Nie odnajdę cię - Polańska Aleksandra - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nie odnajdę cię ebook

Polańska Aleksandra

4,3

54 osoby interesują się tą książką

Opis

„Byliśmy ja, mama i tato. Trzy osobne byty żyjące pod jednym dachem. Nie byliśmy rodziną, nasza rodzina umarła w dniu, w którym zniknęłaś, Alicjo.

A co najgorsze, wiem, że wcale nie chciałabym, żebyś się odnalazła. Przynajmniej nie żywa.”

 

Siostra Niny Drzewieckiej, Alicja, zaginęła w tajemniczych okolicznościach siedemnaście lat temu. Od tamtego momentu Nina stara się uporać ze swoją przeszłością, jednocześnie funkcjonując w nieudanym małżeństwie. Gdy z sąsiedniego domu znika kolejne dziecko, a ktoś zaczyna zabijać ludzi związanych ze śledztwem sprzed lat, wspomnienia wracają z podwójną siłą. Drzewiecka otrzymuje zagadkowe wiadomości, a jej matka jest przekonana, że Alicja wróciła. Nina czuje się coraz bardziej osaczona i popada w paranoję.

 

Czy sama stanie się celem zabójcy? I czy odkupi swoje dawne winy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 280

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (9 ocen)
4
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Aleksandra Polańska, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by LPinchuk/iStock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-518-2

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

ROZDZIAŁ 1

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 4

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 5

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 8

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

PRZESŁUCHANIE

ROZDZIAŁ 13

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 14

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ZEMSTA

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

ZEMSTA

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

Posłowie

Dla R.

Czuję się jak więzień. I co z tego, że nie ma krat?Kraty są we mnie, w mojej głowie.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Wystarczy, że jesteś

Prolog

Czasem wydaje mi się, że jestem duchem. Ładną, młodą, aczkolwiek nierzucającą się w oczy dziewczyną. Dobrze jest być niewidzialnym, zwłaszcza wtedy, kiedy ma się takie zamiary jak ja. Nonszalancko zrzucam z siebie różowy golf i wieszam go na oparciu drewnianego krzesła. Staram się ubierać niewyzywająco, to moja jedyna kolorowa rzecz. Siadam przed lustrem i gładzę szczotką włosy. Wydycham powoli powietrze. Patrzę na postać w odbiciu i cieszy mnie to, co widzę.

Nie zapadam w pamięć, nikt nie powiedziałby, że mogę być niebezpieczna. Chciałabym mieć inne cele w życiu, ale to nie zależy ode mnie. Los wybrał, mając niejako w poważaniu moją opinię na ten temat. Przyglądam się swoim znoszonym butom, ostatnio zapomniałam, że istnieją sklepy. Nie chodzę po galeriach, w zasadzie unikam wszelkich kontaktów społecznych.

Żyję jak pustelnik.

Nie mam konta w mediach społecznościowych, izoluję się od ludzi, nie jestem właścicielką urządzeń elektronicznych przez które można by mnie namierzyć. Wychodzę do sklepu, kiedy naprawdę muszę, całą pensję odkładam do koperty, którą trzymam w komodzie pod bielizną.

Wynajmuję mały pokoik u miłej starszej pani. Nikt mnie nie odwiedza. Nikogo nie mam. Nikt do mnie nie pisze i za mną nie tęskni. Starałam się żyć tak, by żadna obca osoba nie wyczuła nigdy ode mnie oznak sympatii. Nie zbliżyłam się do żadnego mężczyzny, nie mam też choćby dalekiej koleżanki.

Jestem sama.

Mizantrop, mara, ascetka. Każde określenie jest według mnie odpowiednie. Obchodzę się z moją samotnością bardzo delikatnie, rozmawiam z nią. Nie chcę, żeby zaczęła mi się naprzykrzać. Jeśli przejmie nade mną kontrolę, nie dokończę dzieła.

Przygryzam wargę i podnoszę się z małego rozklekotanego stołka. Wkładam czarną, wąską spódnicę, blond loki chowam pod czarną krótką peruką, ostrożnie wkładam granatowy lekki top i ciemnoszary płaszcz.

Kilka razy przeglądam się kontrolnie w lustrze, sprawdzając czy niczego nie przeoczyłam. Mogłabym podkreślić usta czerwoną szminką, ale tego nie robię. Mrużę oczy, oceniając, czy wyglądam wystarczająco seksownie, by zwrócić na siebie uwagę. Zależy mi, żeby wyglądać atrakcyjnie, ale nie wyzywająco. Moje ciało jest wychudzone, jestem wytrenowana, aczkolwiek ostatnio chyba przesadziłam ze szlifowaniem formy. Pod oczami mam worki, które kryję najmocniejszym korektorem znalezionym w pobliskiej drogerii. Nie spryskuję się żadnymi perfumami.

Zauważam, że ręce mi drżą. Nic dziwnego, jeszcze nigdy tego nie robiłam. Ale przygotowywałam się na to od kilku dobrych lat. Dam radę.

Nie biorę taksówki, nie chcę, żeby przypadkowy kierowca mnie potem rozpoznał, jadę swoim wysłużonym autem, mimo iż prawdopodobnie będę piła. W klubie, do którego zmierzam, na pewno jest już tłoczno, a osoba, dla której tam jadę, jest stałym bywalcem. Moje ubranie średnio pasuje do takich klimatów, nie chodzi mi jednak o zaimponowanie młodym dupkom. Mój cel jest dojrzałym mężczyzną.

Wchodzę do klubu lekkim krokiem, udając już nieco wstawioną, i witam się z poznanym przelotnie niedawno ochroniarzem, który zagadał do mnie swego czasu na siłowni, nic specjalnego, lecz teraz pozwala mi to na niestanie w kolejce wraz z napalonymi małolatami. Zapamiętam sobie, że czasem inni ludzie do czegoś nawet się przydają. Rzadko, bo rzadko, ale jednak.

Płaszcz zrzucam bezceremonialnie na podłogę; będąc już w tłumie, ignoruję pytania innych imprezowiczów, czyje to nakrycie, i pewnym krokiem zmierzam przed siebie.

Rozglądam się na boki, słyszę głośną muzykę, moje oczy płoną od agresywnych stroboskopów i czuję przyspieszone bicie serca. Wszyscy dobrze się bawią, nikt nie zwraca na mnie uwagi, lecz co chwilę dopadają mnie wątpliwości, czy może plan, który postanowiłam zrealizować, nie jest zbyt odważny dla nowicjuszki.

Cholera, wyobrażałam sobie, że będzie jak w filmach, kiedy głównej bohaterce wszystko się udaje, kiedy nie odczuwa ona żadnych emocji, tylko skupia się na zadaniu.

Mam ochotę stąd wyjść, uciec jak najdalej.

Widzę całujące się pary, tańczące śliczne nastolatki, śmiejących się lekkoduchów i chwilowo opuszczam gardę. Zazdroszczę im tej niewiedzy o tym, jakie rzeczy aktualnie dzieją się na świecie, kiedy oni zanurzeni są we własnej rzeczywistości.

Ja wiem więcej, widziałam więcej. W końcu widzę siebie, całą we krwi.

Potrząsam gwałtownie głową. Żadnych sentymentów, muszę pamiętać, że każdy z nich zasłuży sobie na to, co go spotka. Moje ciało jest sparaliżowane i odnoszę wrażenie, że nie mam czym oddychać, ale muszę działać. Już nie ma odwrotu.

Obracam się na pięcie i słyszę, jak ktoś stojący za mną woła w moim kierunku.

– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali?

Widzę go. Widzę swój cel. Mam nadzieję, że moje naturalne włosy nie wystają spod peruki i nadal wyglądam na tajemniczą pociągającą kobietę.

– Nie, na pewno bym pamiętała. – Uśmiecham się zalotnie.

Nie mogę być natarczywa.

To nasza gra. Ktoś w nią dziś wygra. I obym to była ja.

ROZDZIAŁ 1

Miałam dwanaście lat, kiedy to się stało. Moja siostrzyczka została porwana, uprowadzona, zabita, skrzywdzona… Słyszałam dużo potencjalnych wersji tego, co mogło się z nią stać. Koniec końców jednak moja młodsza siostra pewnego letniego dnia po prostu zniknęła. Miała osiem lat, długie włosy w kolorze ciemnego blond, wydatne usteczka, różowe policzki i skórę jasną jak alabaster.

Szukała jej cała nasza miejscowość i okoliczne wioski. Szukali jej wszyscy znani mi ludzie oraz nieznajomi, ja także. Sprawdzali lasy, rowy, piwnice sąsiadów. Moja mama płakała, ojciec pomagał ochotnikom i policjantom.

To było rok temu.

Moi rodzice postarzali się przez ten czas więcej niż niektórzy ludzie przez dwadzieścia lat.

Mama miała czoło poorane zmarszczkami, paliła papierosa za papierosem, często widziałam ją też z kieliszkiem wina w dłoni, mimo iż wcześniej była abstynentką. Kiedy spytałam, dlaczego nagle zaczęła tyle pić, popatrzyła na mnie ze skrzywionym wyrazem twarzy i odburknęła zawstydzona, że tak jest jej łatwiej.

Ojciec rzadko się odzywał, wprawdzie nie pił, ale wydawało się, że ani ja, ani mama w ogóle go nie interesujemy.

Ja też przeżywałam utratę siostry, chociaż nikt się nade mną nie rozczulał. Chodziłam na pobliską łąkę, kładłam się na niej i płakałam, wspominając, że zawsze chodziłyśmy tam razem z Alicją.

Pamiętałam jej łagodne usposobienie, mądre oczka wpatrzone we mnie, jakbym była jakimś geniuszem. Zawstydzała mnie, kiedy tak spontanicznie okazywała swoje emocje i obdarzała niekończącą się, bezinteresowną miłością. Pamiętałam jej uśmiech roztapiający wszystkie lody, uleczający każdy ból. Łzy płynęły z moich oczu bez kontroli, a moim ciałem co jakiś czas wstrząsał dreszcz. Ze spaceru wracałam do domu i w milczeniu jedliśmy obiad.

Nie pamiętałam, kiedy mama się uśmiechała. Kiedy mierzwiła moje włosy i kiedy razem żartowałyśmy. Nasze życie bez tej jednej malutkiej osoby stało się nagle puste i bezsensowne. Dlaczego ojciec nie zdobył się na odwagę, nie pożyczył od jednego ze swoich znajomych pistoletu i po prostu nas nie zastrzelił?

Byliśmy ja, mama i tato. Trzy osobne byty żyjące pod jednym dachem. Nie byliśmy rodziną, nasza rodzina umarła w dniu, w którym zniknęłaś, Alicjo.

A co najgorsze, wiem, że wcale nie chciałabym, żebyś się odnalazła. Przynajmniej nie żywa.

Patrzyłam na ten fragment mojego dziecięcego pamiętnika i wyrwałam kartkę, po czym dołożyłam ją do papierów, które właśnie paliłam w kominku.

– Pora iść naprzód – powtarzał zawsze mój mąż.

Ale prawda była taka, że ani ja, ani moja rodzina nigdy nie pogodziliśmy się z faktem, że Alicja zaginęła. I że najprawdopodobniej już nie żyje, bo jakie były szanse, że przetrwała w niebycie siedemnaście lat?

Przełknęłam ostatni łyk zbyt ciepłej zielonej herbaty, która miała gorzki posmak, odłożyłam swoje dziecięce zapiski na samo dno szafy, gdzie mój mąż nigdy nie zaglądał, zeszłam na parter i ogarnęłam wzrokiem dom.

Było w miarę czysto, od rana zasuwałam na mopie, żeby po powrocie z pracy Paweł znowu nie narzekał, że się obijam. Po urodzeniu Michałka nie wróciłam do pracy, a byłam farmaceutką. Planowałam to zrobić, lecz ciągłe choroby synka sprawiały, że nie byłabym zdyscyplinowanym, sumiennym pracownikiem. Przez większość czasu i tak przebywałabym na zwolnieniu.

Włożyłam cienki płaszcz, wrześniowy wietrzyk dawał się już we znaki. Nie lubiłam zimy, tych długich wieczorów, podczas których nie można wyjść na dwór. W przypadku młodych matek to być albo nie być dla psychiki. Ciągłe siedzenie w domu z przewlekle chorym dzieckiem nie było łatwe.

Wyszłam wcześniej, dwukrotnie sprawdziwszy, czy zamknęłam drzwi. Paweł wściekłby się, gdyby zorientował się, że nie są zamknięte na klucz, co nie raz mi się zdarzało. Byłam dość nieogarniętą osobą, często zapominałam nawet o bardzo istotnych rzeczach. Mąż starał się mi tego nie wypominać, ale czasem po jego zaciśniętej zbyt mocno szczęce widziałam, że miałby ochotę mi wygarnąć.

Musiałam dzisiaj odwiedzić moją matkę, zresztą i tak robiłam to regularnie, dziś jednak dzień był szczególny. Rocznica urodzin Alicji.

Westchnęłam ciężko, wsiadając do auta, a zanim zdążyłam zamknąć drzwi, doskoczyła do mnie znienacka pani Stanisława, miejscowa staruszka interesująca się każdym mieszkańcem wsi.

– Jak mama się czuje?

– Właśnie do niej jadę, mam nadzieję, że będzie miała dziś trochę więcej sił. – Uśmiechnęłam się sztucznie, ale wyszedł mi co najwyżej dziwny grymas.

– Pozdrów ją ode mnie. Niech się trzyma i nie da tej zarazie. – Staruszka odeszła, kołysząc się na boki.

Trzasnęłam drzwiami i oparłam bezradnie głowę o kierownicę.

– Dziękuję, pani Stasiu – mruknęłam sama do siebie.

Wcale mi się nie spieszyło, doskonale wiedziałam, co będziemy robić, znowu miałyśmy wspominać stare czasy. Jak co roku w rocznicę urodzin Ali. Obie udawałyśmy, że nie pamiętamy daty jej zaginięcia. Tak nie było łatwiej, to obłuda, ale od kiedy pamiętałam, taka była nasza tradycja.

Mój ojciec zmarł na zawał serca osiem lat temu. Chyba trochę mu zazdrościłam, gdy to się stało. On już nic nie musiał, nie cierpiał. Było mu lekko. My z mamą zostałyśmy i w głębi naszych dusz ciągle tliły się te same pytania co siedemnaście lat temu – tak samo aktualne i tak samo pozostające bez odpowiedzi.

Weszłam do domu Heleny. Zawsze nosiłam przy sobie klucz do mojego domu rodzinnego. Zauważyłam, jak matka leży na kanapie w salonie, ostatnio wolała być tutaj niż w sypialni. Nie miała na głowie włosów, choć kiedyś to był jej znak rozpoznawczy. Piękne, falowane pukle. Mama była prawdziwą pięknością. Po utracie jednej z córek przestała o siebie dbać, ale nadal potrafiła wyglądać oszałamiająco. Całą jej urodę w genach odziedziczyła Alicja. Mnie ostały się nieco kartoflowaty nos i cienkie włosy po ojcu.

Niestety, od roku rak piersi zjadał moją matkę kawałek po kawałku. Jej włosy wypadły już kilka dobrych miesięcy temu, a ja nadal nie mogłam się przyzwyczaić. Proponowałam jej nawet kupno peruki, zrezygnowałam z tego pomysłu, kiedy podsłuchałam rozmowę z odwiedzającą ją pielęgniarką. Moja matka twierdziła, że się jej wstydzę. Że patrzę na nią z odrazą. Mnie wydawało się po prostu, że tak będzie łatwiej nam obu, że mogłybyśmy udawać, że choroby nie było. Tak jak nie było złych wspomnień związanych z Alą. Tylko te dobre. Widocznie niektóre rzeczy można udawać za zgodą własnej matki, a niektórych nie.

– Cześć, mamo – zaczęłam cicho, chcąc ją obudzić, ale jednocześnie jej nie przestraszyć.

– Cześć, Ninka, siadaj – odpowiedziała słabym głosem, kiedy otworzyła zmęczone oczy.

Zawsze starałam się nie myśleć, że moje życie było trudne. Miałam dobrego męża i wspaniałego synka. Nie mogłam narzekać na zdrowie, czułam się bezpiecznie, ale przeszłość skutecznie utrudniała mi docenienie tego, co tu i teraz. Ktoś z moich znajomych powiedział niedawno za moimi plecami, że zawsze jestem smutna, cokolwiek by się działo. To prawda, rzadko się uśmiechałam. Nie byłam ponura, raczej skryta i mało otwarta na świat.

Grono naszych znajomych było bardzo hermetyczne. I spotykałam się z nimi wyłącznie po to, żebym sama w domu nie zdziwaczała, na pewno nie robiłam tego z potrzeby serca. Wszyscy wiedzieli, czym byłam naznaczona. Być może dzięki temu miałam u nich dużą taryfę ulgową.

– Jak się czujesz, mamuś? – chrząknęłam, poprawiając jej koc.

Nie usiadłam, tak jak mnie prosiła, tylko przystawiłam konewkę pod kran i nalałam do niej wody. Musiałam podlać kwiaty, zauważyłam, że mają bardzo sucho.

– Była dziś u ciebie pani Zosia?

Zofia była pielęgniarką mamy i mieszkała raptem kilka ulic dalej. Gdybym nie miała Michałka, pewnie wprowadziłabym się tutaj z powrotem i sama opiekowała moją rodzicielką. Na szczęście Paweł zaproponował, że opłaci pomoc, zgodziłyśmy się na to z mamą, bo jakie było inne wyjście? Z tym że ja i tak ciągle miałam wyrzuty sumienia.

– Tak, była. Pogadałyśmy chwilę i poprosiłam ją, żeby wyszła dziś wcześniej. Czekałam na ciebie, a wiem sama, że mam bardzo ograniczone siły. Jeśli straciłabym je wszystkie na rozmowę z nią, nie odżałowałabym tego. – Przymknęła oczy, marszcząc brwi w grymasie bólu.

Trudno się na to patrzyło, na cierpienie bliskich.

Tato odszedł inaczej, szybko. Z dnia na dzień. Mama zanikała powoli. Nowotwór był złośliwy i dał już przerzuty do wątroby oraz węzłów chłonnych. Nie było nadziei. Pytanie tylko, ile ta męka będzie trwała, ale na to nikt nie był w stanie odpowiedzieć.

– Możesz sama wstawać? – Usiadłam obok niej, przykrywając ją jeszcze drugim kocem.

W domu nie było zimno, ale spostrzegłam, że mama aż cała dygocze. Bardzo schudła, jej smukła twarz teraz przybrała ziemistą barwę. Gdy patrzyłam na nią, nasuwała się tylko jedna myśl: to już nie potrwa długo.

– Czasem tak, czasem nie. Nie przejmuj się mną, masz swoje życie. Dziś dziesiąty – zaakcentowała mocno, a ja o mało nie straciłam oddechu.

– Dziś dziesiąty. – Potwierdziłam skinieniem głowy.

Co roku opowiadałyśmy sobie, jak zapamiętałyśmy naszą małą dziewczynkę. Po tylu latach obie chyba nie zdawałyśmy sobie sprawy, że gdyby okazało się, że Alicja żyje, byłaby już dorosłą kobietą. Miałaby dwadzieścia pięć lat. Dla nas ciągle miała osiem. Ganiała motyle w ogrodzie i wszędzie, gdzie mogła, targała książki, doskonaląc umiejętność czytania. Nie zważałyśmy na to, że te wspomnienia raniły nas niczym najostrzejszy nóż. Taka była nasza pokuta.

– Ala zawsze lubiła jesień. Nadal można było bawić się na podwórku, ale już nie było przesadnie gorąco.

– Tak! – odpowiedziałam entuzjastycznie. – Pamiętam, faktycznie tak było. Albo wtedy, jak jeszcze nie chodziła do szkoły i pytała, czym właściwie są wakacje, bo ona nie wie… była taka urocza.

Mimo uśmiechu na twarzy czułam, że do oczu napływają mi łzy. Matka też musiała to zauważyć, bo natychmiast zaczęła szukać usprawiedliwienia.

– Nie wiem, czy dożyję dziesiątego września za rok. Już nie będziesz musiała wtedy tego robić, choć chciałabym, żebyś zawsze pamiętała o Alci. – Złapała mnie za rękę, a drugą dłonią otarła łzę płynącą po moim policzku.

Byłam na siebie zła, nie chciałam manifestować swojego niezadowolenia z mojej wizyty tutaj.

Z drugiej strony czasem nachodziły mnie myśli, że matka sama sprowadziła na siebie chorobę. Przez ciągle wspominanie przeszłości.

– Jest w porządku, mamo, po prostu ostatnio mam słabsze dni.

– Z Pawłem i Michałkiem wszystko okej?

– Tak. Chodzi tylko o mnie.

Jak zawsze chodzi tylko o mnie – dodałam w myślach.

Byłam centrum nieszczęść całego wszechświata.

– Obiecaj mi coś.

Nagle w oczach Heleny dostrzegłam błysk, nigdy nie słyszałam z jej ust czegoś w tym stylu i wypowiedzianego z taką powagą, więc lekko się zaniepokoiłam.

– Cokolwiek chcesz. – Wzruszyłam ramionami. – A! Tak w ogóle to ostatnio dostałam numer do miłej kobiety sprzątającej domy. Godna zaufania babka, mogłaby do ciebie przychodzić raz w tygodniu – starałam się zmienić temat.

Pod skórą czułam, że jej prośba może być dla mnie ciosem, czymś, czego nie będę w stanie udźwignąć.

– Przemyślę to, ale na pewno jest to jakiś pomysł. Nie będziesz traciła czasu na sprzątanie u mnie. Nino – zwróciła się do mnie imieniem, najwidoczniej pragnąc, bym spojrzała jej prosto w oczy.

Choć unikałam tego jak ognia, musiałam w końcu skapitulować.

– Czy ty wiesz coś więcej o zaginięciu Alicji? Czy jest coś, co ukryłaś przed policją? Bałaś się czegoś lub kogoś?

– Skąd taki pomysł? – oburzyłam się.

Chciałam wstać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Miałam wtedy dwanaście lat. Byłam dzieckiem, kiedy mój stabilny świat rozpadł się na wiele kawałków niczym rozbite szkło i bez względu na to, jak bardzo bym się starała, nie sposób było ułożyć go na nowo.

– Nieważne – matka nieznacznie machnęła ręką, na więcej najpewniej nie miała siły – chciałabym, żebyś po mojej śmierci odkryła prawdę. Ja już nie zdążę, ojciec także. Zostaniesz tylko ty. Ty i Alicja.

Dreszcz przeszedł przez moje ciało, gdy wypowiedziała ostatnie zdanie. Ja i Alicja. Kiedyś dwa nierozłączne byty. Dawno temu.

– Mamo, ale Ala… – Zawiesiłam głos.

Miałam powiedzieć, że jej córka nie żyje? Sama nie byłam pewna, ale raczej niemożliwością byłoby, gdyby przeżyła w ukryciu siedemnaście lat. Moja matka jednak nie zasługiwała na to, by obarczać ją tak negatywnymi informacjami na łożu śmierci.

– Ja i Alicja – powtórzyłam niepewnie, a ona kiwnęła głową.

– Wierzę, że ona gdzieś tam jest. Po prostu ją znajdź. – Matka popatrzyła na mnie ze spokojem wymalowanym na twarzy. – Chciałabym się zdrzemnąć. – Zostaniesz ze mną?

Zgodziłam się i patrzyłam, jak Helena odpływa w błogi sen. Sama tylko na sekundę przymknęłam oczy. Nie wiedzieć czemu, także zapadłam w drzemkę.

Śniła mi się moja siostra.

Biegałyśmy razem, ale ona zawsze była szybsza, lepsza ode mnie, ładniejsza, mądrzejsza, łagodniejsza.

Chciałam szarpnąć ją za włosy, żeby nie dobiegła do mety przede mną, ale czułam, że łapie mnie zadyszka.

Wiedziałam, że nie doścignę ideału, jakim była Alicja. I nie odkryję, co się z nią stało. Mogłam tylko biegać bez sensu wokół własnej osi.

Nagle usłyszałam wibracje telefonu, które bezczelnie urwały mój koszmar i przywróciły mnie do wcale nie weselszej rzeczywistości. Wyciszyłam komórkę, żeby dzwonek nie obudził mamy. Przecierając oczy, zauważyłam, że dzwonił do mnie Paweł.

– Gdzie ty jesteś, do cholery? – Był wzburzony, a ja nie miałam pojęcia, o co może chodzić tym razem.

Faktycznie czasem coś zawalałam, ale dzisiaj nie pamiętałam, o czym mogłam zapomnieć.

– U mamy – wydukałam chłodno.

– A zgadnij, gdzie ja jestem.

Nie krzyczał, widocznie był w miejscu publicznym, w przeciwnym razie nie bawiłby się w takie zagadki, tylko od razu by mi wygarnął.

– Paweł, nie mam pojęcia. Jestem u Heleny i wiesz, że miałam dziś tutaj przyjść.

– Miałaś być tam góra dwie godziny. Odbieram Michała z przedszkola. Wczoraj dyrekcja dawała ci znać, że jest u nich awaria i trzeba będzie dzieci odebrać do godziny trzynastej.

Uderzyłam się dłonią w czoło. Tak, faktycznie. Dzieciaki nie miały wody, całkowicie o tym zapomniałam. A dla mojego męża – korporacyjnego służbisty – było nie do pomyślenia wyrwać się wcześniej z pracy.

– Przepraszam – bąknęłam ulegle. Nie miałam ochoty na kłótnie. – Chciałabym u niej jeszcze trochę pobyć, obiad czeka na was w lodówce, dacie sobie radę?

– Tak – odpowiedział Paweł, nadal wyraźnie niezadowolony. – Dzwoniłem do ciebie wcześniej, żeby dać ci znać, ale nie odbierałaś, martwiłem się.

Może to z jego troski wynikał cały negatywny wydźwięk tej rozmowy, a ja znowu doszukiwałam się w jego słowach wyłącznie pretensji.

– Chyba zasnęłam koło mamy…

– Rozumiem.

– Dziś dziesiąty – powiedziałam to, nim zdążyłam ugryźć się w język.

Paweł nie lubił, kiedy wspominało się w naszym domu o mojej siostrze, uważał, że wszyscy nasi znajomi patrzą na nas przez pryzmat jej zniknięcia.

– Wiesz, co o tym sądzę.

Mój mąż zamilkł, a ja usłyszałam sygnał zakończonego połączenia.

Chciałam, żeby sytuacja między nami wyglądała inaczej. Byliśmy młodym małżeństwem, nasz synek miał tylko cztery lata, a Paweł najczęściej wyglądał, jakby był mną bardzo zmęczony. Mną i moimi zmiennymi nastrojami.

Mimo wszystko dobrze, że odebrał naszego synka i wracali razem do domu. W związku z tym nie musiałam się spieszyć.

Uprzątnęłam trochę salon i umyłam naczynia piętrzące się w zlewie. Wytarłam kurze na szafkach i cieszyłam się, że moja matka nadal śpi. Wtedy nie czuła bólu i na chwilę zapominała o swojej chorobie.

Pragnęłam wyjść przed jej pobudką i w tajemnicy przed wszystkimi udać się na naszą łąkę. Moją i Alicji. Tam bez skrępowania mogłam powspominać siostrę. Zalać się łzami, aż zabraknie mi tchu, aż moje oczy będą piekły, a moje ciało będzie zwijać się z udręki. Poczucie winy było czymś, co nieustannie towarzyszyło mnie, ojcu i matce.

Ojciec już niczym nie musiał się przejmować, matka zaraz także dozna wiecznej ulgi.

Zazdrościłam im.

Miałam męża, dziecko, dom i pozorne szczęście, a pragnęłam tylko śmierci.

ZEMSTA

Jest tylko płotką, nie znaczy wiele. Dlatego zacznę od niego. To będzie stosunkowo najłatwiejsze. Dobrze nam się rozmawia, jest sympatyczny i przystojny, choć dużo starszy ode mnie. Staram się nie dać po sobie poznać, że jestem skrępowana jego zalotami, ale myślę, że gdyby zobaczył w moim zachowaniu odrobinę nieśmiałości, nakręciłby się jeszcze bardziej.

Stawia mi drinka za drinkiem, niektóre z nich niepostrzeżenie wylewam na podłogę. Jest tu taki ścisk i hałas, że ledwo słyszę, co do mnie mówi, lecz ciągle wykazuję zainteresowanie jego słowami. Stresuję się, że moje blond loki niedługo wysuną się spod peruki. Nie chciałabym tego. To mogłoby wydać mu się podejrzane.

– Jeszcze jednego? – pyta i patrzy na mnie coraz drapieżniej.

Niedługo znudzi mu się siedzenie tutaj i wdychanie zapachów innych ludzi. Będzie chciał wdychać mój zapach, będzie chciał poznać mnie bliżej, widzę to w jego oczach.

– Nie, mam słabą głowę. – Uśmiecham się zalotnie.

Spódnica opina moje pośladki i wpija mi się w brzuch, jest zbyt ciasna, niewygodna, ale sexy. To, co zaplanowałam, powinno robić się w wygodnych ubraniach, w adidasach, żeby móc szybko ulotnić się z miejsca zdarzenia.

Wiem, że klub to dobre miejsce, wiem, gdzie nie ma tutaj kamer. Przygotowałam się do tego zadania. Dobre rozpoznanie terenu to więcej niż połowa sukcesu. Cel jest kobieciarzem i stałym bywalcem tego przybytku.

Zaczęłam układać plan już dawno temu, ale zdawałam sobie sprawę, że wszystko może potoczyć się swoim rytmem, że moja koncepcja może w każdej chwili zawieść. Byłam na to gotowa, na tyle scenariuszy, ile tylko pozwolił mi wytworzyć umysł.

Mężczyzna siedzący przede mną ma być jedynie ostrzeżeniem, że każdego, kto popełnił błędy, prowadząc tę sprawę, spotka sprawiedliwość.

– Głośno tu! – Wyginam usta w podkówkę. – Chyba jednak takie imprezy nie są dla mnie! – krzyczę mu prosto do ucha, inaczej nie sposób tutaj rozmawiać.

– Masz ochotę pobyć w spokojniejszym miejscu? – Kładzie dłoń na moją talię.

Nie obrzydza mnie to, choć lekko się wzdrygam. Wiem, że już coraz bliżej realizacji wyznaczonego zadania.

– Tak, chciałabym odetchnąć świeżym powietrzem. – Podciągam delikatnie spódnicę, zachęcając go do coraz śmielszych gestów i spojrzeń.

– Możemy pojechać do ciebie albo do mnie – mruczy, wpatrując się w mój dekolt bez żadnych zahamowań.

Biorę go za rękę i zeskakuję z barowego hokera, teraz albo nigdy.

– Trochę kręci mi się w głowie.

Wcale nie kłamię, alkohol i adrenalina zrobiły swoje i naprawdę czuję, że robi mi się niedobrze.

– Może wyjdziemy na tyły, za toaletami jest wyjście ewakuacyjne.

Widzę, że podoba mu się mój pomysł, bo uśmiecha się szeroko i daje się prowadzić w tamtą stronę. Pewnie uważa, że jestem już na niego tak napalona, że nie chce mi się tracić czasu na drogę do domu.

Wiem, że mieszka sam, i znam jego adres. Z żoną rozwiódł się kilka lat temu, jakby oboje czekali, aż ich córka skończy osiemnaście lat i będą mogli w spokoju się rozejść.

Wiem, że lubi jogging w parku codziennie o szóstej rano. Raz nawet widziałam się z nim twarzą w twarz. Byłam zziajana, bo także zaczęłam trenować. Obserwowanie celu samo w sobie strasznie mnie nudziło.

Zauważyłam, że lubi czarnowłose dziewczyny, za nimi najczęściej oglądał się podczas biegania, podczas zakupów i z niejedną brunetką wyszedł z tego lokalu. Wydawał się dość ostrożnym człowiekiem.

Dziś stracił czujność albo ma pecha.

Wychodzimy i zaciągam się gwałtownie świeżym powietrzem. Miła odmiana od zadymionego, huczącego klubu. Cisza i spokój.

Mężczyzna dobiera się do mojej spódnicy, siłuje się z zamkiem. Nie chce tracić czasu. Słyszę, jak dyszy, i zamykam oczy. Staram się wyjść z własnego ciała i zobaczyć tę scenę z boku. Nie mnie oceniać te wszystkie kobiety, które lubią jednorazowe przygody z nieznajomymi. Ja jestem od tego bardzo daleka i nie umiem dostrzec w tym żadnej frajdy.

– Poczekaj – rzucam w jego kierunku, kiedy udaje mi się wyswobodzić z ciężkiego uścisku. – Mam coś dla ciebie.

Zaczynam grzebać w torebce, ponownie słyszę, jak facet wzdycha głośno, jakby każda kolejna minuta, w której nie może się do mnie dobrać, była dla niego torturą. Myśli pewnie, że zamierzam wyjąć prezerwatywę. Ja tymczasem szykuję nieco bardziej wystrzałowy prezent.

Ostrze noża lśni w świetle księżyca, a oczy mężczyzny momentalnie robią się wielkie i można wyczytać z nich bezdenne zdziwienie. Ściskam mocno rękojeść i staram się pozbyć uczucia zawahania, którego doznaję. Zabawa zaczyna się właśnie teraz.

ROZDZIAŁ 2

Leżałam w wannie i wpatrywałam się w lejącą wodę.

Chciałam mieć ten dzień za sobą. Paweł nie dopytywał się, dlaczego tak późno wróciłam do domu. Sam położył Michałka spać. Potrzebowałam jedynie równowagi ducha. Jedenasty września był zawsze łatwiejszy, jakby kumulacja wszelakich emocji, które tłamsiłam w sobie przez cały rok, na ten jeden dzień znikała.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Mój mąż dopytywał się, czy może wejść.

– Jasne – odpowiedziałam cicho.

Miałam nadzieję, że jakoś go zniechęcę, mało było we mnie ochoty na rozmowę.

– Jak się trzymasz? – Zerknął niepewnie w moją stronę i przysiadł na wannie.

– Jak co roku… – Udźwignęłam jego spojrzenie, choć normalnie uciekałam wzrokiem, kiedy wchodziliśmy na niebezpieczne tematy, a ten zdecydowanie taki był.

– Chodzi mi o twoją matkę, Nina. Dzwoniła do mnie Zofia, mówiła, że Helena zanika z dnia na dzień.

– Wiem. Zauważyłam, że jest z nią coraz gorzej.

Potarłam nos, nagle woda wydawała mi się zbyt gorąca i poczułam duszności. Jeśli nadchodził atak paniki, lepiej, żebym zamaskowała go jakoś przed Pawłem. On był oazą spokoju, nie chciałam kolejny raz wyjść przed nim na histeryczkę.

– Może chciałabyś na jakiś czas u niej zamieszkać?

Otworzyłam szeroko usta, szybko chcąc wydobyć jakiekolwiek słowo.

Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to to, że Paweł chce pozbyć się mnie z domu. Nigdy nie zajmował się Misiem tak jak ja, nie gotował mu obiadów, na dobrą sprawę nigdy nie zmienił pieluchy, kiedy Michał był mały.

Nasz syn miał dopiero cztery lata, jak mój mąż w ogóle sobie to wyobrażał?

– Nie zostawię Miśka – odparłam nieco zbyt agresywnie – ani ciebie. Moja matka mnie rozumie, wie, że mam swoje życie.

– Nie chcę, żebyś kiedykolwiek miała do mnie pretensje o to, że przeszkodziłem wam w byciu razem w jej ostatnich chwilach.

Paweł przeczesał włosy palcami i wstał. Może naprawdę nie kierowały nim złe intencje, a jedynie chciał dać mi wybór. Dlaczego zawsze widziałam w nim swojego wroga?

– Będę do niej zaglądała codziennie, kiedy Michałek jest w przedszkolu – odpowiedziałam, chcąc zakończyć ten temat.

Sięgnęłam po szampon do włosów i zaczęłam delikatnie masować skórę głowy. Paweł jednak nie wychodził, stał i patrzył na mnie z góry. Czułam się pokonana, często przy nim dopadały mnie myśli, że nie jestem dla niego wystarczająca, że w zasadzie nie wiem, dlaczego akurat mnie taki facet wybrał sobie za żonę.

– Nie ma sprawy, zadzwonię do Zofii i poproszę ją, żeby również zwiększyła częstotliwość swoich wizyt.

Z ulgą odnotowałam, że skierował się do wyjścia. Zanim otworzył drzwi, spojrzał na mnie kontrolnie albo po prostu mi się wydawało. Nie umiałam się wyluzować w jego towarzystwie.

Całe życie byłam porównywana do Alicji, oczywiście każde porównanie wypadało na moją niekorzyść. Ala była bystrzejsza, na pewno lepiej by się uczyła. Ala miała szlachetniejsze rysy twarzy, gęstsze włosy, niebieskie oczy, ale chyba nie byłam o to zazdrosna. Była jak anioł, który przez pomyłkę zszedł na ziemię i jak zobaczył w końcu, gdzie się znalazł, postanowił szybciutko wrócić na górę.

Tak kiedyś powiedziała mi mama. A potem obie się popłakałyśmy, mocno jak nigdy wcześniej. Poradziłybyśmy sobie z tą anielską aurą, dbałybyśmy o tę niewinną istotkę, Alicja wcale nie musiała nigdzie wracać. My kochałyśmy ją najbardziej na świecie. Umyłam się, ale nadal nie chciało mi się wychodzić.

Odkręciłam kran, a woda, gorąca niczym wrzątek, parzyła moje nogi. Nigdy nie byłam na tyle odważna, żeby popełnić samobójstwo. Ale przypadkową śmierć przyjęłabym chętnie.

Wiedziałam, że zraniłabym mojego syna, że on na to nie zasługuje. Michał był jedynym dobrem, jakie mnie w życiu spotkało. On i Alicja, jej już jednak nie było. I choćbym bardzo chciała wierzyć, że moja siostra się odnajdzie, nie było we mnie żadnej nadziei. Liczyłam na to, że matka nie będzie patrzyła na mnie z góry, bo się zawiedzie. Nie miałam siły odkrywać żadnej prawdy.

Wiedziałam, że tamtego ciepłego, sierpniowego dnia zniknęła nie tylko Ala, lecz także ja. I mnie nigdy nikt nie szukał, nie pamiętał, że ja też istnieję. Nadal czasem musiałam uszczypnąć się w ramię, by sprawdzić, czy dobrze odczytuję rzeczywistość. Często wydawało mi się, że kiedy śpię, słyszę na schodach lekkie kroki mojej siostry, każde skrzypnięcie na strychu sprawiało, że robiło mi się zimno i gorąco na przemian.

Jeśli żyjesz, to wróć; jeśli nie żyjesz, to przyjdź po mnie. Tak jak po ojca i po matkę. Jestem gotowa – pomyślałam.

Woda nadal leciała, a ja kątem oka zauważyłam żyletkę leżącą na umywalce. Lepiej byłoby podciąć sobie żyły czy się utopić? Co stanie się szybciej? Z czego lekarze na pewno mnie nie odratują?

Zamknęłam oczy i zanurzyłam głowę pod wodę. Płyn do kąpieli szczypał mnie niemiłosiernie i po chwili nie miałam już czym oddychać, więc gwałtownie podniosłam się na powierzchnię. Co za okropne uczucie. Byłam niezdolna nawet do tego, żeby zakończyć swoje nędzne życie.

Do moich uszu dobiegły dziwne głosy, nie słyszałam dzwonka do drzwi, ale ewidentnie Paweł rozmawiał z jakimś mężczyzną. Na wciąż mokre ciało szybko włożyłam piżamę oraz szlafrok, po czym skierowałam się na schody.

Chciałam podsłuchać, o czym i z kim rozmawia mój mąż, lecz całą moją konspirację szlag trafił, gdy nadepnęłam na gumową kaczkę, którą Michałek zostawił na schodach. Zabawka wydała charakterystyczny odgłos, a w następnej chwili ujrzałam dwie pary oczu bystro się we mnie wpatrujące.

Poznałam kierownika posterunku policji w Siechnicach. Dzisiejsza data i jego obecność w naszym domu sprawiły, że miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Przez myśl przeszło mi, że być może wiadomo coś nowego na temat mojej siostry.

– Nina, wszystko w porządku? – Paweł podszedł do mnie i złapał mnie w talii, jakby pilnując, żebym czasem nie osunęła się bezwładnie na ziemię.

Słabo kiwnęłam głową i spojrzałam znacząco w kierunku funkcjonariusza.

– Aspirant sztabowy Mateusz Bednarski – przedstawił się. – Opowiedziałem już pani mężowi o całym zdarzeniu. Zbieramy ochotników do akcji poszukiwawczej – odparł beznamiętnym tonem, a ja coraz bardziej zapadałam się w sobie.

Chciałam krzyknąć, jakoś rozładować napięcie, które wytworzyło się w mojej głowie, ale byłam bezradna. Paweł znowu patrzyłby na mnie jak na wariatkę.

– Co się stało? – jęknęłam cicho. – Jaka akcja? O co chodzi?

Bednarski przełknął ślinę i popatrzył na mojego męża, jakby szukał w nim ratunku. Jakby lepiej było, żeby to on powiedział mi, co się dzieje.

– Zaginęło dziecko.

Paweł wypowiedział tylko te dwa słowa, a ja czułam, jak zaczynam cała dygotać. Poczułam suchość w gardle, a serce biło mi jak szalone.

– Czteroletnia dziewczynka, Lilianna Starska, córka ludzi mieszkających na naszej ulicy, na pewno kojarzysz – kontynuował, jakby zupełnie nie zważał na stan, w jakim się znalazłam. – Policja rozpytuje, czy nie zauważyliśmy dzisiaj nic podejrzanego, i szuka chętnych do przeczesywania pobliskiego terenu. Im szybciej zaczną się poszukiwania, tym większa szansa…

– Dobry Boże, nie, nie zauważyłam nic. – Okryłam się ciaśniej szlafrokiem i spróbowałam wysilić pamięć. – Dziś rocznica urodzin Alicji, czy to możliwe, żeby to miało ze sobą jakiś związek?

Drżała mi warga, a moja uwaga co rusz odbiegała od tego, co tu i teraz. Na górze spał mój syn, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że równie dobrze to on mógł stać się ofiarą dzisiejszego zajścia.

– Może być tak, że dziewczynka najzwyczajniej w świecie się zgubiła, nie wykluczamy żadnej wersji – odparł policjant.

– Jak to się stało?

– Lila miała pojechać z mamą na pobliski plac zabaw, Zuzanna Starska wróciła jednak do domu, bo zapomniała telefonu. Przyznała, że chciała jeszcze znaleźć córce coś cieplejszego do ubrania, więc udała się na górę. Łącznie zajęło jej to około pięciu minut. Kiedy wyszła z kurteczką i telefonem, Lili już nigdzie nie było. Zdarzenie miało miejsce mniej więcej o osiemnastej i kobieta, nie chcąc niepokoić męża, początkowo sama szukała córki. Po godzinie bezowocnych poszukiwań oboje zgłosili się do nas.

Miałam mroczki przed oczami, kiedy to mówił.

Opowiadał o tym, jak gdyby był to jakiś film, oczywiście jako policjant musiał być bardziej opanowany niż zwykły cywil, ale i tak robiło to na mnie wrażenie.

– Chcesz tam iść? – spytałam niejako z pretensją i oparłam się o stół.

Paweł spojrzał na mnie z dezaprobatą, choć sam pobladł na twarzy. Wiedziałam, że powinnam pozwolić mu iść szukać tego dziecka. Ja jednak potrzebowałam męża tu i teraz przy sobie. Jak jeszcze nigdy wcześniej. Niebezpieczeństwo sprzed siedemnastu lat znowu pukało do naszych drzwi.

Jak on mógł to ignorować?

– Nie chcę, żebyś szedł – szepnęłam.

Doskonale wiedziałam, że to niewłaściwe słowa w tak dramatycznej sytuacji, i miałam nadzieję, że tylko mój mąż je dosłyszał. Mimo to zauważyłam, że i Bednarski, i Paweł ciskają w moją stronę błyskawice.

Nikt mnie nie rozumiał.

– Muszę pomóc, wiesz, że jest duża szansa na odnalezienie dziecka zaraz po zaginięciu.

Mąż głaskał mnie po ramieniu, jakby chciał przed policjantem pokazać, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Zrozumiałam, że nie pozwalając mu na uczestniczenie w akcji poszukiwawczej, ściągam na nas podejrzenia, ale poczucie zagrożenia, którego doznałam, było silniejsze ode mnie i od zdrowego rozsądku.

– Każda para rąk i oczu się przyda, wasza pomoc będzie nieoceniona – poparł Pawła Bednarski.

– Alicji nigdy nie odnaleziono – westchnęłam cicho, jakby to mogło cokolwiek zmienić.

Kojarzyłam Lilę z wyglądu, czasem bawiła się z Michałem na placu zabaw. Jej matkę, Zuzannę, znałam z podstawówki. Mieszkała w sąsiedniej wsi, a potem los rzucił nas do domostw prawie obok siebie. Nie miałam z nią żadnego kontaktu, oprócz lakonicznych, grzecznościowych rozmów, kiedy spotykałyśmy się na naszej ulicy. Bardzo współczułam Starskim, ale nie byłam w stanie zaangażować się w to emocjonalnie. Ciągle przeżywałam na nowo swój dawny strach, nie miałam siły na kolejny.

– Przepraszam, siostra mojej żony zaginęła w podobnych okolicznościach – kajał się Paweł, a policjant pokiwał łaskawie głową.

Zdawałam sobie sprawę, co obaj o mnie myślą. Sama byłam zaskoczona, powinnam była rwać się do pomocy właśnie ze względu na swoją przeszłość, tymczasem jedyne, na co było mnie stać, to puste słowa i martwe spojrzenie.

– Muszę iść, mamy trochę domów do obejścia. – Paweł ujął moją rękę i delikatnie zaczął prowadzić mnie w stronę schodów. – Położysz się koło Michałka, dobrze? Zaśnij i o niczym nie myśl.

Nie umiałam mu odmówić ani wszczynać awantury, zrobiłam to, o co mnie prosił, i położyłam się obok naszego malutkiego synka. Michał miał otwarte usta i błogi wyraz twarzy, taki nieświadomy i kojący. Przypominał mi Pawła, tyle że mały miał bardziej serdeczne usposobienie. Chciałam, żeby tak zostało. Nie poradziłabym sobie, gdybym w domu miała dwóch tak surowo oceniających mnie mężczyzn.

Przytuliłam się do jego słodkiego ciałka i wdychałam jego zapach. Słyszałam jeszcze, jak Paweł przeprasza aspiranta za moje zachowanie. Nie chciałam płakać tuż obok Michała, leżałam na plecach, mając szeroko otwarte oczy. Ostatnim, na co teraz miałam chęć, był sen. Musiałam pilnować swojego dziecka. Musiałam ochraniać także siebie.

Jeśli tej dziewczynce coś się stało, wiedziałam, dla kogo będzie to ostrzeżeniem.

Dla mnie.

ROZDZIAŁ 3

Obudziłam się wczesnym rankiem i nie zobaczyłam obok siebie Pawła. Próbowałam obudzić Michałka, musiałam odwieźć go do przedszkola przed śniadaniem, bo regularnie się na nie spóźnialiśmy.

Chciałam odwiedzić matkę i porozmawiać z nią o tym, co się stało. Jedenasty września, który zawsze jawił się jako spokojny dzień, tym razem był wręcz okrutny.

Synek oczywiście zdecydowanie odmówił pójścia do przedszkola. Każdy poranek wyglądał podobnie. Płacz, wyrywanie się podczas ubierania i błaganie mnie, by mógł zostać w domu. Czasem się na to godziłam, ale następnego dnia było jeszcze trudniej, a dziś wyjątkowo nie pasowało mi, żeby mały został ze mną.

W placówce będzie bezpieczny, a ja będę mieć czas na moje obsesyjne przemyślenia. Potem odbiorę go, wrócimy do domu i nie będziemy nigdzie wychodzić, aż sytuacja się nie unormuje.

Po zejściu na dół zobaczyłam, jak Paweł śpi na sofie w salonie. Więc jednak wrócił do domu i położył się na tym prowizorycznym łóżku, na które ciągle narzekał, jak bardzo jest niewygodne. Oczywiście stękanie naszego dziecka go obudziło.

– Dlaczego nie przyszedłeś do sypialni? – rzuciłam pierwsze, co przyszło mi na myśl.

– Nie spytasz nawet, czy odnaleźliśmy tę dziewczynkę… – Paweł przetarł oczy i zacisnął wargi.

Faktycznie, powinnam była spytać właśnie o to, ale zrobiłabym to z czystej grzeczności. Byłam przekonana, że nie znaleźli tego dziecka. Nie potrafiłam tylko wytłumaczyć, skąd we mnie ta pewność. Stałam i patrzyłam na męża beznamiętnym wzrokiem.

– Szukaliśmy, kurwa, wszędzie! Przepadła jak kamień w wodę. – Potarł dłońmi skronie, jakby rozmasowywał głowę od pulsującego w niej bólu.

Zostawiłam to bez komentarza, moje przypuszczenia się potwierdziły i najzwyczajniej w świecie chciałam porzucić ten temat, wyprzeć go i udawać, że nic się nie wydarzyło. Nic, co zaburzało naszą stabilną rzeczywistość.

Paweł nie rozumiał mojego strachu, który tak umiejętnie maskowałam obojętną postawą wobec tego, co się stało. W duchu trzęsłam się na samą myśl, co może aktualnie przechodzić to dziecko. Przed oczami majaczył mi obraz małej Alicji.

– Proszę cię, Michałku, wróć! – krzyknęłam, kiedy synek wyrwał mi się z objęć i popędził do swoich zabawek.

Oczywiście, gdybym się zgodziła, żeby został w domu, mniej więcej za piętnaście minut poinformowałby mnie, że jest znudzony i chce się ze mną pobawić. A dzisiaj kompletnie nie miałam na to ochoty i mogłabym być jedynie posępnym i milczącym towarzyszem jego zabaw.

– Nie idem do pećkola – oznajmił malec pewnie, a ja westchnęłam.

Chciałam go ubrać i jak najszybciej wyjść, ale niestety, Paweł zaczął zaznajamiać mnie z całym przebiegiem akcji poszukiwawczej.

– Sprawdziliśmy okolice, inna grupa ochotników przeszukiwała las w Miłoszycach, sprawdzane będą pobliskie akweny. Ciągle miałem wrażenie, że jesteśmy naprawdę blisko i coś nam umyka. Robert był razem z Tośką, kazali cię pozdrowić. Przetrząsnęliśmy każdy pieprzony zakamarek! I ani jednego śladu…

Robert i Antonina Wilk to nasi znajomi i choć nie spotykaliśmy się regularnie, Paweł często stawiał ich małżeństwo za wzór miłości i wszelkich cnót. Raz zażartowałam nawet, żeby stworzył z nimi trójkąt, skoro tak ich podziwia. Nie odzywał się do mnie przez następne trzy dni. Oczywiście wzmianka o Wilkach była podszyta uszczypliwością. Oni szukali Lili, pomagali. I to w dodatku oboje. Paweł chyba zapomniał, że mieli zdecydowanie starsze dzieci niż Misiek. To oczywiste, że nie mogłam zostawić czterolatka samego w domu, lecz mimo wszystko czułam, że zawiodłam swojego męża. Nawet jemu chciałam zabronić poszukiwań.

Pokiwałam szybko głową i podeszłam niepostrzeżenie w kierunku synka. Zwinnym ruchem ujęłam go pod pachy i przywlokłam na kanapę, myśląc, że znowu wpadnie w szloch, lecz on uznał to za świetną zabawę. Chciał ponownie uciec i pozwoliłam mu na to tylko jeden raz.

Potem z trudem dałam radę go w końcu wyszykować.

Paweł snuł swoją opowieść, ale ja jednym uchem słuchałam, a drugim wypuszczałam. Wiedziałam, że nie zaangażuję się w tę sprawę, nie było takiej możliwości.

– Widziałem jej rodziców.

Mój mąż odchrząknął znacząco, jakby to miało mi uświadomić prawdziwość tego, co się stało.

– Są zrozpaczeni – dodał.

– Moi też byli.

– Dlatego nie rozumiem, skąd w tobie tyle dystansu.

– Przeżyłam swoje – odparłam, wkładając buty.

Musiałam działać szybko, póki mój syn był jeszcze w dobrym humorze. Wsadziłam mu do ręki chleb z serem żółtym i oznajmiłam, że wychodzimy.

– Nie martwisz się o to dziecko…

Paweł przyglądał mi się uważnie, a ja czułam, że krew zaczyna szybciej pulsować w moich żyłach.

– Muszę iść. Później zamierzam wstąpić jeszcze do matki.

Zamknęłam za sobą drzwi, nie czekając na jego reakcję. Nie zapytałam nawet, dlaczego o dziewiątej nadal był w domu, czy wziął wolne i czy znowu zamierza uczestniczyć w poszukiwaniach. Byłam świadoma tego, że ludzie będą zbierać się codziennie i przeszukiwać różne tereny, potem w kółko te same miejsca, aż im się nie znudzi.

Tylko rodzina zawsze będzie czekać.

Dlatego bycie ochotnikiem wydawało mi się doprawdy okropne. Niby chcieli pomóc, ale ile było w tym szczerej chęci, a ile potrzeby uczestniczenia w swego rodzaju nieszczęściu? Ile było oceniania, czy matka i ojciec są wystarczająco pogrążeni w rozpaczy? Dreszczyku emocji, gdy podczas chodzenia po lesie można znaleźć małą bladą rączkę pod stertą liści.

Potrząsnęłam energicznie głową, chcąc odpędzić od siebie tego typu rozmyślania.

Ja też szukałam Alicji. Byłam pewna, że to ja będę bohaterką, to ja ją odnajdę i uratuję. Każdy dzień był naznaczony szukaniem. Nadal jest. W każdej napotkanej dziewczynie szukam rysów jej twarzy, zadartego noska, wydatnych ust i błyszczących niebieskich oczu. Nie pamiętałam już, jak brzmiał jej głos; gdyby nie zdjęcia zapomniałabym, jak wyglądała, a to chyba bolało najbardziej.

Odprowadziłam Miśka do sali przedszkolnej i odwzajemniłam uśmiech, który przesłała mi jego pani. Emanowała pewnością siebie i optymizmem. Idealna mieszanka, jeśli chce się pracować z dziećmi. Uśmiechała się od ucha do ucha, zupełnie jakby nie wiedziała, co stało się w naszej miejscowości. Może wieść jeszcze się nie rozeszła.

Chciałam jak najszybciej zajechać do mamy. Przeczuwałam, że najbliższe dni mogą być decydujące, ponieważ stan jej zdrowia ostatnimi czasy drastycznie się pogorszył. Jeszcze niedawno radziła sobie całkiem nieźle, teraz nie była w stanie zrobić sobie choćby herbaty.

Wcześniej jednak musiałam wrócić na moment do domu, bo zapomniałam zabrać ze sobą odżywczych koktajli białkowych, które ostatnio dla niej kupiłam.

Zajechałam pod bramę, nie chcąc tracić czasu na wjeżdżanie na posesję.

Zauważyłam, że obok przeciwległego rogu ogrodzenia stoi jakiś mężczyzna. Szybko wysiadłam z auta, próbując nie zwracać na siebie uwagi. On jednak zaczął iść pewnym krokiem w moją stronę. Klucz do bramki wypadł mi z ręki, kiedy rozpoznałam, kim jest ten człowiek.

– Proszę poczekać, nic pani nie zrobię! – krzyknął ojciec zaginionej dziewczynki, Maciej Starski.

Nie panowałam nad drżeniem dłoni, więc schowałam je do kieszeni kurtki. Po chwili zreflektowałam się, że to niegrzeczne. Nie miałam powodu, żeby stresować się tą rozmową, mimo wszystko czułam się niekomfortowo.

– Nie boję się pana. – Spojrzałam na niego, próbując ukryć moje rozdygotanie.

Dlaczego zaczynałam rozmowę od takiego wyznania? Co się ze mną działo?

– To dobrze. Przyszedłem, żeby porozmawiać. Słyszałem o pani reakcji, kiedy Paweł oznajmił, że idzie szukać Lilusi. – Głos załamał mu się, kiedy wypowiadał jej imię.

Jeśli dziewczynka się nie odnajdzie, już do końca życia nie wypowie tego słowa lekko.

– Co konkretnie pan słyszał?

Starałam się grać na zwłokę, każdy w Dobrzykowicach wiedział, jaka historia stała za naszą rodziną. Niektórzy dziwili się, dlaczego stąd nie wyjechaliśmy, ale moi rodzice nigdy nie brali tego pod uwagę. Tak byłoby nam łatwiej, lecz nigdy nie chodziło o to, by było nam łatwiej. Już samo wspominanie Alicji na każdym kroku przez tyle lat można było uznać za przejaw masochizmu.

– Wiem, że swoje przeżyliście, ale proszę się nie wtrącać w nasze sprawy. Proszę nie mącić. To, że pani nie zależy na życiu mojej córki, nie oznacza, że może pani zabronić komukolwiek jej szukać.

Maciej Starski oddychał coraz szybciej i czułam, że coraz bardziej się nakręca. W duchu dziękowałam sobie za to, że ciągle staliśmy przed bramą mojego domu. Aż strach pomyśleć, do czego byłby zdolny, gdybyśmy byli w środku sam na sam.

– Nie zabroniłam Pawłowi niczego. To jakaś pomyłka. – Wzruszyłam ramionami i schyliłam się po ciągle leżący na ziemi klucz. – Chciałabym pojechać do mojej matki, ma pan do mnie jeszcze jakąś sprawę?

Teraz dopiero zauważyłam, jak bardzo nasz sąsiad zmizerniał, i to tak naprawdę w ciągu jednej nocy. Nie spał chyba nawet przez sekundę, oczy miał podpuchnięte i wydawało się, że w każdej chwili na nowo może wybuchnąć płaczem.

– Ludzie nam współczują, dostaliśmy wczoraj tyle dobrych słów od każdego. Pani jest inna.

Przypatrywał mi się, aż trudno było mi wytrzymać napór tego spojrzenia. Oceniał mnie negatywnie. Inni byli lepsi, bo strzępili sobie język, ja byłam ta zła.

– Bardzo wam współczuję. Nie udaję jedynie, że jestem w stanie w czymkolwiek pomóc.

Odwróciłam się od niego ostentacyjnie i przekręciłam klucz.

Byłam pewna, że odczyta znak i sobie pójdzie. Maciej jednak nie dał za wygraną, złapał mnie za rękę i gwałtownie przyciągnął do siebie.

– Wiesz coś więcej niż my? – syknął mi do ucha, płynnie przechodząc na ty.

– Oprócz tego, że już raz to przeżyłam, to nie. Niczego więcej nie wiem.

Próbowałam wyrwać się z jego uścisku i uciec do domu. Tam poczułabym się bezpiecznie.

– Będę miał na ciebie oko i jeśli miałaś z tym coś wspólnego, to dopilnuję, żebyś tego pożałowała.

W końcu mnie uwolnił i splunął na ziemię. Pomału wypuściłam powietrze, kiedy spostrzegłam, że mężczyzna zaczął odchodzić. Nie rozumiałam, dlaczego stałam się w jego mniemaniu wrogiem albo nawet podejrzaną.

Miałam nadzieję, że Maciej nie przedstawi swoich wątpliwości policji. Nie chciałabym mieć funkcjonariuszy na głowie.

Czy to takie dziwne, że pragnęłam jedynie odrobiny spokoju?

*

Paweł wszedł do domu około siedemnastej, nie pytałam, czy był dzisiaj w pracy, czy może znowu uczestniczył w miejscowym pochodzie, nie widzieliśmy się od rana. Siedziałam przy pustym stole w jadalni i wpatrywałam się w przestrzeń przede mną.

– Gdzie Michał? – zapytał z przestrachem, kiedy mnie ujrzał.

W domu było zdecydowanie za cicho, a późne popołudnie wykluczało możliwość, że mały się zdrzemnął.

– Poprosiłam twoich rodziców, żeby go odebrali, będzie u nich dzisiaj nocował.

W przeciętnym małżeństwie pewnie skutkowałoby to owocnym wieczorem, u nas jednak było inaczej. Zobaczyłam przebłysk złości na twarzy mojego męża, lecz szybko się opanował i usiadł obok mnie.

Po rozmowie z Maciejem Starskim nie miałam sił jechać do przedszkola i przez resztę dnia zabawiać swojego bardzo domagającego się uwagi synka. Zadzwoniłam do teściowej i zaproponowałam im, żeby dzisiejszy wieczór i noc spędzili z małym.

Paweł nie miał rodzeństwa, a my nie mieliśmy innych dzieci, więc Michałek był ich jedynym wnukiem, na którego punkcie naprawdę oszaleli. Zawsze byli gotowi nam pomóc.

W rodzinie z mojej strony sytuacja wyglądała zgoła inaczej – moja matka mimo swojej wielkiej miłości do Misia nie byłaby przecież w stanie się nim zająć.

– Byłaś u Heleny? – Rozpiął dwa pierwsze guziki swojej koszuli i wygodnie oparł się na krześle.

– Nie. A ty byłeś w pracy?

– A gdzie indziej miałbym być? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

Zauważyłam zmianę w jego mimice. Był pewien, że mój wisielczy humor jest spowodowany ciągle postępującą chorobą matki. Tymczasem ja – po porannej groźbie, którą sformułował pod moim adresem ojciec zaginionej Lili – nie byłam w stanie ruszyć się z domu. Zwyczajnie się bałam. Tyle że byłam pewna, iż Paweł tego nie zrozumie. Postanowiłam jednak, że będę z nim szczera.

– Wróciłam pod domu, żeby zabrać coś dla mamy, i czekał tu na mnie Maciej Starski. Nie przebierał w słowach.

Schowałam twarz w dłoniach. Przeczuwałam, że mój mąż prawdopodobnie nie weźmie mojej strony i będzie starał się bronić sąsiada.

– Insynuował różne, dziwne rzeczy. Przestraszyłam się go.

– Jest rozchwiany emocjonalnie – stwierdził rzeczowo Paweł.

Przyglądałam się profilowi jego twarzy, bo kiedy to mówił, nie patrzył mi w oczy. Był bardzo przystojnym mężczyzną. W zasadzie każdy powiedziałby, że jest idealny. Wydawało mi się, że pasuję do niego jak wół do karety. Trudno było żyć z moim bagażem doświadczeń, a jego perfekcjonizm sprawiał, że czułam się mało wartościowym człowiekiem.

– Nie powinnaś się nim przejmować.

– Wiedział, że nie chciałam, byś brał udział w poszukiwaniach. Powiedziałeś mu o tym? – W moim głosie zabrzmiał ledwie wyczuwalny zarzut.

Paweł najwyraźniej go podłapał, bo podrapał się nerwowo po szyi.

– Nie przypominam sobie niczego takiego, może to ten policjant, który tu był, coś mu o tym wspomniał. Nie jesteś zwyczajną osobą. Ludzie cię tu znają.

Rozłożył bezradnie ręce i podniósł się.

– Zrobić ci herbaty? Trzęsiesz się, jakby ci było zimno.

– Nie.

Wstałam od stołu i podążyłam za nim do kuchni.

– Od rana nie wychodzę z domu, bo się boję. A ty podchodzisz do tego tak lekko? Ten człowiek miał w oczach nienawiść.

– Zaginęło jego dziecko.

Paweł podniósł nieznacznie głos, a potem potrząsnął głową, jakby nie miał już ochoty tłumaczyć mi takich oczywistości.

– Ale ja nie mam z tym nic wspólnego! – wykrzyknęłam, broniąc się przed tym, do czego wiedziałam, że zmierza.

– Zaraz wychodzę jej szukać, dołącz do mnie i pokaż im, że wykazujesz się choć odrobiną empatii.

– Mam tam iść na pokaz? – jęknęłam żałośnie.

Ostatnim, czego potrzebowałam, było stanięcie twarzą w twarz z ludźmi, z których część uczestniczyła w poszukiwaniach mojej siostry.

– Jeśli to ma uspokoić plotki…

– Jakie plotki? – weszłam mu w zdanie, mimo iż wiedziałam, że tego nie znosi.

– Nieważne.

Minął mnie, po czym skierował się do salonu, szybko jednak zagrodziłam mu drogę i wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu spojrzałam prosto w jego brązowe oczy.

– Mów.

– Cholera, Nina, po prostu idź tam dzisiaj ze mną. Nie ma Michała, nie masz powodu, żeby siedzieć w domu, kiedy na zewnątrz rozgrywa się taka tragedia.

– Nie pójdę tam, bo się boję, rozumiesz? Ktoś mi groził i nie będę teraz na siłę nikogo przekonywać, żeby zmienił o mnie zdanie. Niech uważają, że jestem zimną suką, naprawdę mnie to nie obchodzi!

Nie kontrolowałam swoich krzyków, Paweł przypatrywał mi się z zaskoczeniem, rzadko bowiem znajdowałam w sobie tyle odwagi, by postawić mu się tak skutecznie.

– Wczoraj z nimi rozmawiałem, wszyscy pytali mnie, jak się czujesz. Wydawałoby się, że jako pierwsza zaczniesz solidaryzować się z rodzicami tej małej. – Złapał mnie za barki i lekko mną potrząsnął. – Ja sam jestem zszokowany twoją postawą. A teraz przepraszam, ale muszę się przebrać w wygodniejszy strój, zaraz wychodzę.

Wszedł na górę i po chwili znowu pojawił się przede mną, tym razem w dresie.

– Zostajesz? – upewnił się. – Może ze mną u boku będziesz czuła się bezpieczniej niż sama?

Nie ukrywałam, że zasiał we mnie wątpliwości.

Może rzeczywiście dla świętego spokoju dołączyć do ochotników? – rozważałam.

Postanowiłam jednak twardo trzymać się swojego stanowiska.

– Nie odnajdziecie jej w pobliskich krzakach, to naiwne.

Wypuściłam powietrze i czułam, jak coś w klatce piersiowej zaczyna mnie kłuć.

– Skąd ta pewność?

– Po prostu to wiem.

– Może się zgubiła… – Mój mąż wpatrywał się we mnie coraz większymi oczami.

Czy zobaczyłam w nim strach spowodowany słowami, które rzuciłam niby ot tak.

– Jeśli wiesz coś więcej, to nam powiedz. Powiedz policji. Nie obwiniaj się o to, co stało się wtedy.

– Ona nie wróci, Paweł. To nie ma sensu.

– Dopóki nie ma zwłok, zawsze jest nadzieja – upierał się.

Wróciłam do stołu i usiadłam na krzesło, które zajmowałam poprzednio.

Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi.

Nieważne, co mój mąż sobie o mnie pomyśli i co powie służbom. Być może ta po moich słowach uzna nawet, że byłam w to w jakiś sposób zamieszana. Ja jednak byłam przekonana, że to dziecko nie ma żadnych szans. Zastanawiałam się tylko, kiedy przyjdzie kolej na mnie.