Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dzieci często marzą o tym, co będą robić kiedy dorosną. Niejeden chłopiec chciałby zostać strażakiem, a niejedna dziewczyna gwiazdą filmową. Niektórym już w dzieciństwie zdarza się ugasić prawdziwy pożar, namalować prawdziwy obraz lub choćby wyleczyć chore lalki i misie. O takich planach, marzeniach i przygodach pisze Renata Piątkowska w najnowszej książce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 1 godz. 25 min
Lektor:
Copyright © Renata Piątkowska 2008
Copyright © Wydawnictwo BIS 2008
ISBN 978-83-7551-339-4
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a 01-446 Warszawa
tel. (22) 877-27-05, 877-40-33; fax (22) 837-10-84
e-mail: bisbis@wydawnictwobis.com.pl
www.wydawnictwobis.com.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Martwi mnie tylko to, że wszyscy chłopcy w naszym przedszkolu chcą zostać strażakami. Nawet Filip, który zawsze chciał być kowbojem, też nagle zmienił zdanie. Oni mi chyba robią na złość! Przecież jak nas będzie aż tylu, to dla wszystkich nie wystarczy pożarów! Skończy się tak, że będziemy się kłócić o gaśnice i wyrywać sobie sikawki. Dobrze, że mam własne wiaderko i pistolet na wodę, to zacznę gasić, zanim oni skończą się bić.
A potem będzie jak w filmach. Wyjdę z płomieni trochę okopcony i usmarowany. W jakimś odległym kącie znajdę biedną ofiarę i uratuję ją w ostatniej chwili. Wyniosę na rękach ledwo żywą i zaraz potem wszystko z hukiem się zawali. Ludzie będą mnie podziwiać, poklepywać i chwalić, a ofiara dostanie coś do picia, opamięta się i zacznie mi dziękować. Lekarze, jak to lekarze, będą chcieli mnie zbadać i przykleić plaster, ale ja machnę lekceważąco ręką i powiem:
– Zostawcie, to drobiazg. Nic mi nie jest.
Strażacy w filmach zawsze tak mówią, nawet jak są ciężko ranni i stoją w kałuży krwi. Lekarze i tak nigdy ich nie słuchają i od razu przyklejają plasterki.
W tym czasie gruby Wojtek stłucze chłopców na kwaśne jabłko, odbierze im sikawkę i poleje wszystko dokoła. Pożar będzie ugaszony, a my pojedziemy wielkim czerwonym autem do domu. No, tak to sobie wyobrażam.
A tymczasem zakładam strażacki hełm, biorę mój patyk, który raz jest toporkiem, raz mieczem, a raz karabinem, i idę do Mateusza. Mateusz jest moim najlepszym kolegą i mieszka tuż obok. Nie muszę chyba dodawać, że Mateusz też chce zostać strażakiem i że gdy otworzył mi drzwi, miał na głowie identyczny hełm, a w ręce patyk.
– Dzisiaj poćwiczymy ściąganie kota z drzewa – oznajmiłem bez zbędnych wstępów, bo dobrze wiem, że to również należy do obowiązków strażaków.
– Dobra, tylko że ja nie mam ani drzewa, ani kota. – Mateusz jak zawsze piętrzył trudności.
– Kędzior jest przecież bardzo podobny do kota. – Mówiąc to, spojrzałem na kudłatego i wiecznie rozczochranego chomika, który jak zwykle drzemał na szafie. – A szafa jest cała z desek, więc to takie prawie drzewo, no nie? – dodałem.
– Czy ja wiem? Przecież szafa jest niebieska, nic na niej nie rośnie i w ogóle. – Mateusz znowu szukał dziury w całym.
– Co ty, dzidziuś w pieluchach jesteś czy strażak? – Rozzłościłem się. – Ruszamy do akcji, bo to biedne zwierzę nie wytrzyma tam ani chwili dłużej.
Porównanie do dzidziusia zrobiło swoje, bo Mateusz wziął się wreszcie do roboty. Przysunęliśmy do szafy stolik, postawiliśmy na nim krzesło, potem jeszcze kilka grubych książek i drabina była gotowa.
Byłem już w połowie drogi, Mateusz mnie ubezpieczał, gdy Kędzior, nie czekając na ratunek, sam zlazł na ziemię i zniknął pod tapczanem. Swoją drogą ciekawe, jak strażakom udaje się zmusić kota, żeby siedział na drzewie tak długo, jak trzeba?
– Powiem ci, że nigdy nie lubiłem tego chomika. Mógł rozczochraniec jeden chwilę zaczekać. Byłem tak blisko. – Spojrzałem z niechęcią w ślad za złośliwym gryzoniem.
– No, jak pech, to pech – skrzywił się Mateusz i jak na strażaka przystało, polał szafę wodą.
W końcu uznaliśmy, że ćwiczenia były jednak udane. Tak czy siak, Kędzior został uratowany, a szafa na wszelki wypadek jest mokra. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie mama Mateusza, która narzekała, że nie można nas spuścić z oka i zabrała nam sikawki. Teraz już wiem, że Mateusz to marudzenie ma po mamie.
– Musimy kiedyś pojechać do moich dziadków na wieś. Tam jest pełno roboty dla strażaków – powiedziałem, podczas gdy Mateusz podglądał przez dziurkę od klucza, gdzie mama chowa nasze sikawki.
Nie żebym się chwalił, ale naprawdę mam najlepszych dziadków na świecie. Mogę u nich codziennie wielkim gumowym wężem polewać cały ogródek, a jeszcze na koniec dostaję w nagrodę budyń z sokiem. Ale co tam budyń, wąż, ogródek, a nawet cały dom – u dziadków najfajniejsza jest szopa na narzędzia. Obok grabi, łopat i wiader są tam różne skrzynie, stare krzesła i w ogóle wszystko, co babcia każe wyrzucić, a dziadek chowa, bo jak mówi: „To się jeszcze kiedyś może przydać”.
W tej szopie zamieszkała też kiedyś bez pytania czarna kotka, która przyszła nie wiadomo skąd. To właśnie ja znalazłem ją pewnego razu w starej skrzynce na jabłka. Leżała tam sobie jakby nigdy nic, a przy jej boku spały trzy małe woreczki z ogonkami jak sznurówki i popiskiwały przez sen. Nawet takie bezpańskie koty muszą się jakoś nazywać. Od razu wiedziałem, że żaden szanujący się kot nie chciałby mieć na imię Puszek albo Mruczek, więc nazwałem kocięta po strażacku: Żarek, Popiołek i Dymek, a ich mama, chuda i czarna, dostała imię Spalenizna. Dzisiaj cała czwórka grasuje po ogrodzie, plącze się pod nogami i broi, ile wlezie. Lubię, jak ta kocia rodzina przychodzi do kuchni, pije mleko i mruczy.
A jeszcze bardziej lubię, jak przychodzi z wizytą wujek Staszek. Wujek nie pije mleka i nie mruczy, ale za to bierze mnie na kolana, podkręca wąsa i opowiada o strażakach. Bo wujek sam jest strażakiem ochotnikiem, to znaczy, że na co dzień jest piekarzem, ale jak się gdzieś pali, to rzuca wszystko i zamienia się w strażaka. I to właśnie jest najfajniejsze, bo okazuje się, że można być na przykład zaklinaczem węży albo siłaczem, a jeszcze oprócz tego, na ochotnika – strażakiem. Wujek dobrze wie, że ja też kiedyś będę gasił pożary, ściągał z drzew koty, podkręcał wąsa i jeździł wielkim czerwonym autem – dlatego czasami zabiera mnie do prawdziwej remizy.
Taka remiza jest lepsza nawet od dziadkowej szopy. Kiedy wujek zabrał mnie tam po raz pierwszy, powiedział:
– Przypatrz się, Adasiu, tu wisi portret świętego Floriana. To patron wszystkich strażaków.
Święty Florian na obrazie wyglądał na zadowolonego. Stał wśród chmur i polewał wodą z dzbanka jakiś płonący na ziemi domek. Miał superpłaszcz, długi i czerwony, który łopotał mu na wietrze. Widać, jak go malowali, to wiało.
Tuż obok obrazu wisiały za szybką zdjęcia strażaków w akcji. W błyszczących hełmach biegali tu i tam z toporkami i drabinami. Wszędzie pełno czarnego dymu, a oni nic się nie boją, tylko rozwijają grube węże i leją aż miło. Na innym zdjęciu strażacy w pięknych mundurach stoją równiutko, jeden obok drugiego, a jakiś bardzo ważny pan przypina im medale. Medale są złote i mają kolorowe wstążeczki. Też bym tak chciał.
Teraz, kiedy przychodzę z wujkiem do remizy, to już nie tracę czasu na oglądanie zdjęć za szybką, tylko pozdrawiam Floriana, zerkam na jego superpłaszcz i idę podziwiać wozy strażackie.