A może będzie właśnie tak - Renata Piątkowska - ebook + audiobook + książka

A może będzie właśnie tak ebook i audiobook

Renata Piątkowska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dzieci często marzą o tym, co będą robić kiedy dorosną. Niejeden chłopiec chciałby zostać strażakiem, a niejedna dziewczyna gwiazdą filmową. Niektórym już w dzieciństwie zdarza się ugasić prawdziwy pożar, namalować prawdziwy obraz lub choćby wyleczyć chore lalki i misie. O takich planach, marzeniach i przygodach pisze Renata Piątkowska w najnowszej książce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 52

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 25 min

Lektor:

Oceny
4,6 (118 ocen)
92
15
6
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mlodekamyki

Nie oderwiesz się od lektury

Urocze i dowcipne opowiastki w wersji czytanej przez Artura Barcisia to jedne z najlepszych dziecięcych historii. Świat ukazany z perspektywy dzieci wyzwala pokłady radości ale i refleksji - zależnie od wieku czytelnika. Kolejna wspaniała propozycja na spędzenie wspólnego czytelniczego czasu od Renaty Piątkowskiej! Zdecydowanie polecamy.
10
Sudgam

Nie oderwiesz się od lektury

Cudownie zabawna, słuchana regularnie przez cały trzeci rok życia, w czwartym też i jeszcze w piątym!
00
Tatanka

Nie oderwiesz się od lektury

Pięciolatek mówi, że książka jest trochę śmieszna i zabawna.
00
KindleLegimi

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo ciekawa, napisana lekko i z przymrużeniem oka. Bardzo podoba się Synkowi 👍
00
dwmirska

Nie oderwiesz się od lektury

Książka była interesująca i ciekawa. To jest moje piąte spotkanie z tą autorką i jak zawsze daję 5 gwiazdek Jestem Wojtek I mam 6.5 lat.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Re­na­ta Piąt­kow­ska 2008

Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two BIS 2008

ISBN 978-83-7551-339-4

Wy­daw­nic­two BIS

ul. Lędz­ka 44a 01-446 War­sza­wa

tel. (22) 877-27-05, 877-40-33; fax (22) 837-10-84

e-mail: bis­bis@wy­daw­nic­two­bis.com.pl

www.wy­daw­nic­two­bis.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Będę stra­ża­kiem.

Mar­twi mnie tyl­ko to, że wszy­scy chłop­cy w na­szym przed­szko­lu chcą zo­stać stra­ża­ka­mi. Na­wet Fi­lip, któ­ry za­wsze chciał być kow­bo­jem, też na­gle zmie­nił zda­nie. Oni mi chy­ba ro­bią na złość! Prze­cież jak nas bę­dzie aż tylu, to dla wszyst­kich nie wy­star­czy po­ża­rów! Skoń­czy się tak, że bę­dzie­my się kłó­cić o ga­śni­ce i wy­ry­wać so­bie si­kaw­ki. Do­brze, że mam wła­sne wia­der­ko i pi­sto­let na wodę, to za­cznę ga­sić, za­nim oni skoń­czą się bić.

A po­tem bę­dzie jak w fil­mach. Wyj­dę z pło­mie­ni tro­chę okop­co­ny i usma­ro­wa­ny. W ja­kimś od­le­głym ką­cie znaj­dę bied­ną ofia­rę i ura­tu­ję ją w ostat­niej chwi­li. Wy­nio­sę na rę­kach le­d­wo żywą i za­raz po­tem wszyst­ko z hu­kiem się za­wa­li. Lu­dzie będą mnie po­dzi­wiać, po­kle­py­wać i chwa­lić, a ofia­ra do­sta­nie coś do pi­cia, opa­mię­ta się i za­cznie mi dzię­ko­wać. Le­ka­rze, jak to le­ka­rze, będą chcie­li mnie zba­dać i przy­kle­ić pla­ster, ale ja mach­nę lek­ce­wa­żą­co ręką i po­wiem:

– Zo­staw­cie, to dro­biazg. Nic mi nie jest.

Stra­ża­cy w fil­mach za­wsze tak mó­wią, na­wet jak są cięż­ko ran­ni i sto­ją w ka­łu­ży krwi. Le­ka­rze i tak nig­dy ich nie słu­cha­ją i od razu przy­kle­ja­ją pla­ster­ki.

W tym cza­sie gru­by Woj­tek stłu­cze chłop­ców na kwa­śne jabł­ko, od­bie­rze im si­kaw­kę i po­le­je wszyst­ko do­ko­ła. Po­żar bę­dzie uga­szo­ny, a my po­je­dzie­my wiel­kim czer­wo­nym au­tem do domu. No, tak to so­bie wy­obra­żam.

A tym­cza­sem za­kła­dam stra­żac­ki hełm, bio­rę mój pa­tyk, któ­ry raz jest to­por­kiem, raz mie­czem, a raz ka­ra­bi­nem, i idę do Ma­te­usza. Ma­te­usz jest moim naj­lep­szym ko­le­gą i miesz­ka tuż obok. Nie mu­szę chy­ba do­da­wać, że Ma­te­usz też chce zo­stać stra­ża­kiem i że gdy otwo­rzył mi drzwi, miał na gło­wie iden­tycz­ny hełm, a w ręce pa­tyk.

– Dzi­siaj po­ćwi­czy­my ścią­ga­nie kota z drze­wa – oznaj­mi­łem bez zbęd­nych wstę­pów, bo do­brze wiem, że to rów­nież na­le­ży do obo­wiąz­ków stra­ża­ków.

– Do­bra, tyl­ko że ja nie mam ani drze­wa, ani kota. – Ma­te­usz jak za­wsze pię­trzył trud­no­ści.

– Kę­dzior jest prze­cież bar­dzo po­dob­ny do kota. – Mó­wiąc to, spoj­rza­łem na ku­dła­te­go i wiecz­nie roz­czo­chra­ne­go cho­mi­ka, któ­ry jak zwy­kle drze­mał na sza­fie. – A sza­fa jest cała z de­sek, więc to ta­kie pra­wie drze­wo, no nie? – do­da­łem.

– Czy ja wiem? Prze­cież sza­fa jest nie­bie­ska, nic na niej nie ro­śnie i w ogó­le. – Ma­te­usz zno­wu szu­kał dziu­ry w ca­łym.

– Co ty, dzi­dziuś w pie­lu­chach je­steś czy stra­żak? – Roz­zło­ści­łem się. – Ru­sza­my do ak­cji, bo to bied­ne zwie­rzę nie wy­trzy­ma tam ani chwi­li dłu­żej.

Po­rów­na­nie do dzi­dziu­sia zro­bi­ło swo­je, bo Ma­te­usz wziął się wresz­cie do ro­bo­ty. Przy­su­nę­li­śmy do sza­fy sto­lik, po­sta­wi­li­śmy na nim krze­sło, po­tem jesz­cze kil­ka gru­bych ksią­żek i dra­bi­na była go­to­wa.

By­łem już w po­ło­wie dro­gi, Ma­te­usz mnie ubez­pie­czał, gdy Kę­dzior, nie cze­ka­jąc na ra­tu­nek, sam zlazł na zie­mię i znik­nął pod tap­cza­nem. Swo­ją dro­gą cie­ka­we, jak stra­ża­kom uda­je się zmu­sić kota, żeby sie­dział na drze­wie tak dłu­go, jak trze­ba?

– Po­wiem ci, że nig­dy nie lu­bi­łem tego cho­mi­ka. Mógł roz­czo­chra­niec je­den chwi­lę za­cze­kać. By­łem tak bli­sko. – Spoj­rza­łem z nie­chę­cią w ślad za zło­śli­wym gry­zo­niem.

– No, jak pech, to pech – skrzy­wił się Ma­te­usz i jak na stra­ża­ka przy­sta­ło, po­lał sza­fę wodą.

W koń­cu uzna­li­śmy, że ćwi­cze­nia były jed­nak uda­ne. Tak czy siak, Kę­dzior zo­stał ura­to­wa­ny, a sza­fa na wszel­ki wy­pa­dek jest mo­kra. I wszyst­ko by­ło­by do­brze, gdy­by nie mama Ma­te­usza, któ­ra na­rze­ka­ła, że nie moż­na nas spu­ścić z oka i za­bra­ła nam si­kaw­ki. Te­raz już wiem, że Ma­te­usz to ma­ru­dze­nie ma po ma­mie.

– Mu­si­my kie­dyś po­je­chać do mo­ich dziad­ków na wieś. Tam jest peł­no ro­bo­ty dla stra­ża­ków – po­wie­dzia­łem, pod­czas gdy Ma­te­usz pod­glą­dał przez dziur­kę od klu­cza, gdzie mama cho­wa na­sze si­kaw­ki.

Nie że­bym się chwa­lił, ale na­praw­dę mam naj­lep­szych dziad­ków na świe­cie. Mogę u nich co­dzien­nie wiel­kim gu­mo­wym wę­żem po­le­wać cały ogró­dek, a jesz­cze na ko­niec do­sta­ję w na­gro­dę bu­dyń z so­kiem. Ale co tam bu­dyń, wąż, ogró­dek, a na­wet cały dom – u dziad­ków naj­faj­niej­sza jest szo­pa na na­rzę­dzia. Obok gra­bi, ło­pat i wia­der są tam róż­ne skrzy­nie, sta­re krze­sła i w ogó­le wszyst­ko, co bab­cia każe wy­rzu­cić, a dzia­dek cho­wa, bo jak mówi: „To się jesz­cze kie­dyś może przy­dać”.

W tej szo­pie za­miesz­ka­ła też kie­dyś bez py­ta­nia czar­na kot­ka, któ­ra przy­szła nie wia­do­mo skąd. To wła­śnie ja zna­la­złem ją pew­ne­go razu w sta­rej skrzyn­ce na jabł­ka. Le­ża­ła tam so­bie jak­by nig­dy nic, a przy jej boku spa­ły trzy małe wo­recz­ki z ogon­ka­mi jak sznu­rów­ki i po­pi­ski­wa­ły przez sen. Na­wet ta­kie bez­pań­skie koty mu­szą się ja­koś na­zy­wać. Od razu wie­dzia­łem, że ża­den sza­nu­ją­cy się kot nie chciał­by mieć na imię Pu­szek albo Mru­czek, więc na­zwa­łem ko­cię­ta po stra­żac­ku: Ża­rek, Po­pio­łek i Dy­mek, a ich mama, chu­da i czar­na, do­sta­ła imię Spa­le­ni­zna. Dzi­siaj cała czwór­ka gra­su­je po ogro­dzie, plą­cze się pod no­ga­mi i broi, ile wle­zie. Lu­bię, jak ta ko­cia ro­dzi­na przy­cho­dzi do kuch­ni, pije mle­ko i mru­czy.

A jesz­cze bar­dziej lu­bię, jak przy­cho­dzi z wi­zy­tą wu­jek Sta­szek. Wu­jek nie pije mle­ka i nie mru­czy, ale za to bie­rze mnie na ko­la­na, pod­krę­ca wąsa i opo­wia­da o stra­ża­kach. Bo wu­jek sam jest stra­ża­kiem ochot­ni­kiem, to zna­czy, że na co dzień jest pie­ka­rzem, ale jak się gdzieś pali, to rzu­ca wszyst­ko i za­mie­nia się w stra­ża­ka. I to wła­śnie jest naj­faj­niej­sze, bo oka­zu­je się, że moż­na być na przy­kład za­kli­na­czem węży albo si­ła­czem, a jesz­cze oprócz tego, na ochot­ni­ka – stra­ża­kiem. Wu­jek do­brze wie, że ja też kie­dyś będę ga­sił po­ża­ry, ścią­gał z drzew koty, pod­krę­cał wąsa i jeź­dził wiel­kim czer­wo­nym au­tem – dla­te­go cza­sa­mi za­bie­ra mnie do praw­dzi­wej re­mi­zy.

Taka re­mi­za jest lep­sza na­wet od dziad­ko­wej szo­py. Kie­dy wu­jek za­brał mnie tam po raz pierw­szy, po­wie­dział:

– Przy­patrz się, Ada­siu, tu wisi por­tret świę­te­go Flo­ria­na. To pa­tron wszyst­kich stra­ża­ków.

Świę­ty Flo­rian na ob­ra­zie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go. Stał wśród chmur i po­le­wał wodą z dzban­ka ja­kiś pło­ną­cy na zie­mi do­mek. Miał su­per­płaszcz, dłu­gi i czer­wo­ny, któ­ry ło­po­tał mu na wie­trze. Wi­dać, jak go ma­lo­wa­li, to wia­ło.

Tuż obok ob­ra­zu wi­sia­ły za szyb­ką zdję­cia stra­ża­ków w ak­cji. W błysz­czą­cych heł­mach bie­ga­li tu i tam z to­por­ka­mi i dra­bi­na­mi. Wszę­dzie peł­no czar­ne­go dymu, a oni nic się nie boją, tyl­ko roz­wi­ja­ją gru­be węże i leją aż miło. Na in­nym zdję­ciu stra­ża­cy w pięk­nych mun­du­rach sto­ją rów­niut­ko, je­den obok dru­gie­go, a ja­kiś bar­dzo waż­ny pan przy­pi­na im me­da­le. Me­da­le są zło­te i mają ko­lo­ro­we wstą­żecz­ki. Też bym tak chciał.

Te­raz, kie­dy przy­cho­dzę z wuj­kiem do re­mi­zy, to już nie tra­cę cza­su na oglą­da­nie zdjęć za szyb­ką, tyl­ko po­zdra­wiam Flo­ria­na, zer­kam na jego su­per­płaszcz i idę po­dzi­wiać wozy stra­żac­kie.