Miasto gasnących świateł. Równonoc - Aleksandra Świderska - ebook
NOWOŚĆ

Miasto gasnących świateł. Równonoc ebook

Świderska Aleksandra

4,5

77 osób interesuje się tą książką

Opis

Jest w nas tyle samo światła, co mroku

Jachty, szybkie samochody, piękne dziewczyny i ładni chłopcy. Ekskluzywne hotele, pościgi oraz strzelaniny. Przez jedną decyzję życie Konrada Gronczewskiego – człowieka podejrzanego o sterowanie dolnośląską grupą przestępczą – zaczyna przypominać to, jakie do tej pory prowadził tylko James Bond na srebrnym ekranie.

Konrad podróżuje po Europie śladami seryjnej morderczyni, a przy okazji… ucieka. Od niego. Od człowieka, który w jego życiu był wszystkim i którego teraz próbuje pomścić. Gronczewski nie wie jednak, że w czasie tej morderczej pogoni on też może stać się ofiarą – podobnie jak niespodziewany towarzysz jego podróży, Antoni Moskal. Aby tego uniknąć, Konrad będzie musiał poprosić o pomoc dawnych przyjaciół i wreszcie zmierzyć się ze swoją przeszłością.

Londyn, Paryż oraz alpejskie jezioro Como – w tej pełnej blichtru scenerii rozpoczyna się dramatyczna gra, w której nie sposób przewidzieć zwycięzcy. Nadchodzi Równonoc.

Nawet teraz mógł przywołać ten sam metaliczny smak wywołany przez strach, który wtedy poczuł w ustach. Rozedrgane, chaotyczne uczucia, jakie nim targały – paraliżująca panika, upokorzenie i poczucie wykorzystania. Moment, w którym zdał sobie sprawę, że umrze. W obcym kraju. W samotności. Na zimnym stole operacyjnym. Jako osoba, która dla nikogo nic nie znaczyła, mimo że to właśnie marzenie o staniu się dla kogoś ważnym przywiodło go do tego miejsca.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (29 ocen)
20
4
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MonSal86

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydowanie za szybko się czyta. Zupełnie inna od poprzednich części, ale tak samo fascynująca. Myślę,że fajnie będzie przeczytać ponownie "Burzę" , gdyż "Równonoc" daje nam inne spojrzenie na sytuację i bohaterów właśnie z poprzedniej części serii. Polecam z całego ❤️
30
Justiinyou30

Nie oderwiesz się od lektury

Dla fanów cyku książek "Miasto gasnących świateł" jest to lektura obowiązkowa, potrzebna nam jak powietrze. Dla osób, które jeszcze nie czytały nic od autorki, może być bardzo ciekawym wstępem do jej twórczości. Jest nazywana książką pomostową, której akcja rozgrywa się pomiędzy wydarzeniami z "Mgły" i "Burzy", ale stanowi też zamkniętą historię opowiadającą o szalonym pościgu przez Europę za seryjną morderczynią i nie tylko. Zarówno opisy miejsc jak i emocje towarzyszące bohaterom są bardzo autentyczne, a sytuacja osób ze sceny escort poruszająca. Choć głównymi bohaterami są Konrad i Antek, poznajemy również wiele nowych, intrygujących postaci, także tych z przeszłości Versace. Książka daje nam wiele odpowiedzi, jakich brakowało czytelnikom po przeczytaniu "Burzy", ale zostawia nas też z jeszcze większą ilością pytań. Największą wada książki jest to, że ma nieco ponad 300 stron. Za mało! Fakt, że dzięki temu akcja jest wartka, bez zbędnego rozwlekania, ale ja bym mogła ją czytać i czy...
30
juststarlesssky

Dobrze spędzony czas

jeśli spodziewaliscie się kontynuacji wydarzeń z "Burzy", to tu ich nie znajdziecie. historia opisuje losy konrada w czasie poprzedzającym wydarzenia z drugiego tomu – takze jak ktoś lubi kolejność chronologiczną, serię trzebaby czytać w kolejności Mgła, Równonoc**, Burza, **epilog równonocy overall czytało się szybko i przyjemnie, wizualizacje postaci wrzucone na ig autorki tez fajnie urozmaicaja czytanie, polecam ;)
10
Karolinamati

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja!
00
mhamerla30

Nie oderwiesz się od lektury

CHCE WIĘCEJ! NIESAMOWITA POZYCJA❤️
00

Popularność




Aleksandra Świderska

Miasto gasnących świateł

Równonoc

Dla moich rodziców

I wszystkich tych, których ciała i umysły pogwałcono.

Prolog

8 lutego 2017

Mężczyzna spojrzał na kartę pokładową zachowaną w wirtualnym portfelu w telefonie po czym ponownie sprawdził porę odlotu. Starał się policzyć, ile zostało mu czasu do wyjść z mieszkania na Cybulskiego, ale nie potrafił skupić się na tyle, żeby go dobrze oszacować. Jego palce drżały, kiedy wpisał w przeglądarce internetowej hasło, które pomogło mu znaleźć analogiczny zegar, a dłonie trzęsły się, sprawiając, że wyszukane zdjęcie wydawało się nieostre. Mimo to w końcu zrozumiał, że po odjęciu godziny na dojazd na lotnisko oraz kolejnej na odprawę celną, zostawało mu tylko pięćdziesiąt jeden minut.

Przeklął cicho i niecierpliwie przechylił się w fotelu. Zwiesił głowę z ciężkim westchnieniem, zły na siebie za to, że nadal wątpi w słuszność swoich działań. Odkąd wczoraj wieczorem dostał od przyjaciółki wiadomość zawierającą adres mieszkania Iwony w Monachium, zdążył zmienić zdanie co do wyjazdu co najmniej sześć razy. W jednej chwili był przekonany do decyzji, jaką podjął kilka tygodni temu, gdy czuwał przy szpitalnym łóżku Adama, żeby za moment zacząć ją kwestionować. I może gdyby chodziło tylko o to, że chciał dorwać swoją przybraną siostrę i sprawić, żeby zapłaciła za to, co mu zrobiła, odpuściłby sobie tę pogoń. Zostałby w mieszkaniu. W ciepłym łóżku. Obok człowieka, do którego zaczynał… No właśnie, co zaczynał? Coś do niego czuć? Przywiązywać się? Względem którego stawał się zależny?

Nie – pomyślał gorączkowo, unosząc wzrok na śpiącego Adama. On przecież nigdy od nikogo nie zależał. Nie potrafił też czuć nic więcej poza pożądaniem. Tym palącym, ale płytkim uczuciem, które sprawiało, że zawsze tylko brał, nie dając nic w zamian. Zawsze tylko brał – aż do momentu, gdy nie pozostawało nic poza zgliszczami. Nic poza ruinami osób, które mu zaufały.

Adam zasługiwał na więcej. Przede wszystkim na spokój i bezpieczeństwo, które on mógł mu podarować znikając z jego życia. Bo przecież dzięki temu nie tylko odciągał od niego Iwonę, która na pewno chciała dokończyć to, czego nie udało jej się w pełni dokonać w listopadzie. Również niwelował wszelkie niedogodności, jakie wiązały się z ich znajomością. Niedogodności szczególnie kłopotliwe dla Adama Aleksandrowicza – coraz jaśniej świecącej gwiazdy wrocławskiej dochodzeniówki – który nie mógł sobie pozwolić na romans z gangsterem. Z mężczyzną.

Ciągnięcie tego, co powoli pojawiało się między nimi, nie miało więc sensu. Jego wyjazd stanowił najbardziej racjonalne rozwiązanie. Może nie najmniej bolesne, ale za to skuteczne. Skuteczne i niepomiernie trudne. Tak cholernie trudne… – dodał w myślach, obserwując, jak Adam przeciąga się w łóżku.

Policjant obrócił się na drugi bok i objął ciasno kołdrę, układając głowę na jej rogu. Ruch ten sprawił, że okrycie zsunęło się z jego pleców i pośladków. Opalona skóra kontrastowała z bielą pościeli. Pokrywający ją woal potu lśnił na jej powierzchni w miękkich promieniach wschodzącego słońca, przedzierającego się przez niedomknięte zasłony. Światło igrało również w kruczoczarnych kosmykach mężczyzny, wydobywając z nich jaśniejsze refleksy. Adam przebywał nadal na przymusowym urlopie, dochodząc do siebie po tym co stało się w listopadzie. Nie ścinał więc włosów od dobrych kilku tygodni i teraz sięgały mu już prawie do ramion, ścieląc się na jasnej poduszce.

Aleksandrowicz – jak zawsze, gdy spał – wydawał się Konradowi trochę nierealny. Niezaprzeczalnie piękny, stanowił sumę regularnych linii i zmysłowych krzywizn. Gdy jego twarz pozostawała błogo spokojna, ciało nęciło nagością. Zapraszało Gronczewskiego, żeby je znów zagarnął. Ponownie wziął w posiadanie. Ukoił.

A może jednak mógłbym wrócić? – pomyślał gorączkowo, czując, że znów jest bliski zmiany zdania. Przecież nie musiał znikać na zawsze. Mógł wyjechać tylko na kilka dni. Kilka krótkich dni, których Adam nawet by nie zauważył.

Tylko czy potrafiłby to zrozumieć? Tę palącą potrzebę zemsty, zniwelowania zagrożenia? I czy nie chciałby dowiedzieć się, co się stało? Czy potrafiłby mu wybaczyć to, co zamierza zrobić Iwonie? Czy może w końcu zobaczyłby w nim mordercę, za którego uważał go na początku?

Nie, to musi skończyć się tutaj i teraz – stwierdził Konrad i wstał szybko. Pochylił się nad Adamem i schował twarz w ciepłe zgięcie szyi mężczyzny, przymykając na moment oczy. Próbował zapamiętać jego zapach: mieszankę swoich własnych perfum i tytoniu pozostawioną na skórze policjanta, echa ich spełnienia z minionej nocy i aromat lawendowego mydła. A potem zostawił jeszcze szybkiego całusa w plątaninie kruczoczarnych kosmyków, podniósł się w końcu z łóżka i wyszedł z pokoju, przekonany, że już nigdy nie wróci do tego mieszkania.

MONAKO

Rozdział 1

5 tygodni później

Poczuł, jak zimny, gorzki płyn rozpływa się na jego języku, kiedy przestał skupiać wzrok na mężczyźnie, a zapatrzył się na to, co znajdowało się za plecami nieznajomego. Marcowe słońce zalewało okolicę i przyjemnie grzało go w plecy. W Polsce panowała jeszcze wilgotna w tym roku zima, ale nie tutaj. Tutaj rozkwitała już wiosna, choć do tej kalendarzowej brakowało jeszcze paru dni. Mógł się więc nią delektować, zajmując miejsce na zewnątrz.

Rozciągający się przed nim widok nadal wydawał mu się trochę nierealny, mimo że mijał właśnie czwarty dzień, odkąd wylądował na lotnisku w Nicei i przedostał się helikopterem do Monako. Siedział teraz w jednej z portowych kawiarni i udawał, że obserwuje przechodniów. Ci jednak tylko majaczyli mu w tle, bo jego spojrzenie, maskowane okularami przeciwsłonecznymi, skupiało się znów na mężczyźnie siedzącym przy sąsiednim stoliku. Jego cel wolno sączył szampana, który – sądząc po chłodzącej się w kuble lodu butelce – kosztował majątek, ale według niego smakował jak szczyny.

Szczupły, szpakowaty brunet od prawie dwóch godzin przeglądał lokalną prasę i, co gorsza, nadal nikt mu nie towarzyszył w tym przedpołudniowym rytuale, więc Konrad Gronczewski – książę wrocławskiego półświatka i były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, który w czasach służby zawodowo śledził ludzi – nie był w stanie dowiedzieć się o swoim celu więcej niż to, co już o nim wiedział przed przyjazdem do tego miasta.

– Niech cię szlag – mruknął do siebie Konrad i ponownie upił łyk kawy.

Wybrany przez niego stolik znajdował się w pierwszym rzędzie, zaraz przy chodniku. Gronczewski miał więc doskonały widok na cały Port Hercule, i żeby się uspokoić, znów spojrzał na jego szmaragdowe wody odbijające wolne od chmur niebo.

W marinie nieprzerwanie kołysały się leniwie jachty i żaglowce. Miarowy dźwięk olinowania uderzającego o maszty przebijał się przez szum przejeżdżających ulicą samochodów. Odgłosom tym wtórowały pokrzykiwania zniecierpliwionych mew. Wiecznie głodne, latały nad portem, sprawdzając, czy może uda im się ukraść coś ze stolików licznych kawiarni i barów okalających marinę.

Znał to dziwne państwo-miasto całkiem dobrze. Jego typowy zapach – tę charakterystyczną mieszankę woni morskiej wody, unoszącej się w powietrzu razem z bryzą, suszących się na słońcu lin, rozkładających się ryb, drogich perfum, spalin i rozgrzanego asfaltu. Znał tutaj niemal każdy zakamarek. Przemierzał tę plątaninę uliczek niezliczoną ilość razy, kiedy ponownie trafiał do tego miejsca w czasie przepustek, mimo że obiecywał sobie przestać to robić. Nadal jednak trwonił swój żołd w barach i na imprezach i puszczał się ze starszymi facetami noszącymi rolexy. Ci ochoczo zabierali go na przejażdżki swoimi ferrari albo lamborghini, zapraszali do hoteli, w których noc kosztowała tyle, ile jego miesięczne wynagrodzenie.

Konrad tak odbijał sobie pierwsze z dwóch rozstań z Heliosem oraz fakt, że jego tak zwani bracia z Legii go odrzucili, a Anton Paczulis – wtedy dowódca drużyny, a teraz jego prawa ręka i najlepszy przyjaciel – gnoił go każdego dnia, zmieniając jego życie w mały, ale bardzo niewygodny czyściec. Kto by więc przypuszczał, że po piętnastu latach, już jako trzydziestoczteroletni facet, wróci tutaj i ubrany w ciuchy od projektantów, z omegą na nadgarstku, wożąc się wynajętym astonem martinem, zamieszka w najdroższym hotelu w mieście?

On przypuszczał. A właściwe zakładał to. Nigdy natomiast nie marzył. Zawsze wiedział, czego chce, więc układał plany, a później skrupulatnie je realizował. I nie chodziło w nich o robienie pieniędzy. Te stały się produktem ubocznym jego sukcesu. Wtedy, piętnaście lat temu, jedynym, czego naprawdę łaknął, było stanie się całkowicie niezależnym od ojca.

Gronczewski pragnął wolności. Chciał iść ulicą, nie bojąc się, że zza zakrętu wyskoczy na niego człowiek jego starego, bynajmniej nie po to, żeby grzecznie poprosić go o powrót do domu i oddanie pieniędzy, które zwinął ojcu sprzed nosa. Chciał wiedzieć, że nie zostanie zaciągnięty przed jego oblicze, i nie będzie zmuszony błagać go na kolanach o kolejną szansę i udawać kogoś, kim nie był. I ponad wszystko chciał czuć się w pełni bezpiecznie i mieć pewność, że Sebastian, druga płowa z pary jego upiornego, przybranego rodzeństwa, już nigdy go nie tknie.

Teraz to wszystko dostał. Sebastian może i już dawno nie istniał, ale on dopiero po wydarzeniach minionego listopada wreszcie stał się autonomiczny, a jego ojciec miał gnić za kratami do końca życia, zniszczony i częściowo pogrążony przez zeznania, które tak ochoczo złożył. Rodzinny biznes stał się w pełni jego, a Konrad z przyjemnością rozczłonkował go i sprzedał małe części. Wykorzystał pozyskane w ten sposób środki na stworzenie czegoś, nad czym nie tylko posiadał pełną kontrolę, ale za czym nie ciągnął się smród przeszłości. Nawet jeśli został do tego częściowo zmuszony, bo do prasy wypłynęła informacja o tym, że pomagał policji i nagle odwróciła się od niego większość wątpliwych kontrahentów, to nadal czuł się z tym po prostu dobrze.

Istniała jednak jedna zmienna, której Gronczewski nie przewidział. Jego siostra. Przybrana siostra – poprawił się w myślach, zły na siebie, że nadal myśli o niej jak o biologicznym rodzeństwie. A przecież w czasie listopadowej sprawy, kiedy o mały włos nie poszedł siedzieć przez jej występki i knowania jego ojca, okazało się, że nie łączyło ich nic poza dorastaniem w piekle. W piekle, z którego on wydostał się tylko trochę poturbowany, a ona zmieniona w bezwzględną, seryjną morderczynię.

Gronczewski ścigał ją przez Europę od przeszło miesiąca. To ona kilkanaście dni temu sprzedała mu kulkę w brzuch i znów zniknęła. Niczym zmora rozpłynęła się wraz z piaszczystym wiatrem hulającym na ulicach Stambułu, a teraz nadal nieustannie czaiła się na granicy jego świadomości, jakby miała nagle zmaterializować się przed nim, stworzona z morskiej piany. I gdyby chodziło tylko o jego chęć zemsty za to wszystko, co stało się w listopadzie, dałby już sobie dawno z nią spokój i nie podążał za kolejnym tropem aż do Monako. Wróciłby do Wrocławia. Zacząłby na poważnie doglądać nowego biznesu. Cieszyłby się w końcu osiągniętą wolnością.

Tyle że Iwona nadal pozostawała zagrożeniem. Nie dla Konrada, ale dla mężczyzny, który także stał się kolejną marą. A właściwe marzeniem sennym. Takim, które odwiedzało go w najsłodszych godzinach nocnych. W miękkich momentach, w których czuł na sobie aksamitne usta i rozgrzane palce. Z których budził się spocony i rozczarowany, że nie są i już nigdy nie będą jego jawą. Nigdy…

Przy stoliku obok nagle rozległ się głośny szczęk sztućców. Gronczewski wzdrygnął się i obudziwszy się z letargu, rozejrzał się dokoła. Szybko zorientował się, że to tylko mężczyzna, którego miał obserwować, upuścił nóż. I to podziałało na Konrada jak zapalnik. Zniecierpliwił się bezczynnością. Przez nią znów zaczął myśleć o tym, co zostawił we Wrocławiu. Takie myślenie było niebezpieczne. Dlatego musiał działać. Potrzebował wreszcie zrobić coś oprócz tego, że od trzech dni przesiadywał w różnych kawiarniach i bardziej lub mniej ukryty gapił się, jak ten typ je śniadanie. Potrzebował znów przejąć kontrolę nad sytuacją. Podniósł więc z blatu stolika telefon i wybrał numer z góry listy połączeń.

– Gdzie jesteś? – rzucił, nie siląc się na przywitanie, kiedy tylko usłyszał głos po drugiej stronie, i dodał szybko: – Zresztą nieważne, bo w tym mieście i tak nie możesz być za daleko, a ja potrzebuję cię natychmiast w Caffè Milano.

I rzeczywiście nie musiał długo czekać. Po kwadransie spostrzegł smukłą postać zbliżającą się do kawiarni. Rozpoznał ją po charakterystycznych włosach – burzy gęstych loków, mieniących się w słońcu odcieniami złota – i po jej szczególnym sposobie chodzenia. Biodra zbliżającej się do niego osoby poruszały się kusząco na boki, sprawiając wrażenie, jakby szła nie po chodniku, a po wybiegu. Przez to w promieniu paru metrów nie było przechodnia, który by się za nią nie obejrzał, choćby ukradkiem. I właśnie na ten efekt Konrad liczył najbardziej, kiedy wreszcie jego nieplanowany towarzysz podróży zbliżył się do stolika.

– Oto jestem – oznajmił i zanim opadł na krzesło obok Gronczewskiego, rzucił na jedno z wolnych siedzisk liczne torby z zakupami.  – Mówiłeś, że mam wolne do drugiej – dodał.

– Mówiłem też, że masz nie wydać wszystkiego od razu – powiedział cierpko gangster, patrząc sceptycznie na napisy na torbach.

Antek, a właściwie Antoni Moskal, uśmiechnął się tym swoim promiennym uśmiechem, który miał topić serca nawet tak lodowate jak to należące do Gronczewskiego. I może tak właśnie się stało cztery dni temu, gdy Konrad zgodził się wziąć go ze sobą, po tym jak dostał informację od Elki, że broń, z której został postrzelony, wypłynęła w okolicach Monako.

Poznał Antka całkiem dobrze podczas prawie trzytygodniowego pobytu w tureckim szpitalu. Zobaczył jego twarz jako jedną z pierwszych, kiedy się w końcu wybudził i okazało się, że jego przybrana siostra może i nie posłała go do piachu, ale za to skutecznie unieruchomiła. Dzięki niej stracił śledzionę, ale zyskał młodego, irytującego towarzysza.

Gronczewski był pewny, że po tym jak opuścili szpital razem, lekarze gratulowali sobie tak sprytnego usytuowania na jednej sali szpitalnej dwóch obcokrajowców, pochodzących z tego samego kraju. Zwłaszcza że podczas wlokących się w nieskończoność dni, gdy Konradowi nie było wolno się nadwyrężać, Antek się nim właściwie opiekował. Podawał mu wodę, pomagał w jedzeniu, w poruszaniu się i nawet doprowadzał go pod prysznic czy do ubikacji. Oczywiście nieustannie przy tym gadał. Bez skrępowania opowiadał o tym, że od prawie dwóch lat pracuje jako escort, z jakiego powodu wybrał sobie taki zawód i jak to się stało, że szybko potrzebował dużej sumy pieniędzy. Mówił o tym, jak jako dzieciak trafił do Londynu, kim była jego matka i jak zmarła. Wyznał, że odkąd odeszła, nie miał nikogo, komu mógłby zaufać. A Konrad bez problemu mu uwierzył. Nie dlatego, że tak dobrze potrafił czytać ludzi, ale dlatego, że dokładnie znał to uczucie. Tę konkretną stratę. I to właśnie ten strzępek informacji zaważył na jego decyzji. I jeszcze chęć dowiedzenia się, jak to się stało, że Moskal został znaleziony dotkliwie pobity w bocznej uliczce dzielnicy Sultanbeyli, dawnych stambulskich slumsów.

W tej chwili Gronczewski wątpił, czy ktokolwiek domyśliłby się, co Antek przeszedł jakiś miesiąc temu. Siedział teraz wygodnie rozparty na krześle jednej z lepszych kawiarni w Monako. Miał na sobie długą, jedwabną sukienkę w kolorze kości słoniowej, której rozporek śmiało ukazywał duże fragmenty jego opalonej skóry. Całość stroju uzupełniała złota biżuteria. Dwa długie łańcuszki okalały łabędzią szyję Moskala, a parę złotych pierścionków zdobiło jego smukłe palce i pobłyskiwało w słońcu. Wszystkie te dodatki przyciągały wzrok, sprawiając, że jeszcze ciężej przychodziło go oderwać od jego całej postaci. Czego najlepszy przykład stanowił obserwowany przez Konrada mężczyzna, którego spojrzenie uciekało do ich stolika, odkąd tylko pojawił się przy nim Antek.

Bingo – pomyślał Gronczewski, a na głos powiedział:

– Zostało coś jeszcze w sklepach dla innych?

Antek teatralnie przewrócił oczami i wytłumaczył:

– Rozumiem, że w twoim wieku możesz mieć już problemy z pamięcią, ale powinieneś chociaż spróbować sobie przypomnieć, że wypuścili mnie ze szpitala w tym, w czym mnie znaleźli.

Kąciki ust Konrada lekko drgnęły, ale w porę udało mu się powstrzymać uśmiech. Starał się nie pokazywać po sobie, że słowa Antka wzbudzały w nim jakiekolwiek uczucia, bo to by go jeszcze bardziej rozzuchwaliło. Mógłby wtedy pomyśleć, że ta droga prowadziła do przyjaźni.

– Ciesz się lepiej, że nie zwinęli ci dokumentów, bo inaczej nie mógłbym cię tutaj zabrać – powiedział w końcu. – Chociaż wtedy zaoszczędziłbym sporo pieniędzy.

– Powiedziałeś przecież, że mam się wtopić w tłum – zarzucił mu Moskal.

– Nie wiedziałem, że weźmiesz to tak do serca. – Mężczyzna przechylił się lekko w stronę papierowych toreb i zajrzał do wnętrza pierwszej z nich, po czym pokręcił głową. – Nie dało się kupić tańszej bielizny, co? – zapytał z lekkim wyrzutem. – Trzeba było od razu polecieć do La Perli?

– Jeszcze będziesz mi dziękował, kiedy zobaczysz mnie w tych koronkach – zagroził mu pewnym siebie tonem Antek.

– Nie zobaczę – powiedział kategorycznie Gronczewski.

– Jesteś moim najdziwniejszym klientem – wyznał niepocieszony Moskal.

– Nie jestem twoim klientem – powtórzył kolejny raz tego dnia gangster i dodał łagodniej: – Jesteś tutaj, żeby pomóc mi kogoś wytropić, a nie sypiać ze mną.

– Moglibyśmy połączyć przyjemne z pożytecznym, skoro i tak pomagałem ci podcierać ten twój zgrabny tyłek – mruknął jeszcze Antek i z afektowanym westchnieniem opadł zrezygnowany na krzesło.

Gronczewski nie skomentował tego, bo spostrzegł, że zachowanie Moskala zostało zauważone przez mężczyznę przy stoliku obok. Jego cel obserwował ich już otwarcie. Powoli lustrował ciało Antka siedzącego do niego tyłem. Muskał wzrokiem jego nagie ramiona, podążał za ruchami dłoni. Mężczyzna potrzebował już tylko niewielkiej zachęty.

Konrad nie chciał jednak wystawić Antka bez ostrzeżenia. Chwycił więc jego krzesło i stanowczym szarpnięciem przysunął do siebie.

– Ten facet za tobą, w jasnym garniturze… – zaczął szeptem.

– Ten chudy brunet pod pięćdziesiątkę, który pije kruga na śniadanie i myśli, że komuś tym zaimponuje? – dopytał Moskal tonem znawcy.

Tym razem gangster nie powstrzymał uśmiechu.

– Ten sam – potwierdził jeszcze i dodał szybko: – Chcę, żeby zaproponował ci spotkanie.

– Mogłeś mówić od razu, a nie suszyć mi głowę o zakupy – prychnął Antek i zażądał: – Daj mi swoje papierosy i zapalniczkę.

Gronczewski bez słowa spełnił jego życzenie, wyjmując z wewnętrznej kieszeni swojej lnianej marynarki paczkę marlboro, i odsunął się od swojego podopiecznego, dając mu przestrzeń do działania. Moskal od razu wydobył jednego papierosa i włożył go do ust, a następnie spróbował odpalić zippo Konrada, którą znalazł w pudełku. Ta jednak w jego dłoniach magicznie przestała działać. Zaiskrzyła się raz i drugi, kiedy przesunął palcem po krzesiwie, ale nie wydobył się z niej płomień, mimo że Gronczewski odpalił nią papierosa jakieś pół godziny wcześniej. Teraz ze szczerym podziwem obserwował, jak Antek obraca się na swoim krześle i nawet nie musi odzywać się do wskazanego mężczyzny, by ten od razu poderwał się ze swojego miejsca i wyciągnął w jego kierunku swoją płonącą już zapalniczkę.

– Dzięki – rzucił zdawkowo po angielsku Antek, a następnie zaciągnął się mocno i długo, żeby odpalić papierosa.

Moskal wolną ręką musnął przy tym lekko nadgarstek mężczyzny, a jego wzrok nie opuścił twarzy nieznajomego nawet na ułamek sekundy.

Konrad za to wiedział, że dostał swój punkt zaczepienia. Musiał tylko pozwolić działać podopiecznemu.

– Jestem Tony, tak w ogóle – rzucił Moskal, jakby czytając Gronczewskiemu w myślach, i wyciągnął dłoń w kierunku ich celu.

– Nikołaj Durow – przedstawił się mężczyzna, zawahawszy się tylko przez moment.

Gangster ucieszył się, że jego cel podał nazwisko, które przekazała mu również Elka. Ona z kolei wyciągnęła je od Interpolu[1]. Po tym jak turecka policja zbadała kule wydobyte z jego rany postrzałowej, udało im się ustalić, że tej samej broni jakieś dwa tygodnie później użyto w czasie napadu na kierowcę kolekcjonerskiego auta w Cannes. W tych okolicach podobno przebywał też człowiek poszukiwany czerwoną notą Interpolu przez podejrzenie handlu bronią – Durow. Istniało więc duże prawdopodobieństwo, że to on maczał w tym palce. Mógł na przykład podmienić broń Iwony, przejmując od niej spaloną sztukę i dając jej taką, która nie pojawi się już na radarze śledczych. A to z kolei oznaczało, że miał z nią kontakt i mógł nawet wiedzieć, gdzie się ukrywa albo dokąd się skierowała.

Tych przypuszczeń nie udało się potwierdzić Interpolowi, mimo że ich analitycy mieli dostęp do danych zbieranych przez wszystkie kraje członkowskie. Ograniczały ich przepisy i procedury. Konrad za to znajdował się w zupełnie innej sytuacji. Wiedział, jak naginać prawo, żeby dostać to, czego chciał, i pozostać czystym. Do tego posiadał niemałe środki i umiał rozmawiać z takimi ludźmi jak Durow, bo sam był jednym z nich. No i nie mam już nic do stracenia – pomyślał, kiedy jasne oczy Nikołaja przeniosły się na niego.

– A ty? – zapytał Durow po angielsku z wyraźnym rosyjskim akcentem. – Kim jesteś?

– To mój agent – odpowiedział Antek. – Nie musisz się nim przejmować.

– Agent… – powtórzył mężczyzna, ale nie patrzył już w stronę Konrada, a znów przyglądał się uważnie Moskalowi. – W takim razie zakładam, że zawodowo dostarczasz rozrywki. Grasz? Śpiewasz?

Antek uśmiechnął się na to szeroko, obracając na swoim krześle w taki sposób, aby widzieć lepiej swojego rozmówcę. Zaciągnął się jeszcze raz papierosem i wspierając ramiona na oparciu, powiedział poprzez wydmuchiwany dym:

– Wszystkiego po trochu.

– I jesteś w tym dobry? – dopytał Durow, wyraźnie zainteresowany.

– Jestem w tym bardzo dobry – mruknął Antek, sugestywnie wypychając policzek językiem.

Konrad cieszył się, że ma naprawdę ciemne okulary i nikt nie jest w stanie zobaczyć tego, jak właśnie przewrócił oczami.

Durowowi jednak ta aluzja musiała podziałać na wyobraźnię, bo nachylił się jeszcze bliżej Antka.

– Widzisz tę łajbę? Tę, która nazywa się Asmara? – zapytał, wskazując palcem na jeden z największych jachtów cumujących obecnie w Port Hercule. – Jutro nią wypływam i żeby to uczcić, dzisiaj urządzam na niej imprezę.

– Na którą mnie zapraszasz, oczywiście – zaryzykował Moskal, uśmiechając się przymilnie.

– Jeśli pod tą sukienką masz fiuta – powiedział nagle kategorycznie Durow i dodał pobłażliwie: – Jesteś takim ładnym chłopcem. Po co to ukrywać pod szmatami dla bab?

Antek skinął na to potwierdzająco głową, ale tym razem jego uśmiech nie był już tak promienny. Pod skórą jego policzków zagrały mięśnie żuchwy od tego, jak mocno zaciskał zęby. Konrad od razu zauważył tę zmianę. Zaczynał poznawać te drobne gesty i maniery, które składały się na reakcje jego podopiecznego. Durow jednak nie potrafił ich wyłapać i nadal czuł się panem sytuacji. Rzucił na stolik kilka banknotów ze zwitka, który wyjął z kieszeni wraz z wizytówkami.

– Podaj mojemu asystentowi swoje namiary, a wpiszę cię na listę. – Wyciągnął w kierunku Antka kartonik i chyba pierwszy raz w pełni przeniósł wzrok na nadal milczącego Gronczewskiego, po czym dodał: – I przyjdź sam.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – odpowiedział Antek nad wyraz łagodnie i kokieteryjnie, odbierając wizytówkę.

Chciał coś jeszcze dodać, ale Konrad szybko wszedł mu w słowo, zatrzymując wstającego Durowa.

– Nie tak szybko – odezwał się z markowanym wschodnim akcentem. – Tony bierze trzy koła za wykon, a ja nie lubię dawać na kredyt, zwłaszcza ludziom, których nie znam.

– Ja z kolei nie lubię płacić za towar, którego nie spróbowałem – warknął Durow.

– Dlatego będę na tej twojej łajbie razem z nim – kontynuował Konrad mocnym głosem. – I odbiorę wynagrodzenie po udanym występie.

Durow w końcu podniósł się powoli ze swojego miejsca, kupując sobie tym czas. Pewnie oceniał, czy numerek z Antkiem był wart zachodu i pieniędzy. Zastanawiał się, czy nie okaże się dla niego niebezpieczny, bo może Gronczewski chciał od niego coś więcej poza wciśnięciem mu drogiej dziwki.

Gangster wiedział jednak, że ludzie pokroju Durowa lubili tego typu wyzwania. Poza tym często zdarzało im się go nie doceniać. Byli ludzie jego ojca robili to nieustannie, więc dlaczego jakiś rosyjski mafioso z przerośniętym ego miałby postąpić inaczej?

I nie postąpił, bo już po chwili skinął głową na zgodę i rzucił na odchodne:

– Ustalcie wszystko z moim asystentem.

Antek tylko na to przytaknął, powstrzymując się przed jakąkolwiek inną reakcją, ale gdy Durow skrył się za zakrętem sąsiedniego budynku, odwrócił się od razu do Gronczewskiego, uśmiechając szeroko.

– To było świetne! – zawyrokował, zaskakująco zadowolony. – Mógłbyś spokojnie zostać moim alfonsem.

– Nie zagalopowuj się – powiedział Konrad bez entuzjazmu, nadal wpatrzony w miejsce, gdzie skręcił przed chwilą jego cel. – Nie idziesz na tę imprezę, żeby pracować, bo umawialiśmy się, że jeśli chcesz mi towarzyszyć, to z tym skończysz, pamiętasz?

– A niby jak inaczej mam odciągnąć jego uwagę, kiedy ty będziesz robił to, co masz zrobić i o czym nie chcesz mi powiedzieć? – spytał Antek. – Mogę go wybzykać tak dobrze, że po wszystkim zaśnie jak dziecko, a wtedy nie wiem… Podłożysz mu jakiś podsłuch czy coś?

– Podłożę mu podsłuch czy coś? – powtórzył za nim Gronczewski, unosząc pytająco jedną brew. – Oglądasz za dużo telewizji.

– To co niby mam zrobić?

– Ty? Nic – odparł. – Nie chcę cię widzieć z tym facetem sam na sam dopóki nie będzie to kategorycznie konieczne.

– W takim razie jaki jest plan? – Moskal nie dawał za wygraną. – Powiedz mi cokolwiek.

– Skoro Durow jutro wypływa z Monako, mój plan musi stać się trochę bardziej drastyczny – mruknął gangster i przeniósłszy wzrok na Antka, dodał z przebiegłym uśmiechem: – Ale na pewno włożysz na tę imprezę, co tylko zechcesz. Nawet szmaty dla bab.

Rozdział 2

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Interpol – międzynarodowa organizacja policji pomagająca organom ścigania w walce z wszelkimi formami przestępczości. Działa w 195 krajach. Kieruje się czterema podstawowymi funkcjami, które zapewniają zaawansowaną technologicznie infrastrukturę wsparcia technicznego i operacyjnego w celu umożliwienia policji na całym świecie sprostania wyzwaniom przestępczości XXI wieku.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Interpol, dostęp: 5.10.2023.

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13

Miasto gasnących świateł. Równonoc

ISBN: 978-83-8373-113-1

© Aleksandra Świderska i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Wioletta Cyrulik

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski | pedro_wroclaw | pixabay.com

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek