9 żyć - Kamil Janowski - ebook + książka

9 żyć ebook

Janowski Kamil

1,0

Opis

Czym jest dusza? Jaką drogę musi przebyć, by uwolnić się od ziemskich cierpień? I co czeka na jej końcu – jeśli ten koniec w ogóle istnieje…
Dla dziewięciorga bohaterów tej książki, w ciała których na przestrzeni wielu lat wciela się ta sama dusza, walka o wewnętrzny spokój naznaczona jest bolesnymi traumami. Zgwałcona nastolatka, mężczyzna borykający się z niepełnosprawnością, udręczony morderca, młody chłopak chory na autyzm… Każdy z nich nosi w sobie piętno poprzednich wcieleń, które nieustannie sprowadza ich na manowce i uniemożliwia dokonywanie słusznych wyborów. Czy da się przerwać ten zaklęty krąg popełnionych w przeszłości błędów?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 714

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




JEDEN: MONIKA

1

Koniec świata zaczął się dla niej od gwałtownego deszczu, który jak grzeszna krew ściekał po chłodnych szybach niegościnnych domów tego sennego miasteczka. Monika Drzewiecka obudziła się nagle, wyrwana ze snu niewidzialną ręką przeznaczenia. Dziewczyna z niechęcią otworzyła zaspane, niebieskie oczy i westchnęła z głęboką rezygnacją. Budzik na stoliku obok łóżka do znudzenia powtarzał swój dźwięk. Nie mogąc już dłużej tego znieść, uderzyła w przedmiot otwartą dłonią. Znużona znowu zamknęła oczy, bo choć już się obudziła, nadal w jej głowie utrzymywał się senny obraz sprzed kilku chwil. Nigdy nie wiedziała, na czym to polegało, ale specyficzne wrażenie, że jeszcze utrzymuje się na powierzchni umysłu, towarzyszyło jej już od dawna. Nie pierwszy raz budziła się z tym przekonaniem, czując, że gdyby tylko chciała, zamknęłaby oczy i śniła dalszą część przerwanego snu, choć jeszcze nigdy tak się nie stało. Za każdym razem zatapiała się w sennej rzeczywistości jeszcze głębiej jak w jakimś ohydnym bagnie. Patrycja, jej szkolna koleżanka interesująca się ezoteryką i sprawami nadprzyrodzonymi, powiedziała kiedyś:

– Kochana, przecież to jest pierwszy etap wychodzenia z ciała.

Monika niestety nie była aż tak obeznana z tym tematem jak koleżanka, więc całkiem poważnie spytała ją wtedy, o co chodzi. Pomimo uzyskanej odpowiedzi Monika nadal nie przywiązywała większej wagi do słów Patrycji. Jak żyła, nigdy nie wierzyła w podobne historie, potrzebowała na wszystko twardego dowodu, który dodatkowo dałby się podeprzeć naukową teorią. Patrycja często mówiła jej, że chyba jest z innej planety, ale Monika wiedziała, że takich jak ona są setki, więc chyba nie mogła się mylić. Tylko jeden Bóg wiedział, czy miała rację czy nie. Po pierwsze coś intrygowało ją w samej istocie snu. Po drugie była ciekawa, skąd w ogóle się wzięły i czemu służą. Patrycja i w tej sprawie udzieliła kilku wyczerpujących odpowiedzi, ale dla Moniki wydawały się niewystarczające. Zawsze czegoś brakowało jej w życiu, nawet w najdrobniejszych sprawach.

Dziś był piątek i chyba tylko ta myśl trzymała ją jeszcze przy życiu. Niechętnym ruchem Monika odkryła swoje nagie ciało i odrzuciła kołdrę na bok. Budzik wskazywał już siódmą trzydzieści i chyba właśnie dlatego wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Czym prędzej założyła na siebie śnieżnobiały stanik, ponieważ zawsze lubiła ten kolor. Następnym elementem stroju była kremowa bluzka z szerokim wycięciem, aby Marcin, jej chłopak, jeszcze mocniej zwrócił dziś na nią uwagę. Jak chyba każda nastolatka, ona też uważała, że „twój pierwszy chłopak będzie twoim przyszłym mężem”, dlatego codziennie zakładała frywolne ubrania, aby tylko nie oglądał się za innymi. Po prostu przyrzekła sobie kiedyś, że nigdy nie da mu się sobą znudzić, choć tak naprawdę nie wiedziała, co tak do końca o niej myślał.

Na kształtne pośladki założyła obcisłe jeansy, które już rok wcześniej miała wyrzucić do kosza. Oczywiście ten drobny zabieg również miał podziałać na jego męską wyobraźnię, bo i ona ostatnio miała wielką ochotę na miłosne igraszki. Ostatnio dość długo pościła, tłumacząc to sobie wzmożoną nauką w szkole, ale wiedziała, że tak przecież nie było. W szkolnej sztafecie do miana najlepszej uczennicy Monika zajmowała zaszczytną trzecią pozycję, więc jej ostatnia wstrzemięźliwość nie wynikała z nagromadzonych zaległości.

Po zjedzeniu śniadania i doprowadzeniu swojego wyglądu do stanu używalności Monika wyszła z domu. Tego dnia było bardzo ciepło. Jej szare adidasy lekko piszczały pod naporem stóp. Gdy przeszła już odległość z domu na przystanek, zauważyła Marcina, swojego ukochanego. Chłopak stał, jak zwykle patrząc w dal niczym średniowieczny mędrzec. Chociaż miał dopiero dziewiętnaście lat, jego włosy już były przyprószone siwizną. Dziś poruszały się na wietrze w dość zabawny sposób. Kiedy go widziała, naprawdę chciało jej się żyć. Nie wiedziała, dlaczego nie zauważyła go wcześniej… Według niej życie bez Marcina nie miało sensu. Dopiero z nim nauczyła się używać życia do samego końca. Podeszła i dostrzegła dobrze jej znany wyraz zaskoczenia.

Następnego dnia od samego rana padał rzęsisty deszcz, ale Monika postanowiła, że dziś po prostu nie pójdzie do szkoły. Od jednego dnia wagarów świat się nie zawali, a ona przecież miała do przemyślenia jedną z najważniejszych kwestii w swoim życiu. Wysiadła z autobusu, kierując się w stronę domu. Od wczoraj nie była w stanie myśleć trzeźwo, bo przez cały czas rozpamiętywała to, jak bardzo znienawidziła Marcina. Jej wcześniejsze uczucia uległy gwałtownej zmianie, kiedy chłopak oświadczył, że już jej nie kocha. Koszmaru sytuacji dopełnił obraz jego całującego się z inną dziewczyną. W tym momencie zamarzyła o ich śmierci – powolnej, w męczarniach. Marcin będzie pierwszy na „krwawej liście”, bo to przecież on zasiał w jej sercu ziarno jakiegoś nienasyconego tworu, który coraz szybciej pochłaniał resztki jej dobrej woli i miłości do jego osoby. Monika z uśmiechem na twarzy umieściłaby go w ciemnej trumnie i po prostu pozwoliłaby mu zadusić się na śmierć.

Już wyobrażała sobie, z jakim trudem chłopak łapie resztki zużytego powietrza, aby wytrwać choć minutę dłużej. Wyraźnie słyszała rozpaczliwe skamlenie o pomoc, zrywające do końca cienkie struny głosowe. Już dostrzegała ból Marcina, który narastał w jego oczach wypełnionych strachem jak kieliszek słodkim winem. Dziewczyna po prostu nie rozumiała, jak w ogóle kiedykolwiek mogła kochać tego człowieka, który w rzeczywistości okazał się zwykłym śmieciem. Tacy jak Marcin rodzą się tylko po to, aby zepsuć życie innym. To było jej zdanie i nie sądziła, aby cokolwiek mogło wpłynąć na jego zmianę.

Dziewczyna czuła się w tej chwili zmęczona psychicznie do granic wytrzymałości. Kilometr drogi, który teraz dzielił ją od domu, wydawał się milowym krokiem życia. Pomimo to Monika szła bardzo wolno, powłócząc przy tym nogami. Niewiarygodne, jak szybko może zmienić się ludzkie życie. Właśnie w tej chwili musiała przyznać się przed sobą samą, że nigdy nie myślała o tym w ten sposób.

Kiedy już przemierzyła odległość, która dzieliła ją od przystanku, spojrzała w puste oczy domu, który po śmierci mamy stał się dla niej zimny i obcy. Od kiedy Monika dowiedziała się o jej raku piersi, kolejne dni w życiu ich rodziny popłynęły jak rwący, górski potok. Gdy wspominała ten smutny czas, w jej oczach mimowolnie pojawiły się gorzkie łzy rozpaczy. Tamten okres bez zastanowienia również mogła dołożyć jak element puzzli, których obraz ukazywał cały koszmar jej pustego życia.

Kiedy weszła do środka, mama jej nie przywitała, a robiła to przecież codziennie jak część jakiegoś rytuału. Nie spojrzała na Monikę i o nic nie spytała, chociaż dziewczyna wyraźnie dostrzegała ją w swojej głowie, jakby stała tuż obok – ubrana w zielony fartuszek, który chronił ją przed wybrudzeniem się podczas przygotowywania obiadu…

Mamo, gdzie jesteś? – spytała w myślach, ale odpowiedziała jej tylko potęgująca się cisza pustych pomieszczeń, która doskonale obrazowała stan jej duszy. W jednej chwili opanowały ją wzburzone fale gorzkiego smutku. Właśnie takie momenty jak ten upewniały ją w koszmarnym przekonaniu, że w życiu jednak jest nikim, a na jej osobie nie zależy nikomu, nawet niedawnemu chłopakowi. Ojciec też nie okazywał jej ani odrobiny współczucia. Może dlatego, że pracował w pocie czoła po dziesięć godzin dziennie, aby zapewnić im godny byt na tym ziemskim łez padole. Zresztą on i tak by jej nie zrozumiał, bo przecież jest mnóstwo kwestii, których zwyczajnie nie porusza się z mężczyznami. Monice po prostu nie chciało się żyć, bo nie miała już dla kogo.

Jeżeli nikt nie zauważał jej nędznego stanu, to oznaczało najdobitniej, że czas ze sobą skończyć. Nie może dłużej żyć jak maszyna, mechanicznie wykonująca wciąż te same czynności. To było już nie do wytrzymania.

Życie naprawdę nie ma sensu – to stwierdzenie z minuty na minutę stawało się coraz bardziej prawdziwe w myślach, które targały jej młodym umysłem

2

Po obiedzie Monika poszła do swojego pokoju. Kiedy była już w środku, zamknęła drzwi na klucz, a potem skuliła swoje szczupłe ciało w rogu pokoju. Po chwili zaczęła się bujać, jakby wpadła w stan psychozy. Była tak roztrzęsiona, że nawet nie wiedziała, czy się z tego wygrzebie. Wszystkie te stresy spowodowały, że w jej psychice chyba powoli rodził się pewien typ choroby. Dziewczyna wyraźnie czuła, że jest zniewolona przez szaleńcze myśli, które coraz częściej przybierały bardzo realną formę. Szmaciana lalka przypominająca małego clowna, którą dostała kiedyś od mamy, uśmiechała się do niej groteskowo. Pesymistyczne wizje pojawiły się w głowie dziewczyny.

Monice wydawało się, że siedzi teraz skulona w czterech ścianach malutkiej, zatęchłej piwnicy, która tak naprawdę była tylko drugą stroną jej duszy. Zaraz potem poczuła przenikliwe zimno. Ostatnie dni upewniły ją w przekonaniu, że wszystko, co kiedyś miało sens, w jednej chwili straciło go na zawsze. Kiedy w ciszy analizowała swoje dotychczasowe życie, dochodziła do koszmarnego wniosku, że nie warto już męczyć się dłużej. Za jaką cenę? Myśl ta wynikała z poczucia braku akceptacji ze strony środowiska. Wiedziała, że balansuje po cienkiej linie, którą był paniczny strach przed ludzką drwiną. Większość koleżanek i kolegów rzeczywiście jej nie lubiła i dawali temu wyraz niemal na każdym kroku. Nienawidziła stanu, w którym się obecnie znajdowała. Była i będzie pesymistką, bo i tak utrzymywał się on w niej dłużej od optymizmu, którego zawsze było jak na lekarstwo. Marcin odszedł, nie dając jej nawet drugiej szansy.

Z oczu dziewczyny nagle wypłynęły gorzkie łzy rozpaczy. Gdyby chociaż miała zaufaną przyjaciółkę, której mogłaby powierzyć najgłębiej skrywane tajemnice życia, to przynajmniej by jej ulżyło. Wprawdzie nic by to nie zmieniło, ale przynajmniej by się porządnie wygadała. Niby rozmawiała z Patrycją, ale zawsze na obojętne tematy, ponieważ Monika nigdy jej nie wierzyła. Miała wrażenie, że ta przy najbliższej okazji wydałaby koleżankom jej najgłębiej skrywane sekrety, aby tylko mieć pożywkę do kolejnej rozmowy. Nie cierpiała dwoistości ludzkiego charakteru. Czuła się jak niepotrzebna, papierowa kulka, którą wszyscy kopią, kiedy pojawia się na ich drodze.

Monika siedziała cały czas w tej samej pozycji, zatopiona w morzu obezwładniającego smutku, kiedy nagle usłyszała delikatne pukanie do drzwi.

– Kto tam? – spytała, choć doskonale wiedziała, że w domu, oprócz niej, mógł znajdować się tylko ojciec. Najwidoczniej musiał dziś wcześniej wrócić z pracy. Mama umarła ponad dwa lata wcześniej. Od tej pory ich dom stał się strasznie zimny i pusty. Monika dopiero po pogrzebie zrozumiała, że mama przypominała światło, które go rozświetlało. Życie dorastającej dziewczyny u boku ojca nie było tym samym, co wychowywanie się w pełnej rodzinie. Mężczyzna nie dawał tego przyjemnego ciepła, które opływało ją w obecności mamy. Ojciec zawsze przypominał tę drugą, mroczniejszą stronę medalu życia.

– To ja, otwórz, chciałem z tobą porozmawiać – zawołał mężczyzna zza oddzielających ich drzwi.

Ciekawe, o czym możesz chcieć ze mną rozmawiać… – zapytała się w myślach, jakby te miały za chwilę udzielić jej satysfakcjonującej odpowiedzi. Po chwili z niechęcią przekręciła zamek i stanęła w progu.

– Dlaczego się zamykasz? – spytał, ale Monika nie miała ochoty rozmawiać z kimkolwiek, dlatego odpowiedź również przyszła jej z wielkim trudem.

– Bo nie mam dobrego dnia – odparła natychmiast, robiąc przy tym strasznie ponurą minę.

– Czy chcesz o tym pogadać? – Ojciec odezwał się troskliwym tonem, który od razu wydał jej się podejrzany, ale na razie powstrzymała się od ujawnienia najgłębszych myśli.

– Nie ma o czym, naprawdę. – Monika ze wszystkich sił starała się odeprzeć atak, na który wyglądało jej działanie ojca.

– Mogę wejść? – spytał, a ona zbyt dobrze znała wyraz tych oczu, żeby nie wiedzieć, że jeśli odmówi, stanie się coś, czego tak naprawdę nie chciała.

– Proszę – odpowiedziała obojętnie i szerzej otworzyła drzwi.

Kiedy przechodził obok niej, wyraźnie poczuła zapach piżmowej wody po goleniu. Monika zawsze ceniła sobie mężczyzn, którzy należycie dbali o swoją urodę, ale myśląc tak, miała na myśli głównie chłopców ze szkoły. Nigdy nie wyobrażała sobie ojca jako mentora jej życia czy osoby godnej naśladowania. Nie miała z nim dobrego kontaktu, ponieważ ojciec często pił. Może rzadko kiedy się zataczał, ale niemal codziennie wracał z pracy w stanie wskazującym na spożycie.

Po pewnym czasie dziewczyna doszła do wniosku, że mama odeszła, ponieważ brała na swoje barki zbyt wielki ciężar odpowiedzialności za losy rodziny. Chyba właśnie to ją wykończyło. Niby ojciec pracował i zarabiał, ale swój alkoholizm tłumaczył tym, że przecież musi mieć coś wyłącznie dla siebie i musi też kiedyś się odstresować. Monika z matką cierpiały więc w samotności, nie szukając jakiejkolwiek możliwości relaksu, za to ojciec codziennie wydychał z siebie istotę dobrego nastroju. Nawet teraz Monika poczuła od niego ten „wspomagacz”, dzięki któremu już chyba nie wyobrażał sobie dalszego życia, i musiała przyznać, że wcale jej się to nie podobało.

– Co tam porabiasz? – spytał lekko plączącym się językiem, ale nie na tyle, żeby nie mogła go zrozumieć.

– Nic szczególnego – odparła po chwili, ale bez entuzjazmu, który kiedyś towarzyszył jej niemal na każdym kroku.

Kiedyś przyjmowała życie ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami, sądząc, że po prostu tak jest i że bez względu na to, kim był człowiek, powinien przeżyć swoje życie, choćby nie wiem jak bardzo było pokręcone. Po śmierci mamy zrozumiała, że nie może być obojętna na drastycznie miażdżące ciosy bezlitosnego losu, który zdawał się jej największym wrogiem na drodze do osiągnięcia doskonałości, o którą podobno chodzi w naszym życiu.

Za oknami pokoju nagle zaczął padać deszcz jak zapowiedź nadciągającego niebezpieczeństwa. Monika odczytała w tym zjawisku niepożądane, tragiczne wydarzenia, które miały wydarzyć się już za chwilę. Zlękła się tej myśli, ale na szczęście podświadomość, jak niemy strażnik, stanęła na straży spokoju jej umysłu i w odpowiednim momencie ostrzegła przed zagrożeniem. Przestraszona dziewczyna natychmiast oderwała wzrok od szyby, która zdawała się odzwierciedleniem jej płaczącej duszy. Boskie łzy spływały po śliskiej szybie w taki sam sposób jak potęgujący się smutek do zagłębień zranionej duszy Moniki. To ludzie słowami ostrymi jak brzytwa pocięli ją już tysiąckrotnie, niszcząc delikatny aksamit.

– Wyglądasz na przygnębioną – zauważył ojciec z troską w głosie.

Dziewczyna spojrzała na niego z lękiem w oczach, który skradał się na ich dnie niczym wygłodniały drapieżnik.

– Dlaczego tak myślisz? – spytała, myśląc, że w ten sposób odsunie od siebie wszystkie podejrzenia, ale jej charakterystycznie zmarszczone czoło zdawało się mówić zupełnie co innego.

– Bo twoje oczy nigdy nie kłamią. Zbyt dobrze cię znam – odpowiedział mężczyzna i Monika zdała sobie sprawę, że miał absolutną rację.

Dziewczyna nigdy nie umiała kłamać w dość przekonujący sposób, aby można było ją nazywać „mistrzynią”. Zamiast odezwać się ponownie, westchnęła cicho, bo czuła, że ojciec zapędził ją w uliczkę bez wyjścia. Znów odwróciła głowę w kierunku szyby, bo nie wiedzieć dlaczego, wolała teraz oglądać deszcz niż jego twarz. Była w tak ponurym nastroju, że mogłaby całe wieki gapić się na świat za oknem. Kiedy patrzyła na zjawisko, identyfikowała się z każdą kroplą boskiego cierpienia, które zdawało się wypływać kaskadami z wirtualnych dziur w rozdartym płótnie przestrzeni kosmicznej. Choć doskonale wiedziała, że to tylko jej wyobrażenia, to jednak kochała w sobie tę cząstkę boskiego umysłu, polegającą na specyficznym postrzeganiu otaczającej ją rzeczywistości. Bywały chwile, kiedy z całych sił i bez względu na cenę, jaką za to poniesie, pragnęła zatrzymać się w czasie i podziwiać takie zjawiska.

– Wiem, że jest ci ciężko po śmierci mamy – nagle zaczął ojciec i położył jej dłoń na ramieniu. Monika lekko drgnęła na swoim miejscu. – Mnie też nie jest łatwo – dodał jakby na usprawiedliwienie własnych błędów, w których ostatnio zdawał się tonąć jak w morzu. Monika jednak nie miała najmniejszego zamiaru podawać mu pomocnej dłoni, bo od momentu śmierci matki stał się dla niej bezimiennym wrogiem. Po prostu nie miała z nim kontaktu, jakby zaraz po pogrzebie straciła go na zawsze. Po chwili z morza rozmyślań wydobył ją wyraźny ruch ojca, który przybliżył się do niej, choć nie bardzo wiedziała po co. Serce Moniki zdawało się teraz uderzać dwa razy mocniej.

– Tato, co robisz? – spytała drżącym głosem i spojrzała na mężczyznę ze zdziwieniem.

– Czy już kiedyś mówiłem ci, że masz piękne oczy tak jak twoja matka? – zagadnął spontanicznie i wyraźnie wzmocnił uścisk dłoni na jej drżącym ramieniu.

Monika spojrzała w tamtym kierunku i w jednej chwili gwałtowna igła paraliżującego strachu ukłuła ją w sam środek serca. Miała wrażenie, że już za chwilę wydarzy się coś bardzo niedobrego. Deszcz nasilił się jeszcze bardziej, a krople szaleńczo uderzały o szybę, jakby koniecznie chciały jej coś powiedzieć. Przyglądając się im, miała wrażenie, że pragną ją ostrzec przed tym, co ma wydarzyć się już za moment. W przerażonej głowie dziewczyny pojawiły się niezrozumiałe obrazy pełne lęku i przemocy fizycznej, jakby już w tej chwili Monika widziała przyszłość. Kiedy poczuła na swojej szyi gorący, męski oddech, jęknęła cicho, co miało wyrażać jej sprzeciw i głęboko zakorzeniony strach przed nadciągającym przeznaczeniem.

– Tato, o co ci chodzi? – spytała nagle, odzyskawszy pełną świadomość i natychmiast się od niego odsunęła.

– O to, że kocham cię tak bardzo jak twoją matkę i kiedy na ciebie patrzę, to czuję się, jakbym patrzył jej prosto w oczy.

Monika zrobiła zdziwioną minę.

– I co z tego? – spytała znowu, bo w ogóle nie widziała związku między dziwnym zachowaniem ojca, a swoim podobieństwem do matki.

– A to, że nigdy nie pozwolę ci odejść, słyszysz? Jesteś moim największym skarbem.

Mężczyzna był wyraźnie podniecony. Monika dostrzegała to w jego oczach pełnych niezrozumiałego dla niej pożądania. Ojciec miał na nią ochotę, bo patrzył tak jak koledzy ze szkoły, którzy chcieli tylko jednego: przelecieć ją i porzucić w najdalszy kąt jak starą, zużytą szmatę. Kiedy stała się starsza, od razu poznała prawa, jakimi rządził się okrutny świat. Ojciec wyglądał w tej chwili tak samo, jak wszystkie inne hieny w ludzkich skórach, które tylko czyhały na jej potknięcie, aby zaraz potem rzucić się na nią i pożreć w całości. Owładnięta tymi drastycznymi myślami, natychmiast poderwała się z łóżka, ale ojciec wstał zaraz po niej.

– Czy gdzieś się wybierasz? – spytał, robiąc przy tym strasznie głupią minę, mającą zapewne wyrażać zdziwienie.

– Proszę – zaczęła Monika, ale powiedziała to tak cicho, że mężczyzna ledwie ją usłyszał. Tak też się czuła – jakby właśnie zapadała się w sobie i miała już nigdy nie wydostać się z bagna pesymistycznych myśli. – Proszę, tato, zostaw mnie w spokoju, miałam dzisiaj zły dzień – załkała, choć z jej oczu nie poleciała ani jedna łza. Dziewczyna skierowała się w stronę drzwi, ale ojciec skutecznie zablokował drogę.

– Nigdzie nie pójdziesz! – zabronił kategorycznym tonem, a jego dotąd spokojne oczy nagle nabrały groźnego wyrazu, jakby Monika była dla niego wrogiem, którego musiał zwalczyć.

– Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – spytała już bardziej zaczepnie i spojrzała mu głęboko w oczy.

– Nie odzywaj się do mnie tym tonem – rozkazał mężczyzna i uderzył ją otwartą dłonią w policzek.

W oczach Moniki od razu stanęły gorzkie łzy rozpaczy.

– Dlaczego mi to robisz? – To pytanie było jedynym, co mogła zrobić, bo całe ciało dziewczyny było teraz spętane gigantycznym strachem.

– Masz być mi posłuszna, zrozumiałaś?! – Ojciec krzyknął jej prosto w twarz. – Już nie ma przy tobie troskliwej mamusi, która broniła cię za każdym razem, kiedy popełniałaś jakiś wybryk. Teraz to ja się tobą opiekuję i w zamian żądam kategorycznego posłuszeństwa. Czy to do ciebie dotarło? – spytał, cały czas nie zmieniając tonu głosu, ale Monika stała dalej w tym samym miejscu, trzymając się za pulsujący od bólu policzek i z całych sił starała się odgonić od siebie destrukcyjne myśli, które właśnie w tej chwili zwijały się w jej głowie niczym rojowisko oślizłych, jadowitych węży gotowych ukąsić w najmniej oczekiwanej chwili.

– Pytałem, czy to do ciebie dotarło! – Mężczyzna złapał ją mocno za drżącą brodę i uniósł do góry cierpiącą twarz. Po chwili nerwowego oczekiwania Monika niepewnie skinęła na potwierdzenie wcześniejszych słów.

– W takim razie się rozbieraj – rozkazał nagle stalowym tonem głosu.

– Nie – odparła po chwili. – Nie zrobię tego – rzuciła, a następnie odwróciła twarz w lewą stronę, jakby nie chciała już na niego patrzeć.

– Co ty powiedziałaś?! – krzyknął rozwścieczony. – Powiedziałem: rozbieraj się! – ryknął i kolejny ułamek sekundy zaważył na tym, że dziewczyna otrzymała bolesne uderzenie w twarz, od którego straciła równowagę i upadła na podłogę. Cios okazał się tak mocny, że jej czaszka zdawała się pękać od ogarniającego bólu. Monika zaczęła głośno płakać, bo w tym momencie był to jedyny wyraz sprzeciwu. Choć oczy ofiary powoli zatapiały się w morzu cierpienia, spojrzały na swojego oprawcę poprzez palce drżących rąk, którymi dziewczyna zakryła się w obawie przed kolejnym ciosem.

Deszcz za oknem nadal zalewał szybę niezliczoną ilością kropel, zupełnie nieczuły na tragedię rozgrywającą się w pokoju. Wyglądało to tak, jakby natura z perwersyjną przyjemnością przyglądała się ludzkiemu cierpieniu. Miliony par jej oczu w jednej chwili rozmywały się na twardej powierzchni szyby, ale mimo to nie traciły nic z okrutnego widowiska. Ojciec zaczął odpinać pasek spodni, co przeraziło Monikę jeszcze bardziej. Dziewczyna natychmiast poderwała się z miejsca, chcąc jak najszybciej uciec z tego koszmaru, który zdawał się zacieśniać pętlę wokół jej drżącego ciała niczym kolczasty drut. Z każdą chwilą wciskał się coraz głębiej, niszcząc tkanki trującym jadem tryskającym z nienawistnych oczu mężczyzny, tkwiącym w nich jak odwieczny stygmat jej przyszłego cierpienia.

– Tato, dlaczego? – Monika zdołała wyjąkać przez łzy, które coraz szybciej wyciekały z cierpiących oczu.

– Ponieważ byłaś bardzo niegrzeczną dziewczynką – odparł po chwili i pogroził palcem.

Monika z autentycznym strachem patrzyła na opuszczone spodnie ojca i ten widok sprawił, że zrobiło jej się niedobrze. Czym sobie na to zasłużyła, że był dla niej tak bardzo okrutny? Strach przed tym, co miało się wydarzyć już za kilka chwil, sprawiał, że nie potrafiła nawet należycie zebrać własnych myśli.

– Słyszałaś, co do ciebie powiedziałem? Rozbieraj się! – krzyknął ojciec, co sprawiło, że dziewczyna jeszcze bardziej się zlękła.

– Nie! – odpowiedziała nieco ostrzejszym tonem. Znowu spuściła głowę w dół, ale ten ruch za chwilę okazał się dla niej wyrokiem, który miał potem wisieć nad nią jak przekleństwo. Zaledwie ułamek sekundy zaważył na tym, że nieświadoma otrzymała kolejny, ogłuszający cios otwartą dłonią.

Kiedy się ocknęła, leżała przywiązana do własnego łóżka, które zawsze przypominało jej wehikuł przenoszący w granice innej realności. Dzisiejsza niestety nie była wyśnionym marzeniem, ale przerażającym koszmarem, który w jednej chwili otoczył ją ze wszystkich stron. Właśnie w tym momencie dostrzegła oślepiający blask wilczych kłów, który odbijał się w opętanych szaleństwem oczach kogoś, kogo kiedyś mylnie nazywała „ojcem”. Mężczyzna śmiał się do niej na cały głos, jak jeden z pacjentów zakładu psychiatrycznego, ale dla niej było to wycie wilków, które już za moment rozszarpią jej kruche, drżące ciało.

– Tato, proszę, rozwiąż mnie – wyjęczała Monika, ale on jej nie słyszał, ponieważ w jego umyśle przez cały czas odbijał się szatański szept, który nakazywał uczynić córce maksymalną krzywdę. Po chwili zdarł z jej ciała śnieżnobiałe majtki. Cała reszta już wcześniej została wystawiona na pastwę nienasyconych oczu. Po raz kolejny zachwycił się pięknem dziewczęcego ciała. Niemal z namaszczeniem wodził rękoma po jej sterczących piersiach. Spojrzał na nią lubieżnie, ale właśnie w tej samej chwili Monika splunęła mu w twarz, chcąc wyrazić w ten sposób, co do niego czuła. Mężczyzna wytarł się bluzką i pomimo że się szarpała, powoli wodził spragnionym językiem po jej piersiach, a potem schodził na sam dół, w kierunku kresu swej erotycznej podróży.

Monika w dalszym ciągu wyrywała się swemu oprawcy, ale krępujące ją więzy były zbyt mocne, aby mogła tak łatwo się z nich wyzwolić. Tymczasem ojciec schodził coraz niżej, po brzuchu aż do epicentrum erotycznego jestestwa. W jednej przerażającej chwili ogarnęło ją uczucie obrzydzenia, by po kolejnej zmieszać się z nadciągającą falą rozkoszy. Dziewczyna szarpała się wściekle na łóżku, ale to wcale nie przeszkadzało jej ojcu w rozkoszowaniu się ciałem swojej nastoletniej córki. Mężczyzna był jak wygłodniałe zwierzę, które zanurza ostre kły w dogorywającej ofierze.

Deszcz nieustannie siekł w chłodne szyby tego domu, w którym właśnie rozpętało się prawdziwe piekło. Monika była przerażona, a elektryzujący strach zaciskał się powoli na jej drżącym ciele jak tysiące śmiertelnych woltów. Patrząc oczami pełnymi łez za okienną szybę zamazaną od deszczowych kropel, dziewczyna nagle dostrzegła formujący się z nich obraz. Jego wygląd przypominał scenę z jej młodości, kiedy to ojciec bujał ją na huśtawce, którą do dziś mieli zawieszoną na drzewie koło domu. O Boże, jaki przygnębiający był to teraz widok! Mężczyzna uśmiechał się zza jej pleców, najwyraźniej ciesząc się szczęściem córki, a ona czuła się wniebowzięta i prosiła, aby bujał ją wyżej i wyżej.

Nagle wcześniejszy obraz niezgłębionej radości w jednej chwili zamienił się w uczucie nieopisanego bólu. Oto właśnie ojciec zamienił swój język na gruby, twardy bat jakim był jego członek. Mężczyzna jak za dawnych lat, kiedy kochał się z jej matką, teraz też czuł, że ma w dłoniach pełnię władzy. Był w tej chwili jedynym sterem okrętu jej życia, który poprzez rozszalałą burzę wiódł córkę na sam skraj niewyobrażalnego koszmaru. Bez obawy o wzmagający się krzyk czy jej łzy, w dalszym ciągu powtarzał swoją lubieżną czynność. Wchodził w nią coraz mocniej, podczas gdy Monika dosłownie wyła z ogarniającego ją bólu i potęgującej się rozpaczy. Mężczyzna przez cały czas widział przed oczami tylko jedną osobę – zmarłą żonę.

Ból zaciskał się w drżącym ciele Moniki jak bezlitosne imadło, a w jej skołowanym umyśle odbijało się tylko jedno pytanie: dlaczego ojciec jej to robi? Choć czas dłużył się dla niej w nieskończoność, a łzy aniołów wieczności cały czas odbijały się od materiału twardej szyby, upragniona odpowiedź nie nadchodziła. Jak zwykle w jej życiu zło utrzymywało się najdłużej i odgrywało najbardziej znaczącą rolę. Dlatego i teraz jego wiertło wwiercało się w nią z mechaniczną precyzją, jaka mogła być przypisana tylko Panu Ciemności.

3

Kiedy już ta nienasycona bestia opuściła pomieszczenie, w którym dokonała swego czynu, Monika oprzytomniała na chwilę, choć ból w dalszym ciągu utrzymywał się w jej ciele niczym uporczywy wrzód. Dziewczyna leżała umazana od krwi, ponieważ niedawny gwałt był tak naprawdę jej pierwszym razem. Ten prawdziwy miała przecież przeżyć z chłopakiem, któremu odda się w całości i którego już dawno wymarzyła sobie w głowie z najdrobniejszymi szczegółami. Nie miała jednak pojęcia, że przeżyje go ze swoim ojcem! Co za koszmarna ironia okrutnego losu, który musiał doświadczyć ją w ten sposób!

Była załamana i tak naprawdę nawet nie wiedziała, o czym ma myśleć, tak bardzo koszmar niedawnej sytuacji osaczył ją ze wszystkich stron, nie dając nawet odrobiny wytchnienia. Dusił morderczymi oparami niedorzeczności tej sytuacji, która była tak cholernie prawdziwa… Czuła się ogłuszona jak po uderzeniu młotkiem w głowę. Leżała bezradnie jak zużyta szmata, którą po wytarciu brudnej podłogi wrzuca się do kosza na śmieci. Resztki jej niedawnej pewności siebie rozpłynęły się w jednej chwili jak dym. Wszystkie wcześniejsze myśli nagle zastąpiły dogłębne rozważania na temat jej dotychczasowego życia.

Cokolwiek by jednak nie myślała, to i tak zawsze dochodziła tylko do jednego wniosku: że ludzie od zawsze, tak jak ojciec, rozdzierali jej godność na tysiące niespoistych części. W biały dzień ich słowa jak kolczasty drut okręcały się wokół bezbronnego ciała Moniki i na ociekających nienawiścią oczach innych im podobnych wieszali ją na wystającej gałęzi spróchniałego drzewa mrocznego życia. Każdy z kolejnych kroków, które stawiała, sprawiał obsuwanie się ziemi nasiąkniętej ludzkim grzechem. Powstała rozpadlina odkrywała czyhające na jej dnie piekielne ognie. Tonęła w odmętach zanieczyszczenia ludzkich myśli i zachłystywała się złem, które zalewało dogorywające serce. Otaczające ją jednostki były pasożytami żywiącymi się życiową energią. Nienasycone czerwie wiły się w udręczonym ciele i na rozkaz samego Pana Ciemności wysysały z Moniki resztki tlącego się życia. Płożyła się przed majestatem samej śmierci owładnięta przerażającą ciemnością. Jej koszmarne uosobienie składało się na obraz otaczających ludzkich twarzy, dotkniętych obłędem tkwiącego w nich zła.

Każdej nocy kładła się do łóżka jak do trumny. Leżała tak potem, ukrzyżowana przez okrutne myśli, które coraz mocniej popychały ją na skraj psychozy. Znów była odrzucona przez ludzi, wzgardzona. Coś musiało w tym być, bo faktycznie czuła się jak wrak człowieka, niepasujący element w mrocznej układance ich życia. Codziennie spadała z wysokich klifów niepewności dalszego bytu wprost na ostre szczyty nienawistnych spojrzeń, wycelowanych w jej stronę niczym naładowana broń. Codziennie wychodziła do ludzi i wystawiała swoją psychikę na katusze i niewyobrażalną katorgę. Pozwalała im rozdzierać ją na postrzępione części jak aksamitny materiał. Była niepasującym elementem puzzli ich życia, których obraz przedstawiał jej ukrzyżowaną osobę. Przypominała szmacianą laleczkę voodoo, w którą bez przerwy ktoś wbijał kolejną igłę złożoną z potęgującej się nienawiści.

Była już naprawdę zmęczona tym życiem i bywały takie chwile, kiedy pragnęła umrzeć, nawet jeśli miałaby utonąć w morzu ich toksycznych myśli. Przedstawiała sobą nędzny pyłek kurzu zalegający na drodze życia, po której szli. Monika zapłakała rzewnymi łzami. To była właśnie ta chwila, w której dziewczyna dostrzegła swoje nędzne ciało wiszące na jednej z gałęzi drzew. Kiedyś uwielbiała chodzić do lasu, zwłaszcza jesienią, i zbierać uschnięte liście, które wyglądały jak leśne łzy. Ona też czuła się teraz jak jeden z nich, ponieważ czyn, jakiego ojciec się na niej dopuścił, był jak naciśnięcie twardym obcasem buta na jej kruche ciało.

Codziennie po drżących plecach Moniki spływał gejzer cierpienia, który tworzył jezioro pod jej stopami. Każda z kolejnych kropel przelewała czarę goryczy nieudanego życia. Codziennie pozwalała ludzkim hienom wysysać z siebie życiową energię, zdając sobie sprawę, o jaką stawkę gra. Coraz częściej dopadały ją też specyficzne głosy, które brzmiały jak stalowy przekaz. Najgorszy jednak był fakt, że w żaden sposób nie mogła się ich pozbyć. Z każdym dniem zdawały się przybierać realny kształt, jakby były żywe. Według niej tętniły własnym życiem. Uwielbiała ten stan do tego stopnia, że zapominała nawet o istnieniu prawdziwego Boga.

No właśnie – zastanowiła się przez chwilę. Czy ktoś taki w ogóle istnieje? – pytała, bo tak naprawdę już coraz mniej w Niego wierzyła. Sama nie wiedziała czemu, ale od pewnego czasu zaczęła zatracać poczucie bycia dzieckiem Bożym. Jeżeli w ogóle istnieje – myślała dalej – to czemu pozwala na to, abym cierpiała takie katusze? Dlaczego życie musi być ciągłą walką z przeciwnościami? Czyż nie może być bardziej przyjazne? Czemu to służy i dlaczego człowiek został obdarzony wrażliwością? Chyba jedynie po to, żeby bardziej odczuwał to, co go dotyka w fizycznym znaczeniu i w głębi jego serca.

Fizyczny ból jest dotkliwy, tak długo, jak jest odczuwany. Gdy mija, łatwo o nim zapominamy. Natomiast ból duszy potrafi nami trwale zawładnąć i mało komu udaje się wyzwolić z jego działania Trzeba posiadać ogromną siłę woli, aby myśleć pozytywnie, gdy napotykamy bezustanne problemy; gdy wszystko, czego się dotkniemy, obraca się przeciwko nam. Tylko ciągłe pozytywne myślenie jest w stanie wyrwać nas z labiryntu beznadziejnego cierpienia, przerwać jego bezsens, nadać naszym działaniom cechy radości, blasku i Boskiego światła. Pytanie pozostaje tylko jedno: jak nauczyć się myśleć pozytywnie, gdy jako ludzie jesteśmy jakby niedokończeni, nie stajemy na wysokości nałożonych na nas zadań?

Monika odnosiła niekiedy wrażenie, a nawet dusiła się, uświadamiając sobie, że coś trzyma ją jak pod kloszem, nie pozwala jej się uwolnić. To coś ma ogromną siłę i za wszelką cenę nie chce wypuścić ze swej władzy. Ten domniemany potwór to część jej osobowości – tej, której powinna się pozbyć; którą powinna raz na zawsze unicestwić. Ta ciemna strona jest bardzo silna, latami bowiem dziewczyna karmiła ją swoimi wątpliwościami, strachem, smutkami, niewiarą w siebie, rezygnacją z wybranej drogi, może i zawiścią, zazdrością i obojętnością. Wszelkie próby wyzwolenia się spod jej władzy jak na razie były nieskuteczne, ale dobrze wiedziała, gdzie tkwi zło. Monice zawsze przypominało uporczywy perz, którego nie da się wyplenić. Na nic urywanie kawałków wystających nad powierzchnię ziemi, bo niżej znajduje się całe kłębowisko tego potwora i tylko usunięcie wszystkich jego elementów zakończy się zwycięstwem.

Pomimo tej druzgocącej wiedzy nadal znajdowała się na dnie otchłani pesymistycznych myśli, które podpowiadały tylko jedno słowo: SAMOBÓJSTWO. Już dostrzegała się w roli ofiary, bo jeśli nawet ojciec nią gardził, oznaczało to, że nie ma dla niej innej drogi wyjścia z miażdżących ciało kleszczy okrutnego życia. SAMOBÓJSTWO. To niezwykłe słowo brzmiało teraz w jej uszach niczym słodka melodia zwycięstwa w odwiecznej walce udręczonego człowieka z bezimiennym wrogiem, jakim jest okrutne życie. W jednej chwili usypiało otępione zmysły Moniki i kładło jej głowę pod topór śmierci. Już nawet widziała podłużny kawałek drewna zachlapany krwią tysięcy grzeszników tego świata, który od zawsze był nieczuły i głuchy na żarliwe modlitwy odmawiane w ich głowach. Ona też zasługiwała na szybkie uśpienie świadomości i wysłanie jej duszy tam, gdzie od zawsze było jej miejsce – do piekła.

A przecież tak dobrze pamiętała wczesne lata swojej młodości, kiedy świat był dla niej pełen tajemnic, radości i oczekiwań. Teraz nie potrafiła odczuwać i przeżywać jak niegdyś. Jakże radosny był to czas w jej życiu, gdy spacerując po parku, cieszyła się, patrząc na rosnącą trawę. Nie pojmowała, dlaczego obecnie nie potrafi odbierać pewnych elementów życia w tak pozytywny sposób, cieszyć się każdym listkiem na drzewie o innej barwie niż pozostałe, inaczej wyglądającym drzewem, może nieco pochylonym. Cieszyły ją wówczas szeleszczące pod nogami opadłe, różnobarwne liście, jak dywan pokrywające ziemię. Zbierała całe pęki tych cudownych wspomnień lata i jesieni i znosiła je do swojego pokoju. Mając je przed oczami, mogła w każdej chwili sycić swą duszę wspomnieniami i marzeniami. Uwielbienie dla świata przyrody pozostało w niej nadal, lecz jakieś zmęczone, utrudzone i przygarbione. Była we władaniu bezgranicznego smutku. Ból przejmujący, w pełni ogarniający całe jej jestestwo, nie mijał. Przestała reagować na otaczający ją świat. Pętla zaciskała się okrutnie, już nie potrafiła wyrwać się z potwornej beznadziei. Wszelkie próby walki ze splotem różnych, nieprzychylnych sytuacji były bezowocne.

Po raz kolejny jej oczy napełniły się łzami. Ból lewej piersi przypominał, że narastający i utrzymujący się stres buduje w tym fragmencie ciała poważną chorobę. Lustro, które kiedyś kupiła, aby korygować niedoskonałości swej urody, teraz należało roztrzaskać, ponieważ każde przelotne spojrzenie skrzeczało nieciekawą rzeczywistością. Nie wiedziała, jak wybrnąć z labiryntu niemocy załatwienia czegokolwiek w pozytywny, przychylny dla siebie sposób. Nie umiała odnaleźć się w obecnej rzeczywistości, w nowym, za trudnym dla niej świecie. Był dla niej szary i smutny, bo nie umiała walczyć, nie miała duszy wojownika. Kochała piękno, subtelność, wolność, a przemoc rodziła w niej wstręt i oburzenie. Pytała wtedy, czy Bóg pomoże przystosować się do zmian. Coraz trudniej przychodziło jej podnieść się po upadku, wyrwać z rezygnacji. Często wspominała okres sprzed pięciu lat, kiedy była radosna, choć kłopoty również jej nie opuszczały. Często wówczas śpiewała, bo kochała muzykę. Była wtedy jakaś lekka wewnętrznie.

Dziś czuła przygniatający ją niewidzialny ciężar. Mrok drapieżnie wtargnął w głąb osobowości. Nie potrafiła już śpiewać, mało rzeczy wzbudzało jej zachwyt, a co za tym idzie – radość. Coś bezpowrotnie w niej umarło, a może tylko ukryło się bardzo głęboko w duszy. To coś świetlistego, do czego beznadziejnie tęskniła, za czym w głębi duszy płakała. Zwaliło się w jej życiu tyle kłopotów, przeżyła już tyle załamań, a co najważniejsze: odeszło to, co tak bardzo kochała, co ją bezgranicznie opanowało, co było jasne, czyste, czemu mogłaby się ufnie i z nieopisaną radością oddać po każde drgnienie swego ciała, po krzyk euforii swego jestestwa. W duszy była nadal temu wierna, lecz próby ożywienia i przywołania wspomnień sprawiały autentyczny, wewnętrzny ból. To był żal, że są to tylko wspomnienia.

Ten dzień był jak pięćdziesiąt lat – przygiął jej plecy. Miała wrażenie, że włożono jej na grzbiet ogromny ciężar i że już nigdy nie zdoła się wyprostować. Płacz to najczęściej goszczący pod jej powiekami towarzysz. Chciała zwinąć się jak gąsienica, bo życie smagało ją bezlitośnie. Już prawie z nikim nie potrafiła znaleźć wspólnego języka, a jeśli już z kimś rozmawiała, to najczęściej się z nim nie zgadzała, ale po prostu mu o tym nie mówiła. Z wielkim trudem angażowała się w życie, nie chciała walczyć z trudnościami, które piętrzyły się na jej drodze. Najlepiej zasnąć, przestać istnieć – nikt nie wiedział, jak bardzo cierpiała, zmagając się z codziennością. Była zbyt krucha, wrażliwa, a zwaliło się na nią więcej, niż mogła unieść na swych barkach. Nie cieszyło jej nic. Miotały się w jej głowie sprzeczne myśli – były i twórcze, lecz wszystkie musiały ulec zagładzie wobec ogarniającej ją bierności. Aktywność została bezpowrotnie zabita. Jeszcze dźwigała się chwilami z odrętwienia, ale w niczym nie widziała ani sensu, ani celu. Była jakby martwa w środku, bo miała wrażenie, że tam gnije niczym padlina, wokół której zebrały się złośliwe muchy, aby się pożywić. Cóż mogłoby nadać jej życiu sens? Cóż mogłoby ją ożywić, wzbudzić nadzieję, nadać cel, ruch i barwę?

Znowu, jak bumerang, wracała myśl, aby zasnąć, zabić świadomość, by więcej nie cierpieć bez nadziei na poprawę losu. Myśl o śmierci nie była wcale zła, bo przecież nie wiadomo, co przyniesie jutro… Jej umysł chciwie uczepił się tej z pozoru niezwykłej i nielogicznej myśli przesłanej jej z podświadomości, myśli olśnienia. Zdziwiła się zawiłością tego rozumowania i pojęła, że wpadł do jej realnego świata promyk prawdy – wąziutki, nikły, ledwo uchwytny. Lecz to miało sens. Szybko analizowała niezwykłe sygnały pochodzące z centrum wszechrzeczy. Pojęła jedno – że może być twórcą swej realności tu i teraz. Pamiętała, że czuła barierę niemocy; że otacza ją klosz. Sądziła, że ktoś założył na nią zbiór sytuacji, przypadków; że zaplanował jej rzeczywistość z detalami. Tylko wybitnie silne jednostki w zbiegu tylu przeciwieństw wypłyną na wierzch, zrealizują swe ziemskie potrzeby, fizyczne szczęście ulegnie dopełnieniu. Ta myśl wypłynęła jak olśnienie z analizy zasłyszanych słów i własnego snu. Niejednokrotnie pragnęła wyrwać się z niemocy natychmiastowego zrealizowania swych potrzeb. Pojęła, że sama stworzyła sobie te przeszkody. Nie wiedziała jednak, co było tego przyczyną.

Los od pierwszych chwil życia nie szczędził jej ciosów. Pierwszy kop od przeznaczenia dostała w chwili narodzin, gdy przyszła na świat sina i prawie martwa. Wydobyta z ciepłego azylu ciała matki, bez oddechu na drogę życia, dostała klapsa i koło życia zaczęło się obracać. Trudne narodziny to pierwsze zetknięcie z poligonem ziemskiej egzystencji. Chciała uciec od rzeczywistości. Czuła, że ją przerasta, że jej nie sprosta, lecz droga powrotu została na zawsze zamknięta. Pierwszy klaps to pierwszy kop od życia, i tak już miało być zawsze. Miała żyć, bo tak postanowiono, zanim się narodziła, lecz lęk przed niesprawdzeniem się w godnym pełnieniu roli człowieka cofał ją do świata, z którego przybyła.

Potrzebowała oparcia, ale jej matka nie żyła. Od tej pory Monika czuła się jak mały listek na wietrze miotany przez jego bezlitosne, lodowate podmuchy. Zaczęła uciekać przed wszystkim, cierpiała okrutnie. Miotała się. Tak bardzo pragnęła mieć szczerego przyjaciela. Koleżanki, z którymi utrzymywała kontakt, nawet w niewielkim procencie nie przypominały osoby, o którą jej chodziło. Jedyną istotą na ziemi, z jaką mogła porozmawiać niemal na każdy temat, była jej matka.

Od czasu jej śmierci Monika była zdana sama na siebie i niejednokrotnie zmuszona rozmawiać tylko ze sobą. Po pewnym czasie stworzyła nawet w głowie własny świat, który w niczym nie przypominał tego zewsząd ją otaczającego. Żyła w tym, który aż kipiał ludzką nienawiścią. Zawiść i zło były wszechobecne jak powietrze. Ludzkie mózgi, generatory negatywnych myśli wszechpotężnej energii – to one wyzwalały demony z natury. Im więcej zła w świadomej masie, tym więcej zła w naturze. Tak bardzo pragnęła dostać się do swojej podświadomości, ale nie wiedziała, jak to uczynić… Była pewna, że odnajdzie tam niezbędne informacje, których potrzebowała, by móc podjąć pracę nad swoim charakterem. Pomimo tej chęci dziewczyna czuła jakąś przygniatającą niemoc.

Być może była chwiejna i niezdecydowana, ale w tym momencie wiedziała jedno – za wszelką cenę musiała zakończyć pogłębiający się koszmar życia, bo coś mówiło jej, że jeśli tego nie zrobi, z każdym dniem będzie coraz gorzej.

4

Obudziła się wczesnym rankiem. Jej młode serce waliło jak oszalałe, a powodem tego stanu był przerażający koszmar, w którym to ona była jedyną aktorką. W mrocznych realiach pozaziemskiego świata Monika z potęgującym się przerażeniem błądziła w nocnej koszuli po cmentarzu. Mroźny wiatr otulał jej ciało szczelnym płaszczem, który wzmagał gwałtowne dreszcze. Jego charakterystyczny jęk był tak głośny, że zdawał się docierać do granic duszy Moniki, która od urodzenia była ukryta przed nienawistnym spojrzeniem ludzkich oczu. Czuła się naga, dosłownie i w przenośni.

Srebrna tarcza księżyca tej nocy świeciła niezwykle mocno, jakby sam Pan Ciemności zapalił wewnątrz niej piekielny ogień. Choć wokoło było ciemno, Monika bez większego trudu dostrzegła prawdziwe źródło swoich obaw, a były nim rozkopane groby. Jej sercem znowu wstrząsnął gwałtowny lęk. Przestraszone oczy dziewczyny nie dostrzegały jednak ani jednego nagrobka, tylko dziesiątki dziur, czarnych jak otaczająca ją noc. Kiedy pomimo rosnącego lęku Monika spojrzała do wnętrza jednego z nich, z przerażeniem ujrzała gotującą się na jego dnie piekielną lawę. Zrobiła krok do tyłu, ponieważ widok podskakujących bąbelków wywołał na jej ciele elektryzujące wrażenie.

Zanim do końca oswoiła się z wcześniejszą myślą, do jej czujnych uszu doleciało odległe huknięcie sowy z pobliskiego lasu. Przerażona obróciła się w tamtym kierunku i po chwili z głośnym krzykiem wpadła do jednego z dołów. Od tego momentu czas gwałtownie przyspieszył swój bieg, a ona w zawrotnym tempie zbliżała się do osiągnięcia ostatecznego potępienia. Spadała i spadała. Wydawało jej się, że teraz dla odmiany upływające minuty zaczęły gwałtownie zwalniać. Kiedy nareszcie osiągnęła kres koszmarnej podróży i dotknęła twarzą rozpalonej lawy, obudziła się z krzykiem rozdzierającym płuca jak niepotrzebną kartkę.

Była cała mokra od potu i lepka od częściowo przyschniętej krwi. Kiedy tylko jej świadomość obudziła się na dobre, jak bumerang powróciło uczucie bólu miażdżącego jak imadło, rozchodzącego się od krocza, a potem rozrastającego na całe ciało. Znowu skuliła się jak jeż, jakby ten ruch miał zakończyć jej cierpienie. Jak na zawołanie w pulsującej głowie powróciły destrukcyjne myśli. Monika znowu zapragnęła śmierci tego odrażającego potwora – jej ojca. Koszmarna wyobraźnia dziewczyny momentalnie ruszyła z miejsca swoje przerdzewiałe tryby. Widziała, jak z metodyczną dokładnością miażdżą jego kruche ciało i kości. Chciała być katem, który raz na zawsze przetnie nieudaną linię życia tej kreatury, tylko mylnie nazywanej człowiekiem. Pragnęła wypić kielich jego grzesznej krwi na znak zwycięstwa dobra nad złem.

Kiedyś, kiedy była mała, z prawdziwą radością przyjmowała każde drobne zwycięstwo. Wtedy takie chwile zdawały się wisieć nad jej głową, świecąc jak gwiazdy na gigantycznym, czarnym suknie nocnego nieba, a wtedy Monika swobodnie sięgała po jedną z nich i chowała na dnie ufnego serca. Od dawna jednak nie dostrzegała żadnej, nawet najmniejszej gwiazdy, do której mogłaby się chociaż pomodlić. Jeśli już jakąś zauważyła, zmieniała się na jej oczach w gigantyczny sztylet, który w jednej chwili wbijał się w sam środek udręczonej duszy. To uderzenie odbierało resztki tlącej się w niej nadziei na cokolwiek. Po czynie, jakiego dopuścił się na niej ojciec, Monika czuła się jak zdeptana róża. Gwałt w jednej chwili pozbawił ją resztek chęci do życia, odkrywając tym samym mroczniejszą stronę jej duszy.

Z każdą chwilą dziewczyna była coraz pesymistyczniej nastawiona do otaczającego ją świata. Musiała jak najszybciej odciąć się od swojej koszmarnej przeszłości. Kiedy tylko zamykała piekące oczy, w jej głowie jak scena z horroru powracał okrutny obraz nacechowany niewyobrażalnym cierpieniem. Monika leżała na łóżku jak upieczony prosiak, a członek ojca niczym nóż powoli rozkrawał jej drżące, bezbronne ciało.

Znów się skuliła, chcąc jak najszybciej uciec przed złem okrutnego świata. Była niedziela, ale ona wcale nie zamierzała iść do kościoła, ponieważ po zajściu, którego padła ofiarą, powoli przestawała wierzyć w Boga. Jeśli istnieje, to dlaczego pozwala na to, aby aż tak bardzo cierpiała? To już drugi dół, w który wpadła w tym tygodniu i z którego, jak sądziła, nie wydostanie się tak szybko, jak by tego chciała.

Monika wytarła zbierające się łzy i po chwili wróciła w niej paląca chęć wzięcia krwawego odwetu na tej odrażającej kreaturze. Znowu zapragnęła utopić go w morzu niewyobrażalnego koszmaru, którego to ona będzie jedyną reżyserką. Ze wszystkich sił jakie jeszcze się w niej tliły, zapragnęła zedrzeć z niego skórę na żywca, aby choć w niewielkim ułamku poczuł się jak ona, kiedy dopuszczał się swego haniebnego czynu. Planując tę krwawą zemstę, zdawała sobie sprawę, że żadna, nawet najbardziej okrutna kara, nie będzie wystarczająco adekwatna do tej, jaką ona otrzymała od ojca.

Pomimo obezwładniającej samotności i smutku Monika wstała, choć bolało ją dosłownie całe ciało. Znów miała elektryzujące wrażenie, że jest jednym wielkim kłębkiem cierpienia, które swoimi granicami sięga nieogarnionego kosmosu. Prawie cały dzień minął jej na przemyśleniach o tym, w jaki sposób ma pozbawić życia swojego ojca. Przez cały ten czas nie ruszała się ze swojego pokoju, choć głód już dawno dał o sobie znać. Pomimo tej chęci dziewczyna nie mogła jeść, ponieważ myśli o śmierci zdawały się wypełniać całe jej ciało. To właśnie one karmiły ją swoimi sokami, które w rzeczywistości paraliżowały cały organizm, doprowadzając do powolnego wycieńczenia.

Zmęczona zasnęła po krótkiej chwili i obudziła się dopiero po paru godzinach, zbudzona jakimś odgłosem dochodzącym z dołu. Otworzyła piekące oczy i nasłuchiwała z głośnym biciem strwożonego serca. Ojciec najwidoczniej szybko zdjął z siebie ubranie i poszedł do kuchni, ponieważ dźwięki przeniosły się do pomieszczenia mieszczącego się obok jej pokoju. To była właśnie ta chwila, w której Monika musiała wyruszyć na polowanie. Teraz to ona była drapieżnikiem, a ojciec ofiarą.

Natychmiast wstała z ciepłego łóżka i wyjęła spod poduszki długi nóż, który zabrała z kuchni zaraz po wyjściu ojca. Po cichu otworzyła drzwi pokoju i przez krótką chwilę nasłuchiwała, czy aby ten kat nie czeka już na nią u dołu schodów. Upewniwszy się, że tak nie jest, najciszej jak tylko potrafiła, wyszła z pomieszczenia. Po kolejnych kilku chwilach wypełnionych napięciem wkroczyła na pierwszy ze schodów z taką obawą, jakby prowadziły na samo dno piekła. Skradała się po nich niczym kocica, kurczowo przytrzymując się poręczy, by w nieprzeniknionych ciemnościach bezpiecznie dotrzeć do końca mrocznej wędrówki. Bała się okropnie, czy z tej tajemnej, prawie materialnie namacalnej rzeczywistości nie wyłania się nieodgadniony potwór, by ją złapać w swoje zimne, kościste szpony.

Spocona i dysząca nareszcie dotarła do końca schodów, lecz nie był to ostateczny cel jej podróży. Spod mocno zmrużonych powiek usiłowała dostrzec cokolwiek, zanim oczy oswoją się z zalewającą kuchnię iluminacją. To, co ujrzała, było gorsze od ciemności, które przed chwilą opuściła. Nie było już odwrotu – musiała stawić czoła nieznanej rzeczywistości. Nie wiedziała tylko, jak zmieni się później jej psychika po spotkaniu z tym potworem. Bez względu na konsekwencje musiała zrealizować plan, który tętnił w jej opętanym szaleństwem umyśle niczym gigantyczne, umierające serce domagające się natychmiastowego napływu świeżej krwi. Ściskając nóż w prawej dłoni, już wiedziała, co ma uczynić.

Ręce Moniki pociły się, kiedy patrzyła na jego przygarbione plecy. Obawiała się, że za chwilę ojciec obróci się w jej stronę i ruszy, aby wyrządzić jej kolejną krzywdę. Tak jednak się nie stało. Mężczyzna nic nie podejrzewał, nawet nie wiedział, że Monika weszła do kuchni. Już tak dawno marzyła o tej chwili, że nawet zwątpiła w jej zaistnienie. Jedyne, co dostrzegała, to jego ohydne ciało ślizgające się po podłodze mokrej od krwi. Stała w drzwiach zdecydowana na wszystko, oko w oko z niewyobrażalnym potworem – swoim ojcem. Ostatnią myślą przed wykonaniem wyroku było usprawiedliwienie się, że mu się to należało.

To sformułowanie dostatecznie ją rozgrzeszyło. Od tej chwili stała się o wiele spokojniejsza. Nie słyszała w głowie już nic oprócz opętańczo powtarzającego się rozkazu, który nakazywał natychmiast odciąć się od tej koszmarnej przeszłości. Podeszła więc jeszcze bliżej, niemal na wyciągnięcie ramienia. Była jak marionetka poruszana na sznurkach przez nieznaną siłę. Z każdą chwilą rosło w niej przeświadczenie, że to sam Pan Ciemności popycha ją w potęgujący się mrok jego myśli.

Ojciec był cały czas odwrócony plecami, co w dużym stopniu ułatwiało osiągnięcie jej zamierzeń. Ręka Moniki drżała, kiedy powoli zbliżała ją w stronę niczego niepodejrzewającego mężczyzny. Czas znów zdawał się zwalniać dla niej swój koszmarny bieg i właśnie w kolejnej chwili dziewczyna z całej siły wbiła narzędzie zbrodni pod żebro mężczyzny, który nie miał już prawa nosić miana jej ojca. Ofiara momentalnie skuliła się i upadła, upuszczając trzymany w ręku nóż, ponieważ mężczyzna był właśnie w trakcie przyrządzania sobie kolacji.

Kiedy się odwrócił, z trudem łapiąc powietrze, strach na jego twarzy wart był wszystkich pieniędzy świata. Monika zapragnęła, aby ta chwila nigdy nie przeminęła. Właśnie w tym momencie zamarzyła, aby przeżywać ją do końca swego życia, choć wiedziała, że to bardzo głupie marzenie. Od razu w jej żyłach zaczęła tętnić żywsza krew. Dopiero w tym momencie czuła się prawdziwą panią sytuacji. Ojciec w dalszym ciągu patrzył na córkę z wyrazem najgłębszego niedowierzania, jakie kiedykolwiek widziała w życiu. Mężczyzna ze strachem spoglądał to na wypływającą krew, to znów na Monikę, nie mogąc zrozumieć motywów jej haniebnego postępowania. Kiedy jednak zbliżyła się do niego na kolejny krok, jego drżące, suche usta z trudnością sformułowały pytanie.

– Córeczko, dlaczego? – rzucił w jej stronę jak oskarżenie za całe dotychczasowe życie. Krew nadal upływała z grzesznego ciała, a ostatnie minuty życia znikały w zawrotnym tempie, popychane nieśmiertelnym wiatrem krwawego przeznaczenia.

– Dlaczego?! – zdziwiła się dziewczyna. – Jakim prawem zadajesz mi takie pytanie?! – krzyknęła, bo nie potrafiła inaczej wyrazić swoich myśli, które kipiały w niej jak woda w gigantycznym kotle. – Sprawię ci takie samo cierpienie, jakie ty wyrządziłeś mi, ty potworze. Po tym, co mi zrobiłeś, nie masz nawet prawa nazywać się człowiekiem.

– Przepraszam cię, naprawdę nie chciałem… – wyjęczał.

– Co ty pieprzysz?! – ryknęła, nie przejmując się konsekwencjami. – Co ja ci takiego zrobiłam, że potraktowałeś mnie tak surowo? – Monika schyliła się nad cierpiącym mężczyzną, napawając się tym obrazem, jakby był jedyną nagrodą od Boga.

– Błagam, wybacz mi, popełniłem błąd – kwiczał jak zarzynane prosię.

– Twojego czynu nie da się wybaczyć, można go tylko potępić z całą surowością – perorowała jak sędzina w sprawie o ludobójstwo. – Ale możesz być pewny – ciągnęła, przybliżając się do jego twarzy wykrzywionej grymasem bólu – że już nigdy nikogo nie skrzywdzisz. – Uśmiechnęła się do niego, obnażając swoje proste zęby, które zawsze były atutem jej urody.

Przez krótką chwilę mężczyźnie zdawało się, że odbija się w nich jego przerażona, wykrzywiona grymasem bólu twarz. Leżał, zwijając się w konwulsjach, kiedy nagle Monika skierowała swoją dłoń w kierunku jego rozporka.

– Co robisz, do cholery?! – krzyknął na córkę, ale dziewczyna nie przerywała swojej czynności. Przez ułamek chwili chciał jej przerwać, ale ona tylko odtrąciła jego dłoń. Serce mężczyzny zadrżało ze strachu, kiedy wprawnym ruchem rozpięła zamek jego spodni.

– Za chwilę pozbawię cię narzędzia, którym mnie skrzywdziłeś – odpowiedziała, a uśmiech nie znikał jej z ust.

Musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie widział w niej takiego zaangażowania i determinacji. Odkąd ją wychowywał, wydawała mu się raczej wycofana z życia, uległa ponad wszelką wątpliwość. Teraz jednak był naprawdę przerażony tym, co już za chwilę miało go spotkać z jej strony. Nagle całe jego ciało oblał zimny pot. Ręka Moniki w jednej chwili rozpięła rozporek spodni ojca, a potem, nie przejmując się niczym, zdjęła je.

– Błagam, nie rób tego, zrobię dla ciebie wszystko, tylko nie rób mi tego! – krzyczał opętany wizją coraz szybciej nadciągającej śmierci.

– Za późno na prośby, ty nadęty hipokryto – odparła tak spokojnie, jak jeszcze nigdy dotąd. – Już zaraz zaśniesz ostatnim snem w swoim nieudanym życiu – oznajmiła z grozą w głosie i po kolejnej chwili wypełnionej jego cierpieniem, choć napawało ją to obrzydzeniem, złapała za jego członek.

– Proszę! – krzyknął przerażony, a potem znowu spróbował przerwać jej tę makabryczną czynność. Monika jednak nic sobie z tego nie robiła i jednym wprawnym ruchem wyrafinowanej morderczyni przejechała ostrzem noża, ucinając „węża”, który owego czasu ukąsił ją zbyt boleśnie. Krew szybkim strumieniem trysnęła na jej twarz i ubranie, a mężczyzna ryknął z bólu, który bardzo szybko rozszedł się po jego ciele jak paraliżujący prąd. Ciecz tryskała w trzech kierunkach naraz, ochlapując kamienną twarz dziewczyny niczym gejzer. Chwilę później mężczyzna stracił przytomność.

Krew nadal leciała niczym fontanna, podczas gdy Monika stała nad ciałem umierającego ojca. Po chwili spokojnie usiadła przy stole i tępo wpatrywała się w cichą walkę człowieka ze śmiercią. Znów ożyły w niej niedawne wspomnienia niewyobrażalnego cierpienia, jakie jej zadał. Pomyślała, że jednak dobrze zrobiła, bo kto wie, czy nie powtórzyłby swojego ohydnego czynu na kolejnej, bezbronnej dziewczynie… Nigdy, nawet w najgorszych przypuszczeniach nie przyszłoby jej do głowy, że ojciec okaże się tak złym człowiekiem.

Czerwona ciecz nie chciała przestać tryskać, ochlapując częściowo jej twarz, jakby pragnęła zostawić na dziewczynie na wieczność stygmat cierpienia. Po kilkunastu minutach przedłużającego się teatru śmierci dziewczyna wstała gwałtownie jak wystrzelona z niewidzialnej katapulty, po czym podeszła do umierającego ojca. Potęgującą się groteskowość obrazu podkreślały na wpół otwarte usta ofiary, jakby przez cały ten czas krzyczały o pomoc. Dziewczyna jednak nie przejmowała się zbytnio tak mało istotnymi szczegółami. Schyliła się tylko nad ciałem, które przypominało jej śmierdzącą padlinę, a nie istotę ludzką, a następnie przejechała ostrzem po gardle mężczyzny.

Niespodziewany ruch sprawił, że ojciec gwałtownie obudził się ze swego snu, który powoli zmierzał już ku wieczności. Obudził się, ale tylko na chwilę, ponieważ zdążył tylko otworzyć przerażone oczy i tak już pozostał, wzbudzając w Monice mieszane uczucia. Krew po raz kolejny trysnęła na jej twarz, trafiając swym strumieniem tuż koło lewego oka. To było naprawdę mocne przeżycie, które dziewczyna w jednej chwili zapragnęła przeżywać dziesiątki razy, choć wiedziała, że to niemożliwe. Ten sadysta – jej ojciec – umierał po raz drugi i ostatni, a Monika, stojąc już parę kroków dalej, brała głębokie wdechy jak po wyjściu z wody. Tak, to on był mulistym bagnem jej życia, w którym chciał ją utopić, pozbawiając resztek tlącej się nadziei na godne życie. Dzięki Bogu, to ona była szybsza i w tej grze, to ona była lepszym myśliwym.

Monika siedziała przy ojcu do samego końca, jakby specjalnie katując się tą sceną. Był nawet moment, w którym miała wrażenie, że mężczyzna nagle budzi się, cały czas brocząc krwią, i łapie ją w swoje chciwe łapy. Aż podskoczyła do góry, ale na szczęście był to tylko kolejny, krwawy żart jej chorej psychiki, która przez takie obrazy najwidoczniej próbowała wciągnąć ją w swój mroczny świat koszmarów.

Otrząsnęła się po paru chwilach i pierwsze, o czym pomyślała, to by jak najszybciej opuścić to siedlisko grzechu, którym był jej rodzinny dom, a który bardzo szybko przybrał dla niej postać więzienia. Musiała natychmiast stąd wyjść, ponieważ przypominał jej rojowisko węży, z których jedne przy każdym ruchu boleśnie kąsały ją w nogi, podczas gdy inne okręcały się wokoło ciała, pozbawiając resztek tchu. Po raz ostatni spojrzała na leżące zwłoki, a potem poszła się umyć. Jej odbicie w lustrze było przerażające, ponieważ cała twarz i odzież przybrały purpurowy kolor krwi.

Kiedy już się przebrała i doprowadziła do ładu, wyszła na ulicę, zupełnie nie przejmując się tym, co dalej stanie się z domem. Włożyła prawą rękę do kieszeni niebieskich, jeansowych spodni i kiedy ją wyjęła, przeliczyła schowaną wcześniej gotówkę. Zgromadzone oszczędności opiewały na dwieście trzydzieści złotych. To nie był majątek, ale na razie powinno jej wystarczyć, dopóki… Dopóki co? Sama nawet nie wiedziała, co ma dalej robić, ponieważ po morderstwie, choć nieco uspokojona, nadal pozostawała w wyraźnym szoku jak po uderzeniu obuchem w tył głowy.

5

Pierwsze, na co miała w tej chwili ochotę, to się upić i choć na chwilę zapomnieć o koszmarnej przeszłości ostatnich godzin. W jej mieście było sporo miejsc, w których bez żadnych problemów mogła ukoić skołatane nerwy. Odruchowo spojrzała na tarczę małego zegarka, który nosiła na ręce od czasów pierwszej komunii świętej. Była dwudziesta trzecia dwadzieścia, a ona miała wrażenie, że właśnie od tej chwili zaczyna się dla niej prawdziwe życie. Nareszcie czuła się naprawdę wolna. Wcześniej bowiem miała wrażenie, że tkwi w morderczym uścisku szponów potwora, którym był jej ojciec.

Szła powoli, ale jej serce wciąż miotało się pomiędzy dwoma sprzecznymi uczuciami. Pierwsze z nich było ulgą, podczas gdy drugie nieustającym lękiem o konsekwencje wcześniejszego czynu. Z jednej strony miała to wszystko gdzieś, a z drugiej trzęsła się gdzieś tam w środku, jakby była wielkim kłębkiem nerwów. Szła, oglądając się za siebie, w obawie o to, że jednak jakiś nieznany podglądacz wykrył jej haniebny czyn. Mimo że za zgarbionymi plecami nie dostrzegała żadnych osób, czuła, jakby coś podążało za nią krok w krok. Dotychczas lekki lęk nagle zmienił swoje oblicze, ewoluując niemal na jej oczach w paraliżujący strach, który jak wtedy, podczas gwałtu, zawładnął całym jej umysłem. Znów zdawał się oplatać ją niczym pajęcza sieć, przez którą otaczający świat przypominał senny koszmar, ściekający niewyobrażalnym cierpieniem.

W jednej chwili Monika przyspieszyła kroku, a po następnej znów zapragnęła się gdzieś schować, ponieważ poczuła się otoczona przez duchy przeszłości. Z każdym kolejnym krokiem przed jej oczami, jak klatki z najnowszego horroru, przelatywały sceny niedawnego morderstwa. Pomimo odrazy dla dosadności wyświetlających się obrazów, Monika wyraźnie dostrzegała, że było w nich coś nie tak. Po kolejnych kilku chwilach wypełnionych paraliżującym strachem dziewczyna nareszcie zrozumiała, na czym polegała ta subtelna, ale napawająca lękiem różnica. Przerażająca scena powtarzała się w jej głowie do znudzenia. Musiała zatrzymywać się co kilka kroków, ponieważ ten drobny fakt sprawiał, że ciemniało jej przed oczami. Kiedy je otwierała, scena powtarzała się po raz kolejny, poprzez co Monika miała wrażenie, jakby znajdowała się w piekle.

Kiedyś dawno temu słyszała coś o takiej jego wersji, która czyhała na najbardziej zatwardziałych grzeszników, ale wówczas myślała, że były to tylko pochmurne bajeczki na dobranoc dla dzieci, które nie chciały być posłuszne. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od narodzin piekło oczekuje tuż za progiem naszej świadomości.

Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z nabrzmiałych chmur zasnuwających niebo spadły pierwsze krople deszczu, jakby to boska dłoń jednym ruchem przebiła je niewidzialną igłą. Monika od razu poczuła tę subtelną zmianę w nastroju wszechwładnej natury. Te krople żalu, który zdawał się ubolewaniem nad jej obecną sytuacją, idealnie pasowały do nastroju dziewczyny, niczym brakujący element układanki. Jak za każdym razem, tak i teraz udawała, że nie dostrzega obrazu, który znajdował się na tej powierzchni, a przecież był on przepełniony okrucieństwem jej krwawego czynu. Szła dalej, aż w pewnym momencie jak fatamorgana zamajaczył przed nią widok świecącego się budynku.

Deszcz zacinał coraz mocniej wespół z silnym wiatrem, który zdawał się obrazować diabła chcącego uniemożliwić osiągnięcie celu. Po kilku minutach Monika była już cała przemoknięta, ponieważ nie przewidziała aż tak radykalnej zmiany w obrazie natury. Ze środka budynku sączyła się muzyka, która zdawała się zachęcać ją do przyspieszenia kroku. Kiedy już wreszcie dotarła do kresu swej niełatwej podróży, stanęła przed drzwiami nocnego baru, które wyglądały jak najprawdziwsze piekielne wrota. Czerwony napis „CLEOPATRA”, który mienił się nad nimi, od razu skojarzył się jej ze starożytną władczynią, ale Monika nie była zbyt wielką fanką tamtych czasów. Przez krótką chwilę zastanawiała się, co też władczyni Egiptu może mieć wspólnego z miejscem takim jak to, ale jeszcze szybciej porzuciła tę bezsensowną myśl. Teraz najważniejsze było, aby się odstresowała i jak najszybciej zapomniała o koszmarze ostatnich dni i minionych godzin.

W środku ciemnego lokalu było bardzo duszno, a w powietrzu dodatkowo unosił się specyficzny zapach dymu tytoniowego, co nasunęło jej brzydkie skojarzenia. Monika od razu chciała się cofnąć, ale właściwie nie miała dokąd. To był jeden z jej głównych problemów. Do pozostania zachęcała jedynie dyskotekowa muzyka, która zazwyczaj królowała w miejscach takich jak to. Można by powiedzieć, że na tym kończyły się zalety tego miejsca, ponieważ widok, jaki ujrzała, prawie zwalił ją z nóg. Już od drzwi wejściowych oczy każdego wchodzącego kierowały się wprost na scenę z nagimi tancerkami, które kołysały swymi ciałami w rytm muzyki, wokoło metalowych rurek. Monika jeszcze nigdy nie była w takim miejscu i musiała przyznać, że był to dla niej spory szok. Aż przełknęła ślinę z wrażenia, ale nie cofnęła się ani o krok.

Muzyka nadal dudniła w jej uszach, a ona stała tuż za drzwiami, tępo wpatrując się w wyginające się kobiety, jakby była jednym z napalonych mężczyzn, siedzących teraz tuż pod sceną. Po chwili gwałtownie się ocknęła, ponieważ ktoś wchodzący do pomieszczenia uderzył ją w plecy. Dziewczyna jęknęła cicho i natychmiast usunęła się na bok. Po krótkim czasie nareszcie odzyskała panowanie nad sobą i ruszyła przez tłum hałasujących ludzi w kierunku baru. Nie tylko w sali było mnóstwo ludzi. Również przy barze niemal wszystkie stołki zajmowali klienci. Niektórzy z nich kiwali się smętnie, jakby nie powinni już kończyć tego, co pozostało im w kuflach.

Monika dostrzegła jedno wolne miejsce znajdujące się na końcu baru, po prawej stronie, i pomaszerowała w tamtym kierunku. Kiedy już usiadła, od razu ściągnęła na siebie wzrok dwóch osób. Pierwszą z nich był barman, który ze znaną tylko sobie dokładnością czyścił szmatką jeden z barowych kufli. Drugą z ciekawskich okazała się farbowana blondynka, która według Moniki przyglądała się jej zbyt długo. Nim więc złożyła zamówienie, powoli odwróciła się w jej stronę i wlepiła w nią swój wzrok, wyrażający tylko jedno: zirytowanie. Kiedy już nieznajoma odpuściła, Monika mogła skupić swą uwagę na grubym barmanie, który przez cały czas powtarzał swą czynność, jakby był w transie.

– Czym mogę służyć? – spytał i spojrzał jej w oczy, chcąc najwyraźniej przewiercić Monikę na wylot.

– Poproszę piwo – odparła nieco zbyt cicho jak na panujący w pomieszczeniu gwar.

– Jakie sobie życzysz? – dopytał, bo najwyraźniej nie miał problemów ze słuchem.

– Może być imbirowe – rzuciła już nieco głośniej i uczyniła frywolny ruch dłonią, jakby nie miało to dla niej większego znaczenia. Szybko spojrzała w kierunku, w którym stało i zaczęła nerwowo szperać w kieszeni w poszukiwaniu gotówki. Po krótkiej chwili, w której mężczyzna wlewał piwo do wysokiej szklanki, Monika nareszcie wysupłała żądaną sumę i wolnym ruchem położyła ją na świecącym się blacie baru. Niemal natychmiast po otrzymaniu napoju, wzięła głęboki łyk, jakby właśnie znajdowała się na pustyni, a to piwo było życiodajną wodą.

Choć nieznajoma siedząca tuż obok niej nie odzywała się ani słowem, to przez cały ten czas bacznie obserwowała Monikę w lustrze pod wystawą alkoholi. Dziewczyna od razu pomyślała, że pomysł, by je tu powiesić, był całkowicie nietrafiony, ponieważ na przykład ona nie miała zamiaru przez cały czas obserwować swojej twarzy. Na pewno nie po tym, co jej się zdarzyło.