Życie polskie w dawnych wiekach - Władysław Łoziński - ebook + książka

Życie polskie w dawnych wiekach ebook

Władysław Łoziński

3,6

Opis

W dzienniku zmarłego na emigracji Jana Lechonia znajdujemy opis snu, w którym poeta widział stare ryciny przedstawiające barwne postacie XVII stulecia, husarzy i lisowczyków, a wszystko razem przypominało mu Życie polskie w dawnych wiekach Władysława Łozińskiego. Ten pierwszy w naszej literaturze historycznej całościowy opis staropolskich obyczajów szlacheckich po dziś dzień urzeka barwnością i urodą stylu literackiego, który autor zademonstrował już w Oku proroka czy Skarbie watażki. Współcześni odebrali dzieło Łozińskiego jako swego rodzaju ekspiację za czarny obraz obyczajów nakreślony przez niego w Prawem i lewem. Niczym puchar sarmackiego miodu miało zatrzeć nieco piołunowy smak poprzedniego utworu.
Dzięki temu pięknie i bogato ilustrowanemu wydaniu czytelnik może zajrzeć do siedzib magnaterii oraz zamożnego ziemiaństwa, podziwiać ich „ubiory i splendory”, towarzyszyć im w życiu publicznym i rodzinnym, na co dzień i od święta, a także w podróżach po tak rozległej niegdyś Rzeczypospolitej oraz w wojażach do dalekich krajów.
Z życia polskiego… czerpano podobną otuchę, co z Trylogii Henryka Sienkiewicza. Pokrzepieniu serc służyły bowiem opisy wspaniałych siedzib, jak również rycerskich przewag dawnych Sarmatów. Rozbudzały nadzieję, że kiedyś, podobnie jak to już miało miejsce, Polacy wezmą górę nad sąsiadami, którzy najechali i podzielili ich ojczyznę. Łoziński przypomniał, że Polska nie tylko zawsze stanowiła integralną część Europy, lecz także zapisała piękne karty w dziejach jej kultury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (19 ocen)
6
6
1
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: An­drzej Ba­rec­ki

Wy­bór ilu­stra­cji: Ma­ciej By­li­niak

In­deks: Ja­nusz Ta­zbir.

Zdję­cie na ob­wo­lu­cie: Mi­le­na Zyga, ZA ZA Stu­dio

Ilu­stra­cja na okład­ce: Uro­czy­sty wjazd Mi­cha­ła Ka­zi­mie­rza Ra­dzi­wił­ła do Rzy­mu w 1679 r. Ry­su­nek Ste­fa­na Del­la Bel­li

Ma­te­riał ilu­stra­cyj­ny zo­stał za­czerp­nię­ty z na­stę­pu­ją­cych ksią­żek i źró­deł: Wła­dy­sław Ło­ziń­ski, Po­lni­sches Le­ben in ver­gan­ge­nen Ze­iten, Georg Mül­ler, Mo­na­chium; Wła­dy­sław Ło­ziń­ski, Zy­cie pol­skie w daw­nych wie­kach, H. Al­ten­berg – Gu­bry­no­wicz i Syn, Lwów; Jan Sta­ni­sław By­stroń, Dzie­je oby­cza­jów w daw­nej Pol­sce, wiek XVI-XVII, Pań­stwo­wy In­sty­tut Wy­daw­ni­czy, War­sza­wa; Ma­ria i Bog­dan Su­cho­dol­scy, Pol­ska. Na­ród a sztu­ka, Ar­ka­dy, War­sza­wa; Po­la­ków por­tret wła­sny, red. Ma­rek Ro­stwo­row­ski, Ar­ka­dy, War­sza­wa; Bi­blio­te­ka Na­ro­do­wa, Bi­blio­te­ka Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go, ar­chi­wum Wy­daw­nic­twa Iskry

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two ISKRY, War­sza­wa 2006

Wy­da­nie I 

ISBN 978-83-244-0085-0

Wy­daw­nic­two ISKRY

ul. Smol­na 11, 00-375 War­sza­wa

e-mail:[email protected]

www.iskry.com.pl

Przy­go­to­wal­nia: NO­TUS, War­sza­wa

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

PRZEDMOWA

Jak twier­dzi Ka­rol Ko­sek, naj­lep­szy dziś znaw­ca twór­czo­ści Wła­dy­sła­wa Ło­ziń­skie­go, Zy­cie pol­skie w daw­nych wie­kach wy­wo­ła­ło za­chwyt po­rów­ny­wal­ny z przy­ję­ciem, ja­kie spo­tka­ło Try­lo­gię lubQuo va­dis. Pierw­szą edy­cję tej książ­ki z wrze­śnia 1907 r. roz­ku­pio­no na­tych­miast, bo do 20 li­sto­pa­da. W na­stęp­nym mie­sią­cu uka­za­ło się dru­gie wy­da­nie. Nie­ba­wem też na au­to­ra po­sy­pał się deszcz za­szczy­tów. Jego na­zwi­skiem ochrzczo­no uli­cę Lwo­wa, już 19 paź­dzier­ni­ka 1907 r. Ło­ziń­ski otrzy­mał dy­plom ho­no­ro­we­go oby­wa­te­la sto­li­cy Ga­li­cji, a 18 grud­nia zo­stał po­wo­ła­ny w po­czet ho­no­ro­wych człon­ków To­wa­rzy­stwa Dzien­ni­ka­rzy Pol­skich1. Wszyst­ko to, za­nim się jesz­cze po­ja­wi­ły pierw­sze re­cen­zje w po­waż­niej­szych pe­rio­dy­kach. Jak wi­dać, wy­star­czy­ły en­tu­zja­stycz­ne re­ko­men­da­cje ko­ry­fe­uszy ży­cia umy­sło­we­go Ga­li­cji, któ­rym był ro­ze­słał eg­zem­pla­rze au­tor­skie.

Wśród gra­tu­lu­ją­cych zna­leź­li się przed­sta­wi­cie­le naj­wyż­szych władz Ce­sar­sko-Kró­lew­skiej Aka­de­mii Umie­jęt­no­ści, któ­rej Ło­ziń­ski był czyn­nym człon­kiem już od r. 1890. Win­szo­wał suk­ce­su Sta­ni­sław Es­tre­icher, któ­ry wcze­śniej w imie­niu Ko­mi­te­tu Re­dak­cyj­ne­go En­cy­klo­pe­dii pol­skiej, wy­da­wa­nej przez Aka­de­mię w Kra­ko­wie, za­pro­po­no­wał au­to­ro­wi Pra­wem i le­wem na­pi­sa­nie pra­cy do dzia­łu Hi­sto­ria. En­cy­klo­pe­dia była po­my­śla­na bar­dzo am­bit­nie: mia­ła li­czyć aż 500 ar­ku­szy dru­ku i zo­stać opra­co­wa­na przez oko­ło 150 au­to­rów, naj­wy­bit­niej­szych spe­cja­li­stów re­pre­zen­tu­ją­cych wszyst­kie za­bo­ry. Po­czą­tek edy­cji prze­wi­dy­wa­no na r. 1908. Aż do za­wie­sze­nia dzia­łal­no­ści PAU (1952) sta­ra­no się kon­ty­nu­ować wy­da­wa­nie En­cy­klo­pe­dii. Z za­pla­no­wa­nych 25 to­mów, któ­re mia­ły od­po­wia­dać 19 dzia­łom, uka­za­ło się jed­nak wszyst­kie­go tyl­ko 9 to­mów, obej­mu­ją­cych 6 dzia­łów2.

Ku pew­ne­mu za­kło­po­ta­niu re­dak­cji Ło­ziń­ski, nie cze­ka­jąc na uka­za­nie się pierw­szych to­mów En­cy­klo­pe­dii (wy­szły one do­pie­ro w r. 1912), ale za zgo­dą jej ko­mi­te­tu re­dak­cyj­ne­go, zde­cy­do­wał się ogło­sić Zy­cie pol­skie… jako dzie­ło w peł­ni sa­mo­dziel­ne. W przed­mo­wie do pierw­sze­go wy­da­nia książ­ki tłu­ma­czył czy­tel­ni­kom, że uka­zu­je się „nie na tym miej­scu i nie w ta­kich wa­run­kach, wśród ja­kich po­ja­wić się mia­ła”. Au­tor sta­nął przed ko­niecz­no­ścią wy­bo­ru: „albo ska­zać swo­ją przed­wcze­śnie go­to­wą pra­cę na po­grze­ba­nie w tece, albo ogło­sić ją dru­kiem, do­pó­ki jesz­cze od­po­wia­da współ­cze­sne­mu za­so­bo­wi hi­sto­rycz­no-oby­czaj owych źró­deł”3. Inna spra­wa, że tak­że i w na­stęp­nych edy­cjach Ży­cia pol­skie­go…, któ­re wy­szły jesz­cze za ży­cia Ło­ziń­skie­go (zmarł 20 maja 1913 r.), nie po­czy­nił w pier­wot­nym tek­ście żad­nych zmian, uzu­peł­nień czy po­pra­wek.

Nie wy­da­je się tak­że, aby ma­nu­skrypt Ży­cia… prze­cho­dził przez re­cen­zję we­wnętrz­ną. W każ­dym ra­zie Ło­ziń­ski nie wspo­mi­na o tym w żad­nej z przed­mów, w któ­re był za­opa­trzył ko­lej­ne wy­da­nia książ­ki. Jak wia­do­mo, osta­tecz­ny kształt więk­szo­ści dzieł nie­raz dość znacz­nie od­bie­ga od pier­wot­nie na­kre­ślo­nych kon­spek­tów, zwłasz­cza gdy nie zo­sta­ły one uło­żo­ne przez sa­me­go au­to­ra. Tak było i w przy­pad­ku Ło­ziń­skie­go. Ogło­szo­ny dwa lata przed uka­za­niem się Ży­cia pol­skie­go… planEn­cy­klo­pe­dii za­kła­dał, iż w dzia­le XIV, za­ty­tu­ło­wa­nym Oby­czaj, wie­ki XVI-XVIII zo­sta­ną uję­te w na­stę­pu­ją­cych pięć roz­dzia­łów: ży­cie dwor­skie (1,5 ark.), miesz­ka­nia, ubio­ry, sprzę­ty, ży­cie szlach­ty w domu i poza do­mem (4 ark.), świat szko­lar­ski (1 ark.), ży­cie miesz­czań­skie (1,5 ark.) i wresz­cie ży­cie chłop­skie (2 ark.)4. Tym­cza­sem Ło­ziń­ski zu­peł­nie in­a­czej po­dzie­lił swą książ­kę, któ­ra no­ta­be­ne li­czy cir­ca 18, a nie, jak wy­ni­ka­ło­by z kon­spek­tu, 10 ar­ku­szy.

W roz­dzia­le pierw­szym (Zam­ki i pa­ła­ce) opi­sał sie­dzi­by i dwo­ry ary­sto­kra­cji, w dru­gim (Dwo­ry i dwor­ki) szla­chec­kie do­mo­stwa, w trze­cim (Ubio­ry i splen­do­ry) stro­je oraz klej­no­ty ma­gna­tem, kar­ma­zy­nów i za­moż­niej­sze­go zie­miań­stwa. Roz­dział koń­co­wy (Dom i świat) po­świę­cił ży­ciu ro­dzin­ne­mu, przy­ję­ciom i ban­kie­tom, spo­so­bo­wi spę­dza­nia wol­ne­go cza­su, wresz­cie po­dró­żom po kra­ju i wy­jaz­dom za gra­ni­cę. Oby­cza­jem miesz­czań­skim, a tym bar­dziej chłop­skim, w ogó­le się nie za­jął, śro­do­wi­skiem „ża­ków” tyl­ko ubocz­nie, głów­nie przez pry­zmat strat i ko­rzy­ści, któ­re przy­no­si­ły wy­jaz­dy na obce uni­wer­sy­te­ty.

O ile jed­nak re­cen­zen­ci wy­ty­ka­li Ło­ziń­skie­mu po­mi­nię­cie „ple­bej­skie­go” świa­ta, to ża­den z nich nie zwró­cił uwa­gi na tak ra­dy­kal­ne od­stą­pie­nie od „kon­spek­tu” za­war­te­go w pro­gra­mie AU. A prze­cież re­cen­zji tych uka­za­ło się spo­ro, i to za­rów­no w pi­smach co­dzien­nych, jak i w na­uko­wo-li­te­rac­kich mie­sięcz­ni­kach czy kwar­tal­ni­kach, po po­ja­wie­niu się pierw­szych wy­dań, a więc w la­tach 1907-1908, i po uka­za­niu się ozdob­nej luk­su­so­wej edy­cji w r. 19125. Lwia część była pi­sa­na w sty­lu, w ja­kim dziś re­cen­zji ra­czej nie zwy­kło się pi­sać. Spro­wa­dza­ły się bo­wiem w głów­nej mie­rze do mniej lub bar­dziej grun­tow­ne­go stresz­cze­nia za­war­to­ści dzie­ła, prze­ty­ka­ne­go kom­ple­men­ta­mi. Nie­mal wszy­scy re­cen­zen­ci po­wta­rza­li z apro­ba­tą koń­co­wą re­flek­sję Ło­ziń­skie­go o tym, iż w rze­czy­wi­sto­ści gra­ni­ca mię­dzy świa­tem sta­ro­pol­skim a obec­nym po­zo­sta­ła płyn­na „i nie by­ło­by to może nie­wdzięcz­ne za­da­nie dla hi­sto­rycz­ne­go ba­da­cza-psy­cho­lo­ga wy­ka­zac, jak tej prze­szło­ści je­ste­śmy już da­le­cy i jak jesz­cze bli­scy”6. Po uważ­nej lek­tu­rze wszyst­kich re­cen­zji zna­la­złem w nich za­le­d­wie kil­ka po­waż­niej­szych za­strze­żeń dość nie­rów­nej wagi. Pierw­sze z nich do­ty­czy fak­tu, że książ­ka Ło­ziń­skie­go przy­no­si mniej, ani­że­li obie­cu­je jej ty­tuł. Au­tor za­jął się bo­wiem głów­nie świa­tem szla­chec­kim, brak na­to­miast uka­za­nia „ jak wy­glą­dał, żył i my­ślał pol­ski chłop i rze­mieśl­nik”, co za­uwa­żył Mi­chał Ja­nik w r. 19077. Po­dob­ną opi­nię znaj­du­je­my u Alek­san­dra Bruck­ne­ra, któ­ry choć na­zwał książ­kę Ło­ziń­skie­go mi­strzow­skim ob­ra­zem, to jed­nak przy­zna­wał, iż, jest to wła­ści­wie «ży­cie pań­skie sie­dem­na­sto­wiecz­ne^. Au­tor in­nych warstw albo wca­le nie ty­kał, albo mało je uwzględ­niał”8. To samo, po prze­szło pół wie­ku, wy­tknie Ło­ziń­skie­mu Ire­na Tur­nau, pi­sząc, że na­szki­co­wa­ny przez nie­go ob­raz oby­cza­jów sta­ro­pol­skich „do­ty­czy je­dy­nie ma­gna­tów i za­moż­niej­szej szlach­ty, nie wspo­mi­na się na­wet o tym, że ist­nie­li w daw­nej Pol­sce tak­że miesz­cza­nie i chło­pi”9. Ich po­mi­nię­cie było tym bar­dziej dziw­ne, iż Ło­ziń­ski na­le­żał do wiel­bi­cie­li, chwi­la­mi na­wet bez­kry­tycz­nych, kul­tu­ry miesz­czań­skiej. W Pra­wem i le­wem sta­le prze­ciw­sta­wiał ją oby­cza­jom szla­chec­kim, któ­rym nie szczę­dził słów na­ga­ny. Pod tym wzglę­dem Ki­to­wicz gó­ru­je zde­cy­do­wa­nie nad Ło­ziń­skim, sko­ro „oby­cza­jom chłop­skim” za­mie­rzał po­świę­cić osob­ny roz­dział. (Pra­cę nad nim prze­rwa­ła śmierć ple­ba­na z Rze­czy­cy).

Z taką po­sta­wą au­to­ra wią­zał się ści­śle wy­su­nię­ty przez Ja­ni­ka za­rzut po­mi­nię­cia ujem­nych cech kul­tu­ry, któ­rą dziś na­zwa­li­by­śmy sar­mac­ką. A mia­no­wi­cie pa­no­sze­nia się za­bo­bo­nów i fa­na­ty­zmu przy po­zo­rach nie­zmier­nej bo­go­boj­no­ści. Zda­niem kry­ty­ka nad umy­sło­wo­ścią szla­chec­ką pa­no­wał „kań­czug, wia­ra w cza­ry i ka­len­da­rze z gu­sła­mi” oraz „w klam­kę pań­ską”, przez co umy­sło­wośc ta mu­sia­ła sta­wać się „cu­dac­ką, nie­do­brą i bar­ba­rzyń­ską”. No­ta­be­ne Ja­nik, li­be­rał i wol­no­my­śli­ciel, sta­le skłó­co­ny z wła­dza­mi szkol­ny­mi, był tak­że na­der ak­tyw­nym dzia­ła­czem po­li­tycz­nym (m.in. jako czło­nek Pol­skie­go Stron­nic­twa Po­stę­po­we­go10), co mu­sia­ło wpły­wać na ostrość jego są­dów i kie­ru­nek kry­ty­ki.

Trud­no wszak­że nie przy­znać pew­nej ra­cji jego wy­wo­dom. Nie skło­ni­ły jed­nak Ło­ziń­skie­go do po­czy­nie­nia ja­kich­kol­wiek zmian w tek­ście, już to dla­te­go, że wy­ma­ga­ły­by one du­że­go wkła­du pra­cy pi­sar­skiej, już to z uwa­gi na fakt, iż Ży­cie pol­skie… w swym bar­dziej spra­wie­dli­wie roz­dzie­la­ją­cym świa­tła i cie­nie kształ­cie nie zy­ska­ło­by tak wie­lu zwo­len­ni­ków po obu stro­nach po­li­tycz­nej ba­ry­ka­dy. A tym­cza­sem, jak słusz­nie przy­po­mi­na Ko­sek, z jed­na­ko­wą apro­ba­tą od­czy­ty­wa­li je za­rów­no po­stę­po­wi, jak i kon­ser­wa­tyw­ni kry­ty­cy. Pierw­si wi­dzie­li w książ­ce Ło­ziń­skie­go „su­ro­wy, lecz słusz­ny sąd nad prze­szło­ścią” oraz „po­sęp­ne me­men­to dla te­raź­niej­szo­ści”, stwier­dza­jąc z sa­tys­fak­cją, że Ło­ziń­ski „wię­cej nam grze­chów niż cnót szla­chec­kich od­sła­nia”. Dru­dzy na­to­miast uj­rze­li w Ży­ciu pol­skim. apo­te­ozę świet­nej prze­szło­ści Pol­ski szla­chec­kiej, a za­ra­zem ro­dzaj eks­pia­cji „za po­nu­ry ob­raz szla­chec­kie­go pań­stwa” za­war­ty w Pra­wem i le­wem11.

Tak czy in­a­czej w żad­nym z wy­dań Ży­cia pol­skie­go… nie zna­la­zła się kart­ka, na któ­rej Ło­ziń­ski wy­ra­ził swój wy­so­ce kry­tycz­ny osąd o sar­ma­ty­zmie. Czy­ta­my na niej m.in., że próż­niac­two, ów głów­ny rys ży­cia szla­chec­kie­go, było za­sad­ni­czą przy­czy­ną wszyst­kich na­szych wad, a na­wet i sa­me­go upad­ku Rze­czy­po­spo­li­tej. Kart­ka ta mia­ła zo­stać włą­czo­na do trze­ciej edy­cji (1912) Ży­cia., lecz au­tor osta­tecz­nie zre­zy­gno­wał z tego za­mia­ru. Za­cho­wa­ła się w Ar­chi­wum Bi­blio­te­ki Ja­giel­loń­skiej, gdzie od­na­lazł ją Ko­sek12.

Na ła­mach „Pa­mięt­ni­ka Li­te­rac­kie­go” An­to­ni Pro­cha­ska wy­ty­kał Ło­ziń­skie­mu brak ści­ślej­szej ko­re­la­cji opi­sy­wa­nych zja­wisk oby­cza­jo­wych z kon­kret­ny­mi da­ta­mi czy choć­by epo­ka­mi13. Po 20 la­tach po­dob­ny za­rzut pod­nie­sie (i roz­wi­nie) Wła­dy­sław Ko­nop­czyń­ski, któ­ry rów­nież Ja­no­wi Sta­ni­sła­wo­wi By­stro­nio­wi za­rzu­cił, iż „robi uogól­nie­nia na ob­sza­rze kil­ku wie­ków, nie za­zna­cza­jąc wy­raź­nie, któ­re ob­ja­wy na­le­żą do któ­rej epo­ki, dla­te­go w jego książ­ce nie wi­dać wła­ści­wych Dzie­jów [oby­cza­jów] zmie­nia­ją­cych się w cza­sie”14.

Pro­cha­ska miał tak­że za złe Ło­ziń­skie­mu, iż pa­nu­ją­ce na Rusi sto­sun­ki, tak pla­stycz­nie opi­sa­ne w Pra­wem i le­wem, zbyt czę­sto prze­no­si na te­ren ca­łej Rze­czy­po­spo­li­tej. Pod tym wzglę­dem zresz­tą Ży­cie pol­skie… jest od stro­ny pod­sta­wy źró­dło­wej, czer­pa­nej w znacz­nym stop­niu z akt grodz­kich i ziem­skich czy po­sta­no­wień sej­mi­ko­wych Rusi Czer­wo­nej, po­nie­kąd wtór­ne w sto­sun­ku do Pra­wem i le­wem. Au­tor nie­wie­le się chy­ba prze­jął tym za­rzu­tem, po­dob­nie jak i przy­to­cze­niem przez Pro­cha­skę licz­nych ustaw an­ty­zbyt­ko-wych, wy­da­wa­nych przez sejm szla­chec­ki, co oba­la­ło jego tezę, ja­ko­by w Rze­czy­po­spo­li­tej nie ist­nia­ły tak po­spo­li­te w in­nych pań­stwach le­ges sump­tu­aria15. Jak jed­nak wy­ni­ka i z mo­ich ba­dań, ra­cję miał w tym przy­pad­ku ra­czej Ło­ziń­ski. Ano­ni­mo­wy au­tor pi­sał bo­wiem w r. 1607 wprost, że usta­wa an­ty­zbyt­ko­wa, taka jak gdzie in­dziej ist­nie­je, przy­da­ła­by się i w Pol­sce „ jeno w ta­kiej wol­no­ści szla­chec­kiej z trud­no­ścią przy­szło­by usta­no­wić ją”16.

Re­cen­zen­ci, za­fa­scy­no­wa­ni barw­no­ścią na­kre­ślo­nej przez Ło­ziń­skie­go pa­no­ra­my oraz ma­low­ni­czo­ścią jego sty­lu, nie zwra­ca­li wszak­że więk­szej uwa­gi na ta­kie czy inne po­tknię­cia. Nie­po­trzeb­nie więc, uprze­dza­jąc wszel­kie ewen­tu­al­ne ata­ki i zo­ilo­we kry­ty­ki, pi­sał w li­ście do hi­sto­ry­ka sztu­ki i pro­fe­so­ra UJ Ma­ria­na So­ko­łow­skie­go (1839-1911): „Ja sam bar­dzo nie­kon­tent je­stem z tej ksią­żecz­ki [to jest z Ży­cia pol­skie­go…], jak Czci­god­ny Pan wiesz, po­wsta­ła ona wsku­tek pod­ję­cia się prze­ze mnie w sła­bej czy lek­ko­myśl­nej chwi­li za­da­nia, przy któ­rym po­dyk­to­wa­no mi z góry te­mat, ter­min i ob­ję­tość, a po­ja­wi­ła się dru­kiem w chwi­li znie­cier­pli­wie­nia, kie­dy po trzy­krot­nym od­ra­cza­niu ter­mi­nu pu­bli­ka­cji stra­ci­łem wresz­cie wia­rę, aby się do­cze­ka­ła ogło­sze­nia w ta­kiej jesz­cze po­rze, w któ­rej sta­ła na wy­so­ko­ści źró­deł”17.

Wbrew tym za­strze­że­niom, nie w peł­ni chy­ba szcze­rym, Le­onard Lep­szy chwa­lił Ży­cie pol­skie… w sty­lu, ja­kie­go zwykł był w tym dzie­le uży­wać i sam jego au­tor. „Nie­zrów­na­na książ­ka – pi­sał Lep­szy. – Z ja­kim­że ani­mu­szem iście szla­chec­kim na­pi­sa­na! Cóż za roz­ma­itość te­ma­tów, jak wy­bor­ne uchwy­ce­nie cha­rak­te­ry­sty­ki prze­szło­ści.

Jak w ka­lej­do­sko­pie prze­su­wa­ją się przed nami daw­ne zam­ki i pa­ła­ce, dwo­ry i dwor­ki, ubio­ry szla­chec­kie i splen­do­ry, dom i świat nasz szcze­rze pol­ski, ale już nie­po­wrot­nie na­le­żą­cy do prze­szło­ści.

Au­tor to do­świad­czo­ny, wie­dzy wiel­kiej, zwłasz­cza je­śli rzecz idzie o w. XVII. Wia­do­mo­ści z ży­cia szla­chec­kie­go mnó­stwo. […] Z au­to­rem moż­na się cza­sa­mi nie zgo­dzie. Moż­na nie po­dzie­lać jego zda­nia, kie­dy pi­sze z lek­ce­wa­że­niem np. o re­zul­ta­tach ba­dań nad ar­chi­tek­tu­rą drew­nia­ną w Pol­sce. Toć jed­nak nie prze­szka­dza, że książ­kę na­pi­sa­ną z nie­po­spo­li­tym ta­len­tem pi­sar­skim nie czy­ta się, ale chło­nie od po­cząt­ku aż do ostat­niej stro­ni­cy. […]

Pan Ło­ziń­ski ma swój styl wła­sny ro­do­wi­ty, któ­rym opo­wia­da tak, jak gdy­byś miał przed sobą wprost z XVII-go w. wzię­te­go bra­ta szlach­ci­ca, któ­ry opo­wia­da do­brze zwi­dzia­ne [?] są­siedz­kie zwy­cza­je, o któ­rych mówi we­dług po­trze­by i hu­mo­ru, swa­wol­nie lub ru­basz­nie, to znów gład­ko i uczci­wie. Au­tor sta­ra się być szcze­rym. Mówi nie tyl­ko o za­le­tach, mówi i o wa­dach, a tych było dużo, zda się zbyt dużo, sko­ro tego ży­cia szla­chec­kie­go tak smut­ny był ko­niec.

[…] Ko­bie­ta, sa­lon pol­ski, ty­tu­ły, po­je­dyn­ki, tań­ce, we­se­la i po­grze­by, bie­sia­dy i są­siedz­kie fi­gle, za­ba­wy ry­cer­skie i my­śli­stwo, po­dró­że po kra­ju i za gra­ni­cą, wszyst­ko to zaj­mu­je nie­sły­cha­nie, bo daje nam złu­dze­nie praw­dy i od­no­si­my wra­że­nie, jak gdy­by au­tor żył w tych wie­kach i o nich opo­wia­dał”18.

Do­dat­ko­wym wa­lo­rem książ­ki była zna­ko­mi­ta opra­wa ilu­stra­cyj­na, w któ­rą za­słu­żo­ny księ­garz lwow­ski Al­fred Al­ten­berg (1877 – 1924) za­opa­trzył był edy­cję z r. 1912. Jej kli­sze, za­cho­wa­ne w Dru­kar­ni im. W. L. An­czy­ca, wy­ko­rzy­sta­no jesz­cze w wy­da­niu Ży­cia pol­skie­go… z r. 1958. Przed I woj­ną świa­to­wą ko­lej­ne edy­cje tej książ­ki były tło­czo­ne w dru­kar­ni na­le­żą­cej do Ło­ziń­skie­go. W po­dob­ną luk­su­so­wą opra­wę wy­po­sa­żył Al­ten­berg dzie­ła Ka­zi­mie­rza Chłę­dow­skie­go, Ilia­dę z ilu­stra­cja­mi Wy­spiań­skie­go czyKró­la Du­cha w kom­plet­nym wy­da­niu Jana Gwal­ber­ta Paw­li­kow­skie­go. Więk­szość tych prac była tak­że dru­ko­wa­na u Wła­dy­sła­wa Ło­ziń­skie­go. Dru­kar­nia była jego wła­sno­ścią od 1 stycz­nia r. 1877 i za­trud­nia­ła (w r. 1890) aż 25 dru­ka­rzy i 6 uczniów, przy­no­sząc wła­ści­cie­lo­wi spo­re do­cho­dy. Ło­ziń­ski był w ogó­le czło­wie­kiem bo­ga­tym, dzię­ki cze­mu mógł zgro­ma­dzić spo­re zbio­ry dzieł sztu­ki, zwłasz­cza z za­kre­su ma­lar­stwa, rzeź­by, ma­kat i wy­ro­bów złot­ni­czych. Dla­te­go też An­to­ni Knot za­li­czył je w Bjl­skim słow­ni­ku bio­gra­ficz­nym do „naj­cen­niej­szych ko­lek­cji pry­wat­nych w za­bo­rze au­striac­kim”19. To­wa­rzy­szy­ła temu bo­ga­ta bi­blio­te­ka. W r. 1886 Ło­ziń­ski na­był zaś ma­ją­tek ziem­ski w Kuń­kow­cach nad Sa­nem w Prze­my­skiem. Mógł więc do­sko­na­le wy­dać Ży­cie pol­skie… wła­snym sump­tem, na czym by fi­nan­so­wo na pew­no nie stra­cił.

Tak wła­śnie po­stą­pił w przy­pad­ku Pra­wem i le­wem.

Wzglę­dy ko­mer­cyj­ne spra­wia­ły, że wy­da­niom luk­su­so­wym (a więc z na­tu­ry rze­czy nie­ta­nim) Ży­cia pol­skie­go… to­wa­rzy­szy­ły skrom­niej­sze edy­cje, nie­któ­re po­zba­wio­ne na­wet ilu­stra­cji oraz tło­czo­ne na nie­mal­że ga­ze­to­wym pa­pie­rze. Wy­star­czy po­rów­nać choć­by wspa­nia­łą edy­cję z r. 1912 z wy­da­niem, któ­re ten­że Al­ten­berg oraz Gu­bry­no­wicz i syn ogło­si­li w r. 1921 (czy­li za­raz po za­koń­cze­niu dzia­łań wo­jen­nych na zie­miach pol­skich) we Lwo­wie. A tak­że z wy­da­niem pa­ry­skim Ży­cia pol­skie­go… z r. 1940. Jak rów­nież z edy­cją pa­le­styń­ską (1946), któ­rą za­wdzię­cza­my Sek­cji Wy­daw­ni­czej Jed­no­stek Woj­ska na Środ­ko­wym Wscho­dzie. Jest ono za­opa­trzo­ne w Ob­ja­śnie­nia wy­ra­zów ob­cych oraz w ilu­stra­cje wzię­te z nie­miec­kie­go prze­kła­du dzie­ła Ło­ziń­skie­go.

Uka­zał się on w Mo­na­chium w r. 1918 pod ty­tu­łem Po­lni­sches Le­ben in ver­gan­ge­nen Ze­iten, w ra­mach „Po­lni­sche Bi­blio­thek”, za­ło­żo­nej tam przez po­etę, wy­daw­cę i me­ce­na­sa sztu­ki, Wła­dy­sła­wa Au­gu­sta Ko­ściel­skie­go (1886-1933) oraz Alek­san­dra Gut­tre­go (1877-1955), tłu­ma­cza, kry­ty­ka i znaw­cę li­te­ra­tu­ry nie­miec­kiej. Gut­tre­mu za­wdzię­cza­my tak­że prze­kład Ży­cia pol­skie­go… na nie­miec­ki. Ob­szedł się on zresz­tą dość bez­ce­re­mo­nial­nie z ory­gi­na­łem: w wie­lu miej­scach po­skra­cał ra­dy­kal­nie tekst, usu­wa­jąc zwłasz­cza wszyst­kie trud­ne do prze­kła­du cy­ta­ty po­etyc­kie. Tłu­ma­cze­niu brak jest ja­kiej­kol­wiek przed­mo­wy, któ­ra by po­wia­da­mia­ła o po­czy­nio­nych zmia­nach.

W swym su­mien­nym ze­sta­wie­niu Ko­sek do­li­czył się do r. 1969 aż 18 wy­dań Ży­cia pol­skie­go…20, do któ­rych na­le­ży do­dać wspo­mi­na­ne już je­ro­zo­lim­skie z r. 1946. Co naj­mniej pięć z nich wy­szło za gra­ni­cą. Trud­no okre­ślić na­kła­dy, po­nie­waż tyl­ko w Pol­sce Lu­do­wej po­da­wa­no je na me­trycz­kach ksią­żek (trzy po­wo­jen­ne wy­da­nia uka­za­ły się w łącz­nym na­kła­dzie 35 000 eg­zem­pla­rzy). Pod wzglę­dem licz­by wzno­wień nie mogą więc kon­ku­ro­wać z Ło­ziń­skim inne po­zy­cje po­świę­co­ne kul­tu­rze sta­ro­pol­skiej, ta­kie jak Dzie­je oby­cza­jów By­stro­nia (do­tych­czas pięć wy­dań), Dzie­je kul­tu­ry pol­skiej Bruck­ne­ra (do­tąd pięć edy­cji), nie mó­wiąc już o En­cy­klo­pe­dii sta­ro­pol­skiej te­goż au­to­ra (za­le­d­wie dwa wy­da­nia).

Co za­de­cy­do­wa­ło o tej wy­jąt­ko­wej po­pu­lar­no­ści Ży­cia pol­skie­go…? Nie­wąt­pli­wie w ja­kimś stop­niu barw­ność sty­lu, zro­zu­mia­ła u czło­wie­ka, któ­ry pi­sy­wał tak­że uda­ne po­wie­ści hi­sto­rycz­ne (Oko pro­ro­ka, Skarb wa­taż­ki). Be­le­try­sty­ka i dzia­łal­ność na­uko­wa były to w twór­czo­ści Ło­ziń­skie­go dwie dzie­dzi­ny „wza­jem­nie się uzu­peł­nia­ją­ce”21. Nie bez zna­cze­nia po­zo­sta­wał dar syn­te­zy, umie­jęt­ność pa­no­ra­micz­ne­go przed­sta­wie­nia oby­cza­jów szlach­ty pol­skiej. Zda­niem Ire­ny Tur­nau wła­śnie „su­ge­styw­ny ob­raz barw­ne­go ży­cia ma­gna­tów” był przy­czy­ną nie­zwy­kłej po­pu­lar­no­ści książ­ki Ło­ziń­skie­go, któ­rą (po­dob­nie jak Try­lo­gię) pi­sa­no „ku po­krze­pie­niu serc”. Po pio­łu­no­wej se­rii po­nu­rych hi­sto­rii za­pre­zen­to­wa­nych w Pra­wem i le­wem otrzy­my­wa­no po­nie­kąd „od­trut­kę”, coś w ro­dza­ju kie­li­cha sta­ro­pol­skie­go mio­du. Po r. 1939 czy­tel­ni­kom na emi­gra­cji mu­siał od­po­wia­dać ma­low­ni­czy ob­raz daw­nej Pol­ski oraz dy­wa­ga­cje nad przy­czy­na­mi jej upad­ku.

Po­nie­waż Ło­ziń­ski, po­dob­nie jak w Pra­wem i le­wem, oparł się na póź­niej za­gi­nio­nych lub dziś nie­do­stęp­nych źró­dłach hi­sto­rycz­nych, więc na wie­le jego usta­leń po­wo­łu­ją się tak­że współ­cze­śni nam ba­da­cze. Ko­sek przy­po­mi­na, że wy­jąt­ki z Zy­cia pol­skie­go. „wcie­la­no do wy­pi­sów dla szkół śred­nich” od r. 1911 do 192922. Do­daj­my tak­że, że i do wy­pi­sów Kul­tu­ra pol­ska, pa­ro­krot­nie wy­da­wa­nych pod re­dak­cją co­raz to in­nych osób. Ob­szer­ne frag­men­ty Ży­cia pol­skie­go… zna­la­zły się tak­że w anek­sach do Wy­bo­ru po­ezyj Wa­cła­wa Po­toc­kie­go opra­co­wa­ne­go przez Sta­ni­sła­wa Adam­czew­skie­go23.

Za­ry­sy dzie­jów pol­skiej kul­tu­ry i oby­cza­jów nie mają ja­koś szczę­ścia do prze­kła­dów na ję­zy­ki obce. Je­dy­nie tłu­ma­czo­ne na nie­miec­ki frag­men­ty książ­ki zło­żo­nej do dru­ku przez Bruck­ne­ra na krót­ko przed jego śmier­cią (1939) do­cze­ka­ły się dru­ku po wie­lu la­tach i to tyl­ko w pol­skich cza­so­pi­smach24. Ob­szer­ny tom Bog­da­na Su­cho­dol­skie­go prze­ło­żo­ny na kil­ka, ję­zy­ków trud­no uznać za dzie­ło w peł­ni uda­ne25. Z twór­czo­ści Ło­ziń­skie­go prze­tłu­ma­czo­ne zo­sta­ło tyl­ko Ży­cie pol­skie.. W przed­mo­wie doPra­wem i le­wem ra­czej da­rem­nie za­chę­cam wschod­nich są­sia­dów do prze­kła­du tego dzie­ła26. Ło­ziń­ski, naj­nie­słusz­niej zresz­tą, zy­skał tam bo­wiem opi­nię pol­skie­go na­cjo­na­li­sty. Ju­rij An­dru­cho­wycz okre­śla Pra­wem i le­wem jako dzie­ło ten­den­cyj­ne, „bo na­pi­sa­ne z ty­po­wo pol­skim skrzy­wie­niem”27. W wy­da­nej w r. 1995 ukra­iń­skiej en­cy­klo­pe­dii hi­sto­rycz­nej Isa­je­wycz pi­sze, że Ło­ziń­ski ten­den­cyj­nie prze­krę­cał cy­ta­ty, zwłasz­cza w tłu­ma­czo­nych przez sie­bie źró­dłach hi­sto­rycz­nych. Gło­sił po­chwa­łę „mi­sji cy­wi­li­za­cyj­nej” peł­nio­nej przez pol­ską szlach­tę i pa­try­cjat na zie­miach ukra­iń­skich, cze­mu nie­rzad­ko prze­czą ze­bra­ne przez nie­go ma­te­ria­ły28. Tak więc szan­se na ukra­iń­ski prze­kład Ży­cia pol­skie­go… są ra­czej ni­kłe.

War­to w tym miej­scu przy­po­mnieć, iż zgo­ła od­mien­ne­go w tej ma­te­rii zda­nia była pe­ere­low­ska cen­zu­ra, tak prze­cież wy­czu­lo­na na wszyst­ko, co mo­gło­by ob­ra­zić na­szych wschod­nich są­sia­dów. W oba­wie przed ich re­ak­cją wy­ci­na­no całe frag­men­ty Dzie­jów oby­cza­jów By­stro­nia, za­wie­ra­ją­ce nie­przy­chyl­ne sądy o Ko­za­kach czy Mo­skwie (jako pań­stwie) i Mo­ska­lach. Nie oszczę­dza­no na­wet tek­stów źró­dło­wych, usu­wa­jąc m.in. z Pol­skiej sa­ty­ry miesz­czań­skiej wier­sze do­ty­czą­ce Ko­za­ków. W pa­mięt­ni­kach Hen­ry­ka Ka­mień­skie­go (1813-1866) do­ko­na­no aż 26 in­ge­ren­cji, wy­ci­na­jąc w wy­da­niu z r. 1977 te wszyst­kie frag­men­ty, w któ­rych au­tor wy­ra­żał się ujem­nie o „Mo­ska­lach” i ich pań­stwie29. Tym­cza­sem za­rów­no w Pra­wem i le­wem (edy­cja z r.

1957), jak i trzy­krot­nie w PRL wzna­wia­nym Ży­ciu pol­skim. (1959, 1964, 1969) nie do­ko­na­no żad­nych in­ge­ren­cji cen­zu­ral­nych. A to chy­ba o czymś świad­czy!

Pol­scy re­cen­zen­ci mie­li za złe au­to­ro­wi brak in­dek­su rze­czo­we­go, któ­re­go Ży­cie pol­skie… nig­dy się nie do­cze­ka­ło. Co cie­ka­we, nikt nie upo­mi­nał się o in­deks osób, do­da­wa­ny tyl­ko do nie­któ­rych wy­dań (1907, 1958, 1964, 1969). Nie wy­ty­ka­no tak­że bra­ku przy­pi­sów; w przed­mo­wie do trze­cie­go wy­da­nia Ło­ziń­ski przy­zna­wał wpraw­dzie, że „za­opa­trze­nie tek­stu w noty i cy­ta­ty” (?) było pro­gra­mem wspo­mnia­ne­go wy­daw­nic­twa (to jest Hi­sto­rii oby­cza­jów), choć chcia­no je ogra­ni­czyć je­dy­nie do naj­nie­zbęd­niej­szych. „W obec­nym wy­da­niu tej pra­cy apa­ra­tu not i cy­ta­tów nie ma”, m.in. dla­te­go że „zbyt czę­sto już sam ty­tuł ja­kie­goś źró­dła wy­ma­gał­by był wię­cej miej­sca, niż go za­wie­ra w książ­ce szcze­gół zeń za­czerp­nię­ty”30. W po­dob­ny spo­sób, mia­no­wi­cie bez od­sy­ła­czy, były w II Rze­czy­po­spo­li­tej wy­da­wa­ne pra­ce Glo­ge­ra31, Bruck­ne­ra czy By­stro­nia trak­tu­ją­ce o dzie­jach kul­tu­ry i oby­cza­jów. Po dziś dzień zresz­tą są one wzna­wia­ne bez ja­kich­kol­wiek od­sy­ła­czy. Współ­cze­śni nam ba­da­cze dzie­jów kul­tu­ry po­szli już od­mien­nym tro­pem, o czym świad­czą choć­by pra­ce Ma­rii Bo­guc­kiej czy Zbi­gnie­wa Ku­cho­wi­cza, a ostat­nio Oby­cza­je pol­skie od śre­dnio­wie­cza do cza­sów nam współ­cze­snych pod re­dak­cją An­drze­ja Chwal­by (War­sza­wa 2004).

Jak wiel­kie trud­no­ści dla przy­szłych edy­to­rów i od­bior­ców stwa­rza prak­ty­ko­wa­ny przez Ło­ziń­skie­go, Bruck­ne­ra czy By­stro­nia sys­tem „bez­od­sy­ła­czo­wy”, może się prze­ko­nać snad­nie każ­dy, kto weź­mie na sie­bie trud za­opa­trze­nia daw­nych ksią­żek w owe „fus­snot­ki”. Prze­ko­na­łem się o tym i ja, wy­da­jąc w r. 2004 wspo­mi­na­ne już Pra­wem i le­wem. Do­dat­ko­wą trud­ność spra­wia fakt, iż wie­lu daw­niej­szych au­to­rów przy­ta­cza­ło tek­sty źró­dło­we z pa­mię­ci, prze­krę­ca­jąc nie­mi­ło­sier­nie na­wet wier­sze Ko­cha­now­skie­go, Kra­sic­kie­go czy Mic­kie­wi­cza. Sta­ra to tra­dy­cja, się­ga­ją­ca aż XVI w., kie­dy zwłasz­cza wer­se­ty Pi­sma Świę­te­go przy­ta­cza­no z pa­mię­ci. Po­nad­to Ło­ziń­ski opie­rał się na XIX-wiecz­nych wy­da­niach sta­ro­pol­skich pi­sa­rzy, jak­że da­le­kich nie­raz od po­praw­no­ści. Tu zresz­tą wy­ni­ka po­waż­ny dy­le­mat dla współ­cze­sne­go wy­daw­cy, a mia­no­wi­cie jak prze­pro­wa­dzać emen­da­cję błęd­nie cy­to­wa­nych tek­stów: po­zo­sta­wiać czę­ścio­wo błęd­ną wer­sję au­to­ra, a w przy­pi­sach umiesz­czać po­praw­ki, czy też od razu za­mie­niać tekst na wła­ści­wy. Moim skrom­nym zda­niem pierw­szy spo­sób obo­wią­zu­je ra­czej przy edy­cji śre­dnio­wiecz­nych rę­ko­pi­sów, na­to­miast wzna­wia­jąc pra­ce hi­sto­rycz­no­li­te­rac­kie, po­wsta­łe w XIX, XX stu­le­ciu, po­win­no się da­wać wy­łącz­nie po­praw­ny tekst, za­czerp­nię­ty z tego wy­da­nia, któ­re uwa­ża­my za wzo­ro­we. Uprze­dza­jąc o tym oczy­wi­ście czy­tel­ni­ków.

Po ist­nym fe­sti­wa­lu re­cen­zyj­nym, jaki miał miej­sce w la­tach 1907-1908 i 1912, Ży­cie pol­skie… prze­sta­ło się cie­szyć za­in­te­re­so­wa­niem re­cen­zen­tów. Mil­cze­niem kwi­to­wa­no jego ko­lej­ne edy­cje, i to za­rów­no w II Rze­czy­po­spo­li­tej, jak i okre­sie Pol­ski Lu­do­wej32. Była tosui ge­ne­ris czar­na nie­wdzięcz­ność, sko­ro za­rów­no By­stroń i Bruck­ner, jak po r. 1945 Ku­cho­wicz, Bo­guc­ka oraz ni­żej pod­pi­sa­ny ca­ły­mi gar­ścia­mi czer­pa­li z Ło­ziń­skie­go barw­ne opo­wie­ści, trak­tu­jąc je jako zna­ko­mi­tą in­kru­sta­cję swo­ich stu­diów na te­mat sta­ro­pol­skiej oby­cza­jo­wo­ści. An­drzej Za­jącz­kow­ski za­li­czył wręcz Pra­wem i le­wem, jak i Ży­cie pol­skie. Ło­ziń­skie­go, do po­zy­cji, któ­re obec­nie nie mają żad­nej ra­cji bytu. Są to bo­wiem stu­dia „ma­te­ria­ło­wo-kom­pi­la­cyj­ne”, upo­rząd­ko­wa­ne nie we­dług kry­te­riów me­to­do­lo­gicz­nych, lecz zu­peł­nie in­nych, „czę­sto zgo­ła przy­pad­ko­wych”33. Re­cen­zent-so­cjo­log nie­świa­do­mie na­wią­zy­wał do lek­ce­wa­żą­cej oce­ny Hen­ry­ka Ba­ry­cza, któ­ry twier­dził, iż Ży­cie pol­skie… głów­nie szla­chec­kie jest „nie za­wsze me­to­dycz­nie po­praw­ne”34. Za­jącz­kow­ski ob­ło­żył zresz­tą swo­istą ana­te­mą wszyst­kie pra­ce do­ty­czą­ce oby­cza­jo­wo­ści sta­ro­pol­skiej. Pod wpły­wem so­cja­li­stycz­nej rze­czy­wi­sto­ści są one spy­cha­ne do tej sa­mej ka­te­go­rii, co za­in­te­re­so­wa­nia ży­ciem Eski­mo­sów. „Pol­ski feu­da­lizm stał się dzi­siaj eg­zo­ty­ką”, czy­ta­my w re­cen­zji Za­jącz­kow­skie­go.

Tej przed­wcze­snej i pod­szy­tej po­li­tycz­nym ko­niunk­tu­ra­li­zmem oce­nie za­da­ły kłam licz­ne wzno­wie­nia prac nie tyl­ko Ło­ziń­skie­go, ale i By­stro­nia, Glo­ge­ra czy Bruck­ne­ra, tej wła­śnie oby­cza­jo­wo­ści po­świę­co­ne. A i sam Za­jącz­kow­ski za­mie­ścił Ży­cie pol­skie… na po­cze­snym miej­scu w bi­blio­gra­fii do­łą­czo­nej do dwóch ko­lej­nych wy­dań jego pra­cy o kul­tu­rze szla­chec­kiej35. U schył­ku ubie­głe­go stu­le­cia po­ja­wi­ło się spo­ro stu­diów na te­mat do­rob­ku pi­sar­skie­go Wła­dy­sła­wa Ło­ziń­skie­go jako ba­da­cza i mi­ło­śni­ka oraz znaw­cy kul­tu­ry sta­ro­pol­skiej. Wśród prac tych nie­wąt­pli­wy prym wio­dą wspo­mi­na­ne już stu­dia Ka­ro­la Ko­ski. Bar­dzo nie­daw­no do­cze­kał się Ło­ziń­ski grun­tow­nej mo­no­gra­fii Mag­da­le­ny Rud­kow­skiej, któ­ra za­wie­ra tak­że na­der po­zy­tyw­ną oce­nę Ży­cia pol­skie­go w daw­nych wie­kach36.

Przed prze­szło pół wie­kiem wy­bit­ny pol­ski po­eta i ese­ista, Jan Le­choń, pro­wa­dził w da­le­kim New Yor­ku dzien­ni­ki, peł­ne no­stal­gicz­nej tę­sk­no­ty za kra­jem. Nie opusz­cza­ła go na­wet w skru­pu­lat­nie za­pi­sy­wa­nych snach. Pod datą 8 kwiet­nia 1951 r. au­tor Kar­ma­zy­no­we­go po­ema­tu za­no­to­wał: „Śnił mi się nu­mer «Wia­do­mo­ści» bar­dzo bo­ga­ty, pe­łen ja­kichś stu­diów hi­sto­rycz­nych ozdo­bio­nych sta­ry­mi ry­ci­na­mi, głów­nie z XVII w., ja­cyś hu­sa­rzy, li­sow­czy­cy, wszyst­ko to przy­po­mi­na­ło Ży­cie pol­skie w daw­nych wie­kach Ło­ziń­skie­go”37. Jak wi­dać, do sze­ro­kie­go gro­na czy­tel­ni­ków i en­tu­zja­stów tej książ­ki na­le­ża­ły ko­lej­ne ge­ne­ra­cje wy­bit­nych przed­sta­wi­cie­li pol­skiej kul­tu­ry.

Do tego wła­śnie gro­na jest też ad­re­so­wa­ne pierw­sze w XXI stu­le­ciu wzno­wie­nie Ży­cia pol­skie­go… Oby przy­czy­ni­ło się ono do od­no­wie­nia na­grob­ków obu bra­ci Ło­ziń­skich, Wa­le­re­go i Wła­dy­sła­wa, na Cmen­ta­rzu Ły­cza­kow­skim znaj­du­ją­cych się obec­nie w opła­ka­nym sta­nie38.

Ja­nusz Ta­zbir.

UWAGI WYDAWNICZE

Przy żad­nym z do­tych­cza­so­wych (bli­sko 20) wy­dań Ży­cia pol­skie­go… nie za­trosz­czo­no się o sko­la­cjo­no­wa­nie przy­ta­cza­nych przez au­to­ra cy­ta­tów źró­dło­wych z ich ory­gi­na­łem. Tym­cza­sem Wła­dy­sław Ło­ziń­ski, śla­dem wie­lu współ­cze­snych so­bie, a na­wet i póź­niej­szych edy­to­rów, nie­któ­re tek­sty przy­ta­czał z pa­mię­ci. Nie ko­rzy­stał też z po­praw­nych edy­cji, któ­re za­czę­ły się uka­zy­wać do­pie­ro na prze­ło­mie XIX i XX w. bądź też na­wet po jego śmier­ci. Dla­te­go w trak­cie przy­go­to­wy­wa­nia do dru­ku obec­nej edy­cji na­tra­fi­li­śmy na licz­ne błę­dy za­pi­su, któ­re po­pra­wi­li­śmy, nie in­for­mu­jąc o tym za każ­dym ra­zem czy­tel­ni­ka. Uzna­li­śmy na­to­miast za swój obo­wią­zek za­opa­trze­nie Ży­cia pol­skie­go… w przy­pi­sy, któ­rych za­rów­no sam au­tor, jak i póź­niej­si edy­to­rzy po­ską­pi­li książ­ce. Sta­ra­nia te w znacz­nym stop­niu zo­sta­ły uwień­czo­ne po­wo­dze­niem, nie wszyst­kie jed­nak cy­ta­ty, mimo na­der cza­so­chłon­nych kwe­rend, uda­ło się zlo­ka­li­zo­wać. Nie wszyst­kim też pi­sa­rzom, wy­mie­nia­nym ano­ni­mo­wo, przy­wró­cić ich na­zwi­ska.

Opra­wa edy­tor­ska Ży­cia pol­skie­go… przed­sta­wia­ła się ra­czej skrom­nie. Na ogół po­prze­sta­wa­no na po­wtó­rze­niu krót­kich przed­mów Ło­ziń­skie­go do trzech pierw­szych wy­dań, nie przy wszyst­kich też wzno­wie­niach do­da­wa­no in­dek­sy osób i miej­sco­wo­ści. W związ­ku z uka­za­niem się 14 edy­cji (1969) Ire­na Tur­nau wy­ra­ża­ła zgor­sze­nie fak­tem, że i ta nie zo­sta­ła za­opa­trzo­na we wstęp lub po­sło­wie, któ­re by pro­sto­wa­ło licz­ne błę­dy rze­czo­we au­to­ra oraz nie­któ­re prze­sta­rza­łe już in­for­ma­cje na te­mat ca­ło­ści ma­gnac­kiej i szla­chec­kiej kul­tu­ry XVI-XVIII w. W isto­cie błę­dów tych nie było wca­le tak wie­le, a do­ty­czy­ły ra­czej dru­go­rzęd­nych kwe­stii (por. na­sze przy­pi­sy). Po­le­mi­ka zaś z po­glą­da­mi Wła­dy­sła­wa Ło­ziń­skie­go na te­mat sta­ro­pol­skiej kul­tu­ry i oby­cza­jów za­ję­ła­by zbyt wie­le miej­sca. Po­trak­tuj­my więc jego książ­kę jako głos w dys­ku­sji nad miej­scem cy­wi­li­za­cji zie­miań­skiej w wie­lo­wie­ko­wych dzie­jach na­szej kul­tu­ry.

PRZEDMOWA DO PIERWSZEGO I DRUGIEGO WYDANIA

Rzecz ni­niej­sza wy­cho­dzi na świat nie na tym miej­scu i nie w ta­kich wa­run­kach, wśród ja­kich po­ja­wić się mia­ła. Nie­do­stat­ki jej mają tedy nie tyl­ko we­wnętrz­ną, ale i ze­wnętrz­ną przy­czy­nę.

Pierw­sza, jako idą­ca wy­łącz­nie na karb au­to­ra, tj. na karb nie­do­stat­ku jego sił i wie­dzy, usu­wa się spod jego uwag; dru­gą, ze­wnętrz­ną, już śmie­lej pod­nieść może, bo przy­czy­ni się do jego uspra­wie­dli­wie­nia.

Oto mia­ła ta pra­ca wejść w skład wiel­kie­go zbio­ro­we­go wy­daw­nic­twa i mia­ła z góry po­dyk­to­wa­ne nie tyl­ko roz­mia­ry, ale i cały spo­sób uję­cia i wy­kła­du. Ta­kie po­dwój­ne ogra­ni­cze­nie tłu­ma­czy przy­najm­niej te bra­ki, któ­re przy po­zo­sta­wie­niu au­to­ro­wi zu­peł­nej swo­bo­dy wy­peł­nić by się były dały.

Wy­daw­nic­two, jak­kol­wiek wca­le nie za­nie­cha­ne, do­zna­ło zwło­ki, a z bie­giem cza­su, ja­kie­go wy­ma­gać bę­dzie jego osta­tecz­na or­ga­ni­za­cja, zmie­nić się mogą nie tyl­ko jego po­trze­by i wa­run­ki, ale i na­uko­we wy­ma­ga­nia sa­me­goż te­ma­tu – au­tor zna­lazł się tedy wo­bec wy­bo­ru: albo ska­zać swo­ją przed­wcze­śnie go­to­wą pra­cę na po­grze­ba­nie w tece, albo ogło­sić ją dru­kiem, do­pó­ki od­po­wia­da jesz­cze współ­cze­sne­mu za­so­bo­wi hi­sto­rycz­no-oby­cza­jo­wych źró­deł.

Za wy­bo­rem tej dru­giej al­ter­na­ty­wy prze­ma­wia­ło przy­pusz­cze­nie (oby tyl­ko nie myl­ne), że przy bra­ku now­szych prac na tym za­nie­dba­nym u nas polu na­wet i tak prze­lot­ny rzut oka na oby­cza­jo­wą prze­szłość pol­ską od­dać może cie­ka­wym tej prze­szło­ści czy­tel­ni­kom pew­ne usłu­gi.

Za­opa­trze­nie tek­stu w noty i cy­ta­ty było pro­gra­mem wspo­mnia­ne­go wy­daw­nic­twa, cho­ciaż nie­cał­ko­wi­cie wy­klu­czo­ne, to prze­cież wy­jąt­ko­wo tyl­ko i w naj­ko­niecz­niej­szej mie­rze do­zwo­lo­ne. Stąd po­szło, że i w obec­nym wy­da­niu tej pra­cy apa­ra­tu not i cy­ta­tów nie ma – krzyw­dził­by prze­cież au­to­ra opar­ty na tym wnio­sek, ja­ko­by nie sta­rał się był po­znać i uwzględ­nić wszyst­kich źró­deł, nie tyl­ko ogło­szo­nych, ale i rę­ko­pi­śmien­nych, o ja­kich wie­dział i ja­kie mu były do­stęp­ne. Sta­rał się zresz­tą au­tor, jak to czy­tel­nik z ła­two­ścią za­uwa­ży, za­zna­czyć licz­ne źró­dła już w sa­mym tek­ście. Ze­sta­wie­nie wszyst­kich w osob­nym spi­sie, nie wią­żąc się bez­po­śred­nio z wła­ści­wy­mi ustę­pa­mi tek­stu, nie by­ło­by ani kon­tro­lą au­to­ra, ani po­mo­cą czy­tel­ni­ko­wi, a już i dla­te­go nie zda­ło się rze­czą wła­ści­wą, że roz­miar ta­kie­go do­kład­ne­go ze­sta­wie­nia był­by dys­pro­por­cją wo­bec zwię­zło­ści sa­mej pra­cy, zbyt czę­sto bo­wiem już sam peł­ny ty­tuł ja­kie­goś źró­dła wy­ma­gał­by był wię­cej miej­sca, niż go za­bie­ra w książ­ce szcze­gół zeń za­czer­pa­ny.

We Lwo­wie, 1907 r.

Au­tor.

PRZEDMOWA DO WYDANIA TRZECIEGO

Za­ło­że­nie tej książ­ki, po­dyk­to­wa­ne spe­cjal­ny­mi wa­run­ka­mi, wśród któ­rych po­wsta­ła, nie po­zwo­li­ło au­to­ro­wi na znacz­niej­sze roz­sze­rze­nie jej tre­ści, a tym sa­mym i na spła­ce­nie dłu­gu wdzięcz­no­ści, jaki na nie­go wkła­dał nie­spo­dzie­wa­ny suk­ces jego pra­cy, po­ja­wia­ją­cej się obec­nie w trze­cim już wy­da­niu.

Nie po­zwa­la­ły na to ramy kom­po­zy­cji, w któ­re chy­ba tyl­ko me­cha­nicz­nie, a więc ze szko­dą or­ga­nicz­ne­go ukła­du rze­czy, zmie­ścić by się dało ta­kie roz­sze­rze­nie tre­ści, aby nie tyl­ko ob­ję­ło, ale i wy­czer­pa­ło wszyst­kie stro­ny ży­cia i oby­cza­ju w daw­nej Pol­sce. Stra­cił­by na tym czy­tel­nik, bo stra­ci­ła­by książ­ka, któ­rej głów­ną i je­dy­ną może za­le­tą jest wła­śnie zwię­złe uję­cie naj­wy­dat­niej­szych, naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­nych ry­sów fi­zjo­no­mii prze­szło­ści. Au­tor po­prze­stał tedy w tym trze­cim wy­da­niu na po­now­nym tro­skli­wym przej­rze­niu tek­stu i na do­rzu­ce­niu no­wych szcze­gó­łów i ry­sów, któ­re przy­czy­nić się mogą do tym wy­ra­zist­sze­go od­da­nia naj­waż­niej­szych spo­łecz­nych i oby­cza­jo­wych zna­mion cza­su.

Na­to­miast waż­ne i nie­wąt­pli­wie po­żą­da­ne czy­tel­ni­kom uzu­peł­nie­nie zna­la­zła książ­ka w licz­nych ilu­stra­cjach, w któ­re ją wy­po­sa­ży­ła ofiar­ność na­kład­cy. Ze­bra­nie ry­cin, ile moż­no­ści współ­cze­snych, ory­gi­nal­nych i do­sta­tecz­nie cha­rak­te­ry­stycz­nych nie było ła­twym za­da­niem, je­że­li się zwa­ży, że gra­ficz­ne źró­dła tego ro­dza­ju bar­dzo są u nas roz­pró­szo­ne i czę­sto nie­do­stęp­ne, a co naj­gor­sza brak im od­po­wied­niej in­wen­ta­ry­za­cji, nie mó­wiąc już o do­kład­nych i sys­te­ma­tycz­nych ka­ta­lo­gach. Niech to uspra­wie­dli­wi bra­ki, ja­kie czy­tel­nik do­strze­że w na­gro­ma­dzo­nym w książ­ce ma­te­ria­le ilu­stra­cyj­nym.

Au­tor speł­nia obo­wią­zek, wy­ra­ża­jąc wdzięcz­ność swe­mu wy­daw­cy, sze­fo­wi za­słu­żo­nej i gło­śnej już w Pol­sce fir­my, p. Al­fre­do­wi Al-ten­ber­go­wi, nie tyl­ko za nie­szczę­dze­nie kosz­tów, ale i za chęt­ną a sku­tecz­ną po­moc w wy­szu­ki­wa­niu i wy­bo­rze ry­cin i za sta­ra­nie o ich ar­ty­stycz­ną re­pro­duk­cję, któ­rej prze­waż­nie do­ko­na­ły gra­ficz­ne za­kła­dy kra­jo­we.

We Lwo­wie, w li­sto­pa­dzie 1911 r.

Au­tor.

Por­tie­ra go­be­li­no­wa kanc­le­rza Ste­fa­na Ko­ry­ciń­skie­go, XVII w.

I

Przy­sło­wio­wą tra­dy­cję, że Ka­zi­mierz Wiel­ki za­stał Pol­skę drew­nia­ną, a zo­sta­wił mu­ro­wa­ną, od­nieść moż­na tyl­ko do ob­wa­ro­wa­nia kil­ku­dzie­się­ciu gro­dów i do zmu­ro­wa­nia kil­ku­dzie­się­ciu zam­ków kró­lew­skich. W rze­czy­wi­sto­ści Pol­ska była za­wsze drew­nia­na i po­zo­sta­ła nią aż do naj­póź­niej­szych cza­sów. Przed XVI w. mu­ro­wał tyl­ko gro­do­twór­czy osad­nik nie­miec­ki, pierw­szy or­ga­ni­za­tor, for­ty­fi­ka­tor i rze­mieśl­nik miast głów­nych na pol­skiej zie­mi. Nie tyl­ko w XV, ale jesz­cze i w XVI i XVII w. bu­du­ją się z drze­wa na­wet wiel­ko­pań­skie re­zy­den­cje, na­wet obron­ne zam­ki. Mi­ko­łaj Gór­ka wzno­si w r. 1426 w Kór­ni­ku za­mek oka­za­ły i bar­dzo ozdob­ny – modo pul­chri -któ­re­go twór­cą jest cie­śla; za­mek w Ostrzu, sie­dzi­ba moż­ne­go rodu Gasz­toł­dów, bar­dzo obron­ny, pię­trzą­cy się pię­ciu po­tęż­ny­mi basz­ta­mi, zbu­do­wa­ny już w r. 1538, cały był z so­sno­we­go i dę­bo­we­go drze­wa; tak samo drew­nia­na była świet­na i bo­ga­ta sie­dzi­ba Krzysz­to­fa Szy­dło­wiec­kie­go w Łu­ko­wie; tak samo pa­łac Zyg­mun­ta III w Ujaz­do­wie i te­goż kró­la za­mek w Nie­po­rę­cie, po­dzi­wia­ny przez La­bo­ureu­ra dla wspa­nia­łej cie­siel­skiej bu­do­wy: ma­gni­fi­que char­pen­te­rie39. Ja­wo­rów, re­zy­den­cja kró­la Jana III, stroj­na we­wnątrz we wszyst­ko, co sta­no­wi­ło ów­cze­sny kom­fort miesz­kal­ny, był rów­nież dwo­rem drew­nia­nym, a na­wet jesz­cze w r. 1744 bu­du­je ksią­żę Mi­chał Czar­to­ry­ski w Woł­czy­nie pa­łac mo­drze­wio­wy o 36 po­ko­jach. Kosz­tow­no­ści i ozdob­no­ści ta­kich drew­nia­nych pa­ła­ców, któ­re naj­czę­ściej nie­dłu­go po zbu­do­wa­niu pa­da­ły pa­stwą pło­mie­ni, dzi­wo­wa­li się bar­dzo cu­dzo­ziem­cy, zwłasz­cza Wło­si: nun­cjusz Ma­la­spi­na, przy­wy­kły do cio­sów i mar­mu­rów swej oj­czy­zny, bę­dąc go­ści­ną w ta­kiej wspa­nia­łej a drew­nia­nej re­zy­den­cji, wy­ra­ził się o niej dow­cip­nie, że nig­dy w ży­ciu nie wi­dział tak pięk­nie uło­żo­ne­go sto­su pa­li­wa40. „A dla­te­go też rzad­ko się w Pol­sz­cze tra­fi taki dom – po­wia­da Frycz Mo­drzew­ski – któ­ry by przez 30 lat w ca­ło­ści trwał; mało nie wszyt­kie mia­sta i wsi wy­go­ry­wa­ją, a zaś zno­wu je bu­du­ją”41.

Tę prze­wa­gę albo ra­czej tę wy­łącz­ność ar­chi­tek­tu­ry drew­nia­nej w Pol­sce od­da­je do­brze słow­nik sta­rych ak­tów i za­pi­sków, w któ­rym ar­chi­tec­tus ozna­cza za­wsze tyl­ko cie­ślę; ar­chi­tekt zaś w dzi­siej­szym zna­cze­niu tego sło­wa nosi na­zwę mu­ra­tor albo la­pi­ci­da, jak­by wy­raź­na wska­zów­ka, że bu­dow­ni­czym pol­skim par excel­len­ce był cie­śla. Pol­ska za­czę­ła się gę­ściej mu­ro­wać do­pie­ro w XVI w., któ­re­go ostat­nie dzie­się­cio­le­cie wraz z pierw­szą po­ło­wą XVII w. jest porą naj­bar­dziej oży­wio­ne­go bu­dow­ni­cze­go ru­chu. Na­wet głów­ne mia­sta ozda­bia­ją się do­pie­ro w tym okre­sie wspa­nial­szy­mi dzie­ła­mi ko­ściel­nej i świec­kiej ar­chi­tek­tu­ry, a wszyst­kie nie­mal gło­śne i mniej gło­śne zam­ki, do­cho­wa­ne do­tąd w ca­ło­ści lub ru­inie, sie­dzi­by moż­no­wład­czych ro­dów, po­wsta­ły w XVI lub XVII w. Z tej to pory da­tu­ją się zam­ki, jak Brze­ża­ny, Grzy­ma­łów i Mi­ku­liń­ce Sie­niaw­skich, Ba­ra­nów i Go­łu­chów Lesz­czyń­skich, Bro­dy i Pod­hor­ce Ko­niec­pol­skich, Bu­czacz i Pa­niow-ce Po­toc­kich, Chmie­lów i Szy­dło­wiec Szy­dło­wiec­kich, Do­bro­mil i Mię­dzy­bórz Her­bur­tów, Dub­no Ostrog­skich, Dzia­ło­szyn Mę­ciń­skich, Dan­ków War­szyc­kich, Ja­zło­wiec Ja­zło­wiec­kich, Ja­no­wiec i Lu­bar­tów Fir­le­jów, Kru­szy­na Den­hof­fów, Kru­pe Zbo­row­skich, Krzyż­to­pór i Osso­lin Osso­liń­skich, Krze­pi­ce Wol­skich, Kra­si­czyn i Du­biec­ko Kra­sic­kich, Łasz­ki Mnisz­chów, Łań­cut i Wi­śnicz Lu­bo­mir­skich, Mir, Bia­ła, Oły­ka, Bir­że i Nie­śwież Ra­dzi­wił­łów, Ole­sko Da­ni­ło­wi­czów, Po­mo­rza­ny Sie­nień­skich, Prze­cław Li­gę­zów, Pie­sko­wa Ska­ła Sza­frań­skich, Piń­czów, Książ i Mi­rów Mysz­kow­skich, Roż­nów Tar­now­skich, Ró­żan­ka Pa­ców, Sza­mo­tu­ły Gór­ków, Sta­re­sio­ło i Za­sław Za­sław­skich, Si­do­rów Ka­li­now­skich, Smo­leń i Ogro­dzie­niec Bo­ne­rów, Swierz Cet­ne­rów, Tę­czyn Tę­czyń­skich, Za­mość Za­moy­skich, Zba­raż Zba­ra­skich, Za­łoź­ce Wi­śnio­wiec­kich, Żół­kiew Żół­kiew­skich i wie­le in­nych; w tej sa­mej rów­nież po­rze po­wsta­ły naj­znacz­niej­sze pa­ła­ce miej­skie, jak np. w Kra­ko­wie pa­ła­co­we domy za­miesz­ki­wa­ne przez Lu­bo­mir­skich, Mysz­kow­skich, Kmi­tów, Tar­now­skich, Za­moy­skich, Ma­cie­jow­skich, Ka­za­now­skich, Ra­dzi­wił­łów i Ostrog­skich; w War­sza­wie pysz­ne pa­ła­ce Ada­ma Ka­za­now­skie­go, het­ma­na Sta­ni­sła­wa Ko­niec­pol­skie­go, kanc­le­rza Je­rze­go Osso­liń­skie­go, oka­za­łe dwo­ry So­bie­skich, Den­hof­fów, Dzia­łyń­skich, Sa­pie­hów itd.

Za­mek w Wi­śni­czu

Wszyst­kie zam­ki bu­do­wa­ne w cią­gu XVI i w pierw­szej po­ło­wie XVII w. były obron­ne, a po­dzie­lić się da­dzą na dwa typy, tj. na zam­ki ści­śle za­war­te, w któ­rych obron­ność była głów­nym ce­lem, a po­miesz­ka­nie jako ta­kie mia­ło zna­cze­nie dru­go­rzęd­ne, i na zam­ki, któ­re łą­czy­ły rów­no­rzęd­nie oba te cele i były nie tyl­ko sil­ny­mi wa­row­nia­mi, ale za­ra­zem sta­no­wi­ły wiel­ko­pań­skie re­zy­den­cje, peł­ne kom­nat i sal re­pre­zen­ta­cyj­nych. Jako wzór pierw­sze­go typu słu­żyć nam może za­mek Her­bur­tów pod Do­bro­mi­lem, któ­ry prze­zna­czo­ny był pra­wie wy­łącz­nie na po­miesz­cze­nie za­ło­gi w cza­sie nie­bez­pie­czeń­stwa, pod­czas gdy sam jego wła­ści­ciel miał osob­ną re­zy­den­cję w znacz­nej od­le­gło­ści; jako wzór dru­gie­go typu uwa­żać moż­na Kra­si­czyn Kra­sic­kich, Ba­ra­nów Lesz­czyń­skich lub Lasz­ki Mnisz­chów. Zam­ki i za­mecz­ki pierw­sze­go typu za­zwy­czaj ubo­gie by­wa­ły pod wzglę­dem ar­chi­tek­to­nicz­nym. Zbu­do­wa­ne ze skrom­ne­go ma­te­ria­łu, z ce­gły i dzi­kie­go ka­mie­nia, nie mia­ły naj­czę­ściej ani ze­wnątrz, ani we­wnątrz nic, co by wy­ma­ga­ło ta­len­tu ar­chi­tek­ta i dło­ni ar­ty­sty; zam­ki dru­gie­go typu były wspa­nia­ły­mi dzie­ła­mi nie tyl­ko for­ty­fi­ka­cyj­nej, ale i ar­chi­tek­to­nicz­nej sztu­ki. Ob­wa­ro­wa­ne we­dług naj­lep­szych wzo­rów ów­cze­snych mi­strzów for­tecz­nej in­ży­nie­rii, były za­ra­zem świet­ny­mi pa­ła­ca­mi, bo­ga­ty­mi w cios, mar­mur, ala­ba­ster, de­ko­ra­cyj­ne rzeź­by, a nie­kie­dy w po­li­chro­micz­ne lub sgraf­fi­to­we ozdo­by ma­lar­skie, ja­kich śla­dy za­cho­wa­ły się w nie­któ­rych aż do na­szych cza­sów, jak np. w Kra­si­czy­nie i Krzyż­to­po­rze.

Brze­ża­ny. Re­zy­den­cja ro­dzi­ny Sie­niaw­skich

Ta­kie zam­ki po­wsta­wa­ły pra­wie wy­łącz­nie we­dług pla­nów ar­chi­tek­tów wło­skich, a ce­chą ich ko­niecz­ną były duże dzie­dziń­ce, tzw. pla­ces dar­mes lub cour d’hon­neur, oto­czo­ne za wło­skim wzo­rem do­ko­ła ar­ka­da­mi, jak np. w Ba­ra­no­wie, Bro­dach, Dub­nie, Brze­ża­nach, gdzie Ulryk Wer­dum (1670) za­chwy­cał się ga­le­rią ażu­ro­wą z mi­ster­ny­mi ko­lum­na­mi z ka­mie­nia, obie­ga­ją­cą na­okół cały dzie­dzi­niec zam­ko­wy42, gdzie zaś ar­ka­do­wań nie było, tam we­wnętrz­ne fa­sa­dy czwo­ro­bo­ku stroj­ne by­wa­ły w rzeź­bę i bo­ga­tą pla­sty­kę form ar­chi­tek­to­nicz­nych. Dzie­dziń­ce zam­ko­we mu­sia­ły być ob­szer­ne, od ich też prze­strze­ni, uję­tej do­ko­ła w mury, za­le­ża­ły roz­mia­ry i kosz­tow­ność zam­ków. W nie­któ­rych zam­kach zaj­mo­wał dzie­dzi­niec ob­szar bar­dzo znacz­ny; z ruin do­tąd za­cho­wa­nych zam­ku w Ogro­dzień­cu do­my­ślać by się moż­na kil­ku­mor­go­wej prze­strze­ni we­wnętrz­ne­go, głów­ne­go dzie­dziń­ca. Słu­żył taki dzie­dzi­niec za maj­dan, czy­li punkt zbor­ny za­ło­gi, a przy uro­czy­stych spo­sob­no­ściach za wi­dow­nię ob­cho­dów, fe­sty­nów, tzw. try­um­fów, zjaz­dów i igrzysk ry­cer­skich, któ­rym z osob­nej log­gii przy­pa­try­wa­ły się damy. Taka log­gia, bo­ga­to ozdob­na w rzeź­by fi­gu­ral­ne i or­na­men­ta­cyj­ne, za­cho­wa­ła się do­tąd w zam­ku kra­si­czyń­skim, a wie­my z opo­wie­ści Da­le­ira­ca43, że tak­że w zam­ku brodz­kim Sta­ni­sła­wa Ko­niec­pol­skie­go ku bar­dzo ob­szer­ne­mu dzie­dziń­co­wi znaj­do­wał się wspa­nia­ły bal­kon na ko­lum­nach ka­mien­nych, z któ­re­go moż­na się było przy­pa­try­wać temu, co się dzia­ło na dole – była to więc log­gia tego sa­me­go co w Kra­si­czy­nie ro­dza­ju. Zby­tek po­su­wał się nie­kie­dy tak da­le­ko, że po­kry­wa­no basz­ty zam­ko­we mie­dzią w ogniu zło­co­ną; wie­my np. z opi­su Fran­cu­za (ano­ni­ma de P) z r 1688, że wszyst­kie czte­ry basz­ty zam­ku żół­kiew­skie­go mia­ły heł­my zło­ci­ste44, w zam­ku kra­si­czyń­skim basz­ta tzw. kró­lew­ska mia­ła ko­pu­łę ze zło­co­nej mie­dzi, pa­łac Ja­nu­sza Ra­dzi­wił­ła w Wil­nie ozdo­bio­ny był sied­miu zło­co­ny­mi ko­pu­ła­mi i po­sia­dał pe­ry­styl z ko­lumn mar­mu­ro­wych, rów­nież zło­ci­stych, któ­re w r. 1655, po zdo­by­ciu Wil­na, wy­wie­zio­ne zo­sta­ły jako łup wo­jen­ny do Mo­skwy; za­mek bi­sku­pa kra­kow­skie­go Za­dzi­ka wy­strze­lał czte­re­ma wie­ża­mi, dach jego ozda­bia­ły zło­co­ne ba­nie mie­dzia­ne z zło­co­ny­mi rów­nież wietrz­ni­ka­mi o her­bach bi­sku­pich i czte­ry ol­brzy­mie po­są­gi ka­mien­ne.

W bu­do­wie ta­kich zam­ków za­miar szedł nie­mal za­wsze po­nad siły – zda­je się, jak gdy­by każ­dy z tych moż­no­wład­ców, co chciał stwo­rzyć dum­ny mo­nu­ment do­stoj­no­ści swe­go rodu i swe­go spo­łecz­ne­go sta­no­wi­ska, szedł za wska­zów­ka­mi Se­ba­stia­na Pe­try­ce­go, któ­ry w swo­jej Eko­no­mi­ce pi­sze45, że po­tęż­nym tego świa­ta „przy­stoi zam­ki sta­wiać moc­ne dla swo­jej obro­ny i z po­dzi­wie­niem ludz­kim w wiel­ko­ści, w wy­so­ko­ści, z dro­giej ma­te­ry­jej, jako z cio­sa­ne­go ka­mie­nia, z mar­mu­ru, ala­ba­stru, aby swą wiel­moż­ność wszyt­kim po­ka­zał, któ­ra by wzbu­dza­ła prze­ciw­ko nie­mu cześć i bo­jaźń. Dla wiel­moż­no­ści ma z kosz­tow­nej ma­te­ry­jej bu­do­wać, wiel­kie słu­py sta­wiać, gan­ki sze­ro­kie skle­pić”. Wy­si­la­no się też istot­nie na ogrom­ne prze­strze­nie ob­ję­te­go mu­ra­mi te­re­nu, na któ­rym mie­ści­ły się nie­kie­dy osob­ne am-fi­te­atra dla wi­do­wisk i are­ny go­nitw do pier­ście­nia, jak np. w zam­ku la­szec­kim Mnisz­chów; prze­sa­dza­no się w gi­gan­tycz­nych gru­bo­ścią mu­rach – ma­gi­stral­ne mury zam­ku w Mi­rze mia­ły sześć łok­ci gru­bo­ści – w ol­brzy­miej wiel­ko­ści sal, któ­rych w Nie­świe­żu było 12, a któ­re w Lasz­kach mia­ły po 40 kro­ków sze­ro­ko­ści, a po 60 kro­ków dłu­go­ści; w bez­mier­nej licz­bie po­ko­jów i kom­nat po­mniej­szych, któ­rych ja­no­wiec­ki li­czył 105. O zam­ku Osso­liń­skich, Krzyż­to­po­rze, mó­wią po­da­nia, że bu­do­wał się 30 lat, kosz­to­wał pięć mi­lio­nów, miał ja­dal­ną salę z su­fi­tem szkla­nym, na któ­rym była sa­dzaw­ka z ry­ba­mi, a li­czył tyle okien, ile dni w roku, tyle po­ko­jów, ile ty­go­dni, tyle sal, ile mie­się­cy, i tyle baszt, ile kwar­ta­łów – szcze­gó­ły le­gen­dar­ne, któ­rych naj­now­sze ba­da­nia za­cho­wa­nych do­tąd ruin wpraw­dzie nie stwier­dzi­ły, ale któ­re uwa­żać trze­ba prze­cież za od­le­głe wie­ka­mi echo po­dzi­wu, jaki bu­dzi­ła swe­go cza­su wspa­nia­łość tej ma­gnac­kiej re­zy­den­cji. Zam­ki i pa­ła­ce pol­skie, bu­do­wa­ne pra­wie wy­łącz­nie przez Wło­chów, gó­ro­wa­ły ar­chi­tek­tu­rą nad nie­miec­ki­mi – Je­rzy Osso­liń­ski w dia­riu­szu po­dró­ży swo­jej do Ra­ty­zbo­ny (1636) po­gar­dli­wie mówi o pa­ła­cach pa­nów ra­ku­skich, „że wszyt­kie te fa­bry­ki bar­dziej na au­ste­rie albo na sta­ro­świec­kie klasz­to­ry po­szły ani­że­li na pa­ła­ce”46. To­też do zbu­do­wa­nia każ­de­go ta­kie­go zam­ku pol­skie­go po­trze­ba było ogrom­ne­go ka­pi­ta­łu, do jego kon­ser­wa­cji ogrom­nej for­tu­ny – wznie­sio­ny raz nad­mier­nym wy­sił­kiem po­że­rał sta­le wiel­kie sumy, naj­czę­ściej też niósł za sobą ru­inę i sam ule­gał ru­inie. Nie tyle jed­nak upa­dek for­tun i nie tyle bu­rze wo­jen­ne po­nisz­czy­ły wiel­ko­pań­skie na­sze zam­ki, co nie­dbal­stwo i za­nie­cha­nie naj­tań­szych choć­by i naj­skrom­niej­szych środ­ków kon­ser­wa­cji. Ileż to zam­ków pol­skich ob­ró­cił w ru­inę nie Ta­tar, nie Szwed, nie Ko­zak, ale deszcz wpa­da­ją­cy do środ­ka przez dach dziu­ra­wy – pa­trzył na to już het­man Żół­kiew­ski, któ­ry po­le­ca­jąc w swo­im te­sta­men­cie „opa­tro­wać za­mek, żeby się nie pso­wał”, do­da­je: „Wszak nie trze­ba nic da­lej, jeno żeby nie cie­kło, a je­śli się gdzie da­chów­ka ze­psu­je, o in­szą nie trud­no”47. Zam­ki w Ole­sku, w Prze­my­ślu już w XVII w. były ru­ina­mi.

Klę­ski pu­blicz­ne i ka­ta­stro­fy wo­jen­ne, któ­re od po­ło­wy XVII w. przez dłu­gi okres lat nie­prze­rwa­nym sze­re­giem na­wie­dza­ły Pol­skę, ro­biąc z niej nie­ja­ko jed­no wiel­kie po­bo­jo­wi­sko, wstrzy­ma­ły ruch bu­dow­ni­czy; na­sta­ły cza­sy, o któ­rych pi­sze ich świa­dek a sam bu­dow­ni­czy, że tak rzad­kie sta­ły się już mury w Pol­sce, iż „ko­min z grun­tu mu­ro­wa­ny tak wiel­kiej jest wagi, jak ko­los­sus w Rzy­mie albo py­ra­mis egip­ska” (r. 1659) 48. Do­pie­ro w ostat­nich dzie­siąt­kach lat XVII w. za­czy­na się Pol­ska mu­ro­wać da­lej, ale te­raz już w na­dziei spo­koj­niej­szych cza­sów za­miast wa­row­nych zam­ków po­wsta­ją pa­ła­ce i wspa­nia­łe otwar­te re­zy­den­cje. Prym co do cza­su i świet­no­ści bie­rze pa­łac zbu­do­wa­ny przez kró­la Jana III w Wi­la­no­wie. Nie­dłu­go póź­niej po­wsta­ją licz­ne re­zy­den­cje wiel­ko­pań­skie tego no­we­go w Pol­sce typu, gdzie do­tąd nie wy­obra­ża­no so­bie sie­dzi­by ma­gnac­kiej bez baszt, strzel­nic, fos i wa­łów na­je­żo­nych dzia­ła­mi. Są to pa­ła­ce na wzór will wło­skich i cha­te­aux fran­cu­skich, naj­czę­ściej dzie­ła wyż­szej ar­chi­tek­tu­ry, wy­po­sa­żo­ne hoj­nie we wszyst­kie kosz­tow­ne wa­run­ki kom­for­tu, ele­gan­cji i zbyt­ku. Po­nu­ra gro­za wa­row­nych mu­rów ustę­pu­je miej­sca lek­ko­ści i wdzię­ko­wi ar­chi­tek­to­nicz­nej li­nii, po­wa­ga mas – ko­kie­te­rii form de­ko­ra­cyj­nych. W po­rze od ostat­nich lat XVII w. aż do ostat­nich XVIII po­wsta­ją te świet­ne siel­skie re­zy­den­cje, któ­re wy­glą­da­ją na pol­skiej zie­mi, pod jej sza­rym nie­bem i wśród mi­zer­ne­go oto­cze­nia dwor­ków szla­chec­kich kry­tych sło­mą i le­pia­nek chłop­skich, jak gdy­by je ma­gicz­na różdż­ka prze­nio­sła po­wie­trzem już go­to­we wprost z oj­czy­zny du­ków wło­skich i mar­ki­zów fran­cu­skich – po­wsta­ją roz­kosz­ne wil­le i pa­ła­ce, jak Ar­ka­dia i Nie­bo­rów Ra­dzi­wił­łów, Bia­ły­stok i Cho­roszcz Bra­nic­kich, Ja­błon­na i Kor­suń Po­nia­tow­skich, Kle­men­sów Za­moy­skich, Kró­li­kar­nia To­ma­ti­sa, La­chow­ce Ja­bło­now­skich, Ła­buń Stemp­kow­skich, Po­ryck Czac­kich, Pu­ła­wy i Woł­czyn Czar­to­ry­skich, Ry­dzy­na Suł­kow­skich, Sło­nim i Sie­dl­ce Ogiń­skich, Tyn­na Gozdz­kich, Tul­czyn i Zo­fiów­ka Po­toc­kich, We­rki Mas­sal­skich, Wi­śnio­wiec Wi­śnio­wiec­kich itd. Rów­no­cze­śnie zaś mno­żą się tak­że pa­ła­ce kró­lew­skie i ma­gnac­kie w sto­li­cach; w War­sza­wie po­wsta­ją pa­ła­ce Kra­siń­skich, Za­moy­skich, pa­łac Sa­ski i Błę­kit­ny, Ła­zien­kow­ski, Brüh­low­ski, Bie­liń­skich, Bra­nic­kich itd.; w Wil­nie Pa­ców, Słusz­ków, Sa­pie­hów. Nie wszyst­kie one rów­ne so­bie roz­mia­ra­mi i stop­niem wy­kwint­no­ści, ale wszyst­kie są cha­rak­te­ry­stycz­nym wy­ra­zem swe­go cza­su, wy­mow­ną ce­chą współ­cze­snych uspo­so­bień, fi­gu­rą no­wych po­trzeb, no­wych dróg kul­tu­ry i no­we­go sma­ku. Jak wszyst­kie wspa­nial­sze zam­ki obron­ne, tak i te pa­ła­ce i wil­le stwo­rzy­ła dłoń cu­dzo­ziem­ca: Loc­ci, Bel­lot­ti, So­la­ri, Chia­ve­ri, Fon­ta­na, Lo­uis, Fol­li­no, Qu­aren­ghi, Mer­li­ni, Schlüter, Pöp­pel­mann – oto imio­na głów­nych ar­chi­tek­tów ostat­niej pory – z Po­la­ków za­sły­nął nie­co tyl­ko je­den Gu­ce­wicz, au­tor pa­ła­cu w We­rkach.

Pa­łac w Wi­la­no­wie

Zam­ki pol­skie XVI i XVII w. mia­ły urzą­dze­nia we­wnętrz­ne rów­nie bo­ga­te i pysz­ne, jak wy­nio­słe i dum­ne były ich fa­sa­dy, basz­ty i wie­że. Zby­tek wszak­że, jaki się roz­ta­czał w ich sa­lach i kom­na­tach, był jesz­cze nie­daw­ny w Pol­sce, zro­dził się do­pie­ro na schył­ku XVI w., a wy­bu­jał do nie­zwy­kłych roz­mia­rów w w. XVII i XVIII. Bar­dzo było skrom­ne i po­waż­ne przed­tem urzą­dze­nie do­mów szla­chec­kich, se­na­tor­skich, a na­wet cza­so­wych po­za­sto­łecz­nych sie­dzib kró­lew­skich. Jak­żeż od tego prze­py­chu ma­gnac­kich zam­ków, o któ­rych po­ni­żej bę­dzie mowa, od­bi­ja ulu­bio­ny przez kró­la Zyg­mun­ta Au­gu­sta dwo­rzec kny­szyń­ski, w któ­rym we­dług in­wen­ta­rza z r. 1564 nie masz ani mar­mu­ru, ani je­dwa­biu, wszyst­kie ko­mi­ny pro­stej mu­rar­skiej ro­bo­ty, wszyst­kie okna z po­spo­li­tych błon szkla­nych, zwy­kłe drzwi za­miast po­dwo­jów, i to na ko­wal­skich wie­szach że­la­znych, za­my­ka­ne na ta­kież wrze­cią­dze, za­czep­ki i sko­ble. Cały sprzęt to ławy gołe, obie­ga­ją­ce do­ko­ła ścia­ny, i sto­ły dłu­gie a wą­skie. Na­wet w kom­na­cie, w „któ­rej król Jmć po­kój dla sy­pia­nia mie­wać ra­czył”, nie masz nic wię­cej, a je­dy­ny zby­tek, je­że­li na­zwy tej użyć tu moż­na, to „chłod­ni­czek ochę­doż­ny”, z tar­cic zbu­do­wa­ny w ogro­dzie. Naj­oka­zal­sza jest staj­nia dla 500 koni kró­lew­skich. Ła­zien­ki za to mają tyl­ko pie­cyk po­le­wa­ny, ko­cieł z bla­chy i ko­mi­ny gli­nia­ne49. Do­pie­ro póź­niej bo­gat­sza szlach­ta idzie z ma­gna­ta­mi, ma­gna­ci z mo­nar­cha­mi w za­wo­dy; nie­któ­re zam­ki wi­docz­nie wzo­ru­ją się na zam­ku wa­wel­skim, a ich we­wnętrz­na de­ko­ra­cja jest na­śla­dow­nic­twem kom­nat mo­nar­szych.

Za­mek w Kra­si­czy­nie

Fan­ta­zja ar­ty­sty i bo­gac­two ma­te­ria­łu skła­da­ją się na to ar­chi­tek­to­nicz­ne i or­na­men­ta­cyj­ne ustro­je­nie sal i po­ko­jów. Mar­mur, zło­to, cy­prys, he­ban, ró­ża­ne drze­wo, a znacz­nie póź­niej ma­hoń, zło­to­głów, je­dwab i szpa­le­ro­we tka­ni­ny fla­mandz­kie i wło­skie słu­żą za ma­te­riał de­ko­ra­cyj­ny. Prze­pysz­ne są su­fi­ty, czy­li jak je zwa­no „pod­nie­bie­nia”, któ­re ka­se­ta­mi, ró­ży­ca­mi, de­ko­ra­cją rzeź­biar­ską i ma­lar­ską przy­gnia­ta­ją naj­wyż­sze na­wet sale. Na zam­ku brze­żań­skim Sie­niaw­skich je­den su­fit ozdo­bio­ny był ol­brzy­mim ob­ra­zem bi­twy pod Zu­raw­nem, dru­gi ob­ra­zem wik­to­rii wie­deń­skiej, trze­ci ka­se­to­wa­ny i suto zło­co­ny, czwar­ty ma­lo­wa­ny w róż­ne „oso­by”, pią­ty rzeź­bio­ny da­wał nie­ja­ko wy­obra­że­nie nie­bie­skie­go stro­pu, bo ob­sia­ny był zło­ci­sty­mi pla­ne­ta­mi, a po­środ­ku zwie­sza­ła się zeń na dół pi­ra­mi­da „z oso­ba­mi”, szó­sty w 10 ka­se­tach uj­mo­wał sce­ny z woj­ny cho­cim­skiej, siód­my wy­peł­nio­ny był por­tre­ta­mi sław­nych w hi­sto­rii mę­żów itd.50