365 dni. Zobaczymy się znów - Alicja Górska - ebook + audiobook

365 dni. Zobaczymy się znów ebook i audiobook

Alicja Górska

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Lullaby jest szczęśliwa z Evanem - wydaje jej się, że ma w życiu wszystko, czego szukała. Gdy jednak poznaje swojego nowego wykładowcę, jest nim oczarowana. Louis wydaje się zupełnie inny niż jej narzeczony…

Lully i Lou od razu znajdują wspólny język i mnóstwo tematów do rozmów. Zaczynają spędzać ze sobą coraz więcej czasu i zakochują się w sobie. Ale kiedy okazuje się, że ani Louis, ani Evan, nie są tymi, za których uchodzą, całe życie Lullaby wywraca się do góry nogami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 23 min

Lektor: Barbara Liberek

Oceny
4,1 (27 ocen)
16
6
0
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
merve30
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

365 dni , zobaczymy sie znów.. piękna książka z piękna historia. przeczytałam jednym tchem .. choć znalazłam ją przez przypadek mając w głowie inną książkę o podobnym tytule , to nie żałuję czasu spędzonego przy niej. każdy rozdział przeżywałam razem z bohaterami .. były łzy i smutek.. uśmiech, radość. naprawdę serdecznie polecam ! mam nadzieję, że inne książki autorki są również wciągające. 🥰
MartaGrygierczyk

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
mefume

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna! Przepięknie napisana,spójnie z pomysłem. Jestem oczarowana ! Koniecznie przeczytaj !
00

Popularność




Prolog

Wziąłem ją za rękę i uśmiechnąłem się. Jej dłoń drżała, a w oczach widziałem łzy. Patrzyła na mnie przerażona, zagubiona. Wyglądała w tym momencie na taką samotną. Odwróciłem się w stronę drogi. Staliśmy na środku asfaltu, w tej okolicy nie było ruchu. Sami, skazani na ciszę przerywaną szelestem drzew, które szeptały do siebie, chłonęliśmy swoją obecność. Uśmiechałem się, patrząc w dal. Bezkresne niebo rozciągało się nad Los Angeles.

– Kiedyś znowu się zobaczymy, pamiętaj – szepnąłem. – Opowiesz mi wszystko, nie pomijając żadnego szczegółu. A ja będę słuchać, jak delikatne słowa wypływają z twoich ust. Nigdy nie zapominaj, kim jesteś, moja Baby. – Po raz ostatni ścisnąłem jej dłoń i puściłem.

– Louis, nie…– Próbowała mnie zatrzymać, ale nie mogła się ruszyć.

Szedłem przed siebie z rękoma w kieszeniach. Kiedy się odwróciłem, płakała, klęcząc na drodze. Uśmiechnąłem się jeszcze raz i spojrzałem w niebo. Wróciłem do domu.

Rozdział 1

Ulewny deszcz tworzył kałuże na chodnikach, słychać było bębnienie kropel uderzających o szyby. W tym roku panowała bardzo sroga zima. W Los Angeles nie świeciło słońce przez te dwa dni – miasto ogarnęła zupełna szarość. Nienawidziłam takiej pogody. Zimno powodowało, że jak najszybciej chciałam znaleźć się w łóżku. O niczym innym nie marzyłam.

Wysiadając ze srebrnego audi, zatrzasnęłam drzwi i wzdrygnęłam się. Nie sądziłam, że zmianę temperatury odczuję tak mocno. W aucie było o wiele przyjemniej. Grudzień to najgorszy okres. Zima w Los Angeles przeważnie przechodziła niezauważalnie, ale bywały chłodniejsze dni. Na przykład w tym roku szansa opadów była większa niż zawsze. Wiem, jak to brzmi. Niedorzecznie, aby w słonecznym LA panowała taka pogoda, lecz naprawdę tak było. Nienawidziłam zimy, nawet oglądając ją w filmach. Byłam przyzwyczajona do ciepłych dni. Wychowałam się w San Diego, czyli niedaleko od tego miasta. Nic dziwnego, że gardziłam chłodem. Dziękowałam Bogu, że żyliśmy w takim klimacie, w którym śnieg nie padał. Przeważnie temperatura wahała się od piętnastu do dwudziestu trzech stopni w grudniu. Jednakże nie dzisiaj. Dzisiaj pogoda postanowiła zrobić wszystkim na złość. Było około dziesięciu stopni, a zimny deszcz, który zalewał ulicę, nie ułatwiał funkcjonowania w mieście. Wiał mocny wiatr, który kołysał palmami.

Poprawiłam czapkę i założyłam rękawiczki, a torebkę przewiesiłam przez ramię. Rozejrzałam się i po upewnieniu się, że nic nie jedzie, przeszłam na drugą stronę ulicy. Święta za pasem, a ja nie mam jeszcze prezentów dla rodziny. To dlatego, że jestem taka zabiegana – siedzę nad książkami dzień i noc. Cóż, nikt nie mówił, że na pierwszym roku studiów będzie łatwo. Dużo od nas wymagają.

Uniwersytet muzyczny, a jednak to nie są przelewki. Studiowałam kompozytorstwo z elementami sztuki, choć traktowałam je bardziej jako dodatkowe zajęcia. Muzyka to coś, czym chciałam się zajmować. Sztuka to coś, o czym chciałam wiedzieć więcej. Musiałam przyznać, że nasz profesor nie umiał nam tego przekazać. Był stary, nudny i po prostu nie do zniesienia. Więcej marudził, niż uczył na wykładach. Niestety, tacy też się trafiają. Nie wychodziłam stamtąd z jakąkolwiek wiedzą. Sama przygotowywałam się do egzaminów. Oczywiście, uczelnia wymagała tego od studentów, ale jeśli chodziłam na wykłady, to chciałam się czegoś dowiedzieć.

Pozwalając, by studia zaprzątnęły moje myśli, zapomniałam, jak mokro bywa na ulicach. Wystarczyła sekunda, a leżałam na chodniku, krzywiąc się z bólu. Gorzej być nie mogło – nie dość, że było mi zimno, to jeszcze przemoczyłam ubrania. Zaczęłam się podnosić. Niezdarnie usiadłam, ale do pionu zostałam postawiona przez kogoś innego. Jakiś mężczyzna pomógł mi wstać. Złapałam równowagę, po czym spojrzałam zaskoczona i zmieszana na wybawiciela. Był nim wysoki blondyn, który przyglądał mi się z lekkim uśmiechem. Jego policzki były zaróżowione od mrozu, a w dłoni trzymał papierowy kubek z kawą. Wyglądał na biznesmena. Jestem pewna, że był starszy ode mnie. Złapałam się na tym, że po prostu się na niego gapię, więc potrząsnęłam głową, próbując ukryć czerwień wpełzającą na moją twarz, niekoniecznie z powodu temperatury. Lullaby, jesteś sierotą – skarciłam się w myślach.

– Dziękuję – wydukałam w końcu.

Nie byłam nieśmiała. Nie miałam większego problemu, aby prowadzić rozmowę z mężczyznami. Najwidoczniej dziś był mój pechowy dzień. Głupia sytuacja.

– Nie ma za co, proszę uważać. Taka piękna kobieta nie powinna chodzić poobijana – odpowiedział głębokim barytonem.

Westchnęłam. Głos miał seksowny, a to, co powiedział, było bardzo miłe. Zaśmiałam się cicho i kiwnęłam głową.

– Obiecuję, będę uważać – zapewniłam go. – W podzięce zaprosiłabym pana na kawę, ale chyba za późno.–Wskazałam na kubek.

Mężczyzna złapał mnie za ramię i przesunął na krawędź chodnika, abyśmy nikomu nie tamowali drogi. Los Angeles było najludniejszym miastem stanu Kalifornia. Mieszkali tu wszyscy. Porozumiewali się setkami innych języków. Zawsze mnie to zadziwiało. Angielski wydawał się bardzo łatwy w porównaniu do rosyjskiego czy francuskiego. Zwłaszcza jeśli chodziło o akcenty. Lubiłam słuchać obcokrajowców, choć ich nie rozumiałam.

Wróciłam wzrokiem do twarzy blondyna. Patrzył na mnie rozbawiony. Och, zamyśliłam się. A jeśli coś mówił?

– Tak, ale jestem raczej przyzwyczajony do tego, że to ja zapraszam, więc skoro jest taki chłodny dzień, zdarzył się ten oto nieprzyjemny wypadek, to poprawię pani humor. Zgodzi się pani na kawę i ciastko? – zapytał, nie komentując mojej długiej ciszy.

– Zgodzę się – przytaknęłam, uśmiechając się uprzejmie.

Gest wydawał mi się bardzo miły i nie wypadało mi odmówić. Zresztą kim ja jestem, żeby odmawiać uprzejmym mężczyznom? Nie należałam do osób chowających się w za dużych swetrach, peszących się w każdej możliwej sytuacji. Byłam raczej kobietą z ambicjami, wiedziałam, czego chcę i do czego dążę, zdecydowanie. Miałam określony kierunek przyszłości i nigdy nie wahałam się podejmować decyzji. Życie nauczyło mnie, że żyje się tu i teraz. Jutro jest niepewne. Nie oglądam się za siebie, przeszłość zostawiam w tyle.

W czasie moich rozmyślań pokonaliśmy drogę do pobliskiej kawiarni. Mężczyzna otworzył przede mną szklane drzwi, na co uśmiechnęłam się i weszłam do ciepłego lokalu. Wnętrze było przyjemne dla oka, urządzone z wyczuciem. Jasne ściany idealnie dopasowywały się do mebli w kolorze kawy.

Rozpięłam kurtkę i zdjęłam ją, wpychając czapkę i rękawiczki do rękawa, a mężczyzna powiesił ubranie na wieszaku. To samo zrobił ze swoim płaszczem i mogłam zobaczyć jego garnitur w całej okazałości. Wyglądał jak spod igły. Teraz nie miałam złudzeń. Był biznesmenem. Nie wiedziałam tylko, jaką działalność mógł prowadzić. Transport? Wytwórnia muzyczna? Wydawnictwo książkowe? Nie miałam pojęcia, ale zamierzałam zapytać. Nie byłam fanką picia kawy w ciszy. Pomimo że się nie znaliśmy, nie widziałam powodu, abyśmy nie mieli rozmawiać. W końcu jak można się inaczej poznać, jeśli nie przez rozmowę?

– Pójdę złożyć zamówienie – odezwał się, sprowadzając mnie na ziemię. –Proponuję, aby pani zajęła nam stolik – dodał, uśmiechając się szelmowsko.

Powtórnie westchnęłam. Miał niebywały urok osobisty. Wystarczyła chwila, a ja robiłam, co chciał. Dobrze, to była przenośnia.

– Pójdę tam. – Pokazałam na kącik.

– Jaką chciałabyś kawę? – zapytał, przechodząc na ty.

– Hm… – Musiałam chwilę zastanowić się nad tym, na co mam ochotę. W zasadzie kawę piłam przed godziną na śniadanie. – Po prostu czekoladę – zdecydowałam w końcu.

– I szarlotkę? – Przekrzywił głowę, a ja zaśmiałam się.

Znaliśmy się od kilku minut, a czułam się tak, jakby dokładnie wiedział, co lubię. Nie czekając na odpowiedź, uśmiechnął się i odszedł w stronę kasy.

Ruszyłam do wolnego stolika. O tej porze nie było tutaj wielu osób. Większość siedziała teraz w pracy. Miałam dzień wolny od zajęć i na głowie jedynie świąteczną gorączkę zakupów. Jeszcze nie zdecydowałam, co kupię rodzicom i bratu. Thomas miał piętnaście lat. Jego życie to komputer i dziewczyny. Niby jeszcze dzieciak, ale już młody mężczyzna. Kochałam go, ale czasem był nie do zniesienia. Cieszyłam się, że nie mieszkamy już razem. Mniej się kłóciliśmy, mniej denerwowaliśmy. Odwiedzałam rodziców dosyć często, więc cały czas mieliśmy kontakt. Przed wyjazdem z San Diego zapewniłam brata, że zawsze może mi o wszystkim powiedzieć. W końcu byłam starszą siostrą. To do czegoś zobowiązywało. Mógł mi ufać. W tym wieku miewał problemy. Niedawno rozmawialiśmy przez telefon, radził się mnie w sprawie dziewczyny. Chciał ją zabrać na randkę, która miała być niezapomniana. Z naszej dwójki to ja byłam bardziej kreatywna, więc spróbowałam wymyślić coś oryginalnego. Zaproponowałam, by wybrał się z dziewczyną na gokarty, pizzę i na plażę. Zaczęło się nietypowo, a skończyło spokojnie. Z tego, co mi powiedział, Ann była zachwycona.

Usiadłam przy stoliku i przejechałam dłonią po dokładnie umytym blacie. Na środku stał biały wazonik ze sztucznymi kwiatkami, ozdobiony zieloną wstążką. Lubiłam zwracać uwagę na takie szczegóły. Niby nic, a dodawało uroku.

– Proszę. – Nieznajomy wrócił z zamówieniem i postawił je przede mną.

Sam miał swoją kawę oraz ciasto czekoladowe. Moja szarlotka wyglądała przepysznie i z trudem powstrzymałam się od oblizania warg.

– Dziękuję. – Spojrzałam na mężczyznę. – Czuję się trochę niezręcznie. Jestem z panem na kawie, a pan nawet nie wie, jak mam na imię. Jestem Lullaby – mruknęłam, wyciągając rękę.

Ujął ją i pocałował, jak dżentelmen. Może jednak ten dzień nie był taki pechowy.

– Miło mi, Evan Deffrey – odparł.

Miał nietutejszy akcent. Amerykański, ale na pewno nie pochodził stąd. Dopiero teraz mogłam się przysłuchać.

– Mogę zapytać, czym się zajmujesz? – Byłam naprawdę ciekawa.

Objęłam dłońmi ciepłą filiżankę, a ona mile zaczęła ogrzewać moją skórę.

– Jasne. – Evan oparł się o krzesło. – Jestem współzałożycielem jednej z wytwórni filmowych. Niedawno się rozkręciliśmy i podejmujemy coraz to lepsze produkcje. Stone Film Production. Może kojarzysz.

– Tak. – Kiwnęłam głową. – Byłam ostatnio na filmie z Jasonem Thomsonem. „Nie graj ze mną”, tak? – Zerknęłam na niego i upiłam łyk ciepłej czekolady.

Evan posłał mi uśmiech, nie odpowiadając na moje pytanie. Czyli miałam rację. No cóż, nie mógł narzekać na nic. Na pewno był bogaty, jego kariera nabierała rumieńców. Czyżby człowiek sukcesu?

– Zawsze chciałeś to robić? Takie były twoje plany czy wyszło w praniu? – pytałam dalej.

Nie zamierzałam siedzieć cicho, kiedy mogliśmy porozmawiać. Wydawał się bardzo miły i inteligentny. Zresztą on po prostu taki był. Miał mądre oczy. Spojrzenie mówiło wiele o człowieku. Może trochę go zachwalałam w myślach, ale wydawał się ciekawą osobą i chciałam go poznać. Tandetna rozmowa z romansu – zadrwiłam w duchu. Z drugiej strony… Czułam, że to spotkanie nie było przypadkiem. Niezupełnym.

– Tak, interesowałem się sztuką filmową od małego. Tworzeniem obrazu. Ale nigdy nie chciałem być aktorem, nie miałbym na tyle odwagi, by stać przed kamerą, odgrywać swoją rolę, posyłać sztuczne uśmiechy ku uciesze oglądających, być narażonym na krytykę z każdej możliwej strony, nie wytrzymałbym presji. Więc wybrałem tę drugą stronę – za kamerą. To ja operowałem tym, co się działo przede mną, sam decydowałem. Ta praca dawała mi satysfakcję i spełnienie. Teraz jestem raczej od papierków. – Zaśmiał się serdecznie. – No, ale dosyć o mnie. Chciałbym coś usłyszeć o tobie, Lullaby. Swoją drogą, intrygujące imię.

Uśmiechnęłam się, biorąc kolejny łyk. Mama lubiła oryginalne imiona, kiedy była ze mną w ciąży. Z tego też powodu nazywam się tak, a nie inaczej. Może to lepiej? Nie miałam popularnego imienia jak Maggie, Anne czy Alex. Nigdy nie odwracałam się na placu zabaw, bo ktoś wołał „Lullaby”, lecz nie do mnie. Chyba nie chciałabym nazywać się Susanne. W mojej klasie, gdy chodziłam do liceum, były aż trzy. Byłabym Susanne Czwarta? W tym momencie dziękowałam mamie za wybór imienia.

– Studiuję kompozytorstwo – odezwałam się po chwili. – Od kiedy pamiętam, muzyka mi towarzyszyła. Tata uczył mnie grać na pianinie. Później pobierałam lekcje i chodziłam do szkoły muzycznej. No wiesz, pasja, hobby… Nigdy mnie to nie opuszczało. Chcę tworzyć. Dla mnie to czysta przyjemność. Tworzę coś swojego i odrywam się od świata. Trudne do wyjaśnienia.

– Czyli artystka. – Mówiąc to, przesunął palcem po dolnej wardze. – W twoich oczach można zauważyć ambicję i zawziętość.

Spuściłam wzrok. Naprawdę czułam się tak, jakby znał mnie od wielu lat. Nie wiedziałam, jak to możliwe.

– Tak – zgodziłam się. – Zależy mi na tym, co robię. Ale nie jestem perfekcjonistką. – Zaczęłam skubać widelczykiem ciasto, a po chwili je jeść. Mmm…Pyszne.

Uśmiechnął się życzliwie w odpowiedzi i dopił swoją kawę. Widziałam, że zerka co kilka minut na zegarek, kontrolując czas. Otworzył usta, by się odezwać, ale nie zdążył, bo rozległ się dzwonek jego telefonu. Evan sięgnął do kieszeni marynarki, żeby wyjąć iPhone’a. Przesunął długim palcem po ekranie, odbierając połączenie. Odpowiadał rozmówcy cicho i zwięźle. Nie chcąc przysłuchiwać się tej rozmowie, skupiłam uwagę na deserze. Po chwili talerzyk był pusty, a ja byłam zadowolona. Zawsze miałam słabość do słodyczy, ale nie dało się tego wywnioskować patrząc na moją figurę. To znaczy… od niedawna. Niestety, kiedyś było inaczej, ale wyszłam na prostą, za co byłam wdzięczna niebiosom. Nie był to okres w moim życiu, który wspominam najlepiej. Żeby doprowadzić się do lepszego stanu, dużo ćwiczyłam, poza tym uwielbiałam zajęcia na basenie. Och, kocham wodę. Teraz nie mam na to czasu i ograniczam się do fitnessu w soboty.Może w wakacje będę miała czas na więcej aktywności. Jeśli gdzieś nie wyjadę. W innym miejscu nie mam ochoty na nic. Nigdy. Chcę tylko odpoczywać.

Podniosłam głowę, patrząc, czy może Evan już skończył. Właśnie chował telefon do kieszeni marynarki.

– Muszę lecieć – mruknął i spojrzał na mnie. – Mam spotkanie. Posłuchaj, kręcę się już w tym świecie biznesu i posiadam kilka kontaktów. Jeśli masz coś konkretnego, jestem gotów załatwić ci spotkanie z profesjonalistami. Musisz mieć materiał. Proszę. – Podał mi ładną wizytówkę ze swoim nazwiskiem i kontaktem. – Zadzwoń, jeśli będziesz chciała pomocy w karierze. No i może jeszcze jakiegoś spotkania – dodał z uśmiechem, który momentalnie odwzajemniłam.

Zabrał swój płaszcz i wyszedł z kawiarni. Spojrzałam za nim przez okno, ale zniknął w tłumie przechodniów. Schowałam wizytówkę, wdzięczna losowi. Kto by pomyślał, że będąc niezdarą, otrzymam szansę na karierę i poznam tego faceta? Ten dzień nie mógł być lepszy. Dokończyłam picie czekolady i również wyszłam, wiedząc, że rachunek został uregulowany. Nie śpiesząc się, dotarłam do centrum handlowego. Tym razem bez potknięcia. Rozglądałam się za prezentami. Dla Thomasa – gra. Dla taty – perfumy. Dla mamy – książki. Zrobiłam w głowie krótką listę, która odpowiadała i mnie, i rodzinie, więc ruszyłam na poszukiwania. Z mamą mamy podobne gusta. Ja czytałam to, co ona miała na półkach, a ona ubierała się w to, co wisiało w mojej szafie. Figury też miałyśmy podobne. Mama była brunetką o szaroniebieskich oczach, niższą ode mnie, ale naprawdę piękną. Tata zawsze powtarza, że to po niej odziedziczyłam urodę. Cóż… Ja nie miałam o sobie tak wielkiego mniemania. Uważałam jednak, że każda kobieta, która o siebie dbała, była piękna. Nie można też było myśleć tak powierzchownie. Ludzie byli piękni od środka i to było najważniejsze. Najpierw trzeba kogoś poznać, a później oceniać. Żadnych pochopnych wniosków. Sama przekonałam się, jak to boli, kiedy ktoś ocenia po wyglądzie. Ale to było dawno. I nie będę już do tego wracać. Taką mam nadzieję.

Wyszłam z centrum handlowego obładowana zakupami. Przy okazji kupiłam parę ubrań. Jako studentka nie pracowałam. Dlaczego? Ponieważ mój tata co miesiąc wysyłał mi odpowiednią sumę pieniędzy. Już dawno oświadczył, że będzie płacił do końca mojej nauki. Nie chciałam wykorzystywać materialnie rodziców, ale nie byliśmy biedni. Warsztat samochodowy ojca prosperował bardzo dobrze, a mama była doskonale opłacanym chirurgiem. Czasami jednak udawało mi się zarobić, sprzedając mało znanym piosenkarzom swoje teksty. Były to sporadyczne przypadki i wtedy zostawiałam sobie te własne pieniądze na specjalne okazje, takie jak święta.

Wrzuciłam wszystko do bagażnika mojego audi i wsiadłam za kierownicę. Do domu. Prosto do domu. Byłam głodna i chciałam jak najszybciej zająć się pakowaniem prezentów. To takie dziecinne, ale sprawia mi cholernie dużą radość. Gdzieś głęboko w sobie każdy z nas jest wciąż dzieckiem. Nie jestem w stanie temu zaprzeczyć ani się tego nie wyprę. Ale to dobrze czuć się czasem beztrosko. Chciałabym poprosić Świętego Mikołaja o normalne dzieciństwo. To nie zależało od moich rodziców, którzy są wspaniali, ale nigdy nie będę wspominać tamtych lat dobrze i to boli mnie najbardziej…

Odpaliłam silnik, odsuwając od siebie te niespecjalnie przyjemne myśli. Żadnych zmartwień. Radość. Uśmiech. To powinny dawać nam święta. Przy okazji dostałam dzisiaj naprawdę świetny prezent – ta wizytówka mogła dużo zmienić. Nie musiałam się martwić o materiał, mam tyle utworów, że mogliby wybierać godzinami. Pozostaje pytanie, czy one były dobre. Myślę, że jednak warto spróbować.

 

Ryzykujesz albo tracisz. Cenna zasada.

Rozdział 2

Około pół roku później

Wrzesień

 

Ze snu wyrwał mnie nieprzyjemny budzik. Dźwięk przedarł się przez kurtynę otępienia. Przewróciłam się na łóżku, wyciągając rękę, by go wyłączyć. W końcu mi się to udało, a moja głowa przestała pulsować. Przeciągnęłam się, wiedząc, że muszę wstać – nie było innego wyjścia. Czekały mnie pierwsze zajęcia na drugim roku. Wakacje, które dzisiaj się skończyły, były długie i… bardzo przyjemne. Spędziłam je w Paryżu, cały tydzień w cieniu wieży Eiffla i katedry Notre Dame. Później wylądowałam na Wyspach Kanaryjskich. Szczerze mówiąc, nie było mnie na to stać. Jednakże Evan uparł się, że nie będę za nic płacić. To on zabiera swoją dziewczynę na wakacje i ma prawo ponieść koszty. Dodał też, że nie są one tak wielkie w porównaniu do tego, ile zarabia. Tak czy siak, wakacje były udane. Korzystałam ze słonecznej pogody, z oceanu, z plaży i z Evana.

Bardzo wiele zmieniło się od świąt. Kto by pomyślał, że głupie spotkanie na ulicy doprowadzi do związku? Może mam trochę więcej szczęścia, niż przypuszczałam. Byliśmy parą od pięciu miesięcy. Były kłótnie i problemy, ale tak jest zawsze. Nie było rozstania. Godziliśmy się, dochodziliśmy do kompromisu. Evan był wyrozumiały. Znajdował wyjście z różnych sytuacji. Dzięki temu jeszcze ze sobą byliśmy.

Poza tym był bardzo czarującym, przystojnym, troskliwym mężczyzną, który zaskakiwał mnie co chwilę. Czułam się szczęśliwa dzięki niemu, jego gestom i pocałunkom. Dzięki jego obecności. Samotność nie jest dobra dla człowieka. Każdy w końcu pragnie mieć kogoś obok i z nim dzielić smutki, żale, ale i te dobre momenty. Dzięki Evanowi otrzymałam dodatkowe wsparcie i pomocne ramię. Obydwoje znaliśmy się na wylot. Czas był krótki, ale tak dobrze nam się rozmawiało, że nie traciliśmy chwil, a opowiadaliśmy o sobie.

Evan zajął się moimi utworami, lecz nie chciałam ulgi. Albo ktoś to doceni, albo ktoś oleje. Tyle. Szef wytwórni, w której byłam umówiona na spotkanie, był miłym człowiekiem. Pamiętam, jak powiedział, że mam potencjał muzyczny, i to podniosło mnie na duchu. Jednak nie byłam najgorsza. To, co robiłam, miało sens. Trudno sobie wyobrazić, jak słowa kogoś, kto siedzi w świecie muzycznym od lat, są ważne. Są i to bardzo. Martin Collins był dobrze prosperującym muzykiem. W końcu jednak postanowił przerwać karierę i osiadł na stałe w Los Angeles, gdzie małymi krokami budował swoje imperium. Stworzył wytwórnię, w której wykuwał talenty naprawdę warte docenienia. Opowiadał mi o tych ludziach. Dowiedziałam się sporo o wielu członkach wytwórni. Osiągali sukces za sukcesem, bo Martin stał za ich plecami. Bo ich wspierał. Nie był tylko szefem żądającym wpływów. To można było dostrzec w jego oczach. Jemu zależało na czyimś dobru. Jak wielu ludzi spotkamy z takim nastawieniem? Byłam pełna podziwu, że mój szef był takim człowiekiem. Tak, mój szef…

Otóż Martin Collins, kiedy skończył opowieści o muzykach, przystąpił do oceniania moich piosenek. Siedziałam zestresowana, czekając na jego opinię. Cisza przedłużała się, a ja mogłam usłyszeć szybkie bicie swojego serca. Po chwili Martin odezwał się, unosząc głowę zza kartek. Był zachwycony tekstami, co mi schlebiało, ale jednocześnie zawstydzało mnie. Wiedziałam, jak dużą wagę i znaczenie mają te słowa. Wypowiedział się również na temat utworów i po prostu usłyszałam: „Przyjmuję cię, będziesz pisała dla nas”. Naprawdę dużo wrażeń jak na jeden dzień. Byłam taka szczęśliwa… Dostałam wszelkie informacje osobiście od Martina. Miałam pisać na zamówienie – trafiały się średnio dwa razy na trzy tygodnie po kilka tekstów. Dawały mi zysk i satysfakcję. Pisałam na przerwach, na nudnych wykładach, w domu, gdy miałam czas. Na wakacjach dałam sobie odpocząć. Spędzałam miłe chwile z blondynem, który właśnie wszedł do sypialni. Mając na sobie tylko czarne spodnie od garnituru, bez koszuli, prezentował się bardzo seksownie i pociągająco.

– Dzień dobry – powiedział.

Uśmiechnęłam się lekko w jego stronę. Pochylił się nade mną, wsparty na rękach, i pocałował mnie. Mruknęłam coś przeciągle, krótko oddając pieszczotę, ponieważ Evan odsunął się i podszedł do szafy, aby wyjąć koszulę.

Zmrużyłam oczy, siadając. Zawsze zastanawiały mnie te dwie długie szramy na jego plecach. Biegły wzdłuż łopatek i miały długość dwóch–trzech milimetrów. Były trochę zaczerwienione, chociaż wyglądały na stare. To nie był przyjemny widok. Nigdy o nie nie pytałam, bo nie chciałam urazić Evana. O bliznach nie mówi się łatwo. Może kiedyś sam mi powie… Nie zamierzałam nalegać. Poza tym to nie było aż tak ważne. Ja o swoich bliznach również nie mówiłam. Nie chciałam, może nie umiałam.

Przetarłam ręką oczy. Musiałam przestać o tym myśleć. Koniec tematu – postanowiłam w głowie.

– Nie chce mi się – jęknęłam głośno.

Ciepła pościel zachęcała do pozostania w łóżku. Kołdra do mnie wołała: „Zostań ze mną, zostań”. Jednak nie miałam już czasu. Wstałam niechętnie, marudząc pod nosem.

Usłyszałam głośny śmiech Evana, kiedy wchodziłam do łazienki. No, leń ze mnie. To wszystko przez niego. Przyzwyczaił mnie do długich poranków i śniadań w łóżku. Wakacje były zbyt przyjemne. Dlaczego nie mogły trwać wiecznie? Naprawdę nie narzekałabym.

Odświeżona i umalowana, opuściłam pomieszczenie zrobione ze szkła i płytek. Cały apartament Evana był piękny – mogłam się nim zachwycać za każdym razem, mimo że mieszkałam tu już od miesiąca. Apartament był na tyle duży, że byłam w stanie zawsze się w nim zgubić. Miał trzy ogromne pokoje, salon, gabinet, siłownię i dwie duże łazienki. I kuchnię, w której to Evan rządził, bo gotował wyśmienicie. Skierowałam się tam, czując zapach kawy. Kiedy weszłam do pomieszczenia, w którym przeważały kolory bieli i beżu, poczułam, jak mój chłopak obejmuje mnie ramieniem w talii.

– Pięknie wyglądasz – wymruczał do mojego ucha, komentując granatową, prostą sukienkę.

– Dziękuję, kochanie. Ty jak zawsze idealnie. – Uśmiechnęłam się, przejeżdżając dłonią po jego torsie.

Nagrodził mnie długim pocałunkiem i puścił, abym mogła usiąść do śniadania.

*

Dotarłam na uczelnię punktualnie. Zostawiłam audi na parkingu. Niektórzy koledzy i koleżanki przywitali mnie jeszcze przez budynkiem, a pozostałych spotkałam na korytarzu. Wszyscy weseli, świetnie spędzili wakacje. Rozejrzałam się, posyłając im lekki uśmiech. Mimo ich obecności czułam się samotna. Nie miałam tutaj nikogo prawdziwie bliskiego. Nie chodziłam z dziewczynami na zakupy, nie przyjaźniłam się z nikim. Nie wiedziałam dlaczego. Może żadne z nich nie umiało nawiązać ze mną kontaktu? Może to nie były osoby, którym ufałabym tak jak sobie? Miałam pewien dystans do ludzi. Wiedziałam, że nie wolno mi ich oceniać, lecz nie pozwalałam im się zbliżyć do mnie za bardzo. Już nie raz doświadczyłam fałszu. Chciałabym spotkać osobę, której będę mogła ufać bezgranicznie. Choć często prawdziwego przyjaciela spotyka się dopiero po latach. Zawsze uważałam, że pięcioro przyjaciół to nie to samo co jeden. Tak naprawdę tylko ten jeden z pięciorga jest prawdziwym przyjacielem. Sprawdzone. Chciałam mieć właśnie taką osobę. Jedyną w swoim rodzaju, której nie musiałabym trzymać długo na dystans, aby ją poznać i jej zaufać.

Przeszłam przez ten tłum, ignorując opowieści o urlopie. Trzymałam książki i notes z pięciolinią. Czekałam, aż zajęcia się zaczną i minie czas na uczelni. Chciałam wrócić do domu, zamknąć się w cichym mieszkaniu i w spokoju komponować. Evan i tak wróci wieczorem. Miał dziś bardzo ważne spotkania. Spędzę ten czas z butelką wina i pianinem. To bardzo przyjemna myśl.

Uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie nadchodzący wieczór przepełniony dźwiękami instrumentu. Oparłam się ramieniem o ścianę i czekałam na pierwsze zajęcia – sztukę. Pan Blate na pewno nas czymś zaciekawi… A na serio, czy on nie mógłby w końcu pójść na emeryturę? Nie mielibyśmy nic przeciwko.

Przeszliśmy przez drzwi prowadzące do auli i zajęliśmy miejsca – wybrałam drugi rząd pod oknem. Stąd mogłam dobrze słyszeć i widzieć wszystko, co jest zapisane na tablicy. Byłam krótkowidzem, ale nie potrzebowałam okularów. Jeszcze. Przynajmniej nie musiałam dużo pracować przy komputerze, dzięki czemu nie byłam narażona na pogłębienie wady wzroku.

Odchyliłam się na krześle i kiwnęłam do Zacka, który otwierał okno, aby wpuścić więcej świeżego powietrza. Posłał mi łobuzerski uśmiech i usiadł niedaleko. Mulat był bardzo przystojnym chłopakiem i niejedna tutaj odczuwała palpitacje serca na jego widok. Miał ciemne włosy, które były wręcz… piękne. Jego arabska uroda naprawdę zachwycała. W czekoladowych oczach można było się zakochać. Posiadał ostre rysy twarzy. Był szczupły, wysoki, ale umięśniony. Był miły, dlatego go lubiłam. Poza tym dobrze było czasem pogadać z kimś z dobrym poczuciem humoru.

– Dzień dobry. – Usłyszałam delikatnie zachrypnięty, wesoły głos.

Zmarszczyłam brwi i odwróciłam wzrok. Spojrzałam na mężczyznę stojącego na podeście, gdzie zawsze stawał profesor Blate. Ten nijak miał się do staruszka. Był młody i uśmiechał się szeroko. Przystojny szatyn z potarganymi włosami w ciemnych rurkach, białym podkoszulku i czarnej marynarce rozglądał się po sali. Tylko co on tu, do cholery, robił? Mogłabym myśleć, że miał tyle lat co ja. Dosłownie. Nie sądzę, by student witał się z nami na środku auli… – pomyślałam.

– Nazywam się Louis Smith, jestem profesorem nauk sztuk pięknych i od tego roku będę wykładał na tym uniwersytecie – oznajmił, podchodząc nieco bliżej.

Mogłam dostrzec idealne rysy jego twarzy. Jakby był posągiem. Lecz posągi nie mają zaróżowionych policzków i nie poruszają się. Był piękny. Tak. Zgrzeszyłabym, mówiąc, że jest inaczej. Zamrugałam oczami i dopiero teraz dotarło do mnie, co powiedział.

– A co z profesorem Blate’em? – zapytałam cicho, po czym odkaszlnęłam. Sama byłam zaskoczona chrypką w moim głosie.

Wykładowca skierował na mnie wzrok i klasnął w dłonie. Usłyszał mnie.

– Profesor Blate zasłużył na odpoczynek. Przeszedł na emeryturę i kazał was pozdrowić. Mam zamiar prowadzić wykłady według swoich zasad. Proszę tylko tych, którzy nie chcą słuchać, o jedno: nie interesuje was? Nie przychodźcie. Naprawdę nie ma problemu. – Położył dłoń na klatce piersiowej, jakby wyznawał coś szczerego. – Rozumiem, że każdy ma inny gust. Nie każdy musi lubić historię sztuki, prawda?

Kiwnęłam głową, onieśmielona jego głosem i urodą. Jak człowiek mógł być tak piękny… To takie nierealne…

– Sprawdzę listę, aby wiedzieć, kto odpuścił sobie pierwsze zajęcia, i macie wolne. Na następnych zajęciach wszystko wyjaśnię i zaczniemy pracę.

Podszedł do biurka.

Rozejrzałam się po