A Pippa tańczy! - Gerhart Hauptmann - ebook

A Pippa tańczy! ebook

Hauptmann Gerhart

0,0

Opis

“A Pippa tańczy!” to sztuka Gerharta Hauptmanna, niemieckiego dramaturga i powieściopisarza, laureata literackiej Nagrody Nobla.

Sztuka ta, a właściwie bajka, podzielona jest na cztery akty i rozgrywa się w śląskich górach. Głównymi postaciami sztuki są, włoski technik hutniczy Tagliazoni oraz Pippa, jego córka.


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 82

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gerhart Hauptmann

A PIPPA TAŃCZY!

Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-272-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

OSOBY

Tagliazoni, włoski technik hutniczy Pippa, jego córka. Dyrektor huty szklanej. Stary Huhn, były wydymacz szkła. Michał Hellriegel, podróżujący czeladnik. Wann, postać mityczna, Wende, gospodarz szynku w Rotwassergrund. Kelnerka w tymże szynku. SchädlerAnton malarze szkła. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty robotnik leśny Jonathan, niemy służący u Wanna. Kilku wydymaczy szkła i malarzy (goście Wendego).

Wołowaty grajek na okarynie.

Bajka rozgrywa się w śląskich górach, późną zimą.

AKT I

 Izba gościnna w szynku starego Vendego w Ratwassergrund. Na prawo i w głębi drzwi, te ostatnie wychodzące na dziedziniec. W kącie po prawej ręce piec kaflowy, po lewej lada szynkowna. Mała okienka, ławki przy ścianach, ciemny belkowy sufit. Trzy stoły zajęte po lewej stronie. Przy pierwszym stole koło szynkwasu siedzą robotnicy lasowi, piją wódkę i piwo, paląc fajki. Przy drugim stole, więcej ku przodowi, siedzą lepiej ubrani goście: malarze szkła Schädler i Anton, kilku innych i 50 letni prawie Włoch Tagliazoni, grubiańsko wyglądający. Grają w karty. — Przy najbliższym stole usiadł Dyrektor huty; wysoki 40 letni, z małą główką, smukły i jak się zdaje energiczny. Nosi sztylpy, rajtuzy i jokejską marynarkę. Pół flaszki szampana i delikatny, napełniony kieliszek przy nim; na stole rajtpajcz. — Kilka lamp mdło się świeci. Przez okna pada w zadymione wnętrze izby jasny blask księżyca. Stary gospodarz Wende i wiejska dziewczyna, kelnerka usługują.

WENDE ( siwowłosy, spokojny, poważny wyraz twarzy): Jeszcze pół, panie dyrektorze?
DYREKTOR. Cóż znowu Wende? — Cała! — A szkapa dobrze wytarta?
WENDE. Sam byłem przy tem. Takie zwierzę zasługuje na to! wyglądało jak siwosz, całe spienione.
DYREKTOR Ostro jechałem!
WENDE. Rządowy koń.
DYREKTOR. Gorący! Wpadał czasem po brzuch do śniegu, a rwał naprzód!
WENDE ( z lekką ironią). Niezłomny sztamgast z pana dyrektora.
DYREKTOR ( bębniąc palcami po stole, śmieje się wesoło). Coś nadzwyczajnego, co? W styczniu dwugodzinna jazda przez las, stary nicponiu — to nie w kij dmuchał, co?! — Gotowe już moje pstrągi?
WENDE. Dobra rzecz wymaga dobrej chwili.
DYREKTOR. No, tak, tak tak! Tylko proszę być przyjemnym! — Czy ja co winien temu, że w tej pół-niemieckiej, a pół-czeskiej, opuszczonej karczmie musisz siedzieć, Wende?
WENDE. To nie, panie dyrektorze! Najwyżej, jeśli się będę musiał wynieść!
DYREKTOR. Tylko nie chlap, stary tetryku!
WENDE. Niechno pan wyjrzy przez okno.
DYREKTOR. E, wiem już, stara zapadła, konkurencyjna huta. W najbliższej przyszłości kupią ją na rumowisko. — Ty tylko nie potrzebujesz z tem ciągle wyjeżdżać. — Cóż się tu skarżyć? Źle to panu idzie! przychodzicie tu co dwie, trzy godziny i kupami gromadzicie pieniądze.
WENDE. Jakże długo będzie jeszcze trwało to zamieszanie? Kiedy tu obok, huta dwoma kominami dymiła, to jeszcze był spokojny zarobek — teraz, zeszło się na psy.
DYREKTOR. Iii, krętaczu! patrzno lepiej, żebym wino dostał!
 (Wende oddala się wzruszając ramionami. Przy karcianym stole gwar powstaje).
TAGLIAZONI ( gwałtownie): No signore! no signore! impossibile! ja położyć pieniądz. No signore! Pan się myli! no, signore...
SCHÄDLER. Stój, to jest, psia krew przeklęte kłamstwo!
TAGLIAZONI No, signore! per Bacco, jeszcze raz! Ladri! Ladri! assassimi, ti ammazzo!
ANTON ( do Schädlera). Ty, pożycz mi pieniędzy!
SCHÄDLER ( znajduje poszukiwaną monetę). To było twoje szczęście, przeklęty wszarzu!
DYREKTOR ( w stronę grających). No, przestaniecie już raz kiedy, ścierwy!?
ANTON. Po odjeździe pana dyrektora.
DYREKTOR. To możecie gonić potem nago za moją szkapą. Do tego chyba czasu przegracie już koszule!
ANTON. Zobaczymy, panie dyrektorze!
DYREKTOR. To wszystko dlatego, że hrabia grzesznie dużo daje wam zarabiać pieniędzy. Będę ja wam musiał przy sposobności trochę z zarobku postrącać. Im więcej macie, tem więcej przełajdaczycie!
ANTON. Zarabia hrabia i dyrektor pieniądze, to i malarzom nie spieszy się z głodu zdychać!
TAGLIAZONI ( zmieszał karty i zaczyna grę na nowo. Przy każdym z grających leżą prawdziwe kupki złota). Basta! incominciamo odesso!
DYREKTOR. Dove è vostra filia oggi.
TAGLIAZONI. Dorne, signore! è ora mi pare.
DYREKTOR. Altro che!
 (Milczy lekko zakłopotany. Podczas tego stawia przed nim Wende pstrągi i dzwoni na kelnerkę, która wnosi równocześnie ziemniaki i flaszkę szampana)
DYREKTOR ( westchnąwszy). Koniec końców nudno tu u pana dzisiaj Wende, to czegoby się chciało dostać, nie macie.
WENDE ( powściągając się w swoich zabiegach koło gościa, szorstko). To proszę na przyszłość iść sobie gdzieindziej!
DYREKTOR ( obraca się poza siebie i patrzy przez okienko). Któż to tam tak chrzuści po śniegu? — tak jakby się po szczerbach ropotał!
WENDE. Szczerb jest chyba podostatkiem koło hutniczych buraków.
DYREKTOR. Olbrzymi cień! Kto to też może być?
WENDE ( chucha na szybę). Najwyżej stary wydymacz szkła. Straszydło ze starej huty, co to ani żyć, ani umrzeć nie może! — A cóż, zrobił pan już koniec ze swojem Sofienau; dlaczego nie prowadzi je pan dalej, jako filii?
DYREKTOR. Bo to do niczego nie prowadzi, a dyablo kosztuje! ( Ciągle patrząc przez okno) Ośmnaście stopni! widno! jasno, jak w pogodny dzień! do szaleństwa już doprowadzić może to wyiskrzone niebo — niebiesko, wszystko niebieskie! ( obraca się; nad talerzem). Nawet pstrągi! — Jak te szelmy mordy pootwierały.
 (Wchodzi olbrzymi mężczyzna, długie, czerwone włosy, krzaczaste brwi, czerwona broda, od stóp do głów w łachmanach. Stawia na boku swoje drewniane chodaki, wytrzeszcza swoje wodniste, czerwono-oprawne oczy, przyczem zamyka i otwiera z mrukiem mokre, napęczniałe usta)
DYREKTOR ( jedząc widocznie bez apetytu pstrągi). Stary Huhn! coś sobie mruczy? Staremu Huhnowi kieliszek mocnego groku, Wende — No, cóż to się tak we mnie wgapiliście?
 (Stary Huhn mrucząc ciągle i wytrzeszczając na dyrektora oczy, wsunął się za stół, przy prawej ścianie, między piecem a drzwiami).
PIERWSZY ROBOTNIK. On nie chce tego skapować, że tu, w Rotwassergrund, niema roboty.
DRUGI ROBOTNIK. To znaczy, czasem przychodzi w nocy i tłucze się wewnątrz jak duch.
PIERWSZY ROBOTNIK. Wtedy zapala ogień w zimnym piecu hutniczym, staje przed starą dziurą piecową i wydyma olbrzymie kule szklane.
DRUGI ROBOTNIK. A wtenczas płuca jego są jak miech. Ja wiem! wtedy nie mógłby się z nim nikt zmierzyć.
TRZECI ROBOTNIK. A co robi stary Jakób, Huhn? — Aha: on teraz z ludźmi nie gada, bo w domu ma kawkę i z nią tylko cały dzień rozmawia.
DYREKTOR. A czemu się gałgan próżniaczy; czemu nie przylezie? mógłby przecież w Sofienau dostać robotę!
PIERWSZY ROBOTNIK. To mu za wielki świat.
DYREKTOR. Jeśli się na niego patrzy, ani się w Paryż wierzyć nie chce.
WENDE ( zajmuje skromnie miejsce przy stole dyrektora). Był pan znowu w Paryżu?
DYREKTOR. Trzy dni jak właśnie wróciłem. Olbrzymie zakupna zwiozłem!
WENDE. No, to się opłaci.
DYREKTOR. Opłaci się! Kosztuje, ale zawsze coś przyniesie; więcej nawet! — Można zwaryować Wende, jak się przyjedzie do tego Paryża: oświetlone restauracye! księżniczki w złocie, jedwabiach i brukselskich koronkach! Niewiasty z Palais Royal! na stołach nasze szkło, nasz czysty kryształ: rzeczy, które ot taki może włochaty olbrzym robił! — Do pioruna, jak tam to wszystko wygląda! i kiedy delikatna, cudna rączka taki kwiat szklany, taki drogocenny, szklany kwiat, ponad białemi piersiami, do gorących, farbowanych ust przyciska, z pod żaru spojrzeń: — — Jezus, człowiek się dziwi, że nie roztopi się, pod tem grzesznem spojrzeniem kobiecem! — Zdrów! ( Pije) — Zdrów Wende! Nie do poznania, co się to stało z naszymi fabrykatami!
KELNERKA ( podając staremu Huhnowi grok). Nie dotykać! gorące!
 (Stary Huhn bierze szklankę i bez ceremonii ciska ją o ziemię).
DYREKTOR ( zauważywszy to). Kroć sto tysięcy dyabłów!
 (Robotnicy wybuchają śmiechem).
PIERWSZY ROBOTNIK. Niech no pan pół kwarty zapłaci; zobaczy pan jak będzie żarzące się węgle połykał.
DRUGI ROBOTNIK. Rozwali kufę piwa, a potem skorupy schrupie jak cukier.
TRZECI ROBOTNIK. No, warto, żeby go pan raz widział, jak tańczy z tą małą Włoszką, przy okarynie ślepego Franka.
DYREKTOR. Franek, okaryna! — ( zwraca się do Tagliazoniego) Dieci lire, jeśli Pippa będzie tańczyła.
TAGLIAZONI ( zajęty grą). Non va. Impossibile, Signor padrone.
DYREKTOR. Yenti lire! — trenta...!?
TAGLIAZONI. No.
WENDE. W najgłębszym śnie właśnie leży, panie dyrektorze.
DYREKTOR ( w dalszym ciągu, kapryśnie) Quarauta!? — Zaprzestańcież na chwilę waszej dyabelskiej gry! Hycle! poco tu przyłazić? Nie można nawet widzieć jakiejś tam zbiegłej dziewuchy cygańskiej! noga moja nie postanie już w tej szulerskiej jaskini! — ( Prosząc dalej). — — Cinquanta.!
TAGLIAZONI ( grą zajęty bezmyślnie odpowiada przez ramię). No, no! no! no! no!!
DYREKTOR. Cento lire!
TAGLIAZONI ( krótko). Per cento, si!
 (Obraca się i zręcznie chwyta w locie niebieski banknot, który mu dyrektor rzuca).
DYREKTOR ( trochę podniecony). Moja Lwica dostała żreć?
KELNERKA. Tak jest, panie dyrektorze, pies już jadł.
DYREKTOR ( szorstko). Nie bresz!
KELNERKA. No jeśli mi się pan pyta, to muszą przecież odpowiadać!
DYREKTOR ( krótko, gwałtownie — poirytowany). Cicho, stul twoją nieumytą papę! — Hej, nie palić mi tam takich świństw, hołota! — i jak potem może tu, ta mała oddychać.
TAGLIAZONI ( wstał i woła przez drzwi w głębi dzikim głosem w stronę piętra). Pippa! Pippa! Vien gin, presto! Pippa — sempre avanti!
DYREKTOR ( swobodnie podnosząc się) Stal mordę, niech śpi — włoski łotrze!
TAGLIAZONI. Pippa!
DYREKTOR. Schowaj pieniądze wagabundo i nie budź jej! możesz sobie pieniądze zachować, już jej nie potrzebuję!
TAGLIAZONI. Come vuole. Grazie, signore, beh! —
 (Wzrusza zrezygnowanie ramionami, mechanicznie siadając znowu do gry)
DYREKTOR. Siodłać, Wende! Szkapa ze stajni!
PIPPA ( ukazuje się w drzwiach; zaspana, bojaźliwie przytulając się do futryny).
DYREKTOR ( zobaczył ją, zaskoczony). Otóż i ona! — — Co? — idź spać, Pippa! — A może jeszcze zupełnie nie spała? — Chodź, zwilż sobie usteczka, masz tu coś.
PIPPA ( idzie posłusznie do stołu i bierze kieliszek szampana).
DYREKTOR ( przytrzymując zgrabny kieliszek, którym pił). Smukła roślinka! Także Wenecyanka! — Cóż smakuje ci mała? —
PIPPA. Dziękuję, słodkie!
DYREKTOR. Chcesz wrócić się spać?
PIPPA. Nie.
DYREKTOR. Zimno ci?
PIPPA. Tu najczęściej.
DYREKTOR. Zapalcież przecie! Swoją drogą nie dziwię się zresztą, że marzniesz, ty delikatny, śliczny powojku! Chodź, siadaj i otul się moim płaszczem! Zrodziłaś się przecie w piecu hutniczym: tak mi się bowiem wczoraj właśnie śniło.
PIPPA. Brr! Siaduję chętnie tylko blizko takiego pieca!
DYREKTOR Jak mi się śniło, w środku jednak najchętniej. Widzisz, mam bzika! Stary osioł — dyrektor hutniczy, co to zamiast liczyć, sny miewa. Tle razy tylko żar z pieca bucha, widzę cię często jak salamandrę kręcącą się w rozjarzonem powietrzu. I dopiero po chwili, zwolna, w ciemnej się rozpływasz czeluści.
STARY HUHN. Te same sny co on i ja już miałem.
DYREKTOR. Cóż to tam znowu mruczysz potworze?
 (Pippa obraca zamyślona główkę, obserwując wszystkich, prawą ręką rozpuszczone, jasne, ciężkie włosy odrzucając na ramiona).
STARY HUHN. Cóż, zatańczymy, mały strachu?
DYREKTOR. Cóż znowu! Nie idzie mi już o taniec, ( Do Pippy). wystarcza mi, jeśli ty tylko tu jesteś! cudne dzidzi!
KELNERKA ( za