A po ziemi wychodźcy idą w obce kraje. O poezji i poetach Drugiej Emigracji - Janusz Kryszak - ebook

A po ziemi wychodźcy idą w obce kraje. O poezji i poetach Drugiej Emigracji ebook

Janusz Kryszak

4,0

Opis

Dwanaście studiów poświęconych emigracyjnym narracjom tożsamościowym w twórczości takich poetów, jak Stanisław Baliński, Marian Czuchnowski, Józef Łobodowski, Jerzy Pietrkiewicz czy Bronisław Przyłuski. Autora interesują drogi, jakimi poruszają się oni w poszukiwaniu poetyckiej „mowy wygnańczej”, to, jak odnajdują idiom poetycki zdolny unieść bagaż doświadczeń gromadzonych przez lata emigracji oraz jak kształtują „język wygnania” osadzony w odmiennych kręgach tradycji. Taka perspektywa oglądu emigracji/wygnania pozwala interpretować doświadczenia polskiej literatury nie tylko przez pryzmat polityki i historii, ale także stałego konstruktu ludzkiej kondycji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Odtąd się zaczynają podróże Polaków,

Emigracje dalekie, wędrowne zwyczaje.

Po niebie płyną sznury wracających ptaków,

A po ziemi wychodźcy idą w obce kraje.

Stanisław Baliński

Emigracyjność w literaturze polskiej

Bracia – my tędy, na dół. Tutaj nasza stacja

Drogi trudnej, dalekiej bardzo – niedaremnej.

Oto dziś się zaczyna Druga Emigracja.

Marian Hemar

1

Nie ma potrzeby powtarzać raz jeszcze po wielu poprzednikach, że fundamentem interpretacyjnym doświadczenia emigracji w kulturze polskiej dwóch minionych stuleci pozostaje założenie o niejako  n a t u r a l n e j  jego ciągłości, co pozwoliło uznać owo doświadczenie – by posłużyć się tu słowami Karla Dedeciusa1 – za „obciążenie dziedziczne” (erbliche Belastung), a sytuację  k u l t u r y   p o d z i e l o n e j  widzieć jako stan przypisany jej niemal trwale. Przy czym, co godzi się podkreślić, stan ów, uważany słusznie za dramat kultury narodowej, krył w sobie również intencjonalnie wyrażane przekonanie, że tylko dzięki owemu wyodrębnieniu się strefy wolności z obszaru zniewolenia ocalona też została podstawowa substancja pamięci doświadczeń historycznych. Innymi słowy, to emigracja była, czy też miała być, nosicielem i strażnikiem autorytetu kultury narodowej, gdy w kraju kultura owa poddana była działaniom represyjnym. Oczywiście mówimy tu, zwłaszcza jeśli chodzi o wiek XX, o oczekiwaniu, które nie zawsze musiało znajdować potwierdzenie. Jednakże wymuszony względami politycznymi podział sprzyjał niewątpliwie takiemu oglądowi rzeczy, by uważać emigrację za depozytariusza wartości w kraju zagrożonych zniszczeniem. I sama emigracja taką rolę sobie wyznaczała, co było, zarówno w wieku XIX, jak i XX, jednym z ważkich składników mitologizacji i idealizacji roli politycznego wychodźstwa.

Tak dobrze znane słowa Mickiewicza z Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego: „Bo kto siedzi w Ojczyźnie i cierpi niewolę, aby zachował życie, ten straci Ojczyznę i życie; a kto opuści Ojczyznę, aby bronił Wolność z narażeniem życia swego, ten obroni Ojczyznę i będzie żyć wiecznie.” – narzuciły emigrantom sugestywny wzór myślenia o apostolstwie emigracji, którego echa raz po raz odzywać się będą także w następnych pokoleniach wychodźców. Znalazło to wszak dobitny wyraz w sposobach ponowionej lektury Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego u progu duchowego formowania się emigracji niepodległościowej 1945 roku, gdy Gustaw Herling-Grudziński pisał o aktualności Ksiąg, że jest ona „chwilami przerażająca”2, a Tymon Terlecki głosił, iż Księgi „dają się […] ściśle przymierzyć do naszego życia” i że są one „dziś w rdzeniu swoim tak żywe, tak samo aktualne, jak wtedy…”3.

Teza, że emigranci wieku XX weszli niemal bez reszty w koleiny wyżłobione przez wiek XIX, klasyczny – jak mówią historycy – wiek emigracji politycznych, wydaje się na tyle oczywista, że nie domaga się dodatkowych uzasadnień. Oba stulecia zostały w tej perspektywie poddane takiej kompresji, która każe postrzegać je niemal jako jeden blok czasowy, jedną sekwencję dziejową. Tak zresztą od początku widzieli swą kondycję historyczną uchodźcy wojenni 1939 roku, by przypomnieć słowa Józefa Łobodowskiego z pisanej przezeń w Paryżu późną jesienią owego roku Elegii emigranckiej:

I, uszy mając pełne potępieńczych swarów,

idziemy do kamiennej kolumny Adama.

Znów jak jemu zaświecił nam płomień pożaru,

droga nasza nie inna i rozpacz ta sama.4

Ponownie ożywiony wówczas przez wypadki dziejowe paradygmat romantyczny niewątpliwie zdominował ówczesny, jak i późniejszy wymiar kultury, i to nie tylko tej artystycznej, co sprawiło, że nosiła ona cechy wyraźnie zapożyczone od wielkich poprzedników. Uchodźcy 1939 roku natychmiast wpisali siebie w ów paradygmat ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nieliczni wprawdzie protestowali przeciw uleganiu romantycznym analogiom i czarom, ale ich głos był słabo słyszalny. O utożsamienie się takie nie było wszak trudno, skoro wiele z cech składających się, by użyć sformułowania Aliny Witkowskiej5, na „osobowość zbiorową emigracji polistopadowej” ściśle przylega czy też daje się nałożyć, pozostańmy przy tej formule, na „osobowość zbiorową” emigracji dwudziestowiecznej.

Emigracja wojskowa i polityczna, emigracja klęski, emigracja namiętności rozrachunkowych, tożsamy styl uprawiania polityki (przez czyn zbrojny do niepodległości, „za wolność waszą i naszą”) – to tylko niektóre z najwyraźniejszych zbieżności, skłonnych w najogólniejszym oglądzie eliminować różnice między oboma wychodźstwami. Musiało to, rzecz jasna, rzutować także na stan świadomości literackiej.

Podjęty z bagaży romantycznych stały zasób wyobrażeń, będący serią gotowych obrazów wyniesionych z edukacji historycznej i literackiej, ucieleśniał się teraz zarówno w wersji martyrologiczno-mesjanistycznej i tyrtejskiej, jak i w wersji idyllicznej, zogniskowanej wokół różnych ewokacji „kraju lat dziecinnych”6. Silna presja wspomnienia, rekonstrukcji przeszłości jako dominanty porządkującej genologię literatury emigracyjnej brała się też, poza wszystkim, zarówno z motywowanej psychologicznie potrzeby „podwojenia egzystencji”, czyli wypełnienia obrazami przeszłości pustki codziennego bytowania wśród obcych7, jak i z intencji niezgody na niwelujący dawny kształt świata żywioł historii. Tak więc w gruncie rzeczy literatura ta, zmagając się z nową rzeczywistością, w dużej mierze odwoływała się do rzeczywistości już uprzednio zinterpretowanej, wszak taką rolę pełnią style i konwencje znane z przeszłości, romantyczne czy postromantyczne, jak i wszelkie symbolizacje losu wsparte na mitach kulturowych, by wymienić tu zwłaszcza szczególnie chętnie przywoływane mity wędrówek Odysa czy zagłady Atlantydy. Rzadko zaś potrafiła literatura, przynajmniej w swym okresie wstępnym, wojennym i tuż powojennym, ujrzeć rzeczywistość w – powiedzmy tak – fazie przedinterpretacyjnej, czego przecież domagała się zarówno jakość nowych doświadczeń, jak i ich skala nieznana dotąd wyobraźni człowieka. Nie bez racji więc można było, zwłaszcza w latach wojny, oskarżać znaczną część literatury, że jest ona „literaturą ułatwioną”, a romantyczne pozy czytać jako mimikę naśladowczą, a więc wtórną8. Trafnie pisze Teresa Walas w książce Zrozumieć swój czas, że wojna nie tylko ożywiła paradygmat romantyczny, i to raczej w jego wersji popularnej niż wysokiej, ale i w jakimś stopniu zapowiadała jego unicestwienie, gdyż nowe doświadczenia znajdowały się „poza jakimkolwiek znanym kodem kultury”9.

Tu jednak wydaje się, że zwłaszcza emigracja znajdowała się w szczególnie trudnej sytuacji kulturowej i psychologicznej, trudniejszej niż literatura w kraju, bo uporać się ona musiała dodatkowo jeszcze z własną kondycją emigracyjności, czyli wyłączenia, oderwania od centrum, jakie znajdowało się w okupowanym, a potem niesuwerennym kraju10. Wyrzekając się kodu romantycznego, pozbawiałaby się wszak tłumaczącego tę kondycję fundamentu racji politycznych, cywilizacyjnych i etycznych, jakie składały się od początku na jej horyzont racjonalno-celowych zachowań. Emigranci 1945 roku mieli bowiem, podobnie jak ich dziewiętnastowieczni antenaci, być, jak chciał tego Mickiewicz, „poselstwem wyprawionym przed oblicze ludów Europy”. Dlatego żywotność kodu romantycznego zarówno u jego wyznawców, jak i krytyków była tak długotrwała, zajmując ciągle ważne, jeśli nie centralne, miejsce w świadomości. Pamiętajmy też, że jeśli rozbiory Polski były pierwszym pogwałceniem zasad Europy elit, gdy interes państwa postawiono ponad interesem całości kulturowej Europy, siłę ponad prawem, to emigracja, jako konsekwencja polityczna wydarzeń, jest w polskim ujęciu także próbą refleksji nad dramatem Europy, co stanie się przecież wątkiem wspólnym dla kolejnych fal emigracyjnych od Mickiewicza do Terleckiego, Bobkowskiego, Miłosza i innych.

Tak, jak Mickiewicz pisał w Myślach o sejmie polskim o głębokim kryzysie porządku europejskiego, gdy „wszystko podano w wątpliwość, w pogardę, w pośmiewisko. Stoi gmach jeszcze, jak dom, podkopany w fundamentach, ale za pierwszym powiewem wiatru upadnie”11, podobnie i ponad sto lat później diagnozowano sytuację duchową Europy, pisząc o „zjawisku ciężkiego kryzysu”, gdyż „Zachwiał się system pojęć, wartości i norm, którymi żyliśmy dotychczas. Kultura europejska utraciła swą konsystencję, swą zdolność odporu i promieniowania”12. Podobnie sądzili i inni. Tymon Terlecki w głośnym wówczas apelu Do emigracji polskiej 1945 roku pisał o „potworności zwiastującego się zamętu” i potrzebie ponownego rozpoznania podstaw kultury europejskiej w sytuacji, gdy przeciw niej staje antykultura sowietyzmu, „herezja przywłaszczająca sobie prawdy i znaki macierzystej kultury, kradnąca jej dynamikę…”13. Jerzy Stempowski w listach do Józefa Wittlina wieszczył Europie los Atlantydy, Gustaw Herling-Grudziński mówił o ginącym przyczółku na rozrosłym nagle kontynencie azjatyckim, Juliusz Mieroszewski pisał o „apokaliptycznym przemeblowaniu” obwieszczającym kres klasycznej Europy – przykłady i nazwiska można by mnożyć. Jednakże tę pesymistyczną aurę, w jakiej pogrążały się umysły diagnostów, przenikała też wyraźna, na różne sposoby akcentowana wola wytrwania w kulturze europejskiej, szukania dróg wyjścia z przeżywanego kryzysu. I tu ponownie daje o sobie znać duch Mickiewicza. Tak jak autor pism w Pielgrzymie Polskim wyznaczał emigracji rolę „apostołów wolności powszechnej”, powierzając jej zadanie odrodzenia zagubionego porządku duchowego Europy, tak i emigranci nam współcześni układają kodeks romantycznego w swej istocie posłannictwa.

EmigranciXX wieku pochodzący, podobnie jak ich dziewiętnastowieczni poprzednicy, z peryferii Europy, chcieli zachodniemu centrum, którego autorytet rozpadał się pod ciosami totalitaryzmu faszystowskiego i komunistycznego, przeciwstawić pamięć europejskiego rodowodu, przypomnieć – jak apelował o to między innymi Tymon Terlecki – pogwałcone przez polityków „wzory obyczajowości międzyludzkiej i międzynarodowej”, jakie przez wieki budowały tożsamość europejską. Stąd tak wiele miejsca w projektowanym kodeksie duchowym emigracji zajmowały postulaty solidaryzmu, niezgody na ubożenie kultury europejskiej pozbawianej od czasu konferencji jałtańskiej komunikacji z narodami Europy Środkowej i Wschodniej, postulaty heroicznej wierności Europie jako przestrzeni aksjologicznej zasadniczo różnej od nowych wzorów zaszczepianych przez schizmę komunizmu.

Ta „próba refleksji” wydaje się pośrednio, ale i bezpośrednio (na przykład w eseistyce) regulować porządek i układ składników piśmiennictwa emigracyjnego, odbiegający od standardów znanych w kulturze literackiej kraju. Jeśli bowiem emigracja ma być przede wszystkim „ustami niemych”, to siłą rzeczy w piśmiennictwie jej szczególną rolę odgrywać musi to wszystko, co wzbogaca zapis świadomości historycznej. I też pamiętniki, wspomnienia, dzienniki, dokumenty, zbiory źródeł, różne gatunki paraliterackie budują zasadniczy korpus emigracyjnego piśmiennictwa i dopiero uchwycenie tej specyfiki może być punktem wyjścia do wszelkich rozważań na temat twórczego dorobku emigracji.

Pamiętać jednak też należy, iż kategoria emigracyjności wprowadzana do badań literackich jako kryterium interpretacyjne, budzi nadal liczne kontrowersje. O ile bowiem nie wywołuje ona specjalnych zastrzeżeń jako sprawna operacyjnie kategoria historyczna, polityczna, socjologiczna, wreszcie też psychologiczna, pozostając ważnym obiektem zainteresowań badawczych tych wyspecjalizowanych dziedzin wiedzy, to w odniesieniu do dyscyplin literaturoznawczych jej status metodologiczny wydaje się ciągle mało ustabilizowany. Nie jest bowiem do końca pewne, czy emigracyjność jako wskazanie na specyfikę sytuacyjną i komunikacyjną pisarza i dzieła, istotnie zachowuje zdolność do kształtowania własnych, odrębnych reguł, które mogłyby decydować o jakościowo odmiennej strukturze dzieła literackiego. Słuszne skądinąd przekonanie, że wszelkie polityczne rodowody sztuki (a emigracje, przynajmniej te twórcze, mają najczęściej rodowód polityczny) są kwestiami tymczasowymi i przemijającymi, każe dość sceptycznie traktować możliwą autonomię tego obszaru piśmiennictwa, przynajmniej w zakresie bezpośrednio uzależniającym struktury wypowiedzi literackiej od biograficznego faktu emigracji pisarza. Odmienność tematyczna, problemowa, ideowa jest postrzegana łatwo, bo przez nią realizuje się etos emigranta, ale czy są to wystarczające czynniki, jakie mogłyby mieć zasadniczy wpływ na reguły literackości, decydując o ich odmienności na tle kontekstu nie-emigracyjnego? To pytanie otwarte, pozostaje ono nadal obiektem dociekań. Niemniej wskazać można na potencjalne przynajmniej jakości zdolne modelować w odmienny sposób także poetykę dzieła. Zwłaszcza analiza funkcjonowania w tekście takich kategorii, jak przestrzeń i czas, pozwala odsłonić charakterystyczność reguł ich stanowienia stymulowaną właśnie kontekstem emigracyjnym. Mówiąc w ogromnym skrócie, są to czytelne reguły takiego transformowania obrazów przestrzeni i czasu, gdzie nakładają się na siebie, wzajem przenikają i zrastają elementy zapośredniczane pamięcią ze składnikami stanu aktualnego, dając w konsekwencji nowy status ontologiczny tym przedstawieniom14. Podobnie czynnikiem modelującym struktury literackie może być – zwłaszcza w wypadku emigracji „długiego trwania”, a taką była emigracja 1945 roku – podwójna kontekstowość, w jakiej sytuuje się emigracja świadoma relacji łączących ją z krajem pochodzenia i krajem osiedlenia. Taka podwójna kontekstowość to dla pisarza niewątpliwie możliwość znajdowania nowych sposobów mówienia, także asymilacji nowych dlań strategii artystycznych będących własnością kultury państwa osiedlenia. Uświadomiona obecność takiego kontekstu pozwala na regenerację sił twórczych, otwiera nowe możliwości narracyjne, wolne od krępujących więzów rodzimej tradycji. To, rzecz jasna, tylko zasób możliwości, inna rzecz, w jakim stopniu zostają one przez pisarstwo emigracyjne wykorzystane.

2

Współczesna emigracja niepodległościowa ma, jak powiedziano, rodowód wojenny. Jej główny trzon osobowy stanowili przede wszystkim żołnierze i oficerowie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, trzon w ostatniej fazie wojny uzupełniany przez jeńców polskich z oflagów i stalagów, uczestników powstania warszawskiego, byłych więźniów obozów koncentracyjnych i ludność wywiezioną na przymusowe roboty. W latach powojennych ów skład osobowy emigracji bywał kilkakrotnie wzbogacany kolejnymi falami uchodźców z kraju, co niewątpliwie dynamizowało i zmieniało socjologiczny portret wychodźstwa, wpływało na różnicowanie się aspiracji i zachowań politycznych, kulturowych, ekonomicznych, ale nie naruszało jednak w jakiś zasadniczy sposób podstawowej struktury wywiedzionej ideowo, organizacyjnie i instytucjonalnie z uchodźstwa wojennego.

Długo też szukano właściwej formuły jednoczącej na określenie tej grupy ludzkiej, wyrwanej ze swych naturalnych związków społecznych, zmuszonej tworzyć własne ramy organizacyjne na obcych terytoriach. Spór terminologiczny zarysował się już w latach wojny, gdy opór (poniekąd zrozumiały) budziły same pojęcia „uchodźstwo”, „emigracja”, jako że ich zawartość semantyczna i klimat emocjonalny pozostawały w rażącej dysproporcji wobec silnego poczucia identyfikacji z Polską Niepodległą jako państwem, które wprawdzie utraciło kontrolę nad własnym terytorium, ale zachowało status podmiotu prawa międzynarodowego i ciągłość prawną podstawowych instytucji, takich jak rząd, urząd prezydenta, siły zbrojne i tak dalej.

W sensie formalnoprawnym wojenne wychodźstwo przekształciło się w emigrację polityczną sensu stricto w 1945 roku, gdy cofnięto międzynarodowe uznanie dotychczasowemu rządowi RP rezydującemu w Londynie. W kilka lat później sformułowano też podstawowy akt prawa międzynarodowego regulujący status tej grupy społecznej, znany jako Konwencja Genewska z 28 lipca 1951 roku o statusieprawnym uchodźców. Międzynarodowy termin „uchodźcy” (ang. Refugees, fr. Refugies) zastąpił też wówczas ostatecznie stosowany od lat wojny termin displaced persons (osoby przesiedlone). W art. 1 Konwencji sformułowano też definicję „uchodźcy” jako osoby, która: „[…] w rezultacie zdarzeń, jakie nastąpiły przed 1 stycznia 1951 roku oraz na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych przebywa poza granicami państwa, którego jest obywatelem, i nie może lub nie chce z powodu tych obaw korzystać z ochrony tego państwa, albo która nie ma żadnego obywatelstwa i znajdując się, na skutek podobnych zdarzeń, poza państwem swojego dawnego stałego zamieszkania nie może lub nie chce z powodu tych obaw powrócić do tego państwa”15. Dodać trzeba, że przyjęte w Konwencji ograniczenia czasowe (przed 1 stycznia 1951) – w praktyce niestosowane – zniesiono na podstawie dodatkowego Protokołu 31 stycznia 1967 roku.

Zapoczątkowany jeszcze w latach wojny spór terminologiczny w łonie polskiej emigracji niepodległościowej pozostaje właściwie nadal sporem otwartym, a każda próba ujednolicającego określenia tej grupy społecznej budzi różnego rodzaju kontrowersje, mimo powszechnego posługiwania się ogólnym terminem „emigracja” z podziałem na emigrację polityczną i ekonomiczną. Przykładem może być próba upowszechnienia zaczerpniętego z wiersza Mariana Hemara16 terminu „Druga Emigracja”, który przynajmniej od połowy lat sześćdziesiątych XX wieku pojawiał się sporadycznie zarówno w opisach dorobku literackiego (M. Giergielewicz, J. Kryszak, W. Lewandowski), jak i w wystąpieniach polityków emigracyjnych (K. Sabbat, E. Szczepanik), czy wreszcie w tytule antologii poetyckiej (Wieczór poezji Drugiej Emigracji, Londyn 1985) i w Materiałach do dziejów polskiego uchodźstwa niepodległościowego 1939–1991, skrótowo zwanych przez inicjatorów Historią Drugiej Emigracji, a także jako seryjny tytuł Druga Wielka Emigracja trzytomowej historii emigracji autorstwa Andrzeja Friszke, Pawła Machcewicza i Rafała Habielskiego (Warszawa 1999). Wpisany w nazwę tę, poprzez enumerację, czynnik wartościujący (sugestia bezpośredniego następstwa po Wielkiej Emigracji XIX wieku) sprawia, że upowszechnienie jej budzi wątpliwości samych emigrantów. Dała im wyraz Maria Danilewicz-Zielińska17, wyraził je też Tadeusz Wyrwa18, historyk sceptyczny wobec prób takiej nobilitacji dorobku współczesnego wychodźstwa.

Z zagadnieniami tymi wiąże się też drugi nurt sporu rozpatrujący relacje między terminami: emigracja – Polonia. Tu kontrowersje były szczególnie znaczące, bo obejmowały sobą zarówno konieczną dbałość o zachowanie politycznej odrębności i wyrazistości emigracji niepodległościowej jako części mniejszej od ogółu Polaków mieszkających poza krajem, jak i zrozumiałą nieufność wobec terminu, którym posługiwały się oficjalne instytucje krajowe, zamazujące w swych działaniach rzeczywisty obraz i charakter polskiego wychodźstwa wojennego i powojennego19.

Nie zmienia to jednak faktu, że i w łonie samej emigracji, w miarę upływu lat, narastała świadomość, iż zachodzą procesy nieuchronnie zmieniające emigrację w Polonię. Juliusz Mieroszewski, szczególnie ceniony publicysta polityczny paryskiej „Kultury”, zauważał początki tego nieuchronnego procesu już w 1951 roku (!), gdy w jednym ze swych artykułów stwierdzał: „Oddalamy się od Kraju z każdym miesiącem, z każdym rokiem. Z Emigracji stajemy się Polonią – organizmem o własnym krwiobiegu, o własnych sprawach, ambicjach, planach”20. Był on też najgorętszym orędownikiem starań o wyłonienie jednolitej reprezentacji społeczności polskiej poza krajem, która mogłaby polskie zagadnienia i problemy umiędzynarodawiać (a nie międzynarodowe problemy polonizować), a poczucie emigracyjnej tymczasowości i przejściowości zastąpić budowaniem stałych instytucji polskich w świecie. I nie był Mieroszewski w poglądach swych odosobniony, jednakże proces ów – z uwagi na instytucjonalne i polityczne rozbicie i rozdrobnienie środowisk emigracyjnych – był niezwykle trudny i długotrwały. Znaczyły go między innymi kolejne inicjatywy światowych zjazdów, od Światowego Zjazdu Polski Walczącej w 1966 roku poczynając. Ale dopiero w ostatniej fazie trwania emigracji niepodległościowej, na zjeździe Polonia 78 – Polonia Jutra w maju 1978 roku w Toronto po raz pierwszy powołano do życia Radę Koordynacyjną Polonii Wolnego Świata (Free World Polonia Coordinating Counsil), spełniającą – w zamierzeniu – postulat jednolitej reprezentacji Polaków w wolnym świecie21. Rada ta przygotowywała też kolejne zjazdy światowej Polonii w Londynie (1984) i Krakowie (1992).

Już ten jeden przykład długotrwałego procesu koordynacji działań zdaje się potwierdzać rozpowszechnioną tezę o swoistej niewydolności politycznej kierowniczych elit emigracji. Przyczyn tego stanu rzeczy uważni obserwatorzy życia politycznego emigracji upatrywali z jednej strony w wyczerpujących, a w gruncie rzeczy jałowych sporach o prezydenturę i legalizm konstytucyjny, które doprowadziły w konsekwencji do wieloletniego rozbicia instytucji kierowniczych na izolowany coraz bardziej ośrodek prezydencki i Radę Trzech z Egzekutywą Zjednoczenia Narodowego, w przeroście personaliów nad zagadnieniami merytorycznymi, a z drugiej strony w zbytnim przywiązaniu do koncepcji politycznych sprzed 1939 roku, w nieumiejętności mentalnego oderwania się od przebrzmiałego obrazu świata. Ten drugi aspekt sprawiał, że można było interpretować świat polityczny elit emigracyjnych jako „grę cieni i symbolów” (określenie J. Mieroszewskiego).

Pogłębiający się rozziew miedzy planem symbolicznego wykonywania dziejowego obowiązku a planem realnego rozpoznania faktycznych możliwości niewątpliwie destabilizował też, jeśli wręcz nie niweczył, trwałość pierwotnego stopnia wysokiej integracji wychodźstwa. Wprawdzie nienaruszony pozostawał zasadniczy zespół motywacyjny i horyzont racjonalno-celowy skupiony na pamięci suwerennej państwowości i etosie niepodległościowym, ale nie był on w stanie skutecznie przeciwdziałać dezintegrującym spoistość emigracji konfliktom. Zwłaszcza gdy miały one podłoże personalne i ambicjonalne.

Tym bardziej więc należałoby uważnie prześledzić, jak elity polityczne i intelektualne emigracji wypełniały konkretnymi znaczeniami szczególnie bliskie im pojęcia niepodległości, suwerenności, demokracji i tym podobne. Co oznaczało przywiązanie do tych pojęć w świecie powojennym? – i czy istotnie, jak chcieli niektórzy publicyści, były one głównie rekwizytami myślowymi przeszłości, która w niczym nie przylegała do nowego powojennego świata? Wreszcie na ile emigracja zachowała zdolność do modyfikacji własnych mniemań o sobie? Być może suma tych odpowiedzi pozwoliłaby ostrożnie pytać także o osobowość zbiorową współczesnego wychodźstwa i jej osadzenie w historycznym, narodowym continuum.

Ale nawet jeśli polityka była, jak chcieli niektórzy, pasmem klęsk i spóźnionych uzurpacji (postulat powrotu do status quo ante), to niezależnie od wszystkich zawiłości i meandrów, jakimi biegły jej polityczne dzieje, budowała też emigracja swój niekłamany powód do dumy i szacunku: własną kulturę. Jest pewien paradoks wpisany w samo zjawisko emigracji, wszak z natury swej jest ona dążeniem ku przyszłości i stan obecny traktuje jako rzeczywistość do przezwyciężenia, a przecież zarazem rozbudowuje teraźniejszość o setki instytucji, organizacji, wspólnot, które gęstą siatką pokrywają emigracyjne terytoria. I one też tworzą żywą tkankę społeczności uchodźczej, sumując się w obraz jej kultury.

Emigracja należy do porządku kultury w dwojakim sensie: wytwarza dobra kultury łącznie z najbardziej wysublimowanymi jej składnikami, do których należy zbiór różnych działań twórczych (literatura, plastyka, muzyka, architektura, nauka i tym podobne), ale i samą swoją obecnością, stanem faktycznym trwania  k r e u j e  świat sensów odnoszących się do rozumienia losów człowieka, jego kondycji duchowej, sposobów przeżywania historii i tym podobnych. Innymi słowy, samo istnienie emigracji jako zjawiska uświadamia ujawniającą się dramatycznie dekompozycję świata, poświadcza rażące naruszenie jego moralnego ładu, uruchamiając ogromne bogactwo znaczeń egzystencjalnych, będących przedmiotem refleksji różnych wyspecjalizowanych dziedzin wiedzy. Owa samokreacja sensów spotyka się jednocześnie z bogatym zbiorem działań twórczych, któremu należy stawiać pytania, czy jest to przypadkowy zbiór autonomicznych jednostek, czy też zbiór wewnętrznie uporządkowany? A jeśli tak, to uporządkowany wedle jakich zasad (narodowych, ideowych, światopoglądowych, estetycznych i tak dalej) i czy zachowuje zdolność innowacyjną, to znaczy na ile jest podatny na przyjmowanie nowych wzorów, na przykład właściwych państwu osiedlenia? W obu porządkach kulturowego rozumienia zjawiska emigracji kryje się rzeczywiste bogactwo wyzwań badawczych.

Z perspektywy emigracyjnej w pierwszej fazie jej instytucjonalnego osadzania się w obcym świecie Europa jawiła się jako kontynent, który niemal całkowicie zdawał się tracić swą dotychczasową tożsamość. Postrzegając zatem swoje miejsce jako rzeczywistość w stanie zagrożenia, siłą rzeczy emigracja w kodeksie swych obowiązków umieszczała w planie centralnym postulat „pamięci i przetrwania”, co mogło nie bez racji stwarzać wrażenie, iż podstawową strategią zachowań jest strategia obrony dotychczasowej tożsamości. Ale błędem byłoby przekonanie, że ta właśnie strategia wyczerpuje znamiona emigracyjności.

Nastawienie na przechowanie zagrożonego kodu kulturowego jest, poza wszystkim, próbą przeciwstawienia się grożącej możliwości utraty zdolności komunikacyjnej z pozostałą częścią społeczeństwa, od której emigranci zostali odłączeni. W perspektywie antropologicznej jest to, jak pisze David Williams w studium Wygnaniec jako antytwórca, lęk przed wizją wygnania jako pozbawieniem daru mowy i porozumienia22. Ale nastawienie to nie wyklucza też witalności zdobywczej, anektującej nowe obszary. Podobnie jak interpretacja emigracji jako przeżycia negatywnego zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i zbiorowym, musi jednocześnie uwzględnić fakt, że emigracja jest też stanem pożądanym, poszukiwaniem radykalnej odmiany złego losu, marzeniem wpisanym również w kondycję ducha polskiego23. Nie może dziwić więc, że w rozumieniu składników tożsamości polskiej zagadnienie emigracji zajmuje miejsce specjalne. Emigracja jest tu bowiem zarówno niezwykle ważnym elementem doświadczania i przeżywania historii, dramatycznym apelem o zachowanie społecznych ram pamięci, jak i nośnikiem społecznych mitów. Należy jednocześnie do sfery zachowań racjonalno-celowych, jak i do sfery sensów kulturowych poddanych silnemu ciśnieniu mitologizacji i mistyfikacji. Nie tylko precyzyjne rozróżnienie owych sfer, ale i świadomość ich jednoczesnego udziału w kumulowaniu się znaczeń, które stwarza emigracja, stanowi niebagatelne wyzwanie badawcze.

3

Należy pytać także, czym doświadczenie emigracji XX wieku wzbogaciło obowiązujący przez dwa stulecia paradygmat. Trzeba zwrócić tu uwagę na  t r z y  przynajmniej jakości zależne w jakiejś mierze od faktu, który istotnie różni naszą współczesną emigrację XX wieku od jej wielkiej poprzedniczki. Emigracja niepodległościowa 1945 roku jest mianowicie emigracją  d ł u g i e g o   t r w a n i a  (kilkadziesiąt lat) w prawie nienaruszonym, mało ubożejącym, a raczej wzbogacającym się dzięki kolejnym falom emigracyjnym, kształcie społecznego zinstytucjonalizowania, jeśli można się tak niezręcznie wyrazić. Ten właśnie fakt wydatnie sprzyjał pobudzeniu i intensyfikacji wcześniej nieznanych w takiej skali ról, jakie przyszło emigrantom spełniać. Myślę tu przede wszystkim o trzech zespołach zagadnień.

Wieloletnie osadzenie wychodźstwa w nowych przestrzeniach geograficznych skutkowało dwiema przynajmniej ważnymi konsekwencjami. Jeśli przyjąć za Danutą Mostwin, że emigracja jest procesem kulturotwórczym24, to nawet powierzchowna lektura dzieł pisanych na obczyźnie po 1945 roku wyraźnie odsłania jeden z najważniejszych elementów tego procesu, mianowicie to, jak początkowo wroga i traktowana niechętnie, obca  p r z e s t r z e ń  w miarę upływu czasu powoli przekształca się w akceptowane  m i e j s c e.  Miejsce to zyskuje też w końcu miano  d o m u.  Nie tymczasowego, nie przejściowego, ale rzeczywistego ze wszystkimi tego konsekwencjami, gdyż ów nowy dom staje się zbiorem wartości bliższych nawet niż te, które skrywała w sobie pierwotna ojczyzna25.

Ten długi proces akulturacji, tak wyraźnie widoczny w literaturze XX wieku, uświadamia  a n e k t u j ą c ą  siłę wyobraźni pisarskich, które teraz biorą w swoje posiadanie rozległe terytoria świata. Stąd też mamy dziś w literaturze współczesnej emigracji plastyczną mapę świata trwale zatrzymanego w literackiej polszczyźnie26. Londyn Jerzego Pietrkiewicza czy Mariana Czuchnowskiego, Neapol Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Madryt i Hiszpania Józefa Łobodowskiego, Kanada Wacława Iwaniuka, Adama Tomaszewskiego, Bogdana Czaykowskiego, Kalifornia Czesława Miłosza, Chicago Adama Lizakowskiego, Australia Andrzeja Chciuka i Zdzisława Marka, to tylko niektóre przykłady owego procesu.

Temu aspektowi energii twórczej towarzyszy też druga funkcja, ściśle związana z trwającym w czasie procesem kulturotwórczym, mianowicie potrzeba  m e d i a c j i  między kulturami, potrzeba przekładu i konfrontacji, przy czym nie chodzi tu tylko o działalność translatorską w dosłownym znaczeniu (skądinąd na emigracji właśnie wyrosło też grono znakomitych tłumaczy), ale o złożony proces transkrypcji polskiego dziedzictwa wyobraźni na nowe kody kulturowe. Jednym z elementów tego zjawiska są choćby uwieńczone mniejszym lub większym powodzeniem próby twórczości w języku państwa osiedlenia i nie muszą one, wbrew temu, co sugerował niegdyś Émile Cioran, być czytane jako rodzaj „heroicznej zdrady” pociągającej za sobą konieczność zerwania z sobą samym27. Przykład pisanej w języku angielskim prozy powieściowej Jerzego Pietrkiewicza czy Wiesława Kuniczaka może być tego potwierdzeniem.

Obie funkcje, anektująca i mediacyjna, nie eliminują jednakże zasadniczej treści, która zawsze kryje się u podstaw doświadczenia emigracji. Treścią tą, odkształcającą w mniej lub bardziej zauważalny sposób wszelkie wizje zadomowienia i akceptacji losu, jest przeżywanie emigracji jako  d r a m a t u   p o w r o t u.  Dramatu w wielorakim znaczeniu tego słowa, bo raz jest to dramat daremnego wyczekiwania na odmianę wymuszonego przez historię losu, gdy możliwość powrotu, za sprawą strażników granic, oddala się w nieokreśloną przyszłość i nie wiadomo, jak długo przyjdzie żyć (już zawsze?) z piętnem wykluczonego; innym razem jest to dramat mający swe źródło w takim oswojeniu się z faktem emigracyjnej egzystencji, zadomowienia się w niej na tyle, że każda myśl o powrocie jest w gruncie rzeczy, jak pisał w jednym z wierszy Czesław Bednarczyk, tylko „kłamliwym błyskaniem oczami”. Właśnie niczym innym, jak tylko wybiegiem, rodzajem samouspokojenia mającego oszukać doskwierające niekiedy poczucie sprzeniewierzenia się wspólnocie, co jednak nie jest w stanie wyrugować silniejszego uczucia narastającej  o b c o ś c i  wobec tej wspólnoty, bo „nikt tam nie zrozumie ile się w nas życia nazbierało”28. Tym bardziej więc emigrant znajduje coraz większe upodobanie w takim a nie innym wymiarze swego losu, traktując go, by użyć słów Ciorana, jako nowy rodzaj obywatelstwa ze wszystkimi tego konsekwencjami29.

Tak widziane wygnanie – a nie przypadkowo to właśnie słowo tak często pojawia się w pismach emigrantów, co jest osobnym, złożonym zagadnieniem30 – stanowi, jak wiadomo, podstawę całej kultury europejskiej, uniwersalizuje ono jednostkowe doświadczenia przez wpisanie ich w symbolikę wielkich kontekstów kulturowych, jakie decydują o duchu europejskim. Wierność ziemi, z której zostało się wygnanym, pragnienie powrotu, ale i los widziany w perspektywie kary, wszystko to znajduje swoje literackie świadectwa w XX, jak i XIX stuleciu i były to – do niedawna jeszcze – świadectwa wsparte li tylko na sile imaginacji i pamięci. Tymczasem bieg wydarzeń historycznych sprawił, że to, co wydawało się niemożliwe, stało się możliwe. Nowa sytuacja zaoferowała literaturze nieznane jej dotąd w takiej skali doświadczenie, bo przecież w historyczną naukę przeszłości wpisane było przekonanie, że emigracje na ogół nie wracają. Nie wracają nie tylko dlatego, że nie pozwalają na to względy polityczne, ale i z powodów uzasadnionych psychologicznie, gdyż czas emigracji, jeśli tylko trwa dostatecznie długo, zużywa możliwość dostosowania się do warunków, jakie emigrant siłą rzeczy, po latach nieobecności, zastałby w kraju pochodzenia. Jak pisze w Zdradzonych testamentach Milan Kundera: „Jedynie powrót po długiej nieobecności do kraju rodzinnego może objawić substancjalną obcość świata i egzystencji”31 i powtarza tę diagnozę w powieści Niewiedza. Mamy też w literaturze naszej dostatecznie dużo świadectw, jak towarzysząca wychodźcom myśl o powrocie, w miarę upływu czasu, przekształca się w dobrze opanowaną rolę, ale tylko rolę, jaką powtarza się bez wiary w możliwość zgody na powrót rzeczywisty. Niemniej przed literaturą emigracji stanęła szansa jedyna w swym rodzaju, szansa konfrontacji pamięci z realnym wyglądem rzeczy. To, co przez lata poddawane było zabiegom mitologizacji i idealizacji, może teraz przejrzeć się w lustrze realnego świata.

4

Jeśli była mowa o podjęciu i ożywieniu paradygmatu romantycznego, to trzeba też raz jeszcze podkreślić, jak szybko ów węzłowy składnik emigracyjnej świadomości zyskiwał status  p o p u l a r n e g o  oglądu świata, odklejając się od dramatycznej wersji wpisanej w kulturę wysoką, by w końcu nieuchronnie przekształcić się w kicz emigracyjny. To obszar prawie niezbadany, pozostający poza polem obserwacji i refleksji historycznoliterackiej. Mowa tu między innymi o literaturze – powiedzmy tak – polonijnej, bujnie rozkwitającej na dalekich peryferiach kultury wysokiej i z założenia niechętnej przyjętym dziś standardom literackiej aksjologii. Ten typ literatury peryferyjnej istnieje praktycznie poza systemem komunikacji krytycznoliterackiej, tworzy obieg zamknięty, ograniczony do społeczności lokalnej, w której twórca taki jest osadzony, i w której znajduje akceptację i zrozumienie. Tam dopiero można prześledzić wszystkie wynaturzenia emigracyjnego kodu powielającego w nieskończoność stereotyp nostalgiczny, patriotyczny, narodowy i religijny32. Choć wydawałoby się, że tradycyjne jakości tak zwanej kultury polonijnej w sposób naturalny obumierają wraz z procesami akulturacji, asymilacji i wreszcie pod przemożnym wpływem ekspansywnej kultury masowej, co – jak chce współczesna socjologia – prowadzić ma do marginalizacji etniczności, to jednak tak nie jest z punktu widzenia aktywności lokalnych środowisk. Dynamika zachowań i typ uprawianej tam twórczości zdają się przeczyć formułowanym diagnozom.

Warto o tym pamiętać z dwóch przynajmniej powodów. Raz dlatego, że ten rodzaj polonijnej paraliteratury przenosi w sobie w stanie nieskażonym niemal wszystkie składniki popularnego kodu emigracyjnego wywiedzione wprost z XIX wieku; zgoda, że sprowadzone teraz do martwego stereotypu, bez śladu innowacyjności i samodzielności, ale ciągle jeszcze sugerujące swoją sprawność w wyrażaniu emocji także dzisiejszego emigranta i budzące u niego zaufanie. Po wtóre zaś z uwagi na trapiące nas dziś pytanie, czy paradygmat kultury podzielonej przez dwa stulecia na kraj i emigrację odchodzi na naszych oczach w przeszłość, podobnie jak dzieje się to z paradygmatem symboliczno-romantycznym i innymi? Jeśli przyjąć, że czas po roku 1990 jest czasem głębokich zmian paradygmatów kultury, a tak zapewne jest, to pewnie i tak, ale pamiętać też trzeba, że nie odchodzą one tak łatwo, przeciwnie – chcą podtrzymać swą trwałość i dowodzić, że ich aktywność (choćby na peryferiach) ma swoje uzasadnienie33.

Projekt kodeksu duchowego nowej emigracji

W szkicowanych przez badaczy, krytyków, pamiętnikarzy i uczestników życia intelektualno-artystycznego emigracji niepodległościowej 1945 roku próbach pobieżnego choćby zsumowania dokonań Tymona Terleckiego jeden zwłaszcza rys jego osobowości uderza przede wszystkim. I w nim też – jak należy przypuszczać – kryje się tajemnica, by posłużyć się sformułowaniem samego Terleckiego, „gatunku osoby” tak wyraziście rysującej się w pamięci współczesnych. To wizerunek człowieka o niespożytej energii twórczej, która szukała ujścia nie tylko w zaciszu pracy gabinetowej, ale przeciwnie – o wiele częściej potwierdzenie znajdowała w świecie zewnętrznym, o którego kształt, charakter, wymiar życia zbiorowego zabiegał nieustannie wzmożonym napięciem woli skutecznego działania.

Ten rys osobowości rozpoznawalny już był w latach dojrzewania twórczego w Polsce niepodległej, gdy Terlecki, teatrolog, krytyk literacki, redaktor periodyków i wykładowca, zdobywał sobie niekłamany autorytet w kręgach intelektualnych Lwowa i Warszawy. Nie stracił on nic na wyrazistości w latach wojny, czego przykładem aktywność Terleckiego, przecież nie tylko publicystyczna i redakcyjna, w kręgu „Polski Walczącej”1. Pełnię swą wreszcie uzyskał w latach emigracji, gdy przyszło Terleckiemu, z własnego wyboru i poczucia szczególnej odpowiedzialności, wcielać się w wiele ról społecznych, których iunctim stanowiła potrzeba nieustannego pobudzania życia zbiorowego do aktywności realizującej racjonalno-celowy kodeks emigranta politycznego. Wystarczy uważnie prześledzić długi spis w katalogu zatrudnień i pełnionych przez Terleckiego funkcji, podejmowanych przezeń i realizowanych z uporem inicjatyw, zapisanych stron w czasopismach i almanachach z pierwszych lat emigracji, by uświadomić sobie, jak intensywne to było życie2, jak bez reszty podporządkowane woli działania wbrew narzucającemu się wówczas z taką siłą klimatowi klęski i odrętwienia, rozproszenia sił, braku perspektyw i nadziei. Bo właśnie przeciw utrwaleniu się tego klimatu występował z taką pasją Terlecki, słusznie obawiając się, że może on prowadzić najkrótszą drogą do zepchnięcia emigracji w polityczny niebyt, odebrać jej nie tylko możliwość skutecznego zabiegania o dostrzeżenie jej racji, ale i podważyć sam sens owych racji, na co liczyli wówczas polityczni stratedzy kreślący nową mapę Europy. Był też Terlecki świadom zarówno tego, jakie on sam ponosi koszty takiego rozproszenia własnych sił na dziesiątki inicjatyw, jak i ograniczonej skuteczności owych zabiegów. U schyłku roku 1946 pisał w liście do Kazimierza Wierzyńskiego: „To może właśnie ten niepokój o sens i wyraz naszego emigracyjnego istnienia popycha mnie w rozproszenie, każe podejmować dziesiątek rzeczy, próbować i tak, i inaczej, i jeszcze, i jeszcze”3. Kilka tygodni wcześniej zaś skarżył się Mieczysławowi Grydzewskiemu, że: „Powoli pisanie na emigracji staje się zajęciem pod każdym względem bezprzedmiotowym i bezsensownym”4.

Wyznania takie nie mogą dziwić, zwłaszcza jeśli rzucić je już nie na tło ogólnych uwarunkowań życia dopiero co formującej się emigracji politycznej, zdezorientowanej i niepewnej swego statusu, ale na znacznie wymowniejsze w tej mierze tło osobistego losu pisarza. W tym czasie pozostawał jeszcze Terlecki redaktorem „Polski Walczącej”, listy na przykład do Grydzewskiego, słane na papierze firmowym tygodnika, podpisywał dumnie „kpt. Dr Tymon Terlecki”, ale też żył pod presją ciągłego zagrożenia istnienia pisma. „Jak Pan wie – pisał w jednym z listów do redaktora „Wiadomości” – mam tysiąc i jeden kłopotów z moim pisemkiem, któremu założono pętlę na gardło” (list z 28 października 1945). Ten wątek będzie się powtarzał aż do wyjścia pisarza z redakcji, co nastąpiło w końcu 1948 roku, choć na krótko jeszcze wróci do niej w sierpniu 1949 roku, by pismo ostatecznie zamknąć. Zatrudnienie to nie dawało jednak żadnych podstaw materialnej egzystencji, stąd też Terlecki nieustannie, będąc tak aktywnym w życiu publicznym emigracji, zabiega o minimalne choćby środki do życia. Wiele z tej strony odsłania zachowana korespondencja z Mieczysławem Grydzewskim, listy to wprawdzie dość suche i lakoniczne, na ogół ograniczające się do pilnych spraw redakcyjnych i autorskich, ale stałym ich wątkiem są też prośby i ponaglenia o drobne na ogół sumy pieniędzy. Oto kilka charakterystycznych wypisów z owej korespondencji, które mogą dać pojęcie o rozpiętości, jaka dzieli wówczas pasję działania na rzecz emigracji od pospolitości codziennego życia pozbawionego elementarnej równowagi materialnej:

„Wyjście z «Polski Walczącej» jest dla mnie ciężkim (choć nieuchronnym) przejściem także ze względów finansowych: z tygodnia na tydzień znalazłem się bez niczego, bez żadnych oszczędności, bez konkretniejszych widoków na zarobki” (list z 30 grudnia 1948).

„To mnie zmusza do powiedzenia rzeczy upokarzających dla mnie i których wolałbym nikomu nie mówić. W ubiegłym miesiącu zarobiłem dwa funty. Poprzednie były lepsze. Gdyby nie zasiłek dla bezrobotnych (1 funt tygodniowo) i niewielkie zresztą zarobki Toli [żony pisarza, Toli Korian] nie miałbym z czego żyć, musiałbym się zabrać do czego innego niż pisanie” (list bez daty, prawdopodobnie pisany w lipcu bądź sierpniu 1949).

„Błagam o pieniądze. Do okoliczności, o których pisałem wczoraj dochodzi nowa: w najbliższy piątek wylewają mnie z zasiłku dla bezrobotnych. Są dwie możliwości: albo będę musiał iść do fabryki, albo przekonam moich prześladowców, że jestem w stanie zarobić jako freelance journalist. W związku z tym błagam, aby się Pan «wypowiedział», co mi Pan chce płacić za dwie porcje «Notatek francuskich» miesięcznie” (list bez daty, wtorek, 1950?).

Oczywiście sytuacja Terleckiego na tle życia zbiorowego emigracji owego czasu nie była czymś wyjątkowym, przeciwnie – należałoby nawet uznać ją za typową, stąd też powtarzające się w różnych wariantach zdanie „Byłbym wdzięczny za trochę pieniędzy, bo mi bardzo ciężko” może być ważnym elementem socjologicznego opisu emigracji w latach jej formowania się. Niemniej jednak zdanie to, poza wszystkim, informuje nie tylko o dość dramatycznej w swych konsekwencjach próbie obrony przed realną groźbą deklasacji (w tym wypadku przymusowego wytrącenia z zawodu pisarza) nawet za cenę subiektywnego poczucia upokorzenia. Jest w tym jeszcze coś więcej, a co w pełni czytelne staje się, gdy uwzględnić cały kontekst owej sytuacji, tę gorączkową aktywność pisarza co rusz wkraczającego na nowe pola działalności. Terlecki, by chociaż w niewielkim stopniu przezwyciężyć doskwierającą mu mizerię życia codziennego, podejmował się wszak wykonywania różnych drobnych, acz czasochłonnych prac dziennikarskich, redakcyjnych, translatorskich, mając świadomość, że nie przyniosą mu one widocznego sukcesu finansowego. Zabiegał jedynie o niezbędne minimum, gdyż w hierarchii wyznawanych przezeń wartości wzgląd na interes jednostkowy był wyraźnie upodrzędniony wobec działania na rzecz sprawy ogólnej. I chciał też, by zasada taka wpisana została w kodeks etyczny emigranta, czemu dał zresztą bezpośredni wyraz w artykule Kompleks kobry z 1946 roku, gdzie poddał zasadniczej krytyce pozytywistyczną z ducha regułę „im będę bogatszy, tym bardziej będę niezależny”. Dla emigracji politycznej, jak mniemał, reguła ta łatwo mogłaby stać się pułapką izolującą od rzeczywistych zadań wychodźstwa, przekształcając je w pozbawioną ideowego rdzenia emigrację zarobkową. A to – zdaniem Terleckiego – byłoby równoznaczne z katastrofą.