A między nami wspomnienia - Gabriela Gargaś - ebook + książka

A między nami wspomnienia ebook

Gabriela Gargaś

4,5

Opis

Pamięć i wspomnienia. Tylko one pozostaną.

Życie nie oszczędzało Ady. Wczesne macierzyństwo, niedojrzały partner i doskwierająca samotność  całkowicie zmieniły jej podejście do świata i ludzi. Kolejna tragedia, po której trudno się pozbierać,

i dotkliwe rozstanie sprawiły, że kobieta nie widzi już celu i sensu życia.

Przepełniona rezygnacją, jedzie nad morze, by odwiedzić babcię Marysię, w rodzinie uznawaną za zdystansowaną i raczej oziębłą. Starsza pani zabiera wnuczkę w sentymentalną podróż, która zaczyna się niedługo przed wojną. Opowiada dzieje swojego życia, dotąd skrzętnie skrywane przed światem.

Czy historia wielkiej, zakazanej miłości sprzed lat będzie dla wnuczki lekcją i sprawi, że zapragnie  znowu żyć? Co łączy te dwie kobiety, skoro dzieli tyle lat? Czy okażą się dla siebie ratunkiem?

Gabriela Gargaś  w poruszającej opowieści o pięknie i sile miłości w trudnych, nieludzkich czasach, o wojnie i pragnieniu zachowania namiastki normalności i o tym, że mimo przerażających doświadczeń, z którymi trudno się pogodzić, trzeba znaleźć w sobie siłę, by dalej żyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (93 oceny)
56
32
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
angelaj-sz

Nie oderwiesz się od lektury

Prawdziwa, wzruszająca nie mogłam się od niej oderwać .
00
aneczka60

Nie oderwiesz się od lektury

i to jest jedna z lepszych książek tej pisarki
00
Annaz1

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągjąca
00
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
tbrzeski77

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo wzruszająca. dziękuję
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Gabriela Gargaś, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktorki prowadzące: Monika Długa, Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Andżelika Stasiłowicz

Redakcja: SEITON, www.seiton.pl

Korekta: SEITON, www.seiton.pl, Marta Akuszewska

Projekt typograficzny i łamanie: Grzegorz Kalisiak

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Stuart Cox | Getty Images

Grafiki na okładce: © Aleksandarvelaseviv | iStock, © Pingebat | Shutterstock

Fotografia autorki na skrzydełku: Bartosz Wileński

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

Wydanie II

 

eISBN 978-83-67176-54-5

 

Niniejsza powieść jest wytworem mojej wyobraźni. Nie jest to powieść historyczna, aczkolwiek niektóre fakty znane są z historii. Wszyscy bohaterowie są fikcyjni, a jakiekolwiek podobieństwo do istniejących osób jest przypadkowe.

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Czasami robimy coś z pełną świadomością, wiedząc jednocześnie, że nie powinniśmy tego robić.

 

Autor nieznany

 

 

 

 

 

 

 

 

Nigdy nie umiałam jej sobie wyobrazić. Miłości, która jest tak niepodważalna, że mogę być zapłakana i rozbita, a mimo to pewna, że ktoś będzie mnie trzymał i chciał, bym następnego dnia obudziła się przy nim.

 

Elina Hirvonen

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Każdy z nas ma swoją historię utkaną z tysięcy przeżyć. Każda historia to suma doświadczeń i wyborów. To trudne relacje, uśmiechy i wylane łzy. Upadki i wzloty. Choć ja wolę sądzić, że tych wzlotów jest więcej niż upadków. Są historie głośno wypowiedziane i te, o których nikt nie słyszał. Każda historia coś znaczy. Każdy uśmiech, każda łza, każde szczęście i każde cierpienie kształtują nasze człowieczeństwo.

Dla każdego człowieka jego własna historia jest najważniejsza. Historia, która ukształtowała taką, a nie inną jednostkę.

— Wiesz, że czasami chciałabym zniknąć — powiedziałam do babci.

— Wiem, wiem — odpowiedziała z rozbrajającą szczerością. — I na pewno nie tylko ja to wiem, ale też tamten pan w garniturze biegnący do pracy, i dziewczyna o smutnym spojrzeniu karmiąca łabędzie, i szczęśliwa mężatka, i dorastający chłopak. Wszyscy przynajmniej jeden raz w życiu chcieli na chwilę zniknąć, zapomnieć, zakopać się w swojej norze, do której nikt nie ma dostępu. Każdego spotkało mniejsze lub większe nieszczęście. Każdy z nas miał kiedyś złamane serce, rozdartą duszę. Dokonał złego wyboru, postawił wszystko na jedną kartę.

— Czasami trudno się podnieść.

— Bardzo trudno, zwłaszcza kiedy wszystko cię boli. Tylko że życie biegnie do przodu — czy tego chcemy, czy nie. Nie warto rozpamiętywać tego, co boli, lepiej się skupić na tym, co dobre.

 

Długo nie mogłam zasnąć.

Myślałam o mężczyźnie, którego tak bardzo kochałam. Pamiętam, jak sześć lat temu uwierzyłam w nas. I chciałam, żeby to, co nas łączyło, było na zawsze, ale wiem, że teraz nie ma dla nas szansy. Pamiętam wszystkie te chwile, w których zamykaliśmy cały nasz świat: słodycz truskawek, spacer boso po zroszonej trawie, wspólne śniadania, pocałunki na dzień dobry, wszystkie początki i końce… Uwielbiałam czuć w sobie jego słowa.

Tak pięknie do mnie mówił. Potrafił zaczarować mnie słowami. Te mnie rozgrzewały, kiedy było mi zimno. A ja miałam łzy w oczach, kiedy tak czule do mnie mówił — taki ze mnie tkliwy wrażliwiec. Potrafiliśmy rozmawiać ze sobą godzinami, a ja już wtedy bałam się, że wyczerpiemy wszystkie tematy do rozmowy i nadejdzie taki dzień, kiedy nie będziemy mieli już sobie nic do powiedzenia.

I nadszedł ten dzień, kiedy nie tylko nie mogliśmy ze sobą rozmawiać, ale nawet na siebie patrzeć. To znaczy, ja nie mogłam patrzeć na niego. Nienawidziłam go i kochałam… A może na odwrót: najpierw kochałam, a potem nienawidziłam?

Zacisnęłam mocniej powieki. Tęsknię za nim. W myślach prowadzę z nim rozmowy:

— Tęsknię za listami, których do mnie nie napisałeś.

— Wiesz, ja nie lubię pisać esemesów.

— Tęsknię za widokiem twojej uśmiechniętej twarzy.

— Wiesz, ja nie lubię za długo patrzeć w monitor.

— Tęsknię za naszymi długimi rozmowami.

— Wiesz, ja nie lubię pić kawy w pośpiechu, parzy w usta.

— Tęsknię za twoim czułym dotykiem, długim pocałunkiem.

— Wiesz, szybki seks mnie nie zadowala.

— Tęsknię.

— Wiesz, ja naprawdę tęsknię do ciebie…

 

Następnego dnia poszłam do parku. Od kilku dni przychodziłam tam codziennie. Siadałam na ławce otoczonej z dwóch stron krzewami. Z dala od ludzkich spojrzeń czułam się dobrze. Praktycznie trudno mnie było dojrzeć, więc sama mogłam obserwować ludzi. Codziennie do parku przychodziła szykowna staruszka. Ubrana w popielaty sweter, eleganckie spodnie. Jej głowę zdobił szary kapelusik ozdobiony czerwoną wstążką. Podpierała się laską, widać było, że chodzenie sprawia jej już trudność. Mimo wszystko jej ruchy były pełne lekkości, jakby na przekór całemu światu, na przekór starości chciała iść do przodu, czuć każdy mięsień, każdą komórkę swojego ciała, czuć życie. Zanim dotarła do ławki, zatrzymała się, przymknęła powieki i głęboko westchnęła. Myślę, że była uparta i lekko zadziorna. W jej oczach malowało się dobro i jakaś olbrzymia radość. Siadała na ławce naprzeciwko mnie. Nasze spojrzenia dość często się krzyżowały, ale wtedy ja przesuwałam się na koniec ławki, chowając się za zaroślami.

To był ten gorszy dzień. Wciąż mi się one zdarzały. Mimo że od tragedii minęło już sześć lat, ja wciąż rozmyślałam o tym, co się stało. Praktycznie codziennie rozdrapywałam rany, ale tego dnia były one tak poszarpane, że mocno krwawiły.

Usiadłam na ławce i płakałam. Po pewnej chwili płacz zamienił się w szloch. I nagle poczułam czyjś dotyk na swoim ramieniu. To była ta staruszka. Z jej twarzy biło ciepło, którym mogłaby obdarzyć niejedną osobę. Miała oczy tak błękitne jak toń wody w ciepłe, letnie popołudnie. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i otarła mi łzy. Zdziwiło mnie jej zachowanie, ale poczułam to ciepło, które rozprzestrzeniło się w moim ciele. Między mną a nią działo się coś dziwnego, wręcz metafizycznego. A potem ona chwyciła moje dłonie w swoje ręce.

— Nie znam cię i bardzo tego żałuję, bo widzę w twoich oczach tyle smutku… I mogłybyśmy porozmawiać o tym, co cię boli, i o tym, z czego się kiedyś śmiałaś, ale jesteśmy tu tylko na chwilę… Nie znam cię, ale kimkolwiek jesteś, życzę ci szczęścia… Jesteś wyjątkowa. Każdy z nas jest niepowtarzalny. I gdybym była czarodziejką, sięgnęłabym po różdżkę i spełniła twoje marzenia. Wymalowałabym na twoich ustach uśmiech, dałabym ci trochę pewności siebie, odpędziłabym tę troskę z twojego serca. I uniosłabym twoją dłoń wysoko, byś mogła sięgnąć gwiazd, bo zasługujesz na to, co najlepsze. I pewnie teraz wszystko wydaje ci się takie pogmatwane i poplątane, ale uwierz mi, kiedyś wszystko się wyprostuje i będzie lepiej. Będzie lepiej! Zaufaj mi. Szkoda, że tak mało się znamy… — powiedziała i uśmiechnęła się do mnie.

I ja odwzajemniłam jej uśmiech. Chciałam coś powiedzieć, ale zrezygnowałam.

Staruszka chwyciła swoją laskę i ruszyła w stronę bramy. Długo patrzyłam w tamtą stronę. A potem, nie wiadomo dlaczego, przypominała mi się historyjka opisana w jednej z gazet:

 

— Dzień dobry. Mam zamiar wyruszyć na poszukiwanie Szczęścia. Chciałbym zaopatrzyć się na drogę.

— Proszę się rozejrzeć.

— Ile kosztuje Miłość?

— Jest najcięższa, daleko pan z nią nie zajdzie. Zresztą, mając Miłość, pan w ogóle nigdzie nie pójdzie… Wyrzucić też jej się nie da, bo szkoda — to jest bardzo droga Miłość.

— Dobrze, w takim razie wezmę Słowa.

— Słowa to dobry wybór… Prawie nic nie ważą, tym bardziej że są puste… Można w nich przechowywać różne różności.

— Doskonale… A może wezmę też kilka Słodkich Ambicji?

— Nie wiem, czy pan je udźwignie. No i są piekielnie drogie.

— A to tam, takie piękne… Co to jest?

— To jest Wolność. W rękach głupca waży tyle, co solidny nagrobek… W rękach mistrza umożliwia latanie.

— Zajrzę po nią w drodze powrotnej…

— No to jak, zdecydował się pan?

— Tak. Chyba wezmę Nic. To chyba nic nie waży?

— Nic waży tyle, ile Miłość, Słowa, Ambicje i Wolność razem wzięte. Choć nie waży nic…

— To co mam kupić?

— Zważę panu trochę Świadomości. Produkt zbędny, ale uspokaja…

 

Świadomość. Jest naprawdę ważna. Muszę sobie uświadomić, że trzeba iść dalej, że niestety nic już nie będzie takie jak dawniej.

Już czas. Prawda, Michasiu?

Nigdy więcej nie spotkałam tej staruszki, mimo że wyczekiwałam jej w parku. Przychodziłam tam niemal codziennie, ale jej nie było. Chciałam jej podziękować za to, że otarła moje łzy i złapała moje dłonie w swoje ręce. Potrzebowałam wtedy drugiego człowieka jak nigdy wcześniej.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Kuba był moim pierwszym poważnym chłopakiem i ojcem Michała. Wierzyłam mu. Myślałam, że będziemy ze sobą na zawsze. Teraz już wiem, że nic nie jest na zawsze. Nigdy nie sądziłam, że byłby w stanie mnie skrzywdzić. A jednak tak się stało.

Mieliśmy plany — że weźmiemy ślub, zamieszkamy razem. Urodzę dziecko i jakoś damy sobie radę. Specjalnie się nie zabezpieczaliśmy. On przekonywał mnie, że teraz jest dobry czas na dziecko, jesteśmy młodzi, jego rodzice nam pomogą. W październiku miałam zacząć studia, on już drugi rok studiował prawo. Nie był to jego wymarzony kierunek, bo bardziej interesował się sportem, ale skoro ojciec załatwił mu miejsce na uczelni, a znajomi profesorowie przepychali go z semestru na semestr, to dlaczego miał z tego nie skorzystać.

— Chcę mieć z tobą dziecko — powtarzał mi niemal codziennie.

— Poczekajmy — przekonywałam go za każdym razem.

— Teraz. Kiedy będziemy mieli trzydzieści lat, będziemy podróżować, robić karierę. Gdy nasi znajomi będą zakładać rodziny, my już będziemy mieli pieluchy dawno za sobą.

Nie wiem, dlaczego się zgodziłam. W sumie nie chciałam jeszcze mieć dziecka. Nie byłam na nie gotowa. I stało się…

Okres spóźniał się kilka dni. Od razu wiedziałam, że jestem w ciąży. Kupiłam test. W małym okienku pojawiły się dwie kreski. Pobiegłam prosto do Kuby i powiedziałam mu o tym. Porwał mnie w ramiona i zaczął kołysać w przód i w tył. Byłam bardziej przestraszona od niego. Bałam się powiedzieć rodzicom i babci. On niczego się nie bał.

— To cudownie, kochanie. To naprawdę cudownie — powiedział. Był radosny i pełen entuzjazmu.

Opiliśmy naszą ciążę jabłkowym sokiem.

Przez pierwsze trzy miesiące żyłam jak w bajce. W głowie planowałam już ślub. Nasi rodzice również się cieszyli z tej wiadomości. Chyba nie przeszkadzał im fakt, że jesteśmy tacy młodzi. Tylko babcia Zosia sceptycznie podchodziła do tematu.

— Będziesz miała prawnuczka — powiedziałam z radością w głosie.

— Tak, twoja mama mi o tym powiedziała.

— Nie cieszysz się?

— Cieszę się, ale… Jesteś taka młodziutka… — Babcia patrzyła na mnie badawczym wzrokiem.

— Ale szczęśliwa. Kuba jest…

— Dzieckiem.

— Ty wychodziłaś za dziadka, kiedy miał dwadzieścia lat.

— I nigdy nie twierdziłam, że był wtedy dojrzałym mężczyzną. Mężczyźni powinni doczekać trzydziestki, zanim wezmą się do robienia dzieci. Wylatać się, wyszumieć, posmakować życia.

— Babciu. My się kochamy.

— Tak — odparła babcia. — Kochacie się… — Pokiwała głową i dodała: — Czasem facet kocha cię tak długo, dopóki nie wciągniesz na dupsko majtek.

Poczerwieniałam.

— Babciu… Ale… — Zaczęłam się jąkać.

— Jesteś już dużą dziewczynką. Mężczyźni to inny gatunek. A niedojrzali chłopcy to jeszcze inna kategoria, kochają tak długo, jak długo kobieta leży z nimi w łóżku. Tylko wtedy. — Babcia pierwszy raz wypowiedziała się na temat stosunków damsko-męskich.

— Ale…

Machnęła ręką.

— Pamiętaj, co ci powiedziałam. Swoje przeżyłam, co nieco widziałam. Czasami lepiej odpuścić.

Byłam już czerwona jak burak.

— Kocham Kubę.

— Możliwe, ale jest też prawdopodobne, że on nie kocha ciebie tak bardzo, jak ty jego. I najlepsze, co możesz zrobić, to zwinąć manatki.

— Chcemy wziąć ślub.

— A to nie jest tak, że ty chcesz? Poczekaj z tym ślubem, aż dziecko się urodzi. Potem…

— Oj, babciu! — Zdenerwowałam się i wyszłam z pokoju.

 

Ciuszki dla mojego synka zaczęłam kupować, kiedy byłam w trzynastym tygodniu ciąży. Wydałam na wyprawkę całe oszczędności. W wakacje pracowałam w sklepie. Te pieniądze miałam przeznaczyć na studenckie życie, jednak skoro byłam w ciąży, inaczej je spożytkowałam. Mama biadoliła, że nie powinno się kupować rzeczy dla dziecka w tak wczesnej ciąży, ale ja nie mogłam się oprzeć. Czułam, że to będzie syn. Chodziłam po sklepach i wybierałam śpioszki, body, koszulki. Wszystkie dla chłopczyka. Niebieskie, granatowe, czerwone, w samochodziki, słoniki, słodkie misiaczki. W szóstym miesiącu ciąży miałam już skompletowaną całą wyprawkę.

Patrzyłam z zachwytem na mój rosnący brzuch i czułam się szczęśliwa, a przy tym bardzo dorosła. Z mamą wybierałyśmy imiona dla dzieci.

— Krzyś.

— Piotruś.

— Pawełek.

— Michaś — powiedziałyśmy jednocześnie.

— Michaś. — Mój synek będzie miał na imię Michał.

 

W czwartym miesiącu ciąży Kuba zaczął się ode mnie odsuwać. Unikał mnie. Zapominał o spotkaniach, przestał do mnie dzwonić. A kiedy ja przychodziłam w odwiedziny do jego domu, jego mama zawsze twierdziła, że go nie ma. Nasze spotkania zazwyczaj kończyły się kłótnią. Coraz częściej dostrzegałam jego dziecinne zachowanie. Bardzo mnie rozczarowywał. Na przykład wtedy, kiedy nie przyszedł na USG, mimo że obiecał. Później tłumaczył się, że miał ważny mecz. Był zapalonym graczem koszykówki.

— Mecz? — Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.

— Mecz — potwierdził.

— Ale to USG… — Nie dokończyłam, bo zobaczyłam w jego oczach złość.

— Przykro mi. — Wzruszył ramionami.

— Mnie jeszcze bardziej.

Westchnął.

— Może wpadłbyś dzisiaj wieczorem do mnie? — zaproponowałam. Od początku ciąży miałam huśtawki nastrojów. Często płakałam i jedyne, o czym marzyłam, to by Kuba wziął mnie w ramiona i mocno tulił.

— Nie mogę. Obiecałem podwieźć Ewelinę na stację.

Ewelina była jego sąsiadką i największą zdzirą w okolicy. Zaliczyła niemal wszystkich facetów ze swojego rocznika.

— Czy to konieczne? — powiedziałam cicho, bo poczułam łzy zbierające się pod powiekami.

— Jezu. Znów zaczynasz? To tylko kumpela, znamy się od dziecka. Dlaczego jesteś tak o nią zazdrosna?

— Bo bzyka się z kim popadnie? Bo wolisz spędzić wieczór z nią, zamiast ze mną?

— To nieprawda. Obiecałem jej. Nie rzucam słów na wiatr.

— Czyżby?

— Daj spokój. Szczerze? Zaczynają mnie irytować te twoje humorki.

— Jestem w ciąży. — Łzy płynęły po policzkach.

— A ja nie.

— Chciałabym tylko z tobą spędzić czas, przytulić się.

Nienawidziłam się za to skomlenie. Niczym bezpański piesek, który zadowoli się każdym okruchem czułości. A Kuba spiorunował mnie wzrokiem. Już wcześniej określił zasady w naszym związku: nie narzekaj, nie becz, nie marudź, nie czepiaj się. Do tej pory byłam przy nim wesołą, wystrzałową dziewczyną, taką, która nie pozwalała sobie na chwile słabości. W ciąży dopadły mnie marudzenie i humorki.

— Może jutro — powiedział na odchodne. — Nie obiecuję, ale zobaczę, co da się zrobić.

— Pewnie. — Zrezygnowana odwróciłam się i odeszłam.

Przez całą drogę do domu chlipałam. Dopiero po latach uzmysłowiłam sobie, że nie było warto. Wielu rzeczy w życiu nie warto, choćby płakać za „złamasem”, który nas nie szanuje. Teraz to wiem, ale wtedy tego nie wiedziałam. Byłam samotna, w moim ciele tańczyły hormony, a pod moim sercem biło drugie serduszko.

Kuba przyszedł do mnie następnego dnia dopiero po dwudziestej i już na samym wejściu oznajmił, że wpadł tylko na pół godziny.

— Myślałam, że przyjdziesz wcześniej.

— Też tak myślałem, ale nie uwierzysz, spotkałem Maćka.

— Maćka?

— Chodził kiedyś z nami do klasy. Potem jego rodzice się rozwiedli, a on przeprowadził się ze starym do Wrocławia.

— Taaak — westchnęłam i pogładziłam się po brzuchu.

— Od kilku miesięcy znów jest na miejscu. Mama zostawiła mu mieszkanie, a sama wyjechała do Anglii.

— I co?

— Poszliśmy do niego grać. Wypiliśmy kilka browarków, wypaliliśmy jointa… I oto jestem.

— Ujarany i po kilku browarkach.

— Jezu — jęknął i opadł ciężko na fotel. — Przestań zrzędzić.

— Będziemy mieli dziecko — przypomniałam mu.

— Wiem o tym, ale to wcale nie oznacza, że mam żyć jak mnich.

— Ja żyję jak mniszka.

Wzruszył ramionami.

— Wcale nie musisz. Możesz spotykać się z koleżankami, chodzić na imprezy.

Słuchałam go i ogarniała mnie złość. Powoli brakowało mi tchu. Kuba mógł spędzić to popołudnie ze mną, a zamiast tego wybrał towarzystwo kumpla. Docierała do mnie bolesna prawda, że już nie miał ochoty spędzać ze mną swojego wolnego czasu. Zaczęłam szybko mrugać powiekami, żeby się nie rozpłakać. Ostatnio ten człowiek tylko mnie ranił i rozczarowywał.

— Nie jesteśmy małżeństwem — wypalił nagle.

— No, nie…

— Nic sobie nie obiecywaliśmy.

— Będziemy mieli dziecko — powtórzyłam.

— Tak, za kilka miesięcy.

— Trzeba postanowić, co dalej. Gdzie będziemy mieszkać? Wspominałeś, że twoi rodzice nam pomogą.

Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym była cuchnącym śmieciem.

— No wiesz, nie będziemy teraz sępili kasy od moich rodziców.

— To co zrobimy? Pójdziesz do pracy? Może trzeba wynająć jakieś mieszkanie.

— Do pracy? Chcę studiować.

— A z czego będziemy żyli? Gdzie będziemy mieszkali?

— Ty u siebie, ja u siebie, dopóki dziecko nie podrośnie, ja nie skończę studiować…

— Nie taki był plan.

Ponownie wzruszył ramionami.

— Wszystko się jakoś ułoży — powiedział. Wiedziałam, że chce załagodzić sytuację. — Kocham cię.

Kocha, kocha, kocha. To mi wystarczyło, by się rozchmurzyć, by mu na nowo uwierzyć.

Wstał i mnie objął. A ja wtuliłam się w jego silne ramiona.

— Mama zaprasza cię na niedzielny obiad — powiedziałam. — Przyjdziesz?

— Tak.

— Na pewno?

— Oczywiście, że przyjdę.

Nie przyszedł.

 

— Gdzie jest Kuba? — zapytała mama o czternastej. Jedzenie było już na stole.

— Nie mógł przyjść — powiedziałam smutnym głosem.

Pół godziny temu przysłał mi esemes, że coś mu wypadło. Ale kiedy próbowałam się do niego dodzwonić, miał wyłączony telefon.

— Nie wiem, dlaczego to znosisz — wtrąciła się babcia.

— Ja… Ja go kocham.

— A czy on kocha ciebie? — zapytała poważnie.

— Tak, kocha mnie — odpowiedziałam bez przekonania.

Wszystkie trzy wiedziałyśmy, że to kłamstwo. Babcia już więcej się nie odezwała, pozwoliła mi zachować twarz.

— Siadajmy do stołu. — Mama uśmiechnęła się do mnie.

— Jestem bardzo głodna — odpowiedziałam.

— Nie tylko ty… — Babcia wskazała ręką na mój zaokrąglony brzuch.

 

Mijały kolejne tygodnie, a między mną a Kubą było coraz gorzej. Od czterech tygodni się nie widzieliśmy, pozostawały mi jedynie krótkie rozmowy telefoniczne. Byłam przygnębiona i zła.

Któregoś dnia poszłam na boisko, gdzie grał z innymi chłopakami w kosza. Poczekałam, aż mecz się skończy, i wyłoniłam się zza drzewa. Kiedy tylko Jakub mnie zobaczył, pobladł.

— Cześć — powiedziałam do niego drżącym głosem.

— Co ty tu robisz? — zapytał. Nawet się nie przywitał.

— Wydaje mi się, że mnie unikasz.

— Nie, czemu… — Odwrócił ode mnie wzrok.

— Nie spotykamy się. Sama robię wyprawkę dla dziecka.

— Mamy jeszcze czas.

— Jestem w szóstym miesiącu ciąży.

Spojrzał na mnie i nagle zobaczyłam to „coś” w jego oczach. Irytację? Tak, to była irytacja.

— Chyba musimy porozmawiać. — Głos mi drżał.

— O czym?

— Kiedyś nie musiałam mieć konkretnego powodu, by z tobą rozmawiać.

Przestępował z nogi na nogę.

— Dobrze. Chodźmy do kawiarni. Tylko może najpierw pójdę do domu się odświeżyć? — Wierzchem dłoni starł kropelki potu z czoła.

Pokręciłam głową.

— Jeśli pójdziesz, to już się ze mną nie spotkasz — stwierdziłam zrezygnowanym głosem.

Teraz to on wzruszył ramionami.

— Dobrze, chodźmy do tej kawiarni.

Usiedliśmy przy stoliku. Zamówiłam wodę, on colę. Sączyłam powoli napój, a Kuba mi się przyglądał.

— Zaokrągliłaś się — wypalił.

— To uroki ciąży.

— Taaak — potwierdził przeciągle.

Znów milczeliśmy. Kuba wpatrywał się we mnie i nagle usta zaczęły mu drżeć.

— Słuchaj. — Nerwowo przeczesał wilgotne od potu włosy.

— Słucham.

— Ja… — Spuścił wzrok. — Ja nie chcę tego dziecka.

— Słucham? — powtórzyłam, bo myślałam, że się przesłyszałam.

— Nie jestem na nie gotowy.

— Co ty opowiadasz?

— Przykro mi…

— Jest ci, kurwa, przykro? Mówisz mi o tym w szóstym miesiącu ciąży? — Zatkało mnie z wrażenia. Autentycznie mnie zatkało. Nikomu na świecie nigdy tak nie ufałam jak Kubie. Był moim przyjacielem, a przecież przyjaciele nie robią sobie takich świństw.

— Wiem… To nie jest fair.

— Gdy je zobaczysz, to je pokochasz. Nie możesz mnie z tym wszystkim zostawić. Ja… Ja chciałam tego dziecka dla ciebie.

— Przepraszam. Naprawdę cię przepraszam…

— Twoi rodzice cię do tego namówili?

— Zostaw moich rodziców w spokoju!

— Znam cię. Ty byś mi tego nie zrobił. — Odstawiłam szklankę na stół. Ręce mi drżały.

— To może wcale mnie nie znasz. Stchórzyłem. Ja… Jakby ci to powiedzieć… Zdałem sobie sprawę, że dziecko to wielka odpowiedzialność… Że…

— Jezu! — Chwyciłam się rękami za głowę. — Jezu! To nie dzieje się naprawdę.

— Przepraszam. Kochałem cię…

— Nie chcesz tego dziecka, tak po prostu? — odparłam, piorunując go wzrokiem.

— Sam nie wiem. Nie jestem gotowy. Pomogę ci. Moi rodzice będą łożyli na nasze dziecko. Wystarczy wam na wszystko.

— Oni wiedzą?

Skinął głową.

— Kurwa! Kurwa mać! Sukinsynie! Ty pierdolony sukinsynie!

Wstałam gwałtownie, omal nie przewracając krzesła.

— Ada, ja cię kocham. Bardzo cię kocham. Po prostu…

Już nic więcej nie słyszałam. Wstałam i ruszyłam przed siebie. Jak najdalej od niego.

 

Nie wiedziałam, jak powiedzieć rodzicom o tym, że Kuba mnie opuścił, że nie chce mieć już ze mną ani z dzieckiem nic wspólnego. Bałam się ich reakcji, a przede wszystkim wstyd mi było, że po raz kolejny ich zawiodłam.

Były moje urodziny.

Mama upiekła tort makowy z bitą śmietaną, tato kupił butelkę bezalkoholowego szampana, a babcia udekorowała stół kwiatami i robionymi na szydełku aniołkami. Zdmuchnęłam świeczki, zjedliśmy tort, ja poprosiłam o dokładkę. Mama wspaniale piekła, a tort makowy był jej popisowym numerem.

Rozmawialiśmy na neutralne tematy, a ja wciąż usiłowałam zebrać się na odwagę i znaleźć odpowiedni moment, by przekazać im złe wieści.

— Posłuchajcie… — zaczęłam, bawiąc się serwetką.

Mama wciągnęła powietrze, tata westchnął, a babcia zakrztusiła się kawałkiem tortu.

— Muszę z wami porozmawiać. Zawiodłam was, po raz kolejny… — Poczułam w ustach gorzki smak, mimo słodkiego tortu. Zrobiło mi się wstyd za to, co im zgotowałam i jaką córką jestem.

Spojrzałam na domowników. Wszyscy wstrzymali oddechy.

Mama wstała od stołu i złapała mnie za rękę.

— Kochanie. — Jej uścisk był mocny. — Wiemy, co on ci zrobił.

— Kuba odszedł, mamo.

— Tak, wiemy.

Odetchnęłam z ulgą.

— Skąd wiecie?

— Przysłał nam list, żebyśmy się tobą zaopiekowali.

— Sukinsyn! — odezwał się tato.

— Tak mi wstyd. — Spuściłam głowę.

— Nie masz się czego wstydzić. — Do rozmowy wtrąciła się babcia. — Powstało nowe życie i to jest piękne. A on niech spada na bambus. Poradzimy sobie.

— Dziękuję wam.

Tato i babcia również wstali od stołu i przytulili mnie do siebie. Nagle poczułam mocne kopnięcie w brzuchu. Uśmiechnęłam się.

Damy radę. Damy radę — powtarzałam w myślach.

— Ale gdzie ja się podzieję? Już teraz ledwo się mieścimy. A dojdzie niemowlak…

W naszym rodzinnym domu — prócz rodziców i babci — mieszkali jeszcze moja siostra ze szwagrem, którzy czekali na odbiór kluczy od swojego lokum.

— Myślałam o tym — powiedziała babcia. — Moje mieszkanie jest do remontu, ale stoi puste.

Babcia miała niewielkie dwupokojowe lokum niedaleko domu rodziców. Przeniosła się do nas, kiedy złamała nogę i ciężko jej było wchodzić po schodach w bloku, w którym nie było windy.

— Ale babciu, a gdzie ty będziesz mieszkać?

— Od ponad roku mieszkam z wami i tak już pewnie zostanie.

— Tak zostanie. — Mama z wdzięcznością ścisnęła dłoń babci.

Spojrzałam na moich bliskich. Oczy zaszły mi łzami.

— Dziękuję wam. Dziękuję — wyjąkałam wzruszona.

 

W ciągu następnych dni odczuwałam na przemian żal i gniew. Gniew był łatwiejszy do zniesienia. Całą frustrację, która się we mnie gromadziła, wylewałam we łzach. Planowałam w myślach zemstę. Obiecywałam sobie, że nigdy nie pozwolę Kubie zobaczyć dziecka, że zniszczę go w sądzie, że pożałuje tego, że nas zostawił. Gniew dawał mi siłę, ale tylko na chwilę. Później opadałam z sił i ogarniał mnie smutek.

Miałam żal do Kuby, że tak po prostu zwinął manatki i odszedł z naszego życia. Byłam rozczarowana, bo wiedziałam, że moje dziecko nie będzie miało ojca. Czułam żal, bo straciłam kogoś, kogo kochałam bardzo mocno.

Ile wyzwisk rzuciłam w jego stronę… Ile łez wylałam…

Wypłakiwałam się w ramię mojej siostry Agaty.

— Każdy kiedyś odchodzi. Prędzej czy później. Z ważnych przyczyn, bez powodu. Zabiera się z tego świata albo na koniec świata ucieka — powiedziała Agata.

— Sister, to nie jest żadne pocieszenie — szlochałam.

— Tylko mnie nie obsmarkaj.

— Że co? — Uniosłam wyżej głowę.

— Kupiłam sobie kaszmirowy sweter, a ty w niego chlipiesz.

Roześmiałam się przez łzy, a ona mocno mnie do siebie przytuliła. Obsmarkałam jej ten piękny sweter. Wyłam dalej.

— Może jakąś ścieżkę dźwiękową pod tę dramatyczna scenę byśmy zarzuciły? Toni Braxton i Unbreak my heart.

— Ja tu rozpaczam, a ty sobie jaja robisz?

— Chcę ci pomóc. — Na ustach Agaty pojawił się uśmieszek. — On nie był wart twojej miłości. To skończony…

— Nie klnij przy dziecku — uprzedziłam ją i pogładziłam się po brzuchu.

— Sama przed kilkoma chwilami go wyzywałaś.

— Ja to ja.

— Okej, więc powiem tak: to skończony pip pip pip pip pip pip i jeszcze pip pip pip.

Zaczęłam się nerwowo śmiać, a Agata mocno mnie tuliła.

W tych ciężkich dla mnie chwilach również mama mnie pocieszała. Nie ma to jak kobieca solidarność.

— Mogę się obok ciebie położyć? — zapytała pewnego razu.

Skinęłam głową.

Wsunęła się pod kołdrę. Leżałyśmy przykryte po szyje i było nam widać tylko głowy.

— Powiem ci coś. Zakochujesz się. Motyle wtedy fruwają, ptaki śpiewają i świat nabiera różowych odcieni. I kochasz, i śpiewasz, i serce tańcuje. I śmiejesz się głupio do siebie. Czujesz błogość i szczęście. I jeszcze boisz się do tego przyznać, że z nim i tylko z nim chcesz robić wszystko to, co do tej pory robiłaś w pojedynkę. Wszystko przeżywasz bardziej intensywnie. A jego słowa sprawiają, że jest ci dobrze. Chlipiesz na reklamie pieluszek, bo już sobie wyobrażasz wasze wspólne dziecko z pulchnymi nóziami i puckami. I pocałunki tego wymarzonego księcia takie namiętne. To nic, że cię obślinił albo że wiosłuje językiem w twojej buzi jak wprawny wioślarz podczas spływu kajakowego. Jesteś w siódmym niebie. Nie myślisz, co potem, że będą denerwowały cię jego rozrzucone skarpetki, niezakręcona tubka pasty do zębów i pytania: „Co dziś na obiad?”. I będziesz chciała go niekiedy udusić. I wcale nie będzie jak w bajce, bo życie to niestety nie jest bajka. Może dobrze, że Kuba odszedł — powiedziała na koniec mama.

— Żartujesz sobie?

— Wcale nie.

— To taki typ, który by chciał mieć obiadek zrobiony na czas i koszulę upraną i wyprasowaną. Egoista, dla którego liczy się tylko on sam. Po co ci taki wrzód na tyłku?

— Myślałam, że go lubiłaś.

— Na początku tak. Cieszyłam się z twojego szczęścia, ale potem przejrzałam na oczy i serce mi z bólu pękało, kiedy widziałam, jak cię traktuje. Stało się, jak się stało, cieszę się, że za niedługo zobaczę mojego wnuka. Teraz dziecko jest najważniejsze.

Mama położyła dłoń na moim brzuchu.

— Tak… Tak… — powiedziałam z pełną świadomością.

Leżałyśmy w milczeniu. Mama usnęła i lekko pochrapywała. A ja zaczęłam rozmyślać, jak to było, kiedy poznałam Kubę. Pięknie. Na początku zawsze jest pięknie, bo gdyby tak nie było, to nie brnęlibyśmy w jakieś głupie układy. Było bajkowo. Dwoje szczeniaków zakochanych w sobie, chodzących na długie spacery po lesie. On zrywał dla mnie bez i konwalie, a ja byłam upojona ich zapachem i szczęściem. Mówił do mnie „księżniczko”, a ja do niego „misiaczku-pysiaczku”. Ha! Tak było, dopóki nie przyszła szara rzeczywistość. I zostałam sama z brzuchem jak balon i nienarodzonym małym człowieczkiem, którego już teraz pokochałam całym sercem.

 

Kiedy urodził się Michaś, głęboko wierzyłam w to, że Kuba wróci. Nie, nie wierzyłam, ja ze wszystkich sił wmawiałam sobie, że tak będzie. Chłopak przyszedł do szpitala, zobaczył dziecko i nawet je przytulił, po czym stwierdził, że jest do niego podobne i że będzie na nie łożył. Obiecał, że odwiedzi nas wkrótce. Kupił pieluchy, kilka kocyków i butelki.

Kochał nas, no przecież musiał nas kochać — tłumaczyłam sobie. Ułoży sobie wszystko w głowie i poprosi mnie, abym się do niego wprowadziła. Albo on do mnie. Chyba lepiej, żeby to on się do mnie przeprowadził. Mieszkanko babci jest takie przytulne.

Nie odzywał się przez następny miesiąc, a ja najchętniej czołgałabym się pod jego drzwi, by tylko ze mną porozmawiał. Zawsze uważałam, że jestem honorową dziewczyną, tylko kiedy rządzą nami uczucia, honor gdzieś się ulatnia. Zaczęłam atakować go telefonami. Przestał odbierać. Pisałam rozpaczliwe esemesy. Napisałam mu swój nowy adres, pod którym może mnie zastać. Nic.

Zostałam samotną mamą. Nie było tak jak na filmach, że tryskałam humorem i ze wszystkim świetnie sobie radziłam.

Oczywiście, miałam u boku rodziców, ale przecież nie mogłam dzwonić do nich w środku nocy, kiedy moje ząbkujące dziecko płakało. Nie żaliłam się, że kręgosłup mnie boli, a ręce odpadają od ciągłego noszenia bobasa. Gdyby był przy mnie Kuba, to pomógłby mi nosić, przytulać, kochać nasze dziecko. A tak, to musiało mi starczyć siły i miłości za dwoje. I byłam zła na dorosłego faceta, który wymiękł i uciekł gdzie pieprz rośnie, a raczej pod skrzydełka mamusi.

 

Michaś miał osiem miesięcy, kiedy Kuba zapukał do moich drzwi.

— Cześć — powiedział z uśmiechem na twarzy, jak gdyby nigdy nic.

Otworzyłam oczy tak szeroko, że już chyba szerzej nie mogłam.

— Cześć — udało mi się odpowiedzieć.

— Wiesz, tak sobie pomyślałem, że odwiedzę syna — powiedział, po czym wszedł do mieszkania. Byłam tak oszołomiona, że nawet nie zaprotestowałam.

— Posłuchaj — powiedziałam, kiedy odzyskałam mowę, a on w tym czasie zdjął buty i płaszcz. — Nie możesz sobie przychodzić ot tak.

Uniósł wysoko brwi.

— To mój syn.

— Do tej pory w ogóle cię nie obchodził.

— Mylisz się, obchodził mnie. Ale nie byłem gotowy na spotkanie z nim — dokończył i opuścił bezradnie ramiona.

— Mogę go zobaczyć?

— Śpi.

— Śpi?

— Jezu, a co cię tak dziwi? Jest dwudziesta pierwsza.

— Syn moich znajomych zasypia koło północy.

— A mój syn koło dwudziestej.

— Mogę go zobaczyć?

— Śpi — powtórzyłam z naciskiem.

— Tylko go zobaczę.

— Jest w swoim pokoiku.

— Czyli?

— Tam. — Poddałam się i wskazałam ręką drzwi po prawej stronie.

Otworzył je. Skrzypnęły. Wszedł do pokoju Michasia, ja za nim niczym cień. W środku pokoju na stoliku paliła się lampka nocna. Kuba nachylił się nad łóżeczkiem.

— Cześć, synku — powiedział odrobinę za głośno. Michaś otworzył oczka. Spojrzał na nieznajomą twarz, zmarszczył nosek i się rozpłakał.

Kuba nachylił się nad nim i wyciągnął malca z łóżeczka.

— Kochanie, to ja, tatuś.

Ogarnęła mnie irytacja. Najchętniej wyrwałabym mu Michasia z rąk, ale wiedziałam, że wtedy dziecko jeszcze bardziej się przestraszy.

— Kuba, ja się nim zajmę — powiedziałam łagodnie.

— Pozwól, że ja spróbuję. Maluszku, spokojnie — mówił do dziecka, które z każdą chwilą coraz bardziej zanosiło się od płaczu. Michaś zrobił się purpurowy na twarzy i zaczął się wyginać.

— Kuba, pomogę ci. — Wyciągnęłam w jego kierunku ręce. Oddał mi synka. Utuliłam malca, pogładziłam po pleckach, przeszłam się z nim trzy razy dookoła pokoju. Po chwili zasnął. Odłożyłam go do łóżeczka.

 

— Co zrobiłem nie tak? — zapytał Kuba, kiedy znaleźliśmy się w przedpokoju.

— Mogłeś zjawić się kilka miesięcy temu, wtedy byłoby „tak”.

— Nie bądź okrutna.

— Jestem szczera.

— Co robię nie tak? — powtórzył.

— Takie małe dzieci boją się nieznajomych. Przestraszył się.

— Będę go mógł jeszcze odwiedzić?

Przełknęłam głośno ślinę.

— Jeśli chcesz.

— Chcę. — Dotknął mojego ramienia.Wzdrygnęłam się.

— Tylko zadzwoń wcześniej. Mam ten sam numer telefonu.

— Cześć. — Nachylił się w moim kierunku, by mnie pocałować, ale się odsunęłam.

— Cześć.

 

Kuba zadzwonił po dwóch tygodniach. Odwiedził nas jeszcze trzy razy.

Mały wciąż się go bał, choć już nie płakał na jego widok. Kiedy skończył rok i cztery miesiące, jego tata oznajmił mi, że chciałby spędzić z synkiem trochę czasu.

— Co masz na myśli?

— No wiesz. — Przestępował z nogi na nogę. — Ja i Michaś…

— Chcesz go zabrać do siebie? Dla niego wciąż jesteś obcym człowiekiem, twoje mieszkanie to nieznane mu miejsce.

— To może tutaj?

— Ja tu jestem.

— Mogłabyś wyjść.

— Wyjść?

— Do koleżanki, fryzjera, na spacer… Gdziekolwiek.

— Kuba, nie wiem, czy to dobry pomysł.

— Nie dajesz mi szansy. Proszę.

Zgodziłam się z niechęcią. Umówiłam się z siostrą do kina na sobotnie popołudnie.

Kuba przyszedł punktualnie o szesnastej.

— Cześć, Michaś. — Przykucnął przy synku, który kurczowo trzymał się mojej spódnicy. — To ja, twój tatuś — mówił łagodnie.

Wyciągnął rękę w stronę malca, by uścisnąć jego dłoń. Michaś owinął głowę w moją spódnicę.

Sytuacja była niezręczna. Ukucnęłam i ja.

— Kochanie — mówiłam do syna. — Zostaniesz dzisiaj z tatusiem, a mamusia wyjdzie z ciocią. Wrócę przed dobranocką.

— Mama, mama — powtarzał jak w transie mój synek.

— Lepiej nie przedłużać, idź już — powiedział Kuba.

Wstałam.

— Kolacja jest w lodówce. Dla Michasia placuszki z jabłkami. Podgrzej w mikrofali… Serek…

— Poradzę sobie — zapewnił mnie.

Zamknęłam za sobą drzwi i usłyszałam płacz malca.

— Ma-ma… Ma-ma. — Poczułam ucisk w sercu. Po chwili jego małe rączki waliły w drzwi. Łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam jednak, że nie mogę zawrócić. To tylko dwie godziny, dwie godziny — powtarzałam w duchu.

Nie mogłam skupić się na filmie, cały czas spoglądałam na wyświetlasz telefonu.

Agata ścisnęła moją rękę.

— Będzie dobrze — szepnęła do ucha. — Nie został z terrorystą, tylko ze swoim tatą.

 

Wparowałam do domu przed dziewiętnastą. Usłyszałam telewizor. Poszłam w tamtym kierunku. Na sofie w pokoju chrapał Kuba, a na dywanie siedział Michał, cały wymazany moim balsamem. Na podłodze rozsypana była zawartość mojej kosmetyczki. Jasny dywan miał czerwone ślady po szmince. Michaś chichotał, wyraźnie zadowolony z przedniej zabawy.

— Kuuubaaa! — krzyknęłam.

— Co? Co? — Poderwał się na równe nogi.

— To! — Wskazałam na bałagan.

— Ooo!

— Ooo??? Dlaczego spałeś?

— Przysnąłem, zdarza się każdemu.

— Boże jedyny! Ty sobie śpisz? Masz pod opieką małe dziecko! Jesteś nieodpowiedzialny!

— Posprzątam. Posprzątam. — Oszołomiony spoglądał to na mnie, to na bałagan. Ukląkł na podłodze i zaczął zbierać rzeczy do kosmetyczki. Ja w tym czasie umyłam Michasia i położyłam do łóżeczka.

 

— Kuba, to nie ma sensu — powiedziałam, kiedy szykował się do wyjścia.

— Co masz na myśli?

— Sam dobrze wiesz, że…

— Nie nadaję się na ojca?

Nie chciałam tego mówić głośno.

— Żebyś nie mówiła, że nie próbowałem. — Potarł dłonią brodę.

— Może spędzimy trochę czasu we trójkę? Żebyś…

— Nabrał ogłady?

— Nie o to mi chodziło. Gdybyśmy we trójkę spędzili więcej czasu… Jak rodzina…

— Tylko, że ja i ty… — zaczął i spuścił wzrok.

— Między nami już nic nie będzie.

Nie łudziłam się, że coś by mogło być, jednak po tych słowach poczułam ostre ukłucie w sercu.

— Nie liczę, że będziemy tworzyć związek, ale… Masz rację, to nie ma sensu. Nie nadaję się na ojca. Oczywiście, nadal będę płacił alimenty.

— Twoi rodzice będą płacili — uściśliłam, nie mogąc powstrzymać się od złośliwości.

— Przepraszam… — Spuścił głowę i wyszedł.

Alimenty przysyłał zawsze na czas. Wysyłał także zabawki i ubranka dla syna, ale już nigdy nie przyszedł nas odwiedzić. Wyrzucałam sobie później, że może potraktowałam go zbyt ostro, że wszystko zepsułam. Od czasu do czasu wysyłałam mu zdjęcia Michasia, Kuba jednak nigdy nie odpisał. Po roku zdałam sobie sprawę, że on nigdy do nas nie wróci. Wzięłam się w garść, zaczęłam pracować jako tłumaczka. Wyszło mi to na zdrowie.

 

Michaś miał już trzy latka. Wstawał o piątej rano i przychodził do mojego łóżka.

— Mogłabyś się przesunąć? — pytał słodkim głosikiem.

— Oczywiście, kochanie — odpowiadałam z nadzieją, że gdy się przesunę, to jeszcze chwilkę sobie pośpimy. Ja leżałam na skraju łóżka, mój prawy pośladek wisiał poza jego ramą, a mój synek był rozłożony na pozostałej powierzchni. Kręcił się i przewracał z boku na bok. Ja próbowałam usnąć.

— Mamo, czy już ranek? — dopytywał.

— Nie, jeszcze jest noc. Śpij, kochanie.

— Tylko że ja już nie mogę spać.

— Zamknij na chwilę oczka.

Zamykał na kilka sekund, po czym oznajmiał, że nici ze spania. Zaczynały się gilgotki, śmiech i całowanie w małe, bose stópki. Ile oddałabym za to, by te chwile wróciły…

 

Kochałam być mamą, ale też miałam świadomość, że macierzyństwo to mnóstwo wyrzeczeń, szczególnie dla młodej dziewczyny, jaką wtedy byłam. Nie mogłam wyjść sobie z domu, ot tak, jak robiły to moje koleżanki. Na początku udawały, że rozumieją, potem przestały już udawać. Odsunęły się ode mnie, bo byłam nudna z tym ciągłym gadaniem o pieluchach, kaszkach i radości z każdego uśmiechu mojego dziecka. Zostały mi tylko dwie koleżanki, ale ich również nie interesowało to, że nie karmię już piersią. Ta nowa sytuacja była przytłaczająca, ale z drugiej strony każdy uśmiech mojego dziecka sprawiał, że szalałam z radości. Michaś był dla mnie początkiem i końcem. Moją największą miłością — pewnie jak dla każdej matki jej dziecko. Całowałam jego posiniaczone nóżki nawet wtedy, kiedy miał już sześć lat i nie chciał takich pieszczot.

Miałam to szczęście, że pracowałam w domu. Od czasu do czasu pisywałam artykuły do gazet. Starałam się poświęcać synowi jak najwięcej czasu. Oczywiście, zdarzało się również tak, że włączałam mu bajkę i chciałam, aby siedział spokojnie, bo miałam jakieś pilne tłumaczenie do oddania.

Odbierałam go z przedszkola o trzynastej i reszta dnia należała do nas. Po zdrowym obiedzie był czas rozpusty, czyli trochę słodkości. Czekoladowy mus, który robiliśmy razem, albo kruche ciasteczka, które też razem piekliśmy, a potem dekorowaliśmy. I każdego dnia mnie wzruszał, prawie wszystkim, co robił. Tym, jak pierwszy raz napisał swoje imię, choć literki były koślawe, a „M” odwrócone i na kartce widniało nie „Michał”, a „Wichał”. I tym, z jakim zaciekawieniem słuchał bajek, które mu czytałam na dobranoc. I tym, że kiedy byłam chora, przyniósł swój ulubiony kocyk, żeby było mi ciepło. To nic, że stwierdził potem, że muszę go uprać, a w ogóle wyglądam brzydko i mam gile do pasa.

Nie przejmowaliśmy się za bardzo porządkiem w domu. Było posprzątane, kurze starte, ale zabawki niekiedy zostawialiśmy rozrzucone na środku pokoju. I okruszki po ciasteczkach oblepiały wysłużoną sofę. I zawsze wtedy, kiedy nie było najczyściej, odwiedzali nas goście. I dobrze się z nami czuli w naszym raju. Czasem ten raj wyglądał jak po przejściu tornado, ale wciąż był rajem.

 

I stało się. Kiedy Michał miał pięć lat, zaczął dopytywać o ojca. Potrafił mówić o tym, że chce mieć tatusia, niemal codziennie. Wtedy postanowiłam odwiedzić Kubę i porozmawiać z nim o tym. Z Facebooka dowiedziałam się, gdzie obecnie pracuje. Dzięki Bogu za Facebook! Byłam zestresowana tym spotkaniem, ale jednocześnie pełna nadziei. Wzięłam ze sobą zdjęcia Michasia i zapukałam do drzwi jego biura.

— Przepraszam, ale nie chcę go widzieć — powiedział.

— Ale… Mam jego zdjęcia.

— Nie chcę.

— To twój syn. Jest w takim wieku, że cię potrzebuje. Może byśmy spróbowali?

— Próbowaliśmy.

— Był wtedy malutki, niczego nie rozumiał.

— Mam już rodzinę.

— Słucham?

— Przepraszam… Ale jestem teraz tatą i mężem. Nie chcę mącić w głowie moim dzieciom, żonie. Rozumiesz?

— Nie, nie rozumiem.

Wyszłam z jego biura na drżących nogach. Nie chodziło o zawiedzioną miłość, ale o to, że skrzywdził mnie tak mój przyjaciel. Człowiek, z którym wiązałam tak wielkie nadzieje. Dlaczego nie chce widzieć Michasia? To pytanie wciąż nie dawało mi spokoju.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

Pisałam artykuł, który był na „już”. Dobrze mi szło, ale kolejne minuty tak szybko uciekały. Kiedy spojrzałam na zegarek, była 12.45, a przecież o 13.00 odbierałam z przedszkola Michasia. Co prawda przedszkole było całkiem niedaleko, ale i tak tę drogę musiałam pokonać biegiem. A że kondycja matki-Polki nie była zbyt dobra, co chwila przystawałam, by złapać oddech.

Chciałam skrócić sobie drogę i poleciałam na przełaj, przez niewielką górkę. Bez namysłu rozpędziłam się, by zbiec na dół. Było dość ślisko po porannym deszczu, więc buty zaczęły się ślizgać po mokrej trawie i stało się. Nogi poleciały w górę, a ja na plecy, w sam środek błotnego bajora. Podniosłam się szybko. Głowa bolała. Na szczęście po szybkich oględzinach uznałam, że wszystko jest na miejscu i będę żyć. Jednak z moich włosów kapało błoto, a spodnie i kurtka były w opłakanym stanie. Co tu zrobić? Wyjęłam z kieszeni telefon. Trzynasta. No nic, muszę iść po syna. Weszłam do przedszkola, a oczy innych mam momentalnie skierowały się w moją stronę. Czułam się głupio, ale postanowiłam zbyć mój wygląd uśmiechem. Rozdawałam więc uśmiechy na lewo i prawo, a błoto skapywało ze mnie. Kap, kap, kap.

— Mamusiu, co się stało? — Michaś wyszedł z sali zdumiony.

— Brałam błotną kąpiel.

— Jesteś krejzolką — wybuchnął śmiechem. Ja też zaczęłam się śmiać. Rechotaliśmy całą drogę do domu.

— Mamusiu, powiedz prawdę, czemu wytarzałaś się w błotku?

— A co? Tylko ty możesz? — Puściłam do niego oko.

— Kiedy ja to robię, to nie jesteś zadowolona.

— Chodź. — Wzięłam go za rękę. — Przed naszym blokiem jest błotna kałuża. Zrobimy to we dwoje.

Jego oczy zrobiły się duże jak spodki.

— Wytarzamy się w błocie?

— Pewnie!

Zrobiliśmy to. Obydwoje staliśmy potem na chodniku oblepieni błotem. Roześmiani i bardzo szczęśliwi.

 

Michaś był bardzo radosnym i bezpośrednim dzieckiem. Mówił to, co myślał. Chyba wszystkie dzieci tak mają i to jest u nich takie piękne. Bez żadnej ściemy, tylko trach, ciach, kawa na ławę.

Kiedy mój synek miał cztery latka, zaczęłam studia. Wybrałam naukę zaoczne. W weekendy rodzice opiekowali się Michasiem, a ja biegłam na uniwersytet. Może dlatego, że zajęcia odbywały się tylko dwa dni w tygodniu, nie miałam kontaktu z innymi studentami. Nie zawarłam żadnych bliższych znajomości.

Był niedzielny wieczór i jedliśmy właśnie lody z moim synem. Byłam już na trzecim roku. I wtedy ktoś zapukał do mych drzwi. Włożyłam sweter, żeby ukryć poplamiony T-shirt.

Na progu stała Karolina. Była moją znajomą z grupy. Praktycznie ze sobą nie rozmawiałyśmy, bo uważałam, że ta dziewczyna jest z innej bajki. Ubrana zawsze nienagannie w firmowe ciuchy, z burzą tlenionych loków, mocnym makijażem. Nawet Agacie opowiadałam o Karolinie, nazywając ją „paniusią”.

— Karolina??? — Byłam tak zdziwiona, że otworzyłam buzię.

— Cześć. — Uśmiechnęła się do mnie, ukazując białe uzębienie.

Cholera, nawet zęby ma perfekcyjne — pomyślałam.

— Przyniosłam ci twoją torbę. — Wyciągnęła w moim kierunku plecak, który nosiłam na zajęcia.

Faktycznie! Kiedy tato napisał mi esemes, że przyjechali po mnie z Michasiem i czekają na parkingu, wybiegłam z sali, zapominając o bożym świecie.

— Dzięki. Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam? — zapytałam głupio.

— Przepraszam, ale sprawdziłam w twoich dokumentach.

— Tak, tak. Dzięki. Wiesz…

Zanim zdążyłam dokończyć to, co chciałam powiedzieć, z pokoju wyłonił się Michał i stanął koło mnie. Buzię miał upaćkaną lodami.

— To do niego się spieszyłam. — Wskazałam ręką na syna.

— Nie dziwię się.

Karolina kucnęła i przywitała się z Michałem. Wyciągnął do niej rękę.

— Masz brudną łapkę — powiedziałam, spoglądając na lepiącą się czekoladową dłoń synka.

— Nic nie szkodzi. — Karolina podała malcowi swoją rękę i potrząsnęła nią delikatnie. — Jestem Karolina — przedstawiła się.

— Michał. — Mój synek uśmiechnął się do niej szeroko, aż na jego policzkach pojawiły się dołeczki.

— Mamo, to ta Karolina, z którą studiujesz? — zwrócił się do mnie.

— Tak.

— Nie wygląda jak zadzierająca nosa paniusia.

Spojrzałyśmy na siebie z Karoliną. Na chwilę odebrało mi mowę.

Moje kochane dziecko — pomyślałam. — Zawsze wkopie mamusię.

— Dziękuję ci jeszcze raz, że przyniosłaś mi do domu moją zgubę. — Czułam, jak rumieńce wpełzają na moje policzki. — I…

Karolina, o dziwo, uśmiechnęła się do mnie.

— Zapraszamy cię do środka — zaproponował Michaś. — Mamusiu, to nieładnie rozmawiać z kimś w progu. Zawsze mi to powtarzasz. Mamy dobre lody, czekoladowe. — Synek był rozpromieniony.

— Chętnie zjem z wami czekoladowe lody. To moje ulubione.

Patrzyłam na Karolinę z niedowierzaniem.

Nie wyglądała na taką osobę, która je czekoladowe lody, raczej na taką, co na śniadanie, obiad i kolację delektuje się liściem sałaty. A potem przebiega kilka kilometrów, żeby go spalić.

— Pozory mylą — szepnęła mi do ucha, kiedy zdejmowała płaszcz i buty.

Spędziliśmy ze sobą miły wieczór. Karolina świetnie bawiła się z moim synem, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Zwłaszcza kiedy skakali razem z sofy, a potem turlali się na dywanie. W końcu Michaś zasnął w jej objęciach.

— Dziękuję za cudowny wieczór — powiedziała, kiedy wróciłam z pokoju Michasia.

— To ja dziękuję.

— Masz wielkie szczęście, cudowny dzieciak.

— Wiem.

— To ja już pójdę.

— Zaczekaj! — Złapałam ją za rękę. — Wcale nie myślę o tobie jak o zadzierającej nosa paniusi.

Uśmiechnęła się.

— Myślisz.

— Okej — skapitulowałam. — Myślałam, ale dzisiaj… Zostań jeszcze chwilę. Pogadamy. Napijemy się wina.

Usiadła z powrotem na kanapie. Otworzyłam butelkę wina. Wyciągnęłam też z lodówki winogrona i ser.

— Moja mama była właścicielką firmy, która dość dobrze prosperowała — zaczęła swoją opowieść. — Miała sporo pieniędzy, które lokowała na kontach, zakładała lokaty. Ciągle sobie odmawiała tego czy tamtego. Firma zbankrutowała, mama wpadła w depresję. Zmarła dwa lata później. Nie użyła niczego z tego życia. Rozumiesz, co mam na myśli?

— Chyba tak.

— Dlatego ja żyję inaczej. Chodzę w markowych ciuchach, bo lubię, bo mnie na to stać. Uwielbiam moje włosy. Kręcę je w loki, farbuję, eksperymentuję, bo tak wyrażam swoje uwielbienie do moich kudłów. I naprawdę mam w nosie, co myślą o mnie inni. Niech myślą — zaczęła się śmiać. I ja roześmiałam się razem z nią.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

Sebastiana poznałam na urodzinach kuzynki. Od pojawienia się dziecka byłam odludkiem i praktycznie nigdzie nie wychodziłam. Do Moniki też nie miałam ochoty iść, rodzice wypchnęli mnie niemal siłą. Założyłam czarną sukienkę, która pamiętała jeszcze czasy liceum, włosy spięłam w luźny kok. Nawet się nie umalowałam.

Na imprezie czułam się jak piąte koło u wozu. Nie kręciło mnie picie na umór czy branie dragów, a potem wyczynianie niestworzonych rzeczy. Ci ludzie byli studentami drogich prywatnych uczelni. Lubili się bawić, bo nie mieli żadnych obowiązków. Ja miałam małe dziecko, które zostawiłam pod opieką dziadków i o którym nieustannie myślałam.

Siedziałam na kanapie, obracając w dłoniach szklankę. Powoli sączyłam drinka. Kiedy w końcu podniosłam wzrok, zobaczyłam bruneta, który wpatrywał się we mnie niczym sroka w kość. Spuściłam głowę i wstałam.

Na mnie już czas — pomyślałam.

Zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi, kiedy poczułam na ramieniu czyjąś rękę.

— Hej — usłyszałam męski głos. Odwróciłam się gwałtownie i omal nie wytrąciłam chłopakowi piwa z rąk. Za moimi plecami stał brunet, który przed chwilą mi się przyglądał.

— Hej — rzuciłam od niechcenia. Nawet nie siliłam się na to, by być miła.

— Wychodzisz? — zapytał.

— Tak.

— Dlaczego?

— Bo wcale, ale to wcale, mi się tu nie podoba.

Roześmiał się.

— Wyjdę z tobą. Też mi się tu nie podoba.

Wzruszyłam ramionami.

Szliśmy w milczeniu. Od domu dzieliło mnie zaledwie kilka przecznic.

— Może porozmawiamy? — zaproponował brunet.

— Mam dziecko — wypaliłam bez ogródek. Wiedziałam, na co się zanosi, więc wolałam ostudzić jego zapał.

— A męża?

— Nie mam.

— A, to super. — Kątem oka widziałam, jak się uśmiecha. — Nikt mi nie przyłoży za to, że odprowadzam cię do domu.

— Mieszkam niedaleko — powiedziałam, pragnąc się od niego jak najszybciej uwolnić.

— Odprowadzę cię.

Przystanęłam i odwróciłam się w jego stronę.

— Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie szukam chłopaka, wrażeń, miłosnych uniesień, bzykania się po kątach.

Spojrzał mi w oczy.

— A czego szukasz?

— Niczego — skłamałam. To nie była prawda, bo wciąż usilnie próbowałam odnaleźć siebie, ale jakoś mi nie wychodziło.

— Jak masz na imię?

— Ada.

— Sebastian — przedstawił się. — Jesteś bardzo ładna — powiedział.

— Daj mi spokój, okej?

— Boisz się mężczyzn, komplementów, życia?

— Nie pomyślałeś, że może nie jesteś w moim typie?

— Wydaje mi się, że ci się podobam — odparł niezbyt skromnie.

Prychnęłam i przyspieszyłam kroku. Podobał mi się. Był wysoki, dobrze zbudowany, miał ciemne oczy i szeroki uśmiech. Ale co z tego?

Nie odzywaliśmy się przez resztę drogi. Pod domem rodziców machnęłam mu tylko ręką na pożegnanie i weszłam do środka.