999. Nadzwyczajne dziewczyny z pierwszego transportu kobiecego do Auschwitz - Heather Dune Macadam - ebook

999. Nadzwyczajne dziewczyny z pierwszego transportu kobiecego do Auschwitz ebook

Heather Dune Macadam

4,6

Opis

25 marca 1942 roku prawie tysiąc młodych niezamężnych dziewcząt wsiadło do pociągu, który miał je zawieźć do obozu Auschwitz. Były to słowackie Żydówki - przekonane, że przez kilka najbliższych miesięcy będą pracować w fabryce. Założyły na siebie najlepsze ubrania i z radością machały na pożegnanie zebranym na peronie bliskim. W rzeczywistości były przedmiotem transakcji pomiędzy słowackim rządem a Niemcami i jechały do niewolniczej pracy. Zaledwie kilku spośród nich udało się przeżyć.

Pierwszy kobiecy transport do Auschwitz był przez długie lata zapomniany. Nie było w nim osób związanych z ruchem oporu ani jeńców wojennych. Były tylko bezbronne młode kobiety, przyzwyczajone do dobrych manier i wygodnego życia, które nagle znalazły się w piekle, w którym je bito, rozbierano do naga, golono, trzymano na wielogodzinnych apelach na mrozie, poddawano drakońskim karom i zaganiano do ciężkiej pracy, często prowadzącej do śmierci. Ta książka przypomina niezwykłą historię pierwszych 999 kobiet, które trafiły do Auschwitz, ich cierpienie, heroizm i wolę przetrwania.

Heather Dune Macadam - amerykańska autorka, której prace na temat Holokaustu zyskały uznanie zarówno instytutu Yad Vashem, jak i USC Shoah Foundation, Muzeum Kultury Żydowskiej w Bratysławie, a także Muzeum Auschwitz-Birkenau. Jej najnowsza książka - "999" - już w niespełna rok po premierze została przetłumaczona na kilkanaście języków. Heather Dune Macadam jest również znaną publicystką. Pisuje dla "New York Timesa", "National Geographic", "The Guardian UK", "The Daily Mail", "Marie Claire" i "Newsweeka".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 496

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (18 ocen)
12
5
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edyta19701970

Dobrze spędzony czas

25 marca 1942 roku prawie tysiąc młodych niezamężnych dziewcząt wsiadło do pociągu, który miał je zawieźć do obozu Auschwitz. Były to słowackie Żydówki - przekonane, że przez kilka najbliższych miesięcy będą pracować w fabryce. Założyły na siebie najlepsze ubrania i z radością machały na pożegnanie zebranym na peronie bliskim. W rzeczywistości były przedmiotem transakcji pomiędzy słowackim rządem a Niemcami i jechały do niewolniczej pracy. Zaledwie kilku spośród nich udało się przeżyć. Pierwszy kobiecy transport do Auschwitz był przez długie lata zapomniany. Nie było w nim osób związanych z ruchem oporu ani jeńców wojennych. Były tylko bezbronne młode kobiety, przyzwyczajone do dobrych manier i wygodnego życia, które nagle znalazły się w piekle, w którym je bito, rozbierano do naga, golono, trzymano na wielogodzinnych apelach na mrozie, poddawano drakońskim karom i zaganiano do ciężkiej pracy, często prowadzącej do śmierci. Ta książka przypomina niezwykłą historię pierwszych 999 kobie...
00

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

999

THE EXTRAORDINARY YOUNG WOMEN

OF THE FIRST OFFICIAL TRANSPORT TO AUSCHWITZ

 

Copyright © 2020 by Heather Dune Macadam

All rights reserved

 

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

www.panczakiewicz.pl

 

Zdjęcie na okładce

© Archiwum prywatne Edith Grosman

 

Ilustracjie w tekście i na wkładce

Podjęto wszelkie wysiłki, by zidentyfikować postacie ukazane na fotografiach. Niestety nie udało się ustalić tożsamości wszystkich. Jeśli czytelnik rozpozna którąś z osób pokazanych na zdjęciach, autorka będzie wdzięczna za dalsze informacje, które można przesyłać na jej adres www.renaspromise/education-form.php. Autorka podzieli się tymi informacjami z rodzinami i innymi zainteresowanymi stronami.

 

Protokoły

Heather Dune Macadam wdzięczna jest USC Shoah Foundation za pozwolenie na wykorzystanie protokołów zeznań złożonych przez następujące osoby: Linda Breder, 1990 i 1996, Ružena Knieža, 1997, Katharina Princz, 1996. Więcej informacji na sfi.usc.edu.

 

Przekłady

Heather Dune Macadam wdzięczna jest USC Shoah Foundation za pozwolenie na wykorzystanie przekładów zeznań następujących osób: Ružena Knieža, 1997, Katharina Princz, 1996, Tsiporah Tehori, 1997. Więcej informacji na sfi.usc.edu.

 

Konsultacja naukowa

Urszula Rybicka

 

Redaktor prowadzący

Adrian Markowski

 

Redakcja

Renata Bubrowiecka

 

Korekta

Marta Stochmiałek

Małgorzata Denys

 

ISBN 978-83-8234-687-9

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Dla Edith

Z pamięcią o Lei i Adeli

 

Przez większą część historii kobieta była anonimowa.

Virginia Woolf

Miarą każdego społeczeństwa jest to, jak traktuje swoje kobiety i dziewczyny.

Michelle Obama

Kobieta musi sama, własnym wysiłkiem wstąpić w tekst – jak w świat i w historię.

Hélène Cixous1

1 Przekład Anna Nasiłowska, „Teksty Drugie”, 4, 5, 6/1993.

 

Wstęp

Caroline Moorehead

NIKT NIE ZNA dokładnej liczby ludzi wywiezionych do Auschwitz w latach 1941–1944 i tych, którzy tam zginęli. Większość naukowców przyjmuje, że było ich około miliona. Heather Dune Macadam wie jednak dokładnie, ile kobiet zamknięto w wagonach pierwszego transportu ze Słowacji, który dotarł do obozu 26 marca 1942 roku. Wie też ze żmudnych badań archiwalnych i z wywiadów z ocalałymi, że prawie tysiąc młodych Żydówek, nawet piętnastoletnich, aresztowano w trakcie łapanek w całej Słowacji wiosną 1942 roku; powiedziano im, że zostaną wysłane do prac publicznych w okupowanej Polsce i że wrócą do domu za kilka miesięcy. Ale wróciły tylko nieliczne.

Opierając się na listach przechowywanych w Yad Vashem w Izraelu, zeznaniach z USC Shoah Foundation Visual Archives oraz materiałach ze Słowackiego Archiwum Narodowego, a także na podstawie rozmów z żyjącymi jeszcze kobietami oraz krewnymi tych, które zmarły, Macadam odtworzyła nie tylko historie rodzinne uczestniczek pierwszego transportu, ale też realia ich życia – i okoliczności śmierci – w Auschwitz. Była to praca trudna z powodu braku źródeł i rozmaitości nazwisk oraz przydomków używanych przez jej bohaterki, a także wariantów wymowy i pisowni tych nazwisk. Wraz z upływającym czasem zatarło się wiele szczegółów. Pisanie o Holokauście i obozach śmierci nie jest rzeczą łatwą – jak przyznaje autorka. Ale metoda, jaką wybrała, by odtworzyć sceny i dialogi, czyli powieściowa stylistyka, nadaje jej tekstowi charakter niemalże naocznej relacji.

DOPIERO POD KONIEC zimy z przełomu lat 1940–1941 firma IG Farben usadowiła się w Auschwitz, gdyż okolica ta była dogodna ze względu na połączenia kolejowe, sąsiedztwo kilku kopalń i dostatek źródeł wody, potrzebnych do budowy i działania dużej fabryki gumy i benzyny syntetycznej. Auschwitz przypadła też szczególna rola w „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” – stało się miejscem nie tylko gromadzenia siły roboczej, ale też szybkiego mordowania więźniów i sprawnego pozbywania się ich zwłok. Gdy we wrześniu 1941 roku pierwsze eksperymenty z cyjanowodorem – w formie cyklonu B – wykazały jego skuteczność w zagazowaniu 850 więźniów, Rudolf Höss, pierwszy komendant obozu, dostrzegł w tym sposób na rozwiązanie „kwestii żydowskiej”. Ponieważ obozowi lekarze zapewnili go, że gazowanie jest bezkrwawe, doszedł do wniosku, że dzięki temu zaoszczędzi swoim podwładnym stresujących widoków związanych z mordowaniem ludzi.

Najpierw jednak trzeba było ten obóz wybudować. Architekt doktor Hans Stosberg otrzymał polecenie stworzenia odpowiednich planów. Na konferencji w Wannsee 20 stycznia 1942 roku Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (Reichssicherheitshauptamt, RSHA) ocenił, że w okupowanej Europie mieszkało prawie jedenaście milionów Żydów. Jak stwierdził Reinhard Heydrich, drugi po Heinrichu Himmlerze człowiek w esesmańskiej hierarchii, należało ich „użyć do pracy w jakiś dogodny sposób w ramach ostatecznego rozwiązania”. Za słabi, za młodzi albo za starzy, by pracować, mieli być od razu likwidowani, silniejszych zaś w stosownym momencie też należało zabić, gdyż ta „naturalna elita, jeśliby ją uwolniono, stałaby się potencjalnym rozsadnikiem zarazy prowadzącej do powstania nowego żydowskiego porządku”.

Słowacja była pierwszym satelickim państwem III Rzeszy, z którego nastąpiły deportacje. Przez ponad tysiąc lat była częścią państwa węgierskiego (jako tzw. Górne Węgry), a niepodległość państwową uzyskała dopiero w marcu 1939 roku, po upadku Czechosłowacji. Stało się to w znacznej mierze dzięki poparciu Niemiec, na rzecz których poświęciła sporą część swojej niezależności w zamian za współpracę gospodarczą. Kiedy Jozef Tiso, katolicki ksiądz, został prezydentem kraju, zakazano działalności partii opozycyjnych, sformowano nacjonalistyczne bojówki i rozpalono antysemityzm, przybierający już na sile od chwili napływu żydowskich uciekinierów z Austrii po anszlusie. Liczba Żydów osiągnęła w Słowacji osiemdziesiąt dziewięć tysięcy, co stanowiło 3,4 procent jej ludności.

Rozkaz, by niezamężne Żydówki w wieku od szesnastu do trzydziestu sześciu lat rejestrowały się i zgłaszały z rzeczami osobistymi do punktów zbornych, początkowo nie wywoływał niepokoju, choć kilka przezornych rodzin podjęło desperackie próby ukrycia swych córek. W zasadzie trzeba nawet przyznać, że dla niektórych z tych dziewcząt perspektywa pracy za granicą wydawała się atrakcyjna, zwłaszcza że zapewniano je, że wkrótce wrócą do domu. Ich naiwność pogłębiła jeszcze szok, jaki przeżyły, gdy dotarły do bram Auschwitz.

Tego samego dnia, nieco tylko wcześniej, do Auschwitz przybyło 999 Niemek z Ravensbrück – obozu, w którym przebywało już pięć tysięcy więźniarek i który nie był stanie przyjąć ich więcej. Poddane wcześniej selekcji, miały nadzorować pracę młodych Żydówek przy rozbiórce budynków, oczyszczaniu terenu, robieniu wykopów i transporcie ziemi i materiałów budowlanych, a także przy uprawie roli i hodowli bydła. W ten sposób więźniarki zastępowały mężczyzn, których kierowano do cięższych prac w rozbudowującym się obozie. Pochodzące zwykle z licznych i kochających rodzin, przyzwyczajone do dobrych manier i wygodnego życia, Słowaczki znalazły się nagle w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie na nie krzyczano, rozbierano je do naga, golono, trzymano na niekończących się apelach podczas mroźnych poranków, zmuszano do chodzenia na bosaka w błocie oraz walki o racje żywnościowe, poddawano arbitralnemu karaniu i zaganiano do ciężkiej pracy, często prowadzącej do śmierci. Były głodne, chore i wystraszone. Strażniczki z Ravensbrück – jak przyznawał później Höss – „prześcigały swych męskich odpowiedników pod względem surowości, plugawości, mściwości i zdeprawowania”. Do końca 1942 roku zmarły dwie trzecie kobiet z tego pierwszego słowackiego transportu.

Auschwitz zaś wciąż się rozrastało. Napływali do niego Żydzi z całej okupowanej Europy – z Francji, Belgii, Grecji i Jugosławii, Norwegii, a później też z Węgier. Wkrótce do obozu co dwa dni przybywały trzy transporty kolejowe, a każdy pociąg składał się z pięćdziesięciu wagonów towarowych, w każdym wagonie zaś znajdowało się osiemdziesięciu więźniów. W czerwcu 1943 roku działały już cztery krematoria, zdolne spopielić 4736 ciał dziennie. Większość przywożonych do Auschwitz ludzi – całe rodziny, z niemowlętami i małymi dziećmi – szła prosto do komór gazowych przy piecach krematoryjnych.

Ocalałe Słowaczki stawały się jednak coraz silniejsze fizycznie i duchowo. Przyjęły strategię, która umożliwiała im przeżycie – zgłaszały się na ochotnika do najbrudniejszych prac albo chroniły się jako szwaczki, przy hodowli zwierząt lub w obozowej administracji, nabierając biegłości w sztuce codziennej ucieczki przed eksterminacją najsłabszych, chorych czy zbyt wycieńczonych, by pracować. Było to – jak pisze Macadam – balansowanie nad przepaścią. Szczęściary znajdowały zatrudnienie w Kanadzie – tak ironicznie nazywano magazyn własności zrabowanej przyjeżdżającym Żydom, którym polecano zabrać ze sobą potrzebne mienie o wadze od trzydziestu do czterdziestu pięciu kilogramów. Koce, kołdry, okulary, naczynia stołowe, narzędzia medyczne, maszyny do szycia, buty, zegarki, a nawet małe meble piętrzyły się w magazynach, gdzie ekipy najbardziej cwanych albo fartownych więźniów i więźniarek sortowały ten dobytek na zmiany, by przygotować go do załadunku do pociągów odjeżdżających do Niemiec. Ocenia się, że co tydzień wysyłano do Berlina dwa kontenery – ważące po tonie każdy – z kosztownościami i wartościowymi przedmiotami.

Przez długi czas rodziny słowackich więźniarek nie miały pojęcia, dokąd pojechały ich córki. Dotarło do nich kilka kartek pocztowych z jakimiś aluzjami dotyczącymi śmierci, ale tak zawoalowanymi, że wielu rodziców przekonywało samych siebie, że córki są bezpieczne i mają opiekę. Mijały jednak miesiące i obawy narastały, tym bardziej że po kolejnych wywózkach znikały całe rodziny. Jeden z najbardziej przejmujących fragmentów książki Macadam mówi o tym, jak krewni więźniarek przyjeżdżali do Auschwitz, gdzie witani byli przez nie z przerażeniem, bo zbyt dobrze wiedziały, jaki los spotka ich rodziców i rodzeństwo.

Wiele już napisano o Auschwitz, o walce o przetrwanie, zmaganiach z tyfusem, o gazowaniu ludzi i coraz gorszych warunkach życia, głodzie i brutalności strażników. Macadam również nie unika tej tematyki. Takie książki mają podstawowe znaczenie: przypominają dzisiejszym czytelnikom o wydarzeniach, które nigdy nie powinny być zapomniane.

Książka ta jednak jest cenna również dlatego, że ukazuje tło słowackich deportacji. Mówi o życiu tamtejszych wspólnot żydowskich przed wojną, o narastaniu ich prześladowań i nieświadomości rodzin przygotowujących swe córki do wywózki. Opisuje też sugestywnie smutek tych nielicznych, które przetrwały i wróciły do domu – a ich rodzice już nie żyli; ich sklepy zabite były deskami, a domy i własność rozgrabione przez sąsiadów. Z przedwojennej żydowskiej ludności Słowacji – liczącej około siedemdziesięciu tysięcy osób – ponad osiemdziesiąt procent straciło życie, a powojenny jednopartyjny reżim komunistyczny zakazał wszelkich dyskusji o Holokauście. Te z pierwszego transportu opuszczały kraj jeszcze jako dziewczęta. Po trzech i pół roku wróciły jako stare kobiety, bo widziały, przecierpiały i przeżyły aż za wiele. Jednak sam fakt, że udało im się przeżyć, czynił je podejrzanymi – co takiego zrobiły, na jakie moralne kompromisy poszły, że nie zginęły razem ze swymi towarzyszkami?

JEST NA KOŃCU tej książki scena, która na długo pozostaje w pamięci. Jedna z ocalałych kobiet, Linda, po opuszczeniu Auschwitz i przetrwaniu marszu śmierci, który kosztował życie wiele więźniarek, pokonawszy granice różnych krajów pogrążonych w chaosie i zniszczeniach pozostawionych przez wojnę, narażona wciąż na ryzyko zgwałcenia, odnajduje w końcu pociąg jadący do domu. Wagony zapchane są do granic możliwości przez uchodźców, więc wdrapuje się na dach jednego z nich i stamtąd rozgląda się po krajobrazie niepociętym liniami drutów kolczastych, bez wież strażniczych i uzbrojonych wartowników. Zdaje sobie sprawę, że jest wolna; jest już wiosna i zielenią się drzewa.

 

Od autorki

„NIE MA CO opowiadać, za późno” – powiedziała po niemiecku Ružena Gräber Knieža. W słuchawce zatrzeszczało. Mój mąż, który pomagał mi jako tłumacz, wzruszył ramionami. W tamtym czasie Ružena była jedyną ocalałą z pierwszego słowackiego transportu do Auschwitz, na jaką natrafiłam; miała numer obozowy 1649. Kilka miesięcy wcześniej zgodziła się na wywiad o pierwszych dziewczynach w obozie. Niestety problemy ze zdrowiem nie pozwoliły mi wtedy na lot do Szwajcarii, by z nią porozmawiać. No a teraz to ona była chora.

Spróbowałam jej wyjaśnić, że najbardziej zależało mi na rozmowie o Słowacji i o tym, jak ona i inne dziewczęta zostały zebrane i zdradzone przez słowackie władze. Westchnęła i powiedziała: „Nie chcę już przed śmiercią myśleć o Auschwitz”. Trudno się dziwić: miała wtedy dziewięćdziesiąt dwa lata.

Posłałam jej kartkę z podziękowaniami, a potem odnalazłam jej zeznanie na USC Shoah Visual Archive. Jest po niemiecku. Można je przetłumaczyć, ale w archiwum Shoah nie znalaz­łam odpowiedzi na pytania, które mnie nurtowały i rodziły się od chwili, gdy w 1992 roku spotkałam się i pracowałam z Reną Kornreich Gelissen, ocalałą z tego pierwszego transportu. Było to ponad dwadzieścia pięć lat temu. Od chwili gdy napisałam Rena’s Promise, członkowie rodzin kobiet z tamtej wywózki podzielili się ze mną wieloma historiami o ich kuzynkach, ciotkach, matkach i babkach. Ale informacje te spowodowały, że powstało we mnie jeszcze więcej pytań. Nagrałam i sfilmowałam te wywiady, jednak wśród członków rodzin nie było żadnej ocalałej więźniarki, więc wiele kwestii pozostało nierozwiązanych. Oczywiście rozumiałam, że bliscy nie chcieli narażać tych starszych kobiet na powrót do wspomnień z piekła. Ja też nie chciałam nikogo ranić, zadając bolesne pytania, przez które trzeba było wrócić do przeszłości.

Jakiś rok po rozmowie z Ruženą wysłałam maile do krewnych z następnej generacji rodzin więźniarek (2G). Zapytałam, czy ktoś nie chciałby podążyć śladem swych matek i babek trasą ze Słowacji do Auschwitz z okazji siedemdziesięciopięciolecia przybycia pierwszego transportu. Zainteresowanie tą propozycją wyraziło tylko kilka osób, ale w końcu zebrała się grupka z trzech rodzin: synowie Erny i Feli Dranger z Izraela (Avi i Akiva), rodzina Idy Eiger Newman z Ameryki (Tammy i Sharon oraz dzieci Tammy’ego – Daniella i Jonathan) oraz córka Marty F. Gregor (Orna z Australii). Potem na kilka tygodni przed naszym ustalonym spotkaniem dowiedziałam się, że dziewięćdziesięciodwuletnia Edith Friedman Grosman (numer 1970) ma być gościem honorowym na obchodach siedemdziesięciopięciolecia deportacji. Kilka dni później rozmawiałam z Edith przez FaceTime. Dogadałyśmy się od razu i powiedziała, że bardzo chętnie spotka się ze mną i moją ekipą filmową na Słowacji. Upłynęły jeszcze dwa tygodnie, zanim usiadłyśmy w hotelowym pokoju utrzymanym w stylu wczesnosowieckim, z poszarzałymi białymi ścianami udekorowanymi bogatym szlaczkiem pod sufitem. Zadałam jej pytania, których nie umiałam zadać Renie Kornreich (numer 1716) dwadzieścia pięć lat wcześniej.

Podobnie jak Rena, Edith jest osobą energiczną, błyskotliwą, o ciętym dowcipie. Czas spędzony na Słowacji był jak trąba powietrzna, która przeniosła nas do koszar, gdzie trzymano Edith razem z innymi dziewczętami, i na stację kolejową, z której je wywieziono. W czasie obchodów spotkałyśmy się z prezydentem i premierem Słowacji, ambasadorem Izraela w Republice Słowackiej i z dziećmi innych ocalałych. A potem była masa łez i uścisków wymienianych między członkami grupy drugiej generacji, z którą podróżowałam, i rodzinami drugiej generacji ze Słowacji. Pod koniec tego tygodnia mąż powiedział mi: „To nie jest zwykła dokumentacja. Musisz napisać książkę”.

Pisanie o Auschwitz nie jest łatwe. Nie należy do przedsięwzięć, na które łatwo się zdecydować, ale mając obok siebie Edith, postanowiłam spróbować. Nie będzie to jednak książka do końca wspomnieniowa. Będzie poświęcona im wszystkim – czy raczej tym wszystkim, o których zdołałam zebrać jakieś informacje. W Kanadzie odnalazłam inną byłą więźniarkę, Ellę Rutman (numer 1950), i poleciałam do Toronto, by skontaktować dwie ocalałe. Edith i Ella pamiętały się nawzajem, ale nawet mimo zaawansowanego wieku zachowały jakiś dystans. Kiedy rozmawiały po słowacku, Edith spoglądała na mnie z pewną boleścią. To nie była ciepła więź, jak sobie to wyobrażałam. Zdałam sobie sprawę, że gdy były w Auschwitz, Edith nie lubiła Elli. Panie były powściągliwe do chwili, gdy zaczęły oglądać przez szkło powiększające numery na swych przedramionach. „Ja już nie widzę swojego numeru, tak wyblakł” – westchnęła Edith. Wspomnienia też wyblakły. Ale prawda nie zniknęła, wciąż istnieje, jeśli się wie, gdzie jej szukać.

Pewnego dnia oglądałam z Edith stare zdjęcia i dostrzegłam na nich twarz Ruženy Gräber Kniežy. „Znasz Ruženę?” – spytałam. „No pewnie! – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Uczyłyśmy się razem po wojnie i zaprzyjaźniłam się z nią, a także z jej mężem Emilem Kniežą2. Był pisarzem jak mój mąż. Odwiedziliśmy ich w Szwajcarii”. No i krąg się zamknął.

WIELE Z TYCH KOBIET znało się jeszcze sprzed Auschwitz – ze swych miast czy wsi, szkół albo synagog. Jednak w zeznaniach znajdujących się w USC Shoah Archive rzadko pojawiają się ich panieńskie nazwiska. Czasami jakaś ocalała wspominała współwięźniarkę pod jej przezwiskiem albo dawała tylko opis fizyczny jakiejś przyjaciółki, więc trudno potwierdzić, czy mówiła o kimś z pierwszego transportu. Zeznania Margie Becker (numer 1955) należą do tych rzadkich dokumentów, w których prawie ciągle padają pełne nazwiska dziewcząt, z którymi ona i Edith się wychowywały, a dzięki klasowej fotografii Edith była w stanie zidentyfikować większość z nich. Nigdy nie zdarzyło mi się spytać Edith, czy zna Ruženę, zanim nie zobaczyłam ich razem na szkolnej fotografii, gdyż przy nazwisku Ruženy na liście deportowanych jest adnotacja, że pochodzi z innego miasta. Nie wiedziałam, że jako młoda dziewczyna mieszkała w Humennem.

Kiedy dopinałam już finalną wersję tej książki, odezwał się brzęczyk poczty elektronicznej. Dostałam maila:

Moja babcia była w pierwszym transporcie. Pamiętam historie, które mi opowiadała. Napisała książkę o tej deportacji, ale potem zrezygnowała z wydania, twierdząc, że nikt jej nie uwierzy. Pierwsza strona jej spisanej relacji zachowała się i mam ją u siebie. Babcia nazywała się Kornelia Gelbová, ze słowackiego miasta Humenné. Urodziła się w 1918 roku.

Po chwili otworzyłam plik, w którym zapisałam nazwiska wszystkich dziewczyn, ich wiek i miejsce pochodzenia – i miałam już przed oczami nazwisko Kornelia Gelbová. Na liście przechowywanej w Yad Vashem miała numer 232. Jeszcze ciekawsze było to, że jej siostra wspomniana została w zeznaniu Ruženy Gräber Kniežy. Były razem w Ravensbrück. Obie dziewczyny figurowały na tej samej stronie listy, tak jak trzy inne, które dobrze poznamy: Edith i Lea Friedman i ich przyjaciółka Adela Gross. I na tej też stronie widniały nazwiska dwóch dziewcząt, o których już wspomniałam: Reny Kornreich i Erny Dranger.

Jedną z moich największych trosk podczas pisania tej książki było zachowanie historycznej dokładności. Wciąż martwiłam się o precyzyjne datowanie i zachowanie właściwej chronologii wydarzeń. Ale Edith zapewniała mnie, że nigdy nie zrobię wszystkiego perfekcyjnie. „Nikt nie zrobi wszystkiego idealnie. To za duża sprawa, wszystkiego nie da się zrobić. A jak nie znajdziesz właściwej daty, to co? Zdarza się. Wystarczy to, co zrobiłaś”.

Mogę mieć tylko nadzieję, że mówiła prawdę.

Historia ta składa się z wielu wątków. Jej rdzeniem są wywiady ze świadkami, ocalałymi, ich rodzinami oraz zeznania przechowywane w USC Shoah Archive. W celu uzupełnienia tych osobistych historii oraz zarysowania politycznej atmosfery tamtych czasów wykorzystałam literaturę wspomnieniową oraz książki o Holokauście. Moim celem było stworzenie jak najpełniejszego obrazu dziewcząt i młodych kobiet z tego pierwszego „oficjalnego” transportu żydowskiego do Auschwitz. Jednym ze środków, którymi się posłużyłam, była beletryzacja narracji. Jeśli natraficie w tej książce na dialogi w cudzysłowie, możecie być pewni, że to dokładne cytaty z wywiadów z ocalałymi lub świadkami przytaczającymi rozmowy, które sami odbyli lub które podsłuchali. W innych przypadkach użyłam pauz (myślników), by oznaczyć dialogi mojego autorstwa, wprowadzone po to, by zilustrować lub dookreślić jakąś scenę. Robiłam to tylko wtedy, gdy jakaś rozmowa lub dyskusja została co prawda wspomniana w zeznaniach, ale pobieżnie lub niedosłownie.

Jestem głęboko wdzięczna Edith Grosman i jej rodzinie, a także rodzinom Grossów, Gelissenów i Brandelów, którzy traktowali mnie jak honorową krewną i dopuścili mnie do swoich rodzinnych spraw. „Jesteś jak nasza kuzynka” – powiedziała mi Edith na przyjęciu z okazji jej dziewięćdziesiątych czwartych urodzin. Towarzyszyli jej wtedy syn, synowa, wnuki i prawnuki. Jest to wielki zaszczyt stać się częścią historii tych kobiet, ich rzeczniczką i kronikarką. Były nastolatkami, gdy wywieziono je do Auschwitz. Tylko kilka wróciło do domu. Historia tych dziewczyn ze Słowacji jest hołdem dla wszystkich kobiet i dziewcząt na całym świecie. To ich historia.

2Emil Knieža: Autor Šiestý prápor na stráž! („Szósty batalion baczność!”, 1964), Kóšer rota („Koszerny pluton”, 1966), Mušketieri žltej hviezdy („Muszkieterowie żółtej gwiazdy”, 1967). Knieža w czasie wojny walczył w partyzantce.

 

Główne postacie pierwszego transportu

LICZBA MAGD I EDITH, panien Friedman i Neumann w pierwszym transporcie zmusiła mnie do stworzenia specjalnych form ich nazwisk, by zidentyfikować każdą z nich. O głównych naszych bohaterkach piszę, używając ich rzeczywistych imion i nazwisk albo nazwisk z listy transportu (z jakichś powodów dziewczęta określano raczej przydomkami, więc postanowiłam stosować nazwiska z listy). Wiele imion się powtarza, więc Margita staje się Peggy itp. Jeśli imię powtarza się więcej niż dwa razy, używam nazwiska lub jakiejś formy alternatywnej. Tak jest w przypadku wielu Magd [słow. Magda, Magdaléna – przyp. tłum.] czy Edyt [słow. Edita – przyp. tłum.]. Mam nadzieję, że rodziny zrozumieją tę potrzebę ujednoznacznienia narracji.

Należy mieć na względzie, że końcówka -ová właściwa jest w języku słowackim nazwiskom żeńskim. Postanowiłam jednak zrezygnować z tej końcówki w przypadku części deportowanych, gdyż niektóre z nich były Polkami, a w dokumentacji USC Shoah Foundation taka forma zapisu nazwisk się nie pojawia3.

KOBIETY Z PIERWSZEGO TRANSPORTU ZE SŁOWACJI, WEDŁUG POWIATÓW LUB MIEJSCOWOŚCI POCHODZENIA

Humenné

Edith [Edita] Friedman, numer 1970

Lea Friedman, siostra Edith, numer 1969

Helena Citron, numer 1971

Irena Fein, numer 1564

Margie (Margita) Becker, numer 1955

Rena Kornreich (z Tylicza w Polsce), numer 1716

Erna Dranger (z Tylicza w Polsce), numer 1718

Dina Dranger (z Tylicza w Polsce), numer 1528

Sara Bleich (z Krynicy w Polsce), numer 1966

Ria Hans, numer 1980

Maya (Magda) Hans, numer nieznany

Adela Gross, numer nieznany

Zena Haber, numer nieznany

Debora Gross, nie była deportowana

Zuzana Sermer, nie była deportowana

Ružinka Citron Grauber, numer nieznany

 

Michalovce

Regina Schwartz (i jej siostry Celia, Mimi i Helena), numer 1064

Alice [Alica] Icovic, numer 1221

 

Poprad, miasto i powiat

Martha [Marta] Mangel, numer 1741

Eta Zimmerspitz, numer 1756

Fanny Zimmerspitz, numer 1755

Piri Randová-Slonovicová, numer 1342

Rose (Edith) Grauber, numer 1371

 

Prešov [pol. Preszów]

Magda Amster, numer nieznany

Magduška (Magda) Hartmann, numer nieznany

Nusi (Olga lub Olinka) Hartmann, numer nieznany

Ida Eigerman (z Nowego Sącza w Polsce), numer 1930

Edie (Edith) Friedman, numer 1949 (nie była spokrewniona z Edith i Leą Friedman)

Ella [Alžbeta] Friedman, numer 1950 (nie była spokrewniona z Edith i Leą Friedman)

Elena Zuckermenn, numer 1735

Kato (Katarina) Danzinger (wspominana w listach Hertzki), numer 1843

Linda (Libuša) Reich, numer 1173

Joan [Jana] Rosner, numer 1188

Matilda Friedman, numer 1890 (nie była spokrewniona z Edith i Leą Friedman)

Marta F. Friedman, numer 1796 (nie była spokrewniona z Edith i Leą Friedman)

 

Stropkov, miasto i powiat

Peggy (Margaréta) Friedman, numer 1019 (nie była spokrewniona z Edith i Leą Friedman)

Bertha Berkowitz, numer 1048

Ružena Gräber Knieža, numer 1649

KOBIETY Z DRUGIEGO TRANSPORTU ZE SŁOWACJI

dr Manci (Manca, Margita) Schwalbová, numer 2675

Magde (Magda) Hellinger, numer 2318

Danka Kornreich, numer 2775

3 Polski wydawca stara się podawać słowacką pisownię imion, nazwisk i nazw miejscowych. Ewentualne uzupełnienia ujęte są w nawiasy kwadratowe – przyp. tłum.

 

Część pierwsza

 

Mapa Słowacji w granicach z 1942 roku. Zaznaczono ówczesne granice i część miast, z których pierwsze Żydówki zostały deportowane do Auschwitz. Miasto Rużomberk zaznaczono, ponieważ zostało zbombardowane przez Niemców w 1944 roku. Ucierpiało wówczas wiele rodzin pochodzących z Humennego.

© Heather Dune Macadam; rys. Varvara Vedukhina.

Przerysowana z oryginalnej mapy znalezionej w Słowackim Archiwum Narodowym, zbiór MSW, lata 1938–1945.

 

ROZDZIAŁ 14

To przykra sprawa, może nawet gorsza

od tych gwiazd, którymi nas napiętnowali…

bo tym razem chcą uderzyć w nasze dzieci.

Ladislav Grosman, The Bride

28 lutego 1942

TA PLOTKA WZIĘŁA się tak, jak to z plotkami bywa – z przeczucia. Z jakiegoś skurczu żołądka. Na razie pozostaje plotką. Bo co jeszcze mogą zrobić Żydom? Nawet pogoda zdawała się przeszkadzać w takich przedsięwzięciach. Tak ostrej zimy jeszcze nie odnotowano. Zaspy piętrzyły się ponad ludzkimi głowami. Jeśli rząd miałby trochę rozsądku, ogłosiłby, żeby obywatele niższego wzrostu nie wychodzili z domu, bo mogą utonąć w tym śniegu. Odgarniano go szuflami, ale tylko na tyły domów albo na pobocza, gdzie na białych górach bawiły się dzieci, które nie miały sanek, ale mogły zjeżdżać na pupach. Zjeżdżanie na tyłku stało się narodowym sportem – tak jak wywracanie koziołków na lodzie.

Zamieciom towarzyszyły mrozy i lodowate podmuchy od szczytów Tatr. Wiatr przenikał przez ubrania cienkie i grube, nie miał litości ani dla biednych, ani dla bogatych. Potrafił znaleźć sobie drogę przez szwy nawet najstaranniej uszytych ubrań i bezlitośnie kąsać ciało. Ludzie mieli spękane i spierzchnięte wargi i ręce; smarowali sobie wnętrza nosów gęsim smalcem, by uniknąć krwawienia. Kiedy śnieg przedostawał się przez szpary w oknach i szczeliny pod drzwiami, zmęczeni rodzice zapraszali zmęczonych sąsiadów, by usiedli na taboretach w kuchni – i tam dręczyli się wzajemnie plotkami przy piecu, choć o drewno opałowe też było trudno. W niektórych żydowskich rodzinach brakowało nawet żywności. Cierpieli wszyscy – ale niektórzy bardziej.

Płomienie zwątpienia i obawy gaszone były różnymi argumentami. Jeśli ta plotka kryła w sobie prawdę – mówili co rozsądniejsi – i władze naprawdę chcą zabrać dziewczęta, to na pewno gdzieś niedaleko i tylko na krótko, na wiosnę. Oczywiście jeśli ta wiosna wreszcie przyjdzie… No i jeśli w tej plotce jest w ogóle ziarno prawdy.

To „jeśli” było tak wielkie, że przesłaniało rzeczywistość. To musiała być plotka. Po prostu. Po co ktoś miałby zabierać nastoletnie dziewczęta?

ŚNIEG ZNÓW ZACZĄŁ padać, gdy żydowskie matki w całej Europie Wschodniej przygotowywały szabatowe świece. Emmanuel Friedman wszedł do rodzinnego domu przez frontowe drzwi, klaszcząc i wyśpiewując „Szabat szalom! Szabat szalom! Szalom! Szalom! Szalom!5”. Dzieci dołączyły do ojca. Potem rodzina zebrała się wokół szabatowego stołu, by patrzeć, jak matka zapala świece. Po trzykrotnym okrążeniu płomieni dłońmi przeniosła jakby ogień do swojego serca – bo jest rzeczą kobiety wnieść światło do domu – a później wyciągnęła dłonie nad oczami i wyszeptała szabatowe błogosławieństwo: „Baruch, Ata, Adonaj, Elohejnu, Melech ha-Olam, aszer kidszanu bemicwotaw weciwanu lechadlik ner, lechadlik ner szel Szabat”– „Bądź błogosławiony Panie, Boże nasz, Królu Wszechświata, który uświęcasz nas swymi przykazaniami i każesz nam zapalać szabatowe świece”.

Edith i jej siostra Lea obserwowały w nabożnym skupieniu, jak ich matka modli się cicho, trzykrotnie zamykając i otwierając oczy. Córki uścisnęły ją potem, a ona pobłogosławiła każdą z nich i pocałowała według ich wieku, zaczynając od najstarszej i kończąc na najmłodszej – ale nieco dłuższy pocałunek złożyła na skroniach swoich nastolatek, Lei i Edith. Chodziły plotki, że nigdy nie wydadzą owocu – powiedziała do siebie, przyciskając dziewczęta do serca. Tej nocy modliła się w głębi duszy, by ta plotka pozostała tylko plotką.

Za oknami piorun przeorał niebo, grzmiąc jak wielki bęben. Znów spadł śnieg. Od lat nie pamiętano takiej burzy – i to jeszcze o tej porze roku.

Do szabatowego poranka napadało śniegu na jakąś stopę, a do południa – drugie tyle. Jak zwykle kilku mężczyzn zaczęło go szuflować, kalkulując, że lepiej zrobić to od razu, niż czekać, aż będzie go jeszcze więcej, a praca stanie się dwa razy cięższa. Trafika z tytoniem – odśnieżona połowicznie – była otwarta. Pogoda nigdy nie zatrzyma nałogowych palaczy.

Trzeba było jakichś nadzwyczajnych okoliczności, by miejski obwoływacz6 ogłaszał nowiny w sobotę. To było bardziej nawet niezwykłe niż grom z zimowego nieba. Normalnie ogłaszano różne zarządzenia w piątki albo w poniedziałki, dni targowe. Ale tego popołudnia przed ratuszem – tak jak przed ratuszami miast w całej wschodniej Słowacji – odezwał się dźwięk bębna i kilku gojów zatrzymało się pomimo śnieżycy, żeby posłuchać. Wycie wiatru i śnieg tłumiły dźwięki bębna. W dzielnicy żydowskiej za rzeką nikt go nie słyszał.

Wśród tych przypadkowych przechodniów był też dwudziestojednoletni Ladislav Grosman, który z jemu tylko znanych powodów znalazł się akurat na placu, zamiast być w synagodze czy w domu z rodziną. Jego ciemne oczy i otwarta twarz wywoływały raczej uśmiech niż zmarszczenie brwi, raczej śmiech niż łzy. Ladislav w głębi duszy był poetą; wybrał się może na spacer po rodzinnym obiedzie, doceniając nieposzlakowaną biel śnieżnego dywanu na placu – choć krzywił się pod wpływem podmuchów wiatru smagających go po twarzy płatkami śniegu. A może wyszedł po prostu na papierosa? Niezależnie od okoliczności Ladislav podążył za dźwiękiem bębna, by posłuchać najświeższych wiadomości.

Zwykle miejski obwoływacz czekał, aż zbierze się większy tłum, i dopiero wtedy zaczynał wykrzykiwać swoje ogłoszenie – ale nie dzisiaj. Zaczął od razu, bo okropna pogoda mroziła mu szyję otuloną przemokniętym kołnierzykiem. Płatki opadające po równo na gojów i na Żydów były teraz duże i mokre, co świadczyło o tym, że śnieżyca się kończy. Przekrzykując wiatr, zawołał: „Wszystkie żydowskie dziewczyny od szesnastego roku życia i niezamężne mają obowiązek zgłosić się w wyznaczonych biurach rejestracyjnych! Szczegóły badań medycznych i cele całej operacji będą oficjalnie podane we właściwym czasie!”. Mało kto usłyszał dokładnie całe obwieszczenie. Tylko kilku mężczyzn stojących najbliżej wróciło do swoich bliskich i sąsiadów, by rzucić im: „A co, nie mówiłem?”.

Ponieważ nie podano więcej informacji o datach i miejscach, krzykacz uzupełnił obwieszczenie własną konkluzją i ostatnimi uderzeniami w bęben: „I to jest wszystko, dupa blada! Ludzie mają się o tym dowiedzieć i tyle, Ende, koniec, fin. Wracajcie, ludzie, do siebie i powiedzcie, komu trzeba! Nie łaźcie w taką psią pogodę!”.

No i skończyły się te wszystkie „jeśli” i „ale”. Plotka stała prawdą. I do rana każdy już o tym wiedział, choćby drzwi jego domu były zawiane śniegiem. Najnowsze obwieszczenie spadło na wspólnotę żydowską jak ostre sople z dachu – tyle że było znacznie groźniejsze.

PODEJMUJĄC TE DRAKOŃSKIE decyzje wymierzone w Żydów, rząd słowacki próbował, jak się wydaje, prześcignąć samych Niemców. Młodzi chuligani i bandyci7, którzy wstąpili do słowackiej bojówki faszystowskiej o nazwie Gwardia Hlinki [Hlinkova garda – przyp. tłum.], bili i prześladowali żydowskich chłopców i mężczyzn noszących na rękawach obowiązkowe opaski, a potem żółte gwiazdy. Przewracano albo rozbijano żydowskie kamienie nagrobne, a sklepy obmalowywano antysemickimi hasłami. W większych miastach wyśpiewywano mrożące krew w żyłach nacjonalistyczne pieśni, w rytm których rzucano kamieniami w okna żydowskich domów i sklepów. W kioskach można było kupić miejscową wersję niemieckiego „Stürmera8”, propagandowego pisma żerującego na ignorancji i ideologii rasistowskiej. Publikowano w nim z upodobaniem karykatury Żydów z haczykowatymi nosami gwałcących słowackie dziewice, podrzynających gardła chrześcijańskim dzieciom i zbierających ich krew do wyrobu rytualnej macy, dosiadających kulę ziemską niczym konia, by ją okiełznać i podbić – gdy tymczasem bohaterscy żołnierze niemieccy walczyli z diabolicznym żydostwem w obronie ludzkości. Pewna kobieta spytała nawet Edith na rynku: „Gdzie masz swoje rogi?”. Kiedy Edith pokazała, że żadnych rogów nie ma, kobieta była zdumiona. Jak ktoś mógł uwierzyć w te opowieści, że Żydzi wypiekają macę z krwią chrześcijańskich dzieci albo że zabili Boga? Na Boga, przecież to Żydzi Boga wynaleźli! Jak ktoś mógł naprawdę uwierzyć, że taki propagandowy szmatławiec mówi prawdę?

WE WRZEŚNIU 1941 ROKU rząd słowacki wprowadził Kodeks żydowski [Židovský kódex]9 – zbiór przepisów i regulacji, które w ciągu kilku miesięcy zaczęto stosować coraz częściej i skrupulatniej. Wydawało się, że miejski obwoływacz już codziennie musi wykrzykiwać jakieś nowe zarządzenie wymierzone przeciw słowackim Żydom.

 

Jednego dnia wykrzyczał:

Podaje się wszem wobec, że Żydzi muszą zarejestrować siebie i wszystkich członków rodziny w biurze burmistrza! Muszą tego dokonać w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin, przedstawiając jednocześnie listę swoich nieruchomości!

A następnego dnia:

Żydzi muszą przedłożyć swoje książeczki bankowe z banków miejscowych, a także zagranicznych i od tej pory nie wolno im zajmować mieszkań przy głównej ulicy miasta! Mają je opuścić w ciągu siedmiu dni!

Tydzień później zaś:

Żydzi muszą nosić na wszystkich swoich ubraniach żółtą gwiazdę wielkości dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery centymetry!

Żydzi nie mogą podróżować za granicę, a na podróże krajowe muszą mieć pisemne zezwolenie Gwardii Hlinki, kosztujące sto koron!10 Mogą je uzyskać tylko wtedy, gdy Gwardia Hlinki uzna ich wnioski za uzasadnione!

Tylko który Żyd miał na zbyciu sto koron i który miał odpowiednie dojście do Gwardii Hlinki?

Żydzi muszą w ciągu dwudziestu czterech godzin zdeponować całą swą biżuterię w odpowiedniej kwaterze głównej Gwardii Hlinki.

Żydzi nie mogą posiadać żadnych zwierząt domowych – nawet kotów! Nie mogą też posiadać aparatów fotograficznych i odbiorników radiowych, żeby nie mogli rozprzestrzeniać kłamstw BBC!

Żydzi muszą zdeponować swoje futra w odpowiednich kwaterach Gwardii Hlinki!

Żydzi muszą oddać swoje motocykle, samochody osobowe i ciężarówki!

Żydów nie będzie się przyjmować w szpitalach i operować!

Żydzi nie mają wstępu do żadnej szkoły średniej ani nie mogą domagać się żadnych odpowiedzi od władz państwowych!

Edith wciąż kręci głową na wspomnienie tych rozporządzeń, które odebrały jej prawo do edukacji. „Moje rodzeństwo chodziło do szkoły aż do piątej klasy. Kiedy ją skończyło, wyszło rozporządzenie, że mają chodzić do szkoły do ukończenia czternastego roku życia. No więc musieli powtarzać piątą klasę, w której spędzili aż trzy lata!”. Tymczasem Edith i Lea znalazły się w trudnym okresie, bo ukończyły już czternasty rok życia i mimo chęci nie mogły jako Żydówki skończyć szkoły średniej.

Później wydano kolejne rozporządzenie:

Żydzi nie mają wstępu do parków publicznych.

I dalej:

Żydzi nie mogą zatrudniać żadnych Aryjczyków ani utrzymywać kontaktów towarzyskich z Aryjczykami, odwiedzać teatrów, imprez kulturalnych i wystaw sztuki, zbierać się w grupach większych niż pięć osób. Żaden Żyd nie może przebywać na ulicy po godzinie dwudziestej pierwszej.

Nikt nie mógł przewidzieć czegoś takiego jak „aryzacja” żydowskich przedsiębiorstw, która pozwalała przejmować legalnie żydowskie interesy i „wszelkie działania biznesowe, by umożliwić jak najszybsze przejście tych interesów wyłącznie w aryjskie ręce”. Dla żydowskich właścicieli nie przewidziano żadnych odszkodowań. „Jedyną rzeczą dozwoloną11 jeszcze Żydom było popełnienie samobójstwa” – powiedziała matka Ivana Rauchwergera. A teraz chcą jeszcze żydowskich dziewcząt?

Przecież to nie miało sensu. Po co komu do pracy nastolatki? Wiadomo przecież, że młodzież jest leniwa i kłótliwa. A zwłaszcza dziewczyny. Chichoczą, a po chwili toną we łzach. Dostają spazmów, są nieznośne. Bardziej przejmują się fryzurami i paznokciami niż porządnym wykonywaniem pracy. Wystarczy spojrzeć na podłogę w kuchni po tym, jak ją „zmyła” Priska! Spójrzcie na te naczynia ze śladami kugla na brzegach. Ta dziewucha, zamiast patrzeć, co zmywa, gapiła się przez okno na Jakuba, syna rabina. Gdyby nie matki uczące ich zmywania i czerpania dumy z porządnego wykonywania prac domowych, większość dziewczyn nie tknęłaby się żadnej roboty. Bo która nastolatka lubi pracować?

A teraz świat stanął na głowie z powodu dziewcząt. Kiedy były słodkie i grzeczne, to najsłodsze i najgrzeczniejsze. Gdy chwytały cię za rękę, to czułaś się najbardziej kochanym i najdroższym stworzeniem na świecie. Nawet gwiazdy zatrzymywały się na niebie, by powiedzieć: „Spójrzcie na to!”. Uwielbiamy dziewczynki za ich promienność, żywiołowość i nadzieję. Za ich niewinność.

To dlatego tak trudno uwierzyć w plotkę krążącą po miastach i wsiach Słowacji – tę plotkę, która miała stać się prawem. Po co komu nastolatki do prac publicznych? Dlaczego nie wziąć do tego chłopaków? Przykra sprawa – mówili wszyscy.

4 Opis Humennego oparty jest na pisarstwie Ladislava Grosmana, rozmowach z Edith Grosman, archiwalnych fotografiach miasta, wspomnieniach Lou Grossa, rozmowach z Reną Kornreich oraz na moich wrażeniach z pobytu w Humennem w 2016 roku, kiedy po mieście oprowadzał mnie znawca żydowskiej historii Humennego Juraj Levický.

5Szabat Szalom!: Edith Grosman, rozmowa z autorką 20 lipca 2018.

6miejski obwoływacz: Grosman, The Bride, s. 30.

7Młodzi chuligani i bandyci: Ivan Jarny, papiery osobiste. Rodowe nazwisko Ivana to Rauchwerger, co „po niemiecku oznacza garbarza skór czy futer. Nie podoba mi się, z czym to nazwisko się kojarzy, a po drugie po angielsku brzmi dziwacznie. Mam też przykre wspomnienia z nim związane”. Po wojnie o mało nie rozstrzelali go Rosjanie, sądzący, że takie nazwisko jak Rauch­werger musi należeć do niemieckiego szpiega, a nie do żydowskiego partyzanta. Uratowali go przyjaciele, ale na wszelki wypadek zmienił nazwisko.

8„Stürmer”: ibid. i SNA.

9Kodeks żydowski: z różnych relacji – Amira, Friedman, Jarnego.

10sto koron: Jarny.

11Jedyną rzeczą dozwoloną: matka Ivana Jarnego, Eugénia Rauch­werger.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI