszałam, że narozrabiali w szkole. O ile dobrze zrozumiałam, w jakiś sposób skreślili sobie jedynki czy też ktoś tam włamał się do elektronicznego dziennika i im te jedynki skasował. Tak czy owak zaciekawiło mnie to.

Patryk ma dopiero dziesięć lat i już robi takie rzeczy! Jako starsza siostra musiałam się tym zainteresować, bo nie mogę pozwolić, żeby mi bandzior w rodzinie wyrósł. Poza tym sama też mam jedynki i „miernoty”, które mogłyby mi „zniknąć”, jak to oni mówili. No i nie pogardziłabym jakimiś dodatkowymi piąteczkami z paru przedmiotów…

Ciekawa byłam, kto im pomógł w czymś takim, nawet się zastanawiałam, czy tam nie wejść i nie zrobić im awantury, strasząc rodzicami, żeby się tego dowiedzieć. Uznałam jednak, że łatwiej będzie, kiedy ci dwaj sobie pójdą i Patryk zostanie sam. W pojedynkę nie miał ze mną szans.

Ale kiedy dobrze się wsłuchałam, w końcu sama już nie wiedziałam, czy oni tego wszystkiego nie zmyślają. Czy to nie jest jakaś ich dziecięca zabawa. Mówili o życzeniach i o dżinie z lampy Aladyna, który je spełnia, jak w tym serialu, który oglądaliśmy w telewizji w zeszłym roku. Można mieć tylko jedno życzenie i tylko raz dziennie ktoś może tego dżina wywołać z lampy…

Z tego, co mówili, zrozumiałam, że Antek i Kamil już wywołali dżina i wykorzystali życzenia, podobnie jak ojciec i siostra któregoś, ale dziś nikt jeszcze z lampy nie korzystał, więc miał to zrobić Patryk. Wahali się, czy ma sobie zażyczyć czegoś, co wiązało się z jedynkami i ich wychowawczynią, czy pieniędzy. Wymyślali też, gdzie Patryk te pieniądze schowa, i to było tak głupkowate i śmieszne, że mało brakowało, a zaczęłabym chichotać pod tymi drzwiami.

Zastanawiali się, ile banknotów zmieści się w szufladzie ze skarpetami, a ile w ubraniach. I czy mama zauważy, jeśli wypchają nimi poduszkę…

Wiadomo, że nie wierzę w takie cuda jak dżin z lampy Aladyna, który sprawia, że jedynki znikają z dzienników, i rozdaje pieniądze. Wróciłam oglądać telewizję, ale kiedy ziomale Patryka wychodzili, zajrzałam do jego pokoju i zobaczyłam tam stary dzbanek, który trochę przypominał lampę Aladyna z serialu. Zabrałam naczynie do swojego pokoju i zamknęłam się tam, blokując klamkę krzesłem, żeby Patryk nie mógł wejść. Zawsze go to denerwuje, bo sam nie ma takiego krzesła, którym mógłby blokować klamkę w swoim pokoju.

Nie żebym wierzyła, że to naprawdę jest lampa Aladyna. Chciałam tylko podroczyć się z Patrykiem i wyciągnąć od niego informację, o co chodzi z tymi jedynkami i kto się włamał do dziennika elektronicznego. Ale kiedy on się pieklił pod moimi drzwiami, potarłam lampę, jak w serialu, żeby sprawdzić, co się stanie. Oczywiście, wiedziałam, że nic, ale… pojawił się dżin.

Nie wyglądał tak jak ten w telewizji. Nie był wielkim niebieskim duchem obwieszonym złotymi łańcuchami. Przeciwnie. Wyglądał jak taki jakby arabski chłopak. Nawet niezły z twarzy, ale jak dla mnie stanowczo za niski. Do tego miał okropne włosy i ciuchy – przypominały łachmany z filmów o biednych ludziach w dawnych czasach.

Byłam w szoku!

– Oto jestem na twoje rozkazy, pani – powiedział.

To oznaczało, że jednak jest dżinem, i mogłam sobie zażyczyć, czego tylko chciałam! Normalnie cud!

Nie wiedziałam, od czego zacząć, bo wiadomo, że człowiek ma wiele różnych potrzeb i marzeń. Mnie na przykład dokucza to, że nie mam takiego życia jak ludzie z telewizji, Facebooka i Youtube’a. Nie stać mnie na wiele rzeczy, nigdy nie byłam za granicą, mieszkam w trzech małych pokojach (zrobionych z dwóch) z rodzicami i wkurzającym młodszym bratem.

Nie mam przed sobą takich perspektyw, jak bym chciała. Marzy mi się, żeby zostać modelką albo prezenterką w telewizji, dobrze zarabiać i zrobić karierę. Lubię historie modelek, które ktoś odkrył na ulicy, i liczę, że mnie też ktoś kiedyś odkryje. Jestem całkiem niebrzydka. Podobno mam ładne oczy i nie mam problemów z cerą, jak moja kumpela Oliwia. No i jestem szczupła, co jest ważne u modelek. Doceniam to, bo Oliwia ciągle martwi się wagą. Ja mogę jeść, co chcę, i wchodzę w rozmiar XS.

Niestety noszę ubrania, które mama kupuje mi w promocji w sklepach z jedzeniem. Bo tam jest tanio i jej zdaniem te rzeczy są „całkiem dobre”. Kiedy próbuję ją przekonać, żeby kupiła mi coś modnego i markowego, oburza się, jakie to drogie, i mówi, że kiedy zacznę zarabiać, będę sobie kupować takie rzeczy. Tylko że ja mam dopiero trzynaście lat, więc nieprędko zacznę zarabiać…

Wiem, że dziewczyny w moim wieku pracują i zarabiają jako modelki, ale jak ktoś ma mnie odkryć na ulicy, kiedy chodzę ubrana w byle co?

To razi nawet w szkole, bo w mojej klasie są dziewczyny, które mają modne markowe ciuchy i drogie telefony. One się bardziej liczą w klasie, a niektóre nawet mają chłopaków. Ja nie mam i nie zanosi się na to, choć jestem pewna, że gdybym się dobrze ubrała, zaraz by się to zmieniło, bo wiadomo – jak cię widzą, tak cię piszą. Zwłaszcza w szkole, gdzie twoja wartość zależy od tego, na co cię stać.

Tak jest nie tylko w naszej szkole, ale wszędzie, dobrze o tym wiem. Każdy ocenia ludzi po wyglądzie, a ładni mają lepiej, zwłaszcza jeśli są dobrze ubrani.

A teraz nagle pojawia się dżin i mówi, że spełni moje rozkazy! No cud!

Popatrzyłam na swoją poszarzałą bluzę i workowate spodnie, których nie cierpię, i pomyślałam, że z nieba mi spadł ten dżin. W pierwszej chwili chciałam poprosić o zaopatrzenie mojej szafy w same modne ciuchy, ale mam bardzo małą szafę, więc nie byłoby tego dużo.

Poza tym co taki dżin z jakichś przedpotopowych czasów, w dodatku chłopak, wie o modzie? Wiadomo, że nic! Więc lepiej niech mi taki staroświecki chłopak, ubrany w szmaty i z okropnymi włosami, ciuchów nie wybiera. Sama się tym zajmę.

Mam swój rozum i wszystko dobrze przemyślałam.

– Chcę karty prezentowe na tysiąc złotych do każdego ze sklepów w naszym centrum handlowym – powiedziałam.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, pani – powiedział dżin. Dodał jeszcze coś w rodzaju: „Abrakadabra” i znikł, a wszystkie karty pojawiły się na moim łóżku! Oczom nie wierzyłam!

Do niektórych sklepów miałam karty na pięćset złotych, do innych na dwieście albo sto złotych, ale wtedy było ich po kilka, tak że w sumie zawsze wychodził tysiąc. Dostałam takie karty do czternastu sklepów. Czternaście tysięcy do wydania na ciuchy!

– O ludzie! Ale się ubiorę… – Nie mogłam się doczekać, kiedy to wszystko wydam!

Otworzyłam drzwi, które Patryk już prawie rozwalił, bo przez cały ten czas się do nich dobijał. Zwyzywał mnie od złodziejek i złościł się, że mu zabrałam tę lampę i wykorzystałam życzenie.

– Możecie poczekać do jutra – pocieszyłam go.

Patryk przyjrzał mi się i rozejrzał po pokoju.

– Co to jest? – spytał, patrząc na karty. – Karty kredytowe?

– Karty prezentowe do sklepów! – wyjaśniłam.

– Dziewczyny mają durne pomysły! – prychnął.

– To wy macie durne pomysły – odbiłam piłeczkę. – Poza tym z tego, co słyszałam, też chcieliście kasę…

I wtedy sobie uświadomiłam, że oni jednak czasem myślą i że ja też mogłam poprosić o pieniądze. Wtedy mogłabym sobie kupować ciuchy nie tylko w centrum handlowym, lecz także w innych sklepach. I mogłabym zażądać więcej pieniędzy, na przykład miliona albo dwóch, i odłożyć je gdzieś na później. Potem kupowałabym sobie nowe ciuchy i kosmetyki na każdy nowy sezon, a jeszcze i tak zostałoby mi na mieszkanie i samochód, kiedy skończę osiemnaście lat i będę mogła wyprowadzić się od rodziców i zrobić prawo jazdy.

Źle wykorzystałam życzenie… To przez to, że nie mogłam się zastanowić, bo zaskoczyło mnie, że z tej lampy naprawdę wyszedł dżin.

„Ale nic straconego – pomyślałam. – Powiem Oliwii, żeby poprosiła o pieniądze – dla siebie i dla mnie. Możemy dostać, ile chcemy, to spokojnie wystarczy nam na wszystko!”

Oddałam lampę Patrykowi, bo następnego dnia wypadała sobota, więc on zaraz rano miał trening. Wtedy zamierzałam zabrać mu lampę i wyskoczyć z nią do Oliwii.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć, bo zastanawiałam się, czy od razu wykorzystać wszystkie karty prezentowe, czy odłożyć trochę na później.

Następnego dnia rano byłam ciekawa, czy Patryk zdąży wywołać dżina przed treningiem, ale nie miał kiedy, bo zaspał i ledwie zdążył. Znalazłam lampę (cwaniak, schował ją w tapczanie), włożyłam do plecaka i miałam iść do Oliwii, ale przypomniało mi się, że wspominała, że jej mama dziś pracuje i ona pośpi do południa. Najpierw poszłam więc do centrum handlowego.

Pierwszy raz korzystałam z kart prezentowych, ale okazało się to łatwe. W życiu się tak dobrze nie bawiłam! Tylko uświadomiłam sobie, że tysiąc złotych to wcale nie jest dużo. W niektórych sklepach nie na wiele to wystarczy, a są nawet takie, gdzie prawie każda rzecz kosztuje ponad tysiąc. Na szczęście w tych sklepach nie ma modnych ciuchów dla młodych dziewczyn. Raczej takie, jakie noszą kobiety w wieku mojej babci, jeśli są dyrektorkami banku albo kimś w tym rodzaju. W życiu bym się tak nie ubrała do szkoły!

Miałam kupić tylko kilka rzeczy, ale wkrótce taszczyłam tyle toreb, że musiałam to zanieść do domu. Nie wykorzystałam wszystkich kart, ale naprawdę się obłowiłam.

W domu od razu przebrałam się w nowe dżinsy i bluzkę. Wyglądałam ekstra. Do tego jeszcze buty na wysokich obcasach i makijaż. Umalowałam się jak jajo wielkanocne, żeby wypróbować nowe kosmetyki. Potem uczyłam się chodzić na szpilkach, aż upadłam, uderzyłam się o biurko i nabiłam sobie ogromnego guza na głowie. Na szczęście przykrywają go włosy.

Zanim wyszłam do Oliwii, wróciła mama. Zobaczyła mój makijaż, obcasy i stertę ubrań na łóżku i chciała wiedzieć, skąd to mam. Sama nie wiedziałam, jak jej to wytłumaczyć. Przecież nie powiem mamie, że dał mi to dżin z lampy Aladyna, bo pomyśli, że zwariowałam. Albo że sobie z niej żartuję. Próbowałam coś wymyślić, ale mi nie szło i mama się zdenerwowała. Podejrzewała, że to wszystko ukradłam.

Zaczęła krzyczeć, że razem z tatą wypruwają sobie żyły, żeby wychować dzieci na uczciwych ludzi, a ja już kradnę, choć przecież niczego mi nie brakuje.

– Mamo, zobacz, przecież mam na to wszystko rachunki! – tłumaczyłam jej.

Obejrzała rachunki i przerażona spytała, kto za to zapłacił.

– Ja!

– Czym?!

– Kartami prezentowymi.

– Czym?!

Zaczęłam jej tłumaczyć, co to są karty prezentowe, ale ona mnie nie słuchała, tylko wypytywała, skąd to mam i kto za to zapłacił. A przecież nie mogłam jej powiedzieć o dżinie.

Mama denerwowała się coraz bardziej, a potem przyszedł tato i wtedy już w ogóle zaczęła się zombie apokalipsa…

Nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć, ale miałam nadzieję, że dzięki lampie się uda. Że coś wymyślę sama albo z Oliwią, którą musiałam poprosić o pomoc.

Patryk żądał zwrotu lampy, ale powiedziałam mu, że musi poczekać jeszcze jeden dzień.

– Mam przez tę lampę kłopoty i muszę to odkręcić – dodałam.

– Ja też! – zawołał ze łzami w oczach.