Wywiad z Katarzyną Sienkiewicz-Kosik

Artur Wasilewski 31.12.2020

Katarzyna Domańska: Ochłonęłaś już? 

Katarzyna Sienkiewicz-Kosik: Wciąż trudno mi uwierzyć, że to wszystko, co miało miejsce w tym dziwnym 2020 roku, naprawdę się wydarzyło. Na Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakubie Szeli Radka Raka spadł deszcz najpierw nominacji, a potem i nagród, w tym ta najważniejsza w Polsce, czyli Nagroda Literacka Nike. Wydaliśmy piękną i ważną powieść Wita Szostaka Cudze słowa, za którą Wit dostał Nagrodę Krakowa Miasta Literatury UNESCO i która bardzo podoba się czytelnikom. Wit Szostak to w moim odczuciu jedno z najważniejszych nazwisk polskiej literatury. Pisarz wspaniały, jedyny w swoim rodzaju, piszący przepięknym językiem o sprawach najważniejszych.   

Czujesz wymierny efekt przyznania Nagrody Nike dla „Baśni o wężowym sercu” Radka Raka?   

Tak, dla autora i wydawcy to fenomenalna rzecz. A szczególnie dla autora, który nie jest powszechnie znany i dla małego, rodzinnego wydawnictwa. Od momentu nominacji do Nike do teraz nakład Baśni o wężowym sercu wzrósł kilkunastokrotnie. To oczywiście zasługa samej nagrody. Ale też myślę, że po latach kiedy laureatami były książki non-fiction, czytelnicy zatęsknili za powieścią. Za fabułą, która mówi o czymś istotnym, która mimo że opowiada o postaci historycznej, o prawdziwych wydarzeniach, jest jednak fikcją, opowieścią, w którą czytelnik wpada, zauroczony językiem. Radek poruszył tematy bardzo dziś aktualne: naszej tożsamości, mitów, korzeni. Dodałabym jeszcze, że popularność Radka to też zasługa jego samego, jego osobowości. Czytelnicy, dziennikarze zakochują się w nim. Weterynarz z Krakowa, który pisze. Skromny, dowcipny, erudycyjny, spełniony w miłości, czego się nie wstydzi. Podobno w Krakowie pojawiły się ogłoszenia: „Wypożyczę psa na wizytę do doktora Raka”. Mam szczęście do autorów. 

Czy podpisałabyś się pod stwierdzeniem, że nagrody to nie tylko prestiż dla wydawcy i autora ale, że  to wciąż konie pociągowe dla rynku książki? (Wasze książki były nie raz nagradzane, Paszportem Polityki, nagrodą Zajdla, Ibby – dość powiedzieć o oszałamiającym sukcesie całej serii Felix, Net i Nika). 

Tak, oczywiście. Choć nagroda nagrodzie nierówna. Nike jest tutaj chyba królową wszystkich polskich nagród literackich. Przynajmniej tak wynika z naszego doświadczenia. 

A propos… Felix, Net i Nika od szesnastu lat nie schodzą z list bestsellerów. Czym wytłumaczyć ten oszałamiający sukces wśród, bądź co bądź wymagających młodych polskich czytelników? 

Wydaje mi się, że Rafał [Rafał Kosik, autor serii „Felix, Net i Nika” dla nastolatków, „Amelia i Kuba” dla młodszych czytelników, powieści science fiction dla dorosłych, współwłaściciel wydawnictwa Powergraph] znalazł klucz do serc (i mózgów) młodych czytelników. Przed napisaniem pierwszej powieści z serii „Felix, Net i Nika” bardzo długo zastanawiał się, jaka powinna być książka, która zainteresuje współczesne dzieciaki i wytrzyma konkurencję znacznie łatwiejszych rozrywek. Bo dużo mówiło się wtedy (2004 rok) o spadku czytelnictwa, ale brakowało polskich książek dziejących się „tu i teraz”. Bo trzeba pamiętać, że młode pokolenie ma zupełnie inną percepcję: są przebodźcowani, mają trudności w skupieniu się, przyzwyczaili się do tempa reklam, gier komputerowych, żyją w sieci. Rafał postanowił tak zmienić narrację, aby książka stała się dla nich atrakcyjna. Żeby pokochali, a co najmniej polubili, czytanie. Wydaje mi się, że doceniają nie tylko współczesną tematykę, pełną gadżetów, wynalazków, sztucznej inteligencji. Doceniają poczucie humoru Rafała, zabawne sytuacje i dialogi, ale też poważne i trudne tematy, których Rafał nie unika. Traktuje swoich czytelników bardzo, bardzo poważnie. Nie pisze głupiej, bo to dla dzieci. Wręcz przeciwnie, dla nich trzeba pisać mądrzej.  

A przecież, kiedy zaczynaliście działalność wydawniczą branża nie dysponowała jeszcze takim wachlarzem możliwości, jak dziś: social media, influenserzy… 

Mam wrażenie, że było łatwiej. Pierwszy tom Felixa miał ponad sto recenzji w mediach. Dziennikarze wtedy chętniej pisali o książkach, przede wszystkim mieli gdzie o nich pisać. Teraz media w walce o czytelnika, o klikalność, rezygnują z materiałów o kulturze. Dziennikarze nie mają gdzie publikować. Dziś ich rolę przejmują właśnie instagramerzy, blogerzy, celebryci. Och, zapędziłam się. Dobrze by było, gdyby celebryci mówili o książkach… Zdarza się, ale to odosobnione przypadki. 

Chociaż… jeśli chodzi o reklamę to macie w tym niezłe doświadczenie. Zaczynaliście (Ty i Twój mąż Rafał) od prowadzenia agencji reklamowej. Przydaje się? 

Tak, z pewnością, ale zajmowaliśmy się klasyczną reklamą, dziś, w pandemii, rynek reklamy książkowej opiera się na internecie, na mediach społecznościowych. Zanim zajęliśmy się książkami, przez dziesięć lat Powergraph był agencją reklamową. To zabawne, bo nasze wydawnictwo wzięło się z… kryzysu. Przyszła recesja, nasza agencja prawie zbankrutowała. Do tego refleksja: co pożytecznego robimy w życiu. Nasz Jasiek miał wtedy kilka latek, dużo mu czytaliśmy, ale brakowało współczesnych polskich książek dla dzieci. Rafał był po debiucie, co prawda była to powieść SF dla dorosłych, ale ja zawszę śmieję się, że wyczułam potencjał pisarza dla młodziaków – Rafał pielęgnuje w sobie wewnętrzne dziecko i chyba nigdy tak całkiem nie dorośnie… Dodałam dwa do dwóch i wyszło, że Rafał musi napisać książkę dla dzieciaków i w dodatku my sami powinniśmy ją wydać. Tak powstała powieść Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi, pierwsza książka wydana przez wydawnictwo Powergraph. Dziś jej nakład przekroczył pół miliona egzemplarzy. Przed jej premierą bardzo przydało się nasze doświadczenie w reklamie: załatwiłam patronaty medialne największego radia, firmy outdoorowej, magazynów dla dzieci. Mimo kryzysu mieliśmy świetną kampanię. Pamiętam hasło: „Dzieci znów będą czytać”. Wykrakaliśmy. Dziś „Felix” to piętnaście tomów, ponad milion 200 tysięcy sprzedanych książek, pierwszy tom jest lekturą obowiązkową, mamy fankluby, setki już pewnie fanfików, miłość czytelników i wdzięczność rodziców, których dzieciaki dzięki „Felixowi” pokochały czytanie. 

Co ukształtowało Twój gust literacki? 

Kiedy byłam mała, czytali mi nie tylko rodzice, ale też prababcia, siostra babci, siostra dziadka – terroryzowałam całą rodzinę, bo wychowywałam się w wielopokoleniowym domu. Czytania wciąż było mi mało, więc szybko nauczyłam się sama czytać, miałam chyba pięć lat. Dlatego uważam, że to niezwykle ważne, aby czytać dzieciom, aby widziały nas, dorosłych, z książką. Jeszcze w podstawówce przechodziłam etapy różnej literatury: młodzieżówki, sensacja, kryminały, klasyka. Często czytałam książki zbyt dla mnie poważne, i dziś z perspektywy widzę, że niewiele z nich rozumiałam. Ale ten etap był ważny, te książki oswajały mnie z trudniejszą literaturą. Były poligonem. Kiedy dziś sięgam po te powieści, znajduję w nich coś zupełnie innego niż kiedyś. Ale mój gust literacki kształtują też ludzie, których spotykam, ważni dla mnie. Rafał pokazał mi fantastykę, tę inną, ciekawszą. Moją bratnią duszą w rozumieniu literatury jest Kuba Małecki i wiem, że jeśli Kuba mi coś poleci, nigdy się nie zawiodę. Bardzo ważną osobą kształtującą mnie literacko jest też Wit Szostak. W tym roku dzięki Witowi odkryłam np. Laurence’a Durrella. Dużo podróżuję, hm, podróżowałam właściwie, i moje guilty pleasures to literatura podróżnicza, napędza mnie ciekawość świata. Książki i podróże są naszymi dodatkowymi życiami.  

Co dla Ciebie – jako wydawcy jest najprzyjemniejsze w pracy? Kiedy książka debiutanta odnosi sukces? Wolność wyboru partnerów (i autorów) z którymi współpracujesz?  

Bardzo lubię etap powstawania książki, kiedy widzę, jak z pomysłu rodzi się literatura. Nocne telefony od autorów: „Siedzisz przed komputerem? Zobacz, co ci wysłałem”. Z emocji zaczynam wtedy szybciej oddychać. Te chwile, kiedy czytam pierwsze zdanie nadesłanego tekstu, takie jak na przykład w Niepełni Ani Kańtoch: „Nie pamiętam, które z nas umarło pierwsze tamtego dnia, wiem jedynie, że ta historia zaczyna się od śmierci”.  Wtedy czuję, że żyję! Lubię redagować, lubię szukać pomysłu na okładkę, kocham otwierać mejle od takich ilustratorek jak Ula Pągowska czy Patrycja Podkościelny z propozycjami projektów okładek. Bardzo lubię pracę z naszą ukochaną korektorką, panią Marią Aleksandrow, nikt nie nauczył mnie tyle o języku, co ona. Uwielbiam moich autorów, i autorkę – Anię Kańtoch, czekam bardzo na jej nową powieść do naszej serii Kontrapunkty. Znam ich rodziny, mężów, żony, partnerów, dzieci, czasem rodzeństwo, a czasem i zwierzątka domowe: koty (o kotach Łukasza Orbitowskiego wydaliśmy nawet książkę Prezes i Kreska), psy, świnki morskie. Nie wyobrażam sobie wydawania książek kogoś, kogo nie lubię. Dla mnie to są relacje niemal intymne. Oczywiście cenię sukces, ale bez tego emocjonalnego stosunku do całej pracy wydawniczej sukces by nie smakował tak dobrze. 

Powergraph specjalizuje się w literaturze dla dzieci i fantastyce. Próbujecie innych gatunków? W katalogu widzę jedną książkę o tematyce erotycznej… 

Z antologią Pożądanie była zabawna „sytuacja założycielska”. Pomysł zrodził się na imprezie, a natchnieniem był… Łukasz Orbitowski (śmiech). Gdybym wydała Pożądanie od razu, bylibyśmy przed Greyem i innymi postgrejowymi utworami. To dowód na to, że jeśli ma się pomysł i w niego wierzy, trzeba działać od razu. Na pewno chcę wydawać prozę polską. Mam wyczucie, powtarzam do znudzenia, że wydawałam Szczepana Twardocha, Kubę Małeckiego, Łukasza Orbitowskiego (a nawet Jacka Dukaja i Kubę Żulczyka), zanim to było modne. 

Czym się kierujesz przyjmując książkę do wydania? Odnoszę wrażenie, że bardzo ważny jest dla Ciebie język literacki – między innymi za słowo i jego różne tonacje została nagrodzona książka Radka Raka. 

To jest bardzo proste, kierujemy się z Rafałem tylko naszym gustem. Książka musi nam się podobać. Nie wydajemy książek z powodów komercyjnych. Oczywiście nie jesteśmy instytucją charytatywną, firma musi zarabiać. Ale Powergraph, wydawnictwo, to dla nas raczej sposób na życie niż wykalkulowany biznes. W życiu nie można kierować się tylko cyferkami. Cóż, właściwie to można, ale jak marne byłoby takie życie. 

Co dziś wg Ciebie jest utrudnieniem na rynku książki? Kanały dystrybucji? Prześciganie się w promocjach w sieciach księgarskich?  

Mamy najlepszego dystrybutora z możliwych, czyli firmę Dressler (dawniej FK Olesiejuk), pracujemy na wyłączność, z tymi samymi osobami od kilkunastu lat. To wielki komfort. Według mnie czymś, co czyni dla wydawcy ten rynek niezwykle trudnym, są wszechobecne promocje. Bronimy się przed zawyżaniem ceny detalicznej książki, choć powinniśmy tak robić, żeby było z czego przeceniać. To dla mnie największa plaga naszej branży. Przyczynia się do bardzo krótkiego życia książki. Wydaje się zbyt wiele tytułów. Wiem, że to niepopularne, ale moim zdaniem nie każda książka, która została napisana, powinna zostać wydana.  

A Covid 19 Was dotknął? Podjęliście jakieś działania w związku z pandemią? 

Podjęliśmy je bardzo szybko, zanim zrobili to inni. Nasze dziewczyny od marca pracują zdalnie, a dla jednej osoby, która jest w biurze, opracowaliśmy specjalne procedury kontaktów z kurierami i z… nami. To organizacyjnie. Jeśli chodzi o działalność wydawniczą – działaliśmy ostrożnie, mieliśmy mało premier, ale przyjęliśmy też nowe osoby do pracy. Nie wiem, jak bym sobie bez nich poradziła po Nike, to była znakomita decyzja. Bo teraz trzeba włożyć jeszcze więcej wysiłku w prowadzenie wydawnictwa. Musimy być bardzo elastyczni, dostosowywać się do sytuacji. Cały czas kombinować, szukać nowych rozwiązań.  

Jakie Twoim zdaniem wyzwania stoją dziś przed rynkiem wydawniczym? 

Najważniejsze wyzwanie to przetrwać. I zmienić sposób myślenia, być gotowym na zmiany, bo w naszej branży nic nie jest trwałe. Dla nas ten rok był dobry, tak się ułożyło: ważne nagrody, wydajemy literaturę dla dzieci i młodzieży, a ten segment ucierpiał chyba najmniej. Ale jest wiele wydawnictw, które pandemia mocno dotknęła. Zabrakło chyba pomocy państwa. Nie tylko dla branży wydawniczej, ale dla całej kultury w Polsce.  

Co ciekawego szykuje Powergraph na 2021 rok? Będzie jakaś niespodzianka? 

W tym roku podpisaliśmy kilka umów na bardzo ciekawe książki, nie mogę się ich doczekać. Ale u nas nie będzie wielu premier, rocznie wydajemy zaledwie kilka tytułów. Rok zaczniemy literackim odpowiednikiem brytyjskiego serialu Black Mirror, czyli książką Anatomia pęknięcia menedżera firmy Google, Michała Protasiuka. To teksty, które przerażają aktualnością, to przyszłość, która dzieje się już teraz. Wydamy m.in. kolejny tom „Felixa, Neta i Niki” Rafała Kosika, ale też i wspaniałe fantasy „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” Roberta M. Wegnera. Mają na co czekać wielbiciele laureata Nike, czyli Radka Raka. Ale największą niespodziankę pozostawię pod osłoną tajemnicy. Mogę tylko zdradzić, że zaskoczenie będzie wielkie. Jest na co czekać w Powergraphie. 

Wydawnictwo Powergraph wciąż odkrywa nowych autorów i prezentuje alternatywne przestrzenie w polskiej literaturze. W Powergraphie publikowali m.in.: Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Szczepan Twardoch i Jakub Małecki. Z wydawnictwem związani są Anna Kańtoch, Wit Szostak, Rafał Kosik i Robert M. Wegner.  

Kategorie: